Sześciopunkt
Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących
ISSN 2449-6154
Nr 11/32/2018
listopad
Wydawca: Fundacja Świat według Ludwika Braille’a
Adres:
ul. Powstania Styczniowego 95e/1
20-706 Lublin
Tel.: 697-121-728
Strona internetowa:
www.swiatbrajla.org.pl
Adres e-mail:
biuro@swiatbrajla.org.pl
Redaktor naczelny:
Teresa Dederko
Tel.: 608-096-099
Adres e-mail:
redakcja@swiatbrajla.org.pl
Kolegium redakcyjne:
Przewodniczący: Patrycja Rokicka
Członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski
Na łamach Sześciopunktu
są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych.
Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji.
Materiałów niezamówionych nie zwracamy.
Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.
Liście jesienne - Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko
Radio Sure - prosty i niezwykle przyjazny odtwarzacz radia internetowego - Sławomir Klimkowski
Pierwszy taki mecz - Magdalena Dudowicz
Gospodarstwo domowe po niewidomemu
Kuchnia po naszemu - Izabela Szcześniak
Wielka niepodległa - Tomasz Matczak
Trudności z datami - Tomasz Matczak
Co nowego w Towarzystwie Muzycznym - Dorota Mindewicz
Pięć sposobów na dobry początek dnia - Aleksandra Safianowska
Ptaki śpiewają w Kigali (recenzja) - Ireneusz Kaczmarczyk
Oswoić śmierć - Małgorzata Gruszka
Galeria literacka z Homerem w tle
Nota biograficzna - Maria Korycka
Od bezradności do samodzielności - Adam Kowalski
Spójrz na mnie - moje wrażenia po spektaklu - Małgorzata Gruszka
Pamiętając o zmarłych, nie zapominajmy o żywych - Iwona Czarniak
Slajdy ze szkolnych lat - Genowefa Cagara
&&
Drodzy Czytelnicy!
W listopadzie obchodzimy ważne święta: święto naszych zmarłych i wyjątkowo w tym roku uroczyście obchodzone Święto Niepodległości Polski.
W listopadowym numerze Sześciopunktu
nawiązujemy do tych wydarzeń.
Szczególnej uwadze Czytelników polecamy rubrykę Z polszczyzną za pan brat
i Z poradnika psychologa
.
Rodzicom i młodym osobom niewidomym radzimy zapoznać się z praktycznymi spostrzeżeniami przedstawionymi w artykule Od bezradności do samodzielności
.
W naszym magazynie nie zabraknie informacji kulturalnych. Po przeczytaniu recenzji można będzie wybrać się do kina lub teatru albo sięgnąć po książki wydane przez Towarzystwo Muzyczne.
Wszystkich, którzy interesują się sanktuariami i miejscami objawień, zapraszamy do przeczytania refleksji po pielgrzymce niewidomych do Fatimy.
W długie, listopadowe wieczory życzymy ciekawej lektury.
Zespół redakcyjny
&&
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
Liście jesienne leżą po brzegach dróg, mieniąc się jedną połową tęczy.
Wyglądają jak rozsypane róże wszelkich barw.
W stawie drżą złote plamy. Rząd drzew odbija się w nim różnie: wierzba - mgłą siwą, czerwona leszczyna - skrzydłem motyla, topole - ciemnymi kolumnami.
Skośne marmurowe schody, prowadzące ku wodzie, odbijają się w głąb i w przeciwną stronę niż prowadzą, tworząc klin.
Zadarte liście wierzby płyną jak dżonki, wiatrem popychane.
Wysoko przelatujące samoloty suną przez głębinę jak czarne płotki, małą gromadą.
Woda żyje, drzewa budzą się dzisiaj.
Wieje bowiem wiatr, który różni się od innych jak chuchnięcie od dmuchnięcia.
Z głębi piersi natury płynie to serdeczne chuchanie: wiatr halny.
Kto jeszcze nie wypowiedział swojej miłości, zdradzi się z nią w taki dzień.
Oto jest niekalendarzowy powrót wiosny.
Wiosna - kaprys, wiosna - łaska.
Możemy się jej wszędzie i zawsze spodziewać, tej Wiosny Niezależnej, zarówno w zimie, jak i w setnym choćby roku życia.
&&
&&
Sławomir Klimkowski
Dzisiaj pragnę opisać program, zdobywający coraz więcej zwolenników wśród niewidomych.
Wszystko wskazuje na to, że Radio Sure, bo o tym programie mowa, z uwagi na skuteczność działania i łatwą obsługę interface’u, zajmie miejsce popularnego wśród niewidomych TapinRadio.
Wyposażone jest w szereg prostych rozwiązań, a co istotne, w odróżnieniu od wspomnianego programu, znakomicie współpracuje z naszymi poczciwymi gadaczami
.
Co dla nas niewidomych niezwykle istotne, po uruchomieniu zawsze melduje się na suwaku głośności. Warto wiedzieć, że naciśnięcie klawisza menu kontekstowe
daje nam dostęp praktycznie do wszystkich opcji programu. A więc uzyskujemy dostęp do takich opcji jak: rozpocznij nagrywanie, ulubione, poprzednia radiostacja, equalizer (zmiana barwy głosu), język, opcje i jeszcze więcej.
Większość z tych opcji rozwijamy strzałką w prawo, a następnie strzałkami pionowymi dokonujemy wyboru poszczególnych ich parametrów. Wybór naturalnie zatwierdzamy klawiszem enter.
Wyszukiwanie i wybór stacji do odtwarzania
Możemy tego dokonać na kilka sposobów.
Z menu kontekstowego wybieramy ulubione
, rozwijamy je i znajdujemy się na liście stacji wcześniej dodanych do ulubionych. Naciskamy enter.
Jeżeli chcemy uruchomić radiostację już odtwarzaną, naciskamy menu kontekstowe
i strzałkami pionowymi wybieramy opcję poprzednia radiostacja
. Rozwijamy menu i poruszając się strzałkami, wybieramy interesującą nas stację radiową. Naciskamy enter.
Proszę pamiętać, mimo że, Radio Sure odtwarza około 33 tysiące stacji radiowych z całego świata, to jego lista stacji różni się nieco od listy stacji radiowych proponowanych przez twórców programu TapinRadio.
Aby uniknąć długiego przeglądania wszystkich ponad 30 tysięcy wspomnianych stacji, Radio Sure oferuje niezwykle proste filtrowanie stacji, tj. umożliwia ich szukanie zgodnie z własnymi potrzebami i upodobaniami.
Jak wspomniałem, po uruchomieniu program rozpoczyna odtwarzanie ostatnio słuchanego radia, a co istotne, ustawia się na suwaku głośności.
Naciskamy dwukrotnie klawisz tab, aż usłyszymy komunikat: lista rozwijana, pole edycji
.
I tu wyjaśnienie. Powyższy komunikat usłyszymy, korzystając z programu NVDA. Przypominam, że z podobną sytuacją mamy do czynienia we wspomnianym TapinRadio.
W polu edycji wpisujemy np. Polskie Radio. Klawiszem tab przechodzimy do następnej kontrolki, tj. listy, na której znajdziemy wszystkie stacje radiowe odpowiadające wpisanemu kryterium. Po liście stacji poruszamy się strzałkami pionowymi. Wybór stacji zatwierdzamy enterem.
Program oferuje dwa tryby nagrywania:
Rozpocznij nagrywanie- z możliwością dzielenia na poszczególne utwory;
Nagraj tylko bieżący utwór- nagrywa do końca bieżącego utworu lub audycji i kończy nagrywanie.
Proszę pamiętać. Wiele stacji nie emituje tagów, tj. m.in. wyświetlania wykonawców i tytułów utworów. W konsekwencji uruchomienie nagrywania spowoduje zapis odtwarzanej audycji, tj. do momentu wyłączenia nagrywania lub wyłączenia radia.
Niżej znajdą Państwo kilka przydatnych w tym programie skrótów klawiszowych. Program niestety nie przewiduje samodzielnego definiowania kluczy, a szkoda.
Oto skróty w programie Radio Sure dla zainteresowanych:
Wszystkim życzę przyjemnego korzystania z programu Radio Sure.
&&
&&
Magdalena Dudowicz
By doszło do wydarzenia, historycznego wydarzenia w Kielcach, o którym piszę na tych kartach, spleść się musiało kilka okoliczności.
W marcu tego roku przy Fundacji Dogadanka
powołano Klub Kibiców (Nie)Pełnosprawnych, a 5 maja obchodzono Międzynarodowy Dzień Walki z Dyskryminacją Osób Niepełnosprawnych.
Efektem współpracy KKN-u i klubu piłkarskiego Korona Kielce był wyjątkowy mecz.
Dnia 6 maja na starcie żółto-czerwonych z Wisłą Kraków wszystkie osoby niepełnosprawne dostały darmowe wejściówki. Zapewne dla wielu takich osób była to pierwsza w życiu wizyta na Kolporter Arenie, ale z pewnością dla wszystkich niewidomych i słabowidzących kibiców był to pierwszy w historii tego miasta i Klubu mecz opatrzony audiodeskrypcją.
O komentarz dla niewidomych zadbało Radio Kielce, które swoją zwyczajową relację z meczu zmodyfikowało nieco pod kątem osób z dysfunkcją wzroku. Zazwyczaj audiodeskrypcja sportowa jest udostępniana na obiekcie, na którym odbywa się dane wydarzenie, ale ponieważ w tym wypadku był to debiut, to radiosłuchacze w domach także mogli wysłuchać takiej nietypowej relacji. Zgromadzeni zaś na stadionie mogli jej doświadczyć na żywo, dostrajając przyniesione ze sobą radioodbiorniki czy też telefony komórkowe ze słuchawkami do częstotliwości kieleckiej rozgłośni.
Na uwagę zasługuje osoba audiodeskryptora, gdyż to znany dziennikarz sportowy Radia Kielce, oddany i wieloletni komentator meczów Korony, podjął wyzwanie audiodeskrypcyjne. Być może dlatego, że kielecki stadion to jego drugi dom, a może dlatego, że ma niewidomego ojca. Posiada on niewątpliwie doskonałe warunki, by służyć takim komentarzem, bowiem potrafi świetnie wykorzystać swoją dobrą dykcję i nadąża z opisem szybkich akcji. A to jest właśnie potrzebne, by niewidomy lub słabowidzący kibic mógł na równi z innymi widzami przeżywać sportowe widowisko.
Pierwszy mecz z audiodeskrypcją w Kielcach niezmiernie cieszy. I choć sportowa dewiza nakazuje nie oglądać się w tył, to ja się wyłamuję i z żalem zastanawiam, dlaczego do tej pory żadna kielecka instytucja działająca na rzecz osób niewidomych nie podjęła działań nad udostępnianiem swoim podopiecznym imprez sportowych pod kątem ich niepełnosprawności.
Ale sport to przede wszystkim patrzenie w przyszłość; dlatego jest we mnie nadzieja, że będę dalej mogła zapisywać tę kartę tym bardziej, że Klub Kibiców (Nie)Pełnosprawnych przy Fundacji Dogadanka
prowadzi rozmowy z innymi miejscowymi klubami sportowymi. Osoby z dysfunkcją wzroku to bardzo zaniedbana grupa, a ja nie chcę się zestarzeć przed radioodbiornikiem.
&&
&&
Izabela Szcześniak
&&
Składniki:
Wykonanie
Pierś z kurczaka lekko rozbić, delikatnie doprawić solą i pieprzem. Grube, białe końcówki porów pokroić i ułożyć na dnie naczynia żaroodpornego. Na pory położyć pokrojone na mniejsze kawałki mięso. Na mięso posypać starty na tarce o dużych oczkach żółty ser. To wszystko przykryć warstwą majonezu. Naczynie z potrawą wstawić (bez przykrycia) do nagrzanego piekarnika. Podczas pieczenia przykryć potrawę folią aluminiową, by się nie przypaliła z wierzchu. Piec w temperaturze 170-180 stopni C przez godzinę, a potem potrzymać jeszcze troszeczkę w gorącym piekarniku.
Potrawa jest najsmaczniejsza, gdy się ją je w dniu, w którym została przygotowana, ale następnego dnia też dobrze smakuje.
Członkowie rodziny (szczególnie dzieci) oraz goście zajadają się tym daniem. Smacznego!
&&
Składniki:
Wykonanie
Pokrojone mięso umyć i doprawić przyprawą, którą lubimy. Ułożyć w naczyniu żaroodpornym - kotleciki mogą zachodzić na siebie. Tak przygotowane mięso obsypać drobno pokrojoną cebulką. Na mięso nałożyć przysmażone pieczarki (opcjonalnie - wersja bez pieczarek również jest smaczna). Na koniec wylać śmietanę. Piec w temperaturze 180 stopni C przez godzinę lub półtorej; czas pieczenia zależy od ilości mięsa. Potrawę można przykryć folią. Smacznego!
Rada: Mięso można przygotować poprzedniego dnia na noc, wówczas bardziej przejdzie przyprawami i cebulą, dzięki temu będzie smaczniejsze.
&&
Składniki
na biszkopt:
na mus:
pozostałe:
Wykonanie biszkoptu
Oddzielamy żółtka od białek. Białka ubijamy ze szczyptą soli, następnie dodajemy cukier i dalej ubijamy na sztywną pianę. Żółtka przekładamy do szklanki, dodajemy do nich proszek do pieczenia, mieszamy, następnie dodajemy łyżeczkę octu i ponownie mieszamy. Żółtka wlewamy do białek i delikatnie mieszamy na gładką masę. Mąkę przesiewamy przez sitko i dodajemy do masy. Mieszamy delikatnie drewnianą łyżką. Masę przelewamy do formy wyłożonej papierem do pieczenia, pieczemy w temp. 170-180 stopni C, przez 30 minut.
Wykonanie musu
Jabłka obrać i zetrzeć na tarce o dużych oczkach. Wrzucić na gorącą wodę i pogotować 10-15 minut. Dodać galaretki, dobrze wymieszać, wystudzić. Następnie wstawić do lodówki, żeby masa zgęstniała. Można nawet na krótko włożyć do zamrażarki, by przyspieszyć ten proces.
Wykonanie kremu i polewy
Postępować zgodnie z instrukcją zamieszczoną na opakowaniu.
Wykonanie ciasta Delicja
Na przekrojony biszkopt wyłożyć krem waniliowy, później mus, następnie przykryć drugą częścią biszkoptu i ponownie położyć krem, na koniec polać polewą czekoladową i wstawić do lodówki. Nie należy przejmować się, jeśli mus będzie trochę rzadki, ponieważ w lodówce szybko zgęstnieje.
Ciasto jest przepyszne, bardzo mi smakuje! Można przygotować prostszą wersję bez przekrawania biszkoptu.
&&
Z polszczyzną za pan brat
&&
Tomasz Matczak
W jubileuszowym roku stulecia odzyskania niepodległości nie może zabraknąć w moich felietonach jakiegoś patriotycznego akcentu. Nie będę jednak politykował, bo jak wiadomo, gdzie dwóch Polaków, tam co najmniej cztery różne poglądy polityczne i kłótnia gotowa, więc zajmę się Polską od strony etymologicznej. Swoją drogą ciekawe czy zastanawialiście się drodzy Czytelnicy, skąd wzięła się nazwa naszej ojczyzny? W zgłębianiu tego tematu sięgnąłem do słownika etymologicznego autorstwa pani Krystyny Długosz-Kurczabowej z Uniwersytetu Warszawskiego. Nazwa Polska jest regularnym przymiotnikiem rodzaju żeńskiego, utworzonym od rzeczownika pole. W zamierzchłych czasach, około dziesięciu wieków temu, na rozległych obszarach nad Wartą i jeziorem Gopło mieszkała ludność, której głównym zajęciem była uprawa roli. Dominującym elementem tutejszego krajobrazu były pola i właśnie dlatego zamieszkującą tu ludność nazwano Polanami. Analogiczne nazwy to Pomorzanie - ludność zamieszkująca Pomorze, Wiślanie - ludność zamieszkująca nad Wisłą czy Ślężanie - ludność zamieszkująca nad Ślężą. Po łacinie nazwa krainy pól brzmiała Terra Poloniae, czyli Ziemia Polska, w skrócie Polska. Od XI w. była to nazwa całego państwa, które leżało w dorzeczu Wisły i Warty, a później rozciągało się aż po Dźwinę i Dniepr. Oficjalna nazwa brzmiała teraz po łacinie Regnum Poloniae. Pamięć o odrębności Polan od innych lechickich plemion nadal odnosiła się jednak do kraju nad Wartą i w XIV w., w celu uniknięcia wieloznaczności nazwy, ich dawne ziemie zaczęto nazywać Staropolską, a później Wielkopolską, zaś dla kontrastu ziemie południowe Małopolską.
Na koniec ciekawostka humorystyczna z naszego, niewidomego podwórka. Przygotowując się do napisania tego tekstu, wertowałem Internet przy pomocy czytnika ekranu. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że raz słyszę o stuleciu odzyskania niepodległości, a raz o stoleciu. Zdziwiony nieco, bo byłem przekonany, iż jedynym poprawnym liczebnikiem porządkowym jest stu- a nie stolecie, postanowiłem wyjaśnić ów stan rzeczy. Wyjaśnienie okazało się banalne. Nikt z widzących nie traktowałby mojej zagwozdki w kategoriach zagadki. Chodzi bowiem o pisownię liczebnika stulecie i nasze programy odczytu ekranu. Liczebnik zapisany jednym słowem stulecie czytnik odczyta prawidłowo, ale jeśli zostanie ów liczebnik zapisany jako cyfra 100 z dywizem i słowem lecie, a więc 100-lecie, to czytnik odczytuje cyfrę sto i wychodzi forma stolecie, którą ja uznałem za jakiś nowy wariant! Ot i cała tajemnica! To kolejny przyczynek do tego, jak bardzo niewidomi powinni być czujni! Rzecz jasna obie formy zapisu liczebnika są poprawne. Można pisać zarówno stulecie odzyskania niepodległości przez Polskę, jak i 100-lecie odzyskania niepodległości przez Polskę.
Udanego świętowania!
&&
Tomasz Matczak
Rok dwutysięczny był datą przełomową nie tylko ze względu na zmianę pierwszej cyfry w czterocyfrowej liczbie, a to naprawdę rzadkość, bo kolejna taka sytuacja będzie miała miejsce dopiero za tysiąc lat, ale także pod kątem językowym. Polacy bowiem zaczęli, szczerze mówiąc nie wiedzieć czemu, stosować mało intuicyjną odmianę przy określaniu kolejnych dat. Coś zdarzy się w roku dwutysięcznym dwudziestym drugim, coś miało miejsce w roku dwutysięcznym pierwszym, a rok dwutysięczny osiemnasty właśnie zaczął chylić się ku końcowi, bo nastał siódmy jego miesiąc. Tymczasem ogólnie rzecz biorąc, w złożonych liczebnikach porządkowych odmienia się wyłącznie dziesiątki i jedności. W przypadku ich braku odmianie podlega człon poprzedzający, a więc powiemy, że coś zdarzyło się w roku tysiąc pięćsetnym, ale hołd pruski odbył się w roku tysiąc pięćset dwudziestym piątym. Nienaturalne jest mówienie, że w dwutysięcznym pierwszym roku runęły wieże WTC w Nowym Jorku. Stało się to w roku dwa tysiące pierwszym. Zgodnie z powyższym opisem nie było roku tysiąc ani dwa tysiące, ale tysięczny i dwutysięczny. W tych datach nie ma ani jednostek, ani dziesiątek, ani setek, więc odmianie podlega kolejny człon liczebnika. Niektórzy zastanawiają się czy zamiast tysięczny nie należy mówić tysiączny. W odniesieniu do liczb i liczebników należy używać pierwszej formy: rok tysięczny, tysięczne części ułamka itp. Słowo to odnosi się wprost do liczby tysiąc, zaś tysiączny oznacza bardzo liczny, np. tysiączne brawa.
Zdarzają się także - i to wcale nierzadko - trudności z datacją w czasie teraźniejszym. Często słyszy się: dziś jest szósty marzec, a tymczasem prawidłowo należy powiedzieć: dziś jest szósty marca. Zdanie to już szósty marzec, gdy nie palę
jest prawidłowe i oznacza, że ktoś rzucił palenie blisko sześć lat wcześniej, ale nie można powiedzieć: Był szósty marzec, gdy pierwszy raz poszedłem z Renatą na randkę
. Prawidłowo: Był szósty marca, gdy pierwszy raz poszedłem z Renatą na randkę
lub Szóstego marca pierwszy raz poszedłem z Renatą na randkę
.
W kontekście rozważań o liczebnikach warto poświęcić kilka słów ich wymowie. Wiele osób, gdy występuje oficjalnie, mniema, iż liczebniki i liczby należy wymawiać dokładnie tak, jak są zapisane, a więc pięćset, sześćset czy dziewięćset - z uwypuklonymi głoskami ą, ę i ć. Jest to tzw. wymowa hiperdokładna, pedantyczna. Generalnie idealna wymowa głosek ą i ę brzmi bardzo sztucznie. Takie słowa, jak wzięty lub święty powinniśmy wymawiać: wzienty, świenty. Oczywiście trudno to zapisać, ale mam nadzieję, że Czytelnicy zrozumieją o co chodzi. Tak samo jest w liczebnikach pięćset, sześćset czy dziewięćset. Należy mówić pieńcet, sześset i dziewieńcet.
Powyższy tekst powstał szesnastego lipca dwa tysiące osiemnastego roku.
&&
&&
ks. Piotr Buczkowski
Camino de Santiago - to droga dla każdego. Prowadzi ona do jednego z najstarszych miejsc pielgrzymkowych w Europie, do grobu św. Jakuba. Jest niezwykła. Każdy przeżywa ją na swój sposób. Warto pokonać te kilometry, żeby zrozumieć coś wielkiego, znaleźć radość w zwykłych czynnościach, pobyć z Bogiem, przyjaciółmi i nieznajomymi z całego świata. Pielgrzymka zawsze rozpoczyna się za progiem własnego domu; trzeba powędrować wybranym szlakiem do celu, by później powrócić. Okazuje się, że wraca ten sam człowiek, ale jednak inny, przemieniony, pełen doświadczeń z przebytej drogi.
Nasza droga św. Jakuba - po hiszpańsku Camino de Santiago lub w skrócie Camino - rozpoczęła się w kaplicy na warszawskim lotnisku im. Fryderyka Chopina, w której zebrali się wszyscy uczestnicy pielgrzymki niewidomych do Fatimy. Powierzaliśmy Panu Bogu na mszy św. to wędrowanie.
Nasz szlak prowadził przez niezwykłe miejsca. Były to: Fatima - miejsce objawień Matki Bożej; Santarem - sanktuarium Cudu Eucharystycznego, który zdarzył się w 1247 roku; Coimbra - klasztor, w którym mieszkała s. Łucja; Nazare - sanktuarium NMP Nazaretańskiej z łaskami słynącą figurą; jest to najstarsze sanktuarium w Portugalii. Potem dotarliśmy do grobu św. Jakuba w Santiago de Compostela w Hiszpanii, by powrócić do stolicy Portugalii, Lizbony. Tam byliśmy w kościele wybudowanym w miejscu domu rodzinnego św. Antoniego z Padwy.
Każdy pielgrzym idący Camino przechodzi przez różne ciekawe miejsca, poznając historię danych regionów, kulturę, przepiękną architekturę oraz niezwykłej urody przyrodę. Były to: Tomar - klasztor Chrystusa, dawna siedziba Templariuszy; Coimbra - uniwersytet z niezwykłą biblioteką oraz stara i nowa katedra; Batalha - dominikańskie opactwo z tzw. niedokończoną kaplicą; Alcobaca - cysterskie opactwo z największą świątynią w Portugalii. Każdego z nas zachwycały przepiękne zdobienia wykute w kamieniu, które wyglądały jak koronki dziergane szydełkiem. Niewidomi mogli dotknąć okruchów tego piękna. Poza tym było Porto - miasto położone na wzgórzach z katedrą i wijącą się rzeką Douro. Odwiedziliśmy piwnicę z winem, w której spróbowaliśmy dostojnego wina Porto o delikatnym posmaku beczki dębowej. Tam również odkryliśmy wino o frywolnej nazwie pokręcona
(po polsku) - nie przytoczę nazwy oryginalnej, by nikogo nie gorszyć. Był też czas na wypoczynek nad oceanem w Nazare. Ostatni dzień pobytu spędziliśmy w Lizbonie, zwiedzając miasto. Zobaczyliśmy figurę Chrystusa Króla, katedrę, dzielnicę Belem - klasztor Hieronimitów, Pomnik Odkryć Geograficznych, Wieżę Belem. Udaliśmy się również na najdalej wysunięty przylądek Europy - Cabo da Roca.
Tak wyglądała nasza droga zwana po hiszpańsku Camino.
Największe wrażenie wywarła na nas Fatima. Podczas kilkudniowego pobytu każdego poranka uczestniczyliśmy w polskich mszach św. sprawowanych w dolinie Cova da Iria w miejscu objawień Matki Bożej. Początki dnia były raczej chłodne. Słońce nieśmiało zaglądało pierwszymi promykami na pusty o tej porze plac. Z różnych stron można było tylko usłyszeć głosy rodaków zdążających na poranną Mszę. Z odległych terenów zielonych rozlegał się niesamowity śpiew ptaków. Niby taki sam jak w naszej ojczyźnie, ale jakiś inny.
W drugim dniu wypadł mój dyżur liturgiczny. Podczas kazania nawiązałem do Ewangelii opowiadającej o weselu w Kanie Galilejskiej. W tym fragmencie odkrywam jakie oczy ma Maryja. Ma Ona dobre oczy, bo zauważyła problem braku wina. Zwróciła się z tym do Jezusa. On kazał nalać sługom zwykłej wody do kamiennych stągwi, którą następnie przemienił w najlepsze wino. Na wielu wizerunkach przedstawiających Maryję z małym Jezusem możemy zauważyć gest wskazującej dłoni Matki na Syna, tak jakby chciała powiedzieć Jego słuchajcie
. On mówi: Napełnijcie stągwie swojego życia wodą żywą
- ilustracją tego jest Ewangelia mówiąca o spotkaniu Jezusa z Samarytanką. Tym źródłem wody żywej dla nas jest Słowo Boże oraz Eucharystia.
Te rozważania zakończyłem takim stwierdzeniem: to nie szkodzi, że oczy niekiedy fizycznie nie widzą lub mają utrudnione widzenie. Można mieć również wtedy dobre oczy, tak jak Maryja. Tak jak Matka Najświętsza możemy patrzeć sercem
.
Jak to ma się do wydarzeń sprzed ponad stu lat?
Patrząc dzisiaj na ten ogromny plac, trudno wyobrazić sobie, że to była tylko pagórkowata przestrzeń, porośnięta trawą, pełna pojedynczych głazów i rosnących tam nielicznych dębów karłowatych. Tutaj troje dzieci pasło owce. Najstarsza z nich to Łucja - miała wtedy 10 lat oraz jej kuzyni - ośmioletni Franciszek i najmłodsza sześcioletnia Hiacynta. Dzieci były z natury radosne, mające dużo pomysłów. Najmłodsza Hiacynta bardzo lubiła tańczyć, a Franciszek przygrywał jej. Dzieci nie pochodziły z bogatych domów. Mogliśmy się o tym przekonać, udając się do ich rodzinnej miejscowości Aljustrel. Niestety z powodu późnej pory ich domy były już zamknięte. Obecnie mieści się tam muzeum. Miałem jednak możliwość podczas poprzedniej mojej pielgrzymki zajrzeć do środka. Wyposażenie wnętrza jest skromne, ale praktyczne i ładne w swojej prostocie. Dzieci w domu rodzinnym uczyły się zdrowej pobożności. Były zachęcane przez rodziców do modlitwy i odmawiania Różańca świętego. Do kościoła parafialnego miały daleko. Zachowała się w nim chrzcielnica, gdzie cała trójka przyjęła chrzest. Niewidomi uczestnicy pielgrzymki mogli podejść do niej i dotknąć tego miejsca. W czasach objawień Fatima była małą miejscowością. Na skutek napływu dużej ilości pielgrzymów i turystów rozrosła się do całkiem dużego miasta.
Pomiędzy Aljustrel - miejscem zamieszkania pastuszków a doliną Cova da Iria znajdują się stacje drogi krzyżowej, której rozważania prowadził dla naszej pielgrzymki ks. Andrzej Gałka. Tam też jest miejsce objawienia Anioła, który powiedział do dzieci Nie bójcie się, jestem Aniołem Pokoju! Módlcie się ze mną. Gdy modlicie się, serce Jezusa i Maryi słuchają z uwagą Waszych próśb
. Było to przygotowanie do późniejszych wydarzeń.
Przy stacji ukrzyżowania znajduje się platforma widokowa, z której z jednej strony w oddali widać kościół parafialny, a u stóp tego wzniesienia w dolinie Cova da Iria góruje wieża bazyliki Matki Bożej Różańcowej. Ten szlak każdego dnia dzieci przemierzały ze stadem owiec.
W 1917 roku toczyła się pierwsza wojna światowa. W Portugalii sprawował rządy antykościelny reżim, a w Rosji zaczynała szaleć rewolucja. W takim to czasie Matka Boża przekazała orędzie trojgu pastuszkom. Treścią tego przesłania było, by ludzie nawrócili się i w ten sposób uchronili świat przed katastrofą, a dusze grzeszników przed potępieniem wiecznym.
Maryja przekazywała swoje orędzie od maja do października każdego 13 dnia miesiąca. Wyjątkiem był 13 sierpnia, kiedy to władze osadziły dzieci w więzieniu w Valinhos i tam Maryja przyszła do pastuszków 19 sierpnia. 13 lipca 1917 r. Maryja pokazała dzieciom wizję piekła i powiedziała, że dużo dusz tam idzie. Jako ratunek Maryja wskazała na: poświęcenie Rosji - z powodu szerzenia ideologii komunistycznej - Niepokalanemu Sercu Maryi; wprowadzenie w Kościele nabożeństwa pięciu pierwszych sobót miesiąca; codzienny Różaniec święty i czynienie pokuty. Spełnienie próśb Maryi otwiera przed nami perspektywę ery pokoju i jedności.
Wkrótce Franciszek i Hiacynta zachorowali na grypę hiszpankę. Franciszek umiera 4 kwietnia 1919 roku w swoim domu rodzinnym, a Hiacynta 20 lutego 1920 roku w szpitalu w Lizbonie. Beatyfikowani byli 13 maja 2000 roku przez Jana Pawła II, a kanonizowani przez papieża Franciszka w 2017 roku. Najstarsza Łucja zmarła w klasztorze karmelitańskim 13 lutego 2005 roku i jest pochowana, tak jak jej kuzyni, w bazylice Matki Bożej Różańcowej w Fatimie.
Maryja zachęcała dzieci do odmawiania Różańca. Każdego dnia wieczorem odbywa się w Fatimie w różnych językach nabożeństwo Różańcowe przy zapalonych świecach. Kończy się procesją na placu z kopią figury Matki Bożej. To spotkanie modlitewne łączy wszystkich pielgrzymów i na pewno zostaje zapisane głęboko w ich pamięci. W chwili, kiedy piszę te słowa, rozpoczęła się bezpośrednia internetowa transmisja tej modlitwy.
W ten sposób nasza Camino doprowadziła do grobu św. Jakuba w Santiago de Compostela. Poranek był chłodny i mglisty. Wilgoć przenikała do szpiku kości. We mgle skrywały się perełki architektury i wieże sanktuarium św. Jakuba. Mieliśmy okazję podejść blisko do miejsca, gdzie są złożone doczesne szczątki św. Jakuba Apostoła. Niespodziewanie okazało się, że jest możliwość odprawienia Mszy św. w kaplicy obok grobu patrona tego miejsca. Zrozumiałem wtedy, że najważniejsza jest droga, którą kroczymy do celu. Tu znajdują się tylko doczesne szczątki Jakuba, a najważniejsza jest droga, którą przebył, głosząc Ewangelię Jezusa i to ziarno, które zasiał podczas swego życia. To ono wydało plon. Na zakończenie Eucharystii, której przewodniczyłem, powiedziałem takie słowa: Udzielę błogosławieństwa na nasze pielgrzymowanie w kierunku Nieba. To nasze Camino zakończy się dopiero u kresu naszego życia, gdy osiągniemy ostateczny cel, nasze zbawienie
.
Jakie przesłanie odkryłem podczas tej pielgrzymki?
Naprzeciwko ołtarza polowego jest niezwykła instalacja plastyczna, która przedstawia św. Rodzinę - wpatrzony św. Józef w Jezusa położonego w żłóbku i pochylona nad nim Maryja. W duszy słyszałem wiele dramatycznych i trudnych pytań moich uczniów: … dlaczego mam dwóch tatusiów?
, ... kiedy moja mama zadzwoni?
, … czy rodzice wyjdą z więzienia na moją Komunię?
i inne. Są to skutki kolejnej wojny z rodziną. Jest to wołanie o kochającą rodzinę.
Z tej pielgrzymki przywiozłem rzeźbę św. Rodziny. W kształt przypominający jajko są wpisane trzy postacie: u góry św. Józef, w środku Matka Boża i na dole mały Jezus. Św. Józef lewą częścią długiego płaszcza okrywa Maryję i małego Jezusa, a prawą osłania tak, jakby chciał uchronić ich przed bocznym wiatrem. Jest to wizja małżeństwa zgodna z zamysłem Bożym. Czy to nie jest symboliczne wołanie o małżeństwa, które otoczyłyby duchową opieką te dzieci? Modlę się, by ten pomysł dokończył sam Bóg.
&&
Dorota Mindewicz
Dobiega końca kolejny rok działalności Towarzystwa Muzycznego im. Edwina Kowalika.
Jest to jednocześnie rok, w którym nasza ojczyzna obchodzi stulecie odzyskania niepodległości. Uwzględniając ten jubileusz, już w zeszłym roku nasza oferta wydawnicza wzbogaciła się o cenną pozycję prof. Janusza Pajewskiego pt. Odbudowa Państwa Polskiego 1914-1918
. Być może niektórzy Czytelnicy zdążyli się z nią zapoznać, sięgając po nagranie lub wersję html, zamieszczone w bibliotekach dla niewidomych.
Pożytecznym uzupełnieniem tej publikacji będzie zatem, przygotowany przez naukowców z Uniwersytetu Jagiellońskiego - Jakuba Basistę i innych - podręcznik Dzieje Polski - Kalendarium
. Stanowi on nowoczesne opracowanie najważniejszych wydarzeń naszej historii i kultury - od pradziejów do 2000 roku. Ukazuje historię Polski rozumianą jako dzieje terytorium, państwa, narodu, społeczeństwa, kultury. Dobór materiału zgodny jest z programem nauczania historii, a sposób jego przedstawienia uwzględnia opinie uczniów i studentów. Jak piszą autorzy: Jest to nie tylko zbiór faktów, lecz także żywa opowieść historyczna. Informacji o wielkich wydarzeniach towarzyszą anegdoty, ciekawostki, cytaty z prasy, fragmenty piosenek, które pozwalają wczuć się w atmosferę epoki
. Adaptacja niniejszego podręcznika dla potrzeb osób niewidomych i słabowidzących, tj. opracowanie go w formacie html, została zrealizowana dzięki dofinansowaniu przez Muzeum Historii Polski w ramach programu Patriotyzm jutra
. Format elektroniczny pozwoli Czytelnikom na sprawne korzystanie z tej obszernej publikacji, a zwłaszcza na szybkie wyszukiwanie potrzebnych informacji.
Z myślą o dzieciach uczących się muzyki Narodowe Centrum Kultury dofinansowało podręcznik Agnieszki Kreiner-Bogdańskiej W krainie muzyki
. Podręcznik zawiera wiadomości z historii i teorii muzyki, informacje o kompozytorach oraz przykłady nutowe, wykorzystywane na lekcjach audycji muzycznych. Ta cenna pozycja będzie dostępna w brajlu i w formacie html, natomiast przykłady nutowe w formatach txt, bmml, pdf i w wersji dźwiękowej.
W obchody stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości wpisuje się, dofinansowane przez Bank Zachodni, wydanie w brajlu oraz w formacie bmml zbioru miniatur fortepianowych Ignacego Jana Paderewskiego. Mamy nadzieję, że publikacja ta okaże się przydatna zarówno dla uczniów szkół muzycznych jak i dorosłych niewidomych. Pośród tych uroczych drobiazgów znajduje się Krakowiak fantastyczny
op. 14 nr 6. Warto wiedzieć, że kompozytor zaimprowizował go podczas poświęcenia zakopiańskiego domu małżeństwa - Heleny Modrzejewskiej i Karola Chłapowskiego w 1884 roku na cześć gospodyni. Ostatecznie jednak dedykował go zaprzyjaźnionemu pianiście - Aleksandrowi Michałowskiemu. Z kolei ze słynnym Menuetem G-dur
op. 14 nr 1 wiąże się zabawna, lecz jak najbardziej prawdziwa historyjka. Otóż Paderewskiego łączyła serdeczna przyjaźń z doktorem Tytusem Chałubińskim. Doktor uwielbiał muzykę Mozarta i zawsze prosił Mistrza o jakiś jego fortepianowy utwór. Pewnego wieczoru, a było to w 1886 roku, zamiast Mozarta z fortepianu popłynęły dźwięki właśnie owego Menueta G-dur
. Po latach artysta zanotował w pamiętniku:
„Nie zdołałem skończyć, gdy kochany doktor zerwał się na równe nogi z okrzykiem:
- O, Mozart! Co za cudny utwór. Niech pan powie, mój drogi, czy znalazłby się dzisiaj kompozytor zdolny do napisania czegoś równie pięknego?
Roześmiałem się i powiedziałem:
- Jest taki, to ja”.
Paderewski miał później wyrzuty sumienia z powodu tego żartu, ale poczciwy doktor nie obraził się. Przeciwnie, Menuet G-dur
bardzo mu się spodobał i często prosił Mistrza o jego wykonanie.
W ramach tego samego projektu została również nagrana w formacie Daisy książka Macieja Patkowskiego Kryptonim Paderewski
, przybliżająca postać wyjątkowego człowieka - pianisty i kompozytora, wielkiego patrioty i męża stanu. Książka w sposób lekki i przystępny opowiada o ostatnich latach Mistrza, o życiu w jego szwajcarskiej posiadłości i o przeprawie przez Atlantyk do Ameryki, gdzie zmarł w 1941 roku.
Rok 2016 ogłoszony został rokiem Feliksa Nowowiejskiego (1877-1946). Powodem tego stała się 70. rocznica śmierci zasłużonego dla Polski kompozytora i organisty, a także pedagoga i organizatora życia muzycznego. Ze względu na przypadającą w 2017 roku 140. rocznicę urodzin artysty, obchody przeciągnęły się jeszcze na początek roku następnego. Zainspirowane tymi wydarzeniami Towarzystwo im. Edwina Kowalika, dzięki dofinansowaniu ze środków Fundacji PZU, podjęło realizację projektu Nowowiejski - biografia i nuty w formatach dostępnych dla osób niewidomych
. Zadanie polegało na wydaniu pismem brajla oraz w formie elektronicznej kompletu publikacji: krótkiej biografii kompozytora oraz zbiorów utworów: wokalnych, organowych i chóralnych. Te ostatnie zostaną zamieszczone na stronie internetowej biblioteki nut chóralnych, znajdującej się na witrynie http://idn.org.pl/towmuz/.
Zapraszamy do korzystania z tej biblioteki, zawierającej bogaty wybór utworów o różnym stopniu trudności. Jest już dostępna kategoria pieśni trzygłosowych, prezentująca repertuar kościelny i świecki. W tym miejscu pragnę podzielić się refleksją, iż śpiew wielogłosowy nie jest tylko przeznaczony dla zorganizowanych chórów, ale także może stanowić miłe spędzenie czasu w niewielkim nawet gronie rodziny i przyjaciół.
Wszystkie przedstawione w tym artykule pozycje będą dostępne w bibliotekach oraz ośrodkach szkolno - wychowawczych dla niewidomych.
&&
Aleksandra Safianowska
Niezależnie od tego, czy jesteś rannym ptaszkiem, czy nocnym markiem, dobrze jest zacząć dzień od czegoś miłego. Często od radosnego poranka zależy czy spędzimy dzień w dobrym, czy złym humorze.
1. Dobra organizacja
Uśmiech ma duży wpływ na dobre usposobienie człowieka. Dlatego warto się uśmiechnąć tuż po przebudzeniu. Dobra organizacja i pozytywne nastawienie będą bardzo pomocne. Dlatego warto wykonać niektóre czynności wieczorem przed położeniem się spać, by rano, gdy się obudzimy, już na nas oczekiwały. Kiedy tuż po przebudzeniu przypomnimy sobie o tej uprzednio wykonanej pracy, od razu wzbudzi to motywację do działania.
Jakie to mogą być działania? Np. jeśli ktoś jest głodomorem i budzi się z myślą, że czeka na niego w lodówce pyszne śniadanie przygotowane poprzedniego dnia wieczorem, to od razu ma motywację, by wstać z łóżka. Również jeśli ktoś często rano jest spragniony, to z pewnością poczuje się lepiej, gdy zobaczy na swym nocnym stoliku szklankę wody, która została wcześniej przygotowana właśnie na tą okoliczność.
2. Rozciąganie
Drugą dobrą praktyką jest rozciąganie się tuż przed wstaniem z łóżka.
Większość osób bardzo szybko wstaje z łóżka, nie dając czasu ciału i mięśniom na przygotowanie się do wysiłku. Ty zaś przeciwnie, gdy się obudzisz i otworzysz oczy, poleż trochę w łóżku, wykonując powolne ruchy, dzięki którym nieco się rozciągniesz. Następnie wstań oraz wykonaj jeszcze kilka dodatkowych ćwiczeń rozciągających.
Aktywność fizyczna ma wiele zalet. Naukowcy zgodnie twierdzą, że nawet odrobina ruchu korzystnie wpływa na poprawę samopoczucia.
3. Kąpiel
Kąpiel również działa pozytywnie, gdyż wprawia w dobry nastrój. W związku z tym warto przeznaczyć na to trochę czasu, zamiast brać prysznic w pośpiechu. Można dać upust własnej inwencji, wybierając mydło o ładnym zapachu lub używając oryginalnego żelu do mycia. Dłuższa kąpiel działa relaksacyjnie i odprężająco.
4. Jedzenie
Nie wychodź z domu bez zjedzenia śniadania. Nawet jeśli wydaje ci się, że rano nie jesteś głodna/głodny, spróbuj przygotować sobie coś pysznego, co cię pobudzi, dając ci energię na cały dzień.
Osobom, które mają problem z rannym jedzeniem, zalecany jest płynny posiłek. Dobrym pomysłem może okazać się koktajl lub sok owocowy.
5. Pozytywne myślenie
Jeśli wszystkie powyższe sposoby zawiodą, zostaje ostatnia deska ratunku. Zawsze przecież można się skupić na przyjemnościach, które czekają na nas tego dnia. Bardzo pomocne są myśli snute w naszej wyobraźni, np. że już niedługo, po południu, spotkamy się ze znajomym, którego bardzo lubimy, pójdziemy do fajnego klubu fitness, zrobimy dobrą kolację czy napiszemy sms, lub mail do męża, partnera, kolegi, koleżanki.
Źródło: https://www.huffingtonpost.com
&&
Ireneusz Kaczmarczyk
Krzysztof Krauze i Joanna Kos-Krauze, reżyserując swój ostatni wspólnie kręcony obraz, koncentrują się na dwóch zasadniczych wątkach. Z jednej strony, podobnie jak u Tery’ego Georg’ea, reżyserzy z całą surowością potępiają ludobójstwo, którego dopuścili się członkowie plemienia Hutu; z drugiej - na przykładzie losów Claudie Umuhire - dotykają problemów migracyjnych i asymilacyjnych, które w życiu następnego pokolenia stają się konsekwencją minionej tragedii. Rok pamiętnych, traumatycznych dla plemienia Tutsi wydarzeń w Ruandzie był bardzo trudny, choć w nieco łagodniejszej formie, również dla mnie osobiście. W związku z bogactwem skomplikowanych sytuacji życiowych byłem całkowicie zajęty własnym losem i pochłonięty własnymi problemami. Przyznać muszę, że to, co stało się w tym afrykańskim kraju, przybliżył mi wspomniany reżyser filmu Hotel Ruanda
dopiero ok. 10 lat później. Po tej projekcji straciły ostrość trudności, które miałem przed sobą i zacząłem zastanawiać się, jak mogło dojść do takich wynaturzeń człowieczeństwa, do tak drastycznych aktów przemocy i nienawiści. Brakuje słów, by właściwie wyrazić własny stosunek do wydarzeń w Ruandzie czy w niemieckich obozach zagłady, w których masowo ginęli męczeńską śmiercią przedstawiciele wszystkich narodowości świata.
Bardzo pięknie i precyzyjnie spuentował to Czesław Niemen, śpiewając … dziwny ten świat, gdzie od tylu lat, człowiekiem gardzi człowiek…
. Już biblijny Kain pokazuje nam, do czego zdolny jest człowiek. Potem, jak potwierdza historia, było jeszcze gorzej. Świat istnieje do dzisiaj przede wszystkim dlatego, że chociaż jest to bardzo trudne, jesteśmy zdolni i predysponowani do wybaczania innym. Czas leczy najgłębsze rany, a przecież sami nie jesteśmy doskonali i często prosimy o przebaczenie.
Przypomina mi się scena z książki Ericha Segala pt.: Love story
, w której bohaterka przewrotnie zwraca się do męża słowami Oliver, żyj tak, abyś nie musiał przepraszać
. A przecież każde dziecko zna trzy kluczowe słowa, bez których trudno żyć - proszę, dziękuję, przepraszam. Wydawało mi się, że wspólnie przeżywane traumatyczne wydarzenia połączą obie bohaterki na zawsze. Obie przecież wiele kosztowało, aby zaakceptować reguły życia w obcej cywilizacji. Okazało się, że tak jak wilka ciągnie do lasu, tak człowiek, nawet kosztem łatwiejszego życia, poszukuje własnych korzeni i najlepiej czuje się w swojej ojczyźnie. Scena, w której Claudie cofa się z bramki odpraw i rezygnuje z lotu do Polski, utwierdza nas w przekonaniu, że dziewczyna odnalazła już swoje miejsce i dojrzała na tyle, aby żyć na własny rachunek. Nie zapomina jednak o kraju, w którym przez moment przyszło jej przebywać, nie zapomina o przyjaciółce, której tyle zawdzięcza i którą zostawia, którą musiała zostawić tam, gdzie z kolei są jej korzenie.
Końcowe kadry sugerują, że sytuacja w Ruandzie wolno się poprawia. Sępy się wyprowadziły, bo brak im nowych trupów, którymi się pożywiały, a w liście od Claudie Anna znajduje kasetę. Nagranie potwierdza, że nadchodzą lepsze czasy dla Afryki, bo obecnie, tak jak kiedyś - ptaki śpiewają w Kigali
.
Na długo pozostaną mi w pamięci znakomite kreacje aktorskie: Jowity Budnik (w roli Anny Keller) i Eliane Umuhire (w roli Claudie Mugambire). Mocnym atutem filmu jest audiodeskrypcja. To dzięki niej odnajdujemy się w gąszczu wydarzeń. Opisuje szczegółowo krajobrazy, charakteryzuje bohaterów, opisuje przeżycia. To bardzo interesujący obraz i warto go obejrzeć.
&&
&&
Małgorzata Gruszka
Listopad jest miesiącem, w którym szczególnie skupiamy się na sprawach ostatecznych. Skupiamy się na tym, że niektórych nie ma już wśród nas i na tym, że sami kiedyś odejdziemy. W przedostatnim miesiącu roku częściej myślimy o śmierci. Czy można oswoić śmierć? Jak człowiek próbuje to robić? Jak radzimy sobie ze śmiercią bliskich? Jak pomagać osobom, które są w żałobie? Jak wspominamy zmarłych w dniu 1 listopada?
W poniższym artykule postaram się możliwie wyczerpująco odpowiedzieć na te pytania.
Czy można oswoić śmierć?
Oswoić, znaczy przyzwyczaić się do myśli, że coś istnieje i trzeba stawić temu czoła. Oswajamy zjawiska, na istnienie których nie mamy wpływu, a które wywierają duży wpływ na nasze życie. Oswajamy choroby, cierpienie, niepełnosprawność, samotność i śmierć. Z tego, że inni odchodzą na zawsze i że kiedyś odejdziemy także my, zaczynamy zdawać sobie sprawę mniej więcej w wieku 8 lat. Nasz stosunek do śmierci i związane z nią emocje zależą w dużej mierze od tego, w jakich okolicznościach się z nią zetknęliśmy i co towarzyszący nam dorośli powiedzieli wtedy na ten temat. O śmierć ocieramy się przez całe życie, żegnając najpierw najstarszych członków rodziny, następnie rodziców i rówieśników.
Sposoby oswajania śmierci
Człowiek od zawsze próbował oswoić śmierć. Jednym ze sposobów na jej oswojenie był i nadal jest wizerunek chudej postaci dzierżącej kosę. W celu złagodzenia lęku przed śmiercią człowiek wyśmiewa ją, przedstawia groteskowo i komicznie, żartuje i układa dowcipy. Wszystko to razem pomaga nie bać się śmierci, a w każdym razie zagłuszać ten lęk. Śmierć od zawsze jest bohaterką literatury i sztuki. To jej poświęcone są największe dzieła, począwszy od czasów starożytnych po współczesne. Niepokojącym zjawiskiem obecnych czasów jest wypieranie śmierci i wyrzucanie jej poza nawias. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu ludzie umierali w domach i tam, otoczeni bliskimi, czekali na pochówek. Myślę, że przeniesienie śmierci z domów do szpitali nie wynika jedynie ze względów medycznych. Nie chcemy śmierci blisko siebie. Nie chcemy patrzeć na umierających. Choć śmierć dotyczy nas wszystkich, traktujemy ją jak zjawisko marginalne. Dopóki żyjemy, nie chcemy mieć do czynienia ze śmiercią. To oczywiście nie pomaga oswoić śmierci, wręcz wzmaga lęk przed końcem życia.
Dlaczego oswajamy śmierć?
Oswajanie śmierci to nic innego jak minimalizowanie lęku, który jest naturalny i wynika stąd, że jest ona zjawiskiem nieuchronnym i całkowicie nieznanym aż do momentu, gdy sami jej doświadczymy. O cierpieniu, chorobie, samotności i innych przykrych doświadczeniach możemy dowiedzieć się czegoś od ludzi, którzy je przeżyli. Z doświadczeń innych możemy czerpać wiarę, nadzieję i siłę. O tym, czym jest śmierć, nikt nam nie powie. Tym bardziej wyobrażamy sobie, że jest czymś strasznym. Myśląc o śmierci, boimy się dwóch rzeczy: umierania i tego, że nas nie będzie.
Religijne i niereligijne podejście do śmierci
W stosunku człowieka do śmierci dominują dwa stanowiska. Pierwsze z nich wynika z przesłania jakie niosą poszczególne religie. Religie objawione (judaizm, chrześcijaństwo i islam) zakładają, że życie na ziemi jest jedynie wstępem do życia wiecznego. Ziemski byt jest zaledwie chwilą w porównaniu z bytem wiecznym. Bycie na ziemi jest czasem danym człowiekowi po to, by mógł zasłużyć na taką czy inną nagrodę. Tu i teraz nie jest głównym życiem i wszystkim, co dane jest człowiekowi. Śmierci nie trzeba się bać, bo jest ona jedynie przejściem do szczęścia, którego ludzki umysł nie jest w stanie ogarnąć. Religie objawione przyjmują istnienie nieśmiertelnej duszy, zmartwychwstania i sądu ostatecznego.
Z kolei religie wschodu - hinduizm i buddyzm zakładają, że człowiek przechodzi cykl wielokrotnych narodzin i umierania, nazywany reinkarnacją. W zależności od moralnych uczynków kolejne wcielenia mogą być wyższe lub niższe od poprzednich. Wszystko zmierza ku uwolnieniu od kolejnych wcieleń i związanych z nimi cierpień. Ostateczny cel to zjednoczenie z absolutem. Stan ten w buddyzmie nazywany jest oświeceniem (nirwaną).
Niereligijne podejście do śmierci to założenie, że życie ziemskie jest jedynym, które mamy i na nim należy się skupiać. Śmierć nie prowadzi do niczego, dlatego trzeba robić wszystko, by pełni szczęścia (niezależnie od tego jak się je pojmuje) doświadczyć właśnie tu. W tym podejściu lęk przed śmiercią łagodzony jest przez założenie, że jest ona naturalnym końcem życia, wynikającym wprost z natury. Jesteśmy częścią przyrody i obumieramy tak samo jak ona.
Jak radzimy sobie ze śmiercią bliskich?
Śmierć bliskiej osoby została uznana za najbardziej stresujące przeżycie, jakie dane jest człowiekowi. Każdy z nas, prędzej czy później, staje w obliczu takiego przeżycia. Reakcją na śmierć kogoś bliskiego jest żałoba, czyli szczególny czas, w którym godzimy się z nową sytuacją i uczymy się żyć, mimo że ukochanej osoby nie ma już obok nas.
Szok po stracie
W pierwszej reakcji na śmierć kogoś, kto był dla nas ważny, dominuje niedowierzanie. Przeświadczenie, że to jest niemożliwe, jest mechanizmem obronnym pozwalającym przetrwać to wydarzenie. W pierwszym odruchu wypieramy je i zaprzeczamy mu. Wiemy, że ktoś odszedł, ale nie przyjmujemy tego do wiadomości. Jesteśmy w fazie odrętwienia i szoku. Dzięki nim możemy skupić się na czynnościach związanych z przygotowaniem pochówku. Szok po stracie jest szczególnie silny, gdy ktoś nam bliski odchodzi nagle i niespodziewanie: ginie w wypadku samochodowym, umiera po krótkiej chorobie, zostaje zabity lub odbiera sobie życie.
Ból po stracie
Gdy osoba bliska spoczywa już w grobie, rodzina, przyjaciele i znajomi wracają do zwykłego życia; w osobie, która straciła właśnie kogoś bliskiego odzywa się ból. Nasza psychika gotowa jest już na to, by przyjąć go i uporać się z nim. W fazie bólu dociera do nas cały tragizm sytuacji. To właśnie wtedy najboleśniej odczuwamy brak fizycznego i emocjonalnego kontaktu z osobą, która odeszła. Ból po stracie objawia się dotkliwym smutkiem, brakiem nadziei na przyszłość, poczuciem pustki, częstym płaczem, bardzo silną tęsknotą i osamotnieniem. Tęsknimy za spojrzeniem, głosem, dotykiem i wszystkim tym, co w nasze życie wnosiła dana osoba. W fazie bólu może pojawiać się również poczucie krzywdy, rozgoryczenie, a nawet złość.
Przystosowanie po stracie
Z upływem czasu ból po stracie staje się coraz mniejszy, co nie znaczy, że mija całkowicie. Nie mija, lecz przestaje być dominującym elementem codzienności. Jego miejsce zajmuje stopniowe przystosowywanie się do życia bez osoby zmarłej. W fazie tej godzimy się z tym, że ktoś odszedł. Choć nadal odczuwamy żal i tęsknotę, czyjaś nieobecność staje się mniej dotkliwa. Zaczynamy wyobrażać sobie i organizować życie bez osoby zmarłej, a ona sama zyskuje nowe miejsce w naszej rzeczywistości. Nie postrzegamy jej już tylko jako kogoś, kogo brakuje, ale jako kogoś, kto nadal istnieje tylko w innym wymiarze. Objawem przystosowania do straty jest to, że na myśl o niej nie pojawia się tylko żal, że odeszła, ale także miłe wspomnienia i wdzięczność za przeżyty wspólnie czas.
Otwarcie na życie
Żałoba po zmarłym w sensie koncentrowania się na stracie powinna się skończyć otwarciem na życie. Życie inne niż z osobą, której już nie ma, ale wciąż warte zaangażowania, uwagi i energii. Otwarcie na życie nie oznacza zapomnienia o tych, którzy odeszli. Jest raczej świadomością, że żyjąc, mamy szanse, których nie mają już zmarli. Jakie to szanse i jak je wykorzystamy, jest już naszą indywidualną sprawą.
Jak pomagać osobom w żałobie?
Przedstawione wyżej etapy przeżywania żałoby są oczywiście modelem stworzonym w oparciu o doświadczenia bardzo wielu osób. Reakcja na śmierć kogoś bliskiego jest bardzo indywidualna i nie musi przebiegać zgodnie z tym modelem. Niektóre osoby pomijają poszczególne etapy przeżywania żałoby, a w innych tkwią bardzo długo. Towarzyszące im rodziny, przyjaciele i znajomi nie muszą rozpoznawać, który etap aktualnie przeżywają. W relacji z osobami po stracie bliskich najważniejsze jest dyskretne towarzyszenie, cierpliwe słuchanie i okazywanie zrozumienia. Czasami (zwłaszcza na początku) potrzebna jest obecność i pomoc w ogarnięciu codziennych spraw. Jeśli po upływie roku od straty osoba nią dotknięta nadal pogrążona jest w smutku, nie potrafi pogodzić się z zaistniałą sytuacją, jej myśli krążą głównie wokół straty - prawdopodobnie zatrzymała się na etapie bólu i potrzebuje fachowej pomocy. Pomocy w takiej sytuacji udzielają psychologowie i psychiatrzy działający w różnych fundacjach. Jedną z nich jest fundacja Nagle Sami
założona w roku 2011 przez Olgę Puncewicz, żonę Piotra Morawskiego, który zginął w Himalajach. Z Fundacją można skontaktować się telefonicznie lub za pośrednictwem Internetu (naglesami.org.pl). W niektórych poradniach zdrowia psychicznego prowadzone są grupy wsparcia dla osób w żałobie.
Pierwszy listopada
1. listopada jest dniem, w którym zwyczajowo odwiedzamy groby bliższych i dalszych zmarłych. Zanim to zrobimy, staramy się, by miejsca, w których spoczywają, wyglądały jak najlepiej. Już w październiku udajemy się na cmentarze, myjemy, porządkujemy i stroimy groby. Osobiście odnoszę wrażenie, że w dniu Święta Zmarłych zmarli nie są najważniejsi. Spotykając się przy mogiłach, nie modlimy się wspólnie i nie wspominamy tych, których już nie ma. Przychodzimy do nich, a oni są jakby nieobecni. Otaczając groby, rozmawiamy o sprawach doczesnych, nie mających nic wspólnego zarówno z miejscem jak i z ludźmi, których tam odwiedzamy. Jak zawsze - i w tym roku udałam się na cmentarz wcześnie rano (gdy było jeszcze cicho i spokojnie) po to, by bez gwaru, zamieszania, dzwonków smartfonów, rozmów o benzynie, cenach i polityce, kłótni o to gdzie i co postawić na grobie, móc poświęcić kilka chwil tym, do których tam przychodzę.
&&
&&
Jestem osobą niedowidzącą i niedosłyszącą. Mieszkam w Zielonej Górze. Jako wolontariuszka pomagam w pracy koła PZN w moim mieście. Moje wiersze drukowała nasza Gazeta Lubuska
. Po skończeniu szkoły pracowałam zawodowo. Wyszłam za mąż, urodziłam dwoje dzieci - syna i córkę, wtedy nie miałam czasu na swoje pasje. Kiedy moje dzieci się usamodzielniły, wróciłam do swoich marzeń. Wyjeżdżałam na warsztaty malarskie, bo moją drugą pasją jest malarstwo. Urodziły mi się wnuki - mam ich sześcioro. To dla nich piszę i maluję. Świat w kolorach tęczy pokazuję.
&&
Maria Korycka
Tam daleko za górami,
był las porośnięty paprociami.
Dziewczyna tam żyła,
która o wielkiej miłości marzyła.
Piękna była, blond włosy w warkocze splatała.
Korale z jarzębiny na szyję wieszała.
Krasnale nad nią czuwali
i o jej szczęście zabiegali.
Słońce prosili, by pomogło, a księżyc by noc spokojną miała.
Ale przyszła jesień, drzewa liście pogubiły.
Jarzębina korale zgubiła.
Krasnale dziewczynę paprociami okryli, by nie zmarniała i wiosny doczekała.
Przez las ciemny, paprociami porośnięty, jechał książę na koniu białym.
Ujrzał dziewczynę pod paprociami, w ramiona ujął i się zakochał.
Bo marzenia się spełniają,
o pięknej dziewczynie nie zapominają.
&&
Myślisz świat się zmienił i ludzie są źli.
To nie prawda, świat ten sam.
Tylko My nieufni tego świata, nie możemy odnaleźć się.
Niebo nad nami to samo i gwiazda która świeci nam.
Ranek przywita słońcem, które ogrzewa nas.
To jest od wieków ten sam świat.
Nie zmieniajmy go.
&&
Nad błękitnym niebem
kolorowe motyle latają.
Ptaki w zielonym lesie
cudownie śpiewają.
Ale wystarczyła chwila,
by wszystko się zmieniło.
Okrutna choroba
życie odmieniła.
Myśli złe, one nic nie dają.
Popatrz, kolorowe motyle latają.
Dają siłę by walczyć.
Dzisiaj znowu się uśmiechasz,
bo widzisz kolorowe motyle.
&&
Nie malujcie słońca na czarno.
Nieba nie pokrywajcie łzami.
Jeszcze wiele dobrego przed Wami.
Moc i wiara w drugiego człowieka.
Trzask złamanej gałęzi to nie dla nas.
Dla nas złote słońce i niebo błękitne.
&&
Nie zrozumiesz głodnego, kiedy wyje w rozpaczy.
Nie zrozumiesz żalu, który go otacza.
Świata szarego, wołania o pomoc.
Nie zaufa, bo komu?
Idzie przez życie, styrany żalem.
Boi się zła, które stoi za nim.
&&
Dziś nam tata mapę dał by wyruszyć i
poznać nasz kraj.
Najpierw morze, gdzie szum fal.
Potem Mazury, gdzie jezior tafli blask.
Piękny to kraj, gdzie ptaki gniazda wiją.
W Bieszczady też zawitamy, gdzie nocą wilki
wyją.
Jeszcze góry nam zostały, gdzie hale
słońcem okryte i szlaki niezdobyte.
Nasz rajd.
Wakacje niezapomniane.
&&
&&
Adam Kowalski
W dzieciństwie byłem wyjątkowo niezaradny. W internacie przekonałem się, że cel można osiągnąć, jeśli ma się dużo dobrych chęci, ale przy wsparciu nauczycieli i wychowawców. Do domu wracałem szczęśliwy, że wreszcie mogę sam zrobić kanapki. Mama wpędzała mnie w kompleksy, twierdząc, że do niczego się nie nadaję, uparcie trwała przy błędach wychowawczych, co jej stale wypominano.
W latach późniejszych podobne uwagi słyszałem od nieprzyjaciół, zjadaczy cudzych rozumów, jakby tylko oni mieli prawo do oceny, mimo braków w edukacji życia po niewidomemu.
Wielu rodziców postępowało podobnie jak moja mama, a dopiero dorosłość fundowała nam porządną nauczkę. Luki w samodzielności uzupełniałem uczestnictwem w zajęciach kulturalnych, w starszych klasach pomagałem słabszym uczniom w nauce przedmiotów, z których byłem najlepszy (język polski i rosyjski). Udzielałem się w muzyce i sporcie, za dobrą postawę wpisywano mnie do tzw. złotej księgi.
Marzyłem o zdobyciu wyższego wykształcenia bądź też o zawodzie masażysty, ale chęć urwania się z krótkiego łańcucha nadopiekuńczej mamy zmusiła mnie do podjęcia pracy w spółdzielni.
Wreszcie miałem uczciwie zarobione pieniądze, mogłem nimi dysponować według własnego uznania. Nauki ojca często powtarzającego, że człowiek, który nie dba o to, co ma, niczego się nie dorobi, okazały się przydatne. Uważano mnie za rozsądnego i oszczędnego gospodarza.
Po pracy angażowałem się w życie kulturalne spółdzielni i okręgu PZN. Uczestniczyłem w okręgowych i ogólnopolskich konkursach czytania brajlem, za interpretację tekstów otrzymywałem nagrody. Za działalność kulturalno-oświatową uhonorowano mnie brązową odznaką PZN. Miałem wtedy 25 lat, lecz na dalszą działalność społeczną i artystyczną nie pozwoliła mi niekorzystna sytuacja życiowa. Ukończyłem studium organistowskie z nagrodą. Dla Boga oraz własnej satysfakcji grywałem za marne grosze w kościołach, bo w Polsce organista to służba liturgiczna, której się oficjalnie nie opłaca. Wciąż byłem mało samodzielny.
Od niedawna zacząłem się uczyć wszystkiego od początku i osiągnąłem to przy pomocy dobrej i wyrozumiałej żony, która rozjaśnia mi każdą chwilę. Podczas przygotowywania posiłków czasem zrobiłem coś po swojemu. Żona śmiała się, że jeśli przeżyjemy dwie godziny, to będziemy żyć. Gdy od widzących mężczyzn słyszałem, że rybę mrożoną wrzucali na rozgrzany olej, do szybkowara zamrożone mięso myśląc, że się lepiej ugotuje, uspokajałem się.
Wkrótce zorientowałem się, że popełniam wiele błędów w relacjach z osobami widzącymi, odrzucając ich pomoc. Wreszcie sobie uświadomiłem, że pełnosprawni też nie są samowystarczalni.
Dlatego przestałem marudzić, gdy pani ze sklepu mięsnego kroiła i rozbijała mi schab czy karkówkę na kotlety. W ten sposób pomagała wielu klientom.
Do walki ze słabościami zachęciły mnie podróże nie tylko po Polsce, lecz także za granicę. Brałem udział w rejsach organizowanych przez Fundację Zobaczyć Morze
, gdzie otrzymywałem porządny wycisk, co bardzo podniosło moje ego.
W chwili obecnej bez problemów gotuję wyborne dania, wraz z żoną lepię pierogi i paszteciki, piekę chleby, bułki, ciasta i pasztety, przyrządzam mielonki w słoikach, kiszę zakwasy z buraków i żytnie żurki oraz barszcze; z zakupionych z dobrego źródła bakterii mnożę jogurty. Współpracuję z żoną, wtedy oszczędzamy na czasie, to cudowny sposób na cementowanie naszego związku.
Gdy dzięki niej oleje zastąpiłem smalcem, gęsim tłuszczem, masłem klarowanym i zlikwidowałem fabryczne słodycze, czuję się znacznie lepiej, a w garniturze zrobiło się więcej miejsca, lecz chleba z prawdziwym wiejskim masłem i ziemniaków sobie nigdy nie odmawiam.
Za namową żony zacząłem też pisać. Daje mi to wielką radość i poczucie wartości. Wciąż czytam brajlem. Kontynuuję naukę języków obcych - niemieckiego, rosyjskiego i angielskiego. Komponuję melodie do tekstów piosenek autorstwa żony. Dzięki poznanemu za jej pośrednictwem koledze Sylwkowi z Warszawy nabyłem profesjonalną, bluesową harmonijkę ustną produkcji niemieckiej i nie rozstaję się z nią nigdy. Zmieści się w kieszeni; z akordeonem czy gitarą jest już trudniej się poruszać, bo ciężko podróżuje się z dwoma bagażami i białą laską.
Korzystam z dobrodziejstw programów edukacyjnych w telewizji i w Internecie, ale wciąż jestem fanem radia.
Biorę wszędzie ze sobą kartkę z brajlowskim spisem spraw do załatwienia, gdy odwiedzam urzędy.
Staram się jak najmniej korzystać z pomocy przewodników. Gdy samodzielnie załatwiam ważne sprawy urzędowe, jestem lepiej obsługiwany, wizyty w gabinetach lekarskich przebiegają w milszej atmosferze. Wtedy czuję, że jestem traktowany jak świadomy pacjent, bo nie trzeba prowadzić mnie za rączkę
, a przy okazji mogę upiec dwie pieczenie na jednym ruszcie. Opowiadam każdemu o życiu niewidomych, pokazuję brajlowski zegarek czy notatnik. Używam go wszędzie do zapisywania ważnych informacji. Nie posługuję się dyktafonem, inaczej stałbym się analfabetycznym idiotą, na co nikt normalny sobie nie pozwoli. Urzędniczki niechętnie się nagrywają. Zachęcam do zaglądania na strony internetowe naszych fundacji, niektóre panie robią to w mojej obecności. Podczas kolejnego spotkania wyczuwam w ich głosach bardziej przyjazne nuty.
Mimo trudności do każdego się uśmiecham, to już pół sukcesu. Nikt nie lubi obsługiwać malkontentów.
Mimo cyfryzacji i technologii nam przyjaznych, świat niewidomych nie przestał być skomplikowany. Każdy podatnik ma obowiązek trzymać latami masę dokumentów, do których trzeba zaglądać, zwłaszcza gdy w urzędach domagają się okazania odpowiedniego papierka na już
.
Czasem potrzebny jest ktoś z dobrym okiem i trzeba poprosić o przejrzenie odzieży, dokumentów, listów znajdujących się w skrzynce, bo listonosze omyłkowo wrzucają obcą korespondencję. Z tym też sobie jakoś radzę. Dużo czasu poświęcam pracy zawodowej.
Tych, którzy boją się samodzielnego chodzenia po swoim mieście czy choćby po najbliższej okolicy, namawiam do podjęcia pierwszej próby, a potem już będzie szło coraz lepiej. Konieczny jest instruktor, o co dziś trudno, a przynajmniej wsparcie osób najbliższych, byle nie wyręczanie w załatwianiu codziennych spraw. Spotykam przeciwników samodzielnego poruszania się. Z wygodnictwa wolą mieć wszystko zrobione i podane, bo to jest szybciej i nie trzeba się wysilać.
W młodości podle się czułem, gdy mama ciągnęła mnie za sobą jak pieska na smyczy. To był bodziec do uniezależnienia się od osób widzących w dorosłości. Świat nigdy nie był, nie jest i nie będzie bezpieczny dla nikogo. Z duszą na ramieniu opuszczam mieszkanie, nie mając pewności czy tam jeszcze wrócę, bo wypadkowi może ulec każdy, bez względu na stan zdrowia, posiadania, wykształcenia czy poziomu inteligencji.
Utartymi szlakami poruszam się ostrożnie. Rosjanie mówią: Wolniej pójdziesz, dalej zajdziesz
. Bywałem na pogrzebach kolegów, którym się wydawało, że potrafią zawojować cały świat bez pomocy białej laski, bo jeszcze widzieli
.
Korzystam z udźwiękowionego sprzętu komputerowego i kuchennego. Używam dwóch zegarków: brajlowskiego oraz mówiącego, każdy z nich ma swoje zastosowanie w innej sytuacji.
Samodzielność to najlepszy sposób na życie: opóźnia starzenie, trzeba się ogarnąć, wyjść z domu, skupić się na załatwianej sprawie, co poprawia pamięć. Człowiek musi wysilić umysł, by poznać nowe trasy, sposoby dotarcia do celu, a więc poszerza swoje umiejętności. Dzięki temu mamy też ruch na świeżym powietrzu, wzrost aktywności fizycznej, zastoje w stawach mniej bolą. Są to także kontakty z otoczeniem, dzięki nim można więcej osiągnąć. Niekiedy jest to też ćwiczenie języków obcych. Nieraz korzystałem z pomocy Turków, Ukraińców, Rosjan, Hindusów czy Niemców, gdy przeprowadzali mnie przez ruchliwe przejścia, a miłosierni
Polacy mijali obojętnie.
Samodzielność daje całkowitą wolność, dzięki czemu mamy równe szanse ze zdrowym społeczeństwem, mimo że władze miasta utrudniają niewidomym życie, przestawiając kontenery na śmieci, kierowcy parkują na chodnikach, a o metalowe słupki, których nigdzie nie brak, można się przewrócić.
Dzięki miłości troskliwej żony mogę rozwijać się artystycznie i intelektualnie. Nie narzekam na nudę, bo jej nie ma. Nie sztuka udawać bohatera, gdy siedzi się pod parasolem widzących opiekunów: mamuś, żon, partnerów, gdyż niewidomy współmałżonek to
. Wtedy można wychwalać się na prawo i lewo podróżami z białą laską po świecie, gdy mamusia finanse przejmuje na siebie, osiągnięciami artystycznymi w festiwalach, przesiadywać godzinami w kawiarniach i dyskutować na temat kultury, gdy żona wszystko poda pod nos i spod niego zabierze, rozpocząć studia po pięćdziesiątce, gdy nie ma się domowych obowiązków.beee
Jestem przekonany, że papierowy
magister nadal będzie siedział pod skrzydłami mamuśki, która wypierze, posprząta, ugotuje, jeśli jej pozwoli stan zdrowia, a on, wzniesiony ponad wszystko na skrzydłach własnej pychy, zajmie się pracą polegającą na wywijaniu dyplomem przed oczami niewykształconej gawiedzi
, za co państwo wyłoży pieniądze, których zabraknie komuś innemu na nowy sprzęt, bo stary się zużył.
Chylę czoła przed osobami opiekującymi się chorymi krewnymi bez udziału wzroku, przed niewidomymi matkami, bo widzącemu tatuśkowi poczucie odpowiedzialności za rodzinę wywiało z głowy i sumienia. Mimo to mają czas na realizację najskrytszych marzeń, są skromne, miłe, gdy trzeba, służą pomocą innym. Wolałem się związać z osobą taką jak ja, bo dało mi to furtkę do niezależności. Małżonka widząca wykonałaby wszystkie prace domowe, być może jeździłbym własną bryką
, ale czułbym się jak niewolnik. Mimo kłód, jakie rzuca przede mną codzienność, jestem szczęśliwy, życie smakuję małą łyżeczką, do sukcesów dochodzę samodzielnie po omacku w towarzystwie mojej najwierniejszej przyjaciółki - białej laski.
&&
Małgorzata Gruszka
Spektakl Spójrz na mnie
reżyserowany przez Macieja Ziajskiego jest reportażem teatralnym prezentowanym w Wyjazdowej Sali Teatru Śląskiego, mieszczącej się w Galerii Katowickiej. Całość poświęcona jest osobom z dysfunkcją wzroku i opowiada o ich sytuacji w dzisiejszym świecie. Głównymi aktorami są tu osoby niewidzące i słabowidzące. Oprócz nich w przedstawieniu występują dwaj aktorzy Teatru Śląskiego.
Idea Spójrz na mnie
Idea Spójrz na mnie
polega na tym, by pokazać osobom widzącym, jak wielką rolę odgrywa wzrok: jak wiele znaczy w odbiorze świata, jak wpływa na relacje z ludźmi oraz co czują i jak traktowani są ci, którzy nie mogą przekazywać i odbierać wrażeń wzrokowych. Żeby to zrozumieć i poczuć, podczas spektaklu widzowie atakowani są ciemnością lub iluminacjami świetlnymi uniemożliwiającymi dostrzeżenie sylwetek i twarzy osób występujących. Aktorzy mają na sobie białe stroje, dzięki którym nie różnią się od siebie. Głowy i twarze są szczelnie przykryte, tak że można jedynie domyślać się, kto akurat mówi. Stroje i wtapianie się postaci w otoczenie są zabiegami zastosowanymi w celu uzmysłowienia ludziom, że niewidzący często są niewidzialni. Żeby poczuć jak to jest, gdy świat odbiera się tylko przez słuch, widzowie używają słuchawek, w których słyszą spektakl i towarzyszącą mu muzykę. Istnieje możliwość korzystania z dodatkowego kanału z audiodeskrypcją, czyli głosem opisującym to, co dzieje się na scenie. Syntetyczny głos od czasu do czasu czytający fragmenty księgi rodzaju dotyczące stworzenia świata ma uzmysłowić widzom, że Bóg stwarzał go, kierując się przede wszystkim wzrokiem. Tym samym urządzony jest tak, że jego wspaniałość i urodę znacznie łatwiej odebrać, widząc.
Elementy Spójrz na mnie
Spektakl składa się z kilku elementów, które współistnieją i przeplatają się. Sytuację osób z dysfunkcją wzroku poznajemy z perspektywy nadużyć dokonywanych przez firmy pozornie zatrudniające i działające na rzecz tego środowiska, a także z perspektywy indywidualnych historii pięciu bohaterów. Elementem spektaklu są sceny, w których dominuje światło i ruch. Iluminacje świetlne zdają się naśladować wzory geometryczne i plamy, jakie emitują urządzenia używane do badania wzroku. Niektóre sceny są pozbawione słów i wypełnione ruchem, mającym wyrażać marzenia lub bezsilność bohaterów. Trwająca kilka minut scena, w której nic się nie dzieje, a sala pogrążona jest w ciemności, ma uzmysłowić widzom dyskomfort związany z kompletnym i długotrwałym brakiem wrażeń wzrokowych.
Wymowa Spójrz na mnie
Maciej Ziajski stworzył reportaż teatralny, w którym stara się obalić związek tożsamości ludzkiej z wizualnością. Tożsamość mają też ludzie, którzy nie widzą. Mają swoje losy i życie, o którym chcą opowiedzieć. Z tego, co mówią, wynika, że bardzo często doświadczają samotności, izolacji i wykluczenia. Nie mają szans na pracę i życie w związku. Zdarza się, że odrzucani są nawet przez bliskich. Świat nie jest im życzliwy: często bywają bowiem ofiarami cynicznych oszustw i nadużyć na wielką skalę. Mimo to walczą: wychodzą z domu, docierają w różne miejsca i próbują żyć normalnie.
Moje wrażenia po spektaklu
Większość z tego, co napisałam wyżej, nie wynika z osobistego odbioru Spójrz na mnie
ani z pełnego zrozumienia zamysłu i idei reżysera. Pierwsze akapity tego artykułu napisałam w oparciu o informacje o spektaklu znalezione w Internecie. Osobiście z sali teatralnej w Galerii Katowickiej wyszłam głównie przygnębiona i rozczarowana. Przygnębiająco podziałał na mnie cały klimat spektaklu (historie bohaterów, muzyka i sposób odczytywania audiodeskrypcji). Całość odebrałam jako smutną, dołującą i ponurą. Rozczarowanie wywołał fakt, że idąc na spektakl, spodziewałam się czegoś innego. Rozumiem chęć pokazania ciemnych stron życia bez wzroku. Wydaje mi się jednak, że tak mocne zaakcentowanie trudnego skądinąd losu nas niewidomych budzi przede wszystkim współczucie. Osobiście wolałabym, żeby ludzie siedzący na widowni po obejrzeniu spektaklu wiedzieli, czym różnię się od nich w sensie funkcjonalnym i jak pomóc mi w różnych sytuacjach. W Spójrz na mnie
zabrakło mi przykładów osób z dysfunkcją wzroku, które pracują, mają rodziny i osiągają sukcesy w różnych dziedzinach. Uznanie i nagrody przyznane spektaklowi świadczą o tym, że reżyserski zamysł został w pełni zrealizowany. Mój zamysł byłby inny: tworząc taki spektakl, osobiście postarałabym się, by zamiast współczucia i smutku na myśl o niewidomych przekazywał głównie wiedzę praktyczną i akcentował konieczność swobody w relacjach z niewidomymi. Wyobrażanie sobie świata bez wzroku i uświadamianie, że człowiek nie równa się widzenie - to jedno, a bezradność w kontakcie z kimś, kto się różni - to drugie. W Spójrz na mnie
zabrakło mi właśnie działania na rzecz zmniejszenia tej bezradności.
Na koniec dodam tylko, że mój spektakl nosiłby tytuł Odezwij się do mnie
. Dlaczego? Bo ludzie spoglądają na nas i często nic z tego nie wynika. Tylko patrząc i nic nie mówiąc, sprawiają, że czujemy się niewidzialni. W relacji z osobami niewidzącymi spójrz na mnie
to za mało, dopiero odezwij się do mnie
sprawia, że czują się one dostrzeżone.
&&
Iwona Czarniak
Dwa dni w roku, czyli pierwszy i drugi listopada to dni, gdy nasza pamięć wędruje do bliskich, których nie ma już wśród nas. Odwiedzamy cmentarze, pomniki lśnią czystością, a na każdym z nich, nawet na tych zapomnianych, płoną znicze.
Pokonujemy setki, a nieraz tysiące kilometrów po to, aby choć na kilka minut pojawić się przy grobach najbliższych, zapalić światełko, położyć kwiaty i wrócić pamięcią do czasów, kiedy ci, którzy śpią snem wiecznym, byli wśród nas.
Są tacy, których odejście z tego świata pozostawia wielką pustkę w sercach żyjących, jednak zdarza się i tak, że tylko nieliczni zauważają, że kogoś zabrakło wśród nas.
Wspomnienia o tych, co odeszli, to coś naturalnego i dopóty, dopóki istnieją w naszej pamięci, to naprawdę żyją.
Warto się jednak zastanowić nad tym, czy dostatecznie dużo uwagi i pamięci poświęcamy żyjącym? Wokół nas są ludzie samotni, jedni z wyboru, innym taką samotność zgotował los i nieważne jaka jest tego przyczyna. To tak jak każdy człowiek, oni również potrzebują drugiego człowieka. Nawet osoby młode, pełnosprawne, od czasu do czasu potrzebują wsparcia drugiej osoby.
W dużo gorszej sytuacji są osoby starsze i niepełnosprawne. To co dla pełnosprawnego nie stanowi problemu, to w ich przypadku jest wysokim murem. Za przykład można podać chociażby jesienne dni pełne deszczu i potrzebę zrobienia podstawowych zakupów czy konieczność wyjścia do lekarza. Dla pełnosprawnego jest to coś naturalnego, bierze do ręki parasol i wychodzi z domu. Jednak ktoś poruszający się o kulach czy z laską po takiej eskapadzie niejednokrotnie nabawia się przeziębienia i ląduje w łóżku.
Ludzie mają własne życie, obowiązki, więc nie chcę nikomu przeszkadzać. Gdy w miarę dobrze się czuję, staram się załatwiać wszystkie swoje sprawy sama. Nie zawsze jest to możliwe i wtedy proszę o pomoc
- mówi jedna z wielu samotnie mieszkających niewidomych.
Dopóki człowiek może samodzielnie wyjść z domu i ma fizyczny kontakt z ludźmi, to jeszcze nie jest tak źle. W gorszej sytuacji znajdują się ci, których jedynym towarzyszem staje się telewizor czy radio. Siedząc samotnie, przez całe dnie w czterech ścianach marzą o odwiedzinach kogoś, z kim mogliby zamienić choć kilka zdań.
Jest jeszcze jeden rodzaj samotności, który nawet większości nie przemknie przez myśl, a jest to chyba najtrudniejsza z nich.
Dom pełen ludzi, gwarno, obiad podany na czas, zakupy zrobione, leki wykupione, można by rzec - sielanka. Nie ma na co narzekać, a jednak… W wielu z takich rodzin są osoby starsze, które nie chcąc przysparzać problemów, starają się jak najmniej absorbować bliskich swoją osobą. Widząc ich zmęczenie, niejednokrotnie rezygnują z rozmów o własnych potrzebach i chociaż są kopalnią wiedzy, nie tej wyuczonej, lecz tej życiowej, nabytej przez lata, to rzadko się zdarza, by młodzi chętnie z niej korzystali.
Bywa i tak, że babcia, dziadek czy rodzic dostrzegany jest dopiero wtedy, gdy zachoruje. W ciągłym natłoku zajęć warto wygospodarować trochę czasu i poświęcić go tym, którzy przez długie lata na co dzień byli do naszej dyspozycji i nie zważając na zmęczenie, wspierali w potrzebie. Unikniemy sytuacji, w której sami nie chcielibyśmy się znaleźć, a mianowicie samotności wśród bliskich.
Czas mknie w szaleńczym tempie, życie przemija i każdego dnia odchodzi do wieczności mnóstwo ludzi. Dlatego warto poświęcić cząstkę własnego czasu żyjącym, bo kiedy ich już zabraknie, pozostanie tylko modlitwa i odwiedziny na cmentarzu.
&&
Genowefa Cagara
8. i 9. września odbył się w Laskach zjazd absolwentów, którzy skończyli szkołę zawodową i liceum w latach 1977-1979. Niestety nie mogłam osobiście być na tym zjeździe, ale to wydarzenie jeszcze bardziej uzmysłowiło mi, że minęło już tyle lat od ukończenia przez nas Liceum Mechaniczno-Elektronicznego - szkoły, której pierwszym rocznikiem była właśnie nasza klasa. Nie wiem, dlaczego jakoś tak,same zaczęły mi się w głowie układać słowa wspomnień o naszych wychowawczyniach... Nauczyciele częściej są wspominani, a wychowawcy jednak na ogół pozostają w cieniu...
Chyba każdy wspomina z sentymentem swoją maturę, nauczycieli, kolegów, bal maturalny, atmosferę egzaminów i oczekiwania na wyniki. I ja któregoś dnia uświadomiłam sobie, że już tak wiele lat minęło od naszej matury, matury pierwszego rocznika Liceum Mechaniczno-Elektronicznego w Laskach. Był piękny maj, jak w tym roku. Tylko my byliśmy wtedy o czterdzieści lat młodsi.
Jednak chciałabym przy tej okazji, poza bardzo ciepłą pamięcią o wszystkich nauczycielach i kolegach, wspomnieć nasze nieocenione wychowawczynie internatowe.
Lata szkoły zawodowej i liceum to były dla mnie najszczęśliwsze lata szkolne. Wiem. Są dziewczyny, które nie lubiły ani szkoły, ani naszych wychowawczyń; jednak prawie wszystkie mamy w swoich sercach mały kącik, w którym one są zachowane na zawsze.
Wychowawczynie - pani Jola Smereczańska i s. Wojciecha (siostra Wojtusia, jak ją czasem nazywałyśmy) potrafiły zdziałać bardzo wiele. Pewnie niekiedy władze internatowe byłyby nawet zgorszone. W końcu która wychowawczyni robi z wychowankami jesienią wino, którego następnie używa do nasączania tortów imieninowych?
A imieniny były w naszej grupie zawsze wspaniałe. Po kolacji, raz w miesiącu, zbierałyśmy się w grupowej jadalni i obchodziłyśmy tak zwane imieniny miesiąca, czyli dziewczyn, które w danym miesiącu miały swoje święto. Były drobne upominki kupowane z naszych niewielkich składek, a siostra Wojciecha sama robiła tort, wspaniały zresztą, nasączany właśnie tym robionym przez nas wspólnie winem. Pochłaniałyśmy go ze smakiem, a potem było kilkugodzinne śpiewanie. I tego śpiewania i śmiechów bardzo nam inne grupy zazdrościły (bo nie wiedziały o wspaniałych tortach...). Często mówiły, że u nas jest wieczorami bardzo wesoło, że się ciągle śmiejemy...
W czasie tych imienin zawsze śpiewałyśmy siostrze jej ulubioną piosenkę (chyba żydowską) o siedmiu braciach, którzy sprzedawali różne rzeczy, a w końcu się nie zostawał nikt
...
Zresztą siostra Wojciecha miała również inne niesamowite pomysły. Bardzo uważnie obserwowała nasze upodobania, charakterystyczne wypowiedzi czy reakcje i w dzień prima aprilisu, na przykład na stole znajdowały się baaardzo różne naczynia do picia i jedzenia, przygotowane oczywiście przez nasze wychowawczynie. Dziewczyny, które piły bardzo mało, dostawały wielkie dzbanki, a te, które lubiły dużo pić, otrzymywały na przykład kieliszki do leków. Ponieważ wiele z nas nie widziało, więc miałyśmy sporo śmiechu, kiedy jedna z nas poprosiła: ja poproszę tylko pół kubeczka
, a przed nią stał wielki ceramiczny dzbanek na herbatę.
No a jedzenie obiadu, różnej wielkości drewnianymi łyżkami, z garnuszków i garnków było równie zabawne, chociaż dosyć trudne.
A w któryś prima aprilis wychowawczynie przygotowały nam kolację w ogródku szkolnym, dokąd musiałyśmy po znakach dotrzeć... Cudownie było jeść kanapki na świeżym powietrzu, popijać gorącą herbatą, która też pojawiła się na stole.
No i niesamowite przedstawienie
, które nam urządziły wieczorem, naśladując nasze głosy i powiedzonka. I wtedy śmiałyśmy się z siebie i udanych występów, zwłaszcza siostry Wojciechy.
A ile wspaniałych książek przeczytała nam pani Jola wieczorami, kiedy część dziewczyn kładła się spać, a my, małą grupką, siadałyśmy w pokoju pani Joli piętrowo
na jej tapczano-półce i słuchałyśmy, słuchałyśmy pięknej i mądrej literatury, której same raczej byśmy nie przeczytały.
I nawet w czasie naszych matur, wychowawczynie były niesamowite. Każdego dnia egzaminów pisemnych znajdowałyśmy na łóżkach czekoladę, no i nie sprzątałyśmy. Robiła to za nas - siostra Wojciecha. A przecież poza zajmowaniem się naszą grupą załatwiała wszystkie sprawy logistyczno-handlowe internatowego sklepiku, jeżdżąc co tydzień do Warszawy i kupując różne drobne smakołyki, które potem jedna z nas sprzedawała; zaopatrywała też swoje byłe wychowanki w niedostępne wówczas słodyczowe wspaniałości i z naszą pomocą pisała do nich listy po brajlowsku, żeby same mogły je przeczytać. Oczywiście robiła to późnymi wieczorami i tak, że praktycznie nikt o tym nie wiedział. Ja wiedziałam o tym jedynie dlatego, że przez jakiś czas zajmowałam się sklepikiem i pomagałam siostrze Wojciesze w przepisywaniu tych listów.
I jeszcze na przykład prześliczne piernikowe cudeńka, które znajdowałyśmy w dzień św. Mikołaja w jadalni. Na wielkiej rózdze były zawieszone piernikowe pieniądze dla ratowania sklepikowego budżetu, ryś dla koleżanki, która chodziła z Ryśkiem czy nuty dla grająco-śpiewających.
Kiedyż ta siostra zdążała z robieniem tych wszystkich rzeczy... Nawet znajdowała czas na budzenie nas w sobotnią noc, bo nie wyczyściłyśmy butów
...
A pani Jola była powierniczką różnych, czasem bardzo ważnych, spraw... Jak wiele łez u niej w pokoju wsiąkło w podłogę, to wiedziała tylko ona i ta bardzo cierpiąca. Zawsze znajdowała czas na rozmowy. Nawet na informowanie, choćby mnie, o tym, że moja Staluńka
wygrała albo przegrała.
Obie niestety odeszły już wiele lat temu...
Bardzo mi żal, że nie umiałam wcześniej, a teraz już nie mogę - niestety, powiedzieć pani Joli i siostrze Wojciesze, że były najwspanialszymi wychowawczyniami, że bardzo im dziękuję za najszczęśliwsze lata, jakie przeżyłam dzięki nim w szkole, w Laskach.
&&
Teresa Dederko
Niedawno rozmawiałam z dziennikarką, która powiedziała, że chce pisać o ludziach, którym niepełnosprawność w niczym nie przeszkadza.
Muszę przyznać, że takie podejście do osób z niepełnosprawnościami mocno mnie zdziwiło.
Jeżeli niepełnosprawność nie stwarza żadnych ograniczeń, w niczym nie przeszkadza, no to jesteśmy pełnosprawni, a nawet więcej, bo każdy człowiek ma jakieś ograniczenia. A nam nasze nie przeszkadzają.
Tak to już jest na tym świecie, że ludzie różnią się między sobą pod wieloma względami. Różni nas wiek, pochodzenie, wykształcenie, stan zdrowia i wiele innych cech. W każdym społeczeństwie jest pewien procent osób z niepełnosprawnościami.
Każdy w czasie życia musi rozwiązywać wiele problemów, pokonywać liczne trudności. Z pewnością może zdarzyć się, że zdrowy człowiek ma więcej kłopotów niż sąsiad legitymujący się orzeczeniem.
Wszyscy też napotykamy na różne ograniczenia. Są uprawnienia dla seniorów, z których korzystają osoby starsze a nie młodzież, która z kolei może starać się o mieszkanie dla młodych. Ktoś, kto nie ma zdanej matury, nie zostanie przyjęty na wyższe studia, a górnika nie zapiszą do Związku Pielęgniarek i Położnych. Przy szybkim postępie technologicznym niedługo niewidomi siądą za kierownicami samochodów, ale póki co nikt mnie, ze stopniem znacznym z tytułu całkowitej utraty wzroku, nie przyjmie nawet na kurs nauki jazdy.
Oczywiście na co dzień mi to bardzo nie przeszkadza, chociaż czasem łatwiej byłoby wsiąść do własnego samochodu niż wyczekiwać na przystanku, na którym właśnie zaczyna mi moja niepełnosprawność przeszkadzać. Po pierwsze - muszę w odpowiednim momencie pomachać, żeby zatrzymać autobus, bo jest to przystanek na żądanie; po drugie - trzeba zapytać o numer. Gdy już zrobię z czyjąś pomocą zakupy w markecie, sama potrzebnych artykułów spożywczych na półkach przecież nie znajdę, wracam do domu i znów problem - nie obsłużę dotykowego domofonu. Są to drobne uciążliwości. Z pewnością są osoby, którym jest trudniej, ale nie przyznam racji komuś, kto twierdzi, że niepełnosprawność w niczym nie przeszkadza.
Właśnie przeczytałam e-maila od młodego człowieka, który chciał wybrać się do Warszawy na casting dla niewidomych, ale nie znalazł przewodnika. Zgadzam się, że trzeba ścigać się z samym sobą, podnosić poprzeczkę; jednak też konieczne jest zdawanie sobie sprawy ze swoich możliwości.
Oczywiście, będąc osobą z niepełnosprawnością, można prowadzić naprawdę ciekawe i pożyteczne życie. Mamy mnóstwo pozytywnych przykładów świadczących o tym, co można osiągnąć pracą, zdolnościami i odrobiną szczęścia, ale są pewne, czasem zwyczajne rzeczy, których bez pomocy kogoś widzącego nie zrobimy.
Ograniczenia są, będą i nie wszystkie uda się pokonać. Trzeba też umieć korzystać z czyjejś pomocy i pamiętać, że nawet ten najbardziej sprawny nie jest samowystarczalny.
Ciekawa jestem Państwa opinii na ten temat.
&&
&&
Krystyna Skiera
Będąc kilkunastoletnią aktywną dziewczyną, a przy tym dobrą uczennicą, w nagrodę zostałam wysłana przez moją szkołę na obóz dla młodzieży niewidomej do miejscowości Hodonin w Czechosłowacji. Zebrało się tam towarzystwo międzynarodowe: Czesi, Niemcy i oczywiście Polacy. Porozumiewaliśmy się po rosyjsku i po naszemu - jak kto umiał. Przed każdą wycieczką do lasu ostrzegano nas przed żmijami. Te ostrzeżenia były tak dramatyczne, że wszyscy na tym punkcie byliśmy ogromnie przewrażliwieni i okropnie się baliśmy.
Pewnego dnia stało się!
Siadam na rozłożonym kocu i czuję, że na czymś usiadłam! Ze strachu zdrętwiałam. Boże, to coś zaczyna się poruszać! Żmija!!!
Nie wiem, co będzie, ale przecież zanim narobię krzyku, muszę sprawdzić. Chyba przez koc tak bardzo mnie nie ugryzie. Delikatnie dotykam, a pode mną jakiś but, oczywiście z długą męską nogą. Okazało się, że siedzę na nodze niemieckiego kolegi Hansa. Cały obóz miał z czego się śmiać, a my przez kilkadziesiąt lat korespondowaliśmy ze sobą. Oczywiście po rosyjsku!
&&
Marzenia trzeba spełniać
Człowiek o dużej fantazji i wielu pomysłach na życie, jakim jest pan Zbigniew Bieniasz z Jarosławia, od wielu lat świetnie radzący sobie w życiu codziennym mimo utraty wzroku, wpadł na niecodzienny pomysł.
Z okazji urodzin spełnił swoje marzenie, jakim był skok ze spadochronem, który w asyście rodziny wykonał w sierpniowe popołudnie na lotnisku w Laszkach. Wrażenia, jak sam przyznaje, niesamowite, zostaną w pamięci na zawsze. Znając pana Zbigniewa, nie spocznie na laurach. Już planuje kolejne podróże po Europie, na które od wielu lat wybiera się wspólnie ze swoją żoną Joanną. Zawsze są obecni na różnych wydarzeniach odbywających się corocznie w ich regionie. Zastać ich w domu nie jest takie proste - na kawę trzeba się wcześniej umówić. Takiej aktywności panu Zbyszkowi i jego małżonce można tylko pogratulować!
Janusz Krasicki
&&
&&
Uprzejmie informujemy o zmianie numeru telefonu kontaktowego do fundacji. Aktualny numer to: 697-121-728.
Z poważaniem
Patrycja Rokicka
Dyrektor Biura Fundacji
Świat według Ludwika Braille’a
&&
Jesteśmy osobami niewidomymi, absolwentkami ośrodka dla niewidomych w Krakowie. Chciałybyśmy założyć własną działalność gospodarczą. Nasza działalność będzie pomagać osobom niewidomym i słabowidzącym, a także osobom ze złożoną niepełnosprawnością.
Mamy kilka pomysłów, które chcemy zrealizować. Przedstawiamy je poniżej:
Poszukujemy osób do utworzenia oraz prowadzenia działalności gospodarczej.
Osoby zainteresowane, prosimy o kontakt na maile: Ewelina: ewelina-f4@interia.pl; Anita: anita.murdza@gmail.com
Ewelina i Anita
&&
Zapraszamy do zapoznania się z ofertą firmy P.H.U. Impuls Ryszard Dziewa na 2019 rok.
Gospodarstwo domowe
Produkty używane na co dzień
Rozrywka
kółko i krzyżyk, cena 15 zł.
Nasz adres:
P.H.U. Impuls Ryszard Dziewa
ul. Powstania Styczniowego 95D/2, 20-706 Lublin
tel. 81 533-25-10
e-mail: impuls@phuimpuls.pl
internet: www.phuimpuls.pl
Konto: 86 1020 3176 0000 5102 0189 8261