Sześciopunkt

Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących

ISSN 2449-6154

Nr 1/22/2018
styczeń

Wydawca: Fundacja „Świat według Ludwika Braille’a”

Adres:
ul. Powstania Styczniowego 95d/2
20-706 Lublin
Tel.: 505-953-460

Strona internetowa:
www.swiatbrajla.org.pl
Adres e-mail:
biuro@swiatbrajla.org.pl

Redaktor naczelny:
Teresa Dederko
Tel.: 608-096-099
Adres e-mail:
redakcja@swiatbrajla.org.pl

Kolegium redakcyjne:
Przewodniczący: Patrycja Rokicka
Członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski

Na łamach „Sześciopunktu” są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy.

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych.

Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji.

Materiałów niezamówionych nie zwracamy.

Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.

Spis treści

Od redakcji

Pieśń XIV – Jan Kochanowski

Jak to jest z tą moją ciemnością - Iwona Czarniak

Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko

Jaws, co nowego? Cz. 2 - Mateusz Bobruś

Co w prawie piszczy

Ulga rehabilitacyjna. Trzy ważne zmiany w rozliczeniach PIT za 2017 rok - Beata Dązbłaż

Sport

Białe szaleństwo - Tomasz Matczak

Zdrowie bardzo ważna rzecz

Kręgi (bez) bólu - Agnieszka Fedorczyk

Gospodarstwo domowe po niewidomemu

Kuchnia po naszemu – N.G.

Rehabilitacja kulturalnie

Pod żaglami „Afrodyty - Edyta Miszczuk

Być babcią, być dziadkiem - Małgorzata Gruszka

Galeria literacka z Homerem w tle

Nota biograficzna - Krystyna Myślińska-Kozyra

Wiersze - Krystyna Myślińska-Kozyra

Nasze sprawy

Dwa dni z życia niewidomego - Teresa Dederko

Turnusy rehabilitacyjne w 2018 roku - Andrzej Koenig

Chcąc „Zobaczyć Niewidzialne - Joanna Kapias

Listy od Czytelników

Człowiek drugiej kategorii - Krystyna Skiera

Nadzieja w młodych - Anna Federak

List - Mirosława Penczyńska

Ogłoszenia

&&

Od redakcji

Drodzy Czytelnicy!

Początek roku już za nami. Podjęliśmy pewnie różne postanowienia, a teraz, mimo śniegu i mrozu za oknami, możemy zacząć planowanie letnich urlopów.

Pomogą nam w tym dwa artykuły zamieszczone w obecnym numerze „Sześciopunktu”. Poczujemy ciepły, morski wiatr, odwiedzimy nadbałtycki ośrodek rehabilitacyjny i w środku zimy zawita do nas lato.

Polecamy też Państwa uwadze kolejną, ciekawą pracę konkursową.

Jak zwykle zapraszamy do odwiedzenia „Galerii literackiej z Homerem w tle”, w której tym razem prezentujemy piękne wiersze niedawno zmarłej autorki, Krystyny Myślińskiej-Kozyry.

Pamiętamy też o wspaniałym święcie jakim jest Dzień Babci i Dziadka, a nasz psycholog poradzi, jak podtrzymywać więź z wnukami.

Ostatnio do Redakcji przychodzi sporo listów, które zamierzamy sukcesywnie publikować w dziale „Listy od Czytelników”.

Czekamy na dalsze opinie i polemiki od Państwa.

Zespół redakcyjny

<<< powrót do spisu treści


&&

Pieśń XIV

Jan Kochanowski

Patrzaj, jako śnieg po górach sie bieli,
Wiatry z północy wstają,
Jeziora sie ścinają,
Żorawie, czując zimę, precz lecieli.

Nam nie lza, jedno patrzać też swej rzeczy:
Niechaj drew do komina,
Na stół przynoszą wina,
Ostatek niechaj Bóg ma na swej pieczy.

Przypadków dalszych żaden z nas nie zgadnie;
I prózno myślić o tym,
Co z nami będzie po tym;
W godzinie wszystko Bóg wywróci snadnie.

Krótki wiek długiej nadzieje nie lubi.
Niechaj nie schodzi cało,
Coć sie do rąk dostało;
Za to, co ma być, żaden ci nie ślubi.

Jeleniom nowe rogi wyrastają;
Nam, gdy raz młodość minie,
Już na wiek wieków ginie,
A zawżdy gorsze lata przypadają.

Źródło: www.wolnelektury.pl

<<< powrót do spisu treści

&&

Jak to jest z tą moją ciemnością

Iwona Czarniak

II miejsce w konkursie „Życie bez wzroku”

Ciemność dopadała mnie powoli, stopniowo zabierając coraz więcej, aż w końcu dopadła mnie całkowicie. Mając małe dzieci, nie poddawałam się i przez cały czas, kiedy ubywało mi widzenia, ja na przekór uczyłam się bezwzrokowego wykonywania różnych czynności. Miałam i nadal mam motywację do tego, aby być jak najbardziej samodzielną, a nie kulą u nóg dzieciaków. Pomaga mi w tym moja wrodzona przekora, czyli taki rogaty upór, gdzie na przekór trudnościom staram się iść do przodu.

Jedyne, z czym nie mogę się pogodzić, to fakt, że nie widzę oczami moich bliskich. Tego mi brakuje i nie raz z tego powodu płynie niejedna łza.

Teraz staram się patrzeć sercem i dostrzegam to, czego widzący oczami niejednokrotnie nie dostrzegają. Można by rzec, że na swój sposób widzę i kiedy dotyk, słuch, węch i smak połączę z moją wyobraźnią, mam do dyspozycji cudowne obrazy. Pomaga mi w tym pamięć. Przykładem może być mój poranny spacer z psem, kiedy to ciepłe promyki słońca muskają moją twarz, to przed moimi oczami ukazuje się błękit nieba, na którego tle złoci się budzące słońce. Ptaki szybujące pod chmurkami, przybierającymi coraz to nowe kształty, łąki pełne zieleni i barwnych kwiatów, ale również nowopoznane osoby i miejsca, do których zawitałam po raz pierwszy, dzięki audiodeskrypcji tworzą w mojej wyobraźni obraz.

Chciałabym widzieć, skoro jednak nie jest mi to dane, to próbuję dostrzegać dobre strony mego niewidzenia. Widząc, zawsze brakowało mi czasu dla siebie, starałam się dostrzegać potrzeby innych, pomagać, wspierać i nie robiłam tego z przymusu, przeciwnie, sprawiało mi to przyjemność, a jednak jak teraz patrzę na to z perspektywy czasu, to widzę, ile mnie omijało.

Nie widząc po raz pierwszy…

Komputer to pierwsza z rzeczy, z jaką zaprzyjaźniłam się dopiero po omacku. Wcześniej był poza moim zasięgiem, a teraz jest nieodzowną pomocą zarówno w codziennym życiu jak i w pracy. Dyscypliny sportu, z jakimi się zmierzyłam jako osoba niewidoma, to kręgle, ale również strzelectwo laserowe.

Dzięki udziałowi w szkoleniach poznałam osobiście naszego skoczka Piotra Żyłę, ale również miałam okazję być gościem w rozgłośni radiowej.

Wycieczki krajowe jak i zagraniczne, wyjścia do teatru, kina, galerii, muzeum na koncerty muzyki rozrywkowej i poważnej stały się teraz częścią mego życia.

Pogodzić się i iść do przodu…

Skłamałabym mówiąc, że łatwo było pogodzić się z tym, że nigdy nie zobaczę własnych dzieci, wnuków, że nie przeczytam w czarnym druku żadnej książki, czy bez pomocy drugiego człowieka nie załatwię spraw w urzędzie. Było ciężko. Dzieci stały się moją siłą i świadomość, że przecież są osoby, które mają gorzej ode mnie.

„Nie mogę narzekać, bo to ja muszę być oparciem dla dzieci, nie jestem przecież niemotą i jeżeli włożę trochę wysiłku, to dam radę”. Taka myśl zawitała w mojej świadomości jak błyskawica i nie pozwoliłam jej odlecieć.

Odkąd pogodziłam się z ciemnością, zaakceptowałam i idę z nią przez życie pod rękę, jest mi łatwiej. Nie raz, słysząc z ust słabowidzących koleżanek i kolegów narzekania typu „ja nic nie widzę, życie jest do kitu”, mam ochotę nimi zdrowo potrząsnąć, bo zamiast cieszyć się z tego, co mają, narzekają na los. Brak wzroku, owszem, przysparza wiele trudności, jednak ludzi z takimi problemami jak nasze jest bardzo dużo i dają radę.

Odrobina humoru nie zaszkodzi…

Odkąd pamiętam, „banan” z mojej twarzy nie znikał. Jednak z upływem czasu, pojawiającymi się kłopotami, coraz nowymi problemami zaczął znikać. Za to pojawiła się „lwia” zmarszczka na czole. Tak było do pewnego dnia, kiedy to wędrując z laską przez miasto, usłyszałam młodego człowieka, który na mój widok powiedział: „nie wiem, dokąd idę...” i wtedy coś mnie odblokowało. Z uśmiechem na ustach odpowiedziałam, że wiem i o dziwo tego samego dnia młodzieniec podszedł do mnie i pomógł mi przy wsiadaniu do autobusu.

Nie warto się obrażać, natomiast odrobina autoironii, szczypta humoru i uśmiech potrafią zdziałać cuda.

Zdarzy się, że w pośpiechu założę bluzeczkę lub sweterek na lewą stronę i ktoś mi zwróci uwagę, to czy mam się obrażać? Nie, wprost przeciwnie, dziękuję i z uśmiechem na ustach mówię, że może uda mi się niechcący wprowadzić nową modę.

Jedząc w kawiarni ciastko umorusam się kremem i moje dziecko, wycierając mnie, mówi „mamo jesz jak prosiaczek”. Nie złości mnie taka uwaga, bo wiem, że tak jest, a do mojej świadomości wracają wspomnienia tych sytuacji, kiedy to ja wycierałam moje dziecko i z humorem zwracałam mu uwagę.

Odkąd uśmiech wrócił, zaczęły mnie cieszyć drobiazgi, wiele szarości nabrało barw, a te ciemniejsze strony życia już nie są przeważające.

Wywrócone do góry nogami…

Paradoksalnie, to ciemność wyzwoliła we mnie nowe pokłady siły, wiarę we własne możliwości i popchnęła do działania.

Udział w projekcie aktywizacji zawodowej osób z dysfunkcją wzroku, staż i podjęcie pracy zawodowej dało możliwość wspierania tych, którzy wkraczają w świat, w którym ja już się zadomowiłam. Dalsze szkolenia, udział w kolejnych projektach no i oczywiście społeczna działalność na rzecz osób z dysfunkcją wzroku. Kto bowiem najlepiej przedstawi nasze problemy i przybliży nasze życie osobom widzącym jak nie my sami?

Na wszystko przychodzi odpowiedni czas…

Był czas dzieciństwa, szkoły i dorastania. Przyszedł wreszcie czas na założenie rodziny, dzieci, dom. Następnym etapem stał się czas odnalezienia w ciemności. Dla jednych jest to etap kończący wszystko, przestają wychodzić z domu i nawet najprostsze czynności muszą za nich wykonywać bliscy. Są też tacy, dla których utrata wzroku staje się wyzwaniem, jakie rzuca los, biorą się ostro do pracy nad sobą i uczą życia na nowo.

Osobiście swoje niewidzenie traktuję po części jako kolejne wyzwanie, któremu staram się podołać.

Wiara czyni cuda…

Od zarania dziejów wśród zdrowych ludzi żyli głusi, chromi, niewidomi i tak jest do dziś. Ja jednak wierzę, że każdy człowiek, nawet ten niepełnosprawny, jest potrzebny, ma swoje miejsce i cel, który powinien dostrzec, odnaleźć i dążyć do niego.

Nasza niepełnosprawność może stać się naszą siłą, a ciemność w sercach jest gorsza od tej w oczach.

Patrząc sercem możemy zobaczyć więcej.

Patrzeć sercem

Chociaż ciemność mnie otacza
kolor już utracił blask
Serce oczy zastąpiło
pamięć moją rozbudziło
wśród konarów starych drzew
słyszę piękny ptaka śpiew
to przystaję zadziwiona
widząc że to nie jest wrona
Siadam kiedyś na ławeczce
wietrzyk cudny zapach niesie
Widzę kolorowe kwiaty
co ozdobą są rabaty
Coś za oknem zaszumiało
o parapet zastukało
Ciemna chmura się zjawiła
deszczem wszystko otuliła
Czy ktoś smutny czy wesoły
serce moje mi podpowie
Wyobraźnia pamięć słuch
funkcjonują w mojej głowie
Oczy me zastrajkowały
na wakacje się wybrały
Wszystko inne pozostało
serce o to już zadbało
Tak więc z podniesioną głową
patrzę na świat nietypowo

<<< powrót do spisu treści

&&

Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko

&&

Jaws, co nowego? Cz. 2

Mateusz Bobruś

Przedstawiam drugą część nowości, jakie ukazały się w JAWS 2018.

Ulepszona funkcja podręcznego OCR poprzez dodanie wsparcia dla kamer firmy Freedom Scientific i skanerów płaskich

Funkcja „podręczne OCR”, która umożliwia rozpoznawanie tekstu znajdującego się na niedostępnych plikach PDF otwartych w programie Adobe Reader lub tekstu na obrazach umieszczonych na ekranie, została rozszerzona, aby obsługiwać pliki obrazu, jak również zdjęcia wykonane przy pomocy kamery czytającej PEARL lub przy użyciu płaskich skanerów.

Kamera PEARL jest wysoce przenośną kamerą dokumentową, pozwalającą na zrobienie i rozpoznanie stron w ciągu kilku sekund, posiada także automatyczny tryb, który wykrywa ruchy powodując wykonanie zdjęcia niezależnie od tego, w jaki sposób strona została obrócona. Aby rozpoznać tekst zapisany w formie plików obrazu, takich jak: BMP, JPG, JPEG, GIF, TIF, TIFF, PNG, PCX lub PDF, naciśnij warstwowy skrót klawiszowy Insert+Spacja, O, F, gdy kursor znajduje się na danym pliku w eksploratorze Windows. Rozpoznany tekst zostanie wyświetlony w przeglądarce wyników. W tym miejscu możesz używać standardowych poleceń do czytania, aby przeglądać tekst lub zaznaczać i kopiować go do innych aplikacji. Alternatywnie, naciśnij klawisz menu kontekstowego, aby otworzyć menu kontekstowe i wybierz polecenie „Rozpoznaj plik z JAWS” lub „Rozpoznaj plik z ZoomText Fusion”, jeśli program Fusion jest uruchomiony. Uwaga: Jeśli JAWS nie jest w stanie wykonać rozpoznawania pliku PDF z powodu ograniczeń wynikających z ustawionych zabezpieczeń dla tego pliku, spróbuj otworzyć plik PDF w programie Adobe Reader, a następnie użyj polecenia Insert+Spacja, O, D, aby rozpoznać dokumenty PDF.

Aby pozyskać i przeczytać dokument przy użyciu kamery PEARL, umieść stronę pod kamerą, wyrównując ją przedtem przy pomocy prowadnicy strony, a następnie naciśnij warstwowy skrót klawiszowy Insert+Spacja, O, A. Zostanie otwarte nowe okno dialogowe, służące do rozpoznawania przy pomocy kamery i skanera. Jeśli posiadasz podłączoną kamerę PEARL do portu USB, rozpoznawanie przy pomocy kamery będzie ustawione domyślnie. Po prostu naciśnij klawisz ENTER, by wykonać rozpoznanie i przechwycenie pojedynczej strony. Po kilku sekundach rozpoznawanie zostanie ukończone, a JAWS wyświetli tekst w przeglądarce wyników. W tym oknie możesz używać standardowych poleceń do czytania, aby przeglądać tekst lub zaznaczać i kopiować go do innych aplikacji. Uwaga: pole widzenia, w jakim może zostać przechwycony tekst przy pomocy kamery PEARL, wynosi 9 cali na 12 cali. Aby rozpoznać wiele obrazów, po wciśnięciu skrótu Insert+Spacja, O, A, musisz zaznaczyć pole wyboru „rozpoznawaj wiele stron wykrywając ruchy” przed wciśnięciem przycisku „pozyskaj”, aby rozpocząć przechwytywanie dokumentów. Kiedy usłyszysz dźwięk migawki kamery, który zostanie odtworzony przez JAWS, oznacza to, że aktualne zdjęcie zostało rozpoznane i możesz umieścić nową stronę pod kamerą lub obrócić stronę w książce. Gdy kamera PEARL nie będzie wykrywać kolejnych ruchów, kolejne zdjęcie zostanie przechwycone i rozpoznane. Gdy skończysz rozpoznawanie, naciśnij ponownie skrót Insert+Spacja, O, A, aby je zatrzymać. Możesz także zaznaczyć pole wyboru „czas oczekiwania”, aby automatycznie zatrzymać rozpoznawanie, jeśli kamera PEARL nie wykryje żadnych ruchów przez 30 sekund. Aby pozyskać obraz ze skanera, umieść stronę na szybie skanera, a następnie naciśnij skrót klawiszowy Insert+Spacja, O, A, aby otworzyć okno dialogowe „rozpoznawanie z kamery i skanera”. Upewnij się, że skaner został wybrany w polu kombi „kamery i skanery”, a następnie wybierz przycisk „pozyskaj”, by rozpocząć proces rozpoznawania. Gdy rozpoznawanie zostanie zakończone, JAWS wyświetli tekst w przeglądarce wyników. W tym miejscu możesz używać standardowych poleceń do czytania, aby przeglądać tekst lub zaznaczać i kopiować go do innych aplikacji. Jeśli Twój skaner posiada automatyczny podajnik dokumentu, zaznacz pole wyboru „użyj automatycznego podajnika dokumentu” (jeśli jest dostępne), aby móc skanować i rozpoznawać wiele stron. Gdy rozpoznajemy przy pomocy kamery lub skanera, JAWS poda orientację strony, na przykład poziomo, do góry nogami, lub prawidłową stroną do góry. Takie komunikaty są szczególnie przydatne dla tych użytkowników, którzy muszą wiedzieć, że strona została umieszczona w sposób prawidłowy w celu poprawnego jej złożenia i wstawienia do koperty, tak aby szyba skanera lub kamera mogła przechwycić prawidłową informację.

Zupełnie nowy instalator

Proces instalacji JAWS został całkowicie przeprojektowany, by wykorzystać nowe technologie. Proces instalacji został usprawniony, aby wyświetlić tylko kilka okien dialogowych, oferuje również szybsze pobieranie i instalację różnych komponentów. Ponadto, instalator posiada samodzielne udźwiękowienie, które nie wymaga uruchamiania tymczasowej kopii JAWS. Jeśli podczas instalacji JAWS 2018 będzie uruchomiona na komputerze starsza wersja JAWS, instalator pozostanie uruchomiony w trybie cichym, co pozwoli na mówienie w trakcie instalacji JAWS przy pomocy poprzedniej wersji.

<<< powrót do spisu treści

&&

Co w prawie piszczy

&&

Ulga rehabilitacyjna. Trzy ważne zmiany w rozliczeniach PIT za 2017 rok

Beata Dązbłaż

Każda osoba z niepełnosprawnością będzie mogła odliczyć od podatku przewozy samochodem w dowolne miejsce. Koszty psa asystującego odliczą nie tylko osoby niewidome i niedowidzące. Podniesiony będzie też dochód osoby z niepełnosprawnością będącej na utrzymaniu podatnika, uprawniający go do odliczenia od swojego dochodu wydatków ponoszonych na cele rehabilitacyjne podopiecznego. To wszystko już w ramach rozliczenia z fiskusem za 2017 rok. Ustawa czeka na podpis Prezydenta.

Chodzi o rządowy projekt nowelizacji Ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych, Ustawy o podatku dochodowym od osób prawnych oraz Ustawy o zryczałtowanym podatku dochodowym od niektórych przychodów osiąganych przez osoby fizyczne. W październiku projektem ustawy zajmował się Sejm, a na początku listopada Senat nie wniósł poprawek. 13 listopada 2017 r. przekazano ustawę do podpisu Prezydentowi.

Ulga rehabilitacyjna. Co się zmieni?

1. Więcej osób odliczy utrzymanie psa

Rozszerza się krąg osób, które będą mogły odliczyć wydatki na utrzymanie psa asystującego w ramach tzw. ulgi rehabilitacyjnej.

Ministerstwo Finansów wyjaśnia nam, że: „Obecnie z odliczenia korzystają wyłącznie osoby niepełnosprawne będące osobami niewidomymi lub niedowidzącymi zaliczone do I lub II grupy inwalidztwa oraz osoby z niepełnosprawnością narządu ruchu zaliczone do I grupy inwalidztwa. Osoby te mogą odliczyć od dochodu wydatki na utrzymanie psa asystującego do wysokości 2280 zł.

Po zmianach prawo do przedmiotowego odliczenia będą miały wszystkie osoby niepełnosprawne posiadające psa asystującego, do których zalicza się także psy sygnalizujące”.

2. Przewóz samochodem nie tylko na zabiegi

Szerszy będzie zakres odliczenia z tytułu wydatków związanych z koniecznym przewozem samochodem osobowym na niezbędne zabiegi leczniczo-rehabilitacyjne.

Tłumaczy Ministerstwo Finansów: „Obecnie osoby niepełnosprawne zaliczone do I lub II grupy inwalidztwa lub podatnik mający na utrzymaniu osobę niepełnosprawną zaliczoną do I lub II grupy inwalidztwa albo dzieci niepełnosprawne, które nie ukończyły 16. roku życia, posiadające samochód osobowy (stanowiący ich własność/współwłasność) - mogą odliczyć wydatki związane z koniecznym przejazdem na niezbędne zabiegi leczniczo-rehabilitacyjne, w wysokości nie przekraczającej w roku podatkowym 2280 zł.

Po zmianach zlikwidowane będzie ograniczenie dotyczące zabiegów rehabilitacyjnych, co przyczyni się do ułatwienia codziennego życia osobom niepełnosprawnym, które oprócz zabiegów rehabilitacyjnych np. wykorzystują samochód na przejazdy do lekarza, pracy czy na zakupy. Jednocześnie prawo do odliczeń uzyskają wszystkie osoby niepełnosprawne bez względu na posiadaną grupę inwalidzką”.

3. Odliczenie możliwe przy wyższym dochodzie

Do 10080 zł zostanie podniesiony dochód osoby z niepełnosprawnością będącej na utrzymaniu podatnika, uprawniający tego podatnika do odliczenia od swojego dochodu wydatków ponoszonych na cele rehabilitacyjne podopiecznego.

Ministerstwo Finansów podkreśla: „Obecnie podatnik mający na utrzymaniu osoby niepełnosprawne może odliczyć od swojego dochodu wydatki poniesione na cele rehabilitacyjne tych osób, jeżeli w roku podatkowym ich dochody nie przekroczą kwoty 9120 zł.

Po zmianie kwota dochodu wyniesie 10080 zł. Ponadto projekt przewiduje, że do dochodów osoby niepełnosprawnej pozostającej na utrzymaniu podatnika nie będą wliczane alimenty na rzecz dzieci”.

UWAGA! Powyższe trzy zmiany mają wejść w życie w 1 stycznia 2018 r., ale będą mieć zastosowanie do dochodów uzyskanych od 1 stycznia 2017 r.

Źródło: www.niepelnosprawni.pl, 16.11.2017

<<< powrót do spisu treści

&&

Sport

&&

Białe szaleństwo

Tomasz Matczak

Zima zwykle kojarzy się nam nie najlepiej. Śnieg utrudnia orientację, grube kurtki ograniczają ruchy, czapka przeszkadza w wychwytywaniu dźwięków, czyli generalnie byle do wiosny! Z perspektywy widzących wygląda to rzecz jasna nieco inaczej. Owszem, kierowców wkurza konieczność rannego skrobania samochodowych szyb i zgarniania z karoserii śniegu, ale większość z nich, gdy zapakuje do swego auta narty i pojedzie na stok, zapomina o porannych niedogodnościach. Białe szaleństwo pochłania ich całkowicie. Oczywiście wśród niewidomych także są narciarze. Słyszałem o szusujących na stoku z przewodnikiem osobnikach, ale i oni na początku musieli przejść etap tzw. Oślej łączki. Jak wiadomo, nie od razu Kraków zbudowano.

Któregoś roku razem z moją żoną i synem wybraliśmy się do Zakopanego. Z całej rodziny tylko ja jestem niewidomy. Żona złapała narciarskiego bakcyla w czasach studenckich i postanowiła zarazić nim naszego potomka. Udało się! Tamtej zimy Wojtek miał 6 lat, więc dopiero raczkował na nartach, jeśli można tak powiedzieć. Postanowiliśmy wykupić mu lekcje z instruktorem. W tym celu udaliśmy się pod Wielką Krokiew. Chłonąłem wszystkie dźwięki. Klekotanie wynoszonych z wypożyczalni nart, szum silnika wyciągu, pokrzykiwania bardziej i mniej radzących sobie narciarzy, świst desek na ubitym śniegu i całą resztę tego, co można usłyszeć na stoku.

Rosła we mnie ciekawość, bo wcześniej nigdy nie miałem na nogach nart. „A co byłoby - pomyślałem - gdybyś poprosił instruktora o godzinną lekcję?”.

Trochę nieśmiało przedstawiłem swój pomysł żonie. Była nieco zdziwiona, ale chętnie nań przystała. Nauczony doświadczeniem, miałem już do czynienia z wieloma reakcjami na moją niepełnosprawność, nastawiłem się na krótką rozmowę, podczas której instruktor będzie wił się jak piskorz, wymyślał jak najdelikatniejsze argumenty odmowne i postara się mnie odwieść od karkołomnego pomysłu.

Jakież było moje zdziwienie, gdy młody mężczyzna stwierdził, że nie ma sprawy, że oczywiście jak najbardziej i w ogóle...

Wypożyczyliśmy narty, a potem się zaczęło! Myślałem sobie, że pewnie więcej czasu spędzę w pozycji siedzącej niż stojącej, ale ku mojemu wielkiemu zdumieniu i jeszcze większej radości, okazało się to mylnym przeświadczeniem! Utrzymanie się na nartach i jazda wcale nie są takie trudne, jak mogłoby się wydawać! Najgorzej jest równo prowadzić deski. Widzący po prostu kontroluje noski wzrokiem, a ja mógłbym to pewnie robić białą laską, ale musiałbym mieć trzecią rękę, bo w dwóch standardowych trzymałem kijki. Te raczej nie służą do orientacji przestrzennej, choć z początku trudno było mi pozbyć się tej myśli. Trzymam coś długiego i prostego w garści, a zatem musi to służyć do wymacywania przeszkód, prawda?

Przyzwyczajenie to druga natura, jak mawia porzekadło.

Mój instruktor był bardzo cierpliwy. Na początku jeździł przede mną tyłem, co wywołało mój podziw dla jego zdolności narciarskich. Dla mnie jazda przodem to już coś, a co dopiero tyłem! Trzymałem w obu rękach kijki, których drugie końce trzymał mój instruktor. Podczas jazdy informował mnie, co mam robić. Nauczyłem się skręcać oraz hamować, a to ostatnie zakończyło się siadem na śniegu zaledwie raz! Później zmieniliśmy technikę zjeżdżania. Instruktor zajął miejsce obok mnie i jechaliśmy tak, trzymając przed sobą jeden kijek jak barierkę balkonu.

Czas na stoku minął szybko. Oczywiście nie była to jakaś wymagająca i stroma góra. Nie jestem desperatem ani samobójcą. Muszę jednak przyznać, że można nie widząc poczuć choć trochę smak białego szaleństwa. Oczywiście do harców na śniegu było mi daleko, ale mogłem na własnej skórze przekonać się, jak to jest zjeżdżać na nartach.

Bakcyla nie złapałem. Mój układ immunologiczny okazał się w tym względzie silniejszy. Mimo wszystko zachęcam każdego, aby choć spróbował, jeśli będzie miał okazję. Nie ma się czego bać. Śniegu pewnie nigdy nie polubię. Wszak częściej utrudnia mi on poruszanie niż sprawia narciarską frajdę. Mimo wszystko jednak można się do niego uśmiechnąć, gdy człowiek pomyśli sobie, że dzięki niemu można przeżyć chwilę frajdy i radości. Nie zamierzam teraz podejmować krucjaty pod sztandarem „niewidomi na narty”. Nie o to chodzi. Chcę tylko trochę ośmielić tych, którzy zastanawiają się, czy to w ogóle możliwe? Malkontentów i tak nie przekonam. Zresztą nie mam takiego zamiaru. Są wśród nas pasjonaci morskich rejsów, więc może znajdą się i wielbiciele białego szaleństwa? A czemu nie? Lato jest od pływania, a zima od szusowania. Zamiast siedzieć w domu i wspominać, jak cudownie wiatr gwizdał na wantach, może fajnie byłoby się ruszyć i spróbować czegoś nowego?

Zachęcam, bo nawet jeśli nikt bakcyla narciarskiego nie złapie, to z pewnością ruch mu nie zaszkodzi. Miłego szusowania w razie czego.

<<< powrót do spisu treści

&&

Zdrowie bardzo ważna rzecz

&&

Kręgi (bez) bólu

Agnieszka Fedorczyk

Kręgosłup to narząd ruchu i w ruchu czuje się najlepiej. Unieruchomiony godzinami z powodu siedzenia przed monitorem choruje i boli - przypominają neurochirurdzy i ortopedzi.

Najczęstsze problemy z kręgosłupem, które skłaniają do wizyty u ortopedy lub neurochirurga, to…?

Doktor Mariusz Głowacki, neurochirurg z Centrum Medycznego Gamma: Ból. A dwie główne przyczyny bólów kręgosłupa to brak ruchu oraz długotrwałe siedzenie. Kręgosłup najlepiej czuje się przy zmianach pozycji, więc długie siedzenie, leżenie czy stanie jest dla niego szkodliwe. Osiowe obciążenie kręgosłupa może z czasem powodować nieodwracalne zmiany. Co więcej, osłabia mięśnie brzucha i grzbietu. Wady postawy i nieodwracalne zmiany w kręgosłupie odczuwamy jako bóle pleców, karku i innych odcinków kręgosłupa. Ta kaskada zdarzeń rozpoczyna się od zmian w krążkach międzykręgowych, czyli dyskach.

Doktor Radosław Michalik, neurochirurg z CM Gamma: Badania biomechaniczne pokazały, że kręgosłup jest najbardziej obciążony w odcinku lędźwiowym w pozycji siedzącej, a nie stojącej, dlatego powinno się zwracać szczególną uwagę na dobór odpowiednich krzeseł i stołków. Współczesne dzieci są znacznie wyższe od swoich równolatków sprzed 30 lat. Tymczasem ławki szkolne są takie same jak kiedyś i zupełnie nieprzystosowane dla wyższych dzieci.

Jaką rolę odgrywają dyski kręgosłupa?

MG: Amortyzują oraz zapewniają sprężystość i elastyczność kręgosłupa, są jak poduszki między kręgami. Osłabienie zewnętrznej bariery dysku prowadzi do wypuklin i przepuklin, ucisku na struktury nerwowe - rdzeń kręgowy lub korzenie nerwowe. W konsekwencji do zmian w kształcie kręgosłupa, bólów oraz objawów neurologicznych.

RM: Jeżeli zmiany zwyrodnieniowe powiększają się i są uciskane nerwy wewnątrz kręgosłupa, to pojawiają się bóle korzeniowe, które promieniują do kończyn górnych i dolnych lub opasujące - wzdłuż przebiegu żeber. Efekt przeciążeń to także mrowienia, drętwienia, zaburzenia ruchowe, niedowłady, porażenia, zanik mięśni.

Jak wpływa na kręgosłup popularna dziś pozycja nos w ekranie smartfona?

MG: Ma swoją nazwę medyczną - text-neck. To choroba karku związana z utrzymywaniem przez długi czas pochylonej głowy. W metrze, na ulicy ludzie, najczęściej młodzi, mają przyklejoną brodę do klatki piersiowej, korzystając ze smartfona. Nie zdajemy sobie sprawy, ile godzin spędzamy w takiej ekstremalnie niefizjologicznej pozycji! Efekt? Bóle głowy w okolicy potylicznej promieniujące do karku i dłoni, zawroty głowy oraz wiele innych dolegliwości. Z powodu dyskopatii szyjnej operujemy obecnie coraz więcej dwudziestokilkulatków.

Kręgosłup lubi ruch. Ale jaki?

MG: Aktywność fizyczna jest dobra, ale ta na miarę swoich możliwości. Weźmy na przykład bieganie oraz jazdę na rowerze. Intensywne uprawianie kolarstwa, przejeżdżanie ponad 160 km tygodniowo, nie służy kręgosłupowi, zwłaszcza jeśli człowiek nie jest przygotowany. Znaczenie ma pozycja ciała, ustawienie siodełka, kierownicy. Im dalej i im niżej jest ustawiona od siodełka kierownica, tym bardziej jest on obciążony. Im mocniej naciskamy pedały, czyli im szybciej chcemy jechać, tym bardziej obciążamy prostowniki grzbietu i tym ciężej pracuje kręgosłup i jednocześnie osłabiają się mięśnie brzucha. Kiedy zadzieramy głowę do góry, to przeciążamy mięśnie karku. Przy pochyleniu do przodu cierpi odcinek piersiowy kręgosłupa i pogłębia się kifoza, czyli wygięcie w stronę grzbietową. Do jazdy na rowerze trzeba się przygotować za pomocą ćwiczeń wzmacniających poszczególne partie mięśni, zwłaszcza brzucha i pleców, oraz rozciągać się, o czym ludzie często zapominają.

RM: Dobra jest gimnastyka na siłowni z wykorzystaniem sprzętu, jak orbitreki, stepery czy rowery stacjonarne - bo jedzie się jak po płaskim i równym. Basen jest dobry dla kręgosłupa bez względu na styl pływania, co więcej pomaga zredukować nadmiar kilogramów bez obciążania stawów.

A co z bieganiem?

MG: Najnowsze publikacje w „Nature” wskazują, że bieganie wpływa korzystnie na kondycję dysków. Jednak w trakcie biegania dochodzi do urazów kończyn dolnych i to one często bywają niekorzystne dla kręgosłupa. Biegacze powinni rozciągać całe ciało i wzmacniać mięśnie brzucha oraz grzbietu. Gdybym miał wskazać najzdrowszą dla kręgosłupa aktywność fizyczną, to byłoby to pływanie. A na co dzień, w biurze, należy zmieniać co 30 minut pozycję, wstawać, chodzić. Monitor powinien być na wysokości wzroku, żeby nie pochylać się za bardzo.

Jak troszczyć się o kręgosłup?

RM: Nie dźwigać. Nosić jak najmniej, najlepiej w plecaku, pilnować prawidłowej masy ciała. Przy 30 kg nadwagi kręgosłup codziennie dźwiga takie obciążenie.

Czy rehabilitacją ruchową można zapobiec operacyjnemu leczeniu kręgosłupa?

RM: To pacjent decyduje, czy chce być operowany, czy pozostaje przy leczeniu zachowawczym, ponieważ podstawowym wskazaniem do leczenia chirurgicznego są dolegliwości pacjenta. Tylko niedowłady, porażenia lub zaniki mięśni są obiektywnym wskazaniem do operacji. Bycie szczupłym, dbanie o mocne mięśnie pleców, brzucha, ruch, czyli codzienna higiena i dbałość o zdrowy kręgosłup, są podstawą rehabilitacji. Jeśli pacjent po operacji nie zacznie lub zaprzestanie dbać o swój kręgosłup, to nie będzie miał trwałej poprawy.

A jeśli okazuje się, że codzienna „rehabilitacja” to za mało?

MG: W pierwszej kolejności mamy do dyspozycji małoinwazyjne zabiegi przezskórne. Niekiedy wystarczy podać leki przeciwbólowe w zastrzyku albo blokować prądem zakończenia nerwowe.

Łukasz Antolak, ortopeda z CM Gamma: Małoinwazyjne chirurgiczne metody leczenia urazów kręgosłupa przeprowadza się z wykorzystaniem nowoczesnego instrumentarium, co zmniejsza uraz tkanek, utratę krwi, ryzyko infekcji. Pacjenci potrzebują mniej leków przeciwbólowych, krócej pozostają w szpitalu. Szybciej wracają do normalnej aktywności.

Czy małoinwazyjne metody leczenia są równie skuteczne jak tradycyjne?

ŁA: Liczne prace naukowe dowodzą, że metodami małoinwazyjnymi można osiągnąć równie dobre wyniki, co przy wykorzystaniu metod klasycznych, oczywiście przy właściwej kwalifikacji pacjentów do zabiegów. Aby metody małoinwazyjne były bezpieczne dla pacjenta, wymagają od chirurga doskonałej znajomości metod klasycznych. Zdarza się, że w trakcie zabiegu konieczne jest przejście z jednej metody do drugiej.

Źródło: www.wprost.pl, 43/2017

<<< powrót do spisu treści

&&

Gospodarstwo domowe po niewidomemu

&&

Kuchnia po naszemu

N.G.

Rolada z łososiem

Składniki:

Wykonanie:

Na patelni rozgrzewamy masło i wykładamy szpinak, podsmażamy, doprawiamy solą i pieprzem, dodajemy posiekany czosnek (kto lubi czosnek może dać go więcej). Gdy szpinak zgęstnieje na patelni, odstawiamy do wystygnięcia. Oddzielamy białka od żółtek. Z białek z dodatkiem pół łyżeczki soli, ubijamy sztywną pianę. Do żółtek dodajemy przestygnięty szpinak, ciągle mieszając dosypujemy mąkę, na koniec dodajemy pianę z białek. Delikatnie mieszamy i wykładamy na płaską blachę, wyłożoną natłuszczonym papierem do pieczenia. Wstawiamy do piekarnika, nagrzanego do 180 stopni C, pieczemy 13 - 15 minut. Wystawiamy do wystygnięcia. Lekko przestudzony placek delikatnie rolujemy i studzimy dalej. Gdy jest zimny, rozwijamy go i smarujemy serkiem typu Almette. Serek może być śmietankowy lub z ziołami - według uznania. Na posmarowany placek nakładamy plastry łososia i delikatnie wszystko zwijamy. Można w środku posypać świeżym, drobno posiekanym koperkiem lub czarnuszką. Zwiniętą roladę owijamy folią spożywczą lub pergaminem. Wstawiamy do lodówki na kilka godzin.

Rolada wymaga trochę pracy, ale jest bardzo smaczna i pięknie wygląda w plastrach - zielone ciasto, biały serek i różowy łosoś.

Nadaje się na wszelkiego rodzaju przyjęcia.

Ciasto orzechowe z figami

Składniki:

Wykonanie:

Cukier z miękkim masłem utrzeć na puszysto, ubijając dodawać po jednym jajku, dodać wanilię i małymi porcjami dosypywać przesianą mąkę z proszkiem do pieczenia, zmielone orzechy i na końcu orzechy posiekane. Wymieszać, wyłożyć do posmarowanej tłuszczem i wysypanej tartą bułką tortownicy o średnicy 20 cm. Na ciasto wyłożyć pokrojone na połówki lub ćwiartki figi. Piec ok. 40 min. w temp. 170 stopni C. Sprawdzamy suchym patyczkiem, wbijając go w ciasto. Jeżeli wyjmujemy patyczek i jest suchy - ciasto upiekło się. Ja używam cienkich, dosyć długich patyczków do szaszłyków. Po upieczeniu ciasto można posypać cukrem pudrem - kto lubi z odrobiną cynamonu.

Jest to bardzo łatwe do wykonania ciasto i smaczne. Pachnie świętami!

Ciasteczka bakaliowe

Składniki:

Wykonanie:

Wszystkie składniki umieszczamy w sporej misce i dokładnie, szybko mieszamy. Jeżeli ciasto stanie się zbyt lepiące, wkładamy na chwilę do lodówki. Na płaskiej blasze kładziemy pergamin do pieczenia, lekko smarujemy tłuszczem i łyżeczką nabieramy masę na dłoń, a następnie formujemy nieduże, okrągłe placuszki. Układamy je rządkami na blasze w odległości dwa palce jeden od drugiego. Pieczemy w piekarniku nagrzanym do 170 stopni C ok. 12 minut. Z tej porcji wyjdą mniej więcej 3 blachy. Ciepłe ciasteczka wykładamy na talerz. Jeżeli się lekko przykleją do papieru, łatwo je zdjąć, lekko podnosząc papier i delikatnie odklejając każde ciasteczko. Kto lubi, może dodać nieco kandyzowanej skórki z pomarańczy. Nie polecam suszonej.

<<< powrót do spisu treści

&&

Rehabilitacja kulturalnie

&&

Pod żaglami „Afrodyty”

Edyta Miszczuk

A tak się bałam! Bo nie widzę, bo nie aż taka samodzielna jestem, bo mam przeszczepioną nerkę i trzustkę, bo daleko od domu i w ogóle szczur lądowy jestem. Niby nikt mnie nie zmuszał, niby nawet bardzo chciałam, a mimo to do ostatniej chwili miałam nadzieję, że coś nie wypali, że na dzień, na godzinę przed, np. z powodu niesprzyjających warunków pogodowych, wyprawa zostanie odwołana. Niestety i zarazem stety, nic takiego się nie stało. Tak więc, popijając herbatkę z rumem i słuchając szant na YouTube, zabrałam się do pakowania torby. Szło opornie, ale w rezultacie znalazło się w niej wszystko to, co według sugestii znających się na rzeczy koleżanek i kolegów powinno mi się przydać podczas kilkudniowego rejsu po wodach Adriatyku, w krainie tysiąca i jednej wysp.

Z trudem dopięłam torbę - z niemniejszym trudem przestroiłam się na pozytywne myślenie, po czym udałam się na miejsce zbiórki, czyli dworzec autobusowy w Katowicach. Pierwszy serdeczny uścisk dłoni, potem kolejny i kolejny, pierwsze miłe słowa na powitanie, a po nagromadzonych obawach i wątpliwościach pozostało tylko wspomnienie.

Noc z szóstego na siódmego października spędziłam w autokarze, integrując się z uczestnikami organizowanego przez Fundację „Zobaczyć morze im. Tomka Opoki” rejsu Chorwacja 2017. Ogółem było nas 74 sztuk osób widzących, słabowidzących i niewidzących. Było tak miło i… tak rozrywkowo, że ani się zorientowałam, jak i kiedy przekroczyliśmy kilka europejskich granic - dopiero słoneczna Chorwacja i bliskość celu podróży przyprawiły mnie o nowy dreszczyk emocji.

W sukosańskiej Marinie Dalmacija byliśmy około południa - słońce ogrzewało czubki głów i inne części ciała. Pomyślałam, że taka pogoda to dobra wróżba na dalsze dni. I tak też było: pogoda nas nie zawiodła. Nie zawiodły nas dobre humory, radość z bycia razem i wspólnego doświadczania żeglarskiego życia. Dla niektórych był to kolejny już rejs - dla mnie był to raz pierwszy i nigdy go nie zapomnę, tak jak nie zapomnę mojej 12-osobowej załogi z kapitanem Jerzym Henke i I oficerem Markiem Stefaniukiem na czele.

Sukosan to mała, nadmorska mieścina, w której w zasadzie nic szczególnego się nie dzieje. No, chyba że w tym miejscu ktoś taki jak ja zaczyna swoją żeglarską przygodę. Odnalezienie bagaży, potem „gdzie ta keja, a przy niej ten jacht”, wejście po wąskim trapie na pokład i zejście stromymi schodami niemal na kucająco pod pokład oraz pierwsze spotkanie organizacyjne w mesie, to jak dla mnie aż nadto wrażeń, żeby uważać Sukosan za miejsce wyjątkowe.

Wyjątkowy dla mnie był sam jacht - w końcu po raz pierwszy miałam w czymś takim mieszkać. Niby jak w domu, a jednak inaczej… To, co od razu dało się odczuć, to mało miejsca. Niby to dobrze, bo w razie niespodziewanego przechyłu, skutkującego chwilową utratą równowagi, co najwyżej oprzemy się o jakiś mebel lub współzałoganta. Ale spróbujcie się, mili moi, umyć czy odziać na 50 cm - mniej więcej tyle wolnej przestrzeni było w WC, będącym jednocześnie kabiną prysznicową i tyle samo miejsca miałyśmy ja i moja współlokatorka w naszej kajutce!

Pierwszy dzień na jachcie, oprócz poznawania jego topografii i specjalistycznego wyposażenia pod kierunkiem kapitana i I oficera, to także podział załogi na wachty, przydzielenie kajut oraz zasztauowanie przywiezionego z Polski prowiantu. Od razu informuję, iż na jachcie je się to, co samemu się przygotuje, a raczej to, co przygotuje wachta kampusowa, toteż posiłki tylko w niewielkim stopniu przypominają te domowe. Owszem, były gołąbki i bigos, ale „zasłoikowane” i tuż przed porą obiadową podgrzane na dwupalnikowej kuchence gazowej. Nie to, żebyśmy całkiem pozbawieni byli rarytasów i ekskluzywnych dań, bo już pierwszego wieczoru podczas oficjalnej kolacji uraczono nas lokalną porcją pieczonego mięsiwa z globalnym dodatkiem, frytkami. Były toasty na cześć sponsorów, organizatorów i właściciela lokalu, były śpiewy przy akompaniamencie dwóch gitar i były tańce - przeważał repertuar żeglarski. I nie była to jedyna tego typu biesiada z udziałem wszystkich siedmiu załóg. No, w każdym razie to właśnie podczas tego rejsu po raz pierwszy jadłam mule, raki, kalmary i inne frutti di mare znane mi dotąd z filmów na National Geographic.

Jak już wspomniałam, zakwaterowani byliśmy na jachtach - ten mój zwał się „Afrodita II”. W sumie, jakby się człowiek uparł, to przez 7 dni mógł nie schodzić na ląd. My jednak schodziliśmy, choćby po to, żeby w cywilizowanych warunkach wziąć gorący prysznic, kupić świeże pieczywo, spotkać się z członkami pozostałych załóg w portowej tawernie lub poszwendać się po okolicy.

Na pewno warto było opuścić jacht w miejscowości Skradin, by następnie statkiem turystycznym dopłynąć do Parku Narodowego Krka, słynącego ze starych jak świat wodospadów. Obszar parku to ponad 100 kilometrów kwadratowych z siecią ścieżek i ścieżynek, którymi godzinami można spacerować, delektując się pięknem przyrody i szumem tu i ówdzie spadającej kaskadami masy wody. A te wodospady to ja oglądałam, raz stojąc, raz leżąc, raz klęcząc i na czworakach też: grunt to pomysłowa i zaangażowana w sprawę załoga!

Aci Marina Piskera na wyspie Piskera, kolejny punkt na trasie rejsu, interesowała mnie wyłącznie ze względu na chęć umycia się pod prysznicem. Zanim jednak do niego dotarłam, zmuszono mnie do niemal ekstremalnej wspinaczki po nawet niezbyt stromym, za to mocno kamienistym wzniesieniu, na szczycie którego znajdował się kilkumetrowy żelazny słup widokowy. Wdrapałam się na niego, a jakże, usiłując dojrzeć brzeg Afryki. A był chłodny już wieczór, dookoła totalna cisza, na niebie coraz więcej gwiazd, a na wzniesieniu tylko ja i on… oraz stadko owiec.

Na ląd zazwyczaj schodziło się z jachtu, tyle że ów jacht nie zawsze cumował w porcie, przy kei. Aż dwa razy, czyli dwie noce, kotwiczyliśmy na otwartym morzu: raz w pobliżu wyspy Tijat, a drugi raz w pobliżu wyspy Pasman. Ponieważ każdy jacht wyposażony jest we własny ponton, toteż dotarcie z wizytą kurtuazyjną do sąsiadującego jachtu, czy zgoła w innym celu, do knajpki na pobliskiej wyspie, nie stanowiło najmniejszego problemu. No, i znowu było niemal romantycznie, bo znowu tylko ja i on tym właśnie środkiem transportu popłynęliśmy do czegoś, co według mnie było małą, bezludną wyspą o bardzo kamienistym podłożu z porozrzucanymi kępami uschniętej trawy i mnóstwem polnych koników - wyraźnie było je słychać. Oczywiście, obydwoje mieliśmy na sobie kapoki, bo zabawa zabawą, ale bezpieczeństwo najważniejsze. Szkoda tylko, że nikt mnie nie uprzedził, iż wchodząc do pontonu mądrzej jest mieć na sobie nieprzemakalne portki, a nie kalosze…

Przyznaję, że rejs potraktowałam w kategoriach rekreacyjnych, co w praktyce oznaczało, że trochę się obijałam. Z drugiej jednak strony, siedzenie na pokładzie podczas stawiania żagli i innych żeglarskich manewrów mocno mnie absorbowało, zwłaszcza że wielu czynnościom z tym związanym mogłam się tylko przysłuchiwać - reszta należała do mojej wyobraźni. Z trzeciej strony, był to mój pierwszy rejs, a więc rozsądniej było co najmniej nie przeszkadzać i uważnie słuchać - to tak na wypadek, gdybym za rok znowu zechciała wejść na pokład jakiegoś jachtu. Przynajmniej nie pomylę dziobu z rufą, grotu z fokiem, zaś reling będzie relingiem, a nie linką do trzymania.

Kręcić sterem też już umiem - i wcale nie dla zabawy! Pomagała mi w tym aplikacja Seeing Assistant Sailing, wspierająca niewidomych żeglarzy w nawigacji po morzach i oceanach. A rzecz to niełatwa i zarazem niezwykle ekscytująca, bo jednocześnie trzeba słuchać wskazań e-nawigatora, błyskawicznie reagować na zmiany kursu, a tymczasem popychane wiatrem fale spychały łódkę na prawo lub lewo. I choć kapitan ma oko na niewidzącego sternika, to i tak trudno pozbyć się uczucia odpowiedzialności za bezpieczeństwo całej załogi. Z przykrością stwierdzam, iż na tym kawałku morza zdecydowanie łatwiej trafić dziobem w inny obiekt pływający, niż odkryć nowy ląd…

Jednak kwintesencją żeglowania jest pływanie i to z użyciem wydymanych wiatrem żagli. I tak było na odcinku z kotwiczyska w zatoce Landin do Sukosanu, a był to ostatni etap rejsu. Wiatr robił co mógł, żeby było szybko, żeby bujało i żeby były przechyły. Siedziałam na rufie, trzymając się mocno relingu, chrupiąc najzwyklejsze w świecie jabłko made in Poland i dostępnymi mi zmysłami chłonęłam otaczającą mnie rzeczywistość, o której do niedawna nie śmiałam nawet marzyć! A przecież o rejsach z udziałem niewidzących żeglarzy wiedziałam niemal wszystko, choćby od znajomych, którzy pływali na „Zawiszy Czarnym”. Z uwagą przysłuchiwałam się morskim opowieściom, oczyma wyobraźni widziałam wszystkie te rejsy, ale siebie w nich już nie.

Tymczasem, jakby nigdy nic, siedziałam sobie na pokładzie „Afrodity II”, rozkoszując się bodaj najpiękniejszą chwilą mojego życia. Wiatr owiewał mnie ze wszech stron, dając do zrozumienia, że na morzu to on jest potęgą i że jemu zawdzięczam dobrą zabawę. Wszechobecne morze, chcąc choć trochę dać się we znaki, delikatnie kołysało. Popędzane wiatrem fale z cichym pluskiem uderzały o burtę, po czym rozpryskiwały się na milion połyskujących w słońcu kropel. Kilka z nich dosięgło i mnie, zraszając mi twarz, wspaniałomyślnie maskując spływające po policzku łzy wzruszenia, niedowierzania, szczęścia i żalu, że to już koniec, że za chwilę po raz ostatni zejdę na ląd, na pociechę zabierając ze sobą zasuszoną rozgwiazdę, wyliniałą skorupę jeżowca, a przede wszystkim mnóstwo fantastycznych wspomnień.

<<< powrót do spisu treści

&&

Być babcią, być dziadkiem

Małgorzata Gruszka
(psycholog)

W styczniu obchodzimy jedne z najmilszych świąt - Dzień Babci i Dzień Dziadka. Fakt, że babciom i dziadkom poświęca się specjalne dni w kalendarzu świadczy o tym, jak ważni są oni w życiu poszczególnych społeczności.

Ważni w rodzinie

Babcia i dziadek to bardzo ważne osoby w każdej rodzinie. To ludzie, którym udało się wychować własne dzieci, a teraz wspierają je w wychowywaniu kolejnego pokolenia. Najmłodsi członkowie rodziny od babci i dziadka czerpią coś, czego nikt inny nie jest w stanie im podarować. Między dziadkami a wnukami wytwarza się jedyna w swoim rodzaju, osobliwa i wyjątkowa więź. To więź łącząca dwa pokolenia: wchodzące w życie i mające większość życia za sobą. Więź, która rozwija, ubogaca i zasila obie strony.

Rodzice i co dalej…

Dzieci wiedzą, że pochodzą od rodziców. To oni wydali je na świat i urodzili się wcześniej. A co, raczej kto był przedtem? No właśnie: przedtem byli dziadkowie i to dzięki nim dzieci stykają się z ciągłością pokoleń i zaczynają ją rozumieć. Nie od razu oczywiście, ale z czasem. Babcia i dziadek to swoiste fundamenty rodziny. Wzrost średniej długości życia sprawia, że coraz więcej dzieci ma nie tylko babcie i dziadków, ale również prababcie i pradziadków. Dzięki temu wyobrażenie o ciągłości rodziny i przekazywaniu życia kolejnym pokoleniom jest jeszcze silniejsze. Najstarsi członkowie rodziny wzmacniają w tych najmłodszych przekonanie, że nie wzięli się znikąd, że przynależą do rodziny, która trwa od dawna.

Upływa szybko życie…

Kontakt z babcią i dziadkiem jest dla wnuków żywym dowodem na to, że życie składa się z różnych etapów, które wyglądają inaczej. Najpierw jest się dzieckiem, potem rodzicem, a potem dziadkiem. Dzieci są małe, dorośli duzi, a dziadkowie starsi. Obserwując dziadków, wnuki widzą jak z upływem lat zmienia się wygląd i funkcjonowanie człowieka. Oswajają się z nieuchronnymi zmianami, towarzyszącymi podeszłemu wiekowi. Uczą się akceptować je i nie bać się ich. Codzienny kontakt z dziadkami to inwestycja w przyszłość. Kto jak nie oni przygotowuje wnuki do pełnienia w przyszłości tej samej roli?

Jak było kiedyś

Dzięki obcowaniu z dziadkami, wnuki mają świadomość, że oprócz teraźniejszości i przyszłości istnieje przeszłość. Mało, że istnieje, to na dodatek jest bardzo ciekawa. Babcie i dziadkowie są jedynymi osobami w rodzinie, które pamiętają czasy, gdy jeszcze rodziców nie było na świecie i na dodatek potrafią o nich opowiedzieć. U babci i dziadka można oglądać przedmioty, których się już nie używa. Można zobaczyć jak działają i dowiedzieć się do czego służyły. Można posłuchać o tym, jak wyglądał świat bez komputerów, Internetu i smartfonów; jak słuchało się radia z tranzystorem, rozmawiało przez stojący aparat telefoniczny ze słuchawką i zabawnie skręconym kabelkiem; jak używało się telewizora bez pilota, pralki wirnikowej, adapteru na czarne płyty, magnetofonu itp. Na niejednym strychu można znaleźć prawdziwe skarby: ubrania, zabawki i domowe sprzęty sprzed lat. Wizyta u babci i dziadka może być fascynującą podróżą w przeszłość. Dzięki niej wnuki zrozumieją, że interesować, pociągać, cieszyć i budzić zachwyt może nie tylko to, z czym mają obecnie do czynienia. Kontakt z dziadkami poszerza horyzonty najmłodszych członków rodziny, którzy żyją najkrócej i zorientowani są głównie na tu i teraz.

Czas dla wnuków

Dziadkowie są tymi członkami rodziny, którzy z uwagi na wiek i brak bądź mniej obowiązków zawodowych, mogą dać wnukom to, co najważniejsze i to, co najdłużej się pamięta - wspólnie spędzony czas! Bycie razem i robienie różnych rzeczy jest o wiele cenniejsze niż zasypywanie wnuków prezentami. Spędzanie razem czasu i wykonywanie różnych czynności daje wnukom poczucie, że są ważne. W dorosłym życiu niejednokrotnie powielają one sposób wykonywania różnych czynności przez babcie i dziadków.

Siła spokoju

Bycie rodzicem to piękne, ale i trudne zadanie. Rodzicielstwo to misja nie pozbawiona stresu, który bierze się z poczucia odpowiedzialności za dzieci. Odpowiedzialność ta, to masa obowiązków, którym trzeba podołać. Babcie i dziadkowie są niejako z boku. Doświadczenie życiowe, świadomość, że własne dzieci już wychowali i wyszło to całkiem nieźle, dają poczucie sukcesu i pozwalają nabrać dystansu do wszystkiego co łączy się z wychowywaniem kolejnego pokolenia. Stosunek babć i dziadków do wnuków jest pozbawiony napięcia i stresu. Dzięki temu mogą być dla wnuków skarbnicą mądrości, spokoju i pogody ducha.

Obcowanie ze słabszymi

Młodsze babcie i dziadkowie zazwyczaj są w świetnej formie, cieszą się dobrym zdrowiem, realizują się zawodowo i jeszcze pomagają rodzicom w opiece nad wnukami. Starsi bywają słabi, schorowani lub niepełnosprawni. Kontakt z takimi osobami uświadamia wnukom, że nie wszyscy funkcjonują tak samo, a zdrowie, dobra forma i pełna sprawność nie są dane raz na zawsze. Przykład rodziców, pomagających dziadkom i wciągających w to wnuki, uczy te ostatnie szacunku, troski, pomocy i wsparcia dla słabszych.

Niewidzący dziadkowie

Niewidzący dziadkowie mogą dać swoim wnukom dokładnie tyle samo, co w pełni zdrowi. Dodatkowo mogą pokazać im coś, czego nie znają inne dzieci. Obcując z nimi, wnuki od najmłodszych lat uczą się tolerancji dla osób funkcjonujących inaczej, postrzegania i rozumienia specyficznych potrzeb innych członków rodziny. Nabywają wrażliwości, która przyda im się w przyszłym życiu. Z niewidzącą babcią i dziadkiem można czytać po ciemku, można świetnie bawić się, korzystając ze smartfonu lub komputera z wyłączonym wyświetlaczem, można zamknąć oczy i oglądać filmy z audiodeskrypcją, można bawić się w rozpoznawanie przedmiotów rękami, można wyjść z domu i szukać w przestrzeni elementów przyjaznych dla niewidzących (napisy brajlowskie, udźwiękowienie, wskazówki elektroniczne itp.). Niewidzącej babci lub dziadkowi można pomagać w szczególny sposób. Można im być bardziej potrzebnym, podpowiadając czy marchewka jest dobrze obrana, czy na urządzeniu pali się dioda, co jest napisane na kopercie itp. Słaby wzrok lub jego brak to przeszkoda techniczna, która nie wpływa na emocjonalny kontakt dziadków z wnukami. Nie tylko nie musi utrudniać go, ale może sprawiać, że będzie bogatszy i ciekawszy.

I Ty możesz być super babcią i super dziadkiem!

Chcesz, by wnuki Cię kochały - nie uciekaj od ich świata, nie wykluczaj się z niego i nie dziel rzeczywistości na Twoją i wnuków. Okazuj zainteresowanie tym, czym żyją wnuki. Spróbuj zrozumieć ich świat, choć tak bardzo różni się od Twojego. Gdy pokazują Ci różne nowinki techniczne nie mów, że to głupie, niepotrzebne i nie dla Ciebie. Nie wstydź się pytać, gdy czegoś nie rozumiesz. Pozwalając, by Ci coś wytłumaczyły, sprawisz wnukom wielką frajdę. Pamiętaj, że jako babcia lub dziadek uczysz wnuki przeszłości, a oni uczą Cię teraźniejszości. I nie ma znaczenia czy teraźniejszość długo jeszcze będzie Twoim udziałem. Póki jesteś, staraj się być elementem świata Twoich wnuków, a zapamiętają to na zawsze i przekażą dalej…

<<< powrót do spisu treści

&&

Galeria literacka z Homerem w tle

&&

Nota biograficzna

Krystyna Myślińska-Kozyra urodziła się w 1936 roku. Lata szkolne spędziła w Laskach, a w życiu dorosłym, wraz z mężem i dwiema córkami, zamieszkała w Warszawie. Kochała muzykę i książki. Przez pewien czas śpiewała w chórze „Cantores Martinenses senza Battuta”. Bardzo lubiła także rzeźbić. Wykonywała z gliny figurki Chrystusa i świętych. Od wielu lat zmagała się z chorobą i bólem. Odeszła w lipcu 2017 roku.

Swoim przeżyciom i refleksjom Krystyna pragnęła nadać artystyczny kształt. Pisała: „Jeżeli zasnąć nie mam sił, z rozwartych kątów wyłazi wiersz i na papierze haftuje wzór - z wypukłych, jakby słonych kropek”. I tak oto powstał niewielki zbiorek wierszy, zatytułowany „Aby żyć”. Można powiedzieć, że jest to poetycki pamiętnik, w którym radość ze smutkiem się miesza. Czas mija; cierpienie i szczęście podążają obok siebie pośród codziennych zdarzeń - jak w życiu...

Może zatem tych kilka wybranych z tomiku wierszy, choć w małym stopniu, przybliży Czytelnikom postać ich autorki.

D.M.

<<< powrót do spisu treści

&&

Wiersze

Krystyna Myślińska-Kozyra

Łąka (fragment)

Chcę cię pozdrowić dziś, łąko zielona,
bo ty znasz mego życia wszystkie drogi,
mała i cicha, lasem otoczona,
przez którą płynie wąski strumyk wody.

Strumyk wysycha w czasie letniej suszy
niby łzy w oczach, gdy światło radości
rozproszy ciężkie, chmurne myśli duszy,
kryjąc je w dobrej krainie przeszłości.

Chcę cię ogarnąć, łąko miękkiej trawy,
wspomnieniem ciepłym jak oddech słoneczny,
bo ty pamiętasz przedszkolne zabawy,
bo ty pamiętasz mój zachwyt serdeczny
nad każdym kwiatkiem wplecionym do wianka.

A potem, w szkole, gromadka pierwszaków
biegła każdego wiosennego ranka
oglądać żaby, słuchać śpiewu ptaków,
zanurzać dłonie w rzęsie koronkowej,
weselnej szacie małego strumyka,
cieszyć się słońcem, skakać przez sitowie,
brodzić po wodzie, w trawie kozły fikać.

Dziś ci dziękuję, łąko jasnych darów,
za radość dziecka, pogodę młodości.
Niestraszne były roje twych komarów,
przyszliśmy tutaj uczyć się miłości.

Ty osłoniłaś cieniem tajemnicę,
uczciłaś ciszą nasze zaręczyny
i razem z nami poznawałaś życie
córki Lavransa, norweskiej Krystyny.

Łąko szczęśliwa, powracam do ciebie
z naszymi dziećmi: z Elżunią, z Agnieszką,
a ty nas witasz swym bezchmurnym niebem,
swoją zielenią, ty, najlepsza wieszczko.

Po trzydziestu latach

Tamte chwile wciąż żyją niby ptaki bezdomne,
karmione własną wiedzą
- usiadły zawstydzone
na dziecinnym obrazku, szkicowanym zdumieniem
trzyletniej wyobraźni, patrzącej w lęku głąb.

Rozgarniam miękkość czasu.
Na rysunku zszarzałym widzę znów schron wilgotny, obłędny z przerażenia.
W ustach czuję brak chleba, pod głową ziemię twardą.
Znam czarownicy-wojny groźną, upiorną twarz.

W stalowym zgiełku słyszę szczęk oręża bezbronnych, sięgający bram Nieba.
Ponad śmierci skrzydła, ponad chmury rozpaczy
i przez próżnię zwątpienia przedarł się ogień pieśni:
„Święty Boże, Święty mocny, Święty a nieśmiertelny, zmiłuj się nad nami”.
Od niespodziewanej śmierci wybawisz nas, Panie.

Toczą się krople deszczu po dziecinnym obrazku.
To nie deszcz. To pierwszy płacz dorosłego człowieka.

Dziura w kapciu - pamięci Pani Celiny Góry

Była babcia Celina, co wszystkich ludzi kochała.
Gdzie tylko krzywdę widziała, tam biegła, tam się śpieszyła.
Babciu, babciu, dziura w kapciu.

Dziura w niebie się zrobiła.
Babcia bez kolejki wchodzi, babcia, co wszystkim służyła.
A po ziemi rozesłane szydełkowych godzin listy,
na chusteczkach z koronkami napisane: „Drodzy – bliscy”…
Babciu, babciu, dziura w kapciu.

Serca podarte zostały. Kto je teraz poceruje,
serca twoich wnuczek małych?
Spośród wielu, wielu wnucząt dwie najbardziej miłowała.
Suchym chlebem - nie gardziła, grosz do grosza dokładała,
by zostawić w testamencie - spadek radosnych wyrzeczeń.
Babciu, babciu, dziura w kapciu.

Była dziura - już jej nie ma.
Sercu posłusznymi dłońmi napisała dziur poemat - złotą igłą rozświetlony.
Babciu, babciu, na okładce szary kolor zasłonimy ciepłem dojrzałego lata, wszystkie nici pozbieramy.

Może wnuczki, gdy urosną, nićmi od babci Celiny -
będą w ludzkie dziury wszywać łaty jasne jak dzień dobry
- z podzielnej jak chleb tkaniny.

Trzy miłości (fragment)

Przyszła do mnie i rzekła:
„Oto jestem, czy chcesz mi udzielić gościny?”
Wtedy - nie przed pałacem, lecz istotą z drewna,
stanął - nie królewicz w koronie i z mieczem,
lecz chłopak nieśmiały z książkami pod pachą.
Znalazł - nie księżniczkę, tylko jabłoń zgiętą,
której wicher gałęzie łamał i kaleczył.

Chłopak ramiona w górę wyciągał -
olbrzymiał, aż wicher odepchnął od słabego drzewa,
potem wszystkie rany brał ostrożnie w serce,
aż się wygoiły i jabłoń zakwitła pierwszymi kwiatami.

Odtąd swojemu chłopcu w wyciągniętej ręce
rzuca rozpaloną w owocach dojrzałość,
dla niego wieczorami szumi, płacze, śpiewa.

Aby żyć

Żeby rano wstać z nadzieją, daremnie przecierając oczy,
żeby gaz zapalić pod garnkiem mleka,
żeby „dzień dobry” powiedzieć, smarując kromki chleba,
żeby podłogę szczotką pieścić,
obiad gotować, prać, codziennie na kogoś czekać,
żeby kłuć igłą palce, żelazkiem je parzyć,
myć okna, gdy przejrzystością szyb nie można się cieszyć
muszę codziennie od nowa chmury z nieba ścierać i słońce malować.

Kolędowe scherzo

Pierwsza gwiazda spojrzała na świąteczną Warszawę:
na domy i place, na jasne ulice.
Otworzyła Niebo przed Żołnierzem Nieznanym.
Józef zasalutował i odmówił pacierz za polskie życzenia i codzienne sprawy.
Maria białe róże wyplotła z korony,
rzuciła na polskie, obie krwawe strony.

Wtenczas - cała ziemia muzyką spłynęła,
to Bóg po ludzku zapłakał w Scherzu h-moll Chopina.

Maria pociesza Synka, grzeje Go w ramionach:
„Nie płaczże, Jezuniu, moje Ty jagniątko,
znajdę dla nas miejsce w wielu polskich domach”.

Idą przez Park Saski, na chwilę stanęli:
„Nie płaczże, Jezuniu” - powtarzają drzewa.
Józef kolebie Boga na wolnej huśtawce,
wiewiórki wybiegają z ciepłego schronienia,
kasztany przynoszą Dziecku do zabawy -
aż uśmiechnął się Jezus w muzyce Chopina.

Wyszli na Marszałkowską i na Świętokrzyską,
przechodniów pytają o ciasne mieszkanie,
gdzie szerokie serca wieczorną kołyskę
uścieliły miękkim, kolędowym graniem.

Maria powierza Boga warszawskiej rodzinie.
Dzieci do kolebki podchodzą najbliżej,
radośnie przynoszą choinkowe dary.
Pies macha ogonem i z niemą rozkoszą
zmarznięte paluszki Jezusowi liże.
Kanarek na pierzynkę sfrunął kolędową
i gwiżdże Dzieciątku najrzewniej, jak umie.

Śmieją się i skarżą dźwięki fortepianu -
otulają Boga, aż po ludzku uśnie.
Czy scherzo dno świata w brzeg Nieba przemienia,
czy słowo drży ciałem - w muzyce Chopina?

<<< powrót do spisu treści

&&

Nasze sprawy

&&

Dwa dni z życia niewidomego

Teresa Dederko

Dzień pierwszy

Jedną z pierwszych rzeczy, jaką robię rano, jest przygotowanie sobie kubka kawy z mlekiem. Sięgam do szafki na półkę, gdzie zwykle stoi słoik z kawą. Mam pecha! Moi domownicy wstali wcześniej! Kawa może znajdować się więc na stole, na blacie pod oknem albo na szafce przy kuchence. Pierwsze miejsce trafione, przy kuchence, nie muszę szukać dalej. Mleko na szczęście znajduje się tam, gdzie stawiam je zawsze, na drzwiach lodówki. Szybko ubieram się, ale czy te spodnie są czyste? Wczoraj w nich chodziłam. Nie zapytałam nikogo wieczorem. Lepiej wyjmę nowe z szafy, bo nie chcę wyjść na ulicę z jakąś plamą. Wreszcie jestem na przystanku. Mam dwie minuty do przyjazdu autobusu. Przystanek jest na żądanie, ale nie jestem na nim sama, a poza tym zawsze ustawiam się twarzą do kierunku, z którego autobus nadjeżdża, wysuwając do przodu białą laskę, tak żeby była na pewno widoczna. O, już słyszę nadjeżdżający autobus… pojechał, nawet nie zwalniając. Ludzie denerwują się, jakaś pani dzwoni ze skargą na kierowcę, argumentuje też obecnością na przystanku niewidomej osoby.

Czekam cierpliwie 15 minut i wreszcie wsiadam. Miejsca są, bo to dopiero początek trasy.

Już teraz zastanawiam się, jak uda mi się przejść przez ruchliwą, szeroką ulicę kiedy wysiądę. Nie jest tak źle. Jakaś pani informuje, że mam zielone światło, bo tu nie ma udźwiękowienia. Ruszam energicznie i prawie po stopach przejeżdża mi samochód. Uprzejma pani z tyłu krzyczy, że auta skręcają na zielonej strzałce. Uff, jezdnia pokonana, dalej będzie łatwiej. Muszę iść wzdłuż trawnika do alejki, na którą trafiam pewnie, ale zatrzymuję się zdezorientowana. Przede mną straszny hałas robi jakaś maszyna budowlana, może koparka? Chwilę stoję bojąc się, że ten „Potwór” mnie rozjedzie. W końcu ruszam pocieszając się, że niewidomi nie są kierowcami, więc ten kto lawiruje tym czymś, musi mnie zauważyć. Ktoś chwyta mnie pod rękę i przeprowadza. Hura!!! Dalej całkiem prosto do bloku córki.

Dochodzę do drzwi, nie mogę wybrać kodu ani zadzwonić domofonem, gdyż panel jest dotykowy. Dzisiaj na szczęście mam klucze i wchodzę bez problemu. Wciskam guzik przywołujący windę. Mam dwie do wyboru, jedna „Mówi”, druga nie. Przyjeżdża ta milcząca. Obok mnie czekają inne osoby, wchodzę w głąb windy, jednak nikt do mnie nie dołącza. Trudno. Staram się, bez dotykania guzików, znaleźć siódemkę. Wysiadam, ale czy to jest siódme piętro? Chyba nie. Drzwi do mieszkania są inne i pies nie szczeka. Wyjmuję telefon i dzwonię do córki. Po chwili słyszę z góry jej głos. Jestem na piątym piętrze. Gdy wreszcie wchodzimy do mieszkania, jestem zmęczona i wściekła.

Dzień drugi

Sprawia mi ogromną przyjemność poranne picie kawy i słuchanie radia. Sięgam ręką na półkę, słoik z kawą jest na miejscu.

Załadowuję zmywarkę i idę ubrać się. Wczoraj całą garderobę przejrzałyśmy z miłą asystentką, więc nie mam obaw o wygląd ubrania. Sprawdziłam w Internecie godzinę odjazdu autobusu. Nadjeżdża bardzo punktualnie i kierowca włącza informację głosową, podając numer i kierunek jazdy.

Wsiadam z uśmiechem, dziękując kierowcy, chociaż to powinna być norma.

Przez niebezpieczną szeroką ulicę przeprowadza mnie fachowo młoda dziewczyna. Dalej już spokojnie dochodzę do bloku córki. Tym razem czekam na windę „gadającą” i wysiadam na właściwym piętrze. Mam dzisiaj siłę i energię na zabawę z wnukiem.

Opisałam te dwa autentyczne dni, a raczej przedpołudnia, które zdarzają się także moim niewidomym kolegom.

Chciałabym, żeby nasi bliscy, przyjaciele, znajomi, lepiej rozumieli problemy i bariery, z jakimi osoby niewidome muszą sobie radzić na co dzień. Nie chcę wzbudzać żadnego współczucia, jednak przekonałam się, że nawet dobrzy znajomi zaskoczeni są, gdy uprzedzam, że nie mogę korzystać z domofonu lub windy wyposażonej w panel dotykowy. Muszę też nie raz tłumaczyć, że odkładanie rzeczy na miejsce ułatwia mi funkcjonowanie, nawet we własnym mieszkaniu. Staram się nikogo tym nie tyranizować, sama czasem coś w pośpiechu rzucę, a potem szukam.

Są to wszystko drobne trudności. Jednak, gdy dochodzi do ich spiętrzenia, naprawdę nie jest łatwo, a wystarczyłaby niewielka pomoc - przeprowadzenie przez ulicę, przytrzymanie drzwi wejściowych, żeby nie trzeba było szukać klucza, odstawienie tego nieszczęsnego słoika z kawą na miejsce i od razu dzień byłby piękniejszy.

Z pewnością jeszcze trudniejsza jest sytuacja osób niewidomych, mieszkających samotnie, które na co dzień nie mogą liczyć na pomoc bliskich.

Oczywiście, większość moich znajomych niewidomych zachowuje pogodę ducha, nie narzeka. Są to osoby pracujące, odnoszące sukcesy zawodowe, realizujące swoje pasje i tylko w naszym gronie, od czasu do czasu, opowiadamy sobie o trudnościach, a także o poważnych ograniczeniach, wynikających z braku wzroku.

Dobrze byłoby, gdyby i nasze otoczenie zdawało sobie z tego sprawę, rozumiało nas, a wtedy życie byłoby łatwiejsze.

<<< powrót do spisu treści

&&

Turnusy rehabilitacyjne w 2018 roku

Andrzej Koenig

Zgodnie z ustawą o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnianiu osób niepełnosprawnych definicja osoby niepełnosprawnej brzmi: „Niepełnosprawnymi są osoby, których stan fizyczny, psychiczny lub umysłowy trwale lub okresowo utrudnia, ogranicza bądź uniemożliwia wypełnianie ról społecznych, a w szczególności ogranicza zdolności do wykonywania pracy zawodowej”.

Sejm RP w Karcie Praw Osób Niepełnosprawnych stwierdza iż, zgodnie z normami prawnymi i zwyczajowymi, osoby niepełnosprawne mają prawo do niezależnego, samodzielnego i aktywnego życia oraz nie mogą podlegać dyskryminacji, czyli ograniczaniu dostępu do dóbr i usług, umożliwiających pełne uczestnictwo w życiu społecznym, dostępu do leczenia i opieki medycznej, wczesnej diagnostyki, rehabilitacji i edukacji leczniczej, a także do świadczeń zdrowotnych, uwzględniających rodzaj i stopień niepełnosprawności, w tym do zaopatrzenia w przedmioty ortopedyczne, środki pomocnicze, sprzęt rehabilitacyjny, dostępu do wszechstronnej rehabilitacji mającej na celu adaptację społeczną.

Jak więc z tego wynika, osoby niepełnosprawne mogą liczyć na dofinansowanie ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych (PFRON) do uczestnictwa w turnusach rehabilitacyjnych w ośrodkach na terenie całego kraju. Przełom roku to czas na wspomnienia o rehabilitacji odbytej w mijającym roku i planowanie takiej formy na nadchodzący rok.

Powiatowe Centra Pomocy Rodzinie (PCPR), które działają w imieniu PFRON praktycznie w pierwszym kwartale zapraszają beneficjentów do składania wniosków na dofinansowanie do turnusów rehabilitacyjnych.

W momencie, gdy przymierzamy się do zaplanowania turnusu, pojawiają się pytania: ośrodek nad morzem czy w górach, a może coś pośrodku, tam gdzie już byłem czy nowe miejsce?

W 2017 roku otrzymałem dofinansowanie do turnusu rehabilitacyjnego po złożeniu stosownych dokumentów, które były wymagane (należy śledzić informację w PCPR odpowiednim dla naszego miejsca zamieszkania) i wybrałem drugi koniec Polski czyli morze Bałtyckie.

W drugiej połowie sierpnia grupa sześciu niepełnosprawnych, w tym pięciu niewidomych, wraz ze swoimi opiekunami z powiatu cieszyńskiego przebywała na turnusie rehabilitacyjnym w ośrodku Rehabilitacyjno-Wypoczynkowym „Słowiniec” przy Promenadzie Słońca w Poddąbiu.

Poddąbie jest miejscowością położoną nad samym morzem, otoczoną lasami. Już sama droga dojazdowa - 4 kilometry przez piękny las - dała nam przedsmak tego, co zobaczymy na końcu. A zobaczyliśmy maleńką miejscowość, w której znaleźliśmy wszystko to, co jest potrzebne do wakacyjnego odpoczynku.

Ośrodek Rehabilitacyjno-Wypoczynkowy, w którym gościliśmy, położony jest w spokojnej i ustronnej części wybrzeża. Obiekt znajduje się ok. 250 m od czystej i piaszczystej plaży.

Turnusy rehabilitacyjne prowadzone są w jednym z dwóch budynków (nowo wybudowanym budynku hotelowym „Maraton”, wyposażonym w windę i w budynku głównym) oraz w domkach położonych w ogrodzie.

Już w pierwszym dniu zaproponowano nam krótki, wspólny spacer z przewodniczką po pobliskim lesie i klifie morskim, z którego po podróży chętnie skorzystaliśmy.

Dzień następny to indywidualne spotkanie z lekarzem i dobór zabiegów rehabilitacyjnych, odpowiednich do naszych schorzeń. Z tej formy rehabilitacji nasza grupa skorzystała w całości.

„Słowiniec” świadczy usługi rehabilitacyjne dla osób z takimi schorzeniami jak:

Osoby przebywające na turnusie korzystały z bogatej bazy zabiegowej.

Zabiegi rehabilitacyjne były prowadzone przez doświadczoną grupę fizjoterapeutyczną w godzinach przedpołudniowych. Przebiegało to w sprawny sposób i w miłej atmosferze.

Jednak zabiegi rehabilitacyjne to nie jedyna rzecz jaka na nas czekała w ośrodku. Zadbano nie tylko o nasze ciało i zdrowie, ale i rozrywka też była zapewniona.

Nad tą częścią czuwała bezbłędna „kaowczyni” Słowińca, Pani Nicola Kierewicz. Wieczorami odbywały się ciekawe prelekcje, dyskoteki z muzyką na żywo, bal przebierańców, „śpiewać każdy może czyli karaoke”, ogniska z muzyką biesiadną i szantami w wykonaniu Krzysztofa Piechoty z zespołu „Kubryk”.

Odbyliśmy zorganizowane przez ośrodek i poprowadzone przez Nicolę dwie wycieczki po okolicy: do Ustki - połączoną z rejsem statkiem „Dragon” i zwiedzaniem centrum miasta oraz do „Doliny Charloty” ze zwiedzaniem fokarium i ZOO Safarii.

A oto wypowiedzi uczestników turnusu:

- Nie jestem osobą niewidomą ale cieszę się, że mogłem z taką grupą tutaj przebywać. Jestem na takim turnusie pierwszy raz i wszystko mi się podobało. Zabiegi, posiłki, obsługa, wycieczki, spotkania, zabawy proponowane przez ośrodek. W przyszłym roku będę starał się o przyjazd tutaj z większą grupą niepełnosprawnych z naszego stowarzyszenia z Trójwsi - powiedział mi Adam z Jaworzynki.

- Na takim turnusie byłem pierwszy raz i żałuję, że wcześniej nie starałem się o tę formę rehabilitacji. Czas spędzony w Poddąbiu uważam za w pełni wykorzystany. Wszystko było przygotowane i poprowadzone bez żadnych zastrzeżeń. Pobyt tutaj będę mile wspominał, a Ośrodek „Słowiniec” polecał innym - usłyszałem od niewidomego uczestnika turnusu.

Podsumowując nasz pobyt w „Słowińcu” uważam, że Pan Jan Huruk - współwłaściciel - może śmiało określać swój kompleks jako dostępny dla osób niepełnosprawnych bez względu na dysfunkcję, pracowników zatrudnionych chwalić za dobrą robotę, a „kaowczynię” Nicolę nie wypuszczać spod swoich skrzydeł jak najdłużej.

Serdecznie polecam odwiedzenie zarówno Poddąbia jak i ośrodka, w którym gościliśmy.

Najprostszym sposobem wybrania najbardziej dogodnego turnusu rehabilitacyjnego dla naszej niepełnosprawności jest wyszukiwarka ośrodków z aktualnymi wpisami do rejestrów: www.empatia.mpips.gov.pl.

Tam możemy wybrać najdogodniejsze miejsce dla udanego turnusu rehabilitacyjnego.

<<< powrót do spisu treści

&&

Chcąc „Zobaczyć Niewidzialne”

Joanna Kapias

„Ta Pani miała taki głos, że jakbym ją widział, na pewno by mi się podobała” - to jedna z wypowiedzi ucznia szkoły średniej podczas warsztatów „Zobaczyć Niewidzialne”, które odbyły się 13 listopada 2017 w Wydziale Etnologii i Nauk o Edukacji w Cieszynie (Wydział Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach).

Celem warsztatów była zmiana sposobu myślenia cieszyńskiej młodzieży na temat osób niewidomych. Warsztaty prowadziły zarówno same osoby niewidome i ociemniałe, jak i studenci. Chcąc umożliwić uczestnikom samodzielne dojście do pewnych wniosków, większość zajęć odbyła się w opaskach na oczach. Zacytowana przeze mnie wypowiedź padła w symulatorze sklepu, który na tę okazję powstał w jednej uczelnianych sal. Opinia na temat głosu dotyczyła jednej z „prowadzących sklep ekspedientek”, które pilnowały, aby młodzież mogła bezpiecznie w ich sklepie zrobić zakupy bez użycia wzroku. Kolejny warsztat, podczas którego uczniowie grali m.in. w Chińczyka, Memory, Domino i Warcaby również odbywał się w opaskach na oczach. Taka forma bardzo się spodobała zarówno samym uczestnikom, jak i towarzyszącym im nauczycielom. Kolejny warsztat dotyczył pisma Braille’a. Prowadzący go ociemniały członek cieszyńskiego koła PZN wprowadził młodzież w tajniki pisma punktowego oraz umożliwił jej samodzielne napisanie tekstu przy pomocy tabliczki i rysika.

Podczas warsztatu z zakresu orientacji przestrzennej, prowadzonego przez niewidomą „tyflopedagożkę”, po wprowadzeniu teoretycznym następowała część praktyczna. Każdy mógł przejść po korytarzach wydziału zarówno jako przewodnik, jak też osoba prowadzona w goglach i z białą laską.

Ostatni z warsztatów obejmował nowe technologie oraz sprzęt gospodarstwa domowego. Uczestnicy mogli przekonać się, w jaki sposób obsługuje się bezwzrokowo telefony, komputery, a także zważyć się na udźwiękowionej wadze, zmierzyć sobie ciśnienie, przetestować sprzęty typu Milestone, Penfriend, tester kolorów, wskaźnik poziomu cieczy i wiele innych. Taka forma warsztatów okazała się bardzo skuteczna. Liczne sygnały zwrotne utwierdziły organizatorów w przekonaniu, że był to strzał w dziesiątkę.

Na warsztatach się nie skończyło. Następnego dnia, tj. 14 listopada 2017, odbyła się II Tyflokonferencja z cyklu „Zobaczyć Niewidzialne”. Podczas konferencji obradowali przedstawiciele takich dyscyplin naukowych jak: pedagogika, nauki medyczne, psychologia, socjologia, teologia, a także praktycy i same osoby niewidome. Tego dnia do Centrum Konferencyjnego Wydziału Etnologii i Nauk o Edukacji przybili prelegenci z Bielska-Białej, Łodzi, Bydgoszczy, Gdańska, Poznania, Krakowa oraz słuchacze z całego kraju. Wygłoszone referaty oraz dyskusja obejmowały w kontekście dysfunkcji wzroku takie zagadnienia jak: lęk, Społeczności niewidzialne, sytuacja w Armenii, Gruzji, Republice Czeskiej i na Ukrainie, wczesna interwencja, edukacja, pomoce dydaktyczne, nowe technologie, arteterapia, rehabilitacja zawodowa, kapitał społeczny, problemowe używanie gier komputerowych, głuchoślepota oraz idea duszpasterstwa. Podczas konferencji odbyły się również bezpłatne przesiewowe badania wzroku prowadzone przez Salon Optyczny Doktor Marchewka w Cieszynie oraz pokaz sprzętu rehabilitacyjnego i pomocy dydaktycznych firmy Altix sp. z o.o.

Organizatorami konferencji byli Stowarzyszenie Wsparcia Społecznego „Feniks” w Cieszynie, Zakład Pedagogiki Specjalnej działający w cieszyńskim wydziale, Polski Związek Niewidomych Koło w Cieszynie oraz Koło Naukowe Pedagogów.

Zainteresowanie Tyflokonferencją wciąż rośnie, a organizatorzy już planują trzecią edycję. Wstępny termin to 13 i 14 listopada 2018 r. Zachęcam do śledzenia strony Wydziału Etnologii i Nauk o Edukacji http://weinoe.us.edu.pl/, na której w przyszłym roku ukaże się szczegółowa informacja o kolejnej konferencji.

<<< powrót do spisu treści

&&

Listy od Czytelników

&&

Człowiek drugiej kategorii

Krystyna Skiera

Podczas zwykłego badania lekarskiego okazało się, że mam coś z sercem i dobrze byłoby, gdybym udała się do szpitala, do którego zawieźli mnie karetką. Tak też uczyniłam i nie zwlekając udałam się na SOR. Tam okazało się, że muszę zostać na oddziale - no i zaczęło się!

Najpierw nie ma miejsca na oddziale, więc siedzę w tej „papierowej” pidżamie na korytarzu. Od rana nic nie jadłam, więc proszę syna o przyniesienie jakiejś kanapki, bo mi niedobrze. Jem i pierwsza reprymenda:

- Dlaczego pani je? Nie wolno!

- Nie wiedziałam, jestem głodna, mam cukrzycę, muszę jeść.

No w końcu mam miejsce. Podłączają mnie do jakichś monitorów. Leżę. Robią mi EKG. Echo serca. Pytam o wynik i słyszę odpowiedź, że przy mojej budowie trudno dokładnie zrobić echo. No to mówię, że biustu sobie nie obetnę. Wracam na salę. Przychodzi syn i uczy mnie dojścia do łazienki i toalety. Fajnie, jestem w miarę samodzielna. Na drugi dzień, tj. 29 września, po południu biorą mnie na koronarografię, na którą uprzednio się zgodziłam. Lekarz coś mało mówi, no ale nie przywieźli mnie tu na pogaduchy. Próbuje wejść przez żyłę w prawej ręce - nie udaje się. Słyszę tylko „jak w rzeźni” - nie wiem, co to znaczy. Więc pytam, ale proszą o lewą rękę. To samo. Teraz mówi, że musi wejść przez tętnicę udową. Oświadczam, ale będzie się pan wkuwał tylko raz. Na więcej się nie zgadzam. On zgadza się, wszystko podobno poszło dobrze, tylko że u mnie powstały dwa rzekome tętniaki. Leżę całkiem płasko od 17:50 do gdzieś czternastej następnego dnia. Pod wieczór biorą mnie na USG tej nogi i wywożą z intensywnego nadzoru kardiologicznego na zwykły oddział kardiologiczny, zakładają ucisk i każą dalej leżeć na płasko, bo może ten tętniak się wchłonie. Na sali w tym momencie leży jedna osoba, więc pozwalają mi wybrać łóżko. Nikt jednak nie informuje mnie, że przy tym, które wybrałam nie ma dzwonka i nie będę mogła samodzielnie wezwać pielęgniarki. Powoli sala się zapełnia. W nocy muszę na podsuwacz. Próbuję budzić koleżankę z dzwonkiem i oczywiście budzą się wszystkie pacjentki z sali. Wpadają na pomysł, że przynoszą mi ten podsuwacz i stawiają na krześle. Rano awantura, że tak nie wolno. No to pytam, jak mamy ten problem rozwiązać, kiedy one są na badaniach, a ja nie mam dzwonka koło siebie, a ruszać się nie mogę. Ustępują. Odtąd mam go w pobliżu, a co wieczór syn mi go na noc przynosi do czasu, aż przenoszą mnie na miejsce z dzwonkiem.

W poniedziałek przychodzi lekarz prowadząca, pani doktor D. P. Jest jakaś taka oficjalna, no myślę sobie, chyba się nie polubimy. Wypytała nas wszystkie i poszła. Za chwilę wchodzą jakieś dwie. Nie przedstawiają się. Więc odpowiadam im półgębkiem. Nie będę przecież wszystkim z ulicy opowiadać o swoim stanie zdrowia. Podczas badania innych pacjentek okazało się, że to stażystki. Mówię im więc grzecznie, czy nie słusznym byłoby przedstawienie się. Potem już się przedstawiały. Pani dr D. P. w dalszym ciągu chłodna, oficjalna, chyba myślała, że niewidomy nie wyczuwa uśmiechu.

Po kilku dniach proszę, aby zleciła oklepanie, bo tak leżę i boję się o zapalenie płuc. Obiecała i co? I nic. Na drugi dzień to samo. Więcej nie prosiłam, po co. Pierwszego czy drugiego października zleciła USG i do piątego nic się nie działo. Jednak kiedy piątego, na skutek ucisku, nastąpił ból prawie nie do wytrzymania, inna lekarka z dyżuru załatwiła USG i chirurga naczyniowego, który już nie kazał zakładać ucisku twierdząc, że to już nic nie pomoże. A na drugi dzień moja prowadząca powiedziała, że robiłam aferę. No cóż, według niej miałam czekać i cierpieć. Kiedyś na wizycie przyszła do mnie i spytała, czy był u mnie chirurg. Odpowiedziałam, że nie było. No i się zaczęło. „Co mi pani opowiada, przecież ja mam napisane, że był, to musiał być”. Mówię więc grzecznie, że nie wiem, co jest napisane, ale u mnie chirurga nie było. I otrzymałam taką informację, że nie widzę, to nie sprawdzę, ale jest napisane.

- Pani doktor, ja tylko nie widzę, ale nie jestem idiotką i gdyby był, to bym wiedziała i proszę nie traktować mnie jak człowieka drugiej kategorii tylko dlatego, że nie widzę...

Poszła na skargę do pani ordynator. Oczywiście, była z nią rozmowa, po której pani ordynator stwierdziła, że pani D. P. jest jeszcze młoda i musi się dużo uczyć. Chociaż ja się boję, że kiedy nabierze rutyny, będzie jeszcze gorzej. Po jakimś czasie przyszła i powiedziała, że chirurg oglądał tylko wyniki. Po tej scysji mnie w zasadzie omijała, a wszystkich potrzebnych informacji udzielała mi pani ordynator.

Kiedy po zabiegu poprosiłam pielęgniarkę o środek przeciwbiegunkowy, bo i to mi się przyczepiło, a musiałam płasko leżeć - to moja „ulubienica” powiedziała pielęgniarce, że ja sobie ciągle coś wymyślam.

Było mi tam bardzo źle. Tylko dwie damskie toalety na cały oddział. Korytarze zastawione łóżkami, wózkami, pełno na nich studentów, bo to szpital kliniczny i trzy pielęgniarki na dyżurze. Choćby nawet najbardziej chciały, to na pomoc w dojściu do toalety trzeba było długo czekać.

Strasznie bulwersowali mnie studenci, stojący koło osiemdziesięciokilkuletniej pacjentki, gdzie jeden ją badał, a inni szeptali i dość głośno śmiali się.

A jeśli chodzi dalej o mnie - miałam zabieg 19 października. Wyszłam oczywiście z biegunką 24 października do domu, a szwy, jak dobrze pójdzie, wyjmą mi 17 listopada. I tak w szpitalu miałam być pięć lub sześć dni, a byłam niemal miesiąc. Nie o to mi nawet chodzi, że zrobiono mi tego tętniaka, ale że nie informowano mnie o niczym. Na moją wadę serca są dwa rodzaje leczenia, bo jak się tam należałam, to się i nasłuchałam. Oczywiście pani D. P. nie poinformowała mnie o tym, bo uważała, że ona lepiej wie, co jest dla mnie lepsze.

Jestem przekonana, że nie udzielano mi żadnych informacji tylko z powodu mojej niepełnosprawności.


Dramatyczny jest ten list i niestety świadczy o niskiej kulturze oraz braku empatii personelu szpitala.

Wyższe studia, w tym i medyczne, oprócz wiedzy z danej dziedziny, powinny poszerzać horyzonty, a także kształtować właściwe postawy społeczne.

Warto ten list wraz z broszurką "Niewidomy pacjent w szpitalu" opracowaną przez naszą Fundację, a edukującą personel szpitalny, jak postępować z niewidomym pacjentem, przesłać do ordynatora oddziału, na którym leczona była Pani Krystyna.

Autorce listu życzymy szybkiego powrotu do zdrowia i spotykania samych, życzliwych ludzi.

Redakcja

<<< powrót do spisu treści

&&

Nadzieja w młodych

Anna Federak

Ostatnio zarówno w telewizji jak i w radiu pojawia się coraz więcej programów, poruszających temat walki z różnymi formami przemocy, dyskryminacji i brakiem tolerancji wobec szeroko rozumianej inności drugiego człowieka.

Jednym z lepszych programów, dotyczących tej tematyki, jest audycja Ewy Podolskiej na falach radia Tok FM. W programie biorą udział bardzo kompetentne osoby, które w sposób rzeczowy i merytoryczny odnoszą się do omawianych zagadnień. Często głos zabiera między innymi Rzecznik Praw Dziecka, Rzecznik Praw Obywatelskich, Pełnomocnik Rządu do spraw Osób Niepełnosprawnych.

Cieszę się, że ludzie z różną niepełnosprawnością pojawiają się także na ekranach telewizyjnych i coraz częściej są bohaterami niezwykle ciekawych i poruszających reportaży.

Sukcesy sportowe osób niepełnosprawnych, ich fascynujące wyczyny, nadludzki wysiłek i walka z własnymi słabościami przyciągają uwagę widzów i często wzbudzają w nich podziw i jak mówi młodzież - Szacun.

Dzięki temu stopniowo zmienia się ludzka mentalność i ogólne nastawienie społeczeństwa do tych „innych” czyli niewidomych, niesłyszących, upośledzonych umysłowo i poruszających się na wózkach inwalidzkich.

Na pewno w tej chwili jesteśmy postrzegani zupełnie inaczej niż jeszcze kilkanaście lat temu, ale do ideału ciągle daleko. Najwięcej stereotypów i wyssanych z palca mitów związanych z niepełnosprawnymi pokutuje u starszego pokolenia. Trudno uwierzyć, że niektórzy ludzie - zwłaszcza na wsiach - wciąż jeszcze traktują niepełnosprawność jako karę bożą za grzechy w rodzinie. Takich na pewno się już nie zmieni, ale na szczęście są oni w zdecydowanej mniejszości.

Nasze społeczeństwo, zwłaszcza to młodsze, chętnie uczy się obcowania z osobami nie do końca sprawnymi i poznawania ich zwykłych, codziennych potrzeb. Najbardziej chłonne na tę wiedzę są dzieci i młodzi ludzie, co napawa optymizmem i nadzieją. Widać, że nauka o tolerancji i poszanowaniu drugiego człowieka w ich przypadku przynosi pożądane efekty. Na pewno jest to zasługą mediów, mądrych nauczycieli, odpowiedzialnych rodziców i specjalnych programów edukacyjnych. Już od wielu lat w szkołach i przedszkolach istnieją klasy integracyjne, cieszące się dużą popularnością. Wspólna nauka dzieci chorych i zdrowych przynosi obopólne korzyści. Dzieci uczą się empatii, wrażliwości, pomocy słabszemu i odpowiedzialności za drugą osobę. Dzięki wspólnemu przebywaniu szybko dochodzą do wniosku, że ich niepełnosprawni rówieśnicy są tacy sami jak oni, tak samo chcą się bawić, uczyć i psocić. Kształtowanie właściwych postaw i zachowań u dzieci owocuje w życiu społecznym. Na pewno nie raz słyszeliśmy o młodych bohaterach, którzy, w przeciwieństwie do dorosłych, pośpieszyli komuś z pomocą. Nie tak dawno media pokazały nastolatkę, która pomogła w autobusie starszemu panu. Mężczyzna dostał ataku epilepsji i osunął się na podłogę. W tym momencie wszyscy pasażerowie uciekli do tyłu i tylko jedna gimnazjalistka doszła do niego i udzieliła mu pomocy. Innym przykładem jest dwunastoletni chłopak, który widząc na ziemi leżącego człowieka, nie przeszedł obojętnie jak inni, ale sam zaczął go reanimować. Dzięki temu człowiek przeżył i wrócił do zdrowia. Wspomnę jeszcze o dwóch ośmiolatkach, które uratowały mojego sąsiada. Pan Zbyszek nie widzi i choruje na cukrzycę. Pewnego dnia wyszedł na zakupy i zasłabł na ławce przed sklepami. Leżał na niej prawie pół godziny i nikt nie zareagował. Dopiero dwie dziewczynki, wracające ze szkoły, podeszły do tego pana i dzwoniąc pod 112, wezwały pomoc.

Dzieci, w przeciwieństwie do wielu osób dorosłych, nie są wścibskie i natrętne, lecz otwarte, szczere i życzliwe. Pomagają z dobrego serca i własnej woli.

Młodzi ludzie coraz częściej angażują się w wolontariat, akcje charytatywne i pracę na rzecz innych. Nie boją się ciężkiej pracy, wymagających wyzwań i kontaktu z niepełnosprawnymi. Młodzi wolontariusze są obecni w hospicjach, szpitalach, domach dziecka i na turnusach rehabilitacyjnych. Mimo młodego wieku często to oni inspirują dorosłych do altruizmu, pracy społecznej i odpowiedzialności za drugiego człowieka.

W dzieciach i młodzieży jest wiele pokładów dobra, wrażliwości, ufności i otwartości na tych „innych” pokrzywdzonych przez los.

Pielęgnujmy w nich te piękne wartości, doceniajmy ich starania i bądźmy wdzięczni za okazaną życzliwość.

Pamiętajmy, że swoją postawą możemy zachęcić lub zrazić młodych ludzi do pomagania niepełnosprawnym. Mam nadzieję, że dorastające pokolenie zmieni obraz naszego społeczeństwa i stanie się ono bardziej tolerancyjne i przyjazne każdemu człowiekowi. Ufam, że w końcu uda się wyeliminować z niego zjawisko znieczulicy, dyskryminacji i obojętności na ludzką krzywdę.

<<< powrót do spisu treści

&&

List

(fragment)

Droga Redakcjo!

Od niedawna sięgam po „Sześciopunkt”, na który oczekuję z wielką niecierpliwością każdego miesiąca, ponieważ jego lektura sprawia mi wiele radości i poszerza moją wiedzę z różnych dziedzin życia. Przybliża mi on także nasze środowisko jak i nowinki techniczne.

Cieszę się bardzo z tego, że dzięki waszemu miesięcznikowi mogłam się dowiedzieć wielu cennych informacji o osobach, z którymi kiedyś miałam kontakt.

Postanowiłam do Państwa napisać po lekturze sierpniowego „Sześciopunktu” i zawartego w tym numerze artykułu Pani Zofii Krzemkowskiej „Co zmieniła w moim życiu znajomość czytania i pisania brajlem”. Artykuł ten skłonił mnie do zabrania głosu w tej sprawie.

Przed wielu laty ukończyłam szkołę podstawową i zawodową jako szczotkarz w Owińskach, gdzie dzięki pedagogom i wychowawcom poznałam pismo punktowe. Stało się ono nieodłącznym, prawdziwym i niezawodnym przyjacielem na całe życie. To dzięki niemu chętnie czytałam książki i czasopisma, czyniąc to nie raz po kryjomu lub po nocach. Stało się to czytanie moją wielką pasją.

Dzięki temu pismu odkryłam też inną pasję mego życia jaką jest do dziś dziennikarstwo prasowe.

Przez wiele lat pisałam do „Credo”, „Głosu Kobiety”, „Życiu Naprzeciw”. Bardzo to lubiłam. Szkoda tylko, że już się te interesujące czasopisma nie ukazują.

Często mam możliwość, by ludziom zdrowym przybliżać świat ludzi niewidomych. Jest on dla nich miłym zaskoczeniem, zadają wiele pytań, gdyż niewiele o nas wiedzą.

Cenne są umieszczane w różnych miejscach brajlowskie napisy. Nauka tego pisma nie powinna być przymusem lecz możliwością poznawania czegoś ciekawego w formie zabawowej dla dzieci i dorosłych nowoociemniałych lub też w ramach wszelkich kursów dla niewidomych i słabowidzących szansą na samodzielność. To nasze pismo sprawia, że chociaż coraz mniej już widzę, to czuję się potrzebna innym, dodaje mi ono również odwagi w walce z przeciwnościami losu.

Brajl nie jest przeszkodą, by korzystać z nowinek technicznych. Zawsze jednak mam ze sobą tabliczkę i dłutko, bo nie raz już się tak zdarzało, że tylko dzięki temu mogłam zrobić notatki, a potem przenieść je na komputer. Propaguję ten sposób pisania od lat, bo wystarczy niewielka awaria prądu, a z tego co nowoczesne nie da się skorzystać i co wtedy? Tabliczka i dłutko na kolanach w podróży nie zajmują wiele miejsca, a są takim wspaniałym gadżetem, w dodatku mogą też zaciekawić innych.

Można dzięki pismu brajlowskiemu samodzielnie opisać sobie wszelkie opakowania, począwszy od środków czystości po płyty, przyprawy itp. Ułatwi to nam korzystanie z nich, bo wiele opakowań jest do siebie bardzo podobnych, a nie posiadamy jeszcze dobrego urządzenia do ich rozpoznawania.

Cieszę się, że mogłam być wychowanką szkoły w Owińskach i poznać historię życia Ludwika Braille'a, który odmienił sposób egzystencji niewidomych na całym świecie, dając im do ręki swój wspaniały wynalazek. Dziwię się tylko tym, którzy nie mają odwagi, by się z nim zmierzyć na co dzień i poczuć, ile wolności jest dzięki niemu pod palcami. Jak wspaniale jest czytać na mszach Pismo Święte, czy też poezję na jakimś spotkaniu. Brajl to coś, czego nie da się zapomnieć. Gdy się tylko chce, można z nim bardzo szybko się zaprzyjaźnić i będzie dla nas odskocznią od codziennych spraw. Gdyby nie on, byłabym analfabetką, bez wiedzy i kontaktu ze światem, zamknięta w świecie mroku, a tak przecież nie jest. To dzięki niemu świeci dla nas niegasnące światło cennej wiedzy.

Będąc na kursie orientacji przestrzennej i zajęciach z czynności dnia codziennego wiele lat temu w Bydgoszczy, miałam wspaniałą okazję, by tam poznać Panią Zofię Krzemkowską, z którą wówczas wiele rozmawiałam na różne tematy. Teraz chętnie odnowiłabym tę znajomość korespondencyjnie.

Bardzo będę wdzięczna Redakcji za pomoc w nawiązaniu kontaktu listownego z Panią Zofią Krzemkowską.

Wierna nowa czytelniczka Waszego wspaniałego miesięcznika, jakim jest dla mnie „Sześciopunkt”.

Mirosława Penczyńska

<<< powrót do spisu treści

&&

Ogłoszenia

&&

Poszukuję wolontariuszki

Moja koleżanka Daria poszukuje wolontariuszki do pomocy w nauce masażu. Koleżanka kształci się w szkole policealnej masażu leczniczego w Krakowie. Kontakt: 726-516-724.

Z poważaniem
Ewelina Frączek

Gorąca prośba

Jeżeli chcesz nam pomóc, jesteś przyjacielem Fundacji "Świat według Ludwika Braille'a" i chcesz czytać wydawany przez nią Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących "Sześciopunkt" - przekaż nam jeden procent podatku.

"Sześciopunkt" - Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących", który otrzymują Państwo co miesiąc, nie jest w całości dofinansowywany przez PFRON. Fundacja musi znaleźć kilkadziesiąt tysięcy zł, aby czasopismo mogło się ukazywać. Ponieważ nie prowadzimy działalności gospodarczej, każda złotówka, którą otrzymujemy od naszych darczyńców, jest dla nas wielką pomocą. Będziemy bardzo wdzięczni za podarowanie nam jednego procentu podatku, który przeznaczymy na pokrycie kosztów związanych z wydawaniem "Sześciopunktu".

Mamy nadzieję, że dzięki Państwa życzliwości, czasopismo będzie nadal regularnie trafiało do Waszych domów. Zachęcamy do podzielenia się tą prośbą z bliskimi i znajomymi. Nasz numer KRS 0000515560.

Dziękujemy!
Zarząd Fundacji i Redakcja

Zostań fanem Kapeli Drewutnia

Kapela Drewutnia gra utwory inspirowane tradycyjną muzyką Ziem II Rzeczpospolitej, a zwłaszcza muzyką terenów, gdzie stykały się i przenikały różne kultury i tradycje. Stąd w repertuarze zespołu znajdują się zarówno utwory łemkowskie, ukraińskie, rusnackie, jak i pieśni z Ziemi Lubelskiej, Śląskiej czy Małopolski...

Celem Kapeli jest przybliżanie współczesnemu odbiorcy dawnych pieśni i piosenek ludowych we własnej interpretacji. Kapela stara się wiernie zachować tekst i melodie utworów oraz - stosując dostępne instrumentarium - oddać w pełni ich nastrój. Instrumentarium zespołu tworzą instrumenty tradycyjnie obecne w polskiej muzyce ludowej, jak akordeon, bęben, klarnet, mandola, skrzypce, tamburyn, jak i inne, wykorzystywane w muzyce regionów, z których kultury czerpiemy – ukraińska sopiłka, huculski bęben, rosyjska wołynka czy bałałajki.

Płyty zespołu są do nabycia w firmie P.H.U. Impuls Ryszard Dziewa. Zamówienia można składać telefonicznie pod numerem telefonu: 81 533 25 10, mailowo pod adresem: impuls@phuimpuls.pl lub za pośrednictwem sklepu internetowego: www.phuimpuls.pl.

<<< powrót do spisu treści