SZEŚCIOPUNKT
Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących
Miesięcznik Fundacji „Świat według Ludwika Braille'a”
ISSN 2449-6154
Nr 3/14/2017
maj
Wydawca: Fundacja „Świat według Ludwika Braille’a”
ul. Powstania Styczniowego 95d/2, 20-706 Lublin
tel.: 505-953-460
Strona internetowa: www.swiatbrajla.org.pl
Adres e-mail: biuro@swiatbrajla.org.pl
Redaktor naczelny:
Teresa Dederko
tel.: 608-096-099
Adres e-mail: redakcja@swiatbrajla.org.pl
Kolegium redakcyjne:
przewodniczący: Patrycja Rokicka
członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski
Na łamach „Sześciopunktu” są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych.
Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji.
Materiałów niezamówionych nie zwracamy.
Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych
Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko
Dieta bogata w tłuszcze, a ryzyko zachorowalności na AMD
Gospodarstwo domowe po niewidomemu
Kuchnia po naszemu - Placki ziemniaczane
Kuchnia po naszemu - Poszalejmy z truskawkami
Antoni Marylski, teolog z obory i budowniczy Lasek
Galeria literacka z Homerem w tle
Krzysztof Galas - nota biograficzna
Podstawowe warunki rehabilitacji i zatrudnienia osób z uszkodzonym wzrokiem
Co robimy? - Spotkania edukacyjne
Trener pracy i asystent osoby niepełnosprawnej - Szansa dla niepełnosprawnych
Drodzy Czytelnicy
Mamy nadzieję, że ucieszy Państwa informacja o zwiększeniu częstotliwości, z jaką będzie się ukazywało nasze czasopismo.
Dotychczas „Sześciopunkt” wędrował do Czytelników co 2 miesiące, jednak już od maja zmienia się w miesięcznik. Mimo zwiększonej częstotliwości wydawania, chcemy nadal trzymać się naszych zasad i zamieszczać proporcjonalnie więcej materiałów oryginalnych niż przedruków.
Nie jest to łatwe, ale wierzymy, że sprostamy temu zadaniu.
W tym numerze rozpoczynamy ciekawy cykl prezentujący artykuły z historii niewidomych.
Szczególną uwagę Czytelników zwracamy także na dział „Nasze sprawy”, w którym publikujemy opracowanie red. Stanisława Kotowskiego na temat Rehabilitacji zawodowej, a poza tym, oprócz kilku ciekawych felietonów, przedstawiamy kolejną organizację działającą na rzecz osób niewidomych.
Kontynuujemy również podróż po obcych krajach mając za przewodnika podróżnika niewidomego.
W galerii literackiej przedstawiamy wzruszającą biografię i twórczość poznańskiego poety Krzysztofa Galasa.
Mimo wiosennych spacerów i zajęć na świeżym powietrzu, warto znaleźć czas i przeczytać „Sześciopunkt” w całości.
Życzymy przyjemnej lektury.
Zespół redakcyjny
Źródło: http://wiersze.kobieta.pl/wiersze/maj-czarodziej-364397
Zapachniała wiosna majem
przyszedł miesiąc upragniony,
przyniósł z sobą kwiatów naręcz,
co rumieńcem w polu płoną.
Zaczarował nam dni szare
zmienił w ciepłe, kolorowe
i przywitał słońca żarem
świat barwami pomalował.
Sprzyja
wszystkim zakochanym
w parku różą, bzem zakwita
tęczę uczuć niesie dla nich
sercem trzeba ją przywitać.
Toną drzewa w morzu liści
wabi śpiewem wiatr wiosenny,
każde się marzenie ziści
maj czarodziej gotów spełnić.
Garść luźnych spostrzeżeń po instalacji najnowszej aktualizacji
Autor: Mateusz Bobruś
Źródło: publikacja własna
11 kwietnia 2017 roku firma Microsoft opublikowała oficjalnie dużą aktualizację dla systemu Windows 10, oznaczoną numerem 15063 1703. Tak, jak w przypadku każdej dużej aktualizacji, tak i w tym przypadku, dodano wiele nowych funkcji, m.in. pobieranie książek ze sklepu windows (funkcja ta jest dostępna obecnie w Stanach Zjednoczonych), tworzenie obrazów w technologii 3D, obsługę systemu Dolby, itp. Oczywiście nowych funkcji jest znacznie więcej, jednak wymienię tylko te, które mogą okazać się przydatne z perspektywy osób niewidomych.
Nowości wprowadzone w czytniku ekranu Narrator
Jedną z nowości, jaką wprowadzono w czytniku ekranu Narrator, to obsługa monitorów brajlowskich. Producent zastrzega jednak, że ta funkcja posiada status BETA. Oznacza to, że mogą pojawiać się pewne błędy i zostaną one poprawione w kolejnych aktualizacjach systemu. Obsługiwane są monitory brajlowskie, które podłączane są za pomocą portu szeregowego, jak i USB. Wspierana jest większość urządzeń dostępnych na polskim rynku, takich jak: BAUM Vario/Pocket Vario, Handy Tech Active Braille, Focus Blue (wszystkie modele), Papenmeier (wszystkie modele), Braille Pen 12 Touch znany także jako Easylink 12 i inne. Obsługę brajla można zainstalować opcjonalnie wchodząc do menu ustawienia, następnie ułatwienia dostępu, narrator i z listy dostępnych opcji wybieramy „Pobierz obsługę brajla”. Narrator obecnie korzysta z tablic Liblouis i Brltty. Wadą korzystania z tych tablic może być fakt, że obecnie brajla w języku polskim można zapisywać tylko i wyłącznie przy użyciu tablicy 8-punktowej, bez skrótów, a jak pewnie wszyscy wiemy, większość polskich użytkowników dalej chce korzystać z brajla 6-punktowego, ponieważ właśnie takiego zapisu uczą w dalszym ciągu szkoły dla osób niewidomych.
Zmiany w sposobie odczytywania kontrolek
W nowej wersji narratora wprowadzono możliwość odczytywania kontekstowego. W ten sposób możemy zdecydować, czy etykieta przypisana do kontrolki ma być odczytywana po wypowiedzeniu jej typu, czy przed nim. Na przykład, jeżeli typ kontrolki to przycisk, to będzie ona odczytywana jako „Tak przycisk”, lub „przycisk tak”. Moim zdaniem, ta funkcja nie jest nowa, ponieważ takie rozwiązanie już od lat posiadają wszystkie komercyjne czytniki ekranu.
Instalacja systemu Windows nareszcie dostępna dla niewidomych
Jedną z funkcji, na którą bardzo czekałem, jest możliwość samodzielnej instalacji systemu Windows przez osoby niewidome tuż po włożeniu płyty instalacyjnej do napędu. I nie mam tu na myśli instalacji Windows wprost z działającego systemu. Funkcja jest o tyle istotna, gdyż czasem zajmuję się naprawą komputerów, w tym reinstalacją. Powiecie pewnie - no dobrze, ale przecież jest narzędzie „Talking Windows Preinstallation Environment”. Macie rację, ale nie do końca. W 2013 roku powstało narzędzie „Talking Windows Preinstallation Environment”, które w znacznym stopniu ułatwiało przeinstalowanie systemu przy pomocy mówiącego środowiska instalacyjnego, ale wadą tego narzędzia było to, że jedynie mogliśmy instalować system Windows 7 i wyższe tylko w wersji 32-bitowej. Taka instalacja nie jest korzystna dla tych użytkowników, którzy posiadają więcej, niż 2 GB pamięci RAM.
Jak uruchomić udźwiękowioną instalację?
Najpierw musimy nagrać na płytę DVD obraz instalacyjny lub przygotować rozruchowy nośnik instalacyjny na urządzeniu typu PenDrive, a następnie w BIOS naszego komputera wskazać urządzenie rozruchowe, z którego uruchamiać się będzie nasz komputer. Nie będę tutaj opisywał, w jaki sposób należy tego dokonać, ponieważ każdy komputer ma różne ustawienia. W takim przypadku zachęcam do przeczytania odpowiedniego rozdziału instrukcji dołączonej do płyty głównej komputera stacjonarnego lub laptopa, która najczęściej znajduje się na płycie CD. Muszę w tym miejscu podkreślić, że sytuacja z uruchomieniem PenDrive'a może być nieco trudna dla użytkowników, którzy posiadają dysk SSD, ponieważ takie dyski nie wydają żadnego dźwięku w trakcie pracy, tak jak to robią dyski talerzowe. W takim razie należy odczekać parę minut, a następnie spróbować nacisnąć skrót klawiszowy lewy control, lewy windows, enter. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, po kilku sekundach odezwie się do nas syntezator w języku polskim i poprowadzi nas przez cały proces instalacji. Możemy również w taki sposób naprawić komputer z dysku instalacyjnego w przypadku niewielkiego uszkodzenia plików systemowych, na przykład wtedy, gdy nasz komputer nie chce się uruchomić. Dla użytkowników anglojęzycznych po instalacji możemy użyć asystentki głosowej Cortana, która pomoże nam podczas finalizacji procesu instalacji.
Podsumowanie
Choć firma Microsoft musi dopracować czytnik ekranu i swój system w taki sposób, by był on konkurencyjny dla komercyjnych czytników ekranu, to można odnieść wrażenie, że producent z każdym dniem stara się eliminować różne niedociągnięcia. Dlatego też mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości wszyscy będziemy korzystać z czytnika ekranu Narrator, tak jak ma to miejsce w przypadku screenreadera VoiceOver dla systemu IOS, czy Mac OSX.
Autor: Grzegorz Kubera
Źródło: Focus 03/2017
Kilka miesięcy temu Mark Zuckerberg, szef Facebooka, zamieścił w sieci zdjęcie, na którym widać jego laptop. Internauta Chris Olson zauważył, że kamera i mikrofon w komputerze zostały zasłonięte taśmą klejącą. W Internecie rozgorzała dyskusja: czy Zuckerberg ma paranoję, czy po prostu zachowuje się racjonalnie? „Niestety, szkodliwe programy, które pozwalają podglądać nas i podsłuchiwać, naprawdę istnieją” - mówi Piotr Kupczyk, dyrektor biura komunikacji z mediami w zajmującej się cyberbezpieczeńtwem firmie Kaspersky Lab Polska.
Cel: młode kobiety
Nic dziwnego, że coraz więcej zwykłych internautów idzie w ślady Zuckerberga. Nie trzeba być miliarderem, by obawiać się, że ktoś będzie nas śledził w domowym zaciszu. „Zaklejenie kamerki plastrem to zabezpieczenie proste i skuteczne” - podkreśla Kamil Sadkowski, analityk zagrożeń w firmie ESET, oferującej m.in. oprogramowanie zabezpieczające. Cyberprzestępca może zrobić nam kompromitujące zdjęcie, nagrać film w intymnej sytuacji albo prywatną rozmowę na wideoczacie. Najczęściej robi to po to, by nas potem szantażować i żądać okupu za nieujawnianie materiału. Z raportu organizacji Digital Citizens Alliance opublikowanego w 2015 r. wynika, że złośliwe programy przejmujące kontrolę nad komputerami - a więc także nad ich kamerami i mikrofonami - są odpowiedzialne za aż 70 proc. wszystkich przypadków „zawirusowania” sprzętu. Celem takich ataków najczęściej są młode kobiety. Szpiegowski program dociera do ofiary najczęściej jako załącznik sfałszowanej wiadomości e-mail lub poprzez sieci społecznościowe.
Służby na podsłuchu
Smartfony czy tablety też nie są w pełni bezpieczne - nawet jeśli pracują pod kontrolą systemu iOS. Jeśli wierzyć tajnym dokumentom, które zostały ujawnione przez Edwarda Snowdena, amerykańska agencja NSA jest przygotowana do przechwytywania danych z praktycznie dowolnego urządzenia. Służby specjalne mogą mieć dostęp do plików, SMS, listy kontaktów, poczty głosowej, a także kamer i mikrofonów w iPhone’ach czy uznawanych kiedyś za bardzo dobrze zabezpieczone telefonach Blackberry. „W przypadku smartfona zawsze trzeba zwracać uwagę na to, jakich uprawnień żąda nowa aplikacja. Jeśli prosi o dostęp do kamery, a nie wydaje się, żeby był on jej do czegoś potrzebny, lepiej zrezygnować z instalacji takiego programu” - przestrzega Kamil Sadkowski. Warto pamiętać, że nawet sprawdzone i popularne komunikatory, takie jak Skype czy Messenger, mogą analizować nasze rozmowy, by serwować nam później indywidualnie dobierane reklamy. Taka możliwość jest zapisana w umowie licencyjnej aplikacji, którą większość użytkowników akceptuje bez czytania.
Bezpieczeństwo kontra prywatność
Największy dylemat mogą mieć posiadacze domowych systemów monitoringu. Coraz częściej instalujemy kamery nadzorujące nasz dom czy mieszkanie. Potrafią one włączyć się automatycznie, gdy czujniki wykryją ruch, i nagrać np. włamywacza. Takie kamery łączą się z Internetem, dzięki czemu możemy zobaczyć obraz przez nie rejestrowany np. w smarftonie.
Niestety, podobne możliwości mają cyberwłamywacze, którzy potrafią zamienić nasze cztery kąty w dom Wielkiego Brata. Na razie nie dysponujemy wieloma sposobami obrony przed takim atakiem. Podstawowa kwestia to login i hasło dostępu do systemu. „Im dłuższe i bardziej skomplikowane, tym bezpieczniej. Trzeba również ograniczyć do absolutnego minimum listę osób, które je znają” - mówi Michał Zieliński z firmy TP-Link, która oferuje produkty sieciowe, w tym kamery i routery. „Należy pamiętać również o tym, by sieć, z której się łączymy z kamerą, była dobrze zabezpieczona i zaszyfrowana. Nigdy nie należy w tym celu korzystać z darmowych hot-spotów WiFi” - radzi Paweł Błoch, menedżer IT z firmy Inter-Comp, zajmującej się m.in. systemami monitoringu. Osobna kwestia to kamery zainstalowane w miejscach publicznych. Mają one służyć poprawie bezpieczeństwa, ale dla wielu z nas nie jest jasne, co się dzieje z gromadzonymi w ten sposób nagraniami. „Widzimy, kto miał do nich dostęp i w jakim trybie, więc nie może dojść do nadużyć. Wszystko jest udokumentowane” - wyjaśnia Michał Lemański, zastępca dyrektora wydziału zarządzania kryzysowego i bezpieczeństwa Urzędu Miasta Poznania. Zapisy z kamer są przechowywane w archiwum przez 33 dni, a po tym okresie - kasowane. O zabezpieczenie materiału wideo z monitoringu może wystąpić każdy obywatel, podając powód, np. jeśli był uczestnikiem kolizji drogowej.
„Taki materiał zabezpieczamy, ale przekazujemy tylko policji czy prokuraturze. Ze względu na ochronę danych osobowych obywatel nie może mieć dostępu do nagrania” - mówi Michał Lemański.
Dom zbyt inteligentny?
W naszym otoczeniu przybywa urządzeń, które mają dostęp do Internetu i zarazem do danych, które mogą zostać wykradzione. Takie ryzyko stwarzają chociażby telewizory z systemem smart TV, ale też urządzenia AGD, wpisujące się w trend tzw. inteligentnego domu. „Powstają one głównie z myślą o wygodzie użytkownika, a bezpieczeństwo schodzi na plan dalszy lub w ogóle nie jest brane pod uwagę” - komentuje Piotr Kupczyk. Mniej „inteligentne” urządzenia też mogą zostać z powodzeniem wykorzystane przez cyberprzestępców. Niedawno okazało się, że zaklejenie taśmą mikrofonu w komputerze może nie wystarczyć. Grupa izraelskich specjalistów odkryła złośliwe oprogramowanie, które umożliwia rejestrowanie dźwięku przez podłączone do komputera zwykłe słuchawki niemające wbudowanego mikrofonu. Docierające do nich dźwięki - nawet dochodzące z drugiego końca pokoju - są zamieniane w impulsy elektryczne, które można zarejestrować. Dla świętego spokoju lepiej więc nie zostawiać włączonego komputera, jeśli akurat z niego nie korzystamy - w ten sposób oszczędzimy energię i zadbamy o swą prywatność.
Autor: Agnieszka Fedorczyk
Źródło: Wprost 13/2017
Ból jest chorobą i należy go leczyć. Każdy pacjent ma prawo wymagać od lekarza jego uśmierzenia.
Nie ma na świecie człowieka, który nie czuł kiedyś bólu - głowy, zęba czy pleców. Niektórzy wiedzą, co to ból migrenowy, inni doświadczyli tego najcięższego, przewlekłego bólu - nowotworowego lub nienowotworowego. Ból ostry dotyka nawet co 20. Polaka. Ból przewlekły odczuwa 27 proc. z nas, a odsetek ten wzrasta wraz z wiekiem. Skarży się na niego co druga osoba powyżej 65. roku życia, częściej kobiety. Biorąc pod uwagę fakt, że chorzy na raka stanowią ok. 1 proc. populacji, czyli ponad 200 tys. osób, liczba cierpiących z powodu bólu towarzyszącego nowotworowi może być bardzo duża.
Ból to alarm
Ból bywa pożyteczny tylko wówczas, gdy trwa krótko i szybko mija. To ból ostry, ostrzegawczy, taki, który jest sygnałem oznaczającym: „reaguj!” - idź do dentysty, internisty, ortopedy lub innego lekarza. i się lecz. Jeśli ból trwa długo, trzy miesiące i dłużej, staje się bólem przewlekłym. Taki ból nie informuje już o niczym, jest niepotrzebny, nie pełni żadnej funkcji.
Lekarze ostrzegają: nieleczony albo źle leczony ból pogarsza jakość życia, uszkadza szlaki nerwowe, prowadzi do powikłań. Może skutkować bezsennością, zmianą apetytu - objadaniem się lub brakiem łaknienia, nasileniem się objawów depresyjnych. Uszkadza neurony, podobnie jak nieprawidłowe napięcie niszczy przewody elektryczne, czego konsekwencją może być psucie się różnych urządzeń. Tak dzieje się w naszym organizmie w przypadku źle leczonego bólu. Typowe reakcje na ból to lęk, obawa przed tym, co będzie dalej, agresja, gniew.
Odczuwanie bólu wzmaga lęk, niepewność, jest przyczyną obniżonego nastroju.
Uśmierzyć ból
Współczesna medycyna potrafi skutecznie opanować ból w ponad 85 proc. przypadków. Jak podkreślają specjaliści, farmakologiczne leczenie bólu musi być oparte na indywidualizacji terapii. Przy obecnej dostępności analgetyków opioidowych i nieopioidowych jest ona możliwa do zastosowania przez każdego lekarza. Ulga w bólu, zdaniem specjalistów, powinna być zasadą przyjętą we wszystkich ośrodkach medycznych w całym kraju, a pomiar bólu w skali NRS (od 0 do 10, gdzie 0 oznacza brak bólu, natomiast 10 - ból nie do zniesienia) obowiązkiem codziennej praktyki lekarza każdej specjalizacji, w tym także lekarza podstawowej opieki zdrowotnej. Nieleczony ból ma bowiem negatywny wpływ na życie pacjenta. Natomiast terapia przeciwbólowa umożliwia godne życie i daje lepsze rokowania w trakcie leczenia choroby współistniejącej z bólem. Niestety zdarzają się sytuacje, choć coraz rzadziej, kiedy pacjent poddawany zabiegowi w szpitalu prosi o znieczulenie, ale go nie dostaje. Powodem są często finanse. - Chociaż ból jest wpisany w nasze życie, to narażanie pacjenta na niepotrzebne cierpienie jest po prostu niegodziwe - mówi lekarz zajmujący się medycyną paliatywną.
Do lekarza po pomoc
Ale bywa często i tak, że pacjenci nie mówią lekarzowi o swoim bólu. Według autorów opracowania opublikowanego pod koniec zeszłego roku w „European Journal of Pain” przyczyn tego jest wiele. Czasami pacjenci sądzą, że ból jest nieuniknionym towarzyszem choroby. Nie chcą kwestionować stanowiska lekarza, myśląc: „Lepiej przemilczę, inaczej na tym stracę”. Inny powód to ten, że chcą być postrzegani w sposób pozytywny - nie robić kłopotów w myśl przekonania, że „im mniej problemów sprawię lekarzowi, tym lepszą dostanę opiekę”. Milczą też z obawy przed potencjalnymi, niechcianymi skutkami, jak wysłanie do szpitala, dodatkowe badania. „Jeśli powiem, że boli, to mi jeszcze coś znajdą” - myślą. W przypadku długotrwałego bólu nie należy podejmować decyzji o samoleczeniu. Środki przeciwbólowe dostępne bez recepty nie są wskazane do jego terapii. - Leki, które pacjent sam może sobie zaoordynować, działają tylko do poziomu nasilenia bólu 4 w skali 0-10. Nie warto ich nadużywać, bo powyżej pewnej dawki nie pomagają, ale tylko generują działania niepożądane - przestrzegają farmakolodzy. Większość dostępnych bez recepty leków przeciwbólowych zawiera ostrzeżenie: „Jeśli po upływie 3-5 dni nie nastąpiła poprawa lub pacjent czuje się gorzej, należy skontaktować się z lekarzem”. i tak trzeba postąpić. Pomocy powinien udzielać lekarz pierwszego kontaktu, ale jeśli doraźne środki nazywane niesteroidowymi lekami przeciwzapalnymi, takie jak ibuprofen, nie przyniosą ulgi, powinien skierować pacjenta na odpowiednie badania i konsultacje. Chodzi o to, by ustalić przyczynę bólu i wdrożyć właściwe leczenie. Pacjent ma prawo domagać się skierowania do specjalistycznej poradni przeciwbólowej.
Nieleczenie jak tortura
Ból jest zjawiskiem skomplikowanym i to pogłębia się z upływem czasu - im dłużej jest nieleczony, tym trudniej zapanować nad nim i jego negatywnymi konsekwencjami. Odwlekanie wdrożenia terapii przeciwbólowej działa na niekorzyść pacjenta, tak samo jak odwlekanie leczenia w każdej innej chorobie. - Nieleczony ból prowadzi do bardzo poważnych następstw, przede wszystkim do depresji, zaburzeń egzystencjalnych, a nawet do samobójstwa - ostrzega lekarz zajmujący się medycyną paliatywną. - Nieleczenie bólu jest traktowane przez międzynarodowe gremia za poddanie pacjenta torturze. Obecnie w Polsce dostępne są środki, by łagodzić niemal każdy ból. Każdy lekarz ma prawo je przepisać. Prawo do życia bez bólu i równy dostęp do skutecznej terapii przeciwbólowej ma każdy pacjent niezależnie od rodzaju choroby i stopnia jej zaawansowania. Ból pozbawia człowieka godności. A prawo do godności jest jednym z podstawowych praw człowieka.
Autor: Piotr Stanisław Król
Źródło: www.retina-forum.pl
Foundation Fighthing Blindness, USA
Dr Johanna Seddon wraz z grupą współpracowników z Harvard Medical School naukowo udowodnili, iż spożywanie dużych ilości określonych tłuszczów znacznie podwyższa ryzyko zachorowania na mokrą odmianę degeneracji plamki żółtej związanej z wiekiem (AMD). Forma mokra AMD występuje rzadziej od formy suchej, ale prowadzi o wiele szybciej do ciężkich powikłań i w krótkim czasie powoduje bardzo poważne zaburzenia funkcji wzroku.
W artykule opublikowanym w „Archives of Ophthalmology” opisano próbę przeprowadzoną na grupie 800 osób, wśród których były osoby chorujące i nie chorujące na mokrą odmianę AMD. Część osób z tej grupy była „nałogowcami” jedzenia, część natomiast utrzymywała bardzo dobrą kondycję fizyczną i stosowała racjonalną dietę. Wyniki przeprowadzonych testów niezbicie wykazały, iż spożywanie zarówno dużych ilości nienasyconych, jak i wielokrotnie nasyconych kwasów tłuszczowych podwyższa dwukrotnie ryzyko zachorowania na AMD. Tłuszcze tego typu znajdują się w przekąskach, takich jak: chipsy, frytki, herbatniki, ciastka produkowane sposobem przemysłowym itd. Dieta bogata w tego typu kwasy tłuszczowe wiąże się z niebezpieczeństwem wystąpienia mokrej odmiany AMD.
Tłuste ryby w diecie, samo zdrowie!
Dr Seddon, na podstawie przeprowadzonych badań we współpracy z grupą naukowców, potwierdziła natomiast, iż ludzie mający w swojej codziennej diecie mniejsze ilości potraw zawierających wyżej wspomniane kwasy tłuszczowe, a za to spożywający co najmniej dwa razy w tygodniu ryby, mają o wiele mniejsze szanse zachorowania na AMD. Ryby zawierają dużą ilość kwasów tłuszczowych, tzw. DHA (docosahexanol). Wcześniej przeprowadzone badania wykazały pozytywny wpływ DHA na zmniejszenie zapadalności na choroby krążeniowe oraz serca. Jak wynika z ostatnich doświadczeń, DHA ma prawdopodobnie bardzo pozytywny wpływ na naczynia krwionośne oraz siatkówkę oka. Dieta bogata w DHA może przyczynić się do polepszenia funkcjonalności siatkówki i jest całkiem możliwe, iż obniża ryzyko zachorowania na AMD.
Jak powszechnie wiadomo, dieta bogata w tłuszcze (poza grupą DHA) prowadzi w konsekwencji do odkładania się tzw. warstwy tłuszczowej na ściankach naczyń krwionośnych, co nosi nazwę arteriosklerozy. Powstające w ten sposób złogi mają zapewne negatywny wpływ na naczynia krwionośne doprowadzające krew do siatkówki oka, a wraz z nią, konieczny dla prawidłowego jej funkcjonowania tlen. Rozrost nowych naczyń krwionośnych ma służyć kompensacji szkodliwego, ubocznego działania arteriosklerozy. Niestety, organizm reaguje tworzeniem nowych, nieszczelnych naczyń, które przepuszczają zarówno krew, jak i inne płyny, uszkadzając w ten sposób plamkę żółtą. W konsekwencji prowadzi to do zaburzeń centralnego, ostrego widzenia. Przeprowadzone wcześniej badania wykazały, iż palenie papierosów oraz wysokie ciśnienie krwi również znacznie podwyższają ryzyko zachorowania na AMD. Najnowsze wyniki doświadczeń, wykazujące negatywne oddziaływanie konsumpcji tłuszczy na rozwój AMD, stanowią kolejny krok w poznaniu czynników zagrożenia w tej chorobie. Ponieważ wyżej wspomniane przyczyny wpływają również na ryzyko chorób krążeniowo-sercowych, jest całkiem możliwe, iż na obydwa rodzaje schorzeń wpływ mają te same czynniki środowiskowe.
Przeprowadzane doświadczenia mają na celu poznanie metod obniżenia ryzyka zachorowalności na AMD, szczególnie wśród rodzin, w których ono już występuje. Dr Seddon odkryła zależność pomiędzy paleniem papierosów, a ryzykiem zachorowania na AMD. Potwierdziła również, iż krewni pierwszego stopnia (dzieci, rodzeństwo) pacjentów z AMD mają 2,5-krotnie większą szansę zachorowania niż osoby, u których w rodzinie to schorzenie nie występowało.
Autor: Paweł Walewski
Źródło: Polityka 52-53/2016
Nie czekajmy na starość, by zacząć się odmładzać.
Popularna Bridget Jones w swojej ostatniej filmowej odsłonie ciężko znosi 43. urodziny. „Czy nie ma jakiegoś limitu świeczek na urodzinowym torcie?” - z pretensją zerka na wręczany jej kawał ciasta, który płonie niczym wielkie ognisko. Ale są dobre wieści, Bridget! Naukowcy ustalili niedawno maksymalną naturalną długość życia na 115 lat, więc do górnego limitu pozostało ci jeszcze sporo. Wyliczenia amerykańskich badaczy długowieczności wzbudziły jednak tu i ówdzie minorowe nastroje. Karmiono nas przez dekady opowieściami o sukcesach w nieustannym wydłużaniu życia, a teraz co - 115 lat jako nieodwołalny kres? To rozczarowujące, zwłaszcza, że stale jest przywoływany rekord Francuzki Jeanne Calment, która doczekała 122 świeczek na jubileuszowym torcie, nie stroniąc ponoć od trunków i papierosów, a w setne urodziny zrobiła na rowerze honorową rundę wokół domu. Więc można?
Spójrz w przyszłość z bliska
Przypadek Calment, która zmarła w 1997 r., jest odosobniony i - jak twierdzą uczeni - trudno będzie komukolwiek powtórzyć jej wyczyn.
- Wciąż nie wiadomo, czy zadecydowała o tym szczęśliwa konstelacja genów, czy raczej zbieg okoliczności - mówi prof. Piotr Stępień z Instytutu Genetyki i Biotechnologii Uniwersytetu Warszawskiego oraz Instytutu Biochemii i Biofizyki PAN. Nauka nie potrafi sprawić, abyśmy stali się nieśmiertelni. Starzenie to proces nieuchronny. Dosięga zarówno ludzi szczęśliwych, jak i notorycznych pechowców, biednych oraz bogatych, niezależnie od pochodzenia, wykształcenia i rasy. Ale nie jest tak, że wszyscy na emeryturę odchodzą w identycznej kondycji - jedni będą starzeć się szybciej, inni wolniej, każdy na swój sposób. W dużej mierze zależy to od zgromadzonego w organizmie kapitału, na co mamy wciąż spory wpływ od najmłodszych lat. W związku ze Światowym Dniem Osteoporozy, choroby kojarzącej się z podeszłym wiekiem, w wielu przychodniach zawisły plakaty z hasłem: „Kochaj swoje kości - zabezpiecz własną przyszłość”. Można by to przesłanie zmodyfikować: „Zadbaj o siebie w młodości, by zabezpieczyć własną starość” - wszak zdrowa dieta w połączeniu z aktywnością fizyczną to nie tylko sposób na mocne, dobrze uwapnione kości, lecz wypróbowana recepta na długie życie. Problem w tym, że zbyt oczywista, gdy człowiek cieszy się dobrym zdrowiem w młodym lub średnim wieku! Tymczasem nasze starzenie rozpoczyna się dużo wcześniej, niż wskazuje na to metryka. W niezauważalny sposób po przekroczeniu 25. roku życia pogarsza się słuch, w trzeciej dekadzie rzeszotnieją kości. Już około pięćdziesiątki następuje obniżenie siły mięśniowej, pojawiają się zaburzenia równowagi. Prof. Edward Wylęgała, kierownik Oddziału Klinicznego Okulistyki na Śląskim Uniwersytecie Medycznym, zapytany o początek starzenia się wzroku, jest jeszcze bardziej pryncypialny:
- To się zaczyna drugiego dnia po urodzeniu! Inne zmysły? Tak samo! Nie inaczej jest ze skórą i narządami wewnętrznymi. Zdaniem gerontologów, czyli badaczy starzenia, wydolność człowieka spada co 10 lat przeciętnie o 5 proc. Chodzi tu nie tylko o sprawność fizyczną, ale o funkcjonalność mózgu, układu krążenia, organów takich jak trzustka czy nerki. U wszystkich proces ten postępuje od mniej więcej 25. roku życia, ale różnica polega na tym, że zaczynamy go odczuwać w różnym wieku. i u każdego w innym czasie następuje moment krytyczny - kiedy osłabienie jakiejś funkcji (wzroku, słuchu, tężyzny fizycznej) przekłada się na codzienne życie: gdy trzeba założyć okulary do czytania, podgłośnić telewizor, odpocząć przy wchodzeniu po schodach.
- Osoby w wieku 45 lat, które nawet nie noszą okularów, zaczynają mieć problemy z czytaniem z bliska i muszą odsuwać książkę lub gazetę, by wyraźniej widzieć litery - mówi prof. Wylęgała. To nie choroba, lecz naturalna konsekwencja zaburzeń akomodacji, zwana nie najszczęśliwiej starczowzrocznością. Bo który 45-latek uważa się za starca? Ale właśnie wtedy słabnie mięsień rzęskowy odpowiedzialny za zmianę kształtu soczewki w oku, traci ona swoją elastyczność i prowadzi to do stopniowego zaniku bliskiego widzenia. W tym samym czasie, zwłaszcza u kobiet pracujących przy komputerach, powszechnym problemem staje się wysychanie oczu. Nie minie 30 lat, a u 70 proc. osób trzeba będzie usuwać operacyjnie zaćmę, czyli zmętnienie soczewki. Czy jest na to jakaś rada? Na pewno już od dzieciństwa warto chronić oczy okularami przeciwsłonecznymi koniecznie z filtrem UV (tanie atrapy bez takiego filtra powodują tylko rozszerzenie źrenicy, a w konsekwencji wpada do oka większa ilość szkodliwych promieni). Nie należy całymi dniami wpatrywać się w ekran komputera, nie robiąc sobie przerw (co dwie godziny powinniśmy zafundować oczom odpoczynek; wyjrzeć przez okno, by popatrzeć w dal, potem znowu na coś bliskiego - taki trening ćwiczy mięśnie akomodacji, które pozwalają widzieć ostro z różnych odległości). Zdaniem prof. Wylęgały, aby nie doświadczyć zbyt wczesnej starczowzroczności, warto skorygować wadę wzroku jak najszybciej po jej wykryciu:
- Jeśli ktoś już za młodu powinien nosić okulary lub soczewki korygujące, a z jakiegoś powodu tego nie robi, szybciej dopadną go dolegliwości związane z bliskim widzeniem.
Uzdrawianie przez połykanie
W aptekach można kupić ok. 100 preparatów witaminowych dla „podreperowania wzroku”. Nie wszystkie są ściemą, ale tylko pojedyncze mają w składzie to, co naprawdę dla oczu ważne: kilka witamin i minerałów, luteinę krystaliczną, zeaksantynę, kwasy omega-3 lub resweratrol. W teorii (i reklamach suplementów) wszystko wygląda niezwykle obiecująco: witamina A wchodzi w skład rodopsyny - światłoczułego barwnika pręcików, co umożliwia widzenie w ciemności; witaminy C i E, a więc popularne antyoksydanty (przeciwdziałające wolnym rodnikom), zapobiegają destrukcji naczyń krwionośnych odżywiających siatkówkę i nerw wzrokowy; cynk, miedź i selen zmniejszają ryzyko wystąpienia starczego zwyrodnienia plamki lub przyczyniają się do spowolnienia tego groźnego dla utraty wzroku procesu. Podobne działanie ma luteina (wpływa na poprawę ostrości widzenia) oraz zeaksantyna (filtr ochronny przed promieniowaniem słonecznym), które są naturalnym składnikiem nabłonka barwnikowego plamki w siatkówce.
- Nie neguję tych reklamowych informacji, ale praktyczną przydatność suplementów udowodnić niezwykle trudno - sprowadza na ziemię prof. Wylęgała. W rodzinach, gdzie choroby oczu mają ewidentne podłoże genetyczne, dokarmianie się takimi produktami może odgrywać większą rolę. Z ważnym zastrzeżeniem: muszą to być preparaty z certyfikatami jakości, które zagwarantują właściwe wchłanianie z przewodu pokarmowego. Więc jeśli luteina, sprawdźmy na ulotce, czy krystaliczna - jest ona bowiem lepiej przyswajalna niż jej estry (uniwersalne hasło z reklamy „im więcej, tym lepiej” wprowadza w błąd, jeśli producent nie precyzuje, o jaką luteinę chodzi). Jeśli kwasy omega-3 - niech będą odpowiednio oczyszczone. Luteinę zawierają szpinak, fasola, brokuły, a zeaksantynę - kukurydza; za ważne źródło niezbędnych nienasyconych kwasów tłuszczowych z rodziny omega-3 uchodzą tłuste ryby morskie. Więc może odpowiednia dieta będzie lepszym i bardziej zrównoważonym sposobem, by dopieszczać wzrok? A przy drobnej modyfikacji składników także stawy, włosy, cerę? Na każdą bowiem część ciała znajdzie się dziś odpowiedni suplement. Tyle, że nie dla wszystkich! Z syntetycznymi antyoksydantami - a więc witaminami C, E i beta-karotenem - radzi nie przesadzać prof. Stępień, który niedawno na międzynarodowym kongresie biologów molekularnych wysłuchał badaczy potwierdzających ostrzeżenia w kontekście rozwoju chorób nowotworowych. Rak to również choroba nierozerwalnie związana ze starością - czy aby się przed nią chronić, powinniśmy uwierzyć w moc suplementów? Wręcz przeciwnie.
- Uczeni z Karolinska Institute w Sztokholmie wykazali na myszach, że przyjmowanie antyoksydantów stymuluje progresję raka płuc i przerzuty - relacjonuje profesor.
- To kolejny dowód na to, by nie przesadzać w walce z wolnymi rodnikami. Wolne rodniki i przeciwutleniacze (zwane inaczej antyoksydantami) zrobiły w medycynie nie lada karierę, symbolizując walkę dobra ze złem. Polem bitwy są mitochondria - skomplikowane twory komórkowe w kształcie mikroskopijnej fasolki, które dostarczają organizmowi energię do prowadzenia funkcji życiowych. Związki pochodzące z żywności, czyli wszystko, co zjemy np. podczas świąt, są w nich przekształcane w energię, co wymaga tlenu i dlatego proces nazywa się utlenianiem. Jedną z jego konsekwencji jest powstanie cząsteczek zwanych wolnymi rodnikami, które są szkodliwe, gdyż niszczą błony komórkowe, ściany naczyń i DNA. Organizm neutralizuje je m.in. dzięki antyoksydantom, czyli wspomnianym witaminom, lecz okazuje się, że podawanie ich w dużych ilościach ma zły wpływ na ludzi, u których komórki nowotworowe zaczęły się już mnożyć.
- Mamy tu klasyczny przykład zjawiska hormezy - tłumaczy prof. Stępień.
- Coś jest korzystne w niewielkich dawkach, ale w dużych może zaszkodzić. Wolne rodniki w niewielkiej ilości są potrzebne. Dlatego duże dawki antyoksydantów nikomu zdrowia do lat nie dodadzą. Kiedy ćwiczymy na siłowni - by walczyć z otyłością, zwiększać poziom dobrego cholesterolu HDL i chronić się przed osteoporozą - wytwarzanie wolnych rodników idzie pełną parą. Dzieje się tak pod wpływem wysiłku, intensywnego oddychania i metabolizmu mitochondriów.
- Ale nie jest ich na tyle dużo, by mogły zaszkodzić - wyjawia prof. Stępień.
- Wręcz przeciwnie, one stymulują procesy korzystne dla zdrowia. Nadużywanie antyoksydantów ten dobroczynny efekt niweluje.
Umysł ponad czasem
W zmaganiach o pogodną i udaną starość chodzi nie tylko o zachowanie krzepy. Funkcje poznawcze, np. pamięć, spostrzegawczość, koncentracja, także stopniowo słabną. i temu też warto zaradzić.
- Jeśli ktoś przed osiągnięciem wieku emerytalnego czytał książki, rozwiązywał krzyżówki, mówiąc krótko - nie usypiał umysłu, wyrobił sobie na tyle dużą rezerwę w mózgu, że nawet gdy pojawią się w nim zmiany, silnie rozwinięta siatka połączeń neuronalnych sprawi, iż objawy demencji ujawnią się później - wyjaśnia dr Małgorzata Mossakowska z Międzynarodowego Instytutu Biologii Molekularnej i Komórkowej w Warszawie. Trening neuronów i trening mięśni mają ze sobą coś wspólnego: to biologiczna polisa na przyszłość. Coś jak trzeci filar emerytury. Im wcześniej zaczniesz ćwiczyć, tym lepiej - radzą gerontolodzy. Jedną z charakterystycznych cech starzenia jest tzw. sarkopenia, czyli utrata masy i siły mięśni szkieletowych, dzięki którym się poruszamy. Zaczyna się już w trzeciej dekadzie, a staje zauważalna w połowie czterdziestki. W średnim wieku, czyli między 30. a 50. rokiem życia, utrata masy kostnej u mężczyzn i kobiet przebiega w podobnym tempie. Ale po menopauzie nasilenie tych zmian u kobiet mocno przyspiesza, co wraz z utratą siły mięśniowej wywołuje problemy z równowagą i chodem. Nie ma na to lepszej recepty niż dieta bogata w wapń oraz witaminę D od młodych lat (wapń przyswaja się jedynie w obecności tej witaminy), a także regularne ćwiczenia nawet po pięćdziesiątce - aby 20 lat później wchodzić po schodach bez trzymania się poręczy. Nietolerancja wysiłku nie wynika jedynie z ubytków mięśni. Duszność jest efektem zmniejszonej pojemności płuc, które starzeją się tak jak cały organizm, choć rzadko wpadamy na pomysł, by je przed tym chronić. Kiedy warto więc zacząć dbać o swoje płuca?
- Przed urodzeniem - żartuje prof. Paweł Śliwiński z Polskiego Towarzystwa Chorób Płuc. Bo dużo tu zależy od matki, która jeśli pali papierosy podczas ciąży lub żyje w bardzo zanieczyszczonym środowisku, przekazuje dziecku w okresie płodowym trucizny i ogranicza jego rozwój.
- Niska waga urodzeniowa tych dzieci sprawia, że płuca rozwijające się do 7. roku życia mają mniejszą pojemność. Po dwudziestce będzie się ona kurczyć, więc jeśli zacznie się to z niższego pułapu, na przykład 5 litrów zamiast 7, w starszym wieku pojawią się szybciej problemy z dusznością. U palaczy papierosów tempo obniżania sprężystości płuc nasila się niewspółmiernie do wieku.
- Zaprzestanie palenia to jedna z najbardziej skutecznych interwencji we współczesnej medycynie - podkreśla prof. Adam Antczak z Kliniki Pneumonologii i Onkologii Uniwersytetu Medycznego w Łodzi.
- Płuca są wiotkie, ich zdrowy nabłonek jest jak czysty łan zboża. Pod wpływem pyłów i substancji szkodliwych staje się skołtuniały, pęcherzyki tracą elastyczność. Rezygnacja z palenia papierosów znajduje się wciąż na szczycie zaleceń zdrowotnych. Grono osób tolerujących używki, którym nie skracają one życia z powodu raka, nadciśnienia czy udaru mózgu, jest bowiem naprawdę nieliczne.
Złudne eliksiry
Mimo to Oskar Wilde w znanej powieści „Portret Doriana Graya” radził: „Chcąc odzyskać młodość, trzeba tylko powtórzyć jej szaleństwa”. Jedni udadzą się w tym celu do sklepu monopolowego (przy czym medycyna wcale nie każe rezygnować z alkoholu pitego z umiarem). Inni pójdą do apteki po suplementy diety (wydane pieniądze mogą okazać się chybioną inwestycją). Jeszcze inni wybiorą poradniki, jak cofać zegar biologiczny. Księgarski rynek jest zasypywany pozycjami, które można streścić tytułem jednej z nich: „Jak nie umrzeć przedwcześnie” (autorstwa dr. Michaela Greger’a i Gene Stone, amerykańskich popularyzatorów diet roślinnych). Ta niby najprostsza rada - odżywiaj się zdrowo! - rozkładana na czynniki pierwsze może doprowadzić do frustracji: skąd wziąć nalewkę z pochrzynu włochatego lub wąkrotę azjatycką? Ale im wymyślniejsza dieta podana w sosie pseudonaukowych teorii, tym większe wzbudza zainteresowanie. Generacja, która pierwsza zakosztowała dobrodziejstw pomniejszych odkryć w dziedzinie odmładzania - pigułek na porost włosów, długotrwałą erekcję i jędrne mięśnie - wyczekuje teraz eliksiru na opóźnienie starzenia. Czy to jednak wyraz wiary w postęp medycyny, czy może raczej objaw hedonizmu: sześć kapsułek sproszkowanego żeń-szenia dziennie, szczypta kozieradki - i sukces gwarantowany? Tymczasem zbyt szybkiemu starzeniu się naszych organizmów sami możemy zacząć zapobiegać już w młodości. Być zegarmistrzami dla zegara naszego życia.
Autor: N.G.
Źródło: publikacja własna
Potrawa, która ma wielu zwolenników, ale nie każdy ją samodzielnie wykonuje. Trudności sprawia przewracanie na drugą stronę i ocena, czy już się usmażyły.
Ja używam łopatek silikonowych ze szczupłą rączką, bo muszę dobrze wyczuć, czy placki przesuwają się po patelni. Jeżeli tak - są usmażone. Przewracam trzymając w jednej ręce łopatkę, a w drugiej widelec. Używam raczej niedużej patelni, aby zmieścił się jeden lub dwa placki, oczywiście głębszej, aby olej nie wypływał na płytę. Podczas zdejmowania ustawiam talerz obok patelni na płycie ceramicznej. W przypadku kuchni gazowej z tradycyjnymi palnikami talerz stał na palniku obok. I tak jak podczas odwracania, przy zdejmowaniu trzymam w jednej ręce łopatkę, a w drugiej widelec, aby przytrzymać placek.
Składniki:
5-6 sporych ziemniaków, jedno jajko, jedna łyżka mąki pszennej, jedna średnia cebula, płaska łyżeczka majeranku, sól, pieprz do smaku i szczypta proszku do pieczenia.
Wykonanie:
Obrane i umyte ziemniaki oraz oczyszczoną cebulkę ścieramy na tarce o najdrobniejszych oczkach, (możemy sobie pomóc korzystając z robotów kuchennych), dodajemy pozostałe składniki i mieszamy dokładnie, by wszystko dobrze się połączyło. Ciasto musi być gęściejsze niż naleśnikowe.
Na patelnię wlewamy ok. dwie łyżki oleju i czekamy aż olej się rozgrzeje. Następnie nalewamy masę dużą stołową łyżką lub plastikową miarką nisko nad patelnią i delikatnie wygładzamy. Przy smażeniu trzeba słuchać, bo usmażony placek inaczej skwierczy i zmienia zapach.
Podajemy wg uznania: z cukrem, kleksem śmietany lub sosem z drobno pokrojonym mięskiem.
Bardzo dobre są placki z młodych ziemniaków, pamiętajmy jednak, że do masy z młodych ziemniaków trzeba dodać więcej mąki i czasami odlać wodę. Wyjątkowo dobre są prosto z patelni z chrupiącym brzegiem polane sosem grzybowym.
Smacznego.
Autor: N.G.
Źródło: publikacja własna
Ilość składników i innych produktów zależy od ilości osób przy stole.
Składniki:
truskawki, banany, winogrona, wydrylowane czereśnie lub inne owoce sezonowe, patyczki do szaszłyków, świeże listki mięty do dekoracji.
Wykonanie:
Banany obieramy i kroimy w plasterki ok. centymetra grubości, duże truskawki kroimy na ćwiartki lub połówki i nadziewamy na patyczki. Zaczynamy truskawką, później banan, truskawka, winogrono, truskawka... i tak do 2/3 długości patyczka - w każdym razie kończymy truskawką. Oczywiście pamiętamy, że owoce muszą być umyte pod bieżącą wodą.
Szaszłyki układamy na talerzu wyłożonym świeżymi listkami mięty.
Składniki:
dwie mleczne i jedna gorzka tabliczka czekolady, małe opakowanie śmietanki kremówki, truskawki i inne ulubione owoce, patyczki do szaszłyków, łyżeczki do deserów, ceramiczna podstawka z podgrzewaczem.
Wykonanie:
Śmietankę ubijamy, czekoladę rozpuszczamy w dość szerokim rondelku i ciągle mieszając dodajemy ubitą kremówkę, stawiamy na podstawkę z podpalonym podgrzewaczem.
Wcześniej musimy przygotować owoce: myjemy, obieramy które trzeba i kroimy w grubą kostkę. Każdy rodzaj owoców układamy na oddzielnej miseczce, ale można też przygotować talerzyk owocowy dla każdego biesiadnika oddzielnie. Obok układamy patyczek i łyżeczkę. Na patyczek nadziewamy owoc, zanurzamy w gorącej czekoladzie. Przy wyjmowaniu podkładamy łyżeczkę, aby czekolada nie skapywała na stół.
Ten deser wspaniale sprawdza się podczas wiosennych dni.
Składniki na biszkopt:
8 jajek,
8 łyżek cukru, 8 łyżek mąki.Pozostałe składniki:
Sposób przygotowania:
Wsypujemy cukier, oddzielamy żółtka od białek, białka wlewamy do cukru i ubijamy na sztywną pianę. Dodajemy, ciągle ubijając po jednym żółtku - czym dłużej ubijamy tym lepiej, ale nie szkodzi, kiedy zamiast jednego wpadną nam dwa. Na końcu dodajemy mąkę i miksujemy na najwolniejszych obrotach miksera. Przelewamy ciasto do wysmarowanej i wysypanej mąką okrągłej tortownicy i pieczemy ok. 40 minut w temperaturze 170 stopni Celsjusza.
Po upieczeniu biszkopt przekładamy na deskę, kroimy na pół (ale nie jak tort) i układamy na okrągłym talerzu półokrągłymi bokami do siebie. Punkt zetknięcia nie może być w połowie. To są skrzydła motyla. Na ciasto nakładamy ubitą kremówkę. Najlepiej jedną ręką, drugą delikatnie kontrolujemy, żeby śmietana znalazła się na biszkopcie, a nie obok. Szeroką łopatką lekko wyrównujemy kremówkę. Dookoła skrzydeł na śmietanę układamy truskawki przekrojone na pół (wypukłą stroną do góry). Na środek układamy delikatnie drobne owoce np. jagody lub inne drobno pokrojone. Serwetką lekko wycieramy brzeg talerza z kropel śmietany.
Składniki:
truskawki, cukier, plastikowe pojemniczki.
Wykonanie:
Umyte i obrane truskawki kroimy w cząstki lub plasterki, wkładamy do plastikowych pojemników np. po lodach, zasypujemy cukrem, zamykamy i wkładamy do zamrażalnika.
Zimą mogą być podstawą deserów, można je dodać do galaretki lub udekorować bitą śmietanką. Są smaczniejsze niż mrożone, bardziej jędrne i ładniej pachną.
Tak przygotowane truskawki zamiast do zamrażalnika można włożyć do szczelnego słoika, zalać odrobiną rumu, koniaku lub spirytusu. Zamknąć i wynieść w chłodne miejsce. Są bardzo dobre do kremów i nie tylko.
Smacznego.
Autor: Zofia Krzemkowska - opr. red.
Źródło: publikacja własna
Któż nie lubi otrzymywać prezentów? Dla mnie poza miłą niespodzianką, są one także dowodem czyjejś pamięci, która nie ginie - mimo upływających dziesiątek lat. Niedawno zostałam obdarowana taką właśnie niespodzianką, która sprawiła mi ogromną radość. Prezentem - niespodzianką jest książka pt. „Pismo Braille’a z tradycją w nowoczesność” pod redakcją Małgorzaty Paplińskiej. Została ona wydana w 2016 roku przez Fundację Polskich Niewidomych i Słabowidzących „Trakt” z Warszawy.
Niech wolno mi będzie z tego miejsca raz jeszcze podziękować Fundacji „Trakt” za wspaniały prezent.
Tytuł książki mówi właściwie wszystko, a pismo Braille’a to temat szczególnie mi bliski. Jest to zbiór niezwykle interesujących opracowań autorstwa wykładowców Uniwersytetu Warszawskiego, Uniwersytetu Stefana Kardynała Wyszyńskiego, Uniwersytetu Zielonogórskiego, Uniwersytetu Przyrodniczo-Humanistycznego w Siedlcach oraz Akademii Pedagogiki Specjalnej w Warszawie.
Szczególną uwagę zwróciłam na niewidomych autorów zagadnień zamieszczonych w tej książce, ponieważ znam ich osobiście. A są to:
prof. dr hab. Małgorzata Czerwińska, mgr Helena Jakubowska, dr Stanisław Jakubowski, dr Dariusz Mikułowski.
Zamieszczone w książce zagadnienia są poparte przeprowadzonymi badaniami oraz - jak na pracę naukową przystało - opatrzone bogatą bibliografią.
Wymienię jedynie kilka zamieszczonych zagadnień, by pozwolić Czytelnikom na nieco lepsze poznanie problematyki poruszanej w prezentowanej publikacji.
Pismo brajla - historia, specyfika.
Skróty brajlowskie - schyłek czy nowa odsłona.
Brajlowskie nuty, brajlowski zapis matematyczny.
Pismo brajla w edukacji i komunikacji.
Pismo brajla wobec wyzwań współczesnej komunikacji osób niewidomych.
Brajlowskie napisy na barwnych mapach dotykowych.
Rola oznaczeń dotykowych w orientacji przestrzennej i inne.
Mnie zainteresowały szczególnie uwagi Małgorzaty Paplińskiej zawarte w opracowaniu: "Znaczenie czytania dotykowego, jego charakterystyka, a bariery mentalne osób niewidomych i ociemniałych wobec pisma brajla."
Na okładce książki znajduje się recenzja autorstwa prof. Dr hab. Jadwigi Kuczyńskiej-Kwapisz. Czytamy w niej „Teksty zebrane w książce pokazują znaczenie pisma brajla. Jego funkcje w różnych obszarach aktywności osób niewidomych. Publikacje charakteryzują wysokie walory naukowe i praktyczne. Zawarte wypowiedzi skłaniają do refleksji”.
Publikacja ta - moim zdaniem - powinna znaleźć się w każdej bibliotece związanej z niewidomymi i słabowidzącymi, na uczelniach prowadzących kierunki pedagogiczne dotyczące nauczania i wychowania niewidomych i słabowidzących oraz w ośrodkach rehabilitacyjnych.
Autor: Wanda Nastarowicz
Źródło: publikacja własna
Zachęcam Państwa do zapoznania się z pozycją wydaną przez Ośrodek Rozwojowo-Wdrożeniowy Lasów Państwowych w Bedoniu, pt. Jaki to ptak.
Rozpoznawanie ptaków po śpiewie i głosach, 160 gatunków
Lektor - Janusz Szydłowski
Zdjęcia - Tomasz Ogrodowczyk
Na jednej płycie mieszczą się głosy ptaków z opisem słownym. Drugą część płyty stanowi książeczka w PDF z tekstem drukowanym i fotografiami omawianych ptaków.
Naszych Czytelników zapewne przede wszystkim zainteresują głosy i śpiew ptaków. Na płycie jest ich 160 - bardziej i mniej znanych; są ptaki wodne, brodzące, leśne, z pogranicza pól i lasów. Te bardziej popularne jak gołębie, różne odmiany kaczek, sikor, są też mniej znane np. grubodziób, ortolan, wodniczka, są głosy sów, krukowatych, dzięciołów i in.
Nagrania są bardzo dobrej jakości, głos lektora jest przyjemny dla ucha i nie przeszkadza w słuchaniu ptaków. Osoby lepiej widzące ucieszą wspaniałe zdjęcia wykonane przez wybitnego fotografa przyrody jakim jest pan Tomasz Ogrodowczyk.
Ośrodek w Bedoniu wydał również komplet 4 płyt „Jaki to ptak”. Każda część zawiera płytę z 40 głosami i książeczkę papierową z tekstem drukowanym i małymi zdjęciami poszczególnych ptaków. Być może niektórych z Państwa zainteresują filmy przyrodnicze - niektóre z audiodeskrypcją.
Są to ciekawe pozycje dla niewidomych, bardzo przydatne podczas leśnych czy parkowych spacerów. Ogromną radość będzie sprawiało rozpoznanie głosu kosa, który już z wilgą się nie pomyli. Ja już wiem, że słyszę na osiedlu sikory, jaskółki, skowronki, zięby, piecuszki, kapturki, bażanty, rudziki i oczywiście kosy, pierwiosnka i kilka innych.
Zachęcam Państwa do kontaktu z Ośrodkiem i wybrania wydawnictw z audiodeskrypcją lub opisanych powyżej płyt. Ceny są przystępne od 20 do 30 zł za płytę. Cena zależy również od ilości zamówionych egzemplarzy.
Taka płyta może być doskonałym prezentem również dla dziecka, bo i dla tej grupy czytelników znajdą się słuchowiska, bajki i filmy edukacyjne.
Płyta z głosami ptaków lub zwierząt może również być antydepresantem podczas jesiennych i zimowych załamań pogody i naszego nastroju. Znajdziemy na niej gila, którego tylko zimą możemy posłuchać w Polsce.
„Jaki to ptak” jest płytą na wszystkie cztery pory roku.
Dla zainteresowanych zakupem Czytelników podaję dane wydawnictwa:
Nowy Bedoń, ul. Sienkiewicza 19
95-020 Andrespol
tel.: 42 677-25-13
e-mail: esklep@bedon.lasy.gov.pl
strona internetowa: www.bedon.lasy.gov.pl
Autor: Anna Kwaśnicka
Źródło: Gość Opolski 07/2014
Alina Koralewska jest zauroczona światem arabskim. Do wielu miejsc podróżowała sama. Aż trudno uwierzyć, że jest niewidoma.
- Nigdy nie pokazuję zdjęć, ponieważ one nic dla mnie nie znaczą. Znaczenie ma dla mnie to, co opowiadam - mówi wprost Alina Koralewska, która podczas spotkania w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Opolu odmalowała słowami to, z czym spotkała się w Algierii, Maroku, Gruzji czy Indiach, gdzie gościła, pomagając osobom niewidomym i upośledzonym umysłowo. Słuchacze byli zauroczeni dokładnością opisów, wielością przeżyć i odwagą pani Aliny, która od 14. roku życia nie widzi, a mimo to od 37 lat podróżuje po świecie.
Zapach arabskich przypraw
Przed laty powiedziała stanowcze „nie” pracy w spółdzielni dla inwalidów. Dziś jest żoną, matką, realizuje się zawodowo, niesie pomoc innym i spełnia swoje marzenia. Perfekcyjnie zna język francuski i włoski, ukończyła filologię romańską na Uniwersytecie Wrocławskim. Rozmawia też po hiszpańsku i rosyjsku. Na co dzień pracuje jako masażystka w zakresie usprawniania funkcji ruchowych. Odbyła staż wolontaryjny w Instytutach Dzieci i Młodzieży Niewidomej w Laskach, Palermo czy Lozannie.
Współpracuje z Polskim Centrum Zdrowia Seksualnego w Londynie, dyżurując przy telefonie zaufania. Ukończyła m.in. kurs z terapii psychodynamicznej. Jak sama mówi, kiedy jej podopieczny potrzebuje fachowej opieki, ona zdobywa odpowiednie ku temu kwalifikacje. Na spotkaniu zatytułowanym „Wyprawy niemożliwe?”, które poprowadził Mariusz Jarzombek, pojawiła się w przepięknej sukience z Algierii.
- Lubię świat arabski. Tamten wrzask na ulicach, koloryt, zapach przypraw. Lubię się targować - uśmiecha się pani Alina, podkreślając: - Jest to świat tak różny od naszego, ale bardzo piękny.
Syrop z cebuli
Opowiedziała o arabskiej rodzinie z Algierii, która otworzyła dla niej drzwi swego domu, a także o szkole dla niewidomych w Tarudant na południu Maroka. - Mówili mi, że byłam pierwszą osobą z Europy, która do tej szkoły dotarła. Budynek nowy, wybudowany z polecenia króla. Nie wiem, jak wyglądał ten wcześniejszy, ale jeśli ktoś sobie wyobraża pokój w internacie, to tutaj mieliśmy dużą salę, podzieloną na cztero- i pięcioosobowe boksy, zamieszkane przez 30 dziewcząt w wieku od 6 do 24 lat. Toalety to dwie stopki i dziura. Korzysta się „na narciarza”. Był też internat dla 60 chłopców, ale z nimi, jako kobieta, kontaktu nie miałam - opowiada.
- Dziewczynki były zakaszlane, zasmarkane, więc pierwsze, o co poprosiłam dyrektora szkoły, to pół kilo cukru i trzy kilo cebuli. Zrobiłam syrop - mówi. - Budynek był w kiepskim stanie, w nocy było w nim tak zimno, że dziewczynki do spania nic nie ściągały, nawet fartuszków. Ciepła woda była tylko na dole, w kuchni. Ale poznałam osoby pracujące w domu dziecka, wśród nich pana złotą rączkę. Poprosiłam go, by naprawił nam w internacie ciepłą wodę. Zrobił to, ale niestety okazało się, że baterie i krany były wykonane z tak kiepskich materiałów, że szybko robiły się bardzo gorące. Bałam się, że dziewczynki się poparzą, więc zdecydowałam, że ciepła woda będzie tylko u mnie w kranie. To zawsze bliżej niż nosić z parteru - podkreśla. - Dostępne lekarstwa okazały się o przynajmniej cztery lata przeterminowane, a dziewczynki nawet nie wiedziały, że kiedy boli je brzuch, mogą wziąć tabletkę. Powoli stawałam się dla nich wychowawczynią, pielęgniarką, powierniczką i rehabilitantką. Gdy stamtąd wyjeżdżałam, był jeden wielki ryk, a pierwsza to ja sama płakałam - mówi.
U polskich franciszkanek w Bangalore
Do Indii miała jechać z koleżanką, a także córką i jej chłopakiem. Niestety mąż koleżanki zachorował, więc zrezygnowała z podróży. - Córka powiedziała mi wprost, że na wakacjach z chłopakiem towarzystwa mamy nie potrzebuje, ale z podróży zrezygnować nie chciałam. Wyszukałam więc ośrodek dla niewidomych i z nim się skontaktowałam - opowiada. Ośrodek w Bangalore prowadzą siostry franciszkanki służebnice Krzyża, znane m.in. ze swej pracy z niewidomymi w Laskach. - Spędziłam u nich prawie miesiąc. To okolica, do której rykszarz nawet nie chce pojechać. W pobliżu była garbarnia, z której resztki tak po prostu wyrzuca się na zewnątrz. W nocy ujadają tam całe watahy psów, spać się nie da, a o wychodzeniu nawet nie ma mowy - opowiada.
- Siostry uczą tam 80 dzieci, z czego 30 to sieroty. Mówią, że szkoła utrzymywana jest „z nieba”, bo na chrześcijańską działalność władze żadnej dotacji nie dadzą - wyjaśnia. Opowiadała również o tym, że w Indiach poznała przepiękną przyrodę, jadła prawdziwe kokosy prosto z palmy, „widziała”, jak rosną pieprz czy owoce papai. Zaraz dopowiada, że w Egipcie trzymała w rękach żywego krokodyla, a w Afryce Północnej podróżowała na przednim siedzeniu taksówki, w której brakowało z przodu szyby. - Bałam się, że owady poranią mi twarz - uśmiecha się. Czuję się wyróżniona - Gdy podróżuję, gdy poznaję nowe zapachy, smaki, mam wiele odniesień do literatury. Jestem przecież w miejscach, o których wiele czytałam. Myślę sobie, że jestem wyróżniona przez los. Przecież kiedyś tylko bogaci podróżowali. A ja byłam w Wenecji, Florencji i na Sycylii. Wprawdzie weneckimi kanałami nie płynęłam gondolą, a tramwajem wodnym, ale cóż to za różnica - przyznaje Alina Koralewska. - Gdy przyjechałam do Maroka, zostałam zaproszona przez miejscową rodzinę do domu. Było wówczas wielkie święto i zasiadłam z nimi na poduszkach do świątecznego posiłku. Gospodarz do każdego podszedł z misą i dzbankiem wody, polewając każdemu ręce. Potem podano tażiny, które jedliśmy rękoma. Był i cały ceremoniał parzenia herbaty. Czułam się jak na kartach XIX-wiecznej książki.
Autor: Ignacy Dudkiewicz
Źródło: http://pl.aleteia.org/2017/04/21
Ten przyjaciel największych ludzi polskiego (i nie tylko polskiego) Kościoła swoich czasów - Maritaina, Korniłowicza, Swieżawskiego czy Wyszyńskiego - przez lata mieszkał w oborze.
Tak wyszło. Jedne z pierwszych budynków, jakie udało się wznieść Antoniemu Marylskiemu w podwarszawskich Laskach, to chlewnia i obora właśnie. Latami w tej drugiej sypiał - tylko podczas mrozów przenosząc się do alkierza.
Budował Dzieło Lasek (założony przez matkę Elżbietę Różę Czacką i księdza Władysława Korniłowicza ośrodek dla osób niewidomych, nazywany niegdyś „duchową stolicą Polski” ze względu na niezwykły klimat intelektualny i religijny tego miejsca), choć nie znał się ani trochę na budownictwie. Gdy powiedział o tym Matce Czackiej - która zaproponowała mu rolę budowniczego po jednodniowej znajomości - odpowiedziała tylko: „jak będziesz umiał, tak będziesz budował”.
Nie umiał. Wiedział to nawet prymas Wyszyński (niebędący wszak ekspertem w tych kwestiach), który wspominał, że Laski wzrastały w sposób wysoce niekompetentny. Równocześnie dodawał: „Ale to wszystko było Boże misterium. Tu szło Mądrości Bożej nie tyle o kompetentne przerabiania wapna, ile o przerabianie człowieka”.
Marylskiego Bóg przerabiał jednak długo. Zanim ten sam Wyszyński nazwał go „najlepszym teologiem na podlegającym mu terenie”, zanim trafił pod Warszawę, zanim przeżył nawrócenie na rekolekcjach prowadzonych przez księdza Korniłowicza, przeszedł długą drogę.
Urodził się 21 października 1894 roku. Po tym, jak w 1914 roku jego dom rodzinny został doszczętnie zniszczony, pojechał do Rosji szkolić się w żołnierskim rzemiośle. To w Mikołajewskiej Szkole Kawaleryjskiej w Petersburgu przeżywał i obserwował wydarzenia rewolucji lutowej 1917 roku. Marylski doprowadził wtedy do oddania szkoły w ręce tłumu bez walki - w ten sposób udało się uniknąć ofiar.
Był to bowiem czas, w którym zafascynowany ideami Lwa Tołstoja, zbliżał się do radykalnego pacyfizmu. Gdy rok później wraz z Józefem Czapskim - malarzem, pisarzem, myślicielem - służyli w trakcie oblężenia Bobrujska, wspólnie uznali, że czas z tym skończyć i zacząć żyć radykalnym chrześcijaństwem. Poprosili o zwolnienie ze służby, by nie walczyć przeciwko braciom - Białorusinom. By nie łamać przykazania „nie zabijaj”.
Jego radykalizm szedł dalej. Co prawda długi czas - aż do spotkania Korniłowicza - pozostawał chrześcijaninem bez wyznania, to jednak w kaburze siodła woził Ewangelię. Lekturę chciał przełożyć na działanie. Razem z Czapskim w Piotrogradzie (dzisiejszym Petersburgu) założyli chrześcijański falanster - specyficzną wspólnotę równych i wolnych ludzi. W jej ramach głosili Słowo Boże i ideę pokoju między narodami. Do socjalistycznych założeń dołożyli również ascezę oraz ubóstwo. Ze względu na warunki, jakie panowały w falansterze, braki w zaopatrzeniu i choroby nękające mieszkańców, wielu nazywało pomysł Marylskiego i Czapskiego chrześcijańskim szaleństwem. Idea upadła.
Potem zainteresował się filozofią. i to właśnie będąc studentem poznał Korniłowicza oraz Czacką. Trafił do Lasek, gdzie spędził resztę życia. Tu osiadł, kończąc z jeżdżeniem po Europie. Zwolnił. Był nie tylko prezesem Zarządu działającego tutaj Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi, budowniczym i administratorem. Był również jednym z wielu dobrych duchów tego miejsca.
Potrafił się zaprzyjaźnić z każdym. Dla każdego miał tyle samo czasu, uwagi i troski. Był blisko z wielkimi i małymi tego świata. Z jednej strony, gdy ksiądz Wyszyński siedział w więzieniu w Komańczy, prymas pisał w liście do pana Antoniego: „Wydaje mi się, że byliśmy przez ten czas bardzo blisko siebie. Gdyż Twoje uważne oczy stale mnie śledziły”. Z drugiej, Zbigniew Herbert wspominał, że w ośrodku mieszkał Stasio, osiemnastoletni niewidomy, ponadto upośledzony umysłowo. Jak pisał poeta, był on „stale zatroskany - a to, że studnia huczy i wyje, a to, że coś tam źle z osiołkiem. Wiele razy zdawał z tych kłopotów sprawozdanie, którego pan Marylski cierpliwie wysłuchiwał, rozmawiał przyjaźnie z nim i zawsze jakoś tam Stasia pocieszał”.
Mimo świeckiego stanu głosił też rekolekcje dla sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża (które to zgromadzenia założyła Matka Czacka), mieszkańców zakładu dla niewidomych i dla jego gości. Mówił o cierpieniu, miłosierdziu, tajemnicy. Jak wspominają ci, którzy tych słów słuchali, mówił niespiesznie, powoli, z namysłem. i pewnie już wtedy myślał o kapłaństwie.
Dojrzewał jednak do niego również powolutku i bez pośpiechu. W końcu jednak - dzięki osobistej decyzji Wyszyńskiego - otrzymał z jego rąk święcenia kapłańskie 28 lutego 1971 roku. Miał wtedy 77 lat. Zaczął wtedy mówić o sobie: „ksiądz katolicki, rewolucjonista”. Trochę przesadzał - niespieszność mu już została. Ksiądz Kazimierz Olszewski wspominał, że innych księży „trochę dziwiło, że odprawia tak powoli, z namaszczeniem. Robił przystanki w różnych miejscach, kontemplował, rozmyślał”.
Księdzem był dwa lata, aż do śmierci. Zmarł 21 kwietnia 1973 roku, dokładnie 44 lata temu. Jego grób znaleźć można na cmentarzu w Laskach tuż obok grobów Matki Czackiej i księdza Korniłowicza. Leżą razem - trzy wielkie postaci polskiego Kościoła. i najważniejsze postaci Lasek. Zostawili po sobie Dzieło, które trwa.
Autor: Stanisław Zasada
Źródło: http://www.marhan.pl/biblioteka/48-niepokonani/142-ja-tylko-nie-widzę
- Udało się - lekarz odetchnął po operacji.
- To znaczy, że będzie widział? - spytała z nadzieją matka.
- Pani syn nie będzie widział.
Dziś Krzysztof Galas, masażysta, poeta, mówi, że Bóg i tak obszedł się z nim łaskawie, bo nie stracił wzroku nagle, tylko powoli. Miał czas, żeby się przyzwyczaić.
- Skąd pan wie, jak wyglądają dojrzałe jabłka albo że jarzębina jest czerwona?
- Pamiętam je z czasu, jak jeszcze widziałem. Pamiętam, jak wygląda drzewo, samochód, jakie są barwy. (Stąd Krzysztof wie na przykład, jaką koszulę założyć do niebieskich dżinsów, żeby kolory się nie gryzły).
- Ale żony pan nie widział?
- Nie.
- To skąd pan wie, że jest ładna?
- Inni mi ją opisali.
Alina poszła kiedyś z Krzysztofem na grób Barbary. Gdy przeczytała na nagrobku, że tamta kobieta zmarła tak młodo, zrobiło się jej żal.
- Ty musiałaś umrzeć, żebym ja miała dobrze - powiedziała i przytuliła się do niego.
marmurowa mozaika wody
na skoszonej trawie
po ściernisku świt kaleczy stopy
dojrzałe jabłka pachną ciepłym domem
jarzębina przed chwilą zasnęła
mrużąc czerwone oczy
Wiersz napisał kilka lat temu. Zamieścił go w pierwszym tomiku pt. „Róża przeznaczeń”. „Barwa tego kwiatu jest być może jednym z ostatnich wrażeń kolorystycznych, jakie zapamiętał, zanim stracił wzrok” - napisała na okładce książki znajoma poetka Helena Gordziej. Na okładce drugiego tomiku napisała: „Czytelnik, gdyby nie notka informacyjna o braku światła w oczach autora, nie domyśliłby się, że wiersze tworzy człowiek dotknięty utratą wzroku. Pogodzony z losem stworzył dla siebie, dla odbiorców poezji świat mieniący się barwami życia”.
- Mam piękną żonę, rodzinę, pracę. Czego chcieć więcej? - pyta Krzysztof Galas, 42 lata, niewidomy od 30 lat. Nieszczęśliwy byłby wtedy, gdyby mówił: „Ja nie widzę”.
Dlatego mówi: „Ja tylko nie widzę”.
Ślepota nie jest walką o nieosiągalne,
pełną wymyślnych dziwactw,
dla mnie to zwykła przypadłość,
podobna 16 maj 2017 09:17:53łamliwości paznokci.
- Udało się - po skończonej operacji lekarz odetchnął z ulgą. - To znaczy, że będzie widział? - spytała z nadzieją matka. - Pani syn nie będzie widział.
Jaskra i zaćma, z którymi się urodził, były w tamtym czasie nieuleczalne. Operacje w najlepszych klinikach tylko oddaliły wyrok. To był chyba najtrudniejszy okres w jego życiu. Z pobytów w szpitalach najbardziej zapamiętał tęsknotę za domem.
Gdy lekarz powiedział matce, że nie będzie widział, miał siedem lat. Za mało, żeby samemu się przejąć.
- Ale mama długo płakała - to akurat najbardziej wryło mu się w pamięć.
Obrazy coraz bardziej się rozmywały. Kiedy miał 13 lat, przestał odróżniać trawę od asfaltu. Gdy miał 15, nie widział już nic.
Mówi, że Bóg i tak obszedł się z nim łaskawie, bo nie stracił wzroku nagle, ale powoli. Miał czas, żeby się przyzwyczaić.
Jeśli ogrom osobistego cierpienia
pochłania twoją uwagę w całości
policz odpryski lakieru
na poszarzałej bieli mojej laski
dotknij skaleczonego czoła
po zderzeniu z ulicznym słupem.
Po podstawówce dla dzieci niewidomych w rodzinnym Poznaniu uparł się, że pójdzie do normalnego liceum. Był jedynym niewidomym w szkole. Nie czuł się gorszy od reszty. Sam zasłużył na to, żeby koleżanki i koledzy traktowali go normalnie: dobrze się uczył, był wysportowany (z całej klasy najlepiej podnosił się na drążku).
Nie poszedł na studia, bo chciał się szybko usamodzielnić. Mógł się wyuczyć prostego zawodu. Ale nie wyobrażał sobie, jak całe życie można robić szczotki albo wyplatać koszyki z wikliny. Wybrał szkołę masażu leczniczego dla niewidomych w Krakowie (dla niewidzących to zawód elitarny). Wrócił do Poznania, pracuje w jednej z tutejszych przychodni.
Na czarno-białej fotografii Barbara się uśmiecha. Ma ciemne, krótkie włosy i grube okulary. Poznali się w szkole masażu. Ona była w lepszej sytuacji - widziała na jedno oko. Później całkowicie straciła wzrok. Zakochali się, jeszcze w szkole zaczęli myśleć o wspólnym życiu.
Pobrali się z Basią, gdy miał 20 lat. Po roku urodziła się Agnieszka. Kompletnie zwariowali na jej punkcie, choć dała się im mocno we znaki: nie chciała jeść i całe noce nie spała. Gdy szła do pierwszej klasy, przeżyli to jak wielkie święto. Kilka tygodni później Basia zaczęła mieć silne bóle głowy.
Był późny lipcowy wieczór. Po całym dniu pracy w hurtowni Alina była zmęczona i zrezygnowana. To już dwa lata, jak mąż zostawił ją z dwójką dzieci. W myślach przeliczała, na ile starczy jej pensja, którą schowała na dno torebki. Wiedziała, że znów nie pojadą na wakacje.
Zbliżała się do domu. Zobaczyła podpitego mężczyznę, który trzymał jakąś deskę. Widziała jeszcze, jak się zamachnął. Nie pamięta, jak upadła. - Złodziej! - zaczęła krzyczeć, gdy się ocknęła. Oparła się o mur kamienicy i zaczęła płakać. Przechodzący obok patrol policji zauważył napad. Odzyskała torebkę. Następnego dnia po raz pierwszy od długiego czasu poczuła radość. Cieszyła się, że żyje.
Dni co odeszły w zapomnienie
pachną zielonym deszczem
szeleszczą stosem kolorowych kopert
bywa wracają ukłuciem w mostku.
Gdy słyszał, jak ciężkie grudy ziemi bębnią o trumnę jego żony, zacisnął pięści i powiedział sobie w duchu: „Jeszcze szczęście się do mnie uśmiechnie”. - Ale przez pierwsze miesiące po pogrzebie chodziłem ze spuszczoną głową i wszystko robiłem mechanicznie - mówi dziś.
Barbara miała guza mózgu, operacja była niemożliwa. Zmarła w ładny listopadowy dzień. Zostawiła go z siedmioletnią Agnieszką. - Wiem, że Bóg krzywdy mi nie zrobi - powiedział wtedy znajomym.
- Pleciesz - odpowiedzieli. - Jeżeli Bóg jest taki dobry, to jak mógł niewidomemu zabrać żonę i zostawić go z małym dzieckiem?
Tłumaczył, że na tym świecie nic nie dzieje się po nic. Gdy spotyka nas coś złego, to zawsze w jakimś celu. Patrzyli na niego jak na wariata.
Alina stała w kościele i wpatrywała się w obraz Jezusa Miłosiernego. Znów była smutna. Do tego wciąż bolał ją kręgosłup. Nic jej nie cieszyło. W domu nie dawała sobie rady ze zwykłymi, codziennymi sprawami. „Boże, gdybym miała odpowiedzialnego mężczyznę” - westchnęła. Wcale się nie modliła, żeby Bóg zesłał jej kogoś takiego. Tak jej się tylko wyrwało. Była pewna, że i tak nic dobrego już jej w życiu nie spotka. Dwa tygodnie później poznała Krzysztofa.
Trudno opowiadać
o jaśniejszej stronie
ludzkiej duszy
kiedy każde słowo wyrasta
cierniem
łzy co zostały na dnie szklanki
po szczęśliwych czasach
usypiają rozum.
To było dokładnie cztery miesiące od śmierci Barbary. Powiedział sobie, że od dziś będzie żył z uśmiechem na ustach. i tego dnia (pamięta, że był poniedziałek) przyszła ona.
O tym, że weźmie się w garść, tak naprawdę zdecydował dzień wcześniej. W niedzielne popołudnie siedział przy starym biurku. Mocniej przygrzało słońce. Może to sprawiło, że spojrzał inaczej na życie. Dotarło do niego, że to, jakie ono będzie, zależy tylko od jego nastawienia.
Poprzednie miesiące to był koszmar. Monotonia, zwykłe codzienne obowiązki i ból, czasem nie do zniesienia. Rano wychodził z domu i jechał kilka przystanków autobusem do pracy. W przychodni zawsze był tłok. Może dzięki temu na kilka godzin zapominał o wszystkim. W domu było gorzej. Agnieszka ciągle pytała o mamę. Zaciskał zęby, żeby się nie rozpłakać.
W tamten poniedziałek recepcjonistka spytała Krzysztofa, czy przyjmie jeszcze jedną pacjentkę. Kończył już pracę, ale kazał jej wejść. Był w takim nastroju, że zgodziłby się na wszystko. Pacjentka była smutna i milcząca. Musiał mówić za nią (rozmowa to ważna część terapii). Opowiadał, jak długo jest niewidomy i jak sobie radzi, że niedawno zmarła mu żona i że sam wychowuje córeczkę. Ale mówił o tym w taki sposób, jakby nic się nie stało.
Alina: - Nie mogłam się nadziwić, jak niewidomy, a do tego wdowiec z małym dzieckiem, może mieć w sobie tyle pogody ducha.
Zaczęła zastanawiać się nad sobą i pytać, czy nie wyolbrzymia swoich nieszczęść.
Przeszkadzam czarnym myślom
co krętymi schodami wchodzą
w umysł
zimne bezduszne.
Jego recepta na życie: nie płakać nad sobą. Zawsze chciał żyć normalnie, a nie narzekać na swój los. Przyjmowania życia takiego, jakim jest, nauczyła go matka. Gdy przez swoje kalectwo nie radził sobie z czymś, powtarzała: „Nie użalaj się”. To było jedno z jej ulubionych powiedzeń. Kiedy już dorósł, przyznała mu się, że sama szła wtedy do łazienki, aby się wypłakać.
Masaży było 20. Rozmawiali coraz więcej. Krzysztof nie pamiętał już, kiedy tak chętnie wstawał rano do pracy. Alina też potrzebowała tych spotkań. Wcześniej nie miała z kim rozmawiać, tkwiła w nieszczęściu sama. Teraz znów chciało jej się żyć. Gdy zabiegi się skończyły, przesiadywali długie godziny w parku na ławce, rozmawiali o życiu jej i jego.
Któregoś dnia Krzysztof powiedział Alinie, że ją kocha. i że chciałby z nią być. Odpowiedziała: - Nie będę już niczyją żoną.
Skazany na milczenie
z niepokojem otwieram
pocztową skrzynkę
zamek zgrzyta tęsknotą.
Czasem myśli o Barbarze. Była zupełnie inna niż on. Nigdy nie pogodziła się z kalectwem. Pamięta, jak się bała, gdy zaczęła tracić wzrok. Wierzy, że tam, gdzie jest teraz, jest jej lepiej.
Gdy Alina powiedziała, że nie będzie już niczyją żoną, poczuł się odtrącony. W końcu zaczął sobie tłumaczyć: „A czemu normalna kobieta ma wziąć niewidomego?”.
Alina: - Byłam świeżo po rozwodzie i nie potrzebowałam kolejnych emocji.
Do stałego związku dojrzewała kilka lat. Musiała odpowiedzieć sobie na wiele pytań: Co powie rodzina? Jak zareagują znajomi? Jak wytłumaczy to dzieciom? Czy dzieci zaakceptują nowy dom? O jego kalectwie nie myślała prawie w ogóle. Wiedziała już, że takie rzeczy nie mogą przekreślać człowieka.
Poeta usypia bystrość rozumu
heksametrem sławi kruchość
porcelany
stłuczonej przez nieuwagę
filiżanki.
Wiersze zaczął pisać trzy lata temu. Pokazał znajomej poetce. - Powinieneś to wydać - powiedziała. Pierwszy tomik „Róża przeznaczeń” wydał własnym sumptem w 2001 roku. Następne dwa sfinansowało Stowarzyszenie Pomocy Niewidomym i Słabowidzącym „Być potrzebnym”.
O czym pisze? O tym, że życie trzeba brać takim, jakie jest. O miłości, cierpieniu, przemijaniu, przywracaniu porwanych związków (o tym wszystkim opowiadają mu pacjenci). O swoim kalectwie nie pisze prawie wcale.
Po co pisze? - Żeby pokazać, że z życiem trzeba i warto się zmagać - mówi. On zmaga się od dziecka, bo zawsze miał trudniej niż inni.
Mimo że są ze sobą 10 lat, ich związek dla wielu osób jest wciąż nie do pojęcia. Kolega Krzysztofa powiedział mu w przypływie szczerości: - Ona jest za ładna, żeby z tobą być. Prędzej czy później ci się urwie.
Znajoma Krzysztofa powiedziała raz Alinie: - Chyba wyszłaś za niego dla pieniędzy.
Początki nie były łatwe. Agnieszka, córka Krzysztofa, oraz Wojtek i Elena, dzieci Aliny, musieli zaakceptować siebie nawzajem i ich. Agnieszka nie mogła się pogodzić z tym, że nie jest już jedynaczką i że nie wszystko jest dla niej. Wojtek długo był wobec Krzysztofa nieufny. Najszybciej nową sytuację zaakceptowała Elena. Może dlatego, że była najmłodsza. Upłynęło sporo czasu, nim stworzyli rodzinę.
Teraz dzieci już dorosły, wyszły z domu i żyją własnym życiem. - Może to jest nasz czas? - Alina spogląda na Krzysztofa.
Pukanie do drzwi. On otwiera. Gdy ludzie zauważają, że Krzysztof jest niewidomy, od razu pytają: „A czy jest jeszcze ktoś w domu?”. Jakby on był nienormalny.
Niedawno byli z Aliną na dworcu. Wdali się w rozmowę ze starszym małżeństwem. Starszy pan zwrócił się ponad głową Krzysztofa do Aliny: - A mąż od urodzenia jest niewidomy?
W takich chwilach, gdy jest ignorowany, bo nie widzi, czuje się gorszy od innych.
Moje oczy nie mogą ujrzeć
twojej twarzy
zmarszczonego czoła
ruchu powiek
ust wygiętych w uśmiechu.
Oglądam ciebie źrenicami dłoni.
Krzysztof wie, że Alina jest ładną, szczupłą blondynką (kiedy się poznali, miała długie włosy). O tym, jak wygląda, opowiedzieli mu przyjaciele i trochę ona sama. Jak to jest nie widzieć ukochanej osoby? Alina bierze do ręki tomik Krzysztofa i czyta:
„Nigdy przedtem
tak silnie nie pragnąłem
przywrócenia wzroku
jak wówczas
kiedy po raz pierwszy
dotknąłem twojej dłoni”.
Tak, bodaj wtedy najbardziej żałował, że nie widzi.
Wiersze pochodzą z tomików Krzysztofa Galasa: „Róża przeznaczeń”, „Płoszenie chwil”, „Wizerunki godzin”.
Urodził się w Poznaniu w 1964 r. Ukończył znane Studium Pomaturalne Masażu Leczniczego dla niewidomych w Krakowie. Jako masażysta od ponad trzydziestu lat prowadzi z powodzeniem gabinet masażu leczniczego.
Jest byłym sportowcem, zdobył 38 medali na mistrzostwach Polski w pływaniu w kategorii niewidomych. W 1980 r. zajął IV miejsce na Igrzyskach Paraolimpijskich w Arhem w Holandii.
Debiutował tomikiem poezji „Róża Przeznaczeń” w 2004 r., wydanym także na płycie CD. Kolejne książki to: „Płoszenie chwil” (2005) - płyta CD o tym samym tytule, „Wizerunki godzin” (2006), „Na powiece Ziemi” (2007) wraz z płytą CD na której została utrwalona treść w formie słuchowiska poetyckiego, „Kamieniołomy dni” (2009), „Na mieliźnie prawdy” (2010), „Nieustępliwa pamięć” (2011), „Czas niepewności” (2012), „Modlitwa o błękit” (2016).
Wiersze poety publikowane były w wielu antologiach i almanachach, a także czasopismach kulturalnych, takich jak Gazeta Kulturalna, Okolice Poetów, Znad Wilii, Sekrety żaru, w kwartalnikach Filantrop, oraz Help-wiedzieć więcej. Można je było usłyszeć na antenie Programu i Polskiego Radia, poznańskiego radia Merkury, oraz radia Emaus.
Poezja Krzysztofa Galasa była tłumaczona na języki: niemiecki, rosyjski, białoruski, węgierski, esperanto, grecki, ukraiński, wietnamski, bułgarski, ormiański.
Twórca cyklu humorystycznych felietonów literackich, z których powstała książka w 2015 r., pod tytułem „Widzieć intelektem”, oraz cyklu felietonów pod tytułem „Okiem masażysty”, dotyczących spraw osób niewidomych, prezentowanych w stałym cyklu w poznańskim radiu „Merkury”.
Od 2006 r. jest członkiem Związku Literatów Polskich oddział Poznań, w którym jako inicjator, prowadzi cykliczne „Spotkania swobodnej myśli” zapoznające wszystkich chętnych z twórczością poznańskich poetów.
W 2014 roku odznaczony Odznaką Honorową za zasługi dla województwa Wielkopolskiego.
W duecie SOBIE PRZEZNACZENI wraz z żoną Aliną śpiewa poezję, komponuje i gra na gitarze. W 2015 roku ukazała się płyta pt., „Biało-czarne fotografie”, obejmująca siedemnaście kompozycji Krzysztofa Galasa do słów Andrzeja Bartyńskiego.
Główne zainteresowania to medycyna, literatura, sport, muzyka.
Kontakt e-mail: krzysztofgalas@op.pl
Autor: Krzysztof Galas
u progu nocy
ciemnieje porcelanowe niebo
deszcz kładzie się skroplonym pokotem
na parującą czerwcem ziemię
obmywa gładkie kamienie
i szorstkie liście łopianu
rozmowne drzewa
zagłuszają nagromadzone troski
kalendarz gubi zamyśloną kartkę
Jutro twoje imieniny
wdzięczny Bogu uśmiecham się
co tu kryć
to szczęśliwy traf
że kocham cię ponad miarę
wypływa nad uśpione ulice
zrzuca srebrne jabłka
tym co długo błądzą i szukają
duchy spadających gwiazd
dotykają stopami ziemi
milkną pazerne cienie
w pośpiechu zanoszą do piekła
zapomniane imiona
może nie powinienem
wpatrywać się w nocne niebo
tak często i łapczywie
pod lipcowym księżycem jestem sam
na mizernym przedmieściu
znajduję śmieci i wypaloną trawę
noc poi mnie chłodem
nieruchoma i niemuzykalna
odbiera resztę otuchy
nie ma dla mnie ocalenia
bo znam myśli tłumu
i nie czuję nienawiści
dostrzegam okrucieństwo świata
a nie potrafię pisać prozą
żyję z wiosną w sercu
płacę konieczną cenę
którą akceptuję i rozumiem
Wyrwać się
z kręgu ołowianych łez
uciec od niebezpiecznych niewiadomych
plusnąć jak kamień w wodę
cicho położyć się na dnie
nie wracać na królewski dwór
by żyć pośród zasług
drżących warg
wilgotnych dłoni
raczej schować się w mrowisku
być kroplą w oceanie
pozbyć się wstydu i strachu
wyznaczyć realne granice
między barbarzyństwem a człowieczeństwem
zdać egzamin
i otrzymać dyplom z życia
nie umiemy prosić o zapomnienie
wyrządzonych nam krzywd
o sumienie wolne od wyrzutów
co kruszy marmurowe serca
nie potrafimy odczytać liter
alfabetu wrażliwości
Dojrzyj nas
nim zgaśnie przypadkowa pochodnia
zanim umilkną brawa
opadnie entuzjazm
wejrzyj w każde drgnienie
naszych głodnych dusz
przebacz nam bylejakość
prowadź nas w stronę śpiewnej krainy
srebrnej zadumy księżycowej nocy
łagodnych zaklęć
i zbłąkanej miłości
naucz mnie kochać
kiedy strach przed ciemnością
dyktuje słowa wierszy
ocal przed paniką
pod oparem oddechu
zachowaj jaskrawe kolory
w spokojnych jeziorach oczu
przetłumacz na język czułości
by stały się czytelne
dla opuszków moich palców
białą solą łez
szeptem drobnych kroków
ja ci opowiem
o czym śnią pierzaste obłoki
zdradzę tajemnicę morskich fal
słowa śpiewanych przez nie piosenek
kiedy chłoszczą plecy
przybrzeżnych skał
pokażę słońce
co oświetla bezlik możliwości
nie zrodzonych z obrazu
wtedy domkną się rany zwątpienia
trudno się cieszyć złą pogodą
dźwigać nieznośne brzemię
zbyt ciężkie dla wątłych pleców poety
Moja wyostrzona świadomość
topi się w moczarach prywatnego smutku
nie mogę podzielić się nim
z postronnymi
większość z nich zapewnia
o zrozumieniu i współczuciu
w rzeczywistości niczego nie rozumieją
i mało ich obchodzą
moje odczucia
Kiedyś umrę
rozrzućcie moje prochy w podmiejskich lasach
a gdyby ktoś o mnie pytał
powiedzcie
że wyjechałem w daleką podróż
mówmy sobie komplementy
które do tej pory
nie miały okazji zaistnieć
odkrywajmy nieznane lądy
na bezkresnych oceanach
wymyślajmy nowe słowa
co jak srebrne dzwonki
kołyszą się na wietrznych huśtawkach
mnożąc echa wspomnień
przyjazna noc
karmi nas dobrym snem
bezmiarem kolorów pozbawionych światła
naręczem spełnionych pragnień
otwiera w nas niebo
utrwala wzruszenia
zapobiega sytuacjom bez wyjścia.
Autor: Zbigniew Grajkowski
Źródło: publikacja własna
Fundacja Na Rzecz Rozwoju Audiodeskrypcji „Katarynka” z Wrocławia wspiera niepełnosprawnych od 2010 roku. Jak wskazuje sama nazwa tej organizacji, w swych działaniach jest ona skoncentrowana na audiodeskrypcji - czyli opisywaniu tego, co ze swej natury jest niedostępne dla niewidomych. Największym i jednocześnie najbardziej znanym projektem Fundacji „Katarynka” jest Adapter. „Otwieramy filmy dla tych, którzy nie widzą i nie słyszą” - można przeczytać na stronie projektu. Pod adresem http://adapter.pl można znaleźć filmy dostosowane do potrzeb niewidzących oraz niesłyszących. Pierwszej z wymienionych grup możliwość poznania filmu zapewnia audiodeskrypcja, drugiej zaś napisy. Korzystać z Adaptera może każdy. Nie trzeba się nigdzie zapisywać, rejestrować, przesyłać orzeczeń, zapamiętywać haseł do logowania itp. Potrzeba jedynie urządzenia podłączonego do Internetu. Celowo piszę o urządzeniu, ponieważ wcale nie musi być nim komputer. Zdarza się, że do odtwarzania zamieszczonych na Adapterze filmów z powodzeniem wystarcza mi smartfon.
Obecnie Fundacja „Katarynka” proponuje ponad 150 filmów, z których każdy może znaleźć coś dla siebie. Nie ma chyba większego sensu, abym wymieniał w tym miejscu ich tytuły. Wyliczając jedynie niektóre, z pewnością nie trafię w upodobania wszystkich Czytelników. Dlatego chyba najlepiej będzie, gdy każdy sam zapozna się z listą proponowanych filmów. Tym bardziej, że lista ta jest stale powiększana.
Warto wspomnieć o zakładce „Adapter w szkole”, która zawiera filmy dla dzieci i młodzieży, ekranizacje lektur szkolnych.
We wrześniu 2016 roku portal „Adapter.pl” został wyróżniony przez Polski Instytut Sztuki Filmowej nagrodą w kategorii „Portal internetowy/Blog o tematyce filmowej”.
Widzowie „Adaptera” to ok. 40 000 osób. W kwietniu został rozstrzygnięty plebiscyt, w którym widzowie wybierali najlepszego reżysera i aktora. Pierwsze miejsca zajęli Andrzej Wajda oraz Jerzy Stuhr.
Dzięki współpracy Fundacji „Katarynka” i telewizji NC+, abonenci tej platformy cyfrowej mogą śledzić zawody sportowe. Fundacyjni audiodeskryptorzy zapewniają niewidomym kibicom rozrywkę oraz sportowe emocje.
Działania „Katarynki” skierowane do miłośników sportu nie ograniczają się jedynie do telewizji cyfrowej NC+. Fundacja zapewnia także audiodeskrypcję na żywo podczas różnych zawodów rozgrywanych na sportowych arenach Wrocławia oraz m.in. stadionie Legii Warszawa czy Stadionie Narodowym. Dzięki temu niewidomi kibice mają możliwość wspólnego przeżywania atmosfery, jaka towarzyszy sukcesom i porażkom ulubionych zawodników.
Miłośnicy kina z Wrocławia i okolic mogą skorzystać z pokazów filmowych organizowanych w kinie „Nowe Horyzonty”. Wyświetlane na nich filmy są dostosowane dla niewidomych i niesłyszących. Widzowie potrzebujący audiodeskrypcji odbierają ją w słuchawkach. Spektakle te są świetną okazją do integracji - mogą się na nie wybrać niepełnosprawni (nie tylko niewidomi) ze swoimi pełnosprawnymi przyjaciółmi. Pokazy filmów odbywają się cyklicznie - zwykle raz w miesiącu - w ramach projektu „ADAPTER - Kino bez barier”. Cena biletu jest taka sama dla wszystkich.
Kulturalna oferta „Katarynki” to nie tylko kino. Dzięki współpracy z teatrami odbywają się przedstawienia z audiodeskrypcją.
Fundacja tworzy także audioprzewodniki, które są nieocenioną pomocą podczas zwiedzania muzeów. Efekty tych działań można ocenić zwiedzając Muzeum Pana Tadeusza we Wrocławiu czy ekspozycję poświęconą poecie Marianowi Jachimowiczowi znajdującą się w Bibliotece pod Atlantami w Wałbrzychu.
Zdaję sobie sprawę, że wymieniłem tutaj jedynie część działań, jakimi Fundacja „Katarynka” wspiera osoby niepełnosprawne. Nie sposób w krótkim tekście opisać wszystkich filmów, przedstawień teatralnych, wystaw malarskich, muzeów, które dzięki audiodeskrypcji stają się dostępne także dla nas. Mam jednak nadzieję, że przedstawione przeze mnie działania pozwolą Czytelnikom zorientować się, na jakiego rodzaju wsparcie można liczyć ze strony tej organizacji.
Serdecznie dziękuję Pani Justynie Mańkowskiej z Fundacji „Katarynka” za informacje, które okazały się bardzo pomocne przy pisaniu tego artykułu.
Bardziej
szczegółowe wiadomości na temat fundacji i prowadzonych przez
nią działań z pewnością uzyskają Państwo u źródła:
Fundacja Na Rzecz Rozwoju Audiodeskrypcji „Katarynka”
ul. Grabiszyńska 241 E
53-234 Wrocław
Tel. 725-211-301
e-mail: katarynka.biuro@gmail.com
strona internetowa: www.fundacjakatarynka.pl
Autor: Teresa Dederko
Źródło: publikacja własna
Dość często bywa, że gdy osoba niewidoma zgłasza się do przychodni lub szpitala, w pierwszym momencie personel placówki zakłada, że jest to sprawa dla okulisty.
Pojechałam kiedyś z kilkunastoletnią córką na ostry dyżur, ponieważ skarżyła się na silne bóle kręgosłupa. Zaraz przy wejściu do szpitala znajdowała się portiernia. Portier zajęty był rozmową przez telefon, więc tylko mruknął do nas: „Wejście na okulistykę jest z drugiej strony budynku”. Zmyliła go na pewno moja biała laska.
Uważam, że błędem nas niewidomych jest wchodzenie do gabinetu lekarskiego wraz z przewodnikiem. Zazwyczaj kończy się to w ten sposób, że lekarz wypytuje osobę towarzyszącą o dolegliwości pacjenta. Niekiedy bywa wręcz humorystycznie. Przytaczam autentyczny dialog. Lekarz do przewodnika: „Co temu Panu dolega”? a na to niewidomy pacjent: „powiedz Panu doktorowi, że boli mnie gardło”.
Nagminnie wszelkie informacje dotyczące zdrowia, recepty, skierowania lekarze przekazują osobie widzącej. Moja pani doktor wyszła aż przed drzwi gabinetu, gdzie czekała na mnie koleżanka, aby wszystkie zalecenia przekazać, jak się wyraziła, „mojej opiekunce”. Zapewnienia, że razem nie mieszkamy nic nie pomogły.
Parę lat temu w centrum Warszawy spotkałam się z pytaniem lekarki „czy pani mnie słyszy”.Takie wrażenie zrobiła na niej moja biała laska.
Na ogół też personel medyczny nie ma pojęcia jak podprowadzić kogoś, kto nie widzi i wskazać krzesło lub leżankę. Ostatnio gdy tylko otworzyłam drzwi do gabinetu ortopedy, uprzejmy pan poderwał się, chwycił mnie za obie ręce i prowadził posuwając się tyłem. Powiedziałam, że trochę ryzykuje, bo teraz i on nie widzi dokąd dojdziemy.
Jak na razie odwiedzam gabinety lekarskie tylko sporadycznie, ale wiem, jak ogromne trudności napotykają osoby niewidome przewlekle chore.
W wielu wypadkach zasadniczym problemem jest znalezienie przewodnika, który pomagałby w docieraniu na kolejne badania lub systematyczne zabiegi. Bywa, że niewidomi rezygnują z zalecanych terapii, ponieważ codzienne wizyty w przychodni są przeszkodą nie do pokonania.
Mamy też spore problemy z profilaktyką prozdrowotną. Nawet jeżeli dostaniemy zaproszenie na badania profilaktyczne, to z nich nie korzystamy z braku przewodnika. Dobrym, choć jednorazowym rozwiązaniem był przeprowadzony kilka lat temu w Warszawie projekt, w ramach którego przebadano kilkadziesiąt niewidomych kobiet.
Pobyt w szpitalu dla każdego jest ogromnym stresem, a brak wzroku pociąga dalsze komplikacje. Na oddziale pacjent pozostaje sam i musi sobie radzić w zupełnie nowym miejscu, na dodatek sfrustrowany złym stanem zdrowia. Trzeba opanować trafianie do różnych punktów, a jeszcze rozpoznawanie po głosach personelu też jest problemem.
Wydawało by się, że lekarze, ludzie wykształceni, mający do czynienia z różnymi sytuacjami, powinni umieć zachować się taktownie wobec osób z niepełnosprawnościami.
Niestety, często są zaskoczeni pojawieniem się takiego pacjenta i nie wiedzą jak się z nim obchodzić. Nawet gdy mają dobrą wolę to brakuje im podstawowej wiedzy, jak pomóc w wypadku określonej niepełnosprawności.
Czasem jednak wystarczy trochę pomyśleć albo po prostu zapytać samego zainteresowanego. Dobrze byłoby, gdyby pracownicy szpitala podchodząc do łóżka niewidomego pacjenta przedstawiali się, nie podnosili głosu, sądząc, że nie słyszy, a pytania zadawali z bliskiej odległości, nie ze środka Sali, tak, żeby było wiadomo do kogo je kierują. Ważne jest też informowanie podczas badania lub zabiegu, jakie czynności będą wykonywane.
Możemy mieć trochę szczęścia, gdy trafimy na oddział, na którym poprzedził nas jakiś dobrze zrehabilitowany niewidomy.
Zdarzyło mi się niedawno odwiedzić gabinet fizykoterapii i ku mojemu zaskoczeniu, pracownik przeprowadzający mnie z jednego stanowiska do drugiego, od razu ustawił się prawidłowo, jak dobry przewodnik. Na moje zdziwienie odpowiedział: „mieliśmy już tutaj niewidomą pacjentkę”.
Jak widać edukacja w tym zakresie jest potrzebna i przynosi dobre rezultaty.
Autor: Iwona Czarniak
Źródło: publikacja własna
Od jakiegoś czasu w środowisku niewidomych i niedowidzących zaczęły się pojawiać ankiety, które studenci rozsyłają z prośbą o ich wypełnienie. Budujące jest to, że młodzi ludzie są zainteresowani tematyką związaną z dysfunkcją wzroku. Ponieważ sama otrzymałam taką prośbę postanowiłam zadać trojgu z nich kilka pytań.
Odpowiedzi na nie uzyskałam bez problemu. Pierwsza odpowiadała Joanna Kapias.
- Gdzie studiujesz?
- Wydział Etnologii i Nauk o Edukacji w Cieszynie - Uniwersytet Śląski w Katowicach.
- Jaki jest temat twojej pracy?
- Kapitał Społeczny Osób Niewidomych, a ich sytuacja na rynku pracy.
- Czy był to Twój wybór, a jeżeli tak, to co skłoniło cię do takiego wyboru?
- Wybór był mój. Od początku studiów wiedziałam, że w przyszłości chcę pracować z osobami z dysfunkcjami wzroku. Swoją pracę licencjacką pod kierunkiem dr Anny Zawady pisałam na temat rehabilitacji zawodowej osób niewidomych. Wyniki tej pracy zaciekawiły mnie na tyle, że pisząc obecnie pracę magisterską pod kierunkiem prof. dr hab. Zenona Gajdzicy postanowiłam pogłębić ten temat. Doszłam do wniosku, że koncepcja Kapitału Społecznego nada się do tego idealnie.
- Na ile jest Ci znane środowisko niewidomych?
- Mam nadzieję, że bardzo dobrze. Moja mama jest osobą niewidomą, a brat i tata są słabowidzący. Dzięki nim już od dziecka poznawałam wielu innych przedstawicieli tego środowiska. Później, gdy postanowiłam wybrać taką ścieżkę zawodową zaczęłam jeździć na konferencje i poznawać kolejnych ludzi zarówno ze środowiska niewidomych jak i naukowców i praktyków zajmujących się np. tyflopedagogiką.
- Jak oceniasz pomoc naszego środowiska w tworzeniu Twojej pracy?
- Badania prowadzę dopiero od tygodnia, a już spłynęło wiele ankiet. Wszystkim i każdemu z osobna, kto poświęcił parę minut swojego cennego czasu chciałabym bardzo podziękować. Wiele osób pomogło mi dodatkowo rozsyłając ankiety dalej i namawiając swoich znajomych do jej wypełnienia. Były również osoby, które zwróciły moją uwagę na drobne błędy techniczne np. ktoś wyłapał literówkę. Inni pisali maile i życzyli powodzenia. To bardzo miłe, że moje badania spotkały się z taką pozytywną reakcją. Oczywiście były też osoby, które od razu mnie atakowały, krytykowały moje badania, ale nawet nie potrafiły powiedzieć, co konkretnie im się nie podoba. Takimi reakcjami staram się zbytnio nie przejmować, ale jest to bardzo trudne.
Następną osobą, która udzieliła mi odpowiedzi jest Kamila Urbańska.
- Gdzie studiujesz?
- Śląski Uniwersytet Medyczny w Katowicach kierunek lekarski.
- Jaki jest temat twojej pracy?
- Sny niewidomych - tematyka, odczucia, marzenia senne osób niewidzących od urodzenia.- Czy był to Twój wybór, a jeżeli tak, to co skłoniło cię do takiego wyboru?
- Tak wybrałam temat sama, po rozmowie z osobą niewidomą, a ponieważ nie znalazłam wielu prac na ten temat, a te, które powstały były niejednoznaczne.
- Na ile jest Ci znane środowisko niewidomych?
- Trudne pytanie, jednak od podstawówki uczęszczałam do szkoły integracyjnej gdzie było kilkoro niewidomych, a aktualnie utrzymuję stały kontakt z jednym z kolegów, który założył fundację dla osób niedowidzących i niewidomych, jestem też zainteresowana okulistyką i dlatego po ukończeniu studiów rozpocznę pełną współpracę z fundacją.
- Jak oceniasz pomoc naszego środowiska w tworzeniu Twojej pracy?
- Niestety, odzew nie był duży, ale wiąże się to nie tyle z faktem braku chęci pomocy, co czasu, ponieważ praca wymagała miesięcznej współpracy, opisywania snów i wypełniania ankiet.
Trzecim studentem jest Damian Orszulik z Bielska-Białej.
- Gdzie studiujesz?
- Studiuję w Wyższej Szkole Pedagogicznej imieniem Janusza Korczaka w Katowicach.
- Jaki jest temat twojej pracy?
- Temat mojej pracy brzmi: „Niewidomi bezrobotni - na przykładzie społeczności Bielska-Białej”.
- Czy był to Twój wybór, a jeżeli tak, to co skłoniło cię do takiego wyboru?
- To był mój wybór. To pracy dyplomowej zawsze wybiera się temat, który jest studentowi bliski, w którym w miarę dobrze się orientuje. W pracy socjalnej ważne jest, aby wybrać sobie taką grupę do badań, w której się człowiek obraca i w której ma znajomości - wtedy łatwiej będzie szła praca. A ponieważ ja od wielu lat obracam się w środowisku osób niepełnosprawnych, to wybrałem sobie akurat osoby niewidome. Uważam, że te osoby szczególnie zasługują na nasze zainteresowanie i naszą pomoc. Tytuł pracy oczywiście już pomógł mi sprecyzować mój promotor, prof. Julian Auleytner.
- Na ile jest Ci znane środowisko niewidomych?
- Mam dużo znajomych wśród osób niepełnosprawnych, ale wśród niewidomych miałem niewiele. Jednak w trakcie pisania pracy poznałem dużo więcej osób niewidomych, np. prezesa Koła Grodzkiego PZN w Bielsku-Białej, Tadeusza Gierycza, jedną koleżankę z Cieszyna, jednego pana niewidomego z mojej parafii i wiele innych osób. Do dziś utrzymuję kontakt z tymi osobami i uważam, że poznanie ich jest dla mnie największą korzyścią, jaką przyniosło mi pisanie tej pracy dyplomowej.
- Jak oceniasz pomoc naszego środowiska w tworzeniu Twojej pracy?
- Otrzymałem bardzo dużą pomoc ze strony osób niewidomych, Tadeusza Gierycza, koleżanki z Cieszyna i wielu innych osób niewidomych, które chętnie zgodziły się udzielić mi wywiadu. Dużą pomoc otrzymałem też od PZN w Warszawie, gdyż przesłali mi dużo danych statystycznych dotyczących osób niewidomych (np. ilość członków PZN w poszczególnych dziesięcioleciach). Niemniej jednak dużo osób niewidomych odmówiło mi wzięcia udziału w badaniach, co pewnie wynikało z ich lęku, że mogę być oszustem, który chce wydusić od nich jakieś ważne dane osobowe. Nie mam żalu do tych osób i rozumiem ich obawy.
Jak widać tematyka prac jest zróżnicowana, a dzięki tym odpowiedziom możemy przybliżyć czytelnikom powody, jakimi studenci kierują się prosząc nas o pomoc.
Gdy znajdziemy w naszej skrzynce pocztowej prośbę o wypełnienie ankiety dotyczącej funkcjonowania osób z uszkodzonym wzrokiem, nie kasujmy jej bez zastanowienia, ponieważ wyniki przeprowadzonych badań mogą przyczynić się do poprawy jakości naszego życia.
Autor: Stanisław Kotowski
W związku z pracami Parlamentarnego Zespołu do spraw Osób z Dysfunkcją Narządu Wzroku postanowiłem zgłosić, według mego rozumienia, trzy ważne problemy dotyczące rehabilitacji zawodowej i zatrudnienia osób z uszkodzonym wzrokiem, którymi mógłby zająć się ten Zespół. Może ktoś zechce wnieść je pod obrady Zespołu.
Na wstępie należy stwierdzić, że Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych w każdym roku przeznacza wielkie kwoty na wspieranie zatrudnienia osób niepełnosprawnych. Zakłady pracy chronionej korzystają również z innych form pomocy, np. zwolnień z obowiązku odprowadzania podatku od nieruchomości oraz obowiązku odprowadzania podatku dochodowego od zatrudnionych pracowników i przeznaczania oszczędności z tego tytułu na zakładowy fundusz rehabilitacji osób niepełnosprawnych. Mimo to zatrudnienie osób niepełnosprawnych w Polsce jest o połowę mniejsze niż w krajach UE. Poza tym nasz system wspierania zatrudnienia osób niepełnosprawnych jest na tyle niedoskonały, że umożliwia zatrudnienie patologiczne oraz wyłudzanie wielkich i mniejszych kwot.
Praca dla osób z uszkodzonym wzrokiem ma większe znaczenie niż dla osób bez niepełnosprawności. Zatrudnienie bowiem umożliwia zaspokajanie wielu potrzeb materialnych, psychicznych i społecznych. Jest też dostępną formą aktywności, która w innych dziedzinach życia napotyka na poważne ograniczenia. Praca ma więc wielkie, rehabilitacyjne znaczenie.
Poniżej przedstawiam trzy propozycje, które mają fundamentalne znaczenie dla poprawy stanu rehabilitacji zawodowej i zatrudnienia osób z uszkodzonym wzrokiem. Oczywiście ważne są również potrzeby edukacyjne, wyposażenie w sprzęt rehabilitacyjny, usuwanie różnego rodzaju barier. Potrzeby te, z pewnością będą zgłoszone przez innych uczestników dyskusji.
Dlatego postuluję tylko:
zmianę zasad orzekania stopni niepełnosprawności, powołanie zakładu zawodowej rehabilitacji dorosłych niewidomych i słabowidzących, powołanie sieci specjalistów zatrudnienia osób z uszkodzonym wzrokiem.
Do punktu 1
W myśl ustawy o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnianiu osób niepełnosprawnych głównymi miernikami orzekania niepełnosprawności są zdolność do pracy i zdolność do samodzielnej egzystencji, przy czym osoby, u których orzeczono znaczny lub umiarkowany stopień niepełnosprawności nie są zdolne do pracy zawodowej, a te ze znacznym stopniem, również do samodzielnej egzystencji. Takie orzekanie niepełnosprawności jest bardzo szkodliwe z punktu widzenia rehabilitacji zawodowej i zatrudnienia osób z uszkodzonym wzrokiem.
Jest wiele przykładów osób, które zgodnie z prawem nie są lub nie były zdolne do pracy zawodowej, a mimo to pracowały lub nadal pracują. Wiele z tych osób wykonywały i wykonują proste czynności zawodowe, a niektóre osiągnęły wysokie wyniki w pracy zawodowej, naukowej czy twórczej.
Michał Kaziów - był osobą całkowicie niewidomą bez obydwu rąk, a więc podwójnie niezdolny do pracy. Tymczasem napisał kilka książek, setki artykułów, recenzji i innych publikacji.
January Kołodziejczyk - osoba całkowicie ociemniała i całkowicie unieruchomiona do tego stopnia, że nawet szczękami nie mógł poruszać. Trzeba było wyrwać mu kilka bocznych zębów i tak zrobioną szczeliną łyżeczką podawać pokarm. Nie przeszkodziło mu to w czasie niemieckiej okupacji prowadzić tajne nauczanie, napisać podręcznik botaniki i wiele innych prac naukowych z tej dziedziny.
Stephen Hawking - jest całkowicie unieruchomiony, może poruszać tylko dwoma palcami. Mimo to uznawany jest za najwybitniejszego współczesnego fizyka. Napisał też kilka książek.
Panagiotis Kouroumplis stracił wzrok w wyniku wybuchu niemieckiego granatu, gdy miał 10 lat. Mimo utraty wzroku ukończył studia prawnicze i zaangażował się w działalność polityczną. Najpierw był to Panhelleński Ruch Socjalistyczny (PASOK), z list którego zasiadał w greckim parlamencie. Następnie polityczną karierę związał z Koalicją Radykalnej Lewicy, tj. SYRIZĄ. W 2015 r. SYRIZA wygrała wybory i Kouroumplis został ministrem zdrowia.
Po kolejnych, przyśpieszonych wyborach Panagiotis Kouroumplis 23 września 2015 został Ministrem Przekształceń Wewnętrznych i Administracyjnych.
Jak widzimy zakres jego zainteresowań i możliwości jest dosyć szeroki - od ochrony zdrowia do przekształceń administracyjnych.
W myśl prawa, osoby te są niezdolne do pracy, niemal każda przynajmniej z powodu dwóch niepełnosprawności, które są tak ciężkie, że powinny wykluczać jakąkolwiek pracę. A jednak osoby te pracują albo pracowały i osiągały wyniki nieosiągalne dla większości ludzi.
Można przytaczać dane dotyczące zatrudnienia setek tysięcy osób niezdolnych do pracy, które pracowały i wykonywały setki różnych czynności zawodowych. Obecnie możliwości te są mniejsze, ale nadal w naszym kraju pracuje tysiące takich osób.
Prawne stwierdzenie niezdolności do pracy może wykluczać i w wielu przypadkach wyklucza zatrudnienie. Ewentualny pracodawca może zastanawiać się, jak ma zatrudnić osobę niezdolną do pracy. Pracodawca potrzebuje pracownika sprawnego, wydajnego, dyspozycyjnego.
Osoba, u której orzeczono niezdolność do pracy, w wielu przypadkach uznaje ten fakt i nie stara się o szkolenie zawodowe ani o zatrudnienie.
Według ustawy:
Art. 3. 1. Ustala się trzy stopnie niepełnosprawności, które stosuje się
do realizacji celów określonych ustawą:
znaczny
umiarkowany
lekki
Art. 4.
Do znacznego stopnia niepełnosprawności zalicza się osobę z naruszoną sprawnością organizmu, niezdolną do pracy albo zdolną do pracy jedynie w warunkach pracy chronionej i wymagającą, w celu pełnienia ról społecznych, stałej lub długotrwałej opieki i pomocy innych osób w związku z niezdolnością do samodzielnej egzystencji.
Do umiarkowanego stopnia niepełnosprawności zalicza się osobę z naruszoną sprawnością organizmu, niezdolną do pracy albo zdolną do pracy jedynie w warunkach pracy chronionej lub wymagającą czasowej albo częściowej pomocy innych osób w celu pełnienia ról społecznych.
Do lekkiego stopnia niepełnosprawności zalicza się osobę o naruszonej sprawności organizmu, powodującej w sposób istotny obniżenie zdolności do wykonywania pracy, w porównaniu do zdolności, jaką wykazuje osoba o podobnych kwalifikacjach zawodowych z pełną sprawnością psychiczną i fizyczną, lub mająca ograniczenia w pełnieniu ról społecznych dające się kompensować przy pomocy wyposażenia w przedmioty ortopedyczne, środki pomocnicze lub środki techniczne.
Niezdolność do samodzielnej egzystencji oznacza naruszenie sprawności organizmu w stopniu uniemożliwiającym zaspokajanie bez pomocy innych osób podstawowych potrzeb życiowych, za które uważa się przede wszystkim samoobsługę, poruszanie się i komunikację.
Zaliczenie do znacznego albo umiarkowanego stopnia niepełnosprawności osoby, o której mowa w ust. 1 lub 2, nie wyklucza możliwości zatrudnienia tej osoby u pracodawcy niezapewniającego warunków pracy chronionej, w przypadkach:
Zapisy ustępów 1. i 2. są szkodliwe z punktu widzenia rehabilitacji zawodowej i możliwości zatrudnienia. Zniechęcają bowiem pracodawców do rozważania możliwości zatrudnienia niepełnosprawnych pracowników. Zniechęcają też osoby niepełnosprawne do starań o podjęcie pracy, bo skoro są niezdolne... Dodać należy, że stwierdzenia te są nieprawdziwe, co już wykazałem.
W cytowanym ustępie 5. prawodawca uznał, że są osoby niepełnosprawne, które mogą być zatrudnione, a przez to podważył zasadę, że nie są do pracy zdolne.
Tak więc kryteria orzekania stopni niepełnosprawności są szkodliwe ze względów rehabilitacyjnych i każdych innych. Ich zmiana w taki sposób, żeby utrata zdolności do pracy przestała być podstawą orzekania niepełnosprawności oraz jej stopni, jest nieodzownym warunkiem rehabilitacji zawodowej i zatrudnienia osób niepełnosprawnych.
Do punktu 2
Konieczne jest powołanie nowoczesnego zakładu zawodowej rehabilitacji dorosłych osób z uszkodzonym wzrokiem.
Obecnie w Polsce istnieje tylko jeden zakład kształcenia zawodowego dorosłych osób z uszkodzonym wzrokiem. Jest to Szkoła Policealna Integracyjna Masażu Leczniczego Nr 2 w Krakowie. Podjęcie nauki w tej szkole wymaga średniego wykształcenia, dobrego stanu zdrowia, możliwości wyjazdu do Krakowa na dwa lata i zamiłowania do takiej pracy. Nie każda osoba ociemniała czy niewidoma, która zmuszona jest zmienić rodzaj wykonywanej pracy spełnia wymagane warunki. Dodać należy, że obecnie bardzo często występuje konieczność zmiany rodzaju pracy, zakładu pracy albo miejsca zamieszkania w związku z możliwościami zatrudnienia w innej miejscowości. Wszystko to wymaga opanowania umiejętności wykonywania nowych czynności zawodowych, posługiwania się nieznanymi narzędziami i poznawania nowych tras.
Niewidoma i słabowidząca młodzież może zdobywać kwalifikacje zawodowe w ośrodkach szkolno-wychowawczych dla niewidomych i słabowidzących oraz na wyższych uczelniach. Nie są to wystarczające możliwości, ale istnieją. Dorośli niewidomi, słabowidzący i ociemniali możliwości takich nie mają, z wyjątkiem jakie oferuje krakowska szkoła masażu. Dodać należy, że świadectwo ukończenia szkoły w ośrodku szkolno-wychowawczym ani dyplom wyższej uczelni nie gwarantują zatrudnienia.
Dawniej istniały trzy zakłady zawodowej rehabilitacji niewidomych i słabowidzących. Prowadzone były i finansowane przez resort zdrowia i opieki społecznej, a jeden z nich w Bydgoszczy, przez Centralny Związek Spółdzielni Niewidomych.
Były to:
Krajowe Centrum Kształcenia Niewidomych w Bydgoszczy (CZSN),
Zakład Rehabilitacji i Szkolenia Inwalidów Wzroku w Chorzowie,
Szkoła Masażu Leczniczego w Krakowie (obecnie Szkoła Policealna Integracyjna Masażu Leczniczego Nr 2).
Zakłady te, oprócz przygotowywania do pracy zawodowej, prowadziły zajęcia z zakresu rehabilitacji podstawowej oraz starały się wpływać na uspołecznienie uczestników szkolenia.
Z zakresu rehabilitacji zawodowej uczono: organistów, telefonistów, masażystów, obsługi central telefonicznych, wyrobu szczotek i wycieraczek, montażu drobnego sprzętu, detali i podzespołów elektrotechnicznych oraz mechanicznych, mechanicznej obróbki metali.
Obecnie nie ma zapotrzebowania na pracowników w zawodach, do których były przygotowywane osoby z uszkodzonym wzrokiem. Wyjątek stanowi masaż leczniczy.
Zakłady te uczyły również orientacji przestrzennej i samodzielnego poruszania się po drogach publicznych, posługiwania się pismem, wykonywania czynności samoobsługowych i prowadziły usprawnienie fizyczne. Nauka ta miała również pozytywne znaczenie przy znajdowaniu pracy i utrzymaniu się w zatrudnieniu. Takie umiejętności są i obecnie niezbędne. Dodatkowo bardzo ważna jest umiejętność posugiwania się techniką komputerową. Należy jednak zauważyć, że komputer jest dla niewidomych i słabowidzących bardzo dobrym narzędziem, ale tylko narzędziem. To niewidomy musi umieć pracować, a komputer może ułatwić mu wykonywanie czynności zawodowych.
Postulowany zakład zawodowej rehabilitacji powinien również prowadzić wymienione zajęcia pozazawodowe. Przygotowanie do pracy natomiast powinno mieć nieco inny charakter.
Niewidomym najłatwiej jest wykonywać prace proste składające się z powtarzalnych czynności. W przeszłości pracami spełniającymi te warunki były m.in.: ręczny naciąg szczotek, montaż części i podzespołów elektrycznych oraz mechanicznych, konfekcjonowanie spinaczy biurowych, pluskiewek i innych detali. Obecnie prace proste wykonywane są przy pomocy automatów. Produkcja maszynowa jest tańsza, dlatego brakuje prostych prac, które mogą wykonywać osoby niewidome.
W tej sytuacji szkolenie w bardzo wąskich kierunkach jest bezzasadne. Postulowany zakład zawodowej rehabilitacji niewidomych powinien więc, oprócz bardzo dobrego przygotowywania do samodzielnego życia, umożliwiać zorientowanie się w możliwościach zawodowych poszczególnych osób, kłaść nacisk na rozwój ogólnych umiejętności zawodowych, które mogą stanowić podstawę do podjęcia szkolenia i przygotowania się do wykonywania konkretnej pracy, wyrabiać umiejętności łatwego przyswajania nowych czynności, zaradność, elastyczność myślenia i działania. Powinien też pomagać w opanowywaniu nowych, konkretnych czynności zawodowych w przypadkach konieczności zmiany pracy. Tych ostatnich czynności należy nauczać po ustaleniu możliwości zatrudnienia przy ich wykonywaniu.
Opracowanie programu nauczania i rehabilitacji w takim zakładzie wymaga zaangażowania wielu specjalistów i skorzystania z zagranicznych doświadczeń. W tym miejscu możliwe było tylko zasygnalizowanie zadań zakładu i wskazanie konieczności jego powołania.
Do punktu 3
Niezbędne jest powołanie sieci specjalistów zatrudnienia osób z uszkodzonym wzrokiem. Wyszukiwanie możliwości zatrudnienia osób niewidomych i słabowidzących wymaga specjalistycznej wiedzy i doświadczenia w pracy z niewidomymi. Zadania tego nie mogą spełniać powiatowe urzędy pracy. Nie zatrudniają one odpowiednich specjalistów i ciążą na nich zadania związane ze zwalczaniem bezrobocia, przyznawaniem zasiłków bezrobotnym i wiele innych zadań związanych z zatrudnieniem. Urzędy te, o ile mi wiadomo, nawet z tych ogólnych zadań nie wywiązują się w zadowalającym stopniu. Nie są więc zdolne do realizacji tak specjalistycznych zadań, jak rozwiązywanie problemów związanych z zatrudnianiem osób niepełnosprawnych, zwłaszcza niewidomych.
Rozwiązywaniem takich problemów powinni zajmować się specjaliści, dla których będzie to jedyne i podstawowe zadanie, a nie jedno z wielu. Specjaliści ci powinni być rozliczani z zatrudnienia określonej liczby niewidomych i słabowidzących w ciągu roku oraz pomocy, jakiej udzielały tym osobom w pierwszym okresie ich zatrudnienia.
Przy organizowaniu sieci takich specjalistów można wykorzystać doświadczenia zagraniczne, np. holenderskie.
Zatrudnianiem osób niepełnosprawnych w Holandii, w tym niewidomych i słabowidzących, zajmują się asystenci wspomagający. Asystent taki:
Jest to wydatna i efektywna pomoc. Warto dodać, że asystent może pracować razem ze swoim klientem do 320 godzin w pierwszym roku oraz około 150 godzin w kolejnych latach. Niepełnosprawny pracownik może więc czuć się pewnie, swobodnie, może dojść bez większych problemów do pełni swoich możliwości.
Omówione propozycje nie są wystarczające do rozwiązywania wszystkich problemów rehabilitacji zawodowej i zatrudniania osób z uszkodzonym wzrokiem. Jednak realizacja tych propozycji ułatwiłaby podejmowanie i rozwiązywanie innych problemów z tej dziedziny.
Nie warto jednak zgłaszać wielu różnorodnych propozycji, wniosków i postulatów. Jeżeli zostaje zgłoszone mnóstwo wniosków, władze mogą wybrać najłatwiejsze do spełnienia, które wcale nie muszą być najważniejsze, i cieszyć się, że pomogły niewidomym.
Autor: Maria Mielczarek - członek Zarządu Koła PZN w Bełchatowie
Źródło: publikacja własna
W dniach 5-7 kwietnia miały miejsce spotkania edukacyjne w ramach projektu „Integracja Osób Niewidomych i Niedowidzących Punkt”. Celem projektu było uświadomienie społeczeństwu Bełchatowa, że osoby niewidome i z uszkodzeniem wzroku w różnym stopniu są obecne w środowisku lokalnym oraz jakiej pomocy potrzebują. W trakcie spotkań poszerzano świadomość na temat znaczenia dla osób niewidomych orientacji w przestrzeni, wyjaśniano, jak widzą osoby z różnymi jednostkami chorobowymi narządu wzroku. Na zajęciach były prezentowane pomoce dostosowane do potrzeb osób z niepełnosprawnością wzrokową.
Omawiano także zasady ochrony wzroku z uwzględnieniem Piramidy Zdrowego Stylu
Życia opracowanej na Uniwersytecie Medycznym w Łodzi.
Odbiorcami projektu byli uczniowie szkół podstawowych i gimnazjum.
Łącznie w projekcie wzięło udział 816 uczniów i nauczycieli.
Właśnie przeczytaliście Państwo suchą informację prasową. A gdzie jest Fundacja „Świat według Ludwika Braille’a”?
Jest. W osobie oddelegowanej Wandy Nastarowicz do realizacji tego projektu. Organizatorzy wyżej wymienionego działania zwrócili się do Fundacji „Świat według Ludwika Braille’a” o pomoc w poprowadzeniu zajęć. Współprowadziła zajęcia rehabilitantka z Łódzkiego Okręgu - p. Renata Wnuk. Obie panie prowadzące zajęcia mają ogromne doświadczenie zawodowe w prowadzeniu takich spotkań. W Bełchatowie również, bo to już szósty rok wiosną realizujemy ten i bardzo podobne projekty.
Zawsze są one finansowane przez Urząd Miasta Bełchatowa. Cieszą się dużym zainteresowaniem wśród szkół i przedszkoli, w prasie i telewizji lokalnej. Każde spotkanie rozpoczynamy od przedstawienia osób prowadzących; następnie pokazujemy film pt. (N jak Niewidomy).
Po filmie koleżanki instruktorki pokazują i omawiają pomoce. W tym roku nowością była Piramida Zdrowego Stylu Życia. Przy jej pomocy zwracaliśmy uwagę nauczycieli i uczniów na problem ochrony wzroku.
Pokazywaliśmy symulatory widzenia w różnych jednostkach chorobowych. Jedna z nauczycielek założyła gogle, wzięła do ręki białą laskę i chciała zobaczyć, jak to jest być osobą niewidomą. Wprawdzie nie doszła tam gdzie chciała, ale uczniowie przyjęli jej odwagę z dużym szacunkiem.
W dalszej części zajęć jest omawiane pismo punktowe - życie i dzieło Ludwika Braille’a, są pokazywane ilustrowane książeczki z tekstem zwykłym i brajlowskim na przezroczystej folii, książeczki z wypukłymi literami alfabetu zwykłego i brajlowskiego, przybory do pisania ręcznego i maszyna brajlowska.
Następnie tłumaczymy, jak pomagać niewidomemu na ulicy, jak dobrze zrehabilitowane osoby niewidome poruszają się przy pomocy białej laski, z przewodnikiem i z psem przewodnikiem. Pies obecny na zajęciach wzbudza duże zainteresowanie uczniów i nauczycieli. Jeżeli jest czas proponujemy dla chętnych ćwiczenie w goglach: np. przejście slalomem z laską, nalanie wody do szklanki przy użyciu sygnalizatora poziomu cieczy.
Korzystamy również ze słoiczków zapachowych. W goglach trzeba powąchać i określić co jest w słoiczku. Mogę powiedzieć, że tylko zapach kawy jest identyfikowany od razu. Inne znane zapachy: herbata, mięta, rumianek, goździki, cynamon - nastręczają duże trudności.
W tym roku czas zajęć z przyczyn ekonomicznych musiał być skrócony, jednakże liczba uczniów pozostała niezmieniona. Mieliśmy 4 grupy po ok. 200 uczniów i nauczycieli w szkołach podstawowych i dwie mniejsze grupy - 40 i 36 uczniów gimnazjum.
Czasami trudno było opanować dzieci nawet przy użyciu mikrofonu. Każde dziecko chciało wziąć do ręki pomoce i wypróbować, popatrzeć przez symulatory widzenia - zwłaszcza przez (różowe okulary), pogłaskać psa i zadać pytanie. Przy biernej postawie niektórych nauczycieli nasze instruktorki miały ciężką pracę, ale wszyscy byli zadowoleni.
Taki projekt mógł być zrealizowany dzięki wspólnemu zaangażowaniu wielu osób i instytucji.
Pozwólcie
Państwo, że wymienię:
Urząd Miasta Bełchatowa sfinansował pobyt instruktorek,
pani Marzena Polak zaangażowana w pomoc przy pisaniu tego projektu zapewniła transport po terenie miasta,
Maja Polak pomagała przy rozdawaniu i zbieraniu pomocy - była niezbędna przy tak licznych grupach dzieci i młodzieży,
Fundacja „Świat według Ludwika Braille’a” wydelegowała panią Wandę Nastarowicz instruktorkę brajla,
pan Piotr Szymanowski zapewnił transport międzymiastowy,
pan Grzegorz Urban wolontariusz koła PZN w Bełchatowie fotografował,
Uniwersytet Medyczny w Łodzi wypożyczył Piramidę Zdrowego Stylu Życia.
Serdecznie wszystkim dziękuję.
Autor: Andrzej Koenig
Źródło: publikacja własna
W Polsce osób z niepełnosprawnościami jest ok. 5 mln; ponad 3,2 mln ma prawne orzeczenie o stopniu niepełnosprawności.
W naszym społeczeństwie panuje przekonanie, że osoby starsze, schorowane i niepełnosprawne powinny siedzieć w domu, nie narzekać na nic i o nic nie prosić. Jednak każda taka osoba ma pełne prawo do godnego życia oraz uczestniczenia w wszelkich formach wsparcia.
W 1971 roku wydano deklarację praw osób upośledzonych umysłowo. Zakłada ona, że osoba niepełnosprawna powinna cieszyć się takimi samymi prawami jak ludzie pełnosprawni. Jeżeli jej niepełnosprawność to ogranicza, powinna mieć zapewnione odpowiednie wsparcie w postaci asystentury.
Cztery lata później ONZ wydało kolejny akt, a mianowicie Deklarację praw osób niepełnosprawnych, mówiącą o tym, że niezależnie od niepełnosprawności każda osoba powinna zaznać życia pełnego godności i tak dalece normalnego, jak to tylko możliwe. W związku z tym ma prawo do korzystania ze świadczeń w postaci zarówno technicznej, jak i osobowej, pomagających osiągnąć autonomię oraz integrację społeczną w jak największym stopniu.
W 1993 roku ONZ uchwaliło kolejny dokument poświęcony prawom osób niepełnosprawnych pt. „Standardowe zasady wyrównywania szans osób niepełnosprawnych”.
Akt ten odnosił się do każdej dziedziny życia osoby z niepełnosprawnościami. Oddzielny punkt dotyczył asystentury, głosząc, że w gestii państwa powinno być zagwarantowanie osobie niepełnosprawnej opieki służb wspierających w pełnym zakresie. Oprócz tego państwo ma zapewnić osobom z zaburzeniami percepcyjnymi bądź upośledzonymi w stopniu głębokim tłumacza, aby umożliwić im uczestnictwo w codziennym życiu. W dokumencie tym wspomniano o kwestii finansowania usług asystenta osoby niepełnosprawnej następująco: „usługi asystenckie powinny być ekonomicznie dostępne - darmowe lub tak tanie, aby osoby z niepełnosprawnościami i ich rodziny było na nie stać”.
Trener pracy pomaga osobie z niepełnosprawnością w poszukiwaniu pracy i jej utrzymaniu; otacza go kompleksową opieką - począwszy od decyzji o podjęciu zatrudnienia, przez przygotowanie profilu zawodowego, szkolenia w pracy i monitorowania, po pomoc w jej trakcie. W polskim prawie nie ma takiej instytucji jak trener pracy.
Asystent oferuje wsparcie w tych momentach, w których osoba z niepełnosprawnością nie może sama sobie poradzić z powodu barier architektonicznych, komunikacyjnych bądź mentalnych, towarzyszy jej w różnego rodzaju aktywnościach, np. w drodze na rehabilitację czy do kina. Program asystentów rozwijają niektóre samorządy, np. Skoczów Gdzie w Szkole policealnej otwarto od września kierunek asystent osoby niepełnosprawnej.
Konieczna jest też rozbudowa oferty bezpiecznego dziennego pobytu. Warsztaty terapii zajęciowej spełniają pokładaną w nich nadzieję jako przygotowanie do aktywności zawodowej, zarówno na chronionym, jak i otwartym rynku pracy, i właśnie one są najlepszym miejscem dla dziennego pobytu osób z niepełnosprawnościami.
Aby to wszystko odpowiednio funkcjonowało potrzebne też jest zaangażowanie samych niepełnosprawnych. Nie powinni oni twierdzić, że są tymi najbardziej poszkodowanymi i wszystko powinni mieć podane na tacy.
Należy dążyć do tego, aby osoba z niepełnosprawnością, przy odpowiednim wsparciu mogła uważać się za pełnoprawnego obywatela, członka społeczności lokalnej, ogólnokrajowej.
W chwili obecnej przy odpowiednim wsparciu przez trenera pracy i asystenta osoby niepełnosprawnej praktycznie każdy bez względu na swoją dysfunkcję może podjąć pracę i nie czuć się wykluczonym z rynku pracy.
Autor: Teresa Dederko
W tym numerze „Sześciopunktu” rozpoczynamy cykl, prezentujący artykuły historyczne, opisujące życie niewidomych sprzed wielu lat.
Publikowane tu materiały otrzymaliśmy dzięki żmudnej pracy poszukiwawczej Grzegorza Złotowicza, który zbierając informacje na temat rozwiązań tyflotechnologicznych, trafił do zdigitalizowanego archiwum czasopism Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego.
Wpisując odpowiednie słowa kluczowe zaczął znajdować różne mało znane teksty opowiadające o funkcjonowaniu niewidomych przed II wojną światową.
Historią naszego środowiska interesowałam się od dawna i przeczytałam wiele materiałów takich autorów jak: Ewa Grodecka, Józef Szczurek, Stanisław Kotowski, więc uważałam, że moja wiedza w tym zakresie jest wystarczająca. Aż tu na liście dyskusyjnej Typhlos przeczytałam nieznany mi artykuł z 1937 r. o relacjach między ludźmi widzącymi a niewidomymi. Byłam przekonana, że jest to pojedynczy przypadek, ale z zaskoczeniem i zdziwieniem znalazłam kolejne artykuły wydobyte z zasobów archiwalnych. Gdy czytałam o wizycie Bramina w Laskach przypomniało mi się pewne wydarzenie. Kiedy byłam dyrektorem Biblioteki Centralnej Polskiego Związku Niewidomych, zadzwonił do mnie redaktor Józef Szczurek z informacją, że ma do przekazania do Muzeum Tyflologicznego kilka pamiątek po kapitanie Silhanie. Były to spinki do mankietów i małe, zrobione chyba z kości słoniowej dłutko do pisania brajlem.
Według relacji redaktora Szczurka dłutko to zostało wręczone kapitanowi jeszcze przed wojną przez hinduskiego maharadżę. Możemy się domyślać, że tym Hindusem był Bramin odwiedzający Laski, o którym czytelnicy „Sześciopunktu” będą mogli przeczytać w numerze czerwcowym.
Zdaję sobie sprawę, że z materiałami zamieszczanymi na liście typhlos zapoznaje się wielu niewidomych, ale artykuły te mają istotną wartość dla wzbogacenia historii naszego środowiska, więc chciałabym, żeby trafiły do jak najszerszego grona odbiorców.
Jeszcze raz dziękuję Grzegorzowi Złotowiczowi, któremu zawdzięczamy możliwość poznania warunków w jakich żyli niewidomi wiele lat temu.
Źródło: Kurier Warszawski: wydanie wieczorne. R. 117, 1937, no 177
Pomiędzy ludźmi widzącymi, a tym, co potocznie nazywamy „Światem ciemności”, „Królestwem wiecznego mroku” itp., panuje trwające od wieków, na przestrzeni całego świata „Wieczne Nieporozumienie”.
Jaka jest jego przyczyna?... Skąd ono pochodzi?... Gdzie leży jego źródło?...
Przecie widzącym nie braknie dobrej woli! Serca ich przepełnione są litością dla tych „najnieszczęśliwszych”, dla tych „upośledzonych”... Gotowi są w miarę środków materialnych świadczyć im rozmaite dobrodziejstwa, zakładają dla nich przytułki, czasem nawet szkoły... Niewidomemu żebrakowi nie odmawiają jałmużny, ze łzą rozczulenia kupują od ciemnego ulicznego sprzedawcy jego gazety albo grzebienie... Niewidomi powinni to odczuwać i być wdzięczni...
Więc z jednej strony - wdzięczność.
Z drugiej - litość.
A pomiędzy tymi dwoma uczuciami zawieszona w mroku swojej tajemnicy dusza ludzka, która wdzięczną być nie może, bo... nie znosi litości!...
I to właśnie należałoby wziąć za punkt wyjścia przy układaniu stosunków
wzajemnych tych dwóch światów.
Gdybyśmy chcieli przejrzeć historię dziejów tego, co nazywamy „sprawą niewidomych” i co istotnie jest wielkim zagadnieniem samo w sobie zasługującym na studia specjalne i specjalne zainteresowanie, gdybyśmy się cofnąć zechcieli w mroczną przeszłość, do kolebki dziejów ludzkości, w dalekie kraje i między obce ludy, to z prawdziwego chaosu wierzeń, zabobonów, przesądów - wyjrzałaby ku nam istota ludzka, której trzeźwe i materialistyczne pogaństwo i surowe pierwotne obyczaje zaprzeczały najczęściej prawa do życia. Więc dzieciobójstwo i ojcobójstwo, złe traktowanie, nędza, głód, poniewierka, opuszczenie...
Dopiero chrześcijaństwo wkroczyło w ten świat cierpienia i upośledzenia ze swym wielkim darem Miłości. Mnożą się przytułki dla niewidomych, spotykamy je w Syrii już w V wieku, w Jerozolimie w VII wieku po Chrystusie. W wiekach średnich najciekawsza fundacja i charakteryzująca najlepiej stanowisko, jakie chrześcijaństwo wywalczyło dla ociemniałych, to założona w Paryżu przez św. Ludwika około roku 1260-go instytucja Quinze-vingts, (istniejąca po dziś dzień). Rosła ona szybko w bogactwo i znaczenie, dzięki opinii publicznej, która w jej członkach widziała potężnych i niemal wszechmocnych rzeczników u Boga.
Więc u źródła nauki Zbawiciela zrodzona miłość, - a przez nią litość...
Ale nie ma jeszcze mowy o uszanowaniu w niewidomym człowieczeństwa. O podniesieniu intelektualnym. O zrównaniu go pod względem umysłowym z jego widzącymi współbraćmi. To przyjdzie później, w czasach nowożytnych.
Przedstawienie na placu publicznym, w którym niewidomi przybrani w czapki z oślimi uszami, odgrywali poniżającą rolę. Śmiech i wesołość tłumu, bawiącego się ich kosztem - wszystko to wstrząsnęło sercem niejakiego Valentin Hany, wielkiego dobroczyńcy ociemniałych, w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Zrozumiał, że coś zmienić należy. Pojął, że tak być nie powinno... On to założył pierwsze szkoły dla niewidomych, potrafił przekonać społeczeństwo i udowodnił, że ociemniały może być przeszkolony, wykształcony i przystosowany do samoistnego życia.
Od tego czasu (1771 r.) po innej już linii idzie opieka nad niewidomymi. Dziś - wszystko stało się dla nich dostępne, dzięki najnowszym zdobyczom wiedzy specjalnej. Dziś - niewidomy nie chce już litości!
„Nie zadowala się on tym pierwszym stopniem sympatii, jaką jest współczucie... On jest bardziej wymagający: pragnie bowiem miłości!” (Nino Salvaneschi). „Nic bardziej dla niego radosnego i pocieszającego, jak fakt wielokrotnie stwierdzony, że do ludzi niewidomych zbliżają się jednostki najbardziej wartościowe i sympatyczne”.
Nie mam oczywiście na myśli instytucji społecznych i filantropijnych. Mówię o tym zbliżeniu z wolnej ręki, z wolnego wyboru, zbliżeniu nieurzędowym, człowieka do człowieka, jednostki do jednostki.
„Ociemniałego” - powiada Savaneschi - wielu przyjaciół opuszcza. Podchodzi do nas tylko ten, kto pragnie uścisnąć naszą rękę. Zbliżają się jedynie ci, którzy posiadają tę najwyższą kulturę - jaką jest kultura duszy. Często, z obowiązku, pozostają ci, z filantropijnych placówek. Wybieramy z pośród nich tych, których prawdziwą przyjaźń wyczuwamy, i którzy nie wymagają dla siebie wdzięczności. (Brewiarz szczęścia - Nino Salvaneschi).
Wdzięczności? Za co? Za łachman ludzkiego uczucia, jakim jest jałmużna?!...
O niewdzięczności niewidomych względem tych, co się nimi opiekują, mówi się bardzo wiele...
„Ale dlaczego - zapytuje Maurycy de la Sizeranne - wymagać od biednych cnót, których się częstokroć samemu nie posiada?... Czy dlatego tylko, że są biedni?”
„Wdzięczność jest daniną szlachetnego serca”...
Zapewne. Ale szlachetne serca nie wymagają wdzięczności!...
Cokolwiek by się mówiło o ciężkich czasach, o kryzysie, o nieczułym sercu społeczeństwa, - twierdzę stanowczo, że zawsze łatwiejszą rzeczą jest staranie się o finansowanie jakiejś sprawy, niż oddanie jej duszy! i słusznie powiada Maurycy de la Sizeranne: „Ażeby wspierać - wystarczy dawać. Ażeby pomóc - trzeba dać siebie!”.
„Ludzie często zadają niewidomemu pytanie: Kto jest bardziej nieszczęśliwy, czy ten, kto urodził się niewidomy? czy ten, kto nagle został pozbawiony wzroku? czy też ten, co go zwolna i stopniowo traci? Kto wie, czy nie należałoby raczej pytać, kto jest mniej szczęśliwy?...”
„Jesteśmy, mimo naszych zamarłych oczu, czymś więcej, niż umarłymi. Jesteśmy żywymi, którzy żyją lepiej... Prawdziwe szczęście leży w doskonaleniu samego siebie; jest przeto nam dostępne i od nas tylko zależy radość i pogoda ducha. Powolna utrata wzroku w wieku późniejszym ma w sobie coś ze słodyczy zapadającego zmierzchu. Ostatnie pożegnanie światła, rzeczywistości, widoku osób drogich, jest jak gdyby duchowym objęciem ich w posiadanie...” (Brewiarz szczęścia. - N. Salvaneschi).
Zacytowane słowa, przytoczone myśli, uchylony rąbek duszy niewidomych, wykazują jasno, jak bardzo fałszywie się do nich ustosunkowują widzący, jak błędnie ich sądzą, jak zupełnie ich nie rozumieją.
I może teraz, czytającym ten artykuł, usprawiedliwiony się wyda jego tytuł: „Wieczne nieporozumienie”.