SZEŚCIOPUNKT
Magazyn Polskich Niewidomych
Dwumiesięcznik Fundacji „Świat według Ludwika Braille'a"
ISSN 2449-6154
Nr
6/11/2016
listopad-grudzień
Wydawca: Fundacja „Świat według Ludwika Braille'a"
Adres:
ul. Powstania Styczniowego 95d/2, 20-706 Lublin
tel.: 505-953-460
Strona internetowa:
www.swiatbrajla.org.pl
Adres e-mail:
biuro@swiatbrajla.org.pl
Redaktor naczelny:
Teresa Dederko
tel.: 608-096-099
Adres e-mail:
redakcja@swiatbrajla.org.pl
Na łamach „Sześciopunktu” są publikowane teksty różnych
autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze
stanowiskiem Redakcji i Wydawcy.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji
oraz materiałów sponsorowanych.
Redakcja
zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania
nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji
Materiałów niezamówionych nie zwracamy.
Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko
Czytnik pieniędzy – teraz bez pieniędzy
W 2017 r. nie będzie obowiązkowych dopłat do pensji
Wirtualna wizyta w realnym urzędzie
Nie potrzebuję platformy udostępniającej książki
Recenzja - List do nienarodzonego dziecka
Recenzja książek Stefana Meissnera
Galeria literacka z Homerem w tle
Boże Narodzenie w warszawskich wspomnieniach
Odtwarzacz audio on-line w Serwisie Wypożyczeń DZdN
Co robimy? - szkolenia komputerowe
Polska: 44 składniki, czyli przepis na Polskę
&&
Drodzy Czytelnicy!
Wysyłamy do Państwa wyjątkowy, świąteczny numer "Sześciopunktu", pachnący choinką, zupą grzybową, makiem przyprawionym miodem.
Przede wszystkim jednak za pośrednictwem naszego czasopisma, od całej Fundacji i zespołu redakcyjnego, każdemu z Państwa oraz Państwa rodzinom życzymy wielu radosnych chwil, które zmienią się w szczęśliwe miesiące, a nawet lata, zmartwienia niech znikają i stają się nieważne, Dzieciątko Jezus ze żłóbka betlejemskiego wszystkim niech błogosławi, tak żebyśmy umieli zapominać o wszelkich urazach, a wzrastało w nas dobro i życzliwość dla innych.
Życzymy Państwu szampańskiej zabawy sylwestrowej, a potem 365 cudownych dni. Oby każdy z nich był dla Państwa lepszy od najwspanialszego dnia mijającego roku!
Od tego numeru, bez żadnej rewolucji, w pełnej zgodzie, redakcję przejmuje zespół w składzie: Teresa Dederko – redaktor naczelny, Zbigniew Grajkowski, Wanda Nastarowicz.
Wanda przez wiele lat pracowała jako bibliotekarka, jest instruktorem brajla. Poza tym preferuje kuchnię polską tradycyjną, robi różne przetwory, nie posługując się przy tym wzrokiem.
Zbigniew, znany w środowisku tyfloinformatyk, autor licznych artykułów z tej dziedziny, utalentowany szkoleniowiec. Jego zainteresowania wykraczają poza tyfloinformatykę, dlatego także w redakcji nie chce się ograniczać jedynie do zagadnień technologicznych.
Teresa znana jest czytelnikom przede wszystkim z pracy w Bibliotece Centralnej PZN. Interesują ją szczególnie sprawy społeczne oraz dostępność kultury dla niewidomych, a choć lat jej przybywa, nadal jest świata i ludzi ciekawa.
Z prawdziwą przyjemnością będziemy dzielić się naszą wiedzą z Czytelnikami, ale bardzo zależy nam, aby "Sześciopunkt" był wspólnym dziełem zarówno redakcji jak i tych, którzy go czytają.
Chcielibyśmy poruszać problemy ważne, potrzebne, interesujące osoby niewidome i ich rodziny.
Bardzo liczymy na aktywny udział Czytelników w dyskusjach, polemikach, wyrażanych opiniach.
Prosimy piszcie o wszystkim co Państwa zainteresowało, z czym się może nie zgadzacie, o swoich troskach i radościach.
Chcielibyśmy, aby w naszym wspólnym czasopiśmie było więcej materiałów oryginalnych, a mniej treści pozyskanych z Internetu, ale to w dużym stopniu zależy także od Państwa.
Przed nami długie zimowe wieczory, mamy więc dużo czasu na lekturę albo pisanie własnych tekstów do "Sześciopunktu".
Nie planujemy żadnej radykalnej zmiany profilu czasopisma, czego się niektórzy obawiają, ponieważ uważamy, że przy takiej szerokiej tematyce, od nowoczesnych technologii, przez zdrowie, prawo, sport aż po kulturę, każdy coś tu dla siebie znajdzie.
Od tego numeru wprowadzamy drobną zmianę techniczną. Znak &, który dotychczas towarzyszył każdemu publikowanemu tytułowi, zastępujemy dwoma takimi znakami . Dzięki temu uda się wyeliminować przypadki, gdy oznaczenie początku tekstu mogło być mylone ze znakiem & zawartym np. w nazwie firmy (H&M itp.). Takie oznaczenie początku nowego tekstu stanie się bardziej jednoznaczne.
Już sama nazwa czasopisma "Sześciopunkt" jest nam brajlistom bardzo bliska i zobowiązująca do promowania pisma Braille’a, co też zamierzamy robić w kolejnych numerach.
Chcielibyśmy również sukcesywnie przedstawiać działalność stowarzyszeń i fundacji pracujących na rzecz osób z dysfunkcją narządu wzroku.
Na łamach "Sześciopunktu" w galerii literackiej "z Homerem w tle" nadal postaramy się przybliżać twórczość artystów niewidomych i słabowidzących.
W obecnym, świątecznym numerze, zamieszczamy dwa utwory autorstwa Piotra S. Króla.
Jeżeli zechcą Państwo wzbogacić tematykę "Sześciopunktu", to gorąco zapraszamy do współpracy i przysyłania własnych artykułów.
Zespół redakcyjny
&&
Autor: ks. Jan Twardowski
Pomódlmy się w noc betlejemską,
W Noc Szczęśliwego Rozwiązania
By wszystko nam się rozplątało,
Węzły, konflikty, powikłania.
Oby się wszystkie trudne sprawy
Porozkręcały jak supełki
Własne ambicje i urazy
Zaczęły śmieszyć jak kukiełki
I oby w nas złośliwe jędze
Pozamieniały jak owieczki
A w oczach mądre łzy stanęły
Jak na choince barwnej świeczki
By anioł podarł każdy dramat
Aż do rozdziału ostatniego
Kładąc na serce pogmatwane
Jak na osiołka - kompres śniegu
Aby się wszystko uprościło,
Było zwyczajne, proste sobie,
By szpak pstrokaty, zagrypiony
Fikał koziołki nam na grobie.
Aby wątpiący się rozpłakał
Na cud czekając w swej kolejce,
A Matka Boska cichych, ufnych,
Jak ciepły pled wzięła na ręce.
&&
&&
Autor: Zbigniew Grajkowski
Źródło: publikacja własna:
Czytnik pieniędzy – czyli aplikacja LookTelMoney Reader, o której pisałem w czwartym numerze ubiegłorocznego "Sześciopunktu” zmieniła swoją nazwę i cenę. Zwłaszcza ta druga zmiana jest powodem do radości dla tych Czytelników, którzy dotychczas nie pobrali jeszcze tego programu. Obecnie występuje on w App Store pod nazwą NantMobile Money Reader i jest dostępny zupełnie za darmo. Okazało się, że pośpiech nie zawsze popłaca – ci, którzy nie zdecydowali się na zakup tej aplikacji w ubiegłym roku oszczędzili około 10 euro.
Tytułem krótkiego przypomnienia – co to takiego NantMobile Money Reader? Jest to aplikacja, która pomaga niewidomym i słabowidzącym w rozpoznawaniu banknotów. Po pobraniu jej z App Store i zainstalowaniu na iPadzie lub iPhone jest widoczna pod nazwą Czytnik pieniędzy.
Chyba trudno wyobrazić sobie program o prostszej obsłudze. Sprowadza się ona jedynie do uruchomienia Czytnika pieniędzy i skierowania obiektywu wbudowanego aparatu w stronę banknotu, który ma zostać rozpoznany. Żadnych ustawień, żadnego zaznaczania opcji itp. Nie musimy się nawet przejmować, czy banknot mieści się w całości w obiektywie. Wystarczy, że uda się nam uchwycić jego fragment, by po chwili usłyszeć wypowiadaną przez VoiceOver jego walutę oraz nazwę. Osoby słabowidzące zobaczą te informacje wyświetlane dużą, kontrastową czcionką.
Czytnik pieniędzy rozpoznaje ponad 20 różnych walut. Ich pełna lista zamieszczona jest w opisie programu w App Store. Niestety, nie są rozpoznawane m.in. franki szwajcarskie, czeskie, duńskie, norweskie i szwedzkie korony. Czytnik nie pomoże nam także w rozpoznawaniu monet.
Jak podkreśla producent, aplikacja ta nie służy także do wykrywania fałszywych pieniędzy.
Funkcjonalność tej aplikacji pewnie nie zadowoli wszystkich, jednak może okazać się bardzo pomocna dla wielu niewidomych posiadaczy telefonów z nadgryzionym jabłuszkiem. Polecam ją wszystkim, którzy robiąc codzienne zakupy muszą zmierzyć się z problemem rozpoznawania pieniędzy.
&&
Autor: Zbigniew Grajkowski
Źródło: publikacja własna.
Długie wieczory, deszcz i wiatr za oknem to okoliczności przyrody idealne, by nadrabiać książkowe zaległości. Tym bardziej, że właściwie nie ma problemu ze zdobyciem książek w dostępnych dla niewidomych formatach. Biblioteki brajlowskie oferują tysiące tomów w piśmie punktowym. Coraz więcej książek wydawanych jest także w formie audiobooków czytanych przez znanych aktorów. Rozwój informatyki pozwala wreszcie, by niewidomi korzystali z elektronicznych wydań książek - czyli e-booków.
Korzystanie z książek brajlowskich oraz audiobooków jest oczywiste i mój komentarz na ten temat jest zbędny. Podobnie rzecz się ma w przypadku oferowanych przez biblioteki dla niewidomych książek w formatach DAISY oraz Czytak. Dlatego w niniejszym tekście przedstawię kilka sposobów radzenia sobie z e-bookami.
E-wydania książek zwykle są oferowane w następujących formatach:
- mobi - jest to format przeznaczony do czytania na urządzeniach Amazon Kindle
- epub - format powszechnie stosowany w elektronicznych czytnikach książek
-pdf - format zapewniający m.in. wyświetlanie dokumentów na różnym sprzęcie i z zastosowaniem różnorodnego oprogramowania, zapewniający zachowanie pierwotnego układu dokumentu i jego struktury.
Wymienione przeze mnie typy plików nie wyczerpują oczywiście listy formatów, z jakimi możemy mieć do czynienia. Wypożyczalnia on-line DZDN oferuje swoim czytelnikom książki także w formie tekstowej. Wielu studentów z pewnością spotkało się z publikacjami w formacie Worda.
Do czytania takich książek wystarczy udźwiękowiony komputer, tablet czy smartfon (o tym, jak poradzić sobie z udźwiękowieniem komputera pisałem w poprzednim numerze "Sześciopunktu"). wystarczy ewentualnie pobrać i zainstalować oprogramowanie obsługujące interesujący nas format e-booka .Najczęściej programy takie są bezpłatne. Dla systemu Windows mogą to być np.: Acrobat Reader DC, Adobe Digital Editions,Libre Office itp.
Z większością popularnych formatów e-booków powinny poradzić sobie odtwarzacze książki mówionej. Najczęściej wystarczy po prostu umieścić odpowiedni plik w urządzeniu, które odczyta go głosem syntetycznym.
Nie mogę w tym miejscu pominąć programu, który umożliwia najbardziej chyba wszechstronne korzystanie z publikacji elektronicznych. Jest to zupełnie darmowy program o rosyjskiej nazwie Balabolka. Nie jest to jedyny tego typu program dostępny w Internecie. Jednak jego liczne i rozbudowane funkcje powinny zadowolić najbardziej nawet wymagających miłośników książek. Dlatego daruję sobie porównania czy opisy innych podobnych rozwiązań, z którymi miałem do czynienia.
A co takiego umożliwia Balabolka?
1 Czytanie publikacji elektronicznych.
Balabolka potrafi odczytać naprawdę pokaźną listę formatów plików. Znajdziemy tutaj mobi, epub, pdf, dokumenty Worda oraz Open Office'a,strony internetowe htm, pliki tekstowe oraz wiele innych. Po wczytaniu wybranego e-booka do programu (Plik - Otwórz), możemy go odczytać za pomocą głosu syntetycznego zainstalowanego w komputerze. Możemy regulować prędkość czytania, wysokość głosu oraz jego głośność. Jeśli posiadamy kilka zainstalowanych głosów, to możemy zdecydować, który głos będzie czytał naszą książkę. Program potrafi zapamiętać miejsce, w którym przerwaliśmy lekturę i po ponownym uruchomieniu wznowić ją dokładnie w tym miejscu. W czytanym tekście możemy wstawiać własne zakładki, które ułatwiają późniejsze odnalezienie konkretnego miejsca.
2 Zapisywanie tekstu.
Ta funkcja z pewnością ucieszy brajlistów. Po wczytaniu do Balabolki książki np. w formacie epub(Plik - Otwórz), możemy zapisać jej treść w formacie tekstowym (Plik - Zapisz jako). Tak zapisany plik możemy następnie przenieść do notatnika brajlowskiego, by móc dotykiem poznawać treść książki .Funkcja ta pozwoli nam także na lekturę w odtwarzaczu książki mówionej nawet wówczas, gdy nasz odtwarzacz nie pozwala na czytanie plików epub, mobi, pdf itp..
3 Tworzenie własnego audiobooka.
Wczytaną do Balabolki książkę możemy zapisać także do plików dźwiękowych. Dzięki temu będziemy mogli słuchać naszej książki w telefonie, odtwarzaczu mp3, iPodzie itp. Książka będzie odczytywana głosem syntetycznym, jaki mamy zainstalowany w komputerze. Nie można więc porównywać jej z audiobookami czytanymi przez profesjonalnych lektorów. Profesjonalne opracowania audio nie dotyczą jednak wszystkich książek, a na pewno wygodniej słuchać ulubionych dzieł z przenośnego odtwarzacza, niż spędzać w tym celu długie godziny przy komputerze.
Po wczytaniu e-booka do Balabolki możemy ewentualnie skorygować ustawienia głosu (są dostępne na głównym ekranie programu oraz w menu Opcje). Wyboru głosu, jego wysokości, prędkości czytania oraz głośności musimy dokonać w tym momencie, ponieważ później nie będzie już takiej możliwości.
Do nagrania krótszych tekstów wystarczy funkcja Zapisz plik audio z menu Plik. Pozostaje nam wówczas jedynie wskazanie, gdzie ma zostać zapisane nasze nagranie, podanie jego nazwy oraz wybór formatu pliku dźwiękowego. Naszego audiobooka możemy zapisać w kilku formatach - m.in. wav, mp3, mp4, m4a, m4b, wma. Zatwierdzamy nasz wybór i czekamy na utworzenie we wskazanym miejscu pliku z nagraniem.
Nieco inaczej postępujemy w przypadku dłuższych tekstów, które najlepiej podzielić na części, a następnie każdą z nich zapisać do oddzielnego pliku. Dzięki temu otrzymamy np. każdy rozdział naszej książki jako oddzielny plik audio.
W tym celu korzystamy z polecenia Podział i konwersja do plików audio z menu Plik. Teraz musimy określić miejsce zapisania plików, ich format oraz nazwę. Do kolejnych plików będą dodawane kolejne numery oznaczające kolejną część książki. Numer części może być dodawany przed nazwą pliku lub po nazwie. Musimy także zdecydować, w jaki sposób Balabolka ma podzielić naszą książkę na części. Do wyboru mamy kilka metod:
1 według określonej ilości tekstu
Określamy - jak wskazuje nazwa opcji - ilość (w KB) tekstu, która ma przypadać na jeden odcinek nagrania. W rezultacie otrzymamy pliki o bardzo zbliżonej wielkości i czasie trwania. Balabolka nie analizuje w tym wypadku podziału książki na rozdziały, więc może się zdarzyć, że początek rozdziału 2 będzie w połowie czwartego pliku.
A jak wyliczyć czas trwania każdej z części? Na długość nagrania wpływ mają dwa ustawienia - prędkość odczytu oraz wielkość tekstu. Przy prędkości ustawionej na 50 i porcji tekstu 10 KB powinniśmy otrzymać pliki trwające po ok. 10 min.
2 według określonych wierszy wejściowych
O podziale e-booka na części będzie decydowała obecność w tekście określonych znaków lub słów. Wybierając tę opcję podajemy kluczowe dla podziału znaki. Mogą to być słowa np. część, rozdział itp. W niektórych publikacjach poszczególne części oznaczane są za pomocą specjalnie dobranych znaków - np. w miesięczniku "Wiedza i Myśl" każdy artykuł poprzedzany był trzema literami A.W magazynie "Sześciopunkt" artykuły są oznaczane dwoma symbolami&. Każdy z plików, które powstaną w ten sposób, będzie miał inną wielkość i czas trwania.
3 z dwóch pustych, następujących po sobie linii
Opcja podobna do opisanej powyżej, lecz zamiast określonych znaków granicą poszczególnych części są dwa puste wiersze. Nie podajemy tutaj żadnych znaków czy słów rozdzielających. Także w tym przypadku każda z części może być innej wielkości.
4 z linii pisanych wielkimi literami
Opcja podobna do opisanej powyżej. Zamiast pustych wierszy podział będzie uwzględniał wiersze pisane wielkimi literami. Często w taki właśnie sposób pisane są tytuły części, rozdziałów itp. Także w tym przypadku nie musimy podawać żadnych dodatkowych parametrów podziału.
Po wybraniu metody podziału odnajdujemy klawisz Podział i konwersja. Pojawi się okno z informacjami o każdej części naszej książki. Wciskamy kolejno Wybierz wszystko, a następnie Podziel. Teraz pozostało nam już tylko uzbroić się w cierpliwość i zaczekać do zakończenia tworzenia naszego audiobooka.
Balabolka z powodzeniem zastępuje różne programy do czytania elektronicznych publikacji. Umożliwia korzystanie z e-booków na różne sposoby. Posiada czytelne menu także w języku polskim oraz ułatwiające korzystanie z programu skróty klawiszowe. Dostępna jest także przenośna wersja (portable) tego programu, której nie trzeba nigdzie instalować - wystarczy uruchomić np. z pendrive'a.
Zachęcam do poznawania wszystkich funkcji Balabolki - także tych, o których nie wspomniałem w tym artykule. Przede wszystkim jednak zachęcam do czytania e-booków, które są dostępne także dla nas.
&&
&&
Autor: Beata Dązbłaż
Źródło: www.niepelnosprawni.pl [2016-10-26]
W 2017 r. najniższe emerytury, renty rodzinne i renty z tytułu całkowitej niezdolności do pracy zostaną podniesione z 882,56 zł do 1000 zł. Rada Ministrów przyjęła 25 października 2016 r. projekt ustawy o zmianie ustawy o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych oraz niektórych innych ustaw.
„(…) zostaną podwyższone świadczenia dla ok. 800 tys. emerytów i rencistów z FUS, 285 tys. osób pobierających renty socjalne (wszyscy) oraz dla ok. 350 tys. osób pobierających emerytury i renty z KRUS” – czytamy na stronie Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Nie będą wypłacane jednorazowe dodatki do najniższych rent i emerytur, tak jak było w 2016 r.
Podwyżka rent socjalnych
Renty socjalne wzrosną o 98,65 zł (z 741,35 zł do 840 zł). Najniższe renty z tytułu częściowej niezdolności do pracy wzrosną z 676,75 zł do 750 zł (tj. o 73,25 zł).
Jak podaje „Dziennik Gazeta Prawna”, zgodnie z projektem nowelizacji ustawy o emeryturach i rentach z FUS, którą jednogłośnie uchwalił w piątek [21 października] Sejm, emeryt lub rencista otrzyma co najmniej 75% swojego świadczenia nawet przy zbiegu egzekucji komorniczych (z wyjątkiem roszczeń alimentacyjnych). Ustawa dotyczy emerytów i rencistów, którzy pobierają najniższe świadczenia, i ma wejść w życie po sześciu miesiącach od opublikowania jej w Dzienniku Ustaw.
&&
Autor: Michalina Topolewska
Źródło: „Gazeta Prawna” [2016-10-20]
Pomoc publiczna w formie subsydiów płacowych nie ma charakteru refundacji, a jej wysokość nie jest uzależniona od kosztów pracy. Na podniesienie dopłat nie ma też środków w budżecie Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.
Takie argumenty podnosi Biuro Pełnomocnika Rządu ds. Osób Niepełnosprawnych (BON) w odpowiedzi na apel Ogólnopolskiej Bazy Pracodawców Osób Niepełnosprawnych (OBPON) o waloryzację dofinansowania do wynagrodzeń. Dziś przedsiębiorcy przysługuje 450 zł miesięcznie w przypadku osoby z lekkim stopniem dysfunkcji zdrowotnej, 1125 zł, gdy jej poziom jest umiarkowany, oraz 1800 zł przy znacznym. Organizacja wskazuje, że wysokość otrzymywanego przez pracodawców wsparcia pozostaje na niezmienionym poziomie od kwietnia 2014 r., pomimo rosnących co roku kosztów płacy.
– Planowane na 2017 r. zwiększenie minimalnej pensji do 2 tys. zł przy jednoczesnym pozostawieniu dopłat w dotychczasowych kwotach powoduje, że instrument mający zachęcać do zatrudniania nowych niepełnosprawnych pracowników staje się coraz mniej atrakcyjny – ocenia Edyta Sieradzka, wiceprezes OBPON.
Zdaniem organizacji wysokość dofinansowań powinna być urealniona także dlatego, że po uwzględnieniu wzrostu najniższej pensji może uderzyć w osoby już zatrudnione i powodować wśród nich zwolnienia.
BON nie przewiduje jednak podnoszenia subsydiów płacowych. Podkreśla, że ich celem nie jest refundowanie czy pokrywanie kosztów zatrudnienia osób niepełnosprawnych. Miesięczne dofinansowanie ma stanowić zachętę do przyjmowania ich do pracy. Pracownicy z dysfunkcjami zdrowotnymi, wykonując obowiązki zawodowe na zajmowanych stanowiskach, przyczyniają się do wypracowania zysku firmy. W ocenie BON nie znajduje uzasadnienia pogląd, że pracodawcy powinni opierać finansowanie ich wynagrodzenia na dopłatach ze środków publicznych. Tym samym nie ma podstaw do uzależniania kwot dopłat od kosztów pracy.
BON zwraca uwagę, że obowiązująca wysokość pomocy publicznej w formie subsydiów płacowych miała na celu zapewnienie bezpiecznego i stabilnego poziomu finansowania ze środków PFRON tej formy wsparcia. Dlatego wzrost wydatków na dofinansowania do pensji skutkowałby istotnym uszczupleniem pieniędzy na inne wydatki z zakresu rehabilitacji zawodowej i społecznej.
&&
Autor: Tomasz Żółciak
Źródło: „Gazeta Prawna” [2016-10-13]
Od przyszłego tygodnia banki i telekomy będą pomagać w zakładaniu profili zaufanych. Potem swoje sprawy załatwimy bez wychodzenia z domu. Kluczem jest założenie profilu zaufanego (PZ), czyli uzyskanie formy elektronicznego podpisu do kontaktów z urzędami. Stanie się to możliwe za pośrednictwem systemów e-bankowości czy operatorów komórkowych. Dzięki temu cała procedura zostanie znacznie uproszczona. Rząd ma nadzieję, że prostszy sposób wyrobienia sobie PZ zachęci obywateli od częstszego załatwiania spraw przez internet. A to skróci kolejki w urzędach.
Najbardziej zaawansowany w przygotowaniach jest bank PKO BP. – Obecnie rozwiązanie testuje kilkadziesiąt osób z Ministerstwa Cyfryzacji, Centralnego Ośrodka Informatyki i naszego banku. Na razie wszystko przebiega pomyślnie. W tym tygodniu powinniśmy wiedzieć, kiedy usługa zostanie udostępniona obywatelom – informuje Magdalena Lejman z biura prasowego banku.
Z naszych ustaleń wynika, że może się to stać już w przyszłym tygodniu. Nieoficjalnie wiadomo, że np. PKO BP udostępni nową usługę od najbliższego poniedziałku. Poza tym resort cyfryzacji podpisał lub ma w akceptacji umowy o współpracy (w zakresie testów) jeszcze z siedemnastoma podmiotami. Wśród nich są m.in. mBank, Millennium Bank, Raiffeisen Polbank, BOŚ, Credit Agricole, ale też firmy spoza sektora bankowego: Autenti, Asseco, T-Mobile, Orange czy Play. Każda z nich będzie stopniowo włączana do projektu, w zależności od przebiegu testów i postępu prac. Cały proces ma potrwać kilka tygodni.
Do tej pory PZ wyrobiło ok. 500 tys. obywateli. Duża część to urzędnicy. Istnieje obawa, że gdyby wiele osób równocześnie próbowało założyć sobie profil zaufany, to system mógłby nie wytrzymać (z systemów transakcyjnych korzysta w Polsce ok. 16 mln osób). Wydajność jest wciąż główną wadą platformy ePUAP, służącej do kontaktów obywateli z urzędami. To dlatego miesiąc temu decyzją rządu profil zaufany został wyodrębniony z systemu ePUAP, a związane z nim funkcjonalności przeniesione do wydzielonego systemu. Stąd też stopniowe dopuszczanie do nowego projektu kolejnych partnerów.
Dzięki PZ przez komputer można złożyć wniosek o wydanie dowodu osobistego czy odpisu aktu stanu cywilnego, wnioskować o świadczenie z programu „Rodzina 500 plus”, dopisać się do spisu wyborców, uzyskać zezwolenie na sprzedaż alkoholu czy wysłać pismo do urzędu.
Jak ma wyglądać nowy sposób zakładania PZ? Tożsamość obywatela potwierdzana będzie przez bank (tam klient już jest zweryfikowany, gdy korzysta z e-bankowości). Przykładowo, po zalogowaniu się w serwisie internetowym banku klient znajdzie opcję utworzenia profilu zaufanego. Tam ustawi swój login do PZ. Następnie wszędzie tam, gdzie będzie możliwość skorzystania z PZ, np. na platformie ePUAP, będzie weryfikował swoją tożsamość poprzez chwilowe przekierowanie do systemu tego banku. Na tej samej zasadzie dziś robimy zakupy w sieci czy kupujemy bilety online – w pewnym momencie zostajemy przekierowani do e-bankowości, by dokonać przelewu. – Nie będzie żadnej automatycznej wymiany danych na temat obywatela między nami a portalami, z których będą korzystać osoby posiadające profil zaufany – zaznacza Magdalena Lejman z PKO BP.
Dotąd do założenia profilu zniechęcała skomplikowana procedura. Wpierw trzeba było założyć konto na specjalnym portalu. Kolejny krok to wniosek o utworzenie profilu zaufanego, a potem jeszcze wizyta w wybranym urzędzie (np. urzędzie miasta lub gminy, urzędzie skarbowym, oddziale ZUS – w sumie ponad 1420 punktów w kraju), by tam potwierdzić tożsamość i zweryfikować dane osobowe z danymi wprowadzonymi do systemu.
– To bardzo ważny krok w stronę upowszechniania elektronicznych usług oferowanych przez administrację publiczną, ale nie ostatni. Naszym celem jest stworzenie urzędu online, który będzie działał 24 godziny na dobę – zapowiada Karol Manys, rzecznik resortu cyfryzacji.
&&
&&
Źródło: Przegląd Sportowy
Wojciech Makowski w Rio wywalczył srebro na 100 m stylem grzbietowym. 24-latek to świetny sportowiec i niebanalna osobowość. Nagrywa piosenki, kocha piłkę nożną i zaraża innych pozytywnym myśleniem.
Korespondencja z Brazylii
Medal dedykuję wszystkim, którzy uważają, że ich życie jest do bani. Ze mną też tak było, dopóki nie pojawił się sport, który wszystko odmienił – mówi niewidomy Makowski. Pływak, ale i raper, który już ma głowę pełną nowych kawałków.
„Płynąc w basenie czuję się pewniej niż chodząc po podłodze. Każdy skok do wody jest skokiem w przyszłość, w której liczą się tylko skoordynowana praca mięśni i jak najszybsze pokonanie dystansu. Nie liczę kopnięć nóg ani obrotów ramion koniecznych do wykonania. Liczę jedynie na efekt solidnego treningu na co dzień. Innej drogi nie ma, wiedzie ona przez długotrwały wysiłek, obezwładniające zmęczenie i rozszarpywanie tego zmęczenia na strzępy. Rezygnacja? Z nią jest jak z moim wzrokiem. Nie istnieje”. To wstęp do „Czasu Igrzysk”, rapowego kawałka, który Makowski nagrał przed wylotem do Rio. W teledysku wystąpili jego koledzy z paraolimpijskiej kadry.
Rodzina z pływackimi tradycjami
– Ten medal jest dowodem na to, że życie może się odmienić w dowolnym momencie. Nie chodzi o samo zdobycie medalu, tylko o szansę, której trzeba się chwytać, jak tylko się pojawi. Ja swojej chwyciłem się rękami i nogami. Stwierdziłem, że nie ma nic do stracenia, mimo że zaczynając byłem już dość stary jak na sport wyczynowy. Uratowało mnie to, że sporo ruszałem się wcześniej, trochę pływałem, trochę siłowni, trochę biegania. Pływanie jest tradycją rodzinną, tata i brat też byli pływakami. Zaczynając, odnalazłem sens życia na nowo! Chciałbym, żeby ten nieprawdopodobny sukces okazał się dla ludzi pozytywną inspiracją – mówi.
– Kiedy dopłynąłem, nawet nie wiedziałem, który jestem. Czekałem w nieskończoność aż trener mi powie. Teraz czuję coś, czego jeszcze nigdy w życiu nie czułem. Nieziemsko na ziemi. Na ostatnich metrach zmęczenie było tak ogromne, że miałem tylko jedną myśl: kiedy trener wreszcie puknie mnie w głowę na znak finiszu – opowiada.
Świetnie rozłożył siły
Podczas zawodów pływackich niewidomych na obu brzegach basenu stają trenerzy (w przypadku Wojtka byli to trener kadry, Wojciech Seidel i Edward Dec) z długimi jak wędki kijami tappingowymi w rękach. Zamocowaną na końcu gąbczastą kulą uderzają pływaka w głowę, żeby wiedział, kiedy ma zrobić nawrót, oraz żeby na koniec wyścigu nie rozbił się na ścianie.
Trener Seidel chwalił Wojtka, że świetnie rozłożył siły na dystansie. – Wynikiem 1:08:28 ustanowił życiówkę i pobił ośmioletni rekord Polski. Bałem się w pewnym momencie, że medal mu ucieknie, ale wykazał się niesamowitym finiszem.
Urlop dziekański na czas przygotowań
– Bardzo dziękuję moim rodzicom, którzy nauczyli mnie wszystkiego, co najlepsze. Wspanialej dziewczynie, Magdzie, która cały czas przy mnie jest, mimo że życie ze sportowcem nie jest łatwe. Zawody i sukces na nich to tylko wierzchołek góry pracy, jaką wykonujemy na co dzień, walcząc z samym sobą. Pomagała mi się otrząsnąć w trudnych momentach i wrócić do równowagi: „chłopie, zabrałeś się za coś, to rób!” – mówił. Dziękuję też trenerowi klubowemu, Waldemarowi Madejowi. To on parę lat temu dostrzegł we mnie to coś, czego ja sam w sobie nie widziałem, i wyciągnął z mojego organizmu coś nieprawdopodobnego.
Makowski ma 24 lata, pochodzi z Kielc, jest niewidomy od urodzenia. Żeby przygotować się do igrzysk, wziął urlop dziekański na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie studiuje zarządzanie. Oprócz pływania jego drugą wielką pasją jest hip hop. – Pływanie i rap są dla mnie jak tlen. Dają mi powód do tego, żeby żyć. Mam w głowie mnóstwo pomysłów na nowe rapowe kawałki, zainspirowane igrzyskami w Rio.
– Jadąc tu marzyłem o dwóch rzeczach: medalu i zwiedzeniu Maracany, najsłynniejszego stadionu świata, bo jestem wielkim fanem piłki nożnej – podkreślił. Piłka nożna to jego kolejna pasja. Kiedy może, chodzi na stadion Korony Kielce albo europejskich klubów podczas wyjazdowych zawodów lub zgrupowań.
&&
&&
Autor: Teresa Dederko
Źródło: publikacja własna
Jak wszystkim wiadomo, podróże kształcą, o czym niedawno mogłam przekonać się na własnym przykładzie.
Wracając z Lublina do Warszawy, cieszyłam się na myśl, że jak tylko wsiądę do pociągu i zajmę swoje miejsce, natychmiast zacznę słuchać reportażu o Gruzji. Liczyłam na to, że pozostali pasażerowie też zajęci będą jakąś lekturą, ewentualnie grami na telefonie, a w każdym razie zachowają się względnie cicho.
Mam jednak podzielną uwagę i w pewnym momencie, mimo słuchawek na uszach, usłyszałam jak starsza pani zagaduje sąsiadkę czytającą czasopismo dla pszczelarzy.
Przede wszystkim interesowało ją, czy można odróżnić prawdziwy miód od fałszowanego. Zaczęłam uważniej przysłuchiwać się rozmowie, bo ja również mam z tym problem. "Pszczelarka" wyjaśniła, że prawdziwy miód szybko się krystalizuje i często jest szorstki, nawet gruzełkowaty, w zależności z jakich roślin pszczoły zebrały nektar. Teraz i ja zaczęłam dopytywać się o gatunki miodu, o ich ceny, np. byłam przekonana, że miód spadziowy jest najgorszy, a tu dowiedziałam się jak rzadko występuje i dlatego jego cena jest wysoka.
Postanowiłam po powrocie do domu trochę poszukać w Internecie, bo co ja właściwie o miodzie w ogóle wiem?
To, że jest słodki wiedzą wszyscy. Pamiętam z dzieciństwa mleko z masłem i miodem mające leczyć przeziębienie, a jeszcze pierniki, czasem dla rozgrzewki miód pitny. Temat naprawdę mnie zaciekawił, a czego o miodzie dowiedziałam się przekazuję Czytelnikom "Sześciopunktu".
MIÓD LIPOWY
Lipa, nazywana przez pszczelarzy królową pożytków miododajnych, kwitnie na przełomie czerwca i lipca, dostarczając wtedy cennego pożytku pszczołom, dzięki czemu miód jest tak czysty i posiada najprzyjemniejszy aromat. Pozyskiwany miód uważany jest za jeden z najlepszych odmianowych miodów nektarowych. Jednak uzyskanie czystego miodu w naturalnych warunkach jest dość trudne, a wszystko to za sprawą faktu, że lipa jest drzewem stosunkowo rzadko spotykanym w naszym kraju i bardzo trudno jest odnaleźć większe skupiska drzew, szczególnie rosnących w sprzyjających warunkach, czyli z dala od spalin samochodów.
Barwa i intensywność smaku jest uzależniona od rejonu, z jakiego pochodzi.
BARWA
Miód lipowy w stanie płynnym ma barwę od zielonkawo-żółtej do jasnobursztynowej – pozyskiwany później ma barwę brązową. Po skrystalizowaniu zmienia zabarwienie na biało-żółte do złocisto-żółtego. Pod względem konsystencji i barwy miód lipowy w stanie płynnym przypomina olej rycynowy. W wyniku krystalizacji przyjmuje postać drobnoziarnistą, niekiedy krupowatą.
SMAK i AROMAT
Miód lipowy charakteryzuje się zapachem przypominającym zapach kwiatu lipy oraz smakiem lekko ostrym, często gorzkawym. Właśnie ten smak lekko szczypiący w język jest znakiem rozpoznawczym tego gatunku miodu.
SKŁAD i ZASTOSOWANIE
W skład miodu lipowego wchodzą związki występujące w kwiatach lipy: olejek eteryczny, flawonoidy, glikozyd, garbniki, związki goryczowe, saponiny. Odznacza się wysoką aktywnością antybiotyczną. Substancje zawarte w kwiatach lipy mają działanie wykrztuśne i napotne, co jest pożądane w przypadku infekcji gardła i chorobach przeziębieniowych. Dzięki dużej zawartości olejków eterycznych niszczy drobnoustroje występujące na błonach śluzowych dróg oddechowych, zwłaszcza nosa i gardła. Zanotowano szczególnie silne działanie na bakterie gronkowca, paciorkowca, coli oraz grzyby drożdżoidalne chorobotwórcze dla człowieka. Do dziś dnia stosowany jako naturalny środek leczenia oraz łagodzenia objawów grypy i przeziębienia. Warto pamiętać, że lecznicze właściwości miodu, podobnie jak i witamina C z cytryny, mogą ulec zniszczeniu jeśli dodamy go do bardzo gorącej wody czy herbaty. Należy pamiętać, aby nie dodawać go do wrzątku, ale po dłuższej chwili, kiedy temperatura płynu nieco się zmniejszy.
WŁAŚCIWOŚCI LECZNICZE
Miód lipowy polecany jest w chorobach serca i układu krążenia. Działa łagodnie moczopędnie, likwidując obrzęki oraz nieznacznie obniża ciśnienie tętnicze krwi. Zawarte w nim olejki eteryczne wywierają łagodne działanie rozkurczające i uspokajające, co jest szczególnie cenne u osób z chorobami serca i naczyń. Dużą skuteczność miodu lipowego zanotowano w schorzeniach układu nerwowego, między innymi w nerwicach, nadmiernym podnieceniu nerwowym, stresie i bezsenności. Miód lipowy z uwagi na dużą zawartość fruktozy jest również cennym środkiem dla chorych na cukrzycę niezależną od insuliny (cukrzyca typu II).
MIÓD GRYCZANY
Miód gryczany należy do miodów najpóźniejszych, zbierany jest dopiero pod koniec lipca.
BARWA
W swojej pierwotnej postaci – płynnej patoki, ma kolor ciemnobrązowy, ciemnoherbaciany do brunatnego. Po skrystalizowaniu ma barwę jaśniejszą od patoki i konsystencję krupkowatą.
SMAK i AROMAT
Posiada bardzo silny aromat kwiatów gryki, a smak ostry, lekko piekący. Dzięki temu nadaje się on do wypieków wonnych ciast, pierników, mazurków.
SKŁAD i ZASTOSOWANIE
Ze względu na dużą zawartość substancji o właściwościach odżywczych i leczniczych, tj.: substancje lotne, pochodne olejków eterycznych, sole mineralne, inhibiny, rutyny, enzymy – miód ten zakwalifikowany jest obok miodu spadziowego do najbardziej wartościowych. Miód spadziowo-gryczany o zawartości 50% nektaru z gryki i 50% spadzi stawiany jest na pierwszym miejscu wśród miodów przeznaczonych do celów leczniczych i odżywczych. Ziele, kwiat i nektar gryki zawierają rutynę – unikalną substancję występującą również w miodzie gryczanym, która oczyszcza i uszczelnia włoskowate naczynia krwionośne czyniąc je bardziej elastycznymi i wytrzymałymi, w wyniku czego zmniejszane jest ryzyko zmian miażdżycowych. Rutyna zabezpiecza naczynia przed pękaniem, nie dopuszczając do wybroczyn i wylewów. Rutyna ma również wpływ na przyśpieszenie gojenia się ran zewnętrznych i wewnętrznych. Powoduje także lepszą przyswajalność niektórych witamin i aminokwasów. Z uwagi na wyższą niż w innych miodach zawartość choliny zabezpiecza organizm przed jej niedoborem, powodującym uszkodzenie wątroby lub nerek. Miód gryczany ze względu na znaczną ilość fruktozy, poleca się – podobnie jak miód akacjowy, osobom chorym na cukrzycę insulinoniezależną. Niektórzy naukowcy wskazują także na korzystny wpływ miodu gryczanego przy chorobach wzroku, słuchu, a także przy kłopotach z pamięcią, a także wskazują na przydatność miodu gryczanego w procesach odnowy tkanki kostnej po złamaniach oraz jako środka wspomagającego w terapii przeciwnowotworowej. W porównaniu z innymi miodami kwiatowymi, miód gryczany ma wyższą zawartość substancji odpornościowych (inhibiny) oraz pierwiastków, tj.: żelazo, magnez, fosfor, potas, mangan, bor, sód, miedź, cynk, wanad, krzem, jod, nikiel, kobalt, co jest charakterystyczne dla ciemnych miodów. W próbkach polskiego miodu gryczanego stwierdza się także dużą ilość witaminy C oraz witamin B1, B2 i PP.
WŁAŚCIWOŚCI LECZNICZE
Istotna cecha, to prawie 100% przyswajalność pierwiastków z miodu, która powoduje, że odgrywają one istotną rolę jeśli miód ten spożywa się często i regularnie. Ze względu na dużą ilość mikroelementów i substancji odpornościowych oraz łatwo przyswajalnej glukozy sprawia, iż miód ten ma najwyższą przydatność w leczeniu anemii u dzieci i dorosłych, a także w wzmocnieniu układu immunologicznego i ogólnej poprawy metabolizmu człowieka niezależnie od wieku. Miód ten jest wyjątkowo przydatny w leczeniu serca i naczyń krwionośnych. Znane są przypadki wyleczenia tą metodą nawet wrodzonych wad serca i naczyń krwionośnych. Podstawowym elementem warunkującym ten efekt są cukry proste, które bardzo łatwo i szybko są wchłaniane do krwiobiegu i w krótkim czasie odżywiają mięsień sercowy. Mają one tę przewagę nad sacharozą, że wchłaniane są bezpośrednio do krwi z pominięciem wątroby, podczas gdy sacharoza musi najpierw w organizmie ulec rozkładowi enzymatycznemu do glukozy i fruktozy. Każdy miód jak wiadomo przyspiesza i wzmacnia działanie leków, zmniejsza ich szkodliwe działanie uboczne, zmniejsza szkodliwość używek, np.: kawy, herbaty, alkoholu, nikotyny, odtruwa, usuwa ołów i pierwiastki promieniotwórcze z surowicy krwi, tkanki miękkiej i kości człowieka, przyspiesza trawienie, wzmacnia cały organizm, skutecznie odżywia mózg, dodaje sił witalnych, działa antynowotworowo i bakteriostatycznie, jednak miód gryczany czyni to najlepiej. Wiele osób uważa nawet, że miód gryczany posiada także właściwości odmładzające.
MIÓD SPADZIOWY
Miód spadziowy powstaje z wydaliny mszyc i czerwców, albowiem owady te po pobraniu soku roślinnego przyswajają białko i inne substancje, natomiast cukry wydalają niestrawione. Ten słodki „kał owadzi” zwabia pszczoły, które dodatkowo go zagęszczają i składają w komórkach jako miód spadziowy. Miód spadziowy pszczoły zbierają w najczystszych lasach, dzięki temu można w nich poczuć zapach żywicy i igliwia.
W Polsce występują dwa gatunki miodów spadziowych; jest to tzw. spadź liściasta, pochodząca najczęściej z drzew lipy oraz spadź iglasta, zazwyczaj jodłowa i świerkowa. Należy pamiętać, iż spadź nie występuje corocznie, w niektórych regionach Polski występuje raz na kilka lat i to właśnie dlatego miód spadziowy jest jednym z droższych miodów w Polsce.
BARWA
W zabarwieniu jest najczęściej ciemny z odcieniem zielonkawym (w przypadku spadzi iglastej) lub ciemnożółtawym (w przypadku spadzi liściastej). Świeża spadź ma barwę jasną, potem ciemnieje pod wpływem światła i tlenu.
SMAK i AROMAT
Miody spadziowe z drzew liściastych posiadają łagodny i delikatny aromat oraz specyficzny smak, który nie każdemu odpowiada. Spadź z drzew iglastych jest łagodna, słodka, lekko żywiczna.
Miód spadziowy z drzew liściastych
Pod względem wartości odżywczych przewyższa miody nektarowe zawartością związków mineralnych. Wykazuje działanie moczopędne i żółciopędne oraz przeciwzapalne i dezynfekujące. Szczególnie polecany przy dolegliwościach dróg oddechowych. Stosowany w leczeniu układu moczowego, dróg żółciowych, wątroby, jelit oraz stawów. Pomaga w regulacji przemiany materii, przy leczeniu chorób przewodu pokarmowego, reguluje pracę serca, rozszerza naczynia wieńcowe, obniża ciśnienie, polepsza krążenie, miażdżycy oraz nerek. Stosuje się go również w chorobach reumatycznych i schorzeniach skóry, przyśpiesza gojenie ran, oparzeń i odmrożeń. Zmniejsza napięcie nerwowe, ogólne samopoczucie, działa uspokajająco. Obniża szkodliwe działanie używek jak: kawa, herbata, tytoń, alkohol.
Miód spadziowy z drzew iglastych
Miód spadziowy z drzew iglastych to król wśród polskich miodów. Jego smak łagodny i wonny przypomina zapach lasu jodłowego. Pozyskiwany jest przez pszczoły ze spadzi roślin iglastych takich jak: jodła świerk, sosna i modrzew. W składzie miodu spadziowego znajdują się zazwyczaj niewielkie ilości miodu nektarowego. W Polsce przeważają miody ze spadzi jodłowej i świerkowej.
BARWA
Spadź iglasta ma barwę ciemną, w tonacjach zgniłozielonych, bagnistych, poprzez brązowe, do prawie czarnych. Charakteryzuje się dużą lepkością i większą gęstością w związku z czym miody spadziowe są cięższe od miodów nektarowych.
SMAK i AROMAT
W smaku są dość łagodne, mało słodkie, czasem mogą być gorzkawe lub kwaśne. Miody letnie często zawierają domieszkę miodu gryczanego nadającego mu specyficzny smak i zapach.
W porównaniu z miodem nektarowym odznaczają się z reguły wyższą zawartością związków azotowych, mineralnych, dekstryn, enzymów, kwasów organicznych i substancji antybiotycznych oraz wyższą aktywnością antybiotyczną, co dotyczy zwłaszcza spadzi jodłowej i świerkowej.
SKŁAD I ZASTOSOWANIE
Ze względu na wysoką zawartość biopierwiastków makro i mikrośladowych miód ten zalecany jest jako odżywka w okresie rekonwalescencji, u osób z hiperwitaminozą, anemią oraz pracujących w warunkach szkodliwych dla zdrowia.
WŁAŚCIWOŚCI LECZNICZE
Stosowany jest w leczeniu dróg oddechowych i stanach zapalnych organizmu, wykazuje działanie przeciwzapalne, aseptyczne, wykrztuśne, łagodzące kaszel. Polecany osobom cierpiącym na schorzenia reumatyczne, układu krążenia, choroby serca i naczyń krwionośnych oraz nerwicach. Wskazany jest przy chorobach przemiany materii, przewodu pokarmowego, chorobach serca, naczyń krwionośnych, miażdżycy, schorzeniach nerek i skóry oraz chorobach reumatycznych. Miód spadziowy używany jest również na schorzenia stawów i układu nerwowego. Posiada także działanie odtruwające i dlatego polecany jest osobom pracującym w warunkach szkodliwych, przy produkcji toksycznych substancji czy osobom po kuracjach silnymi lekami, np. lekami sterydowymi, przeciwnowotworowymi. Bogaty w żelazo, posiada najwięcej naturalnych antybiotyków.
MIÓD WIELOKWIATOWY
Miody wielokwiatowe, to duża grupa miodów, których smak, barwa i walory zdrowotne uzależnione są od gatunków kwiatów, krzewów i drzew oblatywanych przez pszczoły, zróżnicowania rejonów stacjonowana pasiek, czy terminów pozyskiwania. Nazywane są czasem „bukietem kwiatów” danego terenu. Można wymienić miody wielokwiatowe wiosenne o jasnych barwach i delikatnych smakach, miody z środka lata zawierające nektar lipy, facelii, gorczycy, czy późniejsze z gryką czy słonecznikiem.
BARWA
W zależności od terminu zbioru miód wielokwiatowy może mieć różną barwę – od jasnokremowej do ciemnoherbacianej. Natomiast miód pochodzący z nektaru kwiatów letnich jest znacznie ciemniejszy oraz odznacza się zdecydowanym smakiem i zapachem. W późniejszym etapie, po skrystalizowaniu zmienia nieco zabarwienie na jasnoszare lub jasnobrązowe.
SMAK i AROMAT
W smaku jest bardzo zróżnicowany, zależnie od składu nektaru, na ogół jednak jest łagodny, słodki. Niekiedy dominuje smak określonego nektaru, na przykład lipy, gryki czy akacji. Zapach miodu wielokwiatowego jest zwyczajowo silny, przebijający inne zapachy, przypomina zapach wosku. W stanie płynnym ma przyjemny delikatny zapach kwiatowy i łagodny smak.
SKŁAD i ZASTOSOWANIE
Skład roślin z jakich został zebrany nektar ma wpływ na jego walory odżywcze. Miód wielokwiatowy pod względem składu chemicznego, ze względu na różne „mieszanki” nektarów kwiatowych, cechuje duża różnorodność. Podobnie jak w innych odmianach miodu, podstawą jego właściwości odżywczych i leczniczych są cukry proste – glukoza i fruktoza. Szczególnie dużą zawartością cukrów prostych odznaczają się miody z kwiatów wiosennych. Natomiast miody pochodzące z pełni lata i jesienne są bogatsze w enzymy, biopierwiastki i związki o działaniu przeciwdrobnoustrojowym, jakkolwiek aktywność antybiotyczna miodu wielokwiatowego jest dość niska. Ze względu na łagodny smak, miód wielokwiatowy polecany jest szczególnie dla dzieci.
WŁAŚCIWOŚCI LECZNICZE
Miody wielokwiatowe najczęściej poleca się w chorobach alergicznych dróg oddechowych, jak astma oskrzelowa atopowa (alergenna) lub katar sienny, zwany inaczej pyłkowicą lub alergicznym nieżytem nosa. W przypadku alergii pyłkowych, żucie plastra z miodem wielokwiatowym pozwala chorym na uodpornienie się na poszczególne pyłki-alergeny. Stanowią one swoiste antygeny, wytwarzające u pacjenta leczonego miodem przeciwciała. Zawarte w miodzie wielokwiatowym cukry proste (glukoza i fruktoza), dzięki łatwej przyswajalności przez organizm, stanowią cenne źródło energii dla mięśnia sercowego w chorobach serca i naczyń, a także wspomagają wątrobę w jej funkcji detoksykacyjnej w przebiegu chorób wątroby, woreczka żółciowego i innych. Ten pochodzący z kwiatów letnich, ze względu na silniejsze właściwości inhibinowe, znajduje przede wszystkim zastosowanie w zapobieganiu i leczeniu grypy i chorób dolnych dróg oddechowych. Stanowi on także cenny produkt odżywczy i odnawiający w stanach wyczerpania fizycznego i psychicznego organizmu.
MIÓD WRZOSOWY
Nazywany „Królem Miodów", ponieważ trudność i pracochłonność w pozyskaniu, a także mała ilość wrzosowisk w Polsce sprawia, że dostępny jest w nielicznych pasiekach. Pozyskiwany jest od pszczół w okresie wakacyjnym – od lipca do października, z kwiatów wrzosu. Z „pól wrzosowych” pszczoły zbierają nektar na miód o konsystencji galaretki.
BARWA
Ma barwę jasnobrunatną z jaśniejszym lub ciemniejszym rubinowym odcieniem. Galareta robi się w nim stosunkowo szybko. Po ewentualnym skrystalizowaniu robi się pomarańczowy rzadziej ciemnobrunatny. Ma on wtedy konsystencję drobnoziarnistą.
SMAK i AROMAT
Urzeka przyjemnym zapachem wrzosu dzięki zawartości olejków eterycznych i stu dwudziestu innych substancji pochodzących z nektaru oraz niezapomnianym, gorzkawym i ostrym smakiem, co jest rzadkim zjawiskiem wśród odmian miodu, co nie oznacza ,że nie jest słodkim miodem. Nie zawiera wielu witamin, za to ich brak rekompensuje duża zawartość enzymów i wolnych aminokwasów.
ZASTOSOWANIE
Miód wrzosowy świetnie się sprawdza jako dodatek do potraw. Sosy słodko-kwaśne, mięsa w zalewie miodowej czy nawet jogurt, urozmaicone dodatkiem miodu – mają niepowtarzalny i oryginalny smak, a przy tym takie potrawy są zdrowe. Często stosujemy pszczeli miód wrzosowy do herbaty, kawy, kakao. Taki napój ma właściwości rozgrzewające i niejednokrotnie zapobiega chorobie. Nie można zapomnieć, że miód wrzosowy w doskonały sposób zastępuje cukier i w przeciwieństwie do cukru, nie zagraża naszemu zdrowiu.
WŁAŚCIWOŚCI LECZNICZE
Znajduje zastosowanie w leczeniu zapalenia gardła i błony śluzowej jamy ustnej – zwiększa odporność i chroni przed rozwojem zakażenia. Stosowany także w chorobach dróg moczowych i prostaty u mężczyzn po czterdziestym roku życia, przy kamicy nerkowej, biegunkach, stanach zapalnych żołądka i jelit oraz chorobach reumatycznych. Sprawdza się jako lek w chorobach oczu.
&&
&&
Autor: N.G.
Źródło: publikacja własna
Do wykonania tego klopsa potrzebujemy mięso mielone. Mielimy sami bądź kupujemy w bardzo dobrym sklepie już gotowe zmielone.
Składniki: 20 dag udźca z indyka, 20 dag karkówki, 20 dag cielęciny lub wołowiny, jedna cebula starta na drobnych oczkach, 2 duże jajka surowe, jedna łyżeczka mąki ziemniaczanej, majeranek, bułka tarta - jedna-dwie garstki, pieprz czarny świeżo zmielony, sól. Nie piszę ilości przypraw, ponieważ każdy dom ma własne przyzwyczajenia.
W środek do klopsa możemy włożyć: pieczarki ugotowane w osolonej wodzie, jajka na twardo - do tej ilości mięsa trzy jajka wystarczą.
Wykonanie: wszystkie składniki wyrabiamy jak na kotlety mielone. Na mokrej desce formujemy podłużny prostokąt, na środku układamy jajka lub pieczarki jedno za drugim, podnosimy brzegi do środka i formujemy ładny wałek. Następnie zawijamy w folię aluminiową i pieczemy w piekarniku ok. godziny w temp. 180 stopni Celsjusza. 10 minut przed zakończeniem pieczenia wyjmujemy, ostrożnie zdejmujemy wierzchnią warstwę folii i jeszcze wkładamy na zrumienienie. Po upieczeniu wykładamy na półmisek spodnią stroną na wierzch i czekamy do wystygnięcia. Gdy jest zimny wkładamy do lodówki, a kroimy następnego dnia. Na plasterki można położyć odrobinę ćwikły lub żurawiny, wtedy pięknie dekoracyjnie wygląda a jest bardzo smaczny.
Wszystkie przepisy, które państwu proponuję wykonuję sama. Wielu rzeczy nie robię a głównym powodem jest lenistwo i dostępność dobrych gotowych produktów na rynku.
&&
Autor: N.G.
Źródło: publikacja własna
Proponuję makowiec bez zwijania, bez ciasta pod spodem. Porcja na dużą blachę.
Składniki:
25 dag masła, 40 dag maku - może być mielony, aby przyspieszyć robotę, - 35 dag cukru pudru, 1 kg obranych kwaśnych jabłek, 9 łyżek kaszy manny, 9 jajek, 3 łyżeczki proszku do pieczenia, szklanka orzechów włoskich, 10 dag rodzynek, inne bakalie wg uznania, cukier z prawdziwą wanilią.
Wykonanie:
żółtka, masło, cukier zmiksować dodając mak i starte na grubych oczkach jabłka, dodać mannę, proszek do pieczenia; wymieszać, dodać bakalie oraz pianę z białek i delikatnie wymieszać. Wyłożyć na wysmarowaną i wysypaną tartą bułką dużą blachę. Piec ok. 50 minut w temperaturze 170 stopni Celsjusza.
Po upieczeniu i przestygnięciu ozdabiamy wierzch wg gustu domowników: albo lukrem, albo roztopioną czekoladą: bierzemy jedną tabliczkę gorzkiej, jedną tabliczkę mlecznej i stawiamy na ciepłej płycie lub w otwartym piekarniku i dodajemy pół szklanki słodkiej śmietanki.
Rozpuszczoną czekoladą wolniutko polewamy makowiec, rozsmarowujemy szeroką łopatką i posypujemy płatkami migdałowymi.
Udaje się zawsze. Do polania proponuję czekoladę Wedlowską lub Wawela.
&&
Autor: AL
Źródło: publikacja własna
Do butelki wlewamy szklankę spirytusu mocnego, W szklance rozpuszczamy 3 łyżki miodu, pół wyciśniętej cytryny i dopełniamy przegotowaną zimną wodą.
Wlewamy do spirytusu, zakręcamy butelkę i energicznie mieszamy.
Można zmieniać proporcje.
&&
Autor: N.G.
Źródło: publikacja własna
Składniki:
1 pojedyncza pierś z kurczaka wędzonego bez skóry, mała puszka groszku lub kukurydzy, pół puszki ananasa, pół szklanki orzechów włoskich, 1-2 łyżki majonezu „Dekoracyjny Winiary”.
Kurczaka i ananas pokroić w kostkę, orzechy posiekać, wymieszać z groszkiem, posypać grubo mielonym pieprzem czarnym i wymieszać. Dodać majonez i delikatnie wymieszać. Na wierzchu można posypać mieszanką kolorową z drobniutko posiekanych: świeżej papryki czerwonej i żółtej, koperku i szczypiorku.
Sałatkę można podać na zaostrzenie apetytu tuż przed obiadem. Proponuję do sałatek majonez dekoracyjny, ponieważ jest gęsty i wydajny. Można go mieszać z jogurtem typu greckiego.
&&
Autor" N.G.
Źródło: publikacja własna
Jest to zupa wigilijna, tradycyjna w moim domu. Potrzebujemy garść suszonych borowików, ale mogą być inne grzybki, z ładnymi kapeluszami, włoszczyzna, ok. 5 dag masła, dwie łyżki mąki, dwie łyżki śmietany, liść laurowy, jedno ziarno ziela angielskiego, sól, pieprz czarny do smaku.
Grzyby zalewamy wrzątkiem na godzinę przed gotowaniem zupy.
Gdy woda wystygnie wyjmujemy je i wkładamy do garnka, zalewamy wodą, dodajemy liść laurowy, ziele angielskie, pieprz czarny, łyżeczkę soli do smaku i gotujemy na małym ogniu. W tym czasie obieramy włoszczyznę i po ok. godzinie dodajemy do grzybów i gotujemy jeszcze do miękkości warzyw i grzybów, dodajemy masło i gotujemy przez chwilę, aby wszystko nabrało smaku. Następnie bierzemy drugi garnek, ustawiamy na nim durszlak i ostrożnie przelewamy zupę tak, aby grzyby i włoszczyznę odsączyć. Mąkę i śmietanę rozprowadzamy przestudzonym wywarem i dolewamy do zupy i mieszając zagotowujemy. Do zupy dodajemy pokrojoną w kosteczkę marchewkę i pietruszkę a także pokrojone w paseczki ogonki i niekształtne kapelusze grzybowe.
Zupę podajemy z łazankami - dobre są z "Lubelli" albo "Krakowskiego Kredensu" lub inną krótką wstążką.
Ładne kapelusiki można obtoczyć w mące lub rozbitym jajku i bułeczce i podsmażyć na chrupiąco na oliwie. Będzie dodatkowa potrawa wigilijna.
&&
&&
Autor: Teresa Dederko
Źródło: publikacja własna
Starsze pokolenie czytelników jest przyzwyczajone do czytania książek papierowych, pachnących farbą drukarską, szeleszczących stronicami.
Ciągle jeszcze zdziwienie budzi czytanie z telefonu i innych elektronicznych nośników informacji.
Nie ma jednak odwrotu od szybko następujących zmian technologicznych i trzeba uczyć się korzystać z nowoczesnych rozwiązań.
Forma książki zmieniała się przez tysiąclecia.
W starożytności pisarze i poeci zapisywali swoje utwory na papirusach zwijanych w zwoje zaopatrzone na końcach w drążki służące do nawijania przeczytanego tekstu. Podczas czytania trzeba było wykonać więc pewną pracę fizyczną polegającą na stopniowym przewijaniu kolejnych części zwoju.
Po wynalezieniu pergaminu produkowanego ze skór zwierzęcych, z tego właśnie materiału zaczęto wytwarzać poszczególne stronice, następnie zszywane i umieszczane między dwiema deskami. Tak powstały średniowieczne kodeksy, pięknie iluminowane przez klasztornych skrybów. Stąd też wywodzi się powiedzenie "czytać od deski do deski" to znaczy w całości.
Na zakup takiej księgi mogli pozwolić sobie królowie, książęta i bogate duchowieństwo.
Powielanie poszczególnych dzieł wymagało ogromnego nakładu pracy i czasu.
Rewolucja w produkcji książek rozpoczęła się wraz z wynalezieniem druku, dokonanego w połowie xv wieku przez rzemieślnika z Moguncji Jana Gutenberga.
Jednorazowo mogła być drukowana większa ilość egzemplarzy, co znacznie zmniejszyło koszty jednostkowe. Zmienił się też, jak byśmy to dzisiaj powiedzieli, nośnik, na którym był drukowany tekst, bo drogi pergamin zastąpiono o wiele tańszym papierem.
Książki drukowane w ten sposób, z niewielkimi zmianami technicznymi, były wytwarzane aż do naszych czasów.
Podobnie jak nasze prababki, które po podwieczorku odpoczywały czytając w buduarze romanse, my tak samo czytaliśmy w łóżku przy nocnej lampce, przy kuchennym stole, w podróży itd.
Młodzież jednak nie chce nosić jak mówią "ciężkich tomów" i woli posługiwać się nowymi dla nas nośnikami, na których jest zapisane wiele różnych pozycji.
Niewidomi czytelnicy wyprzedzili znacznie epokę szybkich zmian w dostępie do różnych wersji książek, ponieważ już od początku lat sześćdziesiątych XX wieku mogli korzystać z księgozbioru nagranego na taśmę magnetofonową.
Czasami ktoś zastanawiał się, czy słuchanie nagrań można nazwać czytaniem, ale przecież najważniejsza w książce jest jej treść, a sprawą wtórną jest sposób zapisu i przekazywania tekstu. Bardzo ważna była wówczas rola lektora pośredniczącego pomiędzy książką, a jej odbiorcą. Często zdarzało się, że czytelnicy przy wyborze określonego tytułu kierowali się przede wszystkim nazwiskiem lektora.
Możliwość nagrywania sprawiła, że nie trzeba już było osobiście bezpośrednio słuchać głośnego czytania, ale robić to w dogodnym czasie.
Oczywiście prawie od dwóch stuleci niewidomi mogli korzystać z książek drukowanych lub ręcznie kopiowanych brajlem. Niektórzy nadal preferują tę formę kontaktu z tekstem, gdyż nie wymaga żadnego pośrednictwa, pozwalając na samodzielne odczytywanie treści.
Szybki rozwój technologiczny ogromnie zwiększa nasze możliwości znalezienia i przeczytania wybranej lektury.
Możemy skanować, nagrywać, czytać brajlem elektronicznym.
Nie ma więc wymówki, że nie czytamy, bo nie widzimy czarnego druku. Mamy przecież zapewniony szeroki dostęp do prasy i literatury.
Ale czy każdy czytać musi, żeby mieć jaką taką orientację w tym co się dzieje w kulturze?
W dawnych czasach literatura, muzyka, sztuka była dostępna tylko dla wąskich elit. Obecnie mając radio, telewizję, Internet, możemy być aktywnymi odbiorcami kultury.
Dzięki tym wszystkim mediom, nawet nie wychodząc z własnego mieszkania po wciśnięciu jednego guzika znajdziemy się w kinie, teatrze, filharmonii według uznania i zainteresowań.
Kiedyś większą ilość informacji pozyskiwano przez bezpośrednie kontakty z innymi ludźmi i przez czytanie różnych tekstów.
W naszych czasach, mając komputer z Internetem mamy dostęp do ogromnych zasobów wszystkich obszarów wiedzy. Nieuchronne jest więc odchodzenie świata książek papierowych w przeszłość, rozstanie jak zwykle wywołuje sprzeciw i pewną nostalgię. Czytać, jednak kto tylko ma na to ochotę, jak najbardziej może wybierając najdogodniejszą dla siebie wersję książki.
&&
Autor: Jacek Zadrożny
Źródło: http://informaton.pl/
Data publikacji: 23 lipca 2016
Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego (MKiDN) postanowiło sfinansować powstanie platformy udostępniającej książki niepełnosprawnym czytelnikom. Przeczytałem notatkę i mam sporo wątpliwości, co do sensowności tej inicjatywy. Podejrzewam, że jest to odpowiedź na problem, który od pewnego czasu nie istnieje.
Czytam bardzo dużo, chociaż nie korzystam z biblioteki dla niewidomych. Od kilku lat po prostu kupuję e-booki i audiobooki w internetowych księgarniach. Mój smartfon zawsze jest ich pełen, a wydaję na to może 40-50 złotych miesięcznie. Mam dostęp do nowości wydawniczych w tym samym czasie, co inni klienci, bo w Polsce dokonała się swego czasu rewolucja w sprzedaży książek przez internet. Ta rewolucja to przejście z zabezpieczeń typu DRM do zabezpieczeń znakiem wodnym. Od tego czasu niewidomi czytelnicy mogą po prostu kupić sobie e-booka i czytać go na swoim smartfonie lub specjalistycznym urządzeniu do odtwarzania książek.
Monika Cieniewska – dyrektorka biblioteki dla niewidomych – dosyć często powtarza, że książki dostępne dla osób niewidomych to zaledwie 5% zasobów. Tak z pewnością było kiedyś, ale te czasy dawno minęły. Teraz większość nowości i ponownych wydań pojawia się w wersjach elektronicznych, a dzięki rezygnacji z DRM – są do wykorzystania przez osoby niewidome. Robert Drózd z mojego ulubionego serwisu o e-bookach publikował rankingi najpopularniejszych książek, w którym oznaczał te, które są w postaci e-booków. Ranking ze stycznia pokazuje, że 80% książek jest oferowanych w formie elektronicznej, a sam autor podkreśla, iż jest to wynik stosunkowo słaby.
Oczywiście nie oznacza to, że dostęp do e-booków jest pełny. Co jakiś czas szukam e-booka, na przykład za pomocą porównywarki cen i czegoś nie znajduję i nawet nie wiem, dlaczego tak się dzieje. Zdarza mi się to jednak niezbyt często i traktuję to jako wyjątek, a nie zasadę. Tak więc nie czuję się obecnie wykluczony z czytelnictwa. Z mojego punktu widzenia platforma wspominana na początku, nie jest mi do niczego potrzebna. No chyba, że będą tam rzeczy, których nie znajdę w sklepie. Bo tak naprawdę to chyba nie chodzi o dostęp, a korzystanie za darmo. Niewidomi czytelnicy przyzwyczaili się do tego, że książki są za darmo i nie należy tego zmieniać. Ja też nie jestem święty i korzystałem z plików tekstowych nie płacąc za nie. Miałem jednak dobre uzasadnienie, jakim był brak wersji dostępnej dla mnie. Teraz już jest to nieaktualne, więc po prostu kupuję książki, jak inni klienci.
Jest jeszcze jeden wątek w tej platformie, czyli wymiana międzynarodowa. Chodzi o dostęp do zasobów poza granicami Polski oraz dostęp do polskich zasobów dla osób poza Polską. Jest to problem dotyczący stosunkowo niewielkiej grupy osób, ale za to bardzo dla nich dotkliwy. Traktat z Marakeszu miał rozwiązać problem regionalizacji prawa autorskiego, ale wciąż nie jest ratyfikowany choćby przez USA. Ma on pozwalać na korzystanie z zasobów książkowych przez osoby mieszkające w krajach o zróżnicowanym prawie autorskim. Trudno nie napisać tu refleksji, że ma on rozwiązywać problem, którego wcale być nie powinno… Paradoksalnie więc osoba niewidoma łatwiej przeczyta książkę kupioną w Amazonie, niż otrzyma ją z zasobów Biblioteki Kongresu. No chyba, że ją kupi, a potem się okaże, że nie może jej czytać ze względu na ograniczenia regionalne. Tak się przydarzyło mojemu znajomemu, który musiał łamać zabezpieczenia legalnie kupionej książki.
Reasumując – nie wiem, czy taka platforma jest potrzebna niewidomym czytelnikom. Pewnie się przyda, bo będzie kolejnym miejscem do pobierania darmowych książek, obok Chomika i Rapidshare. Utrwali też przekonanie, że książki są za darmo. I wcale nie jestem pewien, czy mi się to podoba.
&&
Autor: Krystyna Szuberska
Źródło: publikacja własna
"List do nienarodzonego dziecka" to kolejna książka włoskiej dziennikarki, korespondentki wojennej, reporterki i pisarki - Oriany Fallaci. Powieść jakże inna od pozostałych jej autorstwa: nie ma tu wojny, terroryzmu, okrucieństwa ni polityki czyli tematów najbliższych tej mistrzyni mikrofonu. Ta maleńka (licząca ledwie 145 stron) książeczka opowiada o kobiecie bez imienia, w bliżej nieokreślonym wieku, pozbawionej wszelkich mogących ją identyfikować cech - jest głosem wszystkich matek, które kiedykolwiek znalazły się w podobnej sytuacji: w nieplanowanej ciąży, porzucona przez ojca dziecka, z dala od rodziny. Wsparciem w życiowej walce jest dla niej tylko przyjaciółka namawiająca ją do aborcji. Sama Fallaci tak dedykuje swoje dzieło:
"Tym które nie lękają się zwątpić,
Które bez ustanku pytają o przyczyny
Nawet za cenę cierpienia i śmierci
Tym, które się wahają
Czy obdarować życiem, czy je odebrać
Książkę tę dedykuje
Kobieta
Wszystkim kobietom."
Pozostawiona sama sobie i miotana wątpliwościami bohaterka zaczyna zwierzać się swojemu dziecku - opowiada mu o wszystkim - o pracy, pogodzie, o świecie i jego okrucieństwach, o niepokoju i wahaniu z jakim rozmyśla nad tym czy przerwać ciążę. Całość utrzymana jest właśnie w formie listu do kiełkującego w niej istnienia. Monologi potencjalnej matki pozwalają nam odczuć wewnętrzne zmagania, które towarzyszyć jej będą do samego końca.
Gdy wydaje się, że kobieta zaakceptowała swój stan i jest gotowa, by urodzić i obdarzyć swoją "rybkę" miłością pojawiają się kolejne trudności - okazuje się, że ciąża jest zagrożona. Powraca niepokój, a wraz z nim kolejne wątpliwości i pytania.
Fallaci już na wstępie prosi, by nie utożsamiać jej z postacią, którą wykreowała, jednak oddana w nasze ręce powieść powstała tuż po tym ,jak ona sama doświadczyła utraty dziecka. Jest zatem napisana w sposób niezwykle ekspresyjny, lecz przy tym wciąż bezwstydnie szczery, okrutnie realny, świadczący o tym, że autorka wie ,o czym pisze. Nie ma tu miejsca na oceny moralne inne niż te padające z ust postronnych postaci, jednak wszystko, co najważniejsze wyraża się w słowach i myślach, jakie główna bohaterka kieruje ku rozwijającemu się w niej życiu. Książkę, którą Fallaci zadedykowała kobietom, ja zadedykowałabym również mężczyznom tak bezdzietnym ,jak i tym posiadającym dzieci, a także wszystkim stającym u progu dorosłości ludziom. Lektura nie jest czasochłonna, jednak na długo zakłóca spokój czytelnika i prowokuje do poszukiwania własnych odpowiedzi. Recenzowany egzemplarz został wydany w 2013 roku, nakładem wydawnictwa "Świat Książki", we wspaniałym przekładzie p. Joanny Ugniewskiej i stanowił część serii "Sfery - Sfera rozmów". Wydana w niepozornej, pozbawionej wszelkich ozdobników formie, w dość dużym czarnodruku. Książka zamknięta została w twardej oprawie, przedstawiającej zamyśloną, patrzącą w dal autorkę. Utwór dostępny jest także w formie e-booka.
Fallaci swoim "Listem..." wprowadza powiew świeżości do tematu, w którym jak można by sądzić powiedziano już wszystko, zwłaszcza gdy przestał być jedynie przedmiotem kontrowersji w świetle obyczajów i religii, a stał się orężem politycznej walki. Wraz z pisarką udajemy się do korzeni problemu, przyglądamy się walce, jaką wiele kobiet musi toczyć w samotności. Właśnie dlatego zachęcam Państwa do lektury tej powieści, będącej w istocie traktatem o życiu, ale życiu godnym, odpowiedzialnym, w zgodzie z własnym sumieniem, nawet w obliczu presji, nacisków czy kar. To obraz pełen emocji, lecz nie ckliwy, miejscami brutalny, jednak nieuciekający w pretensjonalność. Lektura z pewnością fascynująca i piękna, skłaniająca do długich przemyśleń w jesienne i zimowe wieczory. Jedna z tych, po które warto sięgnąć i raz na jakiś czas do nich powrócić. Chętnie poznam Państwa opinie.
&&
Autor: Teresa Dederko
Źródło: publikacja własna
Pana Stefana Meissnera poznałam kilkanaście lat temu pracując w Bibliotece Centralnej Polskiego Związku Niewidomych. Początkowo był dla mnie tylko czytelnikiem zagranicznym ,zamieszkałym w Kanadzie, aż któregoś roku dostałam e-maila z zapowiedzią osobistej wizyty w bibliotece. Nie wiedziałam wtedy, że poznam autora dwóch wspaniałych, godnych polecenia książek.
Pan Stefan Meissner, obecnie dziewięćdziesięcioletni, prawie niewidomy kombatant, od kilkunastu lat samodzielnie przyjeżdża na obchody kolejnych rocznic wybuchu Powstania Warszawskiego.
Świetnie posługuje się komputerem, przy pomocy którego powstały jego książki.
W pierwszej książce pt. "Krzyknęli wolność. Wspomnienia z okupacji i powstania" przedstawił najpierw swoje sielskie dzieciństwo, które spędził wraz z czterema braćmi w małym, podwarszawskim dworku.
Okupację rodzina przeżywała w Warszawie, gdzie chłopcy włączyli się w ruch oporu. Młodość ma jednak swoje prawa i młodzi Meissnerowie nie tylko walczyli, ale uprawiali sport, chodzili na randki, próbowali ignorować okupanta. Musieli też ciężko pracować fizycznie na swoje utrzymanie.
Niestety najstarszy brat wpadł w ręce gestapo i został zamęczony na Pawiaku. Kolejni trzej bracia w tym Stefan, walczyli w Powstaniu Warszawskim.
Losy powstańców w książce są pokazane bardzo autentycznie, nie tylko poprzez akcje bojowe, głód, brak higieny, narastające zniechęcenie ludności cywilnej, ale też momenty wzruszające - przyjaźnie, rodzącą się miłość. Podczas powstania rannym Stefanem opiekowała się sanitariuszka Oleńka i razem trafili do niewoli niemieckiej. Po wyzwoleniu obozów jenieckich dostali się do Włoch i dołączyli do Drugiego Korpusu generała Andersa. Po zakończeniu walk Stefan Meissner rozpoczął studia w Bolonii, a przedsiębiorcza Oleńka przez zieloną granicę przedostała się do Polski, aby ratować matkę i ciotkę. Udało jej się bezpiecznie wrócić, a po niedługim czasie została panią Meissnerową.
Książka, mimo, że opowiada o okupacji, powstaniu, klęskach, młodych ludziach uwikłanych w wojenne losy, napisana jest z humorem, autor uniknął nudnych opisów batalistycznych, czyta się ją bardzo dobrze, wprost nie można się oderwać.
Jest dostępna w wersji mówionej, czytana przez Kazimierza Kaczora.
Druga książka pt. "Emigranci. Wyzwania wolności" opowiada o powojennych losach Polaków, którzy nie mogli wrócić do ojczyzny i musieli od nowa organizować sobie życie.
Autor wspomnień Stefan Meissner ukończył studia inżynierskie w Londynie, a pod koniec lat czterdziestych wraz z żoną i trzema synami wyjechał do Kanady. Mając tylko dyplom w kieszeni i obietnicę pracy, pełen optymizmu, wyjątkowej wiary, że da sobie radę, zaczął urządzać się w nieznanym kraju.
Własną pracą, wytrwałością i inteligencją doszedł do stanowiska prezesa w dużym międzynarodowym koncernie. Pracował w Indiach, Brazylii i Stanach Zjednoczonych. Po przejściu na emeryturę, jako wolontariusz, zaczął doradzać polskim firmom jak organizować biznes w nowej rzeczywistości.
We wspomnieniach Stefan Meissner wiele miejsca poświęca dzieciom i żonie. Jest troskliwym, serdecznym mężem i ojcem.
Warto przeczytać tę książkę, ponieważ oprócz pewnej wiedzy o losach powojennych emigrantów, każdemu niesie nadzieję poprzez pokazanie przykładu młodego człowieka, odpowiedzialnego za liczną rodzinę, który poza wykształceniem nie ma dosłownie niczego, a osiąga wiele dla siebie i innych.
Promocja książki "Emigranci. Wyzwania wolności" odbyła się w lipcu w Muzeum Powstania Warszawskiego. Fragmenty czytał Kazimierz Kaczor. Wybierał chyba przede wszystkim te humorystyczne, których we wspomnieniach nie brakuje. Np. wspominając rozterki Polaków w Londynie dotyczące ewentualnego powrotu do komunistycznej Polski, autor opowiada jak to grupa kolegów zobowiązała tego, który zdecydował się na powrót, żeby powiadomił ich ,jak tam naprawdę jest. Po kilku miesiącach otrzymali kartkę: "Było mi dobrze, jest mi dobrze, dobrze mi tak".
Kazimierz Kaczor obiecuje, że i tę książkę nagra w całości.
&&
&&
Piotr Stanisław Król – ur. 5 sierpnia 1954 roku w Warszawie. Prozaik, poeta, publicysta, redaktor. W 1981 roku redaktor naczelny tygodnika „BIS”, wydawanego przez NSZZ Solidarność w RSW „Prasa-Książka-Ruch”. Redaktor, felietonista w prasie podziemnej po 13 grudnia 1981 roku, m.in. w tygodniku WOLA, Biuletynie Informacyjnym „Solidarność”. W 1983 roku zadebiutował tomikiem poezji pt. „Spisywane nocą”, dwa lata później ukazał się kolejny tomik pt. „Okruchy pamięci” (1985). Obydwa wydane zostały w tzw. drugim obiegu pod pseudonimem literackim Stanisław Kossek (Wyd. WOLA). W 2008 roku ukazał się jego zbiór felietonów pt. „Czy tędy na wyspy szczęśliwe...” (Wydawnictwo Komograf), w 2010 roku zbiór opowiadań pt. „Tętno miasta” (Wydawnictwo Komograf), w 2012 roku wydał tomik poezji pt. „Powrót Olivii” (wydanie pod szyldem jego Saloniku
Literackiego) Publikowany w licznych pismach i almanachach. Pomysłodawca, współzałożyciel i redaktor zainicjowanego w 2010 roku Niezależnego Magazynu Społeczno-Kulturalnego „InterMosty”. Członek Stowarzyszenia Autorów Polskich.
Dotknięty chorobą Retinitis Pigmentosa od lat prowadzi aktywną działalność redakcyjno-publicystyczną w tym i w o wiele szerszym temacie. Od 15. lat prowadzi portal internetowy RETINA FORUM, były redaktor naczelny kwartalnika RETINA, członek kolegium redakcyjnego w miesięcznikach PZN-u: Biuletyn Informacyjny, Pochodnia. Artykuły, publicystyka, doradztwo także w innych pismach zajmujących się tą tematyką.
&&
Autor: Piotr Stanisław Król
Claude Monet w latach 1893-1894 stworzył cykl ponad trzydziestu obrazów, w których głównym motywem jest gotycka katedra Notre-Dame w Rouen. Artysta malarz, czołowy przedstawiciel impresjonizmu, potraktował okazałą, gotycką świątynię, jako obiekt obserwacji światła i koloru. Nie liczyły się tutaj architektoniczne szczegóły, perspektywa, lecz tylko i wyłącznie próby utrwalenia w zamkniętych ramach kolejnych obrazów słonecznych promieni załamujących się na fasadzie katedry w różnych porach roku, uchwycenia kolorystycznych odcieni nocy, wybuchającego o świcie tęczowego bogactwa świetlnych błysków, które w zderzeniu z potężną sakralną bryłą przybierają niespodziewanie inne odcienie.
Teoria światła fascynowała i była przewodnią siłą oraz artystyczną inspiracją dla wielu malarzy tamtej epoki. Co ciekawe, byli wśród nich i tacy, którzy poznawali jej zawiłe tajemnice nie tylko poprzez kontakt ze sztalugą, ale i z chorobą. Należeli do nich: Mary Cassatt - utrwalająca w swoich dziełach przede wszystkim kobiety i dzieci, często w pejzażu rozświetlonych ogrodów, które z czasem rozpłynęły się w jej oczach w nieprzeniknionej mgle oraz Edgar Degas - wielki mistrz i przyjaciel Cassatt, którego zmagania z umykającym światłem z powodu poważnego schorzenia wzroku przełożyły się na niezwykłą, tajemniczą kolorystykę i sposób malowania (np. w obrazie „Niebieskie tancerki”).
W sztuce pojęcie światła nie jest tylko zjawiskiem fizycznym, wymierzalną i przeliczalną teorią jego rozszczepienia, obowiązującym w tym zakresie przełomowym prawem kontrastu Michela Eugene Chevreula. W sztuce od wieków światło jest zjawiskiem zarówno zewnętrznym, jak i wewnętrznym, duchowym. I w tym tkwi jej niezwykła, przeogromna siła i moc. Katedra Notre-Dame w Rouen w obrazach Moneta może symbolizować zmienność nie tylko barw i odcieni, ale także nastrojów i stanów naszego ducha. Zimne kolory wytwarzają atmosferę smutku, przygnębienia, można powiedzieć - oddalają nas od wrót tej świątyni, ciepłe nas do niej przybliżają, wywołują dobry, optymistyczny nastrój. Choć zamiarem artysty była analiza światła, to dla wielu może być to także analiza naszych nastrojów, psychiki, duchowości.
Czysta, biała kartka papieru, zagruntowane płótno rozpięte na blejtramie opartej na sztaludze, puste pięciolinie... Co takiego trzeba, aby zostały zapełnione, przeistoczone w poetyckie frazy, malarskie wizje, symfonie... Wewnętrzne, duchowe światło, błysk twórczej inwencji, barwna wizja rozświetlająca mroki fizycznego upadku, niemocy, poniżenia, towarzyszyły tysiącom twórców, jak: Graham Green, Ludwig van Beethoven, Henri de Toulouse-Lautrec i... Wiesławie Żelazik z Warszawy.
Kilka lat temu zadzwoniła do mnie kobieta, której głos dochodził niczym z czeluści cierpienia. Przez godzinę słuchałem, słuchałem, słuchałem... kolejnych jej wierszy. Pisanych podczas bezsennych nocy, a właściwie nie pisanych lecz tworzonych i zapamiętywanych przez autorkę, która od wielu lat jest na wpół sparaliżowana, traci wzrok, jej ciało przenika nieustanny ból, a mdlejące ręce nie pozwalają na utrzymanie przez dłuższy czas długopisu czy ołówka. Doznałem olśnienia! Z tej mrocznej, wydawałoby się - beznadziejnej egzystencji - przebijało się ciepłe, pełne tęczowych barw światło. Pani Wiesława Żelazik odkryła swoją drogę w poezji, która pozwoliła jej odnaleźć sens, w wydawałoby się, bezsensownej sytuacji. Przekroczyła „cierpienia granicą, za którą - jak powiedział Czesław Miłosz - się uśmiech pogodny zaczyna”. Czytałem przepisywane od dłuższego czasu na komputerze wiersze i składałem redaktorską ręką w tomik pt. „Myśli ulotne”. Tu nie ma hiobowej rozpaczy, tu są rozświetlone łąki, tęczowe błyski na polnej rosie, ciepły figlarny wietrzyk muskający nasze roześmiane twarze, barwne skrzydła motyla... Pani Wiesława nie może od lat wychodzić z domu. Ale może bez trudu wznieść się na skrzydłach poezji ku świetlnym promieniom. Nie tylko na błękitnym niebie, ale i w Niebie – jej wiara w Boga nie pozwala upaść w udręce i boleści ciała, ale mieć wielką, wewnętrzną siłę duchową.
Po opracowaniu tomiku wierszy „Myśli ulotne” napisałem słowo wstępne, z którego przytaczam tutaj krótki, wymowny fragment:
„Czytam kolejne wersy autorki: {cyt.) „Lubię wędrować polnymi / Wiejskimi drogami / Może niewygodne, ale takie ciepłe / Duszę swoją mają..." („Polne drogi") i kroczę wytyczonym przez nią szlakiem, który wiedzie nie ku przystani hiobowej rozpaczy, lecz na wyspy szczęśliwości, pełne radosnej atmosfery przesyconej miłością do drugiego człowieka, otaczającej nas przyrody. Wiesława Żelazik stworzyła swoistą „poezję-drogi", nieustannej wędrówki po naszych rodzimych szlakach, gdzie: {cyt.} „Las kwiatami już rozkwita / I kobierce z sasankami / Kwitną sobie pod drzewami / A przylaszczki na polanie / Roztaczają piękne wonie / I zawilców jest bez liku / Kwitną wśród drzew, w zagajniku...". Można by było powiedzieć, że to takie mało odkrywcze, naiwne, opisywane od wieków tysiące razy... Poetka nie wędruje jednak tymi szlakami, ona je wyczarowuje w wierszach, maluje swój wymarzony świat, który dla większości czytelników jest światem realnym, dotykalnym, odczuwalnym, wręcz pospolitym i powszednim, a dla niej mirażem, marzeniem, rajskim ogrodem... I nie rozpacza, nie skarży się, lecz po prostu nas tam zaprasza, oprowadza po ścieżkach wysp szczęśliwych, których sami tak często nie zauważamy w codziennej gonitwie za czymś, po coś, gdzieś... w zaułkach egzystencjonalizmu, w konsumpcjonistyczno-materialistycznym świecie.”
Czy te słowa z mojego wstępu do tomiku Wiesławy Żelazik nie dają nam iskry takiej refleksji: świetliste, tęczowe barwy poezji, malarstwa, muzyki – twórczych pereł potrafią unieść człowieka z najgłębszego, mrocznego dołu i wznieść w nieboskłon szczęścia... Odpowiedź pozostawiam tym, którzy po te perły w swojej drodze życia sięgają i doznają w nich radości, nawet jeśli w oczach są łzy.
W jednym z moich rozmyślań w eseju pt. „Przeczytać wiersze nienapisane” (tytuł nawiązuje do pozostawionych pustych kartek wybitnej poetki, Sylvii Plath, która w dramatycznych okolicznościach odeszła z tego świata) zadałem czytelnikom i sobie takie pytanie: „Choroba, ból, dramat odrzucenia i osamotnienie - jaki mają wpływ na twórczość? Czy są czynnikami motywującymi, inspirującymi, wznoszącymi ku wyżynom sztuki? Czy też są ograniczeniem i przeszkodą. Nie odważyłbym się odpowiedzieć jednoznacznie na tego typu pytanie.”
No cóż, czy tacy twórcy, jak m.in. Wiesława Żelazik nie przybliżają nas do odpowiedzi...? Warto wspomnieć tu słowa Alfreda Musseta: „Poezja przemienia łzy w perły”.
Wracam na koniec do Claude’a Moneta - ukazał nam katedrę w Rouen zmieniającą się pod wpływem światła. Można powiedzieć, że chwytał je w ręce, zatrzymał i utrwalił w ramach swoich obrazów. Tacy ludzie, jak pani Wiesława Żelazik noszą światło w sobie i promieniują nim, mimo gasnącego, słabnącego z dnia na dzień, ułomnego ciała.
Noc także ma swoje odcienie i barwy. Claude Monet malując po zmroku katedrę w Rouen nigdy nie sięgał po czerń, lecz po stonowane, ciemne błękity...
&&
Autor: Piotr Stanisław Król
Koniec lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Jako sześcioletni brzdąc wracam do domu z „górki Panny Maryi”, ciągnąc za sobą drewniane sanki. Z okien domów płyną kolędy, przez firanki rozbłyskują rozświetlone choinki. Kończąc wspinaczkę drewnianymi schodami na stromej skarpie przy ulicy Kościelnej, przechodzę obok jednej z najstarszych świątyń w Warszawie, gotyckiej perły, pod wezwaniem Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny (stroma górka na skarpie nadwiślańskiej stąd właśnie nosi powszechnie używaną wśród nas nazwę). Zanim skręcę w uliczkę Pieszą, skracając sobie drogę do Rynku Nowego Miasta, przy zbiegu ulic: Freta i Zakroczymskiej widzę kościół św. Franciszka z Asyżu, chwilę później mijam nieduży, ale z bardzo bogatą i powikłaną historią, budynek kościoła św. Benona, a zaraz za nim towarzyszy mojej wędrówce na kolację kościół św. Kazimierza, wraz z przestronnym klasztorem sióstr sakramentek. Zanim zniknę w bramie podwórka przy ulicy Starej, łączącej Rynek ze stromą ulicą Mostową, mój wzrok pada na mury kościoła św. Jacka i klasztoru ojców dominikanów.
Pięć, góra – dziesięć minut – jeśli trzeba było się zatrzymać, aby zawiązać but, wytrzeć nos lub pożegnać się z głodnymi, jak wilki, kumplami – wędrówki małego dzieciaka w towarzystwie aż pięciu wzniosłych świątyń! Bogactwo nie tylko religijne, ale także historyczne, którego znaczenie docierało do nas powoli, wraz z upływem kolejnych lat.
Dla urodzonego po wojnie dzieciaka ze Starówki, to była „normalka”. Dla tych, którzy ją przeżyli: rodziców, dziadków, tutejszych mieszkańców – to było ponowne narodzenie miasta, a więc Boże Narodzenie miało dla wielu w swojej wymowie swoiste przesłanie oraz szczególną wymowę. Co roku przychodzi do nas na świat Jezus, w którym odnajdujemy wiarę i oparcie, nawet w najtrudniejszych momentach naszego życia.
A my, małe urwisy, no cóż... Czerpaliśmy radość z prezentów pod choinką, smakołyków na świątecznym stole i zwiedzania licznych tutaj szopek, które były wielką atrakcją. W jednej z nich chcieliśmy nawet buchnąć fajnego osiołka, który wyglądał jak żywy, ale jakaś nerwowa babcia pogoniła nas krzycząc, że jesteśmy „oślimi pacanami”. Miała rację, przyznaję. Szczególnie smakowitym deserem było odwiedzenie ruchomej szopki na Miodowej u ojców Kapucynów. Ścisk, pisk, łokcie w natarciu, a potem przyklejenie nosa do balustrady i wielkie jak spodki oczy wpatrzone w wirujący, kolorowy świat wokół cudownej stajenki. Osiołków było też dużo, po jednej i po drugiej stronie...
Z czasem z niesfornych kłapouchów część z nas przeistaczała się m.in. w ministrantów. Wybór był szeroki. Ja postanowiłem służyć do mszy u ojców dominikanów, z praktycznego powodu – było najbliżej. Skok przez płot, bocznym wejściem do zakrystii i gotowy! A poza tym, zakonnicy ci, choć nieco surowi w obejściu, dawali nam grać w ping-ponga, szaleć z futbolówką na klasztornym placyku, lepić bałwany, i w ogóle, fajnie tam było. Z upływem czasu docierało do nas, że przekazywali nam powoli wiedzę i bezcenne wartości duchowe.
Na religię chodziłem do franciszkanów, zdecydowanie dalej – trzeba było przebiec cały Rynek oraz kilkadziesiąt metrów ulicą Freta. Pięć minut bez skakania przez płoty. Był tam pewien bardzo lubiany w okolicy wśród młodych, ojciec Anatol, który świetnie grał w piłkę, miał niezwykłe poczucie humoru. Czasem poważniał i zadawał nam skomplikowane nieco pytania. Pamiętam, jak dziś, kiedy wskazał palcem na wiszący na ścianie obraz z patronem świątyni i poprosił o odpowiedź – Modląc się zwróceni twarzą do wizerunku świętych, co widzicie: obraz czy coś więcej? Wszyscy zamilkli, a w końcu to ja wstałem, przerywając grę w pinezki z kumplem, i wypaliłem: Obrazy ułatwiają nam zajrzeć w modlitwie na drugą stronę, to są takie swoiste drzwi do Nieba... Sam się zdziwiłem, że tak powiedziałem! Dostałem wielkiego piątala, a wychodząc z klasztoru od strony Zakroczymskiej, dorwał mnie kroczący chodnikiem dyrektor szkoły podstawowej, do której uczęszczałem i warknął – Co tam robisz? Po co tam w ogóle zaglądasz? Matka jutro ma być u mnie w gabinecie! – Ot, takie to PRL-owskie historyjki dnia codziennego. Mama była w gabinecie czerwonego dyra, a ja nadal byłem urwisem z franciszkańskiej ławki na lekcjach religii.
W 1978 roku, w dniu 1 lipca, w tym kościele wziąłem ślub z moją kochaną Elą i wyprowadziłem się do niej na Żoliborz, po czterech latach na Mokotów, gdzie mieszkamy do dziś. A staromiejski pejzaż wciąż w moim sercu i wspomnieniach. Szczególnie w urokliwy, przepiękny czas Bożego Narodzenia. Przejdźmy się powoli po zaułkach, uliczkach i placach tego szczególnego miejsca w Warszawie i odwiedźmy niezwykłe świątynie.
Na wstępie spaceru krótka informacja – Rynek Starego Miasta i Rynek Nowego Miasta w średniowieczu stanowiły centra odrębnych miejscowości. Warszawa ogrodzona obronnymi murami na przełomie XIV i XV wieku stawała się zbyt ciasna. Rozwiązanie znalazł w roku 1408 książę mazowiecki, Janusz I Starszy, nadając status Nowej Warszawy terenom na północ od Barbakanu, w trakcie do Zakroczymia (wzdłuż dzisiejszych ulic Freta i Zakroczymskiej). Herbem Nowej Warszawy była panna z jednorożcem (na Rynku Nowego Miasta herbowe postacie przyozdabiają XIX-wieczną, żeliwną studzienkę). Starą Warszawę na początku dziejów symbolizowało... kobiece? Nie, męskie popiersie, z głową nakrytą hełmem, w rękach dzierżące tarczę i miecz, ze smoczym tułowiem pokrytym łuskami, z potężnymi ptasimi łapami. Z czasem postać ta ulegała zmianie w płeć piękną, z rybim ogonem. Oba miasta połączono administracyjnie dopiero w roku 1791, a ostateczna forma herbu z uroczą syrenką powstała w 1938 wg projektu artysty grafika, Feliksa Szczęsnego Kwarty.
Śpiewając kolędę „Bóg się rodzi” zajrzyjmy do najstarszego kościoła na Nowym Mieście, i jednego z najstarszych w Warszawie, na ul. Przyrynek. Został ufundowany na rok przed bitwą pod Grunwaldem, a wyświęcony w 1411. Świątynia pod wezwaniem Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, zbudowana w stylu gotyckim, jest wspaniałym symbolem tamtych czasów. Oprócz znaczenia religijnego, ma także akcenty patriotyczne. Przed głównym wejściem stoi pomnik Waleriana Łukasińskiego, polskiego oficera, założyciela w 1821 roku Towarzystwa Patriotycznego. W 1822 roku skazany został przez władzę carską na 9 lat więzienia, a nie wyszedł już z niewoli do samej śmierci. Spędził w celach 46 lat. Pod koniec życia napisał Pamiętniki, w których wyraził swoje ogromne oddanie i miłość do Ojczyzny. Warto pochylić przed nim głowę.
Idąc pieszo ulicą Pieszą, z „Lulajże Jezuniu” na ustach, zajrzyjmy do znajdującego się tam, niewielkiego kościoła. To o sporo lat młodsze dziecko od wcześniej odwiedzanego, powstał w II połowie XVII wieku z inicjatywy Bractwa św. Benona. Pod koniec XVIII w. kościół przejęli redemptoryści. W dramatycznych okolicznościach, w okresie Księstwa Warszawskiego, zostali z niego wydaleni (a nawet z kraju), a budynek świątyni zamieniono kolejno na: koszary, szkołę, magazyn wojskowy, mieszkania, a w końcu fabrykę. Zburzony podczas II wojny światowej został w latach 50. XX w. odbudowany, a w 1958 kard. prymas Stefan Wyszyński dokonał jego uroczystego poświęcenia. Redemptoryści znów sprawują nad nim opiekę. Mały, „pieszy zaułek”, a tyle w nim dramatów, historii, które spisać w grubej księdze by można.
Ciekawe, jakie kolędy lubiły śpiewać dwie przyjaciółki w połowie XIX wieku w pensji sióstr sakramentek, których klasztor stoi obok kościoła św. Kazimierza na Rynku Nowego Miasta (w 1688 r. ufundowany przez królową Marię Kazimierę Sobieską): Maria Wasiłowska i Eliza Pawłowska? „Pobieżeli do Betlejem pasterze”? One pobiegły z czasem w świat literatury: Maria Konopnicka oraz Eliza Orzeszkowa.
A my śpiewając „Wśród nocnej ciszy” zajrzyjmy do kościoła św. Franciszka przy ulicy Zakroczymskiej. To temu świętemu zawdzięczamy tradycyjne, betlejemskie szopki.
„[...] Aby przedstawić sobie i ludowi bardziej konkretnie i naocznie tajemnicę Bożego Narodzenia, zapragnął w nocy 24 grudnia 1223 obchodzić święto Narodzenia Pana i posługiwać jako diakon przy uroczystej Mszy wobec plastycznej i żywej sceny żłóbka. Otrzymał na to specjalne pozwolenie papieża. Święty w otoczeniu licznego ludu Bożego przy grocie w Greccio, przy małym nowo narodzonym dziecku, które przyniosła młoda matka z pobliskiej osady, posługiwał jako diakon, ponieważ z powodu wielkiej pokory nie dążył do przyjęcia kapłaństwa. [...]” (cyt.: deon.pl/religia).
Przy okazji obejrzyjmy niezwykle cenne obrazy w świątyni, niektóre cudem ocalałe, liczące sobie kilkaset lat, m.in. siedemnastowieczne dzieła Matthiasa Kargena z pierwszego, drewnianego kościoła: Stygmatyzacja św. Franciszka oraz Św. Antoni i cud z klękającym osłem.
Idąc ulicą Freta w kierunku Barbakanu, za którym rozciąga się Stare Miasto, wstąpmy do dwóch kościołów: oo. dominikanów pw. św. Jacka (do którego ja przed laty skakałem przez płot) oraz oo. paulinów pw. Św. Ducha. Ten ostatni był początkowo budynkiem szpitala obok skromnej, niewielkiej świątyni. Po zburzeniu podczas potopu szwedzkiego, 22 sierpnia 1664 r. kościół oddany został oo. paulinom. Stąd co roku rusza warszawska pielgrzymka do Częstochowy. A ciekawostką jest przylegający do kościoła po prawej stronie najmniejszy budynek w Warszawie, przy ulicy Długiej 1. Historia tego niezwykłego obiektu też warta opisania w dosyć sporej publikacji, ale ja w tym miejscu wspominam go jako ulubiony kiosk, w którym papierosy się za młodu kupowało i popalało po kątach. Do spowiedzi za te „grzeszki” było bliziutko; obok schodki i konfesjonał czekał.
Dalsza droga w bożonarodzeniowym klimacie szeroko otwarta: na ulicy Świętojańskiej – Bazylika Archikatedralna pw. Męczeństwa św. Jana Chrzciciela, a obok Sanktuarium Matki Bożej Łaskawej, Patronki Warszawy (oo. jezuitów), na ulicy Piwnej św. Marcina, a w okolicach Starego i Nowego (ale niewiele starszego wiekiem) Miasta zapraszają liczne świątynie m.in. wzdłuż Traktu Królewskiego. A na ulicy Miodowej ruchoma szopka w dolnym kościele oo. kapucynów, warta nadłożenia drogi, nawet jak bolą już nas co nieco nogi.
Wracam do początku mojej wędrówki, przy kościele pw. Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, przy ul. Przyrynek. Przed wiekami była to świątynia tutejszych rybaków. A więc kończę krótką „rybacką” historią, którą przeczytałem w jednej ze świątyń i utrwaliłem w swojej książce pt. „Czy tędy na wyspy szczęśliwe...” (2008). Szopka z maleńkim Jezusem, a obok w kościele – Krzyż... Narodziny, to początek drogi każdego z nas, podczas której czasami zadajemy sobie to pytanie „starego rybaka”. A odpowiedź? Zachowajmy ją w bożonarodzeniowych, nowo- i staromiejskich wspomnieniach:
Rzecz dzieje się gdzieś nad morzem. Stary, schorowany rybak widzi, że nadchodzi jego kres. Idzie ostatkiem sił na morskie nabrzeże, siada obok swojej wiernej towarzyszki życia – starej rybackiej łodzi i zamyka oczy. Obok niego pojawia się Chrystus. Podaje mu rękę, podnosi i dalej idą razem wzdłuż piaszczystego brzegu. Rozmawiają. Na granatowym, pełnym migoczących gwiazd niebie, pojawiają się kolejne obrazy z życia rybaka. I nagle zauważa on rzecz dziwną. Otóż, gdy na niebie widać sceny z jego życia, gdy był szczęśliwy, gdy dobrze mu się powodziło – na piasku pozostają dwie pary ich śladów. Gdy natomiast widoczne są sceny, gdy był chory, cierpiący, opuszczony, biedny – na piasku odciskają się tylko jedne ślady stóp. Zdziwiony i poruszony mówi z żalem do Jezusa:
– Panie, dlaczego mnie opuściłeś?
– Czemu tak mówisz, nigdy ciebie nie opuściłem, zawsze byłem przy tobie.
– Panie, to dlaczego gdy pojawiają się sceny, gdy byłem szczęśliwy, na piasku są nasze dwie pary stóp, a gdy widać sceny z życia, gdy byłem nieszczęśliwy, pozostają tylko moje?
Jezus odpowiada mu na to tak – Dobry człowieku, dlaczego zwątpiłeś? Te ślady są MOJE. Bo gdy byłeś chory, cierpiący, opuszczony i biedny, JA podnosiłem ciebie i niosłem przez życie na rękach!
&&
&&
Autor: Krystyna Kruk
Przyszłam na świat w latach 50-tych ubiegłego stulecia. Kiedy miałam zaledwie kilka tygodni – moi bliscy dowiedzieli się, że jestem niewidoma. Wyobrażam sobie, jaka to była dla nich tragedia. Mało kto wtedy słyszał o komputerach, które dziś tak ułatwiają nam komunikację ze światem i dostęp do informacji. Niewidomi kojarzeni byli z żebraniem, w najlepszym razie – wyplataniem koszyków czy produkcją szczotek.
Rodzice moi, choć sami nie ukończyli szkoły, niezwykle cenili wykształcenie, toteż gdy tylko dowiedzieli się o istnieniu szkoły dla niewidomych dzieci w Laskach – stało się jasne, że zrobią wszystko, bym się tam dostała.
W Laskach poznałam pismo brajla. Początkowo uczyliśmy się kształtu liter wkładając kołeczki w otwory na drewnianych tablicach lub w tzw. loteryjkach losowaliśmy pojedyncze literki i z nich układaliśmy wyrazy. Sądzę, że te pomoce szkolne były zaprojektowane i wykonane w Laskach.
Do dziś pamiętam tytuł pierwszej wypożyczonej w szkolnej bibliotece książki: „Baśń o ziemnych ludkach”. Pamiętam też jak byłam dumna, gdy w pierwszej klasie jako jedyna dostałam na gwiazdkę dwie „grube”, bo liczące ponad 100 stron, książki! Pojechałam z nimi do domu i tu zaczęła się moja społeczna nobilitacja. Całymi dniami, pod byle pretekstem, odwiedzali nas sąsiedzi, a ja – na polecenie rodziców – czytałam przed nimi swoje książki. Otwierali je w różnych miejscach i kazali mi czytać, by przekonać się, że nie recytuję tekstów z pamięci. Próbowali sami dotykać rzędów kropek i nie mogąc ich rozróżnić wyrażali rodzicom swój podziw. Często słyszałam, jak odchodząc mówili zamyśleni: „Tak, tak... Kiedy Pan Bóg jedno zabierze, to da za to co innego”.
Od tej pory stałam się kimś! Chodziłam do szkoły, miałam, jak mój brat podręczniki szkolne... Na wakacje dostawałam książki, z biblioteki centralnej również przychodziły dla mnie paczki z książkami... Za wyraz tej nobilitacji w moim najbliższym otoczeniu można uznać fakt, że mój brat nauczył się pisać brajlem na tabliczce i czytać za pomocą wzroku. Korespondowaliśmy w ten sposób przez wiele lat.
Można powiedzieć, że brajl „uczłowieczył” mnie w oczach rodziny i sąsiadów.
W moim domu czytali wszyscy; nic więc dziwnego, że nauczyłam się szanować książkę i nawet jeśli początkowo mnie nie zainteresowała, czytałam, by „dać jej szansę” i niejednokrotnie okazywało się, że było warto. Poznałam w ten sposób kilka wartościowych pozycji. Wymienię tu choćby „Brzydką księżniczkę” Feuchtwangera.
W liceum koleżanki zazdrościły mi, że mogę bez światła czytać, a na studiach przeczytałam widzącym koleżankom „do poduszki” powieść, która sfilmowana wchodziła właśnie na ekrany kin. Lubiłam wywoływać zainteresowanie brajlem wśród widzących rówieśników, choćby tylko przelotne.
Jeszcze w Laskach podczas jednej ze szkolnych wycieczek odwiedziliśmy drukarnię brajlowską przy ul. Konwiktorskiej i od tej pory zaczęłam myśleć o tym, by po ukończeniu nauki pracować przy wydawaniu książek brajlowskich. Ten cel udało mi się osiągnąć. Większość swego zawodowego życia związałam z Wydawnictwami Polskiego Związku Niewidomych. Kiedy tylko było to możliwe, wybierałam spośród oferty pozycje, na których szczególnie mi zależało i przygotowywałam je do druku.
Prowadziłam również kurs dla osób niedowidzących, którym zagrażała całkowita utrata wzroku. Przy tej okazji mogłam zaobserwować jak trudno w późniejszym wieku wypracować potrzebną do czytania brajla dotykiem wrażliwość palców. Wymaga to żmudnego, codziennego treningu, a obawiam się, że większość z tych, którzy kończą podobne kursy nie bierze później brajlowskiej książki do ręki. Zresztą fakt ten stanowi często wyraz ich protestu przeciw własnej niepełnosprawności.
Powie ktoś: jak się to ma do dzisiejszych czasów! Przecież to wspomnienia z odległej o lata świetlne epoki! Dzisiaj niewidomi – zwłaszcza młodzi - posługują się swobodnie komputerami i podobnie jak ich widzący rówieśnicy szaleją w sieci. Kto dziś jeszcze czyta brajlem? Niestety opinia taka nie jest pozbawiona podstaw. Znam przynajmniej kilku niewidomych z wyższym wykształceniem, którzy praktycznie nie znają brajla! Sytuacja taka ma bardzo wiele przyczyn, jak choćby tę, że wiele niewidomych dzieci uczęszcza obecnie do szkół masowych, gdzie nieraz nikt nie wymaga od nich znajomości brajla. Poza tym na komputerowym dysku czy pendrive-ie można zapisać znacznie więcej tekstu niż w brajlowskim tomie, a dzięki mowie syntetycznej możemy już czytać książki elektroniczne z tabletu czy i-pada, które łatwo zmieścić w damskiej torebce. Ja w czasie studiów miałam do dyspozycji maszyny brajlowską, czarnodrukową i magnetofon kasetowy. Obecnie wszystko to z powodzeniem zastąpi laptop lub nawet i-phone. Czy brajl jest w tej sytuacji jeszcze komukolwiek potrzebny?
W moim przekonaniu jak najbardziej. Ażeby uniknąć typowego dla starszego pokolenia wzdychania: „za moich czasów...” przytoczę pierwszą z brzegu rację, jaka mi się nasuwa: uczeń, który nie czyta samodzielnie nie zna zazwyczaj ortografii czy zasad rozmieszczania tekstu na stronie. Z pewnością można bez tego żyć, ale nie można w pełni uczestniczyć w kulturze.
Inną przyczyną znacznego spadku popularności pisma brajla jest w moim przekonaniu ogólny kryzys czytelnictwa. Słyszałam, że wg ostatnich badań 65% Polaków nie przeczytało w ubiegłym roku ani jednej książki. Trudno się wobec tego dziwić, że niewidomi również ulegają tej tendencji.
Za to coraz częściej brajl pojawia się w rozmaitych dziedzinach życia codziennego: na makietach słynnych miejsc i budowli, eksponatach muzealnych, w komunikacji miejskiej, w windach... To przypomina mi pewne zdarzenia: kiedy któregoś dnia wychodziłam z mieszkania, zatrzymali mnie przy windzie robotnicy namawiając usilnie, żebym coś przeczytała. Wykręcałam się, że nie czytam, aż okazało się, że chcieli pokazać mi nowe, obrajlowione przyciski w naszej windzie. Kiedy rozpoznałam cyfry i podziękowałam im za świetną robotę zorientowałam się, że właśnie potwierdziłam wobec nich sens montowania takich przycisków, może nawet ogólniej – ułatwień dla niepełnosprawnych. Podobnie zachowała się załoga samolotu, którym wracałam z jednej z moich podróży. Gdy tylko zajęłam miejsce, pokazali mi brajlowską instrukcję dla pasażera i widziałam z jaką radością obserwowali jak się nią posługuję. Oczywiście odczytałam im głośno parę punktów tej instrukcji.
Wszyscy dobrze się czujemy ze świadomością, że zrobiliśmy coś, co innym może ułatwić życie.
Pozostając nadal przy temacie codzienności, muszę przyznać, że najczęściej korzystam z brajlowskich opisów leków i ich dawek. Dzięki temu, mimo konieczności częstego ich zażywania, mogę być samodzielna.
Na koniec chcę powiedzieć, że wiele, bardzo wiele zawdzięczam Ludwikowi Braille’owi. Wyobraźmy sobie sytuację, w jakiej się znalazł. Oddany do zakładu, gdzie uczono wychowanków, jak przetrwać mimo tak strasznego nieszczęścia, za jakie uważano wówczas brak wzroku... nikt nie myślał nawet o tym, by przybliżyć jakoś niewidomym sztukę czytania; nikt z nauczycieli, tylko mały chłopiec, który jak Ikar zapragnął skrzydeł! Po nocach samotnie podejmował wiele prób, nie zrażając się pokłutymi palcami czy drwinami otoczenia, aż w umyśle jego utrwalił się obraz sześciopunktu. Uważam go za niezwykle dzielnego człowieka potrafiącego własną tragedię przekuć w dobro dla innych. Dzięki takim jak on myśl ludzka pokonuje coraz to wyższe szczeble na drodze postępu, a my, niewidomi możemy w tej wędrówce czynnie uczestniczyć.
&&
Źródło: Dział Zbiorów dla Niewidomych Głównej Biblioteki Pracy i Zabezpieczenia Społecznego (www.dzdn.pl)
Odtwarzacz audio on-line, dostępny po zalogowaniu dla użytkowników Serwisu Wypożyczeń, umożliwia szybki dostęp do materiałów audio udostępnianych przez serwis, bez konieczności ich pobierania, rozpakowywania i kopiowania do urządzeń odtwarzających.
Odtwarzane mogą być książki DAISY, ścieżki dźwiękowe filmów z audiodeskrypcją i syntetyczne MP3 – wystarczy kliknąć link „Słuchaj online”, który znajduje się pod linkiem z nazwą pliku na stronie widoku szczegółowego tytułu w katalogu.
Format Czytaka nie jest obsługiwany.
W trakcie odtwarzania, można regulować głośność i prędkość.
Dwa tryby przewijania: krótkie (o 10 sek.) i długie (o 1 min.) wstecz albo w przód.
Spis treści, szczególnie przydatny w książkach DAISY, pozwala szybko przejść do wybranego rozdziału.
Aktualna pozycja w książce jest zapisywana na serwerze po naciśnięciu pauzy, albo co minutę w trakcie odtwarzania, więc po zamknięciu odtwarzacza i jego otwarciu na tym samym, lub innym urządzeniu, nastąpi automatyczny powrót do ostatnio słuchanego miejsca.
Transfer będzie odliczany po rozpoczęciu odtwarzania, przy pierwszym pobraniu każdego składowego pliku książki w takiej ilości jak rozmiar pobieranego składnika, można więc używać odtwarzacza nawet wtedy, gdy pozostały limit pobierania jest mniejszy niż rozmiar całej książki.
Lista materiałów otwartych w odtwarzaczu online przez użytkownika, jest dostępna pod nagłówkiem „Aktualnie czytasz on-line”, na górze większości podstron serwisu.
Jeżeli używane urządzenie posiada klawiaturę, wygodne może okazać się korzystanie z klawiszy skrótu do wywoływania funkcji odtwarzacza, zamiast przeznaczonych do tego przycisków na stronie.
&&
Autor: W.N.
Źródło: publikacja własna
Ośrodek Rehabilitacyjno-Wypoczynkowy na Wyspie Sobieszewskiej koło Gdańska należy do Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi w Laskach, którego założycielką była Elżbieta Róża Czacka. Ośrodek w Sobieszewie prowadzony jest przez Siostry Franciszkanki Służebnice Krzyża - zgromadzenie, które założyła ociemniała hrabianka Elżbieta Róża Czacka.
W roku 1946 S. Odylla Czarlińska została oddelegowana przez Zarząd Towarzystwa w celu zorganizowania miejsca na letni wypoczynek dzieci niewidomych. Siostra przyjechała na Pomorze i właśnie na Wyspie Sobieszewskiej znalazła opuszczone gospodarstwo rolne Helmuta Fridricha. W gospodarstwie tym znajdowały się pochodzące z XIX wieku budynki gospodarcze i dom mieszkalny - obecnie Dworek - zbudowany w 1906 r.
Początkowo Ośrodek służył jako punkt kolonijny dla dzieci niewidomych z Lasek. Dzieci wypoczywały w warunkach bardzo skromnych, ale chętnie wyjeżdżały do Sobieszewa, bo tam były świnie, konie, krowy, a wysoko słychać było klekotanie bocianów z gniazda. W piwnicy Dworku urzędowały koty, które pozwalały się głaskać i nosić na rękach. Tam spało się na sianie, po które wchodziło się po drabinie, tam poznawało się świat i zażywało swobody.
Z biegiem lat Ośrodek zyskał standardy wymagane dla realizacji rehabilitacji, szkoleń i wypoczynku niewidomych i niepełnosprawnych. Ośrodek jest modernizowany i rozbudowywany. W zabytkowym Dworku znajduje się Kaplica z Najświętszym Sakramentem.
W zmodernizowanym Domu Św. Maksymiliana mieści się kilkanaście pokoi dwuosobowych z łazienkami i świetlicą. W styczniu 2011 r. został oddany do użytku nowy budynek Działu Wczesnego Wspomagania Rozwoju Dziecka Niewidomego.
Obecnie Ośrodek jest przystosowany do całorocznego przyjmowania grup zorganizowanych i indywidualnych gości, którzy korzystają z rehabilitacji i różnych form wypoczynku.
Oprócz podstawowej działalności wypoczynkowej, szkoleniowej i rehabilitacyjnej do Ośrodka przyjeżdżają grupy modlitewne, które chcą przeżywać dni skupienia oraz rekolekcje.
Zajęcia prowadzą tu również grupy ze wsparciem psychologicznym.
W tym roku mija 70 lat istnienia Ośrodka i jego służby dla niewidomych. Wszystkich. Tak jak chciała matka Elżbieta Czacka.
Bardzo wiele osób ceni sobie pobyt w Sobieszewie, w bardzo dobrych warunkach a zwłaszcza wsparcie duchowe Ojca Kapelana, który od dzieciństwa zna problemy osób niewidomych i zawsze służy wszechstronną pomocą.
Miałam okazję być w październiku w Ośrodku. Jesień nad morzem jest piękna. Wprawdzie trochę wiało, ale było piękne słoneczko. Chodziłyśmy na długie spacery bezpiecznymi ścieżkami po terenie Ośrodka lub nadwiślańskim wałem. Pozwoliłam morzu wlać się w buty, bo wszystkiego trzeba zakosztować. Byłyśmy też na wycieczce do Gdańska, którą wspaniale poprowadził i bardzo ciekawie opowiadał pracownik Ośrodka.
Szczęść Boże na następne 70 lat.
&&
Autor: Zbigniew Grajkowski
Źródło: publikacja własna
Nikomu chyba nie trzeba szczegółowo wyjaśniać znaczenia komputera w życiu współczesnego człowieka. Tym bardziej trudno przecenić rolę, jaką komputer pełni w życiu niewidomego. Wiem, nie jest on do życia niezbędny - wielu ludzi świetnie radzi sobie bez komputera. Jednak pojawienie się komputerów wyposażonych w mowę syntetyczną oraz program odczytu ekranu było dla wielu niewidomych kamieniem milowym na drodze do samodzielności.
Do sprawnego posługiwania się komputerem niewidomemu potrzebna jest wiedza większa od tej, która wystarcza widzącemu użytkownikowi. Fokus, synteza, punkt orientacyjny - to tylko niektóre pojęcia, jakie powinien przyswoić sobie niewidomy w celu samodzielnego posługiwania się komputerem. A do tego jeszcze całe mnóstwo skrótów klawiaturowych do wykonywania najróżniejszych operacji...
Opanowaniu właśnie takiej wiedzy i umiejętności służą szkolenia komputerowe zorganizowane przez Fundację "Świat według Ludwika Braille'a" z Lublina. Szkolenia te realizowane są w ramach projektu "Rehabilitacja osób z dysfunkcją narządu wzroku z zastosowaniem komputera z programem udźwiękawiającym i powiększającym". Projekt ten jako zadanie publiczne jest dofinansowany ze środków Regionalnego Ośrodka Polityki Społecznej w Lublinie.
W dniach 16 sierpnia - 31 grudnia 2016 r. Fundacja "Świat według Ludwika Braille'a" przeszkoli 12 mieszkańców województwa lubelskiego. Są to zarówno osoby dopiero rozpoczynające swoją przygodę z informatyką, jak i posiadające już pewne doświadczenie w pracy z komputerem.
Dla pierwszej z wymienionych grup fundacja przygotowała szkolenie na poziomie podstawowym, natomiast propozycją dla drugiej grupy jest poziom średnio zaawansowany. W obydwu przypadkach szkolenie obejmuje 40 godzin zajęć podzielonych na pięciogodzinne bloki.
Beneficjentów zdobywających nową wiedzę i umiejętności wspiera prowadzący szkolenie - p. Sylwester Orzeszko. P. Sylwester jest informatykiem posiadającym wieloletnie doświadczenie w pracy z osobami z dysfunkcją wzroku.
- Jesteśmy w trakcie szkolenia grupy średnio zaawansowanej - mówi prowadzący. Jest to mała, trzyosobowa grupa składająca się wyłącznie z osób niewidomych. Zajęcia rozpoczęliśmy od samodzielnej instalacji systemu Windows 10 na nowych laptopach. Kursanci uczyli się konfigurowania Narratora - wbudowanego w Windows programu udźwiękawiającego. Pobierali i samodzielnie instalowali program NVDA oraz głosy syntetyczne Ivona. Zajęcia pozwoliły uczestnikom także na poznanie tajników personalizacji komputera. Umiejętność ustawienia odpowiedniego widoku folderów, wyciągania potrzebnych ikon na pulpit, uwidocznienia wszystkich potrzebnych ikon w obszarze powiadomień, ustawienie opcji zasilania - to tylko niektóre z omawianych tematów. Uczestnicy mogli także zapoznać się z Libre Office - darmową alternatywą dla microsoftowego pakietu biurowego. Poznali również obsługę programu iTunes służącego m.in. do synchronizowania zawartości iPhone'a oraz komputera. Podczas każdego spotkania na kursantów czekał poczęstunek - dodaje p. Sylwester. Wspólny obiad jest okazją do integracji i wymiany doświadczeń.
Na zakończenie szkolenia każdy kursant otrzyma materiały dotyczące udźwiękowienia komputera oraz wykaz niezbędnych skrótów klawiszowych.
A jak prowadzone przez fundację zajęcia oceniają sami uczestnicy? Miałem możliwość porozmawiania z dwojgiem szkolących się niewidomych.
Pan Dawid Wasilewski na codzień pracuje wyszukując w Internecie potrzebne pracodawcy informacje. Wcześniej brał udział w kursie komputerowym organizowanym przez jedną z fundacji, z którego nie był bardzo zadowolony.
- Szkolenie w Fundacji "Świat według Ludwika Braille'a" jest moim zdaniem lepsze - mówi p. Wasilewski. Poznałem system Windows 10, którego się wcześniej obawiałem. P. Sylwek przekonał mnie, że nie muszę się obawiać używania tego systemu. Wiedzę, którą mi przekazał będę mógł wykorzystać w swojej pracy. Jeśli pozmieniają mi się ustawienia w komputerze, to będę mógł sobie z tym poradzić samodzielnie - dodaje p. Dawid.
Pani Klaudia Pyć jest studentką KUL. Stara się korzystać z różnych możliwości poszerzania swojej wiedzy komputerowej. Ze szkoleń, w jakich brała udział wcześniej nie jest zadowolona ze względu na zróżnicowany poziom wiedzy biorących w nich udział ludzi. Jednak na tych zajęciach z pewnością się nie nudzi, ponieważ Fundacja "Świat według Ludwika Braille'a" dostosowała ich poziom do potrzeb uczestników.
- Przekazane przez p. Sylwka umiejętności przydadzą mi się nie tylko na studiach, ale także w późniejszej pracy zawodowej - mówi p. Klaudia, którą szczególnie interesowały zagadnienia związane z Internetem. Optymalnym rozwiązaniem - zdaniem p. Klaudii - byłyby szkolenia indywidualne.
Wypowiedzi zadowolonych uczestników najlepiej świadczą o tym, że takie szkolenia są potrzebne. Mam nadzieję, że fundacja będzie je organizować także w przyszłości, by mogło z nich skorzystać jak najwięcej niewidomych.
&&
Autor: Marcin Pieszczyk
Źródło: Wprost, 45 nr 2016 r.
To paradoksalne, że 11 listopada zamiast na chwilę zapomnieć o dzielących nas różnicach, z upodobaniem je podkreślamy. Na chwilę postarajmy się jednak o tym zapomnieć i zaryzykujmy tezę, że mimo tych różnic banalny tekst piosenki, że „wszyscy Polacy to jedna rodzina”, niesie w sobie potężny ładunek prawdy. Że może istnieje jakiś zbiór doskonale nam znanych fenomenów – od dzieł kultury po przepisy kulinarne, od budowli po przykłady fauny i flory – które powodują, że myślimy: „tak, to jest nasze”. Wielu z państwa może oburzać, że w naszym spisie brak takich haseł, jak: paski łowickie, Rota, makowiec czy bursztyn, i pewnie wasze zaniepokojenie będzie uzasadnione. Inni będą uważać, że nasza lista jest za mało nowoczesna, odczuwając deficyt haseł typu Unia Europejska czy tęcza na placu Zbawiciela. No cóż, jak każdy wykaz i ten jest ułomny. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że swoje doświadczenia i uczucia odnajdą państwo choćby w kilku poniższych punktach.
1. Bałtyk
Urlop pod znakiem deszczu i morza o arktycznej temperaturze. No ale Polska i Bałtyk są jak małżeństwo, potwierdzone zresztą zaślubinami w Pucku w 1920 r. A gofry oraz smażona ryba i tak pozostaną w wakacyjnym zestawie obowiązkowym.
2. Barszcz
Ustalenie jednej, polsko-ukraińskiej, wersji przepisu na tę zupę mogłoby pojednać obydwa narody i zajęłoby mniej czasu niż stworzenie wspólnego modelu śmigłowca. Barszczu nigdy nam nie zabraknie, w końcu buraków ci u nas dostatek.
3. Bieszczady
Po wojnie stały się miejscem, gdzie zsyła się elementy podejrzane i gdzie lądują życiowi wykolejeńcy, co świetnie odmalował Marek Hłasko w „Następnym do raju”. W latach 80. góry znowu przyjęły „wyrzutków” – najsławniejszy ośrodek internowania mieścił się w Arłamowie, tutaj bowiem był przetrzymywany Lech Wałęsa. Dziś również Bieszczady stają się mityczną krainą ucieczki – tym razem przed technologią i pośpiechem współczesności. Nie przenoście nam wi-fi na połoniny!
4.Bocian
Nawet co czwarty bociek na świecie może być Polakiem. Lubiany przez konserwatystów za monogamiczność, ptak ten często bierze tacierzyński i zastępuje żonę w domu.
5. Chopin
Ta zbolała twarz należała do człowieka, który miał poczucie humoru i kochał życie. Zawód: geniusz. Jego „Etiudę Rewolucyjną” zna każde dziecko, a jego mazurki nieodparcie kojarzą się z Mazowszem. Nic dziwnego – były inspirowane muzyką tego regionu.
6.
Gdynia
Antoni Słonimski napisał przed wojną sławny felieton „mżGsr” (skrót od „mimo że Gdynia się rozbudowuje”), w którym dowodził, że chluba państwa nie musi blokować krytyki innych dziedzin życia. Dziś Gdynia nie zwalnia…
7. Gombrowicz
W PRL zakazany, nagle stał się twórcą niezbędnym. Udręka wielu nauczycieli i uczniów, którzy pytają – słowami samego Gombrowicza – „jak zachwyca, skoro nie zachwyca?”. Wadził się z Polską i rodakami przez całe życie, np. w „Trans-Atlantyku” czy w „Dzienniku”.
8. Góralszczyzna
Trudne do uchwycenia zjawisko, na które składają się elementy kulinarne, muzyczne, odzieżowe, krajobrazowe i architektoniczne. Jeśli chodzi o te ostatnie, to tzw. styl zakopiański do dziś jest traktowany jako styl narodowy, choć jest stosunkowo nowy – stworzył go Stanisław Witkiewicz pod koniec XIX w. Uwielbiamy chodzić po górach, choć co bardziej złośliwi mówią, że nasze ulubione szlaki to szlak górnych i dolnych grani – czyli ciąg knajp na Krupówkach.
9. Grill
Amerykanie mają swoje barbecue, my mamy swojego grilla. Nawet w domach, gdzie na co dzień panowie nie wiedzą, gdzie znajduje się kuchnia, w tym przypadku za punkt honoru stawiają sobie przygotowanie kawałka mięsiwa oraz rozpalenie ognia. Dietetycy są sceptyczni, ale plusy spotkania z przyjaciółmi na łonie przyrody są większe.
10. Grzybobranie
Nasz zapał do szukania podgrzybków i kurek w ostatnich latach zmalał, ale i tak nie wyobrażamy sobie wielu potraw bez prawdziwych grzybów. Grzybobranie to zresztą rzadkie połączenie przyjemnego z pożytecznym, niezmienione od czasów „Pana Tadeusza”.
11.
Jasna Góra
Nasz najważniejszy obraz religijny jest ikoną. Co roku pielgrzymują doń setki tysięcy osób. Uczestnicy najdłuższej z pielgrzymek, wyruszającej z Helu Pielgrzymki Kaszubskiej, przed 15 sierpnia muszą przejść aż 638 km!
12. Kazimierz nad Wisłą
Duma Polski powinna być tak naprawdę jej wstydem – im Kazimierz piękniejszy, tym brzydsze wydają się inne nasze miasteczka. Lokalne uregulowania prawne nie pozwalają stawiać czegokolwiek gdziekolwiek, dlatego okolicę wciąż charakteryzuje jeden styl domostwa. Ważny jest też brak krzykliwych reklam. Aż strach zapytać, co by się stało, gdyby podobne uregulowania wprowadzić na obszarze całego kraju…
13.
Kiszonki
Nie dosyć, że są smaczne, to jeszcze wzmacniają nasz organizm (kapusta kiszona to prawdziwa bomba tak potrzebnej zimą witaminy C) oraz – dzięki pożytecznym bakteriom – chronią przed depresją. Tylko skąd o tym wszystkim wiedziały nasze babki?
14.
Kopernik
Wbrew obiegowej opinii nie był duchownym – otrzymał jedynie tzw. niższe święcenia. Był nie tylko astronomem, ale prawdziwym człowiekiem renesansu, w tym prekursorem… polityki monetarnej. Według legendy pierwsze wydrukowane egzemplarze jego dzieła „O obrotach sfer niebieskich” dotarły do Kopernika w ostatnim dniu jego życia. Szczęście? Być może, ale pamiętajmy, że astronom był też specjalistą od kalendarza…
15. Kraków
Przez wieki pełnił rolę duchowej stolicy Polski. Po 1989 r. jakby nieco przygasł. Ożywienie przychodziło wraz z podchmielonymi Anglikami, którzy w coraz liczniejszych knajpach urządzali wieczory kawalerskie. Nie o to włodarzom miasta jednak chodziło i miasto Kraka szybko osiągnęło status krajowego lidera nowoczesnych usług dla biznesu (w których pracuje dziś ok. 50 tys. osób – najwięcej w kraju). Oczywiście nie za to kochamy Kraków i to też zrozumiał ratusz, otwierając nowe muzea i organizując świetne festiwale muzyczne czy literackie. Sukces Krakowa zaskoczył samych krakusów, którzy przed turystami uciekli ze Starego Miasta najpierw na Kazimierz, a gdy i ta dzielnica stała się modna – na Podgórze.
16.
Lewandowski Robert
Nie dawał pożywki brukowcom, nie zwracał na siebie uwagi wymyślną fryzurą czy płaszczem, a jednak jest wciąż obecny w mediach i wielbią go miliony. Za miliony też „Lewy” pracuje – od tego sezonu inkasuje w Bayernie Monachium ok. 15 mln euro rocznie. Do tego trzeba doliczyć liczne wpływy reklamowe. Co prawda, gra w barwach klubów niemieckich, ale jest mu to wybaczane, gdy tylko wraca na łono reprezentacji. Dzięki niemu dostaliśmy się na Euro we Francji.
17.
Małysz Adam
Przed jego pojawieniem się skoki narciarskie nie były dyscypliną, która rozpalałaby wyobraźnię Polaków. Kiedy już zaczął skakać, trudno go było zatrzymać – jego tryumfy można by wymieniać w nieskończoność. Gdy już się wydawało, że „sędziwy” Małysz skończył z karierą sportowca, ten został (z sukcesami!) kierowcą rajdowym.
18. Marudzenie
Na pytanie, co słychać, Amerykanin odpowie: świetnie! Polak zaś, że jego życie chyli się ku upadkowi. Sukces wciąż jest u nas czymś podejrzanym. Wicepremier Morawiecki powinien chyba wziąć pod uwagę, że w skoku kraju na wyższy poziom rozwoju nasze marudzenie może być przeszkodą znacznie poważniejszą niż banalny brak funduszy.
19. Matejko i Sienkiewicz
Architekci naszej zbiorowej wyobraźni. Choć Gombrowicz nazywał Sienkiewicza „pierwszorzędnym pisarzem drugorzędnym”, to szczerze mu zazdrościł rzesz czytelniczych, które niektórych ustępów uczyły się na pamięć. „Krzyżacy” co prawda nie cieszyli się już taką czytelniczą estymą, choć film według tej powieści obejrzały rekordowe 32 mln Polaków. Nie mniej rozpoznawalny jest Matejko pokazujący w sposób wielce plastyczny największe momenty naszej chwały. A że i on, i Sienkiewicz niejednokrotnie mijali się z prawdą historyczną, nikomu zdaje się nie przeszkadzać. Ociec, czytać i oglądać? Tak!
20. Mazury
Powyciągane swetry, śpiewy przy ognisku z gitarą, wyjazdy warszawskiej bohemy – nawet jeśli sami nie doświadczyliśmy uroku tajemniczych Mazur, to na pewno o nich słyszeliśmy. Czasy, gdy po Wielkich Jeziorach samotnie pływała jedna łódka (jak w „Nożu w wodzie” Romana Polańskiego), niestety bezpowrotnie minęły. Tłok na wodzie, brak toalet na ziemi, mazurski krwiopijca komar i jego kolega-terminator kleszcz – jest dużo powodów, by tu nie przyjeżdżać. Ale jeszcze więcej, by przyjechać: wspaniałe widoki wody i bujnej zieleni, szpalery starych drzew wzdłuż krętych szos, ruiny poniemieckich umocnień. Ognisko po całym dniu pływania wciąż przenosi nas do innego świata.
21. Miesiące
Wyspiański pisał, że listopad to niebezpieczna dla Polaków pora, ale wielką literą piszemy inne miesiące, które odmierzają kolejne etapy naszej powojennej historii. Marzec to demonstracje studenckie w 1968 r., ale również rządowa „walka z syjonizmem”. Pod Czerwcem kryje się pierwszy w PR strajk generalny i demonstracje w Poznaniu w 1956 r. oraz krwawo stłumione strajki w Ursusie i Radomiu w 1976 r. W sierpniu w 1980 r. doszło na Wybrzeżu do strajków, jednak władza była już na tyle słaba, że przystąpiła do negocjacji zakończonych Porozumieniami Sierpniowymi. Październik (1956 r.) po epoce bierutowskiej dawał nadzieję, ale obiecywane przez Gomułkę odkręcanie śruby zakończyło się jej dokręcaniem. Grudzień 1970 – kolejne strajki, kolejne ofiary i przesilenie, które do władzy wyniosło Edwarda Gierka.
22.
Miód pitny
Wbrew obiegowej opinii to nie wódka jest naszym narodowym napitkiem. Wenecjanin Ambrogio Contarini w XV w. zauważył: „Nie mając wina, robią pewien napój z miodu, który upija ludzi znacznie bardziej niż wino”. Dziś niesłusznie zapomniany, gdyż jest pewnie jednym ze zdrowszych alkoholi. I niedoceniany, bo półtorak czy dwójniak potrafi nieźle zwalić z nóg. Wróćmy do miodu!
23.
Okno papieskie
Najsłynniejsze okno w naszym kraju. Polacy wsłuchiwali się w homilie Jana Pawła II, lecz z równą uwagą śledzili jego mniej oficjalne wystąpienia, np. rozmowy z tłumem zgromadzonym pod krakowską kurią biskupią przy ulicy Franciszkańskiej 3. Aby tradycji stało się zadość, w oknie stawali też Benedykt XVI i Franciszek.
24. Pan Tadeusz
Jak wytłumaczyć obcokrajowcowi, czemu nasz najważniejszy epos zaczyna się wyznaniem miłości do… Litwy? W czasach Mickiewicza stan polskiej wsi daleko odbiegał od opisu w „Panu Tadeuszu” – nie miała co zrobić z nadwyżką siły roboczej, gdyż nasz przemysł dopiero raczkował. Zapomnijmy o tym i rozkoszujmy się piękną frazą poematu. Tylko co to znaczy „świerzop” i „dzięcielina”?
25.
Pierogi
Co gospodyni, to inny farsz i inny sposób lepienia. Zresztą twórczynie dosłownie odciskają na nich swoje piętno w postaci… linii papilarnych. Z kapustą i grzybami na wigilię, z owocami w sezonie, ruskie oraz z mięsem – na co dzień. To te najbardziej popularne, ale przecież liczba wariantów jest nieograniczona. Do niedawna tłumaczone za granicą jako „dumplings”, coraz częściej występują na targach żywności jako typowo polskie danie „pierogis”. W księdze odwiecznych polskich pytań na pewno powinno znaleźć się to: „Z wody czy z patelni?”.
26. PKiN
„Małe to, ale gustowne” – miał kąśliwie powiedzieć pewien zagraniczny dziennikarz, który zobaczył Pałac po raz pierwszy. Obok głosów, które nawołują do zburzenia symbolu radzieckiej dominacji, częściej pojawiają się te, które zwracają uwagę na minusy rozbiórki. Przyznać trzeba, że budynek jest ładniejszy niż jego kuzyni z Moskwy (pomogło może nawiązanie do architektury polskiego renesansu, baroku i klasycyzmu). Bestia, bez której trudno sobie wyobrazić stolicę.
27. Polonez
Nie, nie chodzi o swego czasu wybitny produkt polskiej myśli motoryzacyjnej, ale o taniec, który nie bez powodu zwany jest chodzonym. Być może to właśnie jego łatwość (obok dostojeństwa) powoduje, że rokrocznie setki tysięcy przyszłych maturzystów majestatycznie kroczą po salach gimnastycznych, co trzeci krok wykonując stosowne gibnięcie. Niejeden – z powodu nazwy – może za bardziej narodowe uznać inne tańce, ale nazewnictwo to trop wielce mylący! Polka to taniec czeski, a w Szwecji tańczy się wręcz… Polskę!
28. Powstania
Było ich wiele, lecz w zbiorowej pamięci przechowuje się tylko kilka z nich, pomijając przede wszystkim rebelie, które wybuchły na tle ekonomicznym. Powstanie listopadowe żyje obrazami z wiersza Słowackiego „Sowiński w okopach Woli”. Powstanie styczniowe do dziś imponuje skalą organizacji. Jedno spośród trzech powstań śląskich oraz dwa powstania wielkopolskie zakończyły się sukcesem, może dlatego pamięć o nich przetrwała tylko w regionach dawnych walk. Coraz ważniejszą rolę w świadomości Polaków odgrywa powstanie warszawskie, a od niedawna także powstanie w getcie warszawskim.
29. Schabowy z kapustą
Niedzielne tłuczenie wieprzowego plastra rozlega się jak kraj długi i szeroki. Schab ląduje najpierw w mące, potem w jajku, a następnie w bułce tartej. Dodajmy, że w kiepskich knajpach panierka potrafi ukryć wszelkie niedoskonałości mięsiwa bądź jego homeopatyczną gramaturę. Dlatego schabowego najlepiej jeść w domu i najlepiej w otoczeniu ziemniaków oraz kapusty. Nie ma się co oburzać, że wielu kucharzy zamieniło do smażenia tradycyjny smalec na oliwę. Sam schabowy przechodził przez lata wiele metamorfoz, a jego „polskość” jest wielce dyskusyjna – pojawił się u nas dopiero w XIX w., nawiązując do sznycla wiedeńskiego.
30.
Solidarność
Nieco zapomniane słowo, które dzięki Polsce wróciło w glorii chwały na salony świata. Pisane specjalną czcionką – nazwaną nawet solidarycą – z biało-czerwoną flagą powiewającą nad „n” (projekt Jerzego Janiszewskiego) jest bodaj najbardziej znanym symbolem znad Wisły.
31. Szczebrzeszyn
Miejscowość, która – wraz z chrząszczem – została wymyślona po to, by torturować obcokrajowców. Od 2015 r. odbywa się tu Festiwal Stolica Języka Polskiego. Polacy starają się oswoić przybyszów z meandrami ojczystej mowy i wymyślają np. spinki do mankietów z charakterystycznymi literami polskiego alfabetu „ą”, „ę”. Na próżno. Według specjalistów – wskutek siedmiu przypadków, liczniejszych wyjątków niż reguł i ortografii – polski pozostaje jednym z najtrudniejszych języków świata.
32. Wajda
Trudno sobie wyobrazić bardziej polskiego reżysera. Od debiutanckiego „Pokolenia” (1954) po ostatnie „Powidoki” (2016) mierzył się z polskością – nie tylko pokazywał kamienie milowe jej historii, ale i kompleksy Polaków, meandry ich wyborów. Nie bez znaczenia było jego, jako malarza, umiłowanie polskiego krajobrazu, który – jak żartował – psują mu aktorzy. Jak powiedział w mowie oscarowej, „myślał po polsku”. Bez wątpienia był to ostatni twórca, „co tak poloneza wodzi” (patrz 24 i 27).
33. Wawel
Już w X w. na jego zboczach uprawiano winorośl, od czasów Bony – warzywa. Nic jednak nie mogło uszczuplić roli zamku i całego wzgórza, nawet pomieszkiwanie w nim Hansa Franka. Siedziba naszych królów trwała mimo wichru dziejów i tylko tajemnica wawelskiego czakramu jest wciąż nieodkryta. Prawnie za mek na Wawelu jest jedną z rezydencji prezydenta RP.
34. Wąsy
Przez stulecia były „na wyposażeniu” każdego prawdziwego szlachcica, jak kontusz. W czasach Sejmu Czteroletniego stanowiły najoczywistszy znak, czy ktoś jest swój, czy obcy. Dziś wąsy idą w poprzek politycznych podziałów, choć co nieco mówią o ich nosicielach. Wierny im jest Lech Wałęsa, do rangi wydarzenia urosło zgolenie wąsów przez urzędującego wówczas prezydenta Bronisława Komorowskiego, choć czyn ten niezbyt unowocześnił jego wizerunek. Obraz prawdziwego Polaka z wąsami skomplikowała hipsterska moda na owłosienie przybyła ze zgniłego Zachodu.
35.
Wesele
„Cóż tam panie w polityce?”, „Niech na całym świecie wojna, byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna”, „Chłop potęgą jest i basta”, „Trza być w butach na weselu”, „Chopin gdyby jeszcze żył, toby pił”, „Miałeś chamie złoty róg”, „Myśmy wszystko zapomnieli”, „Abośmy to jacy, tacy” – nie ma chyba w polskiej literaturze dzieła, z którego tyle cytatów żyłoby własnym życiem. Od premiery w 1901 r. każde wystawienie tego dramatu było barometrem społecznych nastrojów. Do dziś uważa się za kompletny taki zespół teatralny, który jest w stanie zagrać „Wesele” bez posiłków z zewnątrz.
36.
Wielka Improwizacja
Na ten tekst w wykonaniu Jerzego Treli przyjeżdżały do krakowskiego Teatru Starego wycieczki szkolne z całej Polski. Improwizacja w interpretacji Gustawa Holoubka w Teatrze Narodowym rozpoczęła z kolei bunty studenckie w 1968 r. Wiele lat potem Tadeusz Konwicki, gdy ekranizował „Dziady” (pod tytułem „Lawa”), powiedział, że musiał nakręcić ten film tylko po to, by zarejestrować grę Holoubka. Tekst wciąż jest dla polskich aktorów nobilitacją i sprawdzianem warsztatowych umiejętności.
37.
Wieliczka
Najstarsza, czynna do niedawna kopalnia w Europie jest nie tylko wyjątkowym przykładem sztuki inżynieryjnej, ale i prawdziwym dziełem sztuki. Wykute w soli rzeźby oraz komory – ze słynną kaplicą św. Kingi – zachwycają do dzisiaj. Przez wieki była głównym źródłem przychodów króla; w XXI w. też nieźle zarabia.
38. Wierzba
Choć najczęściej występującym w Polsce drzewem jest sosna, to nieodłącznym elementem naszego krajobrazu wydaje się być wierzba – drzewo o krótkim grubym pniu i odchodzących od niego konarach. To właśnie pod targaną wiatrem namiętności wierzbą siedzi Chopin na pomniku w parku Łazienkowskim. Na wierzbę zostały wystylizowane wyjścia ze stołecznej stacji metra Plac Wilsona – w 2008 r. na konferencji „Metrorail” uznanej za najładniejszą powstałą w ostatnich latach stację metra na świecie, a sześć lat później w rankingu telewizji CNN za jedną z 12 najbardziej imponujących stacji metra w Europie. Może to zasługa wierzby?
39. Wigilia
Czy nie dziwiło was nigdy, że wigilię świąt traktujemy z większą celebrą niż same święta? Podczas gdy cała chrześcijańska Europa traktuje ten wieczór jako dobry pretekst do peregrynacji po knajpach, w Polsce wyjście z domu uznane byłoby za bluźnierstwo. Z 12 wigilijnych potraw największą zagadką pozostaje karp. Jego karierę – nie jest ani specjalnie smaczny, ani wartościowy, a do tego pełen ości – zawdzięczamy chyba tylko temu, że w PRL była często jedyną dostępną rybą. I tak już zostało. Najwięcej zalet ma natomiast kompot z suszu, który ułatwia trawienie. Najpiękniejszym obyczajem jest jedno wolne nakrycie dla niezapowiedzianego przybysza.
40.
Wisła
W 550. rocznicę pierwszego wolnego flisu Sejm podjął uchwałę, że przyszły rok będzie Rokiem Wisły. Nic dziwnego – rzeka przez wieki była kręgosłupem Polski, dzięki któremu spławiała zboża i drewno do naszego największego portu – Gdańska. Nasz atut ostatecznie stał się naszym przekleństwem – szlachta nie poszukiwała nowych form rozwoju gospodarczego. Nasze zacofanie miało jeden plus – nie było pieniędzy na regulacje rzek. Podczas więc gdy dziś w Europie zachodniej rzeki pędzą do mórz betonowymi rynnami, Wisła majestatycznie meandruje, dając na swych brzegach, łachach i wyspach siedlisko tysiącom wielu rzadkich ptaków.
41. Wokulski
Beznadziejnie zakochany w Łęckiej? To tylko jedna twarz Stanisława. Drugą jest wiara w przedsiębiorczość, która podnosi poziom życia, a w którą zaczął wierzyć po klęsce powstania styczniowego. Podczas wizyty w Paryżu Wokulski marzy, jaka to Warszawa mogłaby być piękna, gdyby wybrukować jej ulice. Trzecia z kolei to oblicze człowieka żywo zainteresowanego nauką i wynalazkami. Cóż z tego, skoro arystokracja pogardzała „sklepikarzem”. Dziś arystokracji u nas brak, a ludzie z wizją wciąż mają pod górkę.
42.
Wszystkich Świętych
Potrafimy przemierzyć całą Polskę, by zapalić jeden znicz. Tłumy na cmentarzach i ich rozświetlenie 1 i 2 listopada dziwią każdego cudzoziemca. Czy to wskutek dramatycznej historii, czy silnych związków rodzinnych, odwiedzanie grobów jest dla Polaków ważną częścią tradycji oraz okazją do… spotkania dawno niewidzianej rodziny.
43. Żubr
Największy wolno żyjący ssak Europy. Nie jest zbyt proporcjonalny – ogromny przód z rozwiniętym kłębem i dużo mniejszy tył powodują, że wygląda jak kulturysta, który skupił się na barkach, a zapomniał o ćwiczeniu ud. Jest jednak dostojny, a jednocześnie na swój sposób sympatyczny – aż chce się go pociągnąć za „bródkę”. Gatunek był zagrożony już w XVI w. – Zygmunt August wydawał nawet imiennie pozwolenia na odstrzał. To żubrowi zawdzięczamy najsławniejszą na świecie polską wódkę.
44.
Żydzi
Nie tylko Holocaust, ale też wielowiekowe pokojowe współistnienie – bezcenny wkład w poszerzanie wiedzy o polskich Żydach wniosło Muzeum Polin (w br. dostało nagrodę Europejskiego Muzeum Roku).