SZEŚCIOPUNKT
Magazyn Polskich Niewidomych
Dwumiesięcznik Fundacji „Świat według Ludwika Braille'a”
ISSN 2449-6154
Nr 2/13/2017
marzec-kwiecień
Wydawca: Fundacja „Świat według Ludwika Braille’a”
Adres:
ul. Powstania Styczniowego 95d/2, 20-706 Lublin
tel.: 505-953-460
Strona
internetowa:
www.swiatbrajla.org.pl
Adres e-mail:
biuro@swiatbrajla.org.pl
Redaktor
naczelny:
Teresa Dederko
tel.: 608-096-099
Adres e-mail:
redakcja@swiatbrajla.org.pl
Na łamach „Sześciopunktu” są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych.
Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do
publikacji.
Materiałów niezamówionych nie zwracamy.
Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko
Nowa wersja programu ABBYY FineReader 14!
"Apteczka prawna" - nie tylko na kłopoty z Temidą
Dodatkowe świadczenia stomatologiczne
Trzy kobiety wzięły udział w niebezpiecznym eksperymencie i straciły wzrok
Zdrowie i medycyna: 15 sposobów, by uchronić się przed rakiem
Implant siatkówki, który może przywrócić wzrok milionom
Gospodarstwo domowe po niewidomemu
Kuchnia po naszemu - Przekąski wiosenne
Wystarczy trochę sprytu i po kłopocie
Recenzja książki pt. „Henryk Ruszczyc we wspomnieniach”
Galeria literacka z Homerem w tle
Iwona Zielińska-Zamora nota biograficzna
Wspiera nas - Fundacja Vis Maior – dajemy wędkę, a nie rybę
Co robimy? - Szkolenia na odległość
Drodzy Czytelnicy!
Bardzo nam zależy, żeby nasze czasopismo było urozmaicone i na tyle różnorodne, aby każdy znalazł coś interesującego.
Chcemy poruszać tematy ważne dla środowiska osób niewidomych.
Obecnie rusza program „Aktywny samorząd”, w którym można starać się o dofinansowanie sprzętu komputerowego.
Aby uniknąć błędów przy podejmowaniu decyzji, polecamy Państwa uwadze artykuły z działu: „Tyflonowinki i nie tylko” oraz „Co w prawie piszczy”.
W obecnym numerze kontynuujemy cykle: 1 „Co robimy” opisujący poszczególne działania Fundacji „Świat według Ludwika Braille’a”, 2 „Wspiera nas” przedstawiamy organizacje pracujące na rzecz środowiska niewidomych, a tym razem na łamach „Sześciopunktu” swoją działalność prezentuje Fundacja Vis Maior.
Cieszymy się, że do zespołu autorów piszących do „Sześciopunktu” dołączają nowe osoby. Otrzymujemy też coraz więcej e-maili i telefonów z opiniami od czytelników, za co bardzo jesteśmy wdzięczni.
Z okazji zbliżających się świąt życzymy prawdziwej radości, wspaniałej pogody, tej która rozkwita uśmiechem, a także tej wreszcie wiosennej.
Do koszyczka ze „święconym” dorzucamy jeszcze cukrowego baranka.
Autor: Iwona Czarniak
W wiklinowym koszyczku, wśród pięknych pisanek
Rozsiadł się wygodnie cukrowy baranek
Obok niego chlebek, sól, chrzanu korzonek
Z czekolady zając, kiełbaski wędzone
Jajka – symbol życia- dumne ze swej roli
Bo spod nich żółciutki kurczak się gramoli
Baran jest radosny i zadowolony
Bo razem z wszystkimi został poświęcony
A kiedy nadejdzie Wielkanocny Ranek
Na stół powędruje słodziutki baranek
Autor: Sylwester Orzeszko
Źródło: publikacja własna
Być może ktoś pomyślał, czytając ten tytuł, że wraca dawny program dofinansowania zakupu sprzętu i oprogramowania dla niewidomych i słabowidzących. Niestety nie. Ale dziś mamy inny program pod nazwą „Aktywny Samorząd”. Mimo, że funkcjonuje od kilku lat, w wielu ośrodkach pomocy społecznej zwany jest ciągle programem pilotażowym. Kwoty przyznawanych dofinansowań nie są obecnie tak duże, jak w poprzednim programie realizowanym bezpośrednio przez PFRON, tym bardziej warto dobrze zastanowić się nad tym, o co wnioskować.
Oprócz tego, że określenie Komputer dla Homera to nazwa dawnego programu, to jest to też sympatyczne określenie sprzętu przystosowanego do potrzeb osób niewidomych i słabowidzących. Nie jest przy tym moim zamysłem wskazać konkretny model komputera, na jaki warto zwrócić uwagę. Artykuł ten ma raczej pomóc podjąć decyzję, o jaki sprzęt i oprogramowanie będziemy wnioskować. Podejdę więc do tematu systematycznie, analizując zakup w kilku aspektach:
Mam nadzieję, że po lekturze tego artykułu będziesz mógł Czytelniku sam zdecydować co dla Ciebie będzie najlepszym wyborem.
Portal MyApple.pl w lipcu ubiegłego roku podał, że udział komputerów Mac w rynku wynosi ok. 7,1%. Pozostałą część zagospodarowują komputery PC. Czy to znaczy, że komputery Mac są gorsze? Raczej nie. Zwróćmy uwagę, że komputery Mac pochodzą tylko od firmy Apple, a produkcją komputerów PC zajmuje się wiele firm, w tym tacy giganci rynku jak: Lenovo, Dell, HP, Asus, Acer, MSI, Toshiba i wielu innych. Poza tym komputery Mac, przynajmniej pod względem wykonania, należą do sprzętu klasy premium. I niestety takie też są ich ceny, które w przypadku aktualnych modeli zaczynają się od 6000 złotych. Starsze modele w podstawowej konfiguracji można kupić od 4000 złotych. Wśród komputerów PC znajdziemy za to takie, które kosztują zarówno mniej niż 1000 złotych, jak i takie, za które trzeba zapłacić kilkanaście tysięcy. Ale to nie cena czy nawet wykonanie jest najważniejszą różnicą.
Komputery PC pracują w zdecydowanej większości w oparciu o system operacyjny Windows. Tylko niewielki udział jest w tym rynku komputerów z systemami Chrome OS czy Linux. Te w ogóle nie powinny nas interesować na początku naszej przygody z komputerem. Komputery Mac zaś są wyposażone w system Mac OS X. I to jest zasadnicza różnica, która powinna determinować nasz wybór.
Kiedyś argumentem za komputerem Mac z systemem OS X było m.in. to, że Mac jest gotowy do użytku niemal zaraz po wyjęciu z pudełka. Wystarczyła krótka konfiguracja i już. Ale to samo dzieje się obecnie z komputerami PC wyposażonymi w preinstalowany system Windows, który nawet osoba niewidoma może samodzielnie skonfigurować włączając od razu wbudowany Narrator. W systemie Windows 10 jest dołączony polski syntezator mowy Paulina. Co prawda daleko mu do stosowanego w VoiceOver syntezatora Zosia, ale… Jest i działa.
Argumentem za komputerami Apple jest też legendarna stabilność działania systemu Mac OS X. Ale wraz z rozwojem tego systemu pojawiają się jednak czasem błędy, a z kolei poprawki wydawane przez firmę Microsoft poprawiają działanie systemu Windows. Moim zdaniem różnica w tej dziedzinie zaciera się, chociaż nigdy komputery PC nie dorównają komputerom Mac, ponieważ system OS X musi zapewnić działanie konkretnych podzespołów stosowanych w danym modelu komputera Mac, a w komputerach PC różnych producentów są stosowane przeróżne podzespoły. Tak więc, Windows musi sobie radzić z tysiącami, czy wręcz dziesiątkami tysięcy różnych konfiguracji sprzętowych, podczas gdy OS X jest optymalizowany pod kątem konkretnego modelu.
A co z udźwiękowieniem lub powiększaniem? Komputery Mac posiadają program udźwiękawiający VoiceOver i powiększający Zoom. System Windows ma za to Narratora i lupę. Zdecydowanie za OS X przemawia jakość zastosowanego syntezatora. W systemie Windows musimy ratować się zakupem jakiegoś głosu z rodziny Ivona (Jacek, Ewa, Jan, Maja lub Agnieszka w cenie rzędu 100 złotych) lub Nuance (głosy: Zosia, Krzysztof lub Ewa w cenie około 140 złotych). Ponadto VoiceOver z systemu OS X wspiera działanie monitorów brajlowskich. Zaś Narrator w systemie Windows ma otrzymać taką funkcjonalność dopiero z najbliższą aktualizacją. Przynajmniej takie są doniesienia prasowe. Obecnie, jeśli chcemy posługiwać się monitorem brajlowskim w systemie Windows, musimy zaopatrzyć się w jeden z kilku komercyjnych programów udźwiękawiających: Jaws (ok. 4300 złotych), Window-Eyes (ok. 3300 złotych) czy też Dolphin Screen Reader – dawniej Hal (ok. 3450 złotych). Jak widać ceny tych programów są bardzo wysokie, ale ratunkiem może tu być bezpłatny program udźwiękawiający NVDA, który będzie wystarczającym rozwiązaniem dla większości użytkowników.
Kiedyś za systemem Mac OS X przemawiał jeszcze fakt, że użytkownik komputera otrzymywał bezpłatnie aktualizacje systemu do jego kolejnych wersji. Ale takie samo rozwiązanie wprowadziła firma Microsoft wraz z wprowadzeniem systemu Windows 10. Każdy użytkownik dziesiątki ma prawo do bezpłatnych aktualizacji systemu. Mieliśmy już dwie takie duże aktualizacje, a w kwietniu czeka nas trzecia. Zapowiedziana jest również na ten rok kolejna. I nie chodzi w tym momencie o zwykłe poprawki bezpieczeństwa, a duże aktualizacje wprowadzające nowe rozwiązania i funkcje.
Analizowanie co jest lepsze, czy komputer PC czy Mac to trochę jak rozważania o wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad Świętami Wielkiej Nocy lub odwrotnie. Komputery Mac są postrzegane ciągle jako sprzęt dla profesjonalistów. Ale kupuje je coraz więcej ludzi. Decydując się jednak na komputer PC mamy większe pole manewru jeśli chodzi o wybór konfiguracji. Poza tym komputery Mac nie są demonami wydajności, szczególnie jeśli chodzi o grafikę. Stosowane są w nich bowiem zintegrowane z procesorami układy graficzne. Kiedy więc chcemy współużytkować nasz komputer z dziećmi, które będą chciały grać w wymagające tytuły, zdecydowanie lepszym wyborem będą dobrej klasy komputery PC z systemem Windows.
Poza tym musimy sobie zdawać sprawę, że programy wyprodukowane dla systemu Windows nie będą działać na systemie OS X i odwrotnie. Dla obu tych systemów są przygotowywane różne wersje. Kiedy więc posiadamy licencje jakichś programów, które chcemy użyć na nowo zakupionym komputerze, to musimy pozostać przy użytkowanym obecnie systemie. Oczywiście na komputery Mac są dostępne tak popularne programy jak pakiet MS Office czy ABBYY FineReader, ale zmieniając platformę, będziemy musieli je ponownie kupić. Można także zainstalować system Windows na komputerze Mac, ale moim zdaniem zakup komputera Mac i dopłacanie dodatkowo około 500 złotych za system Windows, a potem użytkowanie komputera nie korzystając z walorów systemu OS X nie ma sensu. Lepiej kupić w takim wypadku dobrej klasy komputer PC, który wykonaniem i jakością nie będzie odbiegał od komputera Mac, a może się okazać wydajniejszy i tańszy.
Wydaje się, że szala przechyliła się na rzecz komputerów PC. No może troszkę. Ale nie przekreślałbym komputerów Mac. Weźmy jednak także pod uwagę poziomy obecnych dofinansowań. W ostatnim roku mogliśmy wnioskować o kwotę 8000 złotych co wraz w minimalnym wkładem własnym 10% dawało kwotę zakupu około 8900 złotych. Decydując się na zakup komputera Mac (notebooka) w najtańszej, aktualnej wersji, pozostaje nam do zagospodarowania 2900 złotych. Aktualny model iPhone’a to 3349 złotych. A więc już brakuje nam środków. Nie ma mowy o innych urządzeniach, o których wspomnę później. Ponadto, jeśli komputer ma nam służyć do obsługi poczty e-mail, korzystania z komunikatora Skype, pobierania książek z biblioteki, albo czytania stron WWW czy korzystania z jakiegoś edytora tekstów, to z tym wszystkim spokojnie poradzi sobie komputer PC. A jeśli ograniczają nas środki, to zakup komputera Mac mija się z sensem. Z drugiej strony jeśli poza komputerem nie potrzebujemy w tym momencie nic innego, albo jesteśmy już doświadczonym użytkownikiem technologii dla niewidomych, to komputer Mac staje się naturalnym wyborem ze względu na jego jakość i legendarną niezawodność. Także jeśli chodzi o obsługę z programem udźwiękawiającym VoiceOver. Chociaż i tu możemy napotkać pewne niedogodności, bo nie każdy program, szczególnie firm trzecich, będzie zawsze dobrze obsługiwany i dostępny.
Ostatnim argumentem jednak za systemem Windows będzie jego popularność. Jest to szczególnie ważne dla osób początkujących. Łatwiej bowiem będzie nam uzyskać pomoc osób trzecich, ponieważ wokół siebie zazwyczaj będziemy mieli użytkowników tradycyjnych komputerów PC. System OS X wymaga pewnego przyzwyczajenia, zapoznania się z innymi skrótami klawiszowymi i nieco inną jego filozofią działania.
Tym razem chyba odpowiedź będzie łatwiejsza. Przede wszystkim musimy się zastanowić nad tym, czy zamierzamy komputer użytkować również poza domem. Jeśli tak, to musimy zakupić notebooka. Jeśli natomiast możemy dla komputera wygospodarować jakiś kącik i nie zamierzamy użytkować go poza domem, to szczerze polecam zakup komputera stacjonarnego. No chyba, że z komputera będzie korzystać kilku domowników, a każdy z nich będzie chciał to robić we własnym pokoju. Wówczas musimy zdecydować się na notebooka.
Zalety komputera przenośnego to przede wszystkim jego mobilność i niskie zużycie energii. Komputer stacjonarny będzie za to wydajniejszy i trwalszy. Łatwiej jest go również modernizować i naprawiać, nawet we własnym zakresie, wymieniając popsute podzespoły. Poza tym dla osób słabowidzących olbrzymią zaletą komputera stacjonarnego będzie możliwość pracy na dużym ekranie. Dziś bowiem standardem są ekrany rzędu 22-24 cale, które można kupić już od 400 złotych. Mniejsze monitory nie są specjalnie tańsze. Standardowe notebooki mają ekran 15,6 cala. W tej wielkości jest ich największy wybór. Ponadto użytkując komputer stacjonarny będziemy mogli korzystać z pełnowymiarowej klawiatury z klasycznym układem klawiszy, z wydzielonym blokiem nawigacyjnym i numerycznym. Notebooki ze względu na kompaktowe rozmiary mają mniejsze klawiatury, co najwyżej z wydzielonym blokiem numerycznym w przypadku notebooków 15,6 cala i większych. Przy zakupie samej jednostki centralnej sensownego komputera stacjonarnego wraz z klawiaturą, myszką i głośnikami oraz systemem Windows trzeba liczyć się z wydatkiem rzędu 2500 – 3500 złotych. Oczywiście bez problemu można skonstruować komputer warty kilkanaście tysięcy. Kupując komputer stacjonarny możemy zdecydować się na gotowe jednostki znanych producentów, albo konfiguracje przygotowywane przez sprzedawców lub też samodzielnie wybrać podzespoły, budując tak zwanego składaka. Gotowe komputery mają tą zaletę, że najczęściej objęte są gwarancją i serwisem typu Door-to-Door (naprawa w domu lub bezpłatny odbiór do, i dostawa z serwisu kurierem), a w przypadku składaka jesteśmy zdani na samodzielną diagnozę usterki i możemy zareklamować konkretny podzespół. Firma Apple oferuje w tym segmencie nettopy (małe komputery) nie pierwszej świeżości, bo z procesorami Core i5 czwartej generacji (na rynku jest już siódma generacja procesorów) i wyłącznie tradycyjnymi dyskami HDD w cenie od około 2000 złotych. Do tego trzeba dokupić monitor i klawiaturę oraz myszkę. W zasadzie komputery te powinny być porównywane z niżej opisanymi komputerami.
Ci, którzy nie mogą wygospodarować wystarczającej ilości miejsca i przywiązują ogromną wagę do niskiego zużycia energii, a jednocześnie chcą mieć duży ekran, powinni zdecydować się na komputer stacjonarny typu All in One. Są to komputery o wydajności notebooków, które są wbudowane w obudowę monitora. Do tego dołączone są zwykle przez producenta: klawiatura i mysz. Trzeba jednak pamiętać, że w przypadku komputera All in One nie będziemy mogli ingerować w jego budowę, przynajmniej w okresie gwarancji. Zazwyczaj, podobnie jak w przypadku notebooków jedynymi podzespołami, jakie można samodzielnie modernizować pozostają pamięć RAM i dysk. Ewentualnie napęd DVD. Ceny komputerów All in One z ekranem 19,5 cala i systemem Windows 10 zaczynają się już od około 1500 złotych. Sensowna konfiguracja z szybkim dyskiem SSD to już wydatek co najmniej 3000 złotych. Produkcją tego typu sprzętu zajmują się ci sami producenci, którzy produkują notebooki. Także firma Apple oferuje tego typu komputery z serii iMac, ale najtańszy z nich, posiadający ekran 21,5 cala to wydatek rzędu 5000 złotych. Tylko dla ciekawostki podam, że aktualny model iMac Retina z ekranem 27 cali to wydatek blisko 8000 złotych i dalej pozostajemy z tradycyjnym dyskiem HDD o pojemności 1TB. W komputerach Apple mamy przy tym do dyspozycji wyłącznie zintegrowane karty graficzne. To oczywiście nie dyskwalifikuje ich, bo do codziennego użytkowania (Internet, multimedia, praca biurowa) jest to obecnie rozwiązanie zupełnie wystarczające. A już na pewno dla osoby niewidomej.
Wybór notebooka należy potraktować jako oddzielne zagadnienie. Nie chciałem tego nazywać problemem, ale poniekąd jest to dość złożony problem. Przy tym wybór marki nie jest najważniejszy. Wszak każda firma zapewnia co najmniej 2 lata gwarancji, serwis Door-to-Door i wsparcie techniczne.
Wybór komputera przenośnego powinniśmy rozpocząć od określenia tego, jakiej wielkości ekran będzie dla nas optymalny. Mamy tu małe netbooki od przekątnej ekranu 10,1 – 11,6 cala, notebooki 12,5, 13,3, 14,1 i 15,6 cala oraz laptopy 17,3 i więcej cali.
Jeśli chcemy mieć urządzenie przenośne, to zdecydowanie zapomnijmy o laptopach 17,3 cala i większych. Kiedyś ich zakup uzasadniano tym, że posiadają wydzieloną klawiaturę numeryczną, dzięki czemu można w nich stosować przy obsłudze programów udźwiękawiających takie same skróty klawiszowe jak w komputerach stacjonarnych. Niektórzy uważają, że większe laptopy będą miały większą i niejako wyraźniejszą klawiaturę. Dziś praktycznie każdy notebook 15,6 cala ma wydzieloną klawiaturę, a zazwyczaj bliźniacze modele 17,3 cale mają takie same klawiatury i większe marginesy po jej lewej i prawej stronie. Argument klawiatury trzeba więc całkowicie pominąć. Przy tym modele 17,3 cala ważą 3 kg i więcej, a nieco mniejsze modele 15,6 cala często ważą niewiele ponad 2 kg. Sami odpowiedzmy sobie, który model będzie łatwiej przenosić. Nawet dla osób słabowidzących zysk w postaci 1,7 cala po przekątnej ekranu nie powinien być decydujący o wyborze większego laptopa. Lepiej bowiem podłączyć notebook do dużego monitora. Problemem może być tylko to, że w „Aktywnym Samorządzie” trudno uzyskać dofinansowanie jednocześnie dla notebooka i dodatkowego monitora. Takie podejście spotyka się z niezrozumieniem rozpatrujących wnioski. Często tańsze notebooki 15,6 cala mają nominalną rozdzielczość 1366x768 pikseli, a nieco większe 17,3 cala 1600x900 pikseli, co powoduje, że ikony na mniejszym ekranie wcale nie są mniejsze niż na tym tylko nieco większym. Ponadto wybór wśród modeli 15,6 cali jest ogromny. Modeli 17,3 cala jest mało.
Jeśli chodzi o notebooki od 15,6 do 17,3 cala to musimy Myślec raczej o komputerach klasy PC z systemem Windows. Ich ceny zaczynają się od niespełna 1000 złotych, ale sensowne konfiguracje z procesorem klasy Core i5, 8GB pamięci RAM i szybkim dyskiem SSD będą kosztowały około 3000 złotych i więcej. Firma Apple w tej wielkości oferuje jedynie MacBooki Pro o przekątnej ekranu 15,4 cala, ale najtańszy model z procesorem Core i7 kosztuje około 8500 złotych. Kolejny z wydajną kartą graficzną to wydatek już 12000 złotych. To kwoty raczej abstrakcyjne.
Wszyscy, którym zależy na naprawdę przenośnym notebooku, powinni pomyśleć o 13,3 calowym urządzeniu ważącym średnio około 1,3 – 1,6 kg. Klawiatury tego typu urządzeń pozbawione są sekcji numerycznej, ale dalej pozostają dość wygodne, bo praktycznie każdy notebook posiada już klawisze wyspowe. Znajdziemy w tej wielkości komputery PC w cenie poniżej 1000 złotych, jak i MacBook Pro firmy Apple w cenie sięgającej 10000 złotych. Najrozsądniejszym wyborem będzie jednak sprzęt z procesorem klasy Core i5, 8GB RAM i dyskiem SSD co najmniej 240GB. Często modele takie mają aluminiową obudowę i są wyposażone w zawiasy 360 stopni, dzięki czemu można je używać jak tablety. Ceny takich komputerów PC wahają się w granicach 3000 – 4500 złotych. W tej wielkości kilka modeli oferuje także firma Apple. Starsze modele MacBook Air z procesorem Core i5 piątej generacji, 8GB RAM i dyskiem SSD 128GB kosztują co najmniej 4000 złotych. Model z dyskiem 256GB to już wydatek rzędu 5200 złotych. A nowsze modele MacBook Pro z procesorem Core i5 szóstej generacji, 8GB RAM i dyskiem SSD 256GB to już wydatek blisko 7000 złotych.
Nie polecam raczej modeli 14,1 cala, ponieważ zwykle ich klawiatury pozbawione są sekcji numerycznej, a zysk postaci niższej niż w klasycznym notebooku 15,6 cala wagi jest zazwyczaj niewielki. Podobnie nie polecałbym najmniejszych netbooków 10,1 cala, ponieważ ze względu na ich kiepskie parametry, są to bardziej tablety niż notebooki. Można ewentualnie zastanowić się nad zakupem 11,6 calowego modelu, ale musimy zdawać sobie sprawę z tego, że w tej klasie sprzętu znajdziemy co najwyżej modele wyposażone w procesor Pentium, 8GB RAM i dysk SSD 240GB. Ich ceny nie przekraczają 2500 złotych.
Klasą samą w sobie są notebooki 12,5 cala. Są to dobrze wyposażone i wykonane ultrabooki, które jednak kosztują ponad 6000 złotych. Podobne ceny osiągają MacBooki Retina w rozmiarze 12,1 cala wyposażone w mobilne procesory Core m3, 8GB RAM i dyski 256GB. Taki sam model MacBooka Retina wyposażony w wydajniejszy procesor mobilny Core m5 to już wydatek blisko 8000 złotych.
Osobną kategorię sprzętu stanowią urządzenia dwa w jednym, czyli tablety z dołączaną klawiaturą. W większości będą to niewielkie, 10,1-calowe mało wydajne i kiepsko wykonane urządzenia w cenach nawet poniżej 1000 złotych. Ale znajdziemy też w tej grupie solidniejsze konstrukcje np. Lenovo Yoga Book z tanim procesorem Atom, ale niemałej cenie blisko 3000 złotych, czy 12,5-calowy Dell XPS z mobilnym, ale nowoczesnym procesorem Core m5, 8GB RAM i pamięcią 128GB w cenie około 4000 złotych. Z kolei wyposażony procesor Core i7, 8GB RAM i dysk 512GB ASUS Transformer 3 Pro T303UA kosztuje około 6500 złotych.
Myślę, że jeśli chodzi o urządzenia dwa w jednym, to bezkonkurencyjne (no może poza wspomnianymi: Dellem i Asusem) są urządzenia firmy Microsoft z serii Surface Pro 4. Ich ceny w zależności od wyposażenia wahają się między 4000 a 11000 złotych. Zazwyczaj oddzielnie trzeba dokupić kosztującą około 650 złotych klawiaturę. Są to jednak urządzenia klasy Premium i tak też się prezentują. Ich ekran ma wielkość 12,3 cala, a podstawowy model wyposażony jest w procesor Core m3, 4GB RAM i 128GB pamięci.
A na co jeszcze warto zwrócić uwagę przy wyborze notebooka. Przewijał się wcześniej już temat klawiatury. Jeśli chcemy mieć klawiaturę numeryczną, musimy skupić się na modelach 15,6 cala i większych. No chyba, że w domu będziemy na co dzień używać podłączanej kablem USB lub bezprzewodowo dodatkowej klasycznej klawiatury.
Jeśli zaś chodzi o wygodę klawiatury, to niestety musimy zapomnieć o tym, że klawisz Escape będzie oddalony od klawiszy funkcyjnych, a potem między klawiszami F4 i F5 oraz F8 i F9 będą większe odstępy. Dawno nie widziałem takiego rozwiązania. Jedynie w notebookach Dell znajdziemy mniejsze klawisze strzałek (kursorów), dzięki czemu nad strzałkami w lewo i prawo pozostają wolne przestrzenie ułatwiające ich bezwzrokowe znalezienie. Acer w niektórych modelach ma strzałki w górę i w dół połowy wielkości pozostałych klawiszy, ale strzałki w lewo i prawo są normalnej wielkości. Pozostali producenci stosują wszystkie klawisze jednakowej wielkości. Dobrze jeśli jak w przypadku Lenovo klawisze strzałek są podobnie jak litery F i J zaznaczane. Praktycznie wszyscy producenci zdecydowali się na stosowanie tak zwanych klawiszy wyspowych, to znaczy, że między wszystkimi klawiszami są niewielkie, wolne przestrzenie.
Niektórzy producenci dają możliwość wyłączenia klawiszem funkcyjnym lub jego kombinacją z klawiszem Fn płytki dotykowej, co poprawia komfort pracy osobie niewidomej korzystającej z udźwiękowienia. Dell natomiast z tego zrezygnował. Może dlatego, że w prosty sposób można tą płytkę, czyli TouchPad wyłączyć w systemie Windows 10. Ciekawszym jest to, że niektóre modele notebooków pozwalają wyłączyć ekran, dzięki czemu możemy oszczędzać energię, kiedy pracujemy na baterii korzystając z programu udźwiękawiającego. Niektóre modele notebooków, w cenach 3000 – 3500 złotych i więcej, posiadają podświetlana klawiaturę, co może być przydatną funkcją dla osób słabowidzących.
No i wreszcie pozostaje zastanowić się nad wyborem producenta, jeśli nasz wybór nie będzie determinowany rodzajem stosowanej klawiatury. Powyżej opisałem nieco charakterystyczne dla niektórych producentów rozwiązania. Jeśli myślimy o niezawodności, to na czele klasyfikacji stoi firma Apple. Chociaż ostatnimi czasy ogłaszała ona kilka akcji serwisowych polegających na naprawie układów graficznych czy wymianie klawiatur w niektórych modelach. Na drugim końcu skali stała kiedyś firma Acer. Żaden producent nie może sobie jednak pozwolić na złą opinię. W firmie Acer zmiany dotknęły z tego powodu wysokich szczebli i dziś kładzie się w niej duży nacisk na jakość produkowanego sprzętu, a w opinii sprzedawców serwis Acer jest najlepszy. Usterka zdarzyć się może w każdym modelu. Wiele zależy od tego, jak traktujemy komputer. Do niedawna dwa kolejne miejsca w rankingach niezawodności zajmowały, ze sporą stratą do firmy Apple jednak, Asus i Lenovo. Serwis Lenovo jest jednak chyba najgorszym w tym momencie. A i w kwestii niezawodności firma ta się chyba pogorszyła. Z kolei Dell ma niezły serwis, ale w powszechnym mniemaniu nie grzeszy niezawodnością. Podobnie firma HP. Przy czym w HP dobry jest serwis urządzeń z serii biznesowych typu ProBook, a zdecydowanie gorszy pozostałych. komputery Dell posiadają 3 lata gwarancji plus trzy miesiące liczone od daty produkcji. Mimo, że sprzedawca będzie je oferował z dwuletnią gwarancją, to zwykle będzie ona dłuższa, chyba, że kupimy stary, dawno wyprodukowany egzemplarz. Toshiba zaś skupiła się na produkcji komputerów klasy biznes.
Generalnie, jaki by to nie był producent, to polecałbym zarówno w przypadku komputerów stacjonarnych, jak i notebooków 15,6 cala zakup co najmniej następującej konfiguracji:
Muszę w tym miejscu też zmartwić tych, którzy boją się systemu Windows 10. Niestety żaden nowy model notebooka czy komputera nie jest już oferowany ze starszym Windows 7.
Wybierając konkretny model komputera PC warto zwrócić uwagę na generację procesora, ponieważ im starszy, tym mamy do czynienia ze starszym modelem komputera. Procesory z rodziny Core firmy Intel mają łatwe do rozszyfrowania, przynajmniej jeśli chodzi o rozpoznanie ich generacji, oznaczenia. Jeśli komputer posiada procesor Core i5-4200, to oznacza, że jest to procesor czwartej generacji. Chodzi o cyfrę po myślniku. Obecnie na rynku są procesory Intel Core siódmej generacji (np. Core i5-7200). Warto przy tym zdawać sobie sprawę z tego, że kolejne generacje były wprowadzane mniej więcej raz w roku. Więc model czwartej generacji jest już trzyletnią konstrukcją. Poza mniej wydajnym procesorem, model takiego komputera będzie miał też mniej wydajną płytę główną, kartę graficzną, a nawet wolniejszą pamięć RAM. Poza tym w starszych modelach brakować będzie nowych portów USB 3.0 i 3.1, a już na pewno USB typu C.
Oprócz jednego z syntezatorów:
czy programów udźwiękawiających:
warto kupić pakiet biurowy Microsoft Office 2016 Dla Użytkowników Domowych i Uczniów. Posiadacze licencji na taki pakiet biurowy mogą bezpłatnie zainstalować specjalną edycję programu Window-Eyes dla Office. Jest to w pełni wartościowy program pozbawiony jedynie syntezatora mowy i wsparcia technicznego producenta. Kiedy zakupimy jeden z głosów Ivona lub Nuance, to problem znika, bo pomocy zwykle udzielą nam znajomi.
Możemy również zaopatrzyć się w program Speech2 Go, dzięki któremu będziemy mogli generować z plików tekstowych audiobooki czytane głosem syntezatora. Program ten kosztuje kilkadziesiąt złotych. W pakiecie z głosem, to około 60 złotych więcej niż sam głos. Ma on przy tym darmową alternatywę w postaci programu Balabolka. Speech 2 Go jest także elementem kosztującego 740 złotych Pakietu Rehabilitacyjnego głosów Ivona. Pakiet ten zawiera 7 głosów IVONA w radiowej jakości – 22kHz, w wersji 32- i 64-bitowej, w tym 4 polskojęzyczne (Ewa, Agnieszka, Jacek, Jan), 2 głosy amerykańskie angielskie żeński – Jennifer i męski Joey oraz 1 głos niemiecki – Hans. Oprócz mnogości głosów zaletą tego pakietu jest możliwość jego instalacji na trzech stanowiskach, podczas gdy pojedyncze głosy posiadają licencję OEM na jedno stanowisko.
Osoby słabowidzące mogą pomyśleć o zakupie jakiegoś programu powiększającego lub powiększającego z mową. Co prawda system Windows posiada lupę systemową, ale jeśli finanse nam na to pozwalają, to jednak warto kupić komercyjny program, ponieważ daje on lepszej jakości obraz i wiele funkcji dodatkowych.
Programy powiększające to:
Programy powiększające z mową to:
Istnieje też program Supernova Powiększająca i ScreenReader, który to program jest połączeniem programu powiększającego (dawniej Lunar) i udźwiękawiającego (dawniej Hal). Program ten podobnie jak inne programy udźwiękawiające obsługuje monitory brajlowskie. Kosztuje niestety aż 4950, a w wersji przenośnej 5350 złotych.
Jeśli będziemy chcieli odczytywać teksty drukowane (np. dokumenty czy całe książki) musimy zaopatrzyć się w program OCR. Często jest on w uproszczonej wersji na wyposażeniu skanera czy urządzenia wielofunkcyjnego, ale nic nie zastąpi kosztującego około 700 złotych programu ABBYY FineReader Professional Edition. Tylko ta pełna wersja tego programu potrafi rozpoznawać pliki PDF powstałe poprzez skanowanie, które normalnie nie dadzą się odczytać w komputerze.
Osoby słabowidzące mogą rozważyć zakup jednej z wielu oferowanych klawiatur z powiększonymi od 400 do 430 procent oznaczeniami. Klawiatury te mają złącze USB, więc można je również podłączać do notebooków. Dostępne są klawiatury dedykowane programom powiększająco-udźwiękawiającym:
Klawiatury takie posiadają szereg, dedykowanym programom, do współpracy z którymi zostały stworzone, klawiszy funkcyjnych ułatwiających sterowanie powiększeniem czy syntezą mowy.
Jest też na rynku kilka innych klawiatur z powiększonymi oznaczeniami, w różnych wersjach kolorystycznych, które kosztują od 200 do 300 złotych. A za około 550 złotych dostępna jest klawiatura posiadająca dodatkowo podświetlone klawisze.
Wspomniałem wyżej o zakupie programu OCR. Będzie on mógł być w pełni wykorzystany tylko wtedy, jeśli nasz zestaw komputerowy doposażymy w skaner lub urządzenie wielofunkcyjne. Dobry skaner to wydatek rzędu 500 złotych i więcej. Jeśli zamierzamy skanować i odczytywać duże ilości książek, to warto zaopatrzyć się w specjalny, dedykowany do tego typu pracy skaner. Model OpticBook 3800 firmy Plustek kosztuje około 1200 złotych, a model 4800 jest niemal dwa razy droższy. Dostępny jest też model A300 w formacie A3, ale jego cena znacznie przekracza 6000 złotych.
Jeśli jednak skanować będziemy coś incydentalnie, to lepiej będzie kupić zamiast skanera, urządzenie wielofunkcyjne, a nie oddzielnie skaner i drukarkę, która kosztuje niemal tyle co urządzenie. Dzięki niemu będziemy mogli również drukować dokumenty i wykonywać ich kopie na własny użytek. Oczywiście nie myślmy o świadczeniu usług ksero, bo będzie to nieopłacalne na domowym sprzęcie. Ktoś może się zastanawiać, po co osobie niewidomej drukarka. A no choćby po to, aby czasem wydrukować jakieś pismo do urzędu. Wówczas warto zakupić nawet najtańsze monochromatyczne, laserowe urządzenie wielofunkcyjne w cenie rzędu 500 złotych. Nie będzie nam groziło jakieś zaschnięcie głowic, co zdarza się w rzadko używanych urządzeniach atramentowych. A jednocześnie nie będziemy musieli kogokolwiek prosić o przysługę, kiedy przyjdzie nam coś wydrukować.
Jeżeli zależy nam na drukowaniu w kolorze, to polecam urządzenia atramentowe. Nie będzie nam bowiem raczej chodziło o drukowanie kolorowych wykresów, do czego jedynie nadają się kolorowe urządzenia laserowe. Urządzenia laserowe nie nadają się bowiem do drukowania zdjęć cyfrowych na specjalnym papierze foto. A jeśli już, to raczej właśnie do tego naszym domownikom przyda się kolorowa drukarka. Poza tym zestaw kolorowych tonerów do drukarki laserowej może kosztować od 500 do 1000 złotych. Sensowne atramentowe urządzenia wielofunkcyjne kupimy od 400 – 500 złotych, a jeśli chcemy mieć wydajność na poziomie drukarki laserowej, to warto pomyśleć o urządzeniu wyposażonym w tak zwany system stałego zasilania w atrament. Urządzenia takie posiadają specjalne zbiorniczki na atrament, który kupuje się w buteleczkach i samemu dolewa. Zestaw oryginalnych atramentów do tego typu urządzeń kosztuje od 100 – 150 złotych i wystarcza na wydrukowanie od 2500 nawet do 6000 stron. Jest to wydajność na poziomie dobrej drukarki laserowej, a mamy kolor i możliwość drukowania fotografii. Urządzenia takie kosztują od około 800 do 1500 złotych.
Wybierając urządzenie wielofunkcyjne warto zwrócić uwagę na to, aby posiadało łączność bezprzewodową, szczególnie jeśli będziemy użytkować je za pomocą notebooka. Poza tym droższe modele mogą być wyposażone w moduł duplex, czyli automatyczny druk dwustronny.
Wszystkie wyżej wymienione propozycje składają się na kompletny zestaw komputerowy. Warto jednak pomyśleć o zakupie innych pomocy, o ile wystarczy nam na to środków. Warto rozważyć zakup np. udźwiękowionego odtwarzacza książek:
Osoby słabowidzące mogą pomyśleć o zakupie lupy elektronicznej. Ich oferta jest bardzo duża, a ceny rozciągają się od około 1000 do niemal 7500 złotych. Ze względu na cenę można polecić nowy model 5-ciocalowej lupy Maggie za niespełna 1500 złotych czy 4,3 calowy model Pebble HD za 1620 złotych.
Zdecydowanie lepiej czyta się dłuższe teksty za pomocą stacjonarnego powiększalnika, ale ceny większości tych urządzeń są tak wysokie, że ktoś, kto zdecyduje się na takie urządzenie, będzie musiał zrezygnować z pozostałego sprzętu, a i tak rzadko kiedy wystarczy mu dofinansowania.
Za to naprawdę warto wygospodarować trochę środków na zakup iPhone’a. O zaletach i przede wszystkim doskonałej dostępności tego smartfona, można napisać niemal drugi taki artykuł. Warto wiedzieć, że na rynku dostępne są obecnie aktualne modele iPhone 7 w cenie około 3350 złotych za wersję z pamięcią 32GB. Model ten posiada ekran 4,7 cala. Jego większy brat iPhone 7 Plus 32GB z ekranem 5,5 cala to wydatek rzędu 3850 złotych. Są też droższe wersje obu wariantów z pamięcią 128 i 256GB. Za to nieco taniej można kupić starsze modele 6s, bo już od około 2900 złotych, czy 6s Plus za około 3400 złotych. A dla tych, którym nie zależy na dużym ekranie polecałbym bardzo poręczny, wygodny i sympatyczny 4-calowy model SE. Posiada on ten sam procesor, tyle samo pamięci i ten sam aparat co model 6s, ale kosztuje w wersji 16GB około 2000 złotych, a w wersji 64GB 2400 złotych. Ci, którzy zechcą zapoznać się z przyjazną technologią firmy Apple, ale nie będą w stanie wygospodarować żadnej z powyższych kwot, mogą rozważyć zakup starszego 4-calowego modelu 5s, który wygląda jak model SE, ale ma starsze i nieco słabsze podzespoły. Można go obecnie kupić do 1500 złotych.
Doskonałym uzupełnieniem iPhone’a może być program KNFBReader, który potrafi rozpoznawać i odczytywać teksty ze zrobionych zdjęć. Kosztuje on około 470 złotych (licencja na dwa smartfony). Za 330 złotych dostępny jest również specjalny statyw ułatwiający osobie niewidomej wykonywanie zdjęć dokumentów czy wręcz całych książek.
Mam nadzieję, że ten artykuł pomoże każdemu zainteresowanemu tegorocznym programem „Aktywny Samorząd” w podjęciu decyzji, o jaki sprzęt wnioskować.
Opracował: Mateusz Bobruś
Źródło: publikacja własna
Firma ABBYY, która na rynku tyfloinformatycznym, w tym również i w Polsce znana jest przede wszystkim z programu ABBYY FineReader, który na co dzień używany jest przez osoby niewidome do skanowania książek, opublikowała 26 stycznia 2017 roku najnowszą wersję programu oznaczoną numerem 14. Producent w tej wersji położył większy nacisk na współpracę z plikami PDF, dzięki wbudowanemu edytorowi PDF, a także na dokładniejsze rozpoznawanie elementów formatowania. Najważniejsze nowości zostały opisane poniżej:
Za pomocą edytora PDF użytkownik może tworzyć pliki PDF z dokumentów Microsoft Word, arkuszy kalkulacyjnych Microsoft Excel i prezentacji Microsoft PowerPoint. Edytor pozwala nie tylko na tworzenie plików PDF z jednego dokumentu, ale także na łączenie wielu dokumentów w jeden plik. Za jego pomocą można również dodawać adnotacje, komentować, wypełniać formularze i usuwać treść tekstową.
Oprócz edytora PDF, producent wyposażył program w edytor OCR. Edytor OCR nie różni się niczym od swojego poprzednika. Możemy dzięki niemu skanować i rozpoznawać pliki obrazów ze skanera, z komputera i zdjęcia zeskanowane przy pomocy aparatu fotograficznego wbudowanego w naszego smartfona, jak również zapisywać wyniki naszej pracy w różnych formatach, takich jak: DOC, DOCX, XLS, XLSX, PPT, PPTX, RTF, PDF, HTML, EPUB i FB2.
Za pomocą programu ABBYY Compare Documents możemy porównywać dokumenty zeskanowane i pliki PDF w celu szybkiego znalezienia błędów w różnych wersjach tego samego dokumentu. Program ABBYY Compare Documents obsługuje pliki PDF i pliki obrazu, takie jak GIF, TIF, JPG, itp. Raport różnic wykrytych w dokumencie możemy zapisywać do pliku PDF lub do dokumentu Microsoft Word w celu późniejszej analizy.
W wersji 14 program ABBYY FineReader potrafi rozpoznawać transkrypcję fonetyczną dla języka angielskiego, a także proste, jednowierszowe formuły matematyczne.
W poniższym akapicie spróbuję poświęcić nieco więcej uwagi kwestiom związanym z licencjonowaniem.
Program ABBYY FineReader 14 dostępny jest w trzech wersjach: Standard, Corporate i Enterprise. Dla użytkowników domowych dostępna jest wersja Standard, znana dawniej jako wersja Professional. Nie znajdziemy w niej Zarówno programu ABBYY Compare Documents, jak i programu ABBYY Hot Folder, służącego do planowania rozpoznawania w określonym czasie.
Wersja Corporate jest zdecydowanie bogatsza od wersji Standard. Oprócz samego programu FineReader, dostępne są także programy Hot Folder i Compare Documents. Wersja Corporate jest przeznaczona dla małych i średnich biur. Poza funkcjami wymienionymi powyżej, istnieją również pewne ograniczenia związane z automatycznym przetwarzaniem obrazów. Program ABBYY Hot Folder może maksymalnie przetworzyć w ciągu miesiąca (30 dni od daty przetworzenia pierwszej strony) do 5000 stron, a podczas przetwarzania będą wykorzystywane tylko dwa rdzenie (jeżeli mamy ich zainstalowanych więcej). Po upływie 30 dni, liczba stron jest przywracana do wartości domyślnej. Powyższe ograniczenie nie odnosi się do programu ABBYY FineReader.
Wersja Enterprise jest przeznaczona do użytku w dużych przedsiębiorstwach. W tej wersji także dostępne są programy, które są dostępne w wersji Corporate, a ponadto program ABBYY Hot Folder może maksymalnie w ciągu miesiąca przetworzyć do 10000 stron, a do przetwarzania będą używane cztery rdzenie.
W nowej wersji ABBYY FineReader został nieco przebudowany instalator. Nie trzeba już, jak to miało miejsce w poprzednich wersjach, pobierać dwóch oddzielnych instalatorów dla poszczególnych wersji. Wystarczy, że pobierzemy jeden instalator, a program wykryje wersję produktu, która jest zgodna z naszym numerem seryjnym.
Wersję próbną programu ABBYY FineReader 14można pobrać, klikając w poniższy odnośnik:
http://fr7.abbyy.com/fr14/ABBYY_FineReader_14.exe
Wersja demo pozwala na zapisanie maksymalnie 100 stron, przy czym można zapisywać trzy strony jednocześnie. Okres testowy upływa z chwilą zapisu 100 stron, lub po upływie 30 dni. Wersja demo posiada wszystkie funkcje programu ABBYY FineReader 14 Corporate.
Autor: Zbigniew Grajkowski
Źródło: publikacja własna
W ubiegłorocznej, listopadowej aktualizacji programu Seeing Assistant Move pojawiła się nowa funkcja opisana jako What3words. Od jakiegoś czasu korzystam z tej nawigacji. Jest ona dla mnie dużą pomocą w samodzielnym poruszaniu się. Postanowiłem więc bliżej poznać zastosowanie nowego przycisku, który pojawił się na ekranie głównym.
What3words to ciekawy sposób przekazywania informacji o lokalizacji geograficznej. Jego twórcy zauważyli, że łatwiej zapamiętać słowa z języka naturalnego niż ciągi cyfr. Z podobnego rozwiązania korzystają od dawna użytkownicy Internetu, którzy zamiast adresu komputera (np. 213.180.141.140), wpisują jego nazwę (onet.pl) Informacje o każdym punkcie na Ziemi można zapisać za pomocą współrzędnych. Długość i szerokość geograficzna to długie i – delikatnie mówiąc – nie zawsze najłatwiejsze do zapamiętania liczby. What3words potrafi zamienić je na dużo prostsze do zapamiętania słowa.
W tym systemie cała powierzchnia Ziemi została podzielona na 57 bilionów kwadratów o boku 3 m. Każdemu z nich przypisano unikalny adres złożony z 3 słów. Dzięki temu nie musimy już pamiętać np. 51.760518 N, 19.524858 E. Miejsce to określają słowa specjalnie, pływał, płyty.
Jeśli wpiszemy je do nawigacji, to What3words przeliczy je na współrzędne geograficzne i nawigacja będzie mogła doprowadzić nas do celu.
Algorytm, czyli wzór zamieniający słowa na współrzędne i odwrotnie został opracowany bardzo starannie, podobnie, jak dobór słów w różnych językach. Dlatego, jeśli otrzymamy zakodowany w ten sposób adres od kogoś z innego kraju, to nie powinniśmy tłumaczyć słów na język polski, tylko wpisać je do nawigacji dokładnie tak, jak je otrzymaliśmy. What3words sam rozpozna język, a następnie zamieni słowa (także angielskie, francuskie itd.) na odpowiedni adres.
W nawigacji Seeing Assistant Move pod klawiszem What3words kryją się dwie funkcje:
Znajdź adres w3w – podane przez nas 3 słowa zamieniane są na współrzędne celu. Adres celu możemy sobie zapisać w bazie swoich punktów, włączyć jego śledzenie – czyli prowadzenie do niego, zmienić jego nazwę itp.
Bieżąca pozycja w3w – zamienia naszą aktualną lokalizację na trzy słowa, które od razu możemy wysłać mailem lub SMS-em.
Ilość programów oraz urządzeń ułatwiających nawigację, która zawiera rozwiązanie What3words stale się powiększa, podobnie jak ilość języków, w których możemy otrzymywać prowadzące nas do celu słowa.
Twórcy What3words chcą, by ich system zastąpił stosowane dziś metody adresowania. I choć dziś taka zmiana nie wydaje się prawdopodobna - zwłaszcza w krajach, w których od lat działają ciągle udoskonalane metody adresowania - to wpisanie do urządzenia trzech słów jest łatwiejsze i obarczone potencjalnie mniejszym błędem niż szereg cyfr. Nie każda nawigacja pozwala przecież na skopiowanie danych z SMS-a czy maila.
Autor: Zbigniew Grajkowski
Źródło: publikacja własna
Drugiego lutego, a więc tuż po zamknięciu poprzedniego numeru „Sześciopunktu” na stronie internetowej PFRON został opublikowany komunikat dotyczący Pilotażowego Programu „Aktywny Samorząd” w 2017 roku. Ponieważ wielu Czytelników z niecierpliwością oczekuje informacji o tym programie, dzielę się nimi z Państwem najszybciej, jak tylko jest to możliwe.
Wspomniany wyżej komunikat informuje, że Zarząd Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych przyjął dokument zawierający zasady, według których będzie funkcjonować „Aktywny Samorząd” w bieżącym roku. Wynika z niego, że na pomoc PFRON można liczyć w następujących obszarach:
Z przedstawionych modułów, obszarów i zadań największym zainteresowaniem wśród niewidomych cieszy się pomoc w zakupie sprzętu elektronicznego lub jego części i oprogramowania oraz szkolenia dotyczące obsługi zakupionej w ramach „Aktywnego Samorządu” elektroniki i oprogramowania.
Maksymalne kwoty pomocy, na jaką można liczyć w tym zakresie nie uległy zmianie od ubiegłego roku.
Osoby niewidome mogą otrzymać pomoc w wysokości 20 000 zł przeznaczoną na zakup elektroniki i programów, z czego 12 000 zł przeznaczone jest na zakup sprzętu brajlowskiego.
Dla innych osób z dysfunkcją narządu wzroku przeznaczono pomoc w wysokości 8 000 zł.
Każda osoba otrzymująca taką pomoc opłaca ze swoich środków tzw. wkład własny w wysokości min. 10% ceny zakupu.
Osoba z dysfunkcją narządu wzroku, to według zapisów regulujących funkcjonowanie programu osoba posiadająca aktualne orzeczenie o znacznym stopniu niepełnosprawności, którego przyczyną jest stan narządu wzroku. Niewidomi, aby skorzystać z przeznaczonej dla nich pomocy, muszą przedstawić odpowiednie zaświadczenie lekarskie określające pole widzenia oraz ostrość wzroku. Zaświadczenie takie jest wymagane także od dzieci do 16 roku życia, dla których orzeka się o niepełnosprawności bez określenia jej stopnia. Oraz od osób z dysfunkcją narządu wzroku, które nie posiadają orzeczenia o niepełnosprawności.
Na dofinansowanie szkoleń dotyczących zakupionego sprzętu i oprogramowania przeznaczono 2 000 zł. Kwota ta może być zwiększona o 100 % w uzasadnionych przypadkach. Ciekawe, że w dokumencie mowa jest o dofinansowaniu, a dla tego zadania nie jest wymagany żaden wkład własny.
Realizatorami programu są powiaty. Wniosek wraz z załącznikami należy więc pobrać z właściwego PCPR lub MOPS (niektóre instytucje publikują wnioski na swoich stronach internetowych. To właśnie tam należy złożyć wszelkie wymagane dokumenty i po pozytywnym rozpatrzeniu wniosku – czego życzę wszystkim zainteresowanym Czytelnikom – podpisać umowę.
Szczegółowe informacje dotyczące działania programu, w tym na temat możliwości uzyskania innych form pomocy, niż opisana w tym artykule, można znaleźć w dokumencie Kierunki działań oraz warunki brzegowe obowiązujące realizatorów pilotażowego programu „Aktywny samorząd” w 2017 roku, który został opublikowany pod adresem:
http://www.pfron.org.pl/download/1/7391/zalacznikdounr52017ZPFRONKierunkidziaa2017.pdf
Autor: Zbigniew Grajkowski
Źródło: publikacja własna
Znajomość prawa przydaje się nie tylko na sali sądowej. Czy nam się to podoba, czy nie, każdego dnia mamy do czynienia z prawem. Reguluje ono różne dziedziny naszego życia od narodzin aż do śmierci. W szczególnych okolicznościach obiektem zainteresowań prawa możemy stać się jeszcze przed pojawieniem się na świecie, a także po jego opuszczeniu.
Nawet tak prozaiczne czynności jak robienie zakupów, przejazd środkami komunikacji, zachowanie się na imprezie u znajomych, korzystanie z własnego mieszkania podlegają regulacjom, które z jednej strony dają nam pewne prawa, z drugiej zaś nakładają pewne obowiązki.
Warto mieć choćby bardzo ogólną orientację w tej materii. Uniemożliwi to innym wykorzystanie naszej niewiedzy, przez którą możemy znaleźć się w niekorzystnej sytuacji, a czasem nawet w bardzo poważnych kłopotach. Tym bardziej, że zgodnie z łacińską paremią "Ignorantia iuris nocet" (nieznajomość prawa szkodzi), nie można tłumaczyć się nieznajomością obowiązujących przepisów.
Nieocenioną pomocą, swego rodzaju przewodnikiem po różnych zagadnieniach prawnych, z jakimi możemy mieć do czynienia jest książka pt. "Lex bez łez. Apteczka prawna" autorstwa dr hab. Krystiana Markiewicza - Prezesa Śląskiego Oddziału Stowarzyszenia Sędziów Polskich "Iustitia" oraz Marty Szczocarz-Krysiak - Wiceprezes Oddziału Śląskiego SSP "Iustitia". Ukazała się ona w sierpniu 2015 roku nakładem wydawnictwa PWN pod patronatem Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego - prof. dr hab. Małgorzaty Gersdorf.
"Lex bez łez" można nabyć w księgarniach internetowych w dostępnych dla niewidomych formatach elektronicznych epub oraz mobi.
Nie jest to książka tylko dla niewidomych. Nie znajdziemy w niej regulacji odnoszących się bezpośrednio do naszego środowiska. Darowizny, dziedziczenie, ubezpieczenia, podatki dotyczą jednak w takim samym stopniu widzących, co niewidomych.
Głównym adresatem książki jest młodzież - ludzie wkraczający w dorosłe życie i potrzebujący podstawowych wiadomości z różnych dziedzin prawa.
Ogromnym atutem "Apteczki prawnej" jest język, jakim została napisana. Próżno szukać w niej kodeksowych definicji pisanych w sposób zrozumiały jedynie dla prawników. Znajdziemy w niej za to język zrozumiały dla młodzieży oraz dorosłych, którzy zawodowo nie zajmują się prawem. Przepisy są ilustrowane przykładami, czasem zawierającymi elementy humorystyczne, co ułatwia przyswajanie wiedzy.
Od momentu wydania tego poradnika upłynęło już trochę czasu. Niektóre przepisy zmieniono - np. informacja o wysokości minimalnego wynagrodzenia za pracę jest już nieaktualna. Jednak rolą tej książki nie jest podawanie mnóstwa trudnych do zapamiętania i często zmieniających się szczegółów, a jedynie przedstawienie ogólnych zasad prawa odnoszących się do poszczególnych dziedzin życia. W konkretnych sytuacjach pewnie będziemy musieli pogłębić swoją wiedzę na dany temat lub skorzystać z pomocy specjalisty.
Moim zdaniem lektura "Apteczki prawnej" może okazać się cennym źródłem przydatnych informacji nie tylko dla młodzieży. Dlatego polecam ją wszystkim Czytelnikom.
Źródło: http://wspomagam.org/nfz-dodatkowe-swiadczenia-stomatologiczne
Zgodnie z § 4 ust. 2 rozporządzenia Ministra Zdrowia z dnia 30 sierpnia 2009 r. w sprawie świadczeń gwarantowanych z zakresu leczenia stomatologicznego (Dz. U. z 2009 r. nr 140 poz. 1144 ze zm.)
Osobom niepełnosprawnym w stopniu umiarkowanym i znacznym, które ukończyły 18. rok życia, jeżeli wynika to ze wskazań medycznych przysługują znieczulenie ogólne i kompozytowe materiały światłoutwardzalne do wypełnień.
Z informacji uzyskanych w NFZ wynika, że dodatkowe świadczenia uzyskać można w każdej placówce stomatologicznej posiadającej umowę z NFZ. Praktyka jednak pokazuje, że nie wszyscy stomatolodzy chcą takie uprawnienia honorować. Nie wszyscy w ogóle wiedzą, albo udają, że nie wiedzą, że takie przepisy istnieją. W kilku poradniach otrzymaliśmy informację wręcz, że takie przepisy nie istnieją, lekarze nic o tym nie wiedzą i generalnie coś chyba wymyślamy. W innych owszem, coś słyszeli, ale dokładnie sami nie wiedzą.
Nie wiadomo też dokładnie i trudno uzyskać informację na temat tego, jakie są wskazania medyczne o których mowa w przepisach. NFZ informuje tylko, że określa je jedynie lekarz prowadzący leczenie pacjenta. Szczegółów brak. W jednej placówce uzyskaliśmy informację, że „jeżeli plomba standardowa nie będzie się trzymała, to wtedy można zastosować tę światłoutwardzalną”.
Praktyka pokazuje, że pacjent nie ma praktycznie możliwości skorzystać z tych uprawnień, a co gorsza nie ma możliwości nawet dowiedzieć się, na jakiej podstawie udzielanie dodatkowego świadczenia zostały mu odmówione.
Lekarz pomimo, że pobrał zaświadczenie o niepełnosprawności założył mi plombę zwykłą bez słowa wyjaśnienia, dlaczego jednak zakłada taką. Ba! W trakcie zabiegu nie informował mnie jaką plombę zakłada. Dopiero po zejściu z fotela okazało się, że lekarz nie zastosował tej lepszej. Brak też wyjaśnień dlaczego. Jedyne co można usłyszeć to "ja wydaję wyłączoną opinię w tej sprawie".
Na nasze zapytanie skierowane do Rzecznika Praw Pacjenta otrzymaliśmy odpowiedź, którą biuro RPP oparło o informacje, jakie na nasze zapytanie uzyskało w ministerstwa zdrowia. Pismo jest datowane 18. listopada 2013 r. Oto jego treść:
Odpowiadając na Pana e-mail w sprawie przysługujących świadczeń dodatkowych - wypełnienie materiałem światłoutwardzałnym ubytków w zębie jak i znieczulenie ogólne przy realizacji świadczeń z zakresu stomatologii dla osób niepełnosprawnych w stopniu umiarkowanym lub znacznym w ramach ubezpieczenia zdrowotnego, Biuro Rzecznika Praw Pacjenta informuje, iż zwróciło się do Departamentu Matki i Dziecka Ministerstwa Zdrowia i Konsultanta Krajowego w dziedzinie stomatologii zachowawczej z endodoncją z prośbą o przekazanie opinii w zgłaszanej przez Pana sprawie.
Ministerstwo Zdrowia poinformowało, iż w przypadku stosowania materiału Światłoutwardzalnego do wypełnień Wskazaniem medycznym jest niepełnosprawność w stopniu umiarkowanym i znacznym. Natomiast decyzję dotyczącą zastosowania znieczulenia ogólnego podejmuje lekarz stomatolog w oparciu o dokumentację lekarską sporządzoną przez lekarzy innych specjalności. Z drugiej strony, jeżeli lekarz dentysta stwierdza, że ze względu na stan ogólny pacjenta świadczenia stomatologiczne mogą być wykonywane jedynie W znieczuleniu ogólnym, to dokumentacja medyczna dostarczona przez pacjenta winna zawierać opinię o braku przeciwwskazań do niego.
Konsultant Krajowy w dziedzinie Stomatologii Zachowawczej z Endodoncją stwierdził, iż nie ma możliwości określenia jednoznacznie wskazań medycznych, które mogłyby stanowić podstawę do zakwalifikowania osoby niepełnosprawnej do uzyskania świadczenia w postaci wypełnienia z materiału światłoutwardzalnego.
Tylko lekarz opiekujący się pacjentem dokonuje wyboru, które spośród przysługujących świadczeń gwarantowanych jest najodpowiedniejsze dla tego pacjenta. Dotyczy to także decyzji o rodzaju materiału wypełniającego, którą lekarz podejmuje często dopiero w czasie zabiegu.
Czyni to zgodnie z wiedzą i umiejętnościami zagwarantowanymi programem studiów medycznych.
Kierownik zespołu interwencyjno-poradniczego
Marzanna Bieńkowska
Czyli jesteśmy nadal w tym samym miejscu gdzie wcześniej i nikt nie potrafi pomóc pacjentom, którzy są odsyłani z kwitkiem z jedynym wytłumaczeniem: "BO TAK". Zapewne opartym na wiedzy zagwarantowanej programem studiów...
Autor: Iwona Czarniak
Źródło: publikacja własna
Bowling oraz kręgle klasyczne to dyscyplina sportu dostępna nie tylko dla pełnosprawnych. Mogli się o tym przekonać niewidomi i niedowidzący z cieszyńskiego koła PZN.
W kręgielni przy ul. Katowickiej odbyło się spotkanie z Markiem Zwolenkiewiczem, niewidomym, który uprawia właśnie tę dyscyplinę sportu.
Z panem Markiem przyjechała Jolanta Strusz i Marek Halicki, dla których gra w kręgle nie ma tajemnic, a swoją wiedzą i doświadczeniem dzielili się z nami.
Każdy chętny mógł spróbować swoich sił i pod okiem fachowców wykonać przynajmniej kilka rzutów.
Żeby przybliżyć czytelnikom tę dyscyplinę zadałam Markowi kilka pytań. Oto, co mi odpowiedział:
Gdzie Pan mieszka i skąd wzięła się Pańska pasja?
Od 36 lat mieszkam w Jastrzębiu-Zdroju. Po utracie wzroku i pojawieniu się innych dolegliwości zdrowotnych, postanowiłem zrobić coś dla siebie, coś dla swojego zdrowia. Po namowie koleżanek z Koła Polskiego Związku Niewidomych w Jastrzębiu-Zdroju trafiłem do Klubu Sportowego Niewidomych i Słabowidzących „Karolinka” z Chorzowa. To tam poznałem lepiej dyscyplinę sportu, która dzisiaj jest moją prawdziwą pasją.
Od ilu lat uprawia Pan bowling? Jakie są największe Pana osiągnięcia?
W bowling gram od 7 lat. W 2010 roku na zawodach w Bielsku-Białej rozpocząłem swoją przygodę z tą dyscypliną sportu, a po czterech latach dostałem się do Kadry Narodowej. Największe moje osiągnięcia przypadają na rok 2016 - to III miejsce na Mistrzostwach Polski, III miejsce na Zawodach Pucharu Polski w konkurencji indywidualnej oraz II miejsce na tych samych zawodach w konkurencji drużynowej.
Na czym polega bowling i czy jest trudną dyscypliną?
Zasady bowlingu bardzo łatwo pojąć. Chodzi o to, by trafić kulą w piny. Całą resztę robi za nas maszyna, która podlicza punkty, ustawia piny, zwraca kulę na podajnik. Wiele osób myli bowling z kręglami klasycznymi. Obie te dyscypliny są do siebie bardzo podobne, w obu są kule, piny, nawet tory wyglądają podobnie. Są jednak drobne różnice. Do bowlingu używamy dużych kul z dziurami na 3 palce, ważących od 2,5 do 8 kg, natomiast w kręglach klasycznych rzucamy małymi kulami bez dziur, których waga waha się od 1,6 do 2,8 kg. Ustawienie i ilość pinów również są inne - w bowlingu jest ich 10 i ustawia się je w trójkąt wierzchołkiem w stronę grającego, natomiast w kręglach klasycznych piny ustawia się w karo, a jest ich 9. Tory wyglądają bardzo podobnie - ich szerokość sięga metra, a odległość rzucającego od pinów wynosi około 20 m. W bowlingu mamy 10 rzutów z możliwością dobijania, a w kręglach klasycznych - 30 rzutów bez możliwości dobijania.
Czym różnią się zwykłe kręgle od tych dla zawodników niewidomych i czy jest duża konkurencja?
W Polsce funkcjonuje około 30 klubów sportowych zrzeszających osoby niewidome i słabowidzące, tak więc konkurencji nie brakuje, również w takiej dyscyplinie jak bowling. Na dowód wystarczy powiedzieć, że w zawodach ogólnopolskich często bierze udział ponad 100 zawodników.
Osoby niewidome i słabowidzące w oparciu o posiadaną niepełnosprawność kwalifikowane są do trzech kategorii: kategoria B1 oznacza osoby całkowicie niewidome, kategoria B2 - przyznawana jest osobom o mocno ograniczonej ostrości i zawężonym polu widzenia, są to osoby, które widzą, jak rzucił kulę na tor, ale nie są w stanie zobaczyć, które piny się przewróciły, ani odczytać wyniku z tablicy. Do kategorii B3 zalicza się osoby o ograniczonej ostrości widzenia, które borykają się także z zawężeniem pola widzenia, ale w mniejszym stopniu. Takie osoby widzą, jakie piny się przewróciły i co jest napisane na tablicy.
Sama gra zawodników niewidomych i słabowidzących nie różni się zbytnio od sposobu uprawiania tego sportu przez osoby pełnosprawne, na co dowodem jest chociażby to, że niektórzy zawodnicy kategorii B2 i B3 grają w ligach osób pełnosprawnych i bardzo dobrze sobie radzą.
Drobne różnice wynikają z kategorii, w jakiej występuje zawodnik. Przykładowo, niektórzy zawodnicy kategorii B2 używają specjalnych lornetek, a zawodnicy kategorii B1 ze względu na to, że nie widzą, w którym kierunku mają rzucać kulą, korzystają z barierek, wzdłuż których bierze się rozbieg i wyrzuca kulę. Osoba startująca w kategorii B1 korzysta także z pomocy asystenta, który jest tak naprawdę oczami zawodnika, informuje go, jaka jest punktacja i jakie piny zostały jeszcze do zbicia. Asystentem może być zawodnik B3 lub osoba pełnosprawna.
Dziękujemy całej trójce za przyjazd, przybliżenie nam tej dyscypliny oraz dobrą zabawę.
Źródło:
Interia tech, Medycyna, www.nt.interia.pl
Data
publikacji: 16 marca 2017
Trzy kobiety z Florydy poddały się eksperymentalnej terapii w podrzędnej klinice i w konsekwencji straciły wzrok.
Trzy kobiety z Florydy wydały po 5000 dol. każda za udział w badaniach klinicznych niesprawdzonej wcześniej terapii z wykorzystaniem komórek macierzystych. Terapia ta miała pomóc na postępujące u nich zwyrodnienie plamki żółtej - chorobę oczu, która prowadzi do uszkodzenia siatkówki i utratę wzroku.
Dwie z kobiet były przekonane, że biorą udział w rządowym projekcie badawczym, ale okazało się, że z nauką nie miał on wiele wspólnego, a ponadto doprowadził u nich do całkowitej utraty wzroku.
- Naukowcy pokładają duże nadzieje w komórkach macierzystych, ale jest wiele klinik żerujących na desperacji pacjentów, którzy próbują się ratować za wszelką cenę. W tym przypadku, trzy kobiety wzięły udział w niebezpiecznych badaniach klinicznych. Oczekujemy, że pracownicy służby zdrowia podejmą wszelkie środki ostrożności w celu zapewnienia bezpieczeństwa pacjentom. Brak kontroli może prowadzić do złych praktyk, to niepokojące - powiedział Thomas Albini z Uniwersytetu w Miami, który nie był zaangażowany w niebezpieczne testy kliniczne, ale przebadał kobiety po fakcie.
Raport z incydentu został opisany w "The New England Journal of Medicine". Wynika z niego, że kobiety w wieku od 72 do 88 lat zapłaciły tysiące dolarów, aby za pomocą liposukcji usunąć tłuszcz z ich ciał. Z tego materiału wydobyto komórki macierzyste wywodzące się z tkanki tłuszczowej i osocza. Komórki macierzyste następnie zostały wstrzyknięte do obu oczu każdej z kobiet. Jest to praktyka niedopuszczalna w środowisku naukowym, gdyż prawidłowy zabieg powinien zostać przeprowadzony tylko w jednym oku z powodu potencjalnych skutków ubocznych. A te w tym przypadku były wyjątkowo dotkliwe.
W ciągu tygodnia od przeprowadzonej terapii, kobiety doświadczyły krwawienia z oczu i całkowitej utraty wzroku. Po roku od incydentu pozostają niewidome. Albini uważa, że jest "bardzo prawdopodobne", że kobiety już nigdy nie odzyskają wzroku.
Są już dostępne na rynku coraz lepsze leki na zwyrodnienie plamki żółtej, które mogą spowolnić postęp choroby, a pacjenci w ciągu lat doświadczają tylko nieznacznych zmian widzenia. Biorąc pod uwagę fakt, że kobiety przystępujące do eksperymentu nadal widziały, można stwierdzić, że zostały one "celowo" oślepione. Zastosowanie konwencjonalnych metod na pewno nie doprowadziłoby do utraty wzroku i przyniosło lepsze rezultaty.
Szacuje się, że w Stanach Zjednoczonych jest ok. 600 klinik wykorzystujących komórki macierzyste w leczeniu różnych schorzeń. Niektóre jednak robią to bez zastosowania standardowych procedur bezpieczeństwa i wymaganych badań naukowych.
Autor: Agnieszka Fedorczyk
Źródło: Wprost 05 numer 2017 roku
W Polsce rak jest diagnozowany u 160 tys. Polaków rocznie, 94 tys. Osób z tego powodu umiera. Jest jeszcze jedna zła wiadomość: jak prognozuje Światowa Organizacja Zdrowia (WHO), liczba zachorowań będzie rosła. Dobra jest taka, że jeśli będziemy świadomie troszczyć się o własne zdrowie – zmienimy swoje nawyki, postawy i przyzwyczajenia – możemy uniknąć zachorowania na 30 do 40 proc. nowotworów – twierdzą specjaliści z WHO. Podpowiadamy, jak uniknąć zachorowania na raka (dane Amerykańskiego Instytutu Badań nad Rakiem – American Institute for Cancer Research, AICR).
Rakotwórcze substancje wdychane wraz z dymem tytoniowym podwyższają o 30-40 proc. ryzyko zachorowania na nowotwory złośliwe – przestrzega dr Janusz Meder, prezes Polskiej Unii Onkologii. Palenie tytoniu odpowiada za 90 proc. zachorowań na raka płuc, 80-90 proc. zachorowań na raka jamy ustnej, krtani, gardła i przełyku, 30 proc. przypadków raka pęcherza moczowego i trzustki. Palenie może też powodować inne nowotwory, m.in.: żołądka, wątroby, nerek, szyjki macicy, chłoniaki i białaczki.
Nadmierne spożycie alkoholu zwiększa ryzyko nowotworów jamy ustnej, gardła, krtani, przełyku, piersi, wątroby, a także jelita grubego. Chodzi przede wszystkim o rakotwórcze działanie metabolitu alkoholu – aldehydu octowego, który może uszkadzać DNA komórek i zaburzać mechanizmy jego naprawy. Dlatego warto maksymalnie ograniczyć ilość spożywanego alkoholu. U mężczyzn dzienna dawka czystego etanolu nie powinna przekraczać 20-30 g (dwie lampki wina), zaś u kobiet 10-15 g (jedna lampka).
Aktywność fizyczna zmniejsza w ciągu całego życia ryzyko zachorowania na raka: płuc o mniej więcej 20 proc., błony śluzowej macicy o 20-40 proc., jelita grubego o 30-40 proc., a piersi – w zależności od typu nowotworu – od 20 do 80 proc. Tę ostatnią zależność pokazały m.in. badania EPIC (European Prospective Investigation into Cancer and Nutrition). Efekty może przynieść wprowadzenie nawet niewielkich zmian w codziennej rutynie, np. szybki marsz, praca w ogrodzie czy zrezygnowanie z windy na rzecz schodów. Ruch także spowalnia rozrost raka prostaty u mężczyzn w wieku 65 lat lub więcej.
Nadmiar soli w diecie przeciąża nerki i wiąże się z istotnym wzrostem ryzyka rozwoju raka żołądka. Oszacowano, że na każdy gram soli spożywanej dziennie prawdopodobieństwo to wzrasta aż o 18 proc. Pamiętajmy, że sól w dużych ilościach zawarta jest w takich produktach, jak: konserwy, słone wędliny i kiełbasy, sery żółte i pleśniowe, kiszonki, chipsy czy krakersy, zupy i sosy w torebkach, kostki bulionowe. Dzienne spożycie soli nie powinno przekraczać 5 g (jedna płaska łyżeczka).
Międzynarodowa Agencja Badań nad Rakiem uważa, że czerwone mięso prawdopodobnie jest rakotwórcze. Na pewno zależność ta istnieje w przypadku raka jelita grubego – spożywanie 100 g czerwonego mięsa dziennie lub 50 g przetworzonego (nie więcej niż dwa plasterki bekonu, szynki czy salami) zwiększa ryzyko zachorowania o 18 proc. Osoby codziennie jedzące czerwone mięso (w tym przetwory z wołowiny i wieprzowiny) są trzykrotnie bardziej narażone na rozwój raka jelita grubego niż niespożywające czerwonego mięsa lub sięgające po nie sporadycznie. Nie znaczy to, że musimy wykreślić mięso z diety całkowicie, bo jest ono ważnym źródłem żelaza, cynku i witaminy B12 oraz aminokwasów egzogennych (takich, których nie może wyprodukować nasz organizm). Wybierajmy raczej mięso drobiowe.
W trakcie takiej obróbki termicznej mięsa powstają wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne (WWA), heterocykliczne aminy aromatyczne – substancje o działaniu kancerogennym. Im wyższa temperatura smażenia, pieczenia, wędzenia, grillowania lub prażenia, a jego czas dłuższy, tym większa zawartość WWA w produkcie. Z kolei potencjalnie rakotwórczy akrylamid powstaje przy obróbce skrobi. Opiekane w tosterze chleb, frytki czy podsmażane ziemniaki powinny mieć kolor złoto żółty, nie brązowy. Dzięki temu ograniczymy dostarczanie do organizmu tego związku.
Jedna porcja dziennie to za mało. Wedle danych WHO spożywanie trzech porcji dziennie powoduje spadek ryzyka zachorowania na raka o 14 proc., trzech-pięciu porcji o 29 proc., a pięciu-siedmiu porcji o 42 proc.
Na tej japońskiej wyspie żyje najwięcej na świecie stulatków. Na 100 tys. mieszkańców przypada ich aż 33. Mieszkańcy Okinawy nie przybierają z wiekiem na wadze. Liczba zachorowań na serce jest tam o 80 proc. niższa niż w krajach Zachodu, a na raka – o 50 proc. Dozwolone produkty w diecie Okinawa to: surowe warzywa i owoce, wyroby pełnoziarniste, oliwa, awokado, orzechy, drób, ryby, tofu, brązowy ryż, owoce morza, woda mineralna, herbata czarna, zielona, oolong. Zakazane są: słodycze, chleb, oleje, produkty smażone lub przemysłowo przetwarzane, a także mleczne, oraz makaron z białej mąki. Dieta Okinawa jest niskokaloryczna, obniża ryzyko nadwagi i spowalnia starzenie, zawiera wartościowe składniki odżywcze: węglowodany o niskim indeksie glikemicznym, dobre tłuszcze i chude białko. Zaleca się jedzenie dziesięciu porcji warzyw dziennie i dwóch porcji owoców.
Ostre papryczki chili zawierają kapsaicynę, która ma właściwości odchudzające (otyłość sprzyja nowotworom) – wpływają korzystnie na florę bakteryjną jelit, procesy antyoksydacyjne, przeciwzapalne i przeciwnowotworowe. Pikantna żywność postrzegana jest często jako przyczyna powstawania wrzodów żołądka. To mit, ponieważ kapsaicyna stymuluje do tworzenia ochronnej błony śluzowej żołądka oraz zwalcza Helicobacter pylori. To patogenna bakteria, która po dostaniu się do organizmu człowieka może prowadzić do m.in.: zapalenia błony śluzowej żołądka, choroby wrzodowej żołądka i dwunastnicy oraz zwiększenia ryzyka rozwoju nowotworu żołądka.
Nadwaga i otyłość są przyczyną rozwoju ok. 11 proc. przypadków raka jelita grubego, 9 proc. raka piersi, 57 proc. przełyku, 25 proc. nerki, 24 proc. pęcherzyka żółciowego i 39 proc. trzonu macicy. Tłuszcz trzewny (brzuch) zwiększa ryzyko zachorowania na nowotwór prostaty u mężczyzn. Metaanaliza obejmująca 56 badań z udziałem ponad 7 mln osób wykazała wzrost zachorowań na raka jelita grubego wraz ze wzrostem BMI (wskaźnik masy ciała). Dla BMI 23,0-24,9 ryzyko to wynosiło 14 proc. dla BMI 25,0-27,4 – 19 proc., dla BMI 27,5-29,9 – 24 proc., zaś dla BMI >30 aż 41 proc.
Karmienie zmniejsza ryzyko rozwoju raka piersi. Według czasopisma „Lancet” upowszechnienie karmienia piersią uchroniłoby przed zachorowaniem ok. 20 tys. kobiet rocznie. Prawdopodobnie udałoby się też zmniejszyć liczbę zachorowań na raka jajnika.
O 60-70 proc. zwiększa się ryzyko powstania czerniaka z obecnych na skórze znamion barwnikowych u osób, które wystawiają ciało na słońce w godzinach jego największej aktywności (12-16), nie stosują dobrej jakości kremów ochronnych o odpowiednich filtrach UV dostosowanych do karnacji oraz nagminnie korzystają z solariów.
Wirus Epsteina-Barr może powodować chłoniaka Burkitta oraz raka nosogardzieli i gardła. Przewlekłe zakażenia Helicobacter pylori doprowadzają do powstawania raka lub chłoniaka żołądka. Następstwem infekcji HIV mogą być chłoniaki o bardzo agresywnym przebiegu – przestrzega dr Meder. Bakterie Chlamydia sprzyjają powstawaniu nowotworów szyjki macicy i płuc oraz chłoniaków. U podłoża raka pęcherza może leżeć zakażenie dwoinką rzeżączki, a wirus opryszczki HHV-8 może sprzyjać powstawaniu raka prostaty i mięsaka Kaposiego. Przewlekłe zakażenia E. coli, Enterococcus faecalis i wirusem cytomegalii sprzyjają powstawaniu raka jelita grubego.
Wirus brodawczaka ludzkiego (HPV) odpowiada za powstawanie raka szyjki macicy, a także nowotworów jamy ustnej, gardła, krtani, odbytnicy, prącia, sromu i skóry. Można się zakazić przy kontaktach seksualnych (również analnych i oralnych). Prezerwatywa to za mało, ponieważ wirus HPV może być przenoszony poprzez skórę moszny u mężczyzny, szczególnie przy braku odpowiedniej higieny codziennej. Szczepienie chroniące przed zakażeniem HPV (w Polsce dostępna jest już szczepionka III generacji 9-poliwalentna dająca ochronę w 95 proc.) pokrywa prawie wszystkie szczepy onkogenne. Szczepieniem powinni być objęci chłopcy i dziewczęta przed inicjacją seksualną.
Szczepionka przeciw WZW typu B może uchronić przed rakiem wątroby. Wirus ten może być też przenoszony drogą płciową – mówi dr Meder. Nie opracowano jeszcze szczepionki chroniącej przed WZW typu C. Tym wirusem można się zakazić poprzez dożylne przyjmowanie narkotyków, korzystanie z niejałowego sprzętu medycznego oraz transfuzję krwi. Nie wolno używać cudzych środków higieny osobistej (maszynka do golenia, zestawy do manikiuru oraz pedikiuru). Ryzyko zakażenia zwiększa się też podczas częstych zmian partnerów seksualnych i przy kontaktach bez zabezpieczenia.
Bogusław
Olawski
przewodniczący Sekcji Prostaty Stowarzyszenia UroConti
Wiadomość o nowotworze jest jednym z najbardziej traumatycznych doświadczeń w życiu człowieka. Nie istnieje dobry sposób, żeby się na nią przygotować, ale ważne jest, by od początku uświadomić sobie, że życie nas, pacjentów, i naszego najbliższego otoczenia całkowicie się zmieni. Diagnoza choroby nowotworowej może wywołać uczucie gniewu, bezsilności, strachu, rezygnacji czy spowodować depresję. Niełatwo poradzić sobie z emocjami, nie jest też łatwo przebrnąć przez wszystkie formalności, wytyczne, zalecenia itp. Dlatego tak istotne jest wsparcie kogoś, kto ma nie tylko wiedzę w tym zakresie, ale i doświadczenie życiowe. Taką funkcję spełniają właśnie organizacje pacjenckie. Służymy informacjami w zakresie wyboru zarówno ośrodka, jak i rodzaju terapii, podpowiadamy, jakie pytania zadać lekarzowi co do leczenia operacyjnego, radioterapii, leczenia hormonalnego. Przekazujemy również wiele praktycznych rad, choćby dotyczących prawidłowej diety w chorobie nowotworowej, możliwości rehabilitacji i powrotu do życia zawodowego, a także codziennej opieki czy środków higienicznych, potrzebnych w bardziej zaawansowanym stadium choroby. Odpowiadamy też często na pytania dotyczące kwestii finansowych, bo dla wielu pacjentów, a zwłaszcza ich rodzin, choroba oznacza rewolucję w domowym budżecie. Często pacjenci pytają o możliwości leczenia, bo przeczytali lub usłyszeli, że w innych krajach dostępnych jest wiele nowoczesnych środków, do których polscy chorzy nie mają dostępu. Walczymy więc o nie w naszym wspólnym imieniu. Wiele organizacji pacjenckich służy też wsparciem psychologicznym, ma dyżury specjalistów czy telefony zaufania. Na stronach stowarzyszeń znajdują się przydatne telefony, bazy adresowe ośrodków rehabilitacyjnych i inne potrzebne informacje. Jedno jest pewne – żaden pacjent w chorobie nowotworowej nie może zostać sam.
Jeśli zostanie wykryty guz, lekarz zleca dalsze badania. Tomografia komputerowa, rezonans magnetyczny czy pozytonowa tomografia emisyjna PET pozwalają dokładnie sprawdzić położenie guza, określić jego wielkość i strukturę, a także przekonać się, czy doszło już do przerzutów. Niekiedy konieczna jest biopsja. Polega ona na nakłuciu guza specjalną igłą (zwykle robi się to pod kontrolą USG) i pobraniu tkanek do badania mikroskopowego. Specjalista ogląda potem pobrane tkanki (wycinek) i ocenia charakter guza: czy zmiana jest łagodna, czy złośliwa.
dr hab. n. med. Beata Kotowicz dr hab. n. med. Maria Kowalska Pracownia Markerów Nowotworowych Zakładu Patologii i Diagnostyki Laboratoryjnej Centrum Onkologii w Warszawie
Markery nowotworowe to substancje, których oznaczanie może być pomocne na różnych etapach diagnostyki chorób nowotworowych. Jednakże jedynym badaniem służącym rozpoznaniu choroby nowotworowej jest badanie histopatologiczne, tj. badanie wycinka guza pobranego podczas biopsji. W praktyce klinicznej markery nowotworowe wykorzystywane są przede wszystkim do monitorowania leczenia chorych. Żaden ze stosowanych markerów nowotworowych nie jest idealny, czyli ich oznaczanie nie pozwala na rozróżnienie chorych z nowotworem złośliwym od osób zdrowych oraz chorych na inne choroby, ale nienowotworowe. Podwyższone stężenia markerów mogą towarzyszyć schorzeniom niezwiązanym z procesami nowotworowymi, np. stanom zapalnym, chorobom wątroby, nerek oraz chorobom o podłożu autoimmunologicznym. Nie wszystkie komórki nowotworowe uwalniają markery do krwi, stąd często obserwuje się ich prawidłowe wartości mimo zaawansowanej choroby. Tylko nieliczne markery charakteryzują się swoistością narządową, tj. związane są z lokalizacją guza (np. PSA – gruczoł krokowy). Kiedy oznaczamy markery nowotworowe? Na etapie rozpoznawania choroby – jako jedno z badań zleconych przez lekarza (znacznie podwyższony wynik markera może być pomocny w ustaleniu rozpoznania). W monitorowaniu leczenia – u chorych z potwierdzonym przez histopatologa nowotworem złośliwym, o ile stężenia markera są podwyższone przed rozpoczęciem terapii. Po zakończeniu terapii, w trakcie badań kontrolnych – narastanie stężeń może być sygnałem pojawienia się wznowy lub przerzutów, wyprzedzając nieraz objawy kliniczne lub zmiany widoczne w metodach obrazowych. W trakcie monitorowania chorych nie obowiązuje pojęcie normy, ważna jest obserwacja zmian stężenia markera w stosunku do poprzednio uzyskanych wyników.
Felietony: Niedyskrecje parlamentarne
Źródło:
Interia tech, Medycyna, www.nt.interia.pl
Data publikacji: 15 marca 2017
Naukowcy stworzyli implant siatkówki, który przywraca wzrok u szczurów i planują badania kliniczne z udziałem ludzi jeszcze w tym roku.
Implant przekształcający światło w sygnał elektryczny, który pobudza neurony siatkówki, może dać nadzieję milionom ludzi na świecie. To właśnie barwnikowe zwyrodnienie siatkówki, choroba podczas której fotoreceptory w oku się rozkładają, jest jedną z najczęstszych przyczyn ślepoty.
Siatkówka jest zlokalizowana w tylnej części oka i składa się z milionów światłoczułych fotoreceptorów. Mutacja w jakimkolwiek z 240 zidentyfikowanych genów może prowadzić do zwyrodnienia siatkówki. Powoduje to obumieranie fotoreceptorów, nawet wtedy, gdy neurony wokół siatkówki są nienaruszone. Aby wyleczyć barwnikowe zwyrodnienie siatkówki, niektórzy naukowcy próbowali stymulować neurony za pomocą światła, a inni starali się naprawić mutacje przy pomocy techniki edycji genów CRISPR/Cas9. Uczeni z Włoskiego Instytutu Technologii (IIT) zaprezentowali nowy sposób walki z barwnikowym zwyrodnieniem siatkówki - wszczepiany do oka implant, który służy jako funkcjonalny zamiennik dla uszkodzonego narządu.
Implant jest wykonany z cienkiej warstwy półprzewodzącego polimeru, umieszczonego na podłożu na bazie jedwabiu. Półprzewodzący polimer działa jako materiał fotowoltaiczny - pochłania fotony, gdy światło przechodzi przez soczewkę oka. Kiedy to nastąpi, prąd pobudza neurony siatkówki, wypełniając lukę po naturalnych, ale uszkodzonych fotoreceptorach.
Aby przetestować innowacyjne urządzenie, naukowcy wszczepili je do oczu szczurów stanowiących zwierzęcy model zwyrodnienia siatkówki. Po 30 dniach od operacji, uczeni przetestowali jak wrażliwe na światło były zwierzęta, sprawdzając odruch źreniczny. Przy niskim natężeniu światła 1 luksa (nieco jaśniejsze niż światło z pełni Księżyca) zwierzęta poddane zabiegowi były aktywniejsze od tych nieleczonych. Gdy natężenie światła wzrosło do 4-5 luksów - reakcja źrenic szczurów po operacji była niemal nie do odróżnienia od zdrowych zwierząt.
Po 10 miesiącach od przeprowadzenia zabiegu, implant nadal działał bez zarzutu, choć u wszystkich szczurów odnotowano niewielką utratę wzroku w wyniku starzenia. Podczas testów z wykorzystaniem pozytonowej tomografii emisyjnej (PET) u szczurów, odnotowano wzrost aktywności pierwotnej kory wzrokowej, która przetwarza informacje wizualne. Naukowcy zgodnie stwierdzili, że implant bezpośrednio aktywuje obwody neuronalne pozostałe w zdegenerowanej siatkówce, ale nadal nie wiadomo jak stymulacja działa na poziomie biologicznym. Konieczne są dalsze badania.
Chociaż nie ma gwarancji, że wyniki obserwowane u szczurów przełożą się na ludzi, naukowcy mają nadzieję, że już wkrótce się tego dowiemy. Pierwsze testy na ludziach mają odbyć się w drugiej połowie 2017 r., a wstępne wyniki badań będą dostępne w 2018 r. Ten implant może być punktem zwrotnym w leczeniu wyniszczających chorób siatkówki.
Autor: N.G.
Źródło: publikacja własna
Proponuję dzisiaj naszym Czytelnikom łatwe do wykonania przekąski, które można modyfikować na wiele różnych sposobów. Można układać na okrągłym lub prostokątnym półmisku, dekorować świeżymi listkami ulubionych ziół. Ilość produktów zależy od ilości osób przy stole.
Jajka ugotowane na twardo obieramy, przekrawamy wzdłuż na połówki; delikatnie wyjmujemy żółta, a każdą połówkę białka kładziemy na listku kapusty pekińskiej. Z żółtek, połowy niedużej wędzonej makreli lub kawałka łososia, drobno posiekanego koperku, łyżeczki majonezu dekoracyjnego ucieramy gładką masę i doprawiamy pieprzem i odrobiną soli.
Masą wypełniamy połówki białek, dekorujemy plasterkiem rzodkiewki, drobno posiekanym szczypiorkiem i kawałeczkiem czerwonej papryki. Można również oliwkami. Tak przygotowane jajka łatwo jest ułożyć na półmisku lub talerzu do jajek. Pomiędzy jajka układamy gałązki młodego selera i zielonej pietruszki.
Plasterki szynki konserwowej rozkładamy na desce. Na każdy plasterek kładziemy pasek ogórka konserwowego, paseczek łososia wędzonego i paseczki smarujemy pastą z dobrze wymieszanej jednej łyżki gęstego majonezu i pół łyżeczki chrzanu. Każdy plasterek rolujemy i obwiązujemy gałązką świeżego koperku, a następnie układamy na półmisku.
Plastry szynki wędzonej rozkładamy na desce i nakładamy na każdy sałatkę jarzynową drobno pokrojoną. Można również zrobić pastę z twarożku utartego z odrobiną rozgniecionego czosnku. Obok twarożku kładziemy paseczek zielonego ogórka. Plaster zwijamy i wiążemy kokardkę z zielonego szczypiorku.
Dowolną, ulubioną sałatkę, ale drobno pokrojoną możemy ponakładać w babeczki. Proponuję kupić dobre gotowe babeczki puste i wypełnić sałatką. Udekorować plasterkami rzodkiewki, paseczkami kolorowej papryki, drobno posiekanej zieleninki.
Główkę kapusty przekrawamy na pół i każdą połówkę owijamy folią aluminiową tak, aby brzegi folii były na płaskiej stronie i układamy na desce wypukłą stroną do góry. To jest tułów naszego jeża. Na wykałaczki nabijamy kawałeczki żółtego sera, ogórka, kabanosa, cebulki konserwowe, oliwki, itd. Każdy koreczek wbijamy w kapustę. Można dowolnie lub wymyślać wzory w ułożeniu. U nas jest zwykle artystyczny nieład. Wymaga to sporo pracy, ale na wieczory piwne lub grillowe jest to dobra przekąska.
Takie potrawy są łatwe w podawaniu, ładnie wyglądają, można wymyślać różne warianty w zależności od zapasów lodówkowych i są bardzo chętnie jedzone.
Autor: Iwona Czarniak
Źródło: Publikacja własna
Dla większości z nas kolorystyczny dobór ubrań jest bardzo ważny. Trudno zapamiętać, w jakim kolorze mamy wszystkie rzeczy, a większość z nas ma w ich szafach do wyboru do koloru.
Tester kolorów jest może i pomocny, jednak wydawanie na niego pieniędzy mija się z celem. Są proste sposoby na oznakowanie naszych ubrań.
Wystarczy przyszyć różnej szerokości, grubości i długości tasiemki lub wstążeczki do bluzeczek z cienkich materiałów, gdzie wąska wstążeczka odpowiada np. białym bluzkom, szersza zielonym, dłuższa czerwonym itd. Wtedy wystarczy tylko zapamiętać, jaką przypisaliśmy danemu kolorowi.
Jeżeli chodzi o sweterki i inne ciuchy z grubszych tkanin można w tym celu użyć koralików lub guziczków o różnych kształtach. I tu ta sama zasada: guziczek w kształcie serduszka może oznaczać sweterki w szarym kolorze, maleńki koralik kolor pomarańczowy itd.
Tak oznakowane ubrania łatwo będzie nam samodzielnie poukładać w półkach, a odnalezienie potrzebnej nam rzeczy stanie się proste.
Zbliżają się święta i wiosenne porządki. Jedną z czynności, z jaką mają kłopot nawet widzący to mycie okien.
Ja, pomimo że nic nie widzę samodzielnie myję okna w domu, ale również w pracy. Każde moje mycie jest oceniane przez widzące osoby i z mojego sposobu zaczęły korzystać niewidomi, niedowidzący, ale również niemający kłopotu z widzeniem.
Do mycia szyb i luster można kupić specjalne ściereczki. Myjąc nimi nie używamy żadnych środków chemicznych, woda to to, czego nam potrzeba.
Porządnie wypłukaną i wykręconą z wody ścierką czyścimy szybę i nie wycieramy do sucha.
Autor: Teresa Dederko
Źródło: konkurs Europejskiej Unii Niewidomych 2016 r.
Uważam, że Ludwik Braille powinien być kanonizowany i nie tylko za ofiarowanie niewidomym pisma. Przeczytałam co najmniej dwie biografie Braille'a, z których można dowiedzieć się jakim wspaniałym, dobrym był człowiekiem.
Budzi podziw, iż mimo skromnej pensji nauczyciela zrezygnował z intratnej posady organisty na rzecz ucznia będącego w potrzebie. Brak przywiązania do pieniędzy pokazuje też fakt, że przed śmiercią kazał spalić wszystkie pokwitowania pożyczek, jakich udzielał swoim kolegom.
Prace nad pismem punktowym prowadził głównie nocami, kiedy inni uczniowie odpoczywali. Narażał się na zmęczenie, a w konsekwencji utratę zdrowia, jednak cel jakim było opracowanie dostępnego dla niewidomych pisma, był ważniejszy.
Za swój wynalazek nie oczekiwał żadnych wynagrodzeń, jedynie satysfakcję czerpał z radości kolegów, którzy z łatwością pisali i czytali alfabetem nazwanym wkrótce brajlowskim.
Brajla nauczyłam się w szkole w Laskach koło Warszawy. Małe dzieci początkowo wkładały drewniane kołeczki w otworki umieszczane po 6 w niewielkich prostokącikach, w ten sposób uczyliśmy się wyczuwania i ustawienia punktów w poszczególnych znakach.
Następnie próbowaliśmy pisać ręcznie na tabliczkach, a dopiero później dostaliśmy maszyny brajlowskie.
Do tej pory mam zawsze w torebce małą tabliczkę, na której mogę zapisać numer telefonu, konta lub nazwisko nowych znajomych.
Uczniowie w Laskach na podstawie alfabetu brajlowskiego układali własne szyfry. Najbardziej popularny był tak zwany alfabet odejmowany, polegający na wybijaniu punktów, które w danym znaku brajlowskim były pominięte. Litera A zapisywana prawidłowo przy pomocy jednego punktu szyfrowana była pięcioma punktami.
Już w szkole podstawowej czytałam bardzo dużo. Przeczytałam całego Curwooda, Verna i Londona. Interesowały mnie wtedy przede wszystkim książki o Indianach, a nie o grzecznych dziewczynkach, bo sama sprawiałam kłopoty wychowawcom.
W starszych klasach czytałam długie powieści, wydawane w wielu opasłych tomach takie jak "Przeminęło z wiatrem" w 20 tomach czy „Wojna i pokój” wydana w 22 tomach. Zawsze było mi przykro rozstawać się z ich bohaterami. Czytałam w szkole podczas lekcji. Książkę brajlowską można trzymać na kolanach pod ławką i nauczyciel tego nie zauważał.
Poszczególne tomy przemycałam w internacie do sypialni i kiedy wychowawczyni zgasiła już światło, zamiast spać, wracałam do losów moich książkowych przyjaciół.
Gdy moje własne dzieci były małe też czytałam im wieczorami, a one szybko usypiały, bo było ciemno i nie mogły oglądać obrazków. Kiedy dostałam pracę w bibliotece, aż się zdziwiłam, kiedy w dokumentacji sprawdziłam ile książek dla dzieci przeczytałam.
Będąc jeszcze w szkole marzyłam, żeby zamknięto mnie chociaż na jedną noc w bibliotece, ponieważ książki mogliśmy wypożyczać tylko raz w tygodniu.
Za to pracując jako bibliotekarka mogłam czytać do woli, bo przecież poznawanie księgozbioru było moim obowiązkiem.
Oczywiście korzystam z nowych możliwości i często słucham książek czytanych przez dobrych lektorów, ale nic nie może zastąpić mi brajla.
Uważam, że wśród niewidomych też są wzrokowcy i słuchowcy. Ja jeżeli chcę zapamiętać treść muszę mieć tekst pod palcami. Łatwych powieści mogę słuchać, ale opracowania naukowe czy obcojęzyczne czytam zawsze własnoręcznie.
Bardzo cenię sobie możliwość czytania z monitora brajlowskiego, gdyż jako niewidomy "wzrokowiec” nie umiem uczyć się ze słuchu.
Do tej pory zdarza się, że chcąc na komputerze napisać np. cyfrę 4 uderzam klawisz d bo tak oznaczamy czwórkę w brajlu.
Jestem przekonana, że znajomość pisma brajla daje mi w życiu codziennym większą niezależność. Samodzielnie wybieram odpowiedni lek z apteczki domowej, bo na szczęście na opakowaniach są napisy brajlowskie, robię sobie notatki, zapisuję numery, kody do konta, spokojna, że nikt poza mną tego nie odczyta. Mogę dyskretnie sprawdzić godzinę na zegarku brajlowskim podczas przedłużającego się spotkania.
Z prawdziwą zgrozą myślę o tym, jakie byłoby moje życie - życie analfabetki.
Na pewno nie skończyłabym studiów i nie zdobyła ciekawej pracy. Na uniwersytecie nie miałam jeszcze komputera i podczas wykładów szybko robiłam notatki wykorzystując skróty brajlowskie. Szkoda, że w Polsce tak są mało rozpowszechnione.
Z Ludwikiem Braill’em zaprzyjaźniłam się pracując w Związku Niewidomych, gdyż w szkole nie czytałam jego biografii. Stał mi się jeszcze bliższy, kiedy dokładnie w jego 190 rocznicę urodzin, 4 stycznia 1999 r. urodziłam najmłodszą córkę Małgosię.
Po pięciu miesiącach musiałam wrócić do pracy w bibliotece brajlowskiej. Małgosię często zabierałam ze sobą, a pracownicy wozili ją wózkiem do przewożenia książek, a gdy trochę podrosła bawiła się w chowanego między regałami, a czasami przeprowadzała niewidomych czytelników bibliotecznymi korytarzami.
Moje dzieci bardzo wcześnie orientowały się, że mama widzi palcami. Gdy chciały pokazać obrazek w książeczce, kładły na nim moją rękę i objaśniały, co się na nim znajduje. Kiedyś córeczka podprowadziła mnie do okna, położyła moją rękę na szybie i powiedziała: zobacz mamo, tam dzidzia płacze. Rzeczywiście zza okna słychać było płacz dziecka.
Teraz dorosłe dzieci bardzo pilnują, żebym miała w domu książki brajlowskie. Jak zauważą ich brak od razu zwracają uwagę. Ja zresztą nie potrzebuję żadnych zachęt i czytam z wielką przyjemnością.
Ogromną radość sprawia mi odczytywanie napisów brajlowskich w miejscach odwiedzanych nie tylko przez niewidomych, ale ogólnie dostępnych takich jak: muzea, windy, urzędy. Ze wzruszeniem przeczytałam brajlem modlitwę „Ojcze Nasz” umieszczoną na ścianie jednego z kościołów w Jerozolimie.
Bardzo jestem wdzięczna twórcy naszego pisma za to, że dał nam, niewidomym, takie wspaniałe narzędzie, dzięki któremu możemy żyć jak ludzie pełnosprawni, uczyć się i pracować z pożytkiem dla siebie i innych. Wykształcony niewidomy ma poczucie własnej wartości, niezależności, a co może najważniejsze, nie jest ciężarem dla społeczności, w której żyje.
Autor: Krystyna Kruk
Źródło: publikacja własna
Czy zdarzyło Wam się kiedyś szukać czegoś w internecie i trafić na coś zupełnie innego, czego się nie spodziewaliście? Myślę, że wielu z Was ma w tej materii podobne wspomnienia...
Otóż właśnie - usłyszałam kiedyś o pewnym włoskim księdzu, świętym czy błogosławionym, który podobno bardzo lubił Polskę i Polaków, chociaż nigdy u nas nie był. Przyznacie, że to nie tak znów często się zdarza. Postanowiłam więc dowiedzieć się o nim więcej w internecie. Znalazłam notkę biograficzną na Wikipedii mniej więcej taką:
Św. Alojzy Orione urodził się w Pontecurone, w piemonckiej prowincji Alessandria jako syn Vittoria Orione i Caroliny Feltri. Uczęszczał do Oratorio Valdocco w Turynie. Był jednym z ulubionych uczniów księdza Jana Bosco, również późniejszego świętego. Od 13. roku życia miał problemy zdrowotne. Trzy lata później, w wieku 16 lat obecny był w Turynie przy łożu śmierci Jana Bosco. W dniu pogrzebu duchownego dojść miało do cudownego uleczenia Alojzego (zrośnięcie się odciętego palca). W 1892 roku dwudziestoletni seminarzysta założył własne oratorium, a w następnym roku szkołę zawodową dla ubogich.
13 kwietnia 1895 wyświęcony został na księdza. Począwszy od 1899 gromadził grupę księży i kleryków, która przekształciła się z czasem w zgromadzenie Małego Dzieła Opatrzności Bożej (Piccola Opera della Divina Providenza). W 1903 roku grupa ta otrzymała pełną zgodę na prowadzenie działalności ze strony władz kościelnych, ze względu na nazwę zgromadzenia nazywani są oni również Synami Bożej Opatrzności.
No dobrze, pomyślałam, ale jak to się ma do Polski i Polaków? Serfując dalej znalazłam się na stronie zgromadzenia żeńskiego Małych Misjonarek Miłosierdzia, które również założył ks. Orione, a tam przeczytałam krótką informację o Sakramentkach Niewidomych. Nigdy dotąd nie spotkałam takiej nazwy! Zaczęłam dociekać i w rezultacie w grudniu br. trafiłam do Tortony, gdzie żył i działał św. ks. Orione i gdzie znajduje się kilka włoskich domów, stanowiących jakby trzon całej rodziny zgromadzeń przez niego założonych. Oczywiście, są tu także Sakramentki. Byłam z nimi przez kilka tygodni, by lepiej poznać ich życie i przekonać się, czy mogę zostać jedną z nich.
Jest to nieliczne zgromadzenie, obecne w Hiszpanii, Chile, Kenii, a od niedawna również na Filipinach. Siostry żyją w małych, kilkuosobowych wspólnotach. Tortona, obok Madrytu, to - jak dotąd - jedyne miejsca w Europie, gdzie można je spotkać. Są jedynym zgromadzeniem zakonnym nastawionym na przyjmowanie niewidomych i niedowidzących kobiet. Jak doszło do ich powstania?...
Po pierwszej wojnie światowej zaczęły zgłaszać się do ks. Orione także niewidome i słabowidzące kobiety, które chciały zostać zakonnicami, ale żadne zgromadzenie nie chciało ich przyjąć. Ks. Orione niezwykle wyczulony na wszelkie formy wykluczenia społecznego, nie chciał i nie mógł odbierać im tej możliwości. Początkowo mieszkały razem z widzącymi siostrami, które z czasem zaczęto nazywać Małymi Misjonarkami Miłosierdzia, a w roku 1927 powstało zgromadzenie Sakramentek Niewidomych - Adoratorek Najświętszego Sakramentu. Pierwszorzędną racją istnienia tego zgromadzenia jest, jak wynika z pełnej ich nazwy, adoracja Najświętszego Sakramentu, modlitwa wynagradzająca i wstawiennicza za świat, Kościół i Papieża. Pod tym względem Sakramentki przypominają zakony kontemplacyjne, choć nie zamykają się za klauzurą, lecz uczestniczą w życiu parafii, na terenie których mieszkają. Biorąc udział w mniej lub bardziej uroczystych nabożeństwach, poprzez własne świadectwo modlitwy, pozytywnie wpływają na ducha wspólnot parafialnych. Zgromadzenie to nie stanowi formalnie odrębnej wspólnoty zakonnej, lecz jest ściśle związane, m.in. poprzez wspólny zarząd z Małymi Misjonarkami Miłosierdzia, czyli żeńską gałęzią tzw. oriońskiej Rodziny zakonnej. Dwie lub trzy Małe Misjonarki są także obecne w każdym domu Sakramentek i pomagają niewidomym siostrom w sytuacjach wymagających wzroku, takich jak np. prowadzenie samochodu. Rzecz jasna, samodzielność i niezależność niewidomych jest sprawą względną i stanowi do dziś temat gorących dyskusji. Nic też dziwnego, że przedstawia się ona różnie w poszczególnych domach Sakramentek. Można chyba powiedzieć, że różnice te zależą w dużym stopniu od struktury wiekowej wspólnot. I tak np. wspólnota włoska, którą miałam przyjemność poznać, to przede wszystkim siostry w mocno podeszłym wieku, często z typowymi dla tego wieku problemami zdrowotnymi, toteż siostry Misjonarki wzięły na siebie większość zajęć domowych.
Strój Sakramentek składa się z małego czepka, krótkiego welonu i habitu w kolorze białym. Na to nakładają szkaplerz z naszytą na nim, na wysokości serca, hostią, w kolorze czerwonym, do tego jasne, najlepiej białe buty, a u paska duży, podobnie jak u Franciszkanek, różaniec. Strój ten został zmodyfikowany zgodnie z instrukcjami Soboru Watykańskiego II.
Ich życie codzienne to przede wszystkim modlitwa – wspólna i indywidualna. Nie stronią także od robótek ręcznych, które sprzedają zasilając w ten sposób skromny budżet.
Rok 2017 może okazać się bardzo ważny dla Sakramentek, ponieważ siostry chcą założyć dom w Polsce. Będąc w Tortonie, „połknęłam bakcyla” i zostałam gorącą entuzjastką tego projektu. Mam nadzieję, że polska wspólnota Sakramentek nie tylko powstanie, ale będzie dumą całej Rodziny Oriońskiej.
I tak, chociaż okrężną drogą, doszliśmy w końcu do Polski. Ks. Orione kochał Polaków za wierność Chrystusowi, miłość dla Maryi i namiętne wręcz umiłowanie wolności, które tyle naszych przodków kosztowało.
Miałam szczęście, gdyż moje serfowanie zostało tym razem uwieńczone nowymi przyjaźniami i wspaniałymi przeżyciami. Może i dla mnie rok 2017 będzie przełomowy...
Autor: Teresa Dederko
Źródło: publikacja własna
Książka ta powstała dzięki redaktorowi Józefowi Szczurkowi, który z wielką pieczołowitością zebrał i opracował wspomnienia wychowanków oraz współpracowników Henryka Ruszczyca.
We wstępie autor pisze: „Wiek dwudziesty przyniósł niewidomym w Polsce doniosłe przemiany we wszystkich dziedzinach życia. Powstały dla nich szkoły, zakłady pracy, domy opiekuńcze oraz organizacje społeczne.
Otworzyły się drzwi do Kultury i do wszechstronnej działalności.
Jednak te dobroczynne przemiany nie dokonały się same.
Były dziełem wspaniałych ludzi, którzy niejednokrotnie oddali całe życie torowaniu dróg dla Niewidomych do normalnego, twórczego życia. Wśród tych pionierów bardzo ważną pozycję zajmował Henryk Ruszczyc, twórca systemu Rehabilitacji Niewidomych w Polsce, serdeczny ich przyjaciel. Miejscem jakie wybrał na swą ofiarną działalność był Zakład dla Dzieci Niewidomych w Laskach, a wzorcem - praca Matki Elżbiety Czackiej.”
Książka poprzez osobiste wspomnienia, a także artykuły prasowe, wszechstronnie przedstawia działalność i służbę Pana Ruszczyca - tak nazywano go w Laskach.
W Zakładzie dla Dzieci Niewidomych pracował od 1929 roku aż do śmierci w 1973.
Początkowo był wychowawcą chłopców, następnie kierownikiem internatu i dyrektorem warsztatów zawodowych. Wychowankowie otaczali go wielką miłością i szacunkiem, niektórzy wspominają, że zastępował im ojca. Wychowawca Ruszczyc pozwalał chłopcom na dużą swobodę, organizował w lesie zabawy zespołowe ćwiczące orientację, wymagał jednak odpowiedzialności, porządnego wykonywania obowiązków i samodzielnego, twórczego myślenia.
Wychowankowie mogli z Nim porozmawiać o wszystkich sprawach, poradzić się i nigdy nie spotykali się z bagatelizowaniem ich problemów.
W każdym widział dobro, nikogo nie potępiał, zawsze starał się przyjść z pomocą.
Panu Ruszczycowi bardzo zależało na tym, aby wszyscy Niewidomi znajdowali zatrudnienie. Przed wojną podstawowym zawodem było koszykarstwo i szczotkarstwo, ale dyrektor ustawicznie szukał nowych możliwości.
W warsztatach zatrudniał kolejnych instruktorów uczących nowych zawodów takich jak: ślusarstwo ręczne i maszynowe, zabawkarstwo, dziewiarstwo, tapicerstwo.
Po wojnie dyrektor Ruszczyc organizował ośrodki szkolące ociemniałych żołnierzy, wśród których znajdowali się też amputanci pozbawieni jednej lub obu rąk.
Zajmował się nimi bardzo troskliwie, dbając nie tylko o naukę zawodu, ale o ich rehabilitację psychiczną i społeczną. Widząc ich przygnębienie i brak wiary w siebie, zaproponował tym młodym ludziom prawdziwą zabawę sylwestrową. W ośrodkach, tak jak i w całym kraju panowała bieda. Kiedy więc Panu Ruszczycowi udało się zdobyć trochę żywności na pierwszą powojenną wigilię, a samochód którym wiózł te dary zepsuł się kilka kilometrów przed miejscem docelowym, dyrektor sam wziął worki na plecy, żeby zdążyć donieść prowiant przed kolacją.
W ośrodkach byli zatrudniani dobrze zrehabilitowani instruktorzy, którzy nie tylko uczyli zawodu, ale udowadniali swoim przykładem ociemniałym żołnierzom, że życie bez wzroku ma swoją wartość.
Działania podejmowane przez dyrektora Ruszczyca były bardzo nowoczesne, ale wymagające od Niego ogromnej pracy, starań, długich podróży, co niekorzystnie odbijało się na jego zdrowiu. Bardzo zależało mu na przekonaniu dyrektorów zakładów przemysłowych, że Niewidomi poradzą sobie w pracy w przemyśle i mogą pracować przy maszynach.
Odwiedzał w tym celu liczne zakłady pracy, zapraszał do Lasek decydentów, którym uczniowie w warsztatach udowadniali jakie są możliwości Niewidomych pracowników.
Ponadto Henryk Ruszczyc wspierał swoich wychowanków, którzy w kilku miastach podejmowali trudne wyzwania planując założenie spółdzielni.
Wybierając niedawno książki z katalogu książek mówionych, zwróciłam uwagę na nazwisko Ruszczyc w tytule. Z dzieciństwa przeżytego w Laskach, pamiętam zachrypnięty, ale uśmiechnięty głos dyrektora, który właśnie tak się nazywał. Uświadomiłam sobie, że tak naprawdę niewiele wiem o tym człowieku, więc może trochę z poczucia obowiązku, jako Laskowianka, wypożyczyłam tę biografię. Czytając kolejne rozdziały odczuwałam coraz większe wzruszenie i wdzięczność osoby niewidomej dla człowieka, który prawdziwie nas kochał i wierzył w nasze możliwości.
Z całego serca polecam tę książkę wszystkim niewidomym, jak i tym, którzy pracują w naszym środowisku.
Uważam, że powinniśmy ją czytać szczególnie w chwilach trudnych, a będzie dodawała nam sił i pomoże wierzyć w siebie.
Autor: Ryszard Sawa
Źródło: publikacja własna
Biuro Tui Kuba Varadero od 1 do 9 grudnia 2016 r. Koszt wycieczki: 3400 plus 110 zł za wizę. Czekałem do ostatniej chwili, żeby mniej płacić. Za tę kasę można być nawet do 2 tygodni, ale ja nie lubię tak długich pobytów.
Powierzchnia wyspy 110 tys. km kwadratowych. 1250 km długości. 10 mln ludności. Największa na Karaibach w Archipelagu Wielkich Antyli, znajduje się między Florydą i Haiti.
El Comendante prawdopodobnie życzył sobie, żebym był na jego pogrzebie i tak się stało.
Prywatny pogrzeb Fidela Castro odbył się 4 grudnia w Santiago De Kuba, daleko od Varadero, niestety, bez transmisji w TV.
Samolot B. 767 300 szerokokadłubowy, 8 osób w rzędzie, dwie po bokach i cztery w środku, razem prawie 300 pasażerów. Gdy zająłem swoje miejsce wręczono mi instrukcję w brajlu zawierającą nawet wypukłą mapkę wnętrza samolotu. Lot z Warszawy na Jamajkę trwał 12 godzin, bo część podróżnych wybrało właśnie tę wyspę. Po drodze nad Bermudami w obie strony strasznie telepało. Na Jamajce mieliśmy dwugodzinny postój przeznaczony na zmianę załogi, sprzątanie samolotu i zabranie wracających do Warszawy.
Powstało okropne zamieszanie i kłótnie, ponieważ najpierw zajęli miejsca w samolocie pasażerowie powracający z Jamajki, potem my, zdenerwowani, szukaliśmy wolnych foteli. W końcu jednak po 15-godzinnej podróży szczęśliwie wylądowaliśmy na Kubie.
My opuściliśmy samolot, a na nasze miejsce wsiedli wracający z Kuby do Warszawy. Mimo całego zamieszania, sprytnie pomyślane. Powrót trwa tylko 10 godzin, bo obrót ziemi pomaga.
Jako osoba niepełnosprawna, niejednokrotnie na lotniskach muszę korzystać z wózka inwalidzkiego i nic nie pomagają tłumaczenia, że tylko nie widzę, a nogi mam zdrowe. Jestem przecież wysportowanym maratończykiem.
W Varadero zostajemy zakwaterowani w hotelu Villa Tortuga, znajdującym się tuż przy plaży. Standard niezły, chociaż tylko 3 gwiazdki, ale do naszej dyspozycji jest stołówka moloch, bar przy basenie, bar na plaży i całodobowy przy recepcji. Szwedzki stół, duży wybór potraw, w tym świeże owoce, lody, pyszne ciasta, więc przeważnie panuje obżarstwo i całodobowe drinkowanie.
Plaża bajeczna, szeroka, 20 km długa z piaskiem jak mąka, morze czyste, temperatura wody ok. 30 stopni C.
Przygotowując się do odwiedzenia Kuby warto wiedzieć, że np.: Napięcie 110 v inne gniazdka, przy pomocy przejściówki komórkę można ładować.
Waluta to peso: Cuc Peso wymienialne równe 1 euro. Cup to Peso Kubańskie. 1 Cuc to 24 Cup. Średnia płaca to 400 cup.
Rewolucja Kubańska to nacjonalizacja przemysłu i parcelacja majątków, nawet własnych 40 tys. ha Fidela. Bezpłatna i dobrze funkcjonująca służba zdrowia oraz bezpłatne szkolnictwo. Sytuacja jak u nas sprzed 30 lat. Niskie płace, kartki, mało samochodów osobowych. Lekarze, prawnicy czy inżynierowie mniej zarabiają od boya hotelowego, bo w obcych firmach płacą w walucie wymienialnej, za którą można wszystko kupić.
Emigrują za lepszą pracą, jak Polacy. Kubańczycy sympatyczni, bez podziałów rasowych jak w Stanach, kolorowi jak cukier z trzciny, tzn. biali, brązowi i czarni. Kraj bezpieczny.
28.10.1492 r. o Kubie Kolumb zanotował w dzienniku pokładowym - „Odkryłem wyspę moich marzeń”.
Endemiczna flora i fauna - samych palm ok. 70 mln.
W grudniu na Kubie zima, a temperatura ponad 30 stopni celsjusza i duża wilgotność. Już po 3 dniach ma się dość tego okropnego słońca.
Kuba to rum, cygara i kobiety. Rum tani od 5 cuc za 0,7 l. Cygara drogie 4 - 5 cuc za sztukę. Kobiety w hawanie w stroju regionalnym 1 cuc za fotkę. 5 cuc za całusa, reszty nie wiem.
Wycieczki są drogie. Za jednodniową wycieczkę do Hawany dla dwóch osób zapłaciłem 190 cuc. Musieliśmy pokonać odległość ok. 150 km. Taniej jest wynająć samochód lub taxi w 4 osoby za 140 cuc, ale nie znalazłem nikogo do kompletu.
Zwiedzanie rozpoczęliśmy od Willi Hemingway'a otoczonej, ogromnym ogrodem, obejrzeliśmy jacht należący do pisarza, a także cmentarz jego psów i kotów.
Potem fabryka, a raczej manufaktura cygar w samym centrum potwornie dusznego od spalin miasta, plac Rewolucji z pomnikiem Cze Guevary, zabytkowa Katedra oraz posiłek w ich McDonaldzie. Nieco wzmocnieni ruszyliśmy dalej realizować bardzo napięty program wycieczki.
Najpierw Hotel Ambos, w którym mieszkał Hamingway i tu napisał sławną nowelę pt. „Stary człowiek i morze”, spacer po dobrze zadbanym starym mieście, podobnym do Warszawskiej Starówki.
Po drodze pozostałości po amerykańskich milionerach, mafiozach - takie jak Minikapitol, kasyna gier, pałace, które pełnią teraz już inne funkcje. Na koniec godzinna przejażdżka pozostawionymi przez amerykanów krążownikami szos, chyba w moim wieku, a mimo to, tak jak ja, jeszcze sprawnymi i posiłek w restauracji, do której nie mogliśmy trafić.
Moja partnerka przeżyła taki stres, że przy konsumpcji musiałem ją wyręczyć, a od pilotki w prezencie otrzymałem oryginalne cygaro w srebrze, za co będę panią Glorie długo wspominał.
O Fidelu kubańczycy wypowiadają się raczej krytycznie, natomiast przyjezdni bardziej pozytywnie, bo wiedzą że w sąsiednich republikach panuje większa bieda, choroby, a nawet analfabetyzm.
Po rewolucji między Kubą, a USA stosunki były całkowicie zerwane. Pamięta się tu jeszcze nieudaną inwazję kilku tysięcy najemników w Zatoce Świń i około 20 prób zamachów na Fidela Castro.
Obecnie obydwa państwa nawiązały stosunki dyplomatyczne i gospodarcze. Właśnie w tej chwili radio podało, że dzisiaj podpisano nową umowę o współpracy między Kubą i Unią Europejską.
POPIERAM! UFF!!! R...
Źródło: Biuletyn Informacji Bibliotecznych i Kulturalnych Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna w Łodzi
Urodziła się 16 października 1954 r. w Łodzi. Z wykształcenia historyk (UŁ), po studiach pracowała jako nauczycielka w Zespole Szkół Energetycznych Nr 2 i Zespole Szkół Łączności. Z powodów zdrowotnych przestała pracować zawodowo.
Od 2000 roku związała się z Klubem Twórczości „Żar” przy Mazowieckim Okręgu Polskiego Związku Niewidomych i do dzisiaj aktywnie działa w Radzie Klubu. Również uczestniczy w spotkaniach grup literackich: warszawskiej – POETICA i łódzkiej – „Centauro”, kieleckim Krajowym Centrum Kultury PZN (uczestnicząc w cyklicznych seminariach literackich i plastycznych).
Od 2004 jest członkinią Kolegium Redakcyjnego kwartalnika literackiego „Sekrety Żaru”, w którym pełni funkcję sekretarza Redakcji. Pracę w kwartalniku bardzo sobie ceni.
Należy do Stowarzyszenia Autorów Polskich. Posiada również średnie wykształcenie plastyczne: maluje, zajmuje się rzeźbą, makramą i projektuje odzież. Sama ilustruje swoje tomiki. Wzięła udział w zbiorowych wystawach malarstwa (Muzeum Tyflologiczne, Biblioteka Narodowa w Warszawie, Galeria Poczekaj w Bydgoszczy).
Uczestniczyła w wielu konkursach literackich o charakterze ogólnopolskim. Do konkursów ma wyjątkowe szczęście, jest wielokrotną laureatką w kategorii poezji i prozy (Mazowiecki Konkurs Małej Formy Literackiej, II Ogólnopolski Konkurs Literacki „Chłopska droga, polska droga”, 9. Ogólnopolski Konkurs Literacki – Kraków 2002, Turniej Jednego Wiersza „Kobieta”, Ogólnopolski Konkurs Poetycki im. Feliksa Raka).
Debiutowała opowiadaniem „Chodnik” w 2001 r. W swoim dorobku literackim ma jednak dopiero dwa tomiki wierszy: Nie tak (Warszawa: Nowy Świat 2002), Zmęczona łza (Łódź: Iwona Zielińska-Zamora 2004), trzeci w przygotowaniu i niedawno wydany zbiór opowiadań: Znajome drogi (Kielce: Oficyna Wydawnicza „STON 2” 2008) .
Opublikowała też swoje wiersze, opowiadania i słuchowiska w wielu almanachach:
Ponadto publikowała swoje utwory w czasopismach „Sekrety Żaru”, „Świętokrzyski Kwartalnik Literacki”.
Dwa magiczne miejsca: wielkomiejska Łódź i maleńki, przeuroczy Inowłódz w decydujący sposób wpłynęły na jej życie i twórczość.
Za wkład do kultury polskiej uhonorowana Brązowym Krzyżem Zasługi.
Autor: Iwona Zielińska-Zamora
Źródło: „Sekrety żaru” nr 1-2/2012
Już. Już otwieram. Ach, to pan, proszę wchodzić. Nie, nie - niech pan nie zdejmuje butów. Tu i tak jest taki bałagan, no wie pan, jak to u samotnego, a na dodatek starego. I mówi pan, że przysłano pana z redakcji tego naszego osiedlowego szmatławca. Och, skąd zaraz ta mina, proszę się nie obrażać, tak mi się jakoś wymknęło. I co to, niby że ja wygrałem plebiscyt na „Szarego człowieka osiedla". Że to niby tak z okazji wiosny? I to wam się wydaje zabawne. Tak, rzeczywiście - to byłoby śmieszne, gdyby nie było żałosne. Ale zanim sobie wszystko wyjaśnimy, to zadam sakramentalne pytanie: kawa, czy herbata? A może lampka koniaku? Dziękuje pan za koniak, bo to Wielki Piątek, ach tak rozumiem - jest pan w pracy!
O już jestem z powrotem. Proszę, dla pana kawa zgodnie z życzeniem, taka, dokładnie taka jaką sobie pan życzył. Ile łyżeczek cukru? Ach tak, rozumiem, sam pan sobie osłodzi, wedle życzenia, proszę tu jest cukierniczka. A dlaczego pan do mnie w Wielki Piątek? Bo właśnie dzisiaj znalazł pan na ten wywiad trochę czasu? No tak rozumiem. Przepraszam pana, że ja tak tutaj, tak trochę boczkiem na tej kanapie, ale te moje kości schorowane i tak mi chyba najwygodniej.
A tak w ogóle, skąd ten pomysł na taki plebiscyt? Po co ja właściwie pytam? Przecież w tej gazecinie, to same głupie pomysły: Właściciel najgłupszego psa, Najuciążliwszy sąsiad, Najmądrzejsza blondynka... cha, cha, a teraz - Najbardziej szary z szarych sąsiad w osiedlu. I mówi pan, że mieszkańcy mnie wytypowali. Uznali, że jak nie robię awantur i z nikim nie rozmawiam, to ja zaraz taki szary i beznadziejny? Ano, może to oni mają rację. Skoro chcieliście zabawić się moim kosztem, to teraz słuchaj pan mojej historii i sam zdecyduj, czy ja taki szary, a może czarny jak noc albo jaka śmierć.
Był Wielki Piątek, pyta pan kiedy? Bardzo dawno, dokładna data nie ma znaczenia. Otóż półprzytomny ze strachu czekałem w szpitalu położniczym na przyjście na świat mojego potomka. Bardzo chciałem mieć syna, bo sam pan rozumie. Dla mężczyzny syn, to syn - nareszcie będę miał z kim chodzić na mecze piłkarskie, no i nazwisko zostanie w rodzinie. No i siedzę tak sobie w tej poczekalni, głowę wcisnąłem w ramiona, by zagłuszyć w sobie i strach, i wszystkie inne emocje, gdy nagle, ktoś puka mnie w plecy. Otworzyłem oczy, stoi przede mną baba w drewniakach i szarym fartuchu, domyśliłem się, że to salowa z oddziału i podaje mi karteczkę. A na niej jedno słowo: Monika! No to już wiedziałem - mam córkę. A salowa tylko dodała, że matka i dziecko czują się dobrze. I nagle zrobiło mi się zupełnie obojętne - syn czy córka. Ważne, że zdrowe i moje. Monika! I tylko tyle. Ale moja żona zawsze była taka powściągliwa, ba nawet opryskliwa w codziennym obcowaniu. Ona nawet miała taką męską surową urodę, choć nie powiem, żeby nie podobała się mężczyznom. A może to było moje pobożne życzenie. Bo chyba każdy chłop, nawet taki prostak i szarak jak ja, chce żeby jego kobieta się podobała. Oczywiście na tym koniec. Niech się podoba i na tym koniec.
I kiedy dotarło do mnie w końcu, że stało się to, na co tak długo czekałem, że jestem ojcem, nie ważne, że dziewczynki, to pomyślałem sobie, że koniecznie muszę to zakomunikować. Komu? Najchętniej to całemu światu, ale najbliżej było do szwagierki, to jest siostry mojej żony. Kupiłem pół litra żołądkowej gorzkiej, bo taką lubiły kobiety z ich rodu ... i do szwagrostwa. Było już późne popołudnie, gdy dotarłem na miejsce. I zaczęliśmy oblewać narodziny mojej Monisi.
Jak już panu wspominałem, był Wielki Piątek, czas zadumy i postu w kościele katolickim, a my jakbyśmy o tym zupełnie zapomnieli. Kiedy skończyła się butelka, to brat żony, co akurat też tam wpadł na chwilę, ale jak dowiedział się o narodzinach siostrzenicy, to przyłączył się do imprezowania. Jeszcze kilka razy obracał na „Wiatce" (to bardzo modny w tamtych czasach skuter) do delikatesów po zaopatrzenie. To cud, że go wtedy milicja nie skosiła. Zaraz by stracił prawo jazdy. Jak ja dobrze pamiętam ten dzień. Jakby dla uczczenia mej radości, wiosna przyszła tak nagle, chyba razem narodziła się tego roku z moją córką. Było tak ciepło, jakby to już nadeszło lato. Ludzie wylegli na ulice, z okien dochodziła głośna muzyka. Widać było z tego, że nie tylko my zapomnieliśmy, że to Wielki Tydzień, i że nie godzi się tak zachowywać katolikom.
Ludzie jakby oszaleli znużeni długą i mroźną zimą.
Piliśmy i piliśmy, w sobotę obudziłem się na gigantycznym kacu, a w Niedzielę Wielkanocną zaczęły mnie dręczyć wyrzuty sumienia. Nie, nie, nigdy nie byłem przesadnie wierzący, ani też nie wierzyłem w zabobony. Ale nie wiem czemu w to niedzielne przedpołudnie, kiedy ludzie wracali z porannej mszy, by wspólnie zasiąść do wielkanocnego śniadania, coś we mnie drgnęło. Przeraziłem się, by za te moje brewerie, co to wyprawiałem wcale tak niedawno, nie spotkała mnie kara boska. Dręczyło mnie to i dręczyło. Tłumaczyłem się i usprawiedliwiałem przed samym sobą, że to tak ze szczęścia, bo narodziny dziecka zdarzają się przecież nie tak często. Ale nic to nie pomogło.
Poszedłem do kościoła, próbowałem rozmawiać z Bogiem, trochę pomogło, uciszyło się. A kiedy zaraz po świętach żona wróciła z maleńką Monisią do domu, to już zupełnie zapomniałem - co mnie tak dręczyło. Lata mijały, Monika rosła, i jak to się wszystkim rodzicom, a zwłaszcza ojcom, a szczególnie takim durniom jak ja, wydawało, że jest bardzo ładną dziewczynką. Na szczęście dla niej, nie była podobna do matki. A nam z żoną zaczęło się nie układać.
Mówiłem już panu, że była to kobieta o męskich rysach twarzy i męskim charakterze. Z czasem się okazało, że jest to baba zła, zazdrosna o każdą rzecz, która przybyła u jej rodzeństwa lub u sąsiadów. Kiedy się pobraliśmy, zaczynaliśmy praktycznie od zera.
Proszę się częstować. Gwarantuję, że nie otruje się pan. Nie robiłem tych ciastek sam. Kupiłem je w naszej cukierni, tak, tak tej za rogiem, dokładnie w tym miejscu, gdzie zaparkował pan samochód. No, częstuj się pan, nie kryguj jak jaka panna z prowincji.
O czym to ja mówiłem? Że się nam nie układało. Bo widzi pan ja byłem trochę rozrywkowy, zdarzało mi się zaraz po pracy nie wracać do domu. Koledzy ciągnęli na piwko, a mnie trochę było wstyd się przyznać, że chciałbym posiedzieć, ot tak po prostu, zwyczajnie przy małej i żonie. A jak wracałem z tego piwka, to w domu czekała mnie zaraz awantura. I muszę panu powiedzieć, że nigdy bym się tego po tej mojej ślubnej nie spodziewał. Kiedy tylko dochodziło do wymiany zdań, to ona obrzucała mnie takimi wyrazami, że nie powstydziłby się ich najgorszy łobuz z naszej ulicy. Kilka razy doszło nawet do wymiany ciosów. Mogłem jej przyłożyć solidnie, raz a dobrze i może wtedy byłby spokój, ale mnie jakoś tak było niezręcznie, więc wychodziłem z mieszkania, a na klatce schodowej ścigały mnie jeszcze wyzwiska rodem z rynsztoka. Skąd ona brała ten repertuar? Do dziś tego nie wiem. Uważała się za bardzo kulturalną osobę, chociaż to ja miałem technikum, ona dopiero... tak, to było już po rozwodzie, jak zrobiła maturę i oczywiście wieczorowo.
No i wychodziłem najczęściej do mojej matki, która coś tam już przeczuwała, a że nigdy mojej małżonki nie lubiła, to podsycała tę moją niechęć i coraz rzadziej zabiegałem o zgodę. I jeszcze jedna ważna sprawa, teraz to się panu wyda komiczna, ale można by rzec, że zadecydowała o naszym rozejściu.
Prawda, że dobry ten sernik, akurat taki Wielkanocny.
A wracając do sprawy - kiedy po tych awanturach ja wymykałem się do mojej matki albo pod budkę z piwem, ona zwoływała do pomocy swojego brata i też się wyprowadzała, tylko że ona to tak na poważnie z gratami: łóżeczko Moniki, pierzyna i takie tam duperele. Jej matka mieszkała jeszcze bliżej, w linii prostej dzieliły nas dwie kamienice, a w rzeczywistości to była już druga ulica.
Tych przeprowadzek to było... żebym nie skłamał - chyba ze sześć. W końcu nawet szwagier przyznał, że jego siostra to musi być skończona wariatka, i że on ostatni raz łazi z tą pierzyną - ku uciesze gawiedzi. Cała ulica, bo wtedy takie jeszcze były czasy, przyglądała się tej farsie. Pewnego dnia, po powrocie z pracy (akurat wróciłem całkiem trzeźwy i punktualnie), mieszkanie zastałem puste. I wtedy właśnie postanowiłem, że to koniec. Nie ma sensu lepić tego, czego się zlepić nie da. I chociaż ja się nie ożeniłem po raz drugi, nie, nie powiem, żebym był święty, miałem tam jakąś kobietę. Ale dla mnie liczyła się tylko pierwsza żona. I na tym koniec. Ona długo, długo nie miała nikogo. Ale to ją jeszcze bardziej niszczyło. Spotkałem ją kiedyś przypadkiem na ulicy - i wie pan, ja jej prawie nie poznałem! To nie była twarz, to była maska, a raczej mapa, na którą życie nanosiło stale nowe punkty zła.
- Że co? - że ja nie mogłem być obiektywny? No, może i tak. Ale inni też tak o niej mówili.
- Czy nie interesowałem się moją Monisią? To nieprawda. Bardzo. Tylko nie mogę sobie darować. Gdybym jej nie odmówił, może dzisiaj by żyła. Gdyby żyła, miałaby pięćdziesiąt trzy lata i dla mnie byłaby nadal moją małą dziewczynką.
- Pyta pan czego jej wtedy odmówiłem?
Ona bardzo za mną tęskniła, kiedy się rozstaliśmy z jej mamą, cała złość i niechęć żony przelała się na Monikę, tym bardziej, że była do mnie taka podobna. No, po prostu - jakby skóra ze mnie zdjęta. A kiedy podrosła, kiedy zaczęła wychodzić na randki, wyjeżdżać na samodzielne wakacje, zazdrość jej matki sięgnęła zenitu. Nie powiem, do jakich metod się uciekała w szykanowaniu własnej córki. Bo to jest tak przerażające, że nawet ja z krwi i kości chłop nie mogę jeszcze dzisiaj spokojnie o tym mówić. Sąsiedzi coś tam mi bąkali o bardzo hałaśliwych dyskusjach, podobno fruwały tam krzesła i różne tam takie przedmioty, co się tylko pod rękę nawinęło. A kiedy przeczytała jej listy od pierwszej miłości i przejrzała bieliznę osobistą... wtedy Monika targnęła się po raz pierwszy na swoje życie.
Odwiedziłem ją w szpitalu. Leżało to biedactwo pod kroplówką, prawie jej nie było widać w szarawej szpitalnej pościeli. Już nie prosiła mnie, jak dawniej, bym do nich wrócił, ale teraz tylko cichutko szepnęła:
- Tatusiu zabierz mnie do siebie. Ja już nie dam rady żyć pod jednym dachem z mamą.
Akurat wtedy poznałem kobietę, która wprowadziła się do mnie, wprawdzie na krótko, ale na tyle długo, że musiałem odmówić Monice. Coś tam jej tłumaczyłem, że na pewno z matką się pogodzą, że opuszczenie jej przez Monikę, to będzie już ostatni gwóźdź do trumny. Moja córka odwróciła głowę do ściany. Zrozumiałem. Nie chce więcej ze mną rozmawiać. Wyszedłem ze szpitala z nadzieją, że jakoś problem się rozwiąże. Była wiosna. Przed szpitalem na trawnikach kwitły prymule, a zapach tulipanów posadzonych w wielkiej kamiennej misie był tak odurzający i jeszcze te forsycje w kolorze słońca, wszystko to sprawiło, że nabrałem nadziei na dobre rozwiązania. Zbliżała się Wielkanoc. Ludzie jak zawsze gdzieś się śpieszyli, dźwigali toboły z żarciem, jakby to tylko o to chodziło. W pootwieranych na oścież oknach sylwetki kobiet myjących szyby. Te okna, te kobiety, ten straszny widok będzie mnie prześladował do końca mojego życia. A tymczasem moja Monika właśnie kończyła dziewiętnaście lat i leżała w szpitalu po nieudanej próbie samobójczej.
Nie upłynął nawet tydzień i zadzwoniła moja była i poinformowała mnie, że nasza córka (o ile mnie to w ogóle obchodzi) wraca do zdrowia i do domu. Do jej domu, jak zauważyła z przekąsem i z satysfakcją. Wyraźnie była zadowolona, iż odmówiłem Monice schronienia przed nagłymi furiami jej matki. Nic nie odpowiedziałem, bo i cóż w takiej sytuacji można powiedzieć. Ona miała trochę racji, a może całą rację. Ja stchórzyłem, skapitulowałem. Chciałem mieć choć przez chwilę spokój, bo w głębi duszy byłem przekonany, że Monice i u mnie nie byłoby dobrze, przecież od dwóch miesięcy nie byłem sam.
Coś mnie jednak dręczyło, coś mnie musiało tknąć, bo Monika od powrotu ze szpitala nie odezwała się do mnie ani razu.
Ja nie płaczę, to katar, ta wiosna jest tak zwodnicza, nie nałożyłem wczoraj podkoszulka i ciepłych kalesonów, no i zmarzłem w drodze do domu z przychodni. Tak dokucza mi coś ostatnio serce. Chyba czas mi na tamten świat. Do Moniki.
- Co było dalej? Odrobina cierpliwości. Był Wielki Piątek. Postanowiłem zadzwonić do Moniki, wkrótce wypadały jej urodziny (prawie zawsze były w okolicach świąt), by upewnić się, jaki drobiazg jej sprawi największą frajdę. Długo nikt nie podnosił słuchawki. Zadzwoniłem ponownie, potem jeszcze raz. Nagle coś mnie tchnęło. Rety to jest Wielki Piątek, a ja od tamtej pijatyki (po narodzinach córki) okropnie się bałem kary boskiej. Zawsze miałem wrażenie, że musi mnie w końcu spotkać coś złego. Z drugiej zaś strony tłumaczyłem sobie, że Pan Bóg jest wyrozumiały dla swoich owieczek... ileż to wieczorów przegadało się z kumplami na takie tematy. Ale tego przedpołudnia niepokój zmusił mnie do wyjścia z domu. Wrzuciłem coś na siebie, jakiś łach, byle szybciej. To nie było daleko, dwie... nie trzy ulice dalej, od miejsca, gdzie wówczas mieszkałem. Gdy zbliżałem się do bramy, zaniepokoił mnie mały tłumek rozprawiający o czymś z ożywieniem. W bramie stała karetka pogotowia. Teraz już biegłem, okna mieszkania mojej żony wychodziły na obszerne, zabudowane oficynami betonowe podwórze. Takie typowe podwórze-studnia. I jeszcze jedno wyjaśnienie: była to stara kamienica do remontu, w której skrzydła okien otwierały się na zewnątrz. Czy Monika wypadła z okna trzeciego piętra przypadkowo? W mieszkaniu były wyraźne ślady, że dziewczyna myła okno. A może ten natarczywy dźwięk telefonu, przecież dzwoniłem do niej kilkakrotnie, spowodował, że się czegoś przeraziła, zachwiała i wypadła z tego cholernego okna. Długo w siebie wmawiałem tę wersję i może dlatego jeszcze żyję. Bo moja Monika umarła po trzech dniach; lekarze robili wszystko, co było w ich mocy, ale nie udało się jej uratować. Może to i lepiej. I tak byłaby już tylko roślinką.
A wiosna była taka piękna tego roku. Ludzie chodzili szczęśliwi ulicami, nikt nawet nie zauważył, że moja córka nie żyje, nikogo tak naprawdę nie obchodziło moje nieszczęście. Bo przecież każdego z nas obchodzi tylko jego własny los. No i do dzisiaj żyję tak, jakbym już nie żył, ale teraz czuję, że czas mi do mojej Moniki. Mam coraz krótszą drogę do pokonania.
- No i jak się panu zdaje, redaktorku?
- Czy to moje życie rzeczywiście było takie szare?
Autor: Iwona Zielińska-Zamora
… …
Jeszcze długo potem
miałeś swoją półkę w szafie
tylko garnitury oddałyśmy bezdomnym
twoje biurko jest już zajęte
siedzę przy nim teraz ja
i piszę o tobie wiersze
twój sekretarzyk od dawna
skrywa cudze tajemnice
tylko zegar nie chce
wybijać godzin bez ciebie
i fotel pod lampą
stale niezamieszkany
jakby czekał...
miałeś tato takie piękne myśli
one teraz żyją we mnie
miałeś tato …
takie piękne ręce...
Inowłódz, 6 sierpnia 2002 r.
Ulica twojego życia
(mojej ukochanej mamusi)
a ulica od lat taka sama
jeszcze niesie po niej
echem twoich kroków
kiedy biegłaś niecierpliwa
na spotkanie swego losu
ta ulica niezmieniona
ten sam widok z okna nieciekawy
dachy, kominy, nawet księżyc
zawsze ci łaskawy
o, ten się dobrze trzyma
ta ulica
jacyś ludzie na niej
tylko oni nie ci sami
tamtych twoich ...
już ich prawie tutaj nie ma
ta ulica, nad nią gwiazdy
uparcie wplatają nieco srebra
w twoje ciemne włosy
ta ulica
twoje kroki na niej
jak najdłużej niech nie cichną mamo.
Łódź, 6 stycznia 2003 r.
Czy pamiętasz
jak pachniały w Inowłodzu maje?
Zapachem wilgotnej ziemi,
mgły co się w ogrodzie skryła,
konwalii, trawy jedwabistej
i dymu z komina.
Czy pamiętasz?
Jak rzeka cichutko z księżycem gadała,
a jabłonie jeszcze takie młode
całe stały w kwiecie
i śmiały się do nas
tylko do mnie i tylko do ciebie.
Przyszłość niewiadoma,
teraźniejszość we mgle,
dobrze było żyć
w tym dziwnym świecie.
Lat minęło wiele,
maje pachną już inaczej
i mgły są nie takie,
tylko księżyc ciągle gada
choć już z inną rzeką,
a jabłonie?
Nie wiem – czy do mnie,
czy ze mnie się śmieją.
Inowłódz, 5 maja 2000
Już nie młoda rodziła cierpkie jabłka,
smakowały zapamiętaną przeszłością,
przez pół wieku zmagała się z wiatrem
kpiła sobie z deszczów i mrozów…
Pewnej zimowej nocy bóbr smakosz
wdarł się do ogrodu i wybrał Jabłoń
dla siebie i młodych na wykwintne jadło.
Wiosną, już w śmiertelnej godzinie,
leżąc tak trochę bokiem
w wysokiej, soczystej trawie,
jeszcze raz próbowała
zakwitnąć białym kwiatem.
Już nie śmiała się jak przed laty
ani do nas, ani z nas…
Inowłódz, sobota, 31 maja 2014
Czy zawsze będą stare kobiety?
Te w chustkach w róże
z uśmiechem na jeden ząb?
Pożółkłolice i smutnookie?
pogodzone z sobą i Bogiem,
czekające jedynie na…
Autor: Joanna Witkowska
Źródło: publikacja własna
Fundacja Vis Maior działa od 2002 roku. Obecnie mieści się w Warszawie przy ul. Bitwy Warszawskiej 1920 r. nr 10 (na Ochocie). Jej trzy główne cele to: wspieranie aktywności osób niewidomych i słabowidzących, budowanie postaw otwartości i życzliwości wobec nich oraz działania rzecznicze zmierzające do tego, by prawo było przyjazne osobom z niepełnosprawnością.
Ponieważ "Sześciopunkt" to czasopismo kierowane głównie do niewidomych i słabowidzących, w artykule skupię się na pierwszym celu.
Prezes Fundacji Vis Maior jest osobą niewidomą, a niemal wszyscy pracownicy biura (w tym autorka artykułu) mają problemy ze wzrokiem. Taka sytuacja sprawia, że doskonale znamy zarówno potrzeby, jak i możliwości tej grupy osób z niepełnosprawnością. Dlatego ogromny nacisk kładziemy na aktywność i inicjatywę ze strony tych, którzy korzystają z naszego wsparcia.
Ale jak konkretnie pomagamy?
Utrata czy gwałtowne pogorszenie wzroku to przeżycie traumatyczne, dlatego niejednokrotnie proces rehabilitacji rozpoczyna się od udzielenia wsparcia psychologicznego. Można u nas z takiego wsparcia skorzystać, ponieważ prezes fundacji jest psychologiem, a poza tym współpracujemy z psychologami w ramach prowadzonych przez nas projektów. Pomoc psychologiczną świadczymy zarówno w biurze fundacji, jak i podczas szkoleń stacjonarnych.
Kolejny niezwykle istotny element aktywności to umiejętność samodzielnego poruszania się. Osoby z dysfunkcją wzroku mogą w naszej fundacji nauczyć się chodzenia z białą laską. Opanowanie tej umiejętności nie tylko daje szersze możliwości aktywnego uczestnictwa w życiu, lecz także może stanowić podstawę do przyszłego korzystania z pomocy psa przewodnika. W naszej fundacji bowiem szkolimy również czworonożne przewodniki i przekazujemy je osobom niewidomym. Jednak żeby osoba niewidoma potrafiła prawidłowo współpracować z psem, musi być do tego odpowiednio przygotowana. Dlatego podczas szkoleń informacyjno-kwalifikacyjnych dla kandydatów przekazujemy podstawową wiedzę o zasadach współdziałania z psem, o jego pielęgnacji oraz o prawnych aspektach posiadania takiego czworonoga. Warsztaty te obejmują również zajęcia psychologiczne, w czasie których kandydaci mają okazję przyjrzeć się swoim potrzebom i oczekiwaniom związanym z przyjęciem psa, a także dowiedzieć się, jakich zmian w życiu mogą oczekiwać. Ponadto, z każdym z kandydatów przeprowadzane są konsultacje indywidualne, w których uczestniczy psycholog, tyflopedagog, trener psów oraz koordynator programu przekazywania psów ze strony fundacji. Konsultacje te obejmują zarówno rozmowę, jak i sprawdzenie, czy kandydat dobrze orientuje się w terenie i umie stosować techniki bezwzrokowego poruszania się, umiejętności te są bowiem kluczowe, jeśli chodzi o prawidłową współpracę z psem przewodnikiem. Na zakończenie szkolenia każda z osób otrzymuje decyzję o zakwalifikowaniu, warunkowym zakwalifikowaniu lub niezakwalifikowaniu do programu przekazywania psów. Zresztą, jeśli sama osoba niewidoma stwierdzi, że pies przewodnik to rozwiązanie nie dla niej, może w każdym momencie zrezygnować z dalszego ubiegania się o niego. Osobom już pracującym z psami cały czas oferujemy możliwość kontaktu z fundacją, rozmowy o pojawiających się problemach, a w razie potrzeby umówienia się z trenerem na lekcje doszkalające follow-up.
Jednak żadna aktywność nie może obyć się bez ogarnięcia tak zwanej prozy życia. Dlatego uczymy też wykonywania domowych czynności: z nauki gotowania, sprzątania, dbania o swój wygląd można skorzystać u nas zarówno w ramach zajęć indywidualnych, jak i grupowych. Grupowe warsztaty to świetna okazja do wymiany doświadczeń, poglądów oraz sposobów radzenia sobie z domowymi obowiązkami w sytuacji braku lub poważnego ograniczenia widzenia. Zajęcia indywidualne natomiast mają tę zaletę, że kursant pracuje we własnym domu – może się nauczyć obsługi własnego sprzętu AGD i organizacji pracy w swoim otoczeniu.
W dzisiejszych czasach trudno wyobrazić sobie życie bez obsługi komputera: bez tworzenia dokumentów, odbierania i wysyłania e-maili, przeglądania stron internetowych, robienia zakupów w sieci, korzystania z portali społecznościowych i bankowości elektronicznej. Dotyczy to w takim samym stopniu osób niewidomych, co widzących, z tą różnicą, że osoby z dysfunkcją wzroku muszą używać programów powiększających lub udźwiękawiających system. W fundacji Vis Maior oczywiście można się nauczyć nie tylko samych zasad obsługi komputera, lecz także sposobów korzystania ze wspomnianych technologii wspomagających. Prowadzimy kursy grupowe i indywidualne na wszystkich poziomach zaawansowania: od podstaw pisania na klawiaturze zaczynając, a na robieniu zakupów i korzystaniu z bankowości kończąc. Staramy się, by nauka była jak najbardziej dostosowana do potrzeb uczestników: osobę posługującą się wzrokiem uczy instruktor słabowidzący, a osobę niewidomą – instruktor znający odpowiedni program udźwiękawiający.
Wszystkie wymienione działania prowadzimy w ramach projektów. Dlatego nie zawsze można z każdej formy wsparcia skorzystać. Projekty dofinansowane ze środków Urzędu m. st. Warszawy są dostępne wyłącznie dla mieszkańców stolicy, natomiast te finansowane przez PFRON (bądź z innych źródeł) są albo dla uczestników z jakiegoś określonego terenu (np. z województwa mazowieckiego), albo z całej Polski. Gdy informujemy o naborze do konkretnego projektu (czy to na stronie internetowej, czy to za pośrednictwem newslettera), za każdym razem dokładnie podajemy kryteria uczestnictwa.
Gorąco zachęcam do śledzenia naszej strony internetowej: www.niewidze.pl i do zapisania się do naszego newslettera. Można to zrobić na stronie, wpisując swój adres e-mail w pole: "Zapisz się i otrzymuj aktualności", a następnie klikając przycisk "Zapisz się!". Wtedy na podany adres e-mail przyjdzie wiadomość z prośbą o potwierdzenie subskrypcji. Wykonanie zawartej w nim instrukcji jest warunkiem otrzymywania naszych informacji. Jeśli po potwierdzeniu subskrypcji nie dostają państwo newsletterów, warto zaglądać do folderu z niechcianymi wiadomościami, ponieważ niektóre serwery traktują e-maile od nas – zupełnie niesłusznie – jako mocno podejrzane i wrzucają je do śmieci. Newslettery wysyłamy zwykle przynajmniej dwa razy w tygodniu. Oprócz informacji związanych ze szkoleniami i projektami zawierają one również naszą ofertę kulturalno-sportową, którą stale – niezależnie od projektów – kierujemy do osób z dysfunkcją wzroku. Obejmuje ona tańsze bilety do kin, teatrów, muzeów, na koncerty, itd. Oraz zajęcia sportowe: naukę pływania i grę w kręgle. W fundacji organizujemy spotkania okolicznościowe – przed Bożym Narodzeniem i Wielkanocą, a także różne spotkania tematyczne, na przykład podróżnicze.
Przez cały czas osoby z dysfunkcją wzroku mogą u nas skorzystać z pomocy wolontariuszy, oczywiście na terenie Warszawy. Jeśli chcą państwo uzyskać taką pomoc, należy do nas napisać lub zadzwonić z informacją, jaka pomoc jest potrzebna, gdzie chcą państwo dotrzeć, kiedy i na jak długo. Im więcej szczegółów podadzą Państwo, tym łatwiej będzie nam sprecyzować wolontariuszom, czego dokładnie potrzeba. Jeśli zgłosi się ktoś chętny do pomocy, kontaktujemy zainteresowane osoby, które umawiają się już we własnym zakresie. Muszę tylko dodać, że wolontariusz to osoba, która pomaga, kiedy może i chce, dlatego nigdy nie gwarantujemy, że do danego działania na pewno znajdzie się chętny. Jednak im wcześniej zgłoszą nam Państwo zapotrzebowanie na pomoc, tym większe prawdopodobieństwo, że ktoś będzie miał akurat czas. Trzeba też dodać, że rolą wolontariusza nie jest załatwianie spraw za osobę niewidomą – może on pomóc zrobić zakupy, dotrzeć w nieznane miejsce, odnaleźć się na przykład w przychodni czy urzędzie, wypełnić dokumenty, ale nie podpowie, co do tych dokumentów najlepiej wpisać, nie porozmawia z urzędnikiem w Państwa sprawie, ani nie będzie towarzyszył w gabinecie lekarskim.
Oprócz wspomnianych form pomocy wolontariusze, którzy wyrazili taką chęć, mogą wspierać osoby już pracujące z psami przewodnikami. Dotyczy to zarówno wybiegania psa, wyprowadzania go w sytuacji awaryjnej, jak i opieki nad nim, gdy osoba niewidoma nie może się nim zająć, bo – powiedzmy – wybiera się na żagle.
Wróćmy teraz do dwóch pozostałych celów naszej działalności. Prowadzimy lekcje dotyczące funkcjonowania osób niewidomych i pracy psa przewodnika w przedszkolach, szkołach i na uczelniach. Dla różnego rodzaju instytucji i firm organizujemy szkolenia na temat prawidłowej obsługi klienta z dysfunkcją wzroku.
Staramy się, w miarę możliwości, wspierać działania mające na celu dostosowywanie oferty kulturalno-edukacyjnej poszczególnych instytucji do potrzeb osób niewidomych. Współpracujemy z placówkami takimi jak: Dom Spotkań z Historią, Centrum Nauki Kopernik czy Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie.
Konsultujemy projekty architektoniczne pod kątem dostępności dla osób z niepełnosprawnością wzroku. Braliśmy na przykład udział w konsultacjach podczas budowy II linii metra.
Dbamy o to, by prawo było przyjazne osobom z niepełnosprawnością. Przyczyniliśmy się między innymi do wprowadzenia przepisów, które pozwalają osobom z psami przewodnikami wchodzić do wielu miejsc użyteczności publicznej. Współpracowaliśmy też przy dostosowaniu ustawy Kodeks wyborczy do potrzeb osób z niepełnosprawnościami: przyczyniliśmy się do wprowadzenia brajlowskich nakładek na karty do głosowania.
Zachęcamy do kontaktu z nami: wszystkie namiary znajdą Państwo na stronie www.niewidze.pl w zakładce "kontakt i dojazd". Nasze biuro jest czynne od poniedziałku do czwartku w godzinach 09:00 – 18:00 oraz w piątek w godzinach 09:00 – 16:00. Jednak gdyby chcieli Państwo odwiedzić nas osobiście, prosimy o wcześniejsze umówienie się, żebyśmy mogli poświęcić państwu wystarczająco dużo czasu.
Autor: Teresa Dederko
Źródło: publikacja własna
W dwóch ostatnich numerach „Sześciopunktu”, przedstawiając działalność Fundacji „Świat według Ludwika Braille'a” uwzględniliśmy na razie tylko 2 tematy: stacjonarne szkolenia komputerowe prowadzone w Lublinie i warsztaty edukacyjne dla studentów studiów medycznych.
Dzisiaj chciałabym zapoznać czytelników z inną formą działalności naszej organizacji, to jest ze szkoleniami zdalnymi, prowadzonymi na odległość. Z takich szkoleń można korzystać w zaciszu własnego mieszkania łącząc się z instruktorem przez Skype lub telefon.
Jest to komfortowy sposób pobierania lekcji, a dla niektórych beneficjentów jedyny możliwy.
Rozmawiałam z dwoma znakomitymi tyfloinformatykami prowadzącymi zajęcia w ramach działań fundacyjnych, a są to Mateusz Bobruś i Zbigniew Grajkowski.
Chcąc się jak najwięcej dowiedzieć o ich pracy i jej rezultatach zadałam następujące pytania:
Kto może być uczestnikiem szkoleń? Jak się na nie zapisać? Jaki jest zakres tematyczny? W jakim celu kursanci podejmują naukę?
Dowiedziałam się, że Nasi tyfloinformatycy uczą bezwzrokowej obsługi komputera, notatników brajlowskich, telefonów dotykowych i innych urządzeń w zależności od zgłaszanych potrzeb beneficjenta.
Szkolenia są nieodpłatne, nie ma żadnych limitów wiekowych ani wymaganego poziomu wykształcenia. Skorzystać więc może każdy, kto zgłosi w Fundacji taką potrzebę.
Czas trwania kursu jest dostosowywany do możliwości jego uczestnika, może to być parę tygodni, a w innym przypadku kilka miesięcy.
Dlaczego Niewidomi zgłaszają się na szkolenia? Przyczyny są bardzo różne, niektórzy chcą podjąć lub zmienić pracę, inni po prostu traktują komputer jak okno na Świat zapewniające im kontakty z przyjaciółmi oraz serfowanie po Internecie.
Zgłaszają się osoby takie, które nawet nie znają dobrze układu klawiatury, a czasem zaawansowane w obsłudze specjalistycznych programów. Zdarza się, że uczeń zaczyna traktować kontakt z instruktorem, trochę jak telefon zaufania, wtedy prowadzący szkolenie jest zmuszony narzucać pewną dyscyplinę.
W znacznej większości kursanci wypowiadają się o szkoleniach prowadzonych przez naszych tyfloinformatyków bardzo pozytywnie.
Zarówno pan Mateusz Bobruś jak i Pan Zbigniew Grajkowski są świetnie przygotowani do prowadzenia zajęć, mają dużą wiedzę, którą ustawicznie pogłębiają nadążając za nowymi rozwiązaniami. Co prawda kilka miesięcy temu Zbigniew Grajkowski dołączył do zespołu redagującego „Sześciopunkt” i ze względu na nowe obowiązki musiał ograniczyć ilość prowadzonych szkoleń, ale zawsze służy merytorycznymi radami.
Ja również często korzystam z pomocy fundacyjnych tyfloinformatyków, ponieważ zmieniłam komputer i system z Windowsa 7 na 10. Swoimi, dla nich pewnie podstawowymi problemami wystawiam ich cierpliwość na ciężką próbę, ale nigdy nie spotkałam się z jakimkolwiek przejawem zniechęcenia. Wszystkie wskazówki staram się szybko przetestować i czuję, że coraz lepiej sobie radzę.
Uważam, że to jest najlepsza metoda, gdy niewidomi instruktorzy uczą niewidomych bezwzrokowej obsługi, ponieważ sami na co dzień w ten sposób pracują.
Zachęcam więc wszystkich, którzy mają jakiekolwiek trudności w pracy z komputerem, do nawiązania kontaktu z biurem Fundacji w celu zapisania się na szkolenia prowadzone na odległość.
O znaczeniu i wartości takiej formy szkoleń najlepiej świadczą opinie samych beneficjentów.
Wiosną 2016 roku odbyłem szkolenie informatyczne z ramienia waszej fundacji i chciałbym bardzo podziękować za poświęcony przez pana Zbyszka Grajkowskiego dla mnie czas. Szkolenie odbywało się w bardzo przyjaznej i miłej atmosferze, każdy z poruszanych przez pana Zbyszka tematów był bardzo wyczerpująco omówiony i dokładnie przećwiczony. To co od razu ucieszyło mnie i zwróciło moją uwagę, to to, że nie było limitu czasowego, uczyliśmy się aż do skutku. Trzeba przyznać, że pan Zbyszek jest profesjonalistą w tym co robi, ponieważ jeśli nie był pewien jakiejkolwiek rzeczy, sam w ramach swojego prywatnego czasu sprawdzał i analizował dany problem. Wtedy przy okazji następnej lekcji nie było już rzeczy niemożliwych do opanowania. Trzeba przyznać, że jest świetnym pedagogiem, rozumie potrzeby ludzi niewidomych i wkłada całe serce w pomoc im, poza tym to świetny facet.
Bardzo się cieszę, że istnieje wasza Fundacja, że są podejmowane takie inicjatywy, przede wszystkim darmowe, prowadzone przez tak fajnych ludzi, którzy po prostu robią to od serca. Dziękuję bardzo za możliwość skorzystania ze szkolenia.
Pozdrawiam ekipę fundacji, a przede wszystkim pana Zbyszka.
Krzysztof Polaszek.
Chciałem Fundacji bardzo podziękować za możliwość pracy z Mateuszem Bobrusiem. Lekcje z nim dały mi szansę szybkiego poznania komputera i wiedzy na temat pracy z komputerem. Uważam, że jest to osoba bardzo otwarta, cierpliwa, rzetelna, elokwentna i kompetentna. Posiada umiejętność obrazowego przedstawiania problemu, mimo, że sam nie widzi. Jest to bardzo pomocne w pracy z ludźmi niepełnosprawnymi. Potrafi dobrze wytłumaczyć i omówić każde zagadnienie. Mateusz poza tym jest bardzo uprzejmy, nigdy nie odmawia pomocy i nawet, gdy pojawiają się trudności nie odsuwa problemu, ale stara się znaleźć rozwiązanie. Chętnie też poświęca swój czas i bardzo angażuje się w to co robi. Z jego pomocą bardzo posunąłem się naprzód ze swoją rehabilitacją, a nawet pojawiła mi się perspektywa pracy. Za Państwa pośrednictwem składam też podziękowanie samemu Mateuszowi. Mam nadzieję, że współpraca Fundacji z Mateuszem Bobrusiem będzie się rozwijać i jeszcze wielu takich jak ja będzie miało możliwość skorzystania z jego fachowej pomocy.
Z wyrazami szacunku.
Józef Rygasiewicz, wdzięczny niewidomy z Raszyna k. Warszawy
Autor: G.Z.
Źródło: lista Typhlos
To, że spacer w wykonaniu niewidomych to nie spacer, można rozwinąć na inne dziedziny życia: na ten przykład jedzenie w wykonaniu niewidomych to nie to samo jedzenie co w wykonaniu widzących, bo można najpierw oczy nacieszyć prezencją potrawy, a dopiero później się w nią wgryźć, bez stresu, czy przypadkiem sos nie kapnie na w miarę nowo założone ciuchy. Ale czy to wystarczy za argument, żeby się nie pożywiać albo jeść byle co? Czy więc niewidomi spacerują, czy co najwyżej chodzą, jedzą czy tylko gryzą, czytają książki czy ich tylko słuchają, że o oglądaniu filmów nie wspomnę?
Pomysł, że miałbym którymś swoim zabieganym widzącym znajomym zawracać głowę moimi spacerami, a najpierw czekać, zanim mnie na ten spacer wyprowadzą jak nie przymierzając jakiegoś alzackiego owczarka czy innego pekińczyka, średnio do mnie przemawia. Zresztą zakładam, że skoro kolega zadał pytanie na liście, to takich możliwości z powodów różnych nie ma.
Czy mózg może, czy nie może odpoczywać na spacerze, to jest dobra akademicka kwestia – do myślenia o niebieskich migdałach świetnie się nadaje wygodny kawałek fotela w domu, ale ile można w fotelu siedzieć. Mnie z kolei w byciu prowadzonym przez kogoś irytuje taki fakt, że się wszystko sprowadza do przekładania jednej nogi przed drugą (...) nudą wieje i tyle. Oczywiście remedium na to jest konwersacja; z koleżankami w akademiku się trochę tych kilometrów wydeptało, ale mieliśmy wtedy wszyscy dużo czasu, blisko do siebie, więc na spontanie się gdzieś tam czasem polazło, ale i bez wpadania w schematy regularności porównywalne z wyprowadzaniem psa i wyświadczaniem komuś przysługi.
Odnośnie do plaży, to rzeczywiście jest to fajny temat, zgadzam się, że poza sezonem i na pewno z GPS-em. Ktoś pytał, jak można znaleźć wyjście z plaży przy pomocy GPS-a, skoro nawet widzący mają problem z jego namierzeniem. Sprawa jest prosta: wbijamy w bazę punkt wejścia na plażę i od tej pory idziemy, gdzie chcemy. W momencie decyzji o powrocie mamy precyzyjny namiar w linii prostej do tego punktu. Jeśli jest kilka kilometrów, to nie ma rozmowy, kiedy odległość spada do 100 metrów, można ją zacząć częściej odczytywać. Przy około 50 metrach (rzecz jasna, zależnie od plaży i podawanego kierunku, ale generalnie wiadomo, że jak się kierunek zmienia ze wschodu w stronę południa, to jest to dobry moment) intensywnie odbijamy od wody w stronę lądu. No i docieramy do drugiego skraju plaży, a GPS anonsuje, że wejście jest np. 30 m na zachód, więc wiadomo, że przestrzeliliśmy i trochę w stronę tego zachodu trzeba się przemieścić. Uwzględniając niedokładności 20 m dla GPS-a, możemy już być całkiem niedaleko wejścia, więc przechodząc, trzeba kijem skanować wydmy, czy się przypadkiem droga nie otwiera. No i rzeczywiście się otwiera, wcześniej czy później. Cała operacja to jest sprawa minuty czy dwóch.
A wspomniany widzący bez GPS-a musi, spacerując plażą, mieć uwagę skoncentrowaną na problemie przynajmniej przez kilkaset metrów, żeby wejścia nie przegapić, a jak przegapi, to też długo może nie odkryć, że trza wracać.
Plaża plaży nierówna – fajnie się łazi po plaży w Sobieszewie, gdzie mamy do dyspozycji 3 km na zachód w stronę grobli, a około 7 km na wschód i stamtąd w stronę Świbna; dalej też jest wygodna droga przy samej Wiśle. To jest Zatoka Gdańska, plaża jest dość równa i właściwie nie można na nią narzekać. (...)
Mając GPS i zapisany punkt startowy, można sobie pospacerować na dość podobnej zasadzie jak po plaży – zakładamy, że idziemy dwie godziny w dowolnym kierunku, nie koncentrując się wcale na drodze, a następnie namierzamy punkt startowy i do niego możliwie najkrótszą drogą wracamy za pomocą porównywania info o własnym aktualnym kierunku i kierunku do tego punktu.
Jest parę zasad zdrowego rozsądku, których trzeba przestrzegać, czyli np. używać kija, bo zawsze się może trafić jakaś głębsza koleina, szlaban albo przewrócone drzewo, no i raczej unikać bardzo wąskich ścieżek, które mają tę dziwną właściwość, że się wydaje, że idziemy ścieżką, a za parę minut się okazuje, że ani ścieżki, ani pomysłu, jak na nią wrócić, chociaż generalnie wiadomo, że jest tuż tuż, i nawet z grubsza wiadomo, w jakim kierunku. (...) Ale jeśli droga jest względnie szeroka i się jej trzymać, to takiego niebezpieczeństwa nie ma.
Druga możliwość to wyznaczyć sobie z bazy jakiś punkt, np. pomnik ułanów jazłowieckich w Kampinosie, no i się na niego kierować – też jest to ciekawe, chociaż w takiej sytuacji trzeba mieć GPS cały czas włączony i robić z niego użytek.
No i trzecia, może najciekawsza opcja to wyznaczyć sobie w GrMapie trasę do przejścia, wstawić na jej przebiegu zakładki (im gęściej, tym lepiej, najlepiej co 100 m albo częściej), wyeksportować tę trasę do telefonu i się jej trzymać. Parę takich tras przygotowałem i w ramach „szaleństwa dwóch ślepaczków”, jak to koleżanka napisała, z żoną żeśmy je przeszli. Może najciekawsze były trasy szlakami turystycznymi ze Szklarskiej Poręby na Szrenicę albo na Wysoki Kamień, chociaż góry, nawet takie niewielkie, wymagają bardzo dużej uwagi, kiedy mamy do czynienia z sytuacją, że jest wąska ścieżka, a pół metra dalej wysoka skarpa – brak jednego machnięcia kijem może być kosztowny.
Wracając do Kampinosu, właśnie parę tygodni temu przygotowałem fajną, wydawałoby się, trasę w GrMapie przez Kampinos, same drogi gruntowe, żadne tam ścieżki, więc miało być 14 km bezstresowego spaceru. No i nawet tak było, ale w paru miejscach mapa okazała się nie zgadzać z rzeczywistością i zamiast szerokich dróg były ścieżki i nibyścieżki łatwe do zgubienia, więc się trzeba było trochę przedzierać albo szukać rzeczywistej drogi zejścia z wydmy, przez którą wypadło iść. Tu miałem okazję przetestować w rzeczywistych warunkach kompas od Jasia Szustera, o którym kiedyś pisałem, no i się sprawdził jako fajne uzupełnienie do Loadstone, bo kierunek do interesującej następnej zakładki na trasie można było wyznaczać w konkretnym punkcie, w którym byliśmy, co ułatwiało jej namierzenie. W końcu trudności jednak zostały za nami i przy wspomnianym pomniku ułanów stało się jasne, że dalsza droga się odbędzie bez przeszkód. W euforii myślenia o porządnym obiedzie w Biesisku i porządnej porcji zimnego napoju zapomniałem o elementarnych zasadach i na szlabanie kij trzasnął jak zapałka. Znów więc dalsze opóźnienia, bo ułamany kawałek trzeba było wyrzucić, a resztę poskładać w całość, ale w sumie warto było.
Nie jestem entuzjastą turystyki w grupach niewidomych, gdzie człowieka odbierają ze znanego miejsca, gdzieś tam wiozą, karmią i prowadzają, a na końcu się wraca do domu, chociaż rozumiem, że sporej grupie ludzi to pasuje – no i bardzo fajnie, że jest jakiś wybór. Nie próbuję też zgłębiać, czy spacer niewidomych to spacer, czy tylko chodzenie i tak dalej, bo nasze doświadczenia pokazują, że Jola ma bezstresowy spacer, a ja odskocznię dla mózgu i obojgu się to jakoś przydaje, a w drugą stronę – jak się spotyka w Kampinosie biednych zagubionych ludzi, którzy się próbują rozczytać w chyba trochę zatartych znakach albo mapkach, to mam wrażenie, że to, o czym pisała Ala – o bezstresowym chodzeniu po lesie osób widzących – jest pewnym uproszczeniem, a chyba po prostu wynikało z jej dobrej umiejętności łatwego orientowania się w terenie, którą nie każdy ma nawet przy sokolim wzroku.
Nie próbuję też nikogo namawiać na rzucanie się od razu na kilkunastokilometrowe leśne trasy z Loadstonem, chcę tylko zwrócić uwagę, że wszystko ma swoje uroki i co do zasady warto mierzyć siły na zamiary, wyznaczać sobie jakieś cele w granicach możliwości i te granice powoli przesuwać. Niecałe 20 lat temu dużym wyczynem dla mnie było przejście z kijem do skrzynki pocztowej, którą miałem pewnie jakieś 200 m od domu, i to wzdłuż prostej ulicy. No i cóż, rzecz może dzisiaj dość zabawna, ale trzeba było ten etap odhaczyć, żeby przejść do następnego.
A jeszcze na koniec, skoro się już rozpisałem, chyba nie bardzo ma sens porównywanie się z widzącymi, bo z jednej strony, można się zdołować, jak my bardzo mamy pod górkę, ale z drugiej, urasta to do rangi mitologii, która się mija z rzeczywistością, bo gdyby to było takie proste, to grupki meneli nigdzie nie koczowałyby pod monopolami. Jeżeli robić jakieś porównania, to ewentualnie siebie z dzisiaj do siebie sprzed roku: parę rzeczy się udało, do paru innych trzeba się będzie zabrać od innej strony, coś ciekawego wpadło do przeczytania, jakieś parę miejscówek się udało odwiedzić, czyli coś się zadziało.
Odpowiadając na pytanie Ilanda o prędkość – wszystko, jak wspomniałem, zależy od trasy. Jeżeli masz szeroką, piaszczystą drogę, to na środku niej drzewa nie rosną – chociaż spotkałem takie jedno drzewo tuż przy samej wiacie turystycznej w Kampinosie, no i spotkanie było tyleż nieoczekiwane, co bolesne, ale krew nie woda, łeb nie szklanka, jak mówią. Jeżeli ścieżka robi się węższa, to szansa spotkania z drzewem rośnie, więc i prędkość trzeba ograniczyć. A jak się wlezie w bezdroże, no to już prędkość do zera spada praktycznie, co zrozumiałe. Z drugiej strony, łupnięcie w drzewo jest mimo wszystko mniej dramatyczne w skutkach niż przywalenie łbem w słup betonowy albo przystankową tabliczkę, które rzeczywiście są stawiane według fantazji twórców na środku chodników i wbrew logice.
Autor Andrzej Koenig
Źródło: publikacja własna
W całej Polsce, co roku centra pomocy rodzinie prowadzą oprócz bieżącej działalności projekty skierowane dla osób niepełnosprawnych czy bezrobotnych.
Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie w Cieszynie końcem 2015 roku ogłosiło projekt „Aktywny powiat cieszyński – program aktywizacji społeczno-zawodowej w obszarze pomocy społecznej”, do którego zgłosiła się również grupa osób niewidomych i słabowidzących z powiatu cieszyńskiego.
Projekt, który trwa do końca grudnia 2017 roku skierowany jest do osób z orzeczonym stopniem niepełnosprawności, (18-64 lata) oraz osób przebywających i opuszczających pieczę zastępczą w tym rodziny zastępcze lub placówki opiekuńczo-wychowawcze (18-30 lat). Projekt jest realizowany w partnerstwie ze wszystkimi 12 gminami powiatu cieszyńskiego.
- Uczestnicy projektu mogą liczyć na pomoc naszych specjalistów w dziedzinie doradztwa zawodowego, psychologii oraz prawa. Oferujemy możliwość indywidualnych konsultacji oraz szkoleń grupowych. Ponadto głównym celem projektu jest wyposażenie uczestników projektu w niezbędne dla nich kompetencje i umiejętności zawodowe. Każdy z nich ma określaną indywidualną ścieżkę reintegracji, w ramach której może wziąć udział w kursach i szkoleniach ułatwiających mu wejście lub powrót na rynek pracy. Dla osób niepełnosprawnych przygotowujemy również comiesięczne Grupy Wsparcia, na których to spotykają się osoby z podobnymi problemami i wspierają siebie nawzajem pod okiem naszych specjalistów.
Każda z trafiających do nas osób ma swoją historię i doświadczenia zawodowe. Ich kariera i marzenia często przerwała choroba oraz inne problemy życiowe, z którymi muszą sobie radzić. Staramy się podchodzić z dozą wyczucia i zrozumienia dla potrzeb każdego z naszych uczestników - mówi Pani Jadwiga Rycko, koordynator Projektu z ramienia cieszyńskiego PCPR-u.
Grupa niewidomych, która znalazła się w tym projekcie wybrała szkolenie komputerowe dla osób z dysfunkcją wzroku ECDL (Europejski Certyfikat Umiejętności Komputerowych). Szkolenie trwające 80 godzin odbywało się w siedzibie cieszyńskiego koła Polskiego Związku Niewidomych i zakończyło się dwudniowym egzaminem. W tym miejscu należy zaznaczyć, że szkolenie prowadziła profesjonalna firma - Instytut Edukacji i Rozwoju ALFA PRIM Krzysztof Wostal z siedzibą w Katowicach przy Placu Grunwaldzkim. Jest to firma z wieloletnim doświadczeniem świadcząca swoje usługi osobom niewidomym, ociemniałym, słabowidzącym i niesłyszącym zarówno indywidualnie jak i w grupach.
Zajęcia prowadzone były według harmonogramu w czterech częściach: podstawowa teoria dotycząca komputera, Internet i skróty klawiszowe do niego, Microsoft Word i Excel wraz ze skrótami.
Projekt taki na pewno jest rzeczą potrzebną całemu środowisku osób niepełnosprawnych nie tylko w Powiecie cieszyńskim, ale i na terenie całej Polski. W Cieszynie trwa on od końca 2015 roku i nadal można do niego przystąpić.
- Nadal prowadzimy nabór i na ten moment mamy jeszcze sporo wolnych miejsc. Warunki udziału w projekcie są takie same jak w roku ubiegłym. Zapraszamy do nas mieszkańców powiatu cieszyńskiego, którzy są w wieku aktywności zawodowej i korzystają lub korzystali w latach poprzednich ze wsparcia pomocy społecznej, tj. z usług OPS-ów lub PCPR-u. Wsparcie, które oferujemy naszym uczestnikom dostosowujemy do każdego człowieka biorąc pod uwagę jego wiek, rodzaj niepełnosprawności oraz status na rynku pracy. W naszym projekcie pierwszeństwo mają osoby pozostające bez pracy oraz zagrożone jej utratą z różnych powodów – dodaje Pani Jadwiga.
Do tej pory w projekcie udział wzięło 68 osób, które ukończyły oprócz wspomnianego kursu komputerowego ECDL dla niewidomych, kursy z zakresu księgowości, obsługa kas fiskalnych, kurs obsługi wózka widłowego, spawanie, kursy z zakresu gastronomii, kursy fryzjerskie, masażu, kurs prawa jazdy kat B, kurs housekeeping a nawet kurs obsługi bezzałogowych statków powietrznych, czy kurs operatora wiertnicy poziomej.
Niewidomi i słabowidzący po kursie ECDL potrafią bez większych problemów napisać tekst w edytorze tekstu, sformatować go i odpowiednio przetworzyć, pracować w arkuszu kalkulacyjnym, serfować po Internecie oraz korzystać z komunikatorów.
Osoby z dysfunkcją wzroku, które ukończyły to szkolenie zgodnie stwierdziły, że to czego się nauczyły podczas tych osiemdziesięciu godzin, przyda się im w trakcie pracy na komputerze z wykorzystaniem programów udźwiękawiających i poznanych skrótów klawiaturowych.
Podsumowując - we współczesnym świecie żyje wiele osób niepełnosprawnych z różnymi dysfunkcjami: niepełnosprawni ruchowo, niesłyszący, niewidomi oraz słabowidzący, osoby z niepełnosprawnością intelektualną. Jednak każda z takich osób chce się dokształcać, podejmować zatrudnienie, żyć godnie.
Dlatego takie projekty jak ten, który trwa w Powiecie Cieszyńskim są bardzo potrzebne. Niepełnosprawni mogą podnieść swoje kwalifikacje, spróbować podjęcia zatrudnienia oraz spotkać osoby, które wspierają się nawzajem.
Autor: Teresa Dederko
Źródło: publikacja własna
Podobno przysłowia są mądrością narodów, choć czasem jak gdyby się wykluczały, lub rzeczywistość je weryfikuje tak jak i w tym przypadku: „Nie szata zdobi człowieka”, a jednak często pierwsze wrażenie rzutuje na dalsze kontakty i trudno jest zmienić negatywną opinię.
Pewnie jak zwykle, trzeba znaleźć ten złoty środek. Z niczym nie należy przesadzać, a więc doceniając walory wewnętrzne, dbajmy także o nasz wygląd zewnętrzny. Oczywiście, ważniejsze jest to co mamy w głowie, a nie na niej, ale brudne, tłuste włosy, zdecydowanie psują nasz wizerunek. To samo trywialne wręcz stwierdzenie dotyczy schludności ubrania. Człowiek brudny, źle ubrany wzbudza niechęć bez względu na to, czy jest widzący czy niewidomy.
Na szczęście żyjemy w czasach, w których mydło i szampon nie należą do towarów deficytowych. Ceny ubrań bywają różne, a w tzw. "ciucholandach" dostaniemy nawet firmowe rzeczy za małe pieniądze. Nie ma więc żadnego usprawiedliwienia dla brudasów i flejtuchów. Również brak wzroku nie może być wytłumaczeniem zaniedbanego wyglądu.
Z pewnością osoby niewidome mogą mieć trudności w doborze odpowiedniej garderoby, jednak jest to możliwe, jak świadczą o tym liczne przykłady. Ogromną trudnością jest brak kontroli, jaką daje spojrzenie w lustro, ale nie żyjemy na bezludnych wyspach i mamy obok siebie ludzi w znakomitej większości widzących, których możemy poprosić o sprawdzenie naszego wyglądu, czy np. nie mamy jakiejś plamy, bo tego dotykiem nie wyczujemy.
Może w ośrodkach kształcących młodzież z dysfunkcją wzroku, za mało poświęca się uwagi higienie, poprawnemu wyglądowi oraz właściwym formom zachowania. Ta uwaga dotyczy również instruktorów rehabilitacji.
Jako osoba niewidoma, na własnym przykładzie doświadczyłam, że dopóki nikt nie skorygował mojego co najmniej dziwnego zachowania w jakimś momencie, nie zdawałam sobie z tego sprawy, że odbiega ono od przyjętej normy.
Nie widząc nie możemy uczyć się przez naśladownictwo.
Dopiero chyba kiedy byłam studentką, ktoś zwrócił mi uwagę, że nie odwracam się do rozmówcy, z którym prowadzę rozmowę. Jest to zrozumiałe z tego względu, że nie mogę nawiązać kontaktu wzrokowego. Szybko jednak poprawiłam swoje zachowanie, żeby nie odbiegało od przyjętych ogólnie zwyczajów i teraz mnie samą denerwuje, kiedy znajomy niewidomy mówi prosto przed siebie, a jeszcze gorzej do blatu stołu, przy którym rozmawiamy.
Osoby widzące czasem krępują się zwracać nam uwagę z obawy, żeby nie zrobić przykrości. Ja po prostu upoważniłam widzące koleżanki, żeby zawsze mówiły, jeżeli coś w moim ubraniu będzie nie w porządku. Ponad to w miejscu pracy mam zapasową spódnicę i bluzkę, tak na wszelki wypadek, gdybym musiała się przebrać. Kilka razy taka zapobiegliwość bardzo się przydała.
Estetykę wyglądu osób niewidomych mogą poprawić odpowiednio dobrane do kształtu twarzy ciemne okulary. Podczas warsztatów edukacyjnych, które często prowadzę, dzieci prawie zawsze pytają dlaczego niewidomi noszą okulary.
No właśnie dlaczego? Przede wszystkim wyjaśniam, że każdy chce dobrze wyglądać, więc jeżeli oczy są uszkodzone na skutek urazu czy choroby, lepiej zasłonić je okularami.
Zdarza się i tak, że nawet nic nie widzące oczy wyglądają normalnie i nie budzą niezdrowego zainteresowania lub odrazy. Sami powinniśmy zorientować się, jak to jest w naszym przypadku. Słyszymy przecież uwagi wygłaszane na nasz temat, a poza tym możemy zapytać kogoś bliskiego, do kogo mamy zaufanie.
Ja dopiero gdy dorosłam kupiłam pierwsze ciemne okulary. Pomyślałam o zasłanianiu oczu, ponieważ kilkakrotnie ktoś na mój widok powiedział, „idzie i śpi” albo nazwał mnie śpiącą królewną. Wtedy uświadomiłam sobie, że chodzę po tym świecie z przymkniętymi na ogół oczami i że to dziwacznie może wyglądać. Mam świadomość, że chcę czy nie, spotykając się z młodzieżą, z którą pracuję, reprezentuję środowisko niewidomych.
Tak jest w przypadku nas wszystkich.
Ludzie na ogół mają tendencje do generalizowania i poznając jedną osobę niewidomą, swoje wrażenia przenoszą na wszystkich członków środowiska. Jesteśmy poniekąd celebrytami zwracającymi uwagę na siebie. Przykro mi więc było gdy w ramach jednego z projektów, odwiedzaliśmy różne urzędy i od mojej przewodniczki słyszałam komentarze na temat brudnych paznokci, łupieżu sypiącego się na kołnierz siedzącego koło nas reprezentanta naszego środowiska.
Sama znam przecież małżeństwa, w których obydwoje małżonkowie są niewidomi, a chodzą czysto i porządnie ubrani. Nie jest to więc niemożliwe, nawet przy całkowitym braku wzroku.
Autor: Andrzej Koenig
Źródło: publikacja własna
(Katyń), Ranczo, Drogówka to tytuły filmów, które również osoby niewidome mogą (obejrzeć) bez większych problemów. Wystawy, przedstawienia teatralne, a nawet widowiska sportowe są już udostępniane niewidomym przy zastosowaniu audiodeskrypcji.
Audiodeskrypcja jest to przekazywany drogą słuchową, werbalny opis treści wizualnych. Pozwala ona osobom niewidomym na odbiór sztuki wizualnej, np. malarstwa, czy gry aktorskiej, dlatego też stosowana jest m.in. w muzeach, produkcjach audiowizualnych, teatrze, oraz podczas widowisk sportowych.
Audiodeskrypcja w filmie, programie telewizyjnym, jest dodatkową ścieżką dźwiękową pomiędzy dialogami. Opis nie wypełnia każdej dostępnej przerwy, nie przedstawia motywacji ani zamiarów przedstawionej w filmie postaci, nie charakteryzuje znanych dźwięków. Pozwala w ten sposób niewidomym i słabowidzącym widzom usłyszeć emocje w głosach aktorów, wsłuchać się w dźwiękowe tło obrazu. Opisywane są takie wizualne elementy kompozycji obrazu filmowego jak: inscenizacja, scenografia, gra aktorów, kostiumy, barwy i światło, których osoby niewidome nie są w stanie samodzielnie zobaczyć.
15 marca w skoczowskim kinie „Elektryczny teatr” koło terenowe Polskiego Związku Niewidomych w Cieszynie oraz Miejskie Centrum Kultury „Integrator” przy współpracy z „Teatrem Elektrycznym” zorganizowało pierwszy na śląsku cieszyńskim pokaz filmu z audiodeskrypcją „Ostatnia rodzina”.
Na pokazie specjalnym pojawiło się przeszło 60 widzów niewidomych, ociemniałych, słabowidzących, ale również pełnosprawnych, którzy w większości mieli pierwszy raz styczność z audiodeskrypcją. Na projekcji filmu były osoby z Cieszyna, Wisły Malinki, Bielska-Białej, Warsztatu Terapii Zajęciowej w Drogomyślu oraz Skoczowa i przyległych miejscowości powiatu cieszyńskiego.
Film był bardzo ciężki w odbiorze, ale było pokazane „samo życie”. Praktycznie wszyscy obejrzeli go do końca. Kilka osób poprosiłem o opinie po zakończeniu emisji.
- Bardzo ciekawa forma oglądania filmu. Zawsze zastanawiało mnie, jak osoby niewidome oglądają filmy czy spektakle? Odpowiadano mi, że za pomocą audiodeskrypcji. Dzisiaj po raz pierwszy miałem z tym styczność i uważam to za ciekawe rozwiązanie. Należy to częściej ludziom pokazywać – powiedziała osoba pełnosprawna.
- Nie wyobrażałam sobie tego, że niewidomi, których znam, mogą oglądać filmy w kinie i do tego siedząc obok nas widzących. Jeżeli będzie coś takiego robione w następnych miesiącach, to już rezerwuję miejsce – mówi kobieta widząca, nie związana z niewidomymi.
- Pomimo, że jestem osobą niewidomą, to pierwszy raz oglądam – słucham filmu z wykorzystaniem audiodeskrypcji na dużym ekranie. Stykałem się z tym w internecie czy w telewizji, ale nie w kinie. Na pewno odbiór jest lepszy. Mam nadzieję, że nie skończy się to na „Ostatniej rodzinie” – mówił niewidomy ze Skoczowa.
Podobnego zdania były osoby słabowidzące, które stanowiły większość widzów.
- Byłam na dwóch filmach z audiodeskrypcją w Bielsku-Białej „Carte blanche” i „Ida”, ale już trochę czasu od tego minęło. Fajnie, że taki pokaz miał miejsce u nas w Skoczowie – usłyszałem po emisji od osoby słabowidzącej.
Większość widzów była pod wrażeniem odbioru filmu w takiej formie.
- Na początku ten lektor, którego słyszałem między dialogami osób mnie drażnił i przeszkadzał. Myślałem, że wyjdę, bo nie mogłem się skupić. Jednak po kilku minutach wsłuchałem się w to, co opisuje i doszedłem do wniosku, że dzięki tej audiodeskrypcji zauważyłem, czy dowiedziałem się więcej szczegółów - powiedział mi widzący znajomy, niechętny do tego pokazu, którego udało mi się namówić na seans.
Pomysł na film w tej formie zrodził się w styczniu tego roku. Temat przedstawiłem Dyrektorce Miejskiego Centrum Kultury „Integrator”, która uwierzyła w to i podjęła się doprowadzenia tego tematu do finału 15 marca br.
Widzom zgromadzonym na widowni ta forma sztuki się podobała, a zapewnienie Pani Julii (Dyrektor MCK), że Jej marzeniem jest emisja takich filmów z audiodeskrypcją przyjęto oklaskami.
Fundacja „Świat według Ludwika Braille’a” została doceniona za działania na rzecz osób niewidomych i słabowidzących. W dniu 16 marca 2017 roku otrzymała „Nagrodę Specjalną” w konkursie „Organizacja Pozarządowa Roku 2016”, organizowanym przez Wojewodę Lubelskiego. Uroczystość wręczenia I nagrody w obszarze „polityka społeczna” odbyła się w Sali Kolumnowej Urzędu Wojewódzkiego w Lublinie przy ul. Spokojnej 4. Fundacja była reprezentowana przez Prezesa Zarządu fundacji pana Ryszarda Dziewę oraz Sekretarza Zarządu panią Patrycję Rokicką.
Zarząd Fundacji „Świat według Ludwika Braille’a”
Szanowni Państwo, Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi w Laskach wydało trzytomową „Encyklopedię Biogramów Prasowych osób działających na rzecz środowiska osób polskich niewidomych” autorstwa red. Józefa Szczurka.
Zaprezentowane w Encyklopedii postacie zasługują na szczególną pamięć środowiska polskich niewidomych.
Encyklopedia zawiera ponad 300 nazwisk, zarówno osób zmarłych jak i żyjących.
Książka
wydana jest w formacie 170x240 mm na papierze o gramaturze 80 g, w
oprawie twardej - szytej z okładką foliowaną.
Cena 150 zł. wraz z wysyłką.
Zachęcamy do nabycia tej wartościowej pozycji, która może stanowić cenne źródło wiedzy dla działaczy pracujących w różnych stowarzyszeniach i fundacjach, placówek szkolno-wychowawczych, a także dla studentów zainteresowanych problematyką niewidomych. Pozycja ta będzie też wartościową pamiątką dla rodzin, z których wywodzi się zasłużony dla środowiska niewidomych jej członek uwzględniony na kartach Encyklopedii.
Zamówienia na Encyklopedię prosimy składać pocztą elektroniczną:
impuls@phuimpuls.pl
telefonicznie 81 533-25-10, 693-289-020
lub listownie:
P.H.U. Impuls Ryszard Dziewa
ul. Powstania Styczniowego 95d/2
20-706 Lublin
Ryszard Dziewa
Znalezione w sieci
Nie czytam żadnych instrukcji - Wciskam guziki, aż zadziała.
Nie potrzebuję alkoholu, żeby narobić sobie obciachu. I bez alkoholu daję radę.
Nie jestem rozkapryszona, tylko „emocjonalnie elastyczna”!
Najpiękniejsze słowa świata: „Idę na zakupy”.
Nie mam żadnych dziwactw, to są „special effects”!
Kobiety powinny wyglądać jak kobiety, a nie jak wytapetowane kości!
Przebaczyć i zapomnieć? Ani nie jestem Jezusem, ani nie mam Alzheimera!
My kobiety jesteśmy aniołami, ale gdy nam się podetnie skrzydła, lecimy dalej – na miotle!
To nie jest żaden tłuszcz! To „erotyczna powierzchnia użytkowa”!
Gdy Bóg stworzył mężczyznę, obiecał, że idealnego faceta będzie można spotkać na każdym rogu, a potem - uczynił Ziemię okrągłą.
Na moim nagrobku niech będzie napis: „Co się głupio gapisz? Też bym wolała leżeć na plaży!”
Tak, tak… my kobiety jesteśmy bowiem jedyne w swoim rodzaju.