Sześciopunkt
Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących
ISSN 2449-6154
Nr 6/51/2020
czerwiec
Wydawca: Fundacja Świat według Ludwika Braille’a
Adres:
ul. Powstania Styczniowego 95D/2
20-706 Lublin
Tel.: 697-121-728
Strona internetowa:
www.swiatbrajla.org.pl
Adres e-mail:
biuro@swiatbrajla.org.pl
Redaktor naczelny:
Teresa Dederko
Tel.: 608-096-099
Adres e-mail:
redakcja@swiatbrajla.org.pl
Kolegium redakcyjne:
Przewodniczący: Patrycja Rokicka
Członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski
Na łamach Sześciopunktu
są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych.
Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji.
Materiałów niezamówionych nie zwracamy.
Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.
Układamy kostkę Rubika - Sylwester Orzeszko
Grupy krwi i honorowe oddawanie krwi a osoby z niepełnosprawnością wzroku - dr Stanisław Rokicki
Gospodarstwo domowe po niewidomemu
Mleko nie tylko od krowy - Alicja Cyrcan
Pyszności z mleka roślinnego - Alicja Cyrcan
Ilość w liczbie mnogiej - Tomasz Matczak
Smucę się czy choruję - co warto wiedzieć o depresji? (cz. 2) - Małgorzata Gruszka
Byłam w Omanie - Iwona Włodarczyk
Rozmowa z Kamilem Pietrowiakiem - Radosław Nowicki
Galeria literacka z Homerem w tle
Danuta Murawska - notka biograficzna
Meandry kolejowego podróżowania - Alicja Nyziak
Poczta bardziej przyjazna niepełnosprawnym - czy na pewno? - Patrycja Bogdała
Uczniowie niepełnosprawni w Holandii - Paweł Wrzesień
Przymusowa izolacja - Bożena Lampart
Tak, ale... Dziadkowy wyczyn - Stary Kocur
&&
Drodzy Czytelnicy!
Nasze czasopismo nie poddaje się żadnym trudnościom, nawet epidemii i każdego miesiąca trafia do Państwa rąk.
Obecnie dużo czasu spędzamy w domach, organizując sobie różne zajęcia. W artykule Układamy kostkę Rubika
autor zachęca do ćwiczenia umysłu i zręczności wykorzystując tą niełatwą układankę.
Wszystkim mającym problemy z tolerancją mleka radzimy skorzystać z porad naszej doświadczonej gospodyni. Mimo pewnych ograniczeń rozpoczynamy sezon urlopowy. Wraz z autorką artykułu pt. Byłam w Omanie
przecieramy szlaki wyjątkowo magicznego kraju.
W bieżącym numerze publikujemy dwa ciekawe wywiady: pierwszy przeprowadzony z Panem Kamilem Pietrowiakiem - naukowcem i autorem książki Świat po omacku
oraz drugi z Panią Lianne Van Den Bosch - wieloletnią holenderską nauczycielką.
W Galerii literackiej
prezentujemy sylwetkę oraz wiersze poetki, która poprzez poezję sławi piękno swojej małej ojczyzny - Kociewia i wyraża własne uczucia.
W poradniku psychologicznym, prezentujemy drugą część artykułu pt. Smucę się czy choruję
, w którym psycholog podejmuje trudny temat, jakim jest depresja.
Szczególnej uwadze polecamy artykuł naszego redakcyjnego Kocura, w którym przeczytamy o niedawno wydanej Encyklopedii tyflologicznej
, dziele jednego autora, któremu z podziwem gratulujemy.
Dziękujemy Pani Krystynie Skierze za pomysł stworzenia w Sześciopunkcie
galerii, w której będziemy przedstawiać sylwetki naszych nauczycieli.
Mamy nadzieję, że wielu Czytelników aktywnie włączy się w tę inicjatywę.
Zespół redakcyjny
&&
Julian Tuwim
Białe akacje tchną wonią opiłą
Pod nocą srebrno-modrą,
Jak gdyby innych kwiatów nie było
I wcale być nie mogło.
Te ciemne liście i białe kwiecie
Szelestnym szemrzą szeptem,
Jak gdybym żadnych głosów na świecie
Nie słyszał nigdy przedtem.
Tak przez gałęzie lśnią gwiezdne dale
I taki cichy ten wieczór,
Jak gdybym jeszcze nie kochał wcale
I tylko Ciebie przeczuł.
&&
&&
Sylwester Orzeszko
Wstęp
Kostka Rubika (węg. Bűvös kocka, magiczna kostka) to zabawka logiczna wynaleziona przez Ernő Rubika w 1974 roku, zaś w 1976 roku została skonstruowana i opatentowana w Japonii przez inżyniera Terutoshiego Ishige. Do Polski zabawka trafiła w 1980 r.
Tradycyjna kostka ma postać sześcianu o krawędziach składających się z trzech kostek, czyli 3x3x3. Zabawa kostką polega na takim ułożeniu kwadratów, aby na każdej ścianie wszystkie posiadały jeden kolor. Składa się ona z 26 sześcianów i przegubu umieszczonego w środku. Przegub ten umożliwia każdej z zewnętrznych warstw kostki obrót wokół osi prostopadłej do danej warstwy i przechodzącej przez środek kostki. Liczba kombinacji różnych ułożeń kostki 3x3x3 wynosi ponad 43 tryliony. Nie obliczałem, podaję za Wikipedią.
Przyjmijmy, że małe elementy składowe każdej ściany 3x3 nazywać będziemy klockami. Niech ilość kombinacji nas jednak nie przeraża. Kostkę można dość łatwo ułożyć, o czym przekona się każdy, kto prześledzi tę instrukcję. Dodam, że Ernő Rubik po raz pierwszy układał kostkę przez miesiąc. Gdybyśmy początkowo napotkali trudności, nie załamujmy rąk.
Kostka Rubika doczekała się też wydania dla niewidomych. W tej wersji na klockach o określonym kolorze zastosowano wyraźne, wypukłe oznaczenia:
Warto wspomnieć o tym, że kolory ścian są kontrastowe i powinny być dobrze rozpoznawane przez osoby słabowidzące.
W Internecie można znaleźć wiele poradników opisujących układanie kostki Rubika. Niestety liczne z nich opierają się na rysunkach lub nawet animacjach, przez co są niezrozumiałe dla niewidomych. Istnieje wiele technik układania kostki Rubika. Ja opiszę poznaną przez siebie technikę składającą się z kilku etapów:
liter Tna bocznych ścianach (pierwszy rząd na bocznych ścianach), dopełnienie (ułożenie) drugiego rzędu na bocznych ścianach, układanie dolnych narożników kostki, układanie ściany dolnej, finał, czyli układanie brakujących dolnych, środkowych, kostek ścian bocznych - ułożenie kostki.
Wszystko postaram się opisać tak, aby było zrozumiałe dla osoby niewidomej, a ułożenie kostki możliwe do wykonania bezwzrokowo. Proszę mi wierzyć, ułożenie kostki bezwzrokowo jest możliwe, a przy tym to przyjemna zabawa ćwicząca koncentrację, dotyk i wyobraźnię. Każdy z etapów układania kostki warto potraktować z osobna i ćwiczyć, aż nabierzemy wprawy, zanim przejdziemy do kolejnego.
Układanie pierwszej ściany (ściana górna)
Paradoksalnie opisanie, jak się wydaje najprostszej czynności, jaką jest ułożenie jednej ściany, jest najtrudniejsze. Spotkałem się też z pominięciem opisu tej czynności, bo autor opracowania twierdził, że wcześniej czy później, każdemu udaje się jedną ścianę ułożyć. Faktycznie opisanie tego procesu jest o tyle trudne, że jak wspomniałem wyżej, istnieje mnóstwo kombinacji układów kostki i każdy będzie najprawdopodobniej miał swój unikatowy układ startowy. Spróbuję jednak zwrócić uwagę na mogące się pojawić sytuacje.
Załóżmy, że rozpoczniemy od układania ściany białego koloru, czyli mamy do czynienia z klockami płaskimi, bez żadnych wypukłych oznaczeń. Oczywiście można to przełożyć na każdy inny kolor. Ściana ta będzie naszą ścianą górną. Ułatwi to opisywanie dalszych procedur.
Ustawmy kostkę tak, aby środkowy, biały (płaski) klocek był u góry. Spróbujmy poruszać bocznymi ścianami od siebie i do siebie oraz przednią i tylną ścianą w prawo lub w lewo, aby wprowadzić na górę jak najwięcej białych (płaskich) klocków. Nie uda się raczej od razu ułożyć całej białej ściany. Na ścianach bocznych i dolnej pozostaną na pewno jeszcze białe klocki. Opiszę kolejno co robić, gdy zastaniemy określoną sytuację.
Biały klocek na środku u dołu bocznej ściany
Biały klocek na bocznej ścianie pośrodku u góry
Biały klocek znajduje się teraz na którejś z bocznych ścian na środku na dole. Postępujemy zgodnie z opisem: Biały klocek na środku u dołu bocznej ściany.
Biały klocek na prawej krawędzi bocznej ściany pośrodku
Biały klocek na lewej krawędzi bocznej ściany pośrodku
Podobnie postępujemy, kiedy klocek biały znajdzie się na lewej krawędzi bocznej ściany pośrodku, tylko wykonujemy ruchy w odwrotnym kierunku.
Biały klocek na środku którejś z krawędzi dolnej ściany
Opisałem sytuacje dotyczące środkowego klocka. Podobne rozwiązania musimy zastosować, aby wprowadzić na górną ścianę wszystkie narożne klocki w kolorze białym.
Biały klocek na bocznej ścianie w górnym prawym rogu
Biały klocek znajdzie się w prawym dolnym rogu bocznej ściany. Dalsza procedura za chwilę.
Biały klocek w lewym górnym rogu bocznej ściany
Postępujemy podobnie jak poprzednio, ale wykonujemy ruchy lustrzane do wyżej opisanej procedury.
Tym razem biały klocek znajdzie się w lewym dolnym rogu bocznej ściany. O tym, co dalej, za chwilę.
Biały klocek w dolnym, lewym rogu bocznej ściany
Biały klocek w dolnym, prawym rogu bocznej ściany
Postępujemy podobnie jak w wyżej opisanej procedurze, tylko wykonując lustrzane ruchy.
Biały klocek w którymś rogu dolnej ściany
Biały klocek znajdzie się w dolnym, prawym rogu bocznej (prawej) ściany. Sytuacja opisana powyżej.
Biały klocek na dolnej ścianie w prawym rogu z przodu (bliżej nas)
Postępujemy podobnie jak w procedurze opisanej powyżej.
Biały klocek z dołu powędruje w lewy, dolny róg bocznej (lewej) ściany. Znów mamy już opisaną wyżej sytuację.
Po zastosowaniu opisanych technik powinniśmy bez problemu ułożyć górną ścianę w kolorze białym. Oczywiście, jak wspomniałem, można wybrać sobie każdy inny kolor do ułożenia pierwszej, górnej ściany.
Dalsze kroki układania kostki Rubika, niebawem zostaną zamieszczone na stronie internetowej Fundacji Świat według Ludwika Braille'a
.
&&
&&
dr Stanisław Rokicki
Krew jest płynną tkanką łączną, krążącą w naczyniach krwionośnych naszego ciała, pełniącą rolę narzędzia komunikacji i transportu pomiędzy różnymi układami wchodzącymi w skład naszego organizmu, umożliwiającą transport tlenu i innych substancji potrzebnych nam do życia. Krew składa się z części płynnej, czyli osocza i stałej, czyli elementów morfotycznych. Osocze to w znacznej części woda, w której rozpuszczone są białka, substancje odżywcze, produkty przemiany materii, elektrolity. Do elementów stałych, tzw. morfotycznych należą erytrocyty, czyli czerwone ciałka krwi, leukocyty, czyli białe ciałka krwi, trombocyty, czyli płytki biorące udział w procesach krzepnięcia.
Krew transportuje tlen, dwutlenek węgla, hormony, substancje odżywcze pomiędzy komórkami, z których zbudowane jest nasze ciało. Jest również ważnym elementem układu naszej odporności na zakażenia, warunkuje też utrzymanie stałej temperatury naszego organizmu. Na powierzchni czerwonych ciałek krwi znajdują się elementy zwane antygenami, będące informacją dla naszego układu obronnego, czy są to struktury swoje, czy obce, które należy zwalczyć. Ta antygenowa informacja określa nam grupę krwi.
Podstawowe i mające najważniejsze medyczne znaczenie to układy: A, B, 0, Rh, Kell.
Dana grupa krwi jest niezmienna i przynależna przez całe życie człowieka. Zmiana grupy krwi jest możliwa u osób po przeszczepieniu szpiku kostnego, który produkuje ciałka krwi, ale nie zawsze tak się dzieje. W surowicy krwi występują przeciwciała naturalnie skierowane przeciwko antygenom innych grup krwi, co prowadzi do wstrząsu. W przypadku grupy 0 obecne są przeciwciała przeciwko antygenom grupy A i grupy B. W przypadku grupy A występują przeciwciała przeciwko antygenom grupy B. W przypadku grupy B występują przeciwciała przeciwko antygenom grupy A. Grupa AB nie posiada żadnych przeciwciał przeciwko antygenom innych grup krwi i osobie z grupą AB może być przetoczona krew każdej innej grupy. Grupa 0 nie wytwarza na powierzchni krwinki żadnych antygenów, przeciwko którym mogłyby powstawać przeciwciała i taka krew może być przetaczana ludziom ze wszystkimi grupami, bez konsekwencji wystąpienia wstrząsu poprzetoczeniowego.
W Polsce najwięcej osób posiada grupę krwi ARh plus, następnie występuje grupa 0Rh plus. Trzecią grupą w kolejności występowania są osoby z grupą BRh plus. Potem kolejno pojawiają się grupy: ABRh plus, 0Rh minus, ARh minus, BRh minus, ABRh minus. Grupy krwi podlegają dziedziczeniu i na podstawie grupy krwi dziecka można ustalić jego rodziców. Wyjaśnienie zasad dziedziczenia przekracza jednak ramy tego artykułu.
W dobie obecnej epidemii koronawirusa wykorzystuje się zawarte w osoczu krwi przeciwciała przeciwko antygenom wirusa. Przeciwciała te pozyskuje się z osocza osób ozdrowiałych i można je w pewnym uproszczeniu porównać do nowoczesnego uzbrojenia skutecznego przeciwko ściśle określonemu wrogowi (w tym przypadku jest to konkretny wirus), a wspomnianego uzbrojenia nasz własny organizm nie jest w stanie wyprodukować. Osocze zawierające te przeciwciała uzyskuje się przez oddzielenie elementów morfotycznych krwinek od osocza - części płynnej krwi za pomocą odpowiednich procesów w laboratorium analitycznym.
Osoby z niepełnosprawnością wzroku generalnie dyskwalifikowane są na stałe z możliwości oddawania krwi. Wiąże się to z bezpieczeństwem takiego ewentualnego dawcy. Utrata 450 ml krwi może prowadzić u chorego na jaskrę do zaburzeń płynowych wewnątrz gałki ocznej i nasilenia choroby. W przypadku chorób zwyrodnieniowych siatkówki w wyniku jej niedokrwienia może dojść do przyspieszenia jej degradacji. Przy krótkowzroczności wada ta może ulec nasileniu. Osoba niepełnosprawna wzrokowo chcąca oddać krew powinna dostarczyć do stacji krwiodawstwa kwalifikację okulistyczną i całą swoją dokumentację medyczną, ponieważ niepełnosprawności wzroku często towarzyszą inne przewlekłe choroby stanowiące o stałej dyskwalifikacji z oddawania krwi.
&&
&&
Alicja Cyrcan
Moja wnuczka Wiktoria ma nietolerancję laktozy, dlatego coraz częściej zdarza się, że w moim gospodarstwie domowym krowie mleko zastępuję roślinnymi zamiennikami.
Kiedy robię zakupy w sklepie z widzącą córką, kupujemy gotowe napoje roślinne, np. mleko sojowe, ryżowe lub napój owsiany. W marketach jest naprawdę duży wybór. Jeśli nie mam takiej możliwości, sama przygotowuję mleko roślinne. I to na jego bazie podczas odwiedzin Wiktorii robimy pyszne kakao, budyń czy kawę z mlekiem.
To bardzo proste, dlatego chętnie podzielę się tym z Czytelnikami, by każdy mógł samodzielnie wykonać takie mleko w domowym zaciszu.
Za przykład posłuży nam mleko kokosowe. Do przygotowania domowego mleka kokosowego potrzebujemy: 1 szklankę wiórków kokosowych, 2 szklanki przegotowanej, wystudzonej wody, 5 daktyli, cynamon. Dodatkowo musimy posiadać drobny sprzęt kuchenny: blender kielichowy lub mikser, szklaną miskę, sito i gazę. Gdy przygotujemy już wszystko, przystępujemy do pracy. Wiórki kokosowe wsypujemy do blendera kielichowego, zalewamy wodą, dodajemy daktyle i miksujemy 3 minuty. Na szklanej misce umieszczamy sito wyłożone gazą (gazę kupujemy w aptece), na sito wylewamy zmiksowaną masę, którą dokładnie odciskamy. Do odciśniętego mleka kokosowego dodajemy szczyptę lub dwie cynamonu. Mleko przelewamy do małych szklanych słoiczków i przechowujemy w lodówce lub wykorzystujemy od razu do przygotowania posiłku lub deseru.
Warto przygotować samodzielnie mleko roślinne; takie mleko jest smaczne i tańsze od tego kupowanego w sklepie, a poza tym wiemy, z jakich składników zostało przyrządzone.
&&
&&
Alicja Cyrcan
&&
Składniki:
Sposób przygotowania
Wszystkie składniki miksujemy w blenderze do uzyskania jednolitej konsystencji. Podajemy w deserowych szklaneczkach.
&&
Składniki:
Sposób przygotowania
Ryż płuczemy, wsypujemy do garnka, zalewamy wodą. Gotujemy na małym ogniu, często mieszając. Gdy ryż wchłonie wodę, dodajemy mleko kokosowe i dalej gotujemy, nie zapominając o mieszaniu. Gdy mleko kokosowe zostanie wchłonięte przez ryż, garnek zdejmujemy z ognia. Chwilę odczekujemy i dodajemy miód. Do miseczek na przemian wkładamy porcję ryżu i porcję jagód. Postarajmy się, by ostatnią porcją były jagody, wtedy deser nie tylko dobrze smakuje, ale i dobrze wygląda.
&&
Składniki:
Sposób przygotowania
Płatki jaglane wsypujemy do szklanej miseczki, zalewamy gorącym mlekiem migdałowym, przykrywamy talerzykiem. Po pół godzinie dodajemy miód, mieszamy. Pomarańczę myjemy, obieramy ze skórki i kroimy w drobną kostkę, następnie dodajemy do płatków, mieszamy. Podajemy w szklanych pucharkach.
&&
Składniki:
Sposób przygotowania
Rzodkiewki myjemy, drobno kroimy, wkładamy do blendera kielichowego, dodajemy napój roślinny, sok z limonki, sól i pieprz. Wszystko miksujemy. Przelewamy do wysokich szklanek, dekorujemy drobno posiekanym koperkiem.
&&
Z polszczyzną za pan brat
&&
Tomasz Matczak
Wszem i wobec wiadomo, iż rzeczowniki w języku polskim występują w dwóch liczbach: pojedynczej i mnogiej. Polszczyzna nie byłaby jednak sobą, gdyby nie występowały wyjątki od tej reguły. Niektóre rzeczowniki mają bowiem wyłącznie liczbę mnogą. Są to między innymi: drzwi, spodnie, nożyczki czy skrzypce. Należy pamiętać, że podając ich liczbę, trzeba łączyć je z liczebnikami zbiorowymi a nie głównymi. Mówimy i piszemy więc: troje nożyc a nie trzy nożyce, dwoje drzwi a nie dwa drzwi itp. Część z nich łączy się również ze słowem para
: para wideł, cztery pary nożyc, tj. cztery sztuki a nie osiem, ale nie para drzwi. Wielu takich rzeczowników w ogóle nie można połączyć z liczebnikami. Nie ma bowiem konstrukcji: troje perfum czy pięcioro spodni. Ilość wskazuje się wówczas w inny sposób: trzy flakony perfum i pięć par spodni.
Wyjątki to, moim skromnym zdaniem, wyjątkowa domena polszczyzny. W końcu podobno wyjątek potwierdza regułę, choć logicy twierdzą, iż jest to zdanie nielogiczne. Reguła bowiem wyraźnie coś określa, opisuje, wyjaśnia, więc coś, co jej nie podlega, nie może jej potwierdzać, bo w zasadzie jej zaprzecza.
To jednak temat na zupełnie inny felieton.
&&
&&
Małgorzata Gruszka
Nietypowe objawy depresji
Rozpoznanie depresji często bywa trudne ze względu na fakt, iż choroba ta może objawiać się w nietypowy sposób. Nietypowe objawy depresji są częstym powodem diagnozowania innych schorzeń, przez co leczenie bywa nietrafne i nieskuteczne.
Do nietypowych objawów depresji należą:
Leczenie depresji
Leczenie depresji jest konieczne, ponieważ - w większości przypadków - choroba ta jest przewlekła, postępująca lub nawracająca.
Farmakoterapia w leczeniu depresji
Metodą leczenia depresji wzbudzającą największe obawy są leki. Osoby zaniepokojone swoim samopoczuciem nie korzystają z pomocy z obawy przed przyjmowaniem leków, od których uzależnią się lub pod wpływem których przestaną być sobą. Leczenie depresji rzeczywiście polega na przyjmowaniu leków zwanych psychotropowymi, czyli wpływających na psychikę pacjenta. Wpływ tych leków nie polega na uzależnianiu. Zawarte w nich substancje nie uzależniają. Czym innym jest kwestia konieczności przyjmowania ich do końca życia. Rzeczywiście, w większości przypadków tak jest. Leków przeciwdepresyjnych pod żadnym pozorem nie wolno odstawiać mimo poprawy samopoczucia. Ewentualne odstawienie leku może zlecić tylko lekarz psychiatra. Pacjenci chorzy na depresję są zależni od leków, ale nie uzależnieni. Zależni są tak samo, jak chorzy na cukrzycę od insuliny, chorzy na nadciśnienie od leków regulujących ciśnienie krwi, a chorzy po przeszczepach od leków przeciwdziałających odrzutom. Uzależnienie to brak kontroli nad przyjmowaniem jakiejś substancji. W depresji i innych zaburzeniach psychicznych leki przyjmowane są pod pełną kontrolą, a ich przyjmowanie jest jedyną szansą na normalne życie i funkcjonowanie. Dobrze dobrany lek przeciwdepresyjny nie powoduje senności, nie wytłumia emocji i nie otępia. Dzięki dostępnej dziś szerokiej gamie tego typu leków istnieje możliwość dobierania ich zgodnie z objawami choroby występującymi u poszczególnych pacjentów. Leki przeciwdepresyjne nie działają od razu; poprawa samopoczucia następuje po 2-3 tygodniach przyjmowania.
Pomoc psychologiczna w depresji
Pomoc psychologiczna w depresji to konsultacje wstępne, psychoedukacja i psychoterapia. Konsultacje wstępne - to rozmowy z osobami zgłaszającymi pogorszenie samopoczucia. Podczas konsultacji korzysta się z kwestionariuszy pomagających określić potrzebę dalszej diagnozy u lekarza psychiatry.
Psychoedukacja i psychoterapia zdają egzamin u pacjentów, których kondycja psychiczna została wsparta odpowiednio dobraną farmakologią.
Hospitalizacja w depresji
Osoby podejrzewające u siebie depresję bardzo boją się hospitalizacji. W większości przypadków depresję leczy się w warunkach domowych, z koniecznością regularnych wizyt u lekarza. Do szpitala kierowani są pacjenci, u których depresja jest tak nasilona, że zagraża ich zdrowiu i życiu. Hospitalizacji wymagają pacjenci, u których występują myśli lub plany samobójcze. Leczenie szpitalne konieczne jest także wtedy, gdy poziom lęku nie pozwala na codzienne funkcjonowanie lub brak jest energii i siły do wykonania najprostszych czynności życiowych, np. jedzenie i przyjmowanie leków.
Elektrowstrząsy w depresji
Metodą leczenia depresji wzbudzającą paniczny lęk są elektrowstrząsy. Tak, nadal się je stosuje, ale nie mają one nic wspólnego z makabrycznymi scenami ze znanych filmów. Elektrowstrząsy - to kontrolowane działanie impulsami elektrycznymi na mózg. Zabieg trwa 20 sekund i przeprowadza się go kilkakrotnie w odstępie kilku dni. Ilość zabiegów zależy od nasilenia objawów chorobowych. Zabiegi przeprowadzane są w znieczuleniu ogólnym. Metodę tę stosuje się za zgodą pacjenta. Wyjątkiem są sytuacje, w których istnieje wysokie ryzyko samobójstwa i czynowi temu nie da się zapobiec. Elektrowstrząsy stosowane i skuteczne są w przypadkach, gdy inne metody leczenia zawodzą lub są niewskazane.
Fototerapia
Fototerapia - leczenie światłem stosowane jest w łagodnych zaburzeniach nastroju pojawiających się jesienią i zimą. Zaburzenia te zalicza się obecnie do objawów depresyjnych i nazywa depresją sezonową.
Depresja po utracie wzroku
Termin depresja
traktowany jest dziś bardzo szeroko. Biorąc pod uwagę dwutygodniowy okres występowania objawów, traktowany dziś jako zwiastun depresji lub jej początek, można przypuszczać, że większość osób ociemniałych otarła się o tę chorobę. Wszak 2 lub 4 tygodnie na dojście do równowagi po utracie wzroku to stanowczo za mało. Myślę, że większości towarzyszy w tym czasie jakieś załamanie psychiczne objawiające się rozpaczą, złością, dezorientacją, brakiem radości, poczuciem bezradności i beznadziejności itd. Czy to depresja? Moim zdaniem rzecz nie w tym, by klasyfikować swoje samopoczucie i dokonywać diagnozy. Rzecz w tym, by obserwować siebie i nie bać się mówić innym o tym jak się czujemy. Mówić i szukać pomocy jeśli negatywne emocje przybierają na sile i rujnują samopoczucie. Psycholog ewentualnie psychiatra pomoże określić stan psychiczny i podpowie co robić. Utrata wzroku może oczywiście przyczynić się do rozwoju pełnoobjawowej depresji. Może stać się tak zwłaszcza w przypadku osób z wrodzoną predyspozycją do tej choroby. Predyspozycja ta może ujawnić się w reakcji na negatywną, nieodwracalną zmianę życiową o szerokim zasięgu.
Jak pomagać osobom z depresją?
Chcąc pomóc komuś, kto znajduje się w sytuacji trudnej, żywimy przekonanie, że naszą rolą jest zmiana tej sytuacji na lepszą. Chcemy, by zmiana ta dokonała się możliwie jak najszybciej. Pragnienie to po części wynika z faktu, iż dana sytuacja również dla nas jest niekomfortowa i przykra. Ktoś się martwi, denerwuje, przejmuje - nie pytamy czym się martwisz, denerwujesz, przejmujesz
, lecz mówimy nie martw się, nie denerwuj, nie przejmuj
. Podobnie postępujemy w kontakcie z osobami chorymi na depresję. Wydaje nam się, że jesteśmy po to, by wytrącić je ze złego nastroju i samopoczucia. Próbujemy robić to znanymi sobie metodami, takimi jak zwroty typu: weź się w garść
, wszystko będzie dobrze
, zmobilizuj się
, przestań płakać
, wyjdź do ludzi
. Tego typu komunikaty nie tylko nie działają w depresji, ale wręcz szkodzą. Depresja pozbawia ludzi wewnętrznej siły do tego, by wziąć się w garść, zacząć coś robić i cieszyć się życiem. Zaburzenia w wytwarzaniu neuroprzekaźników odbierają możliwość i umiejętność wpływania na swój nastrój, energię i radość życia. Komunikaty, które mogą zmobilizować osobę zdrową, dla osoby z depresją są szkodliwe, ponieważ negatywnie oceniają jej stan psychiczny, pokazując, że zależy od niej, chociaż tak nie jest. Bliscy chorych na depresję nie zastąpią profesjonalnego leczenia i nie na tym polega ich rola. Polega ona na wspieraniu chorych, czyli okazywaniu sympatii, troski i zrozumienia. Zamiast weź się w garść
lepiej mówić: powiedz, jak się czujesz
, co mogę dla ciebie zrobić
, widzę, że gorzej się czujesz, jak mogę ci pomóc, co chciałbyś, żebym zrobił
. Osobę chorą na depresję warto podtrzymywać na duchu, przypominając o przyjmowaniu leków i ich działaniu. Warto też minimalizować pesymistyczne widzenie rzeczywistości przez uświadamianie pozytywnych jej aspektów. Chodzi o to, by pomóc choremu wybić się ze spirali pesymistycznych myśli i przekonań, które pojawiają się w głowie wbrew jego woli. Osoba chora twierdzi na przykład, że ludzie są beznadziejni. W wytrąceniu jej z tego myślenia pomoże przypomnienie, że pani ze sklepu jest miła, a sąsiad z parteru zawsze uśmiecha się i mówi dzień dobry
. Depresja karmi się nieracjonalnymi, często wręcz urojonymi przekonaniami o sobie, ludziach i świecie. Przekonaniom tym trzeba przeciwstawiać rzeczowe i konkretne argumenty. Zdaniem specjalistów oprócz leczenia w walce z depresją pomaga życzliwa obecność. Życzliwa, to znaczy nieoskarżająca, nieoceniająca i nieobwiniająca. Liczne doświadczenia chorych i ich rodzin wskazują na to, że bycie obok, empatia i wsparcie mają ogromne znaczenie terapeutyczne. Życzliwe towarzyszenie osobie z depresją bywa trudne. By sprostać temu zadaniu, samemu trzeba czerpać skądś siły, to znaczy ładować przysłowiowe akumulatory. Bliscy chorych na depresję powinni myśleć również o sobie i na różne sposoby dbać o własną kondycję psychiczną: mieć jakąś odskocznię, miejsce wytchnienia, czas dla siebie i swoich przyjemności, relaks, realizację zainteresowań i pasji, a także możliwość dzielenia się z innymi swoimi emocjami. W niektórych miastach istnieją grupy wsparcia dla takich osób.
Co ułatwia zorientowanie się w odczuwanych objawach?
Zorientowanie się w objawach ułatwiają różnego rodzaju skale depresji. W Internecie dostępny jest m.in. Inwentarz depresji Becka
, zwany też Skalą depresji Becka
. Test składa się z 21 pytań. Do każdego z nich są 4 odpowiedzi określające stopnie nasilenia poszczególnych objawów. Użytkownik wybiera odpowiedzi najlepiej opisujące jego samopoczucie. Każdej z odpowiedzi przypisana jest liczba punktów od 0 do 3. Wynik testu jest sumą uzyskanych punktów. Pod kwestionariuszem znajduje się interpretacja uzyskanych wyników. Inwentarz depresji Becka
pomaga wstępnie zorientować się, czy odczuwane objawy wskazują na depresję, czy jest to depresja łagodna, średnio nasilona, czy ciężka. Kwestionariusz depresji Becka
jest pomocnym narzędziem diagnostycznym. Profesjonalną diagnozę może przeprowadzić tylko lekarz psychiatra przy pomocy wywiadu i obserwacji.
&&
&&
Iwona Włodarczyk
Za oknami szaroburo, mróz daje znać o sobie, od czasu do czasu prószy śnieg, a ja wyruszam w podróż do kraju, gdzie zimą temperatura powietrza przypomina nasze lato i w ciągu dnia oscyluje w granicach 25-30 st. C.
W tę niezwykłą podróż do Omanu zabiera mnie Anna Pałaszyńska, która ostatnie osiemnaście lat mieszkała, pracowała, poznawała codzienne życie mieszkańców oraz historię i kulturę tego niezwykłego kraju.
Półwysep Arabski to miejsce o wysokich temperaturach, co sprawia, że wszelkie pomieszczenia są klimatyzowane, a mieszkańcy piją duże ilości wody, którą zaraz po przekroczeniu progu domu każdy gość jest częstowany.
Na dzień dobry przede mną pojawiają się dwie szklanki wody, jedna z nich jest zwyczajną czystą wodą, natomiast druga ma lekko mleczny kolor, zapachem przypomina kościelne kadzidło, a jej smak również jest nietypowy. Niepowtarzalny smak, zapach oraz barwę woda uzyskała dzięki dodanemu do niej kadzidłu, które tak naprawdę jest grudkami żywicy pochodzącymi z drzew kadzidłowca i ma właściwości lecznicze. Drzewa te rosną w bardzo trudnych warunkach, wśród skał, gdzie praktycznie nie ma ziemi, która w trakcie dwu- a nawet trzymiesięcznych ulewnych opadów jest wypłukiwana.
Sezon turystyczny w Omanie trwa od połowy października do połowy kwietnia, a przybywający tu turyści mogą czuć się bezpiecznie i liczyć na gościnność mieszkańców. Oman jest jednym z najbezpieczniejszych miejsc na świecie. W rankingu World Economic Forum zajmuje 4. miejsce.
Polska i Oman mają zbliżoną powierzchnię, jednak w Omanie gęstość zaludnienia jest znacznie mniejsza niż w naszym kraju, ponieważ liczba ludności to cztery miliony sześćset tysięcy mieszkańców, z czego 84% mieszka w miastach, a reszta zamieszkuje pozostałe rozległe tereny w maleńkich wioskach.
Przyjeżdżając do Omanu, ma się wrażenie, że jest to kraj o niezwykle surowym krajobrazie, niewiele może mieć do zaoferowania, jest bardzo ubogi, lecz to tylko pozory. Góry w niczym nie przypominają naszych, są pozbawione roślinności i dopiero zagłębiając się w nie, docieramy do wadi, które są niczym innym jak korytami okresowo wyschniętych rzek i to tam znajdujemy bujną roślinność. Palmy daktylowe, drzewa bananowca, papaje, kukurydza czy pszenica to tylko część ze znajdujących się tam upraw zapewniających wyżywienie ludziom oraz zwierzętom.
Omańskie daktyle, których jest tu kilkaset odmian, są wyjątkowe, a ich smak znacznie odbiega od tych, które kupujemy w naszych sklepach. Dojrzałe i świeże, jedzone łyżką mają smak i konsystencję miodu, natomiast dla Arabów przysmakiem są daktyle jeszcze nie do końca dojrzałe, lekko chrupiące, smakiem przypominające nasz surowy ziemniak. Uprawy roślinności i stały dostęp do wody jest możliwy dzięki systemom nawadniającym nazywanym falażami, których w Omanie od V wieku n.e. jest ok. 3000 wciąż funkcjonujących. Pięć z nich wpisanych jest na listę zabytków UNESCO. Istnieją one w Omanie od dwóch tysięcy lat, zostały wybudowane z kamienia i gliny, służą przez wiele pokoleń mieszkańcom, którzy ze starannością dbają o ich konserwację.
Większość wody w tym kraju pochodzi z odsalarni morskich i wykorzystywana jest głównie w mieście. Ale jest na tyle cenna, że również podczas opadów gromadzi się ją w zbiornikach, by w późniejszym okresie używać jej, np. do nawadniania upraw. Moje oczy nie widzą, jednak sugestywne opisy pani Anny sprawiają, że przede mną pojawiają się spienione fale rozbijające się o skaliste morskie brzegi, których w Omanie nie brakuje, statki wpływające do portu i wypływające z niego. Gdy docieramy w głąb kraju, widzę
obrazy wszędobylskich kóz, spacerujących wielbłądów, a nawet szybko biegających jeży, które wyglądem przypominają nasze i jedyną różnicę stanowią ich nieproporcjonalne do reszty ciała, długie nóżki.
Pustynne krajobrazy urozmaica bujna zieleń oaz gajów palmowych, a gościnność mieszkańców niejednego turystę zaskakuje. Nie znając przybysza, Omańczycy widząc, że ten jest w potrzebie, dzielą się z nim wodą, jedzeniem i ostrzegają przed czyhającym nań niebezpieczeństwem.
Przenikające się kultury niosą ze sobą niezliczoną ilość zapachów oraz smaków atakujących mój nos i podniebienie.
Za sprawą spalanych w przeznaczonym do tego naczyniu żywicznych grudek kadzidłowca mam wrażenie, że jestem w ekskluzywnej perfumerii, jedne zapachy są orzeźwiające, inne ciężkie, a jeszcze inne to woń kwiatów kwitnących w ogrodach. Moje ciało oraz ubranie pachną obłędnie, a w pamięć na zawsze wrył mi się niezapomniany delikatny zapach mirry.
Różnorodność używanych przez Omańczyków przypraw pobudza moje kubki smakowe. Tak więc kiedy mam okazję uczestniczyć w parzeniu masala chai - herbaty gotowanej na mleku z przyprawami, mogę dotykiem zobaczyć jak wyglądają przyprawy, które w naszych sklepach są dostępne głównie w sproszkowanej postaci.
Lubię różnego rodzaju wyzwania, a ponieważ już od lat mój organizm nie toleruje herbat, jestem ciekawa, jak zareaguje na tę egzotyczną mieszankę, no i najważniejsze - jak będzie mi ona smakowała. Warto było czekać, bo nie zawiodłam się. Kombinacja użytych przypraw sprawia, że napój ma niepowtarzalny smak, jest jednocześnie ostry i słodki z lekką domieszką goryczki, a po wypiciu solidnej porcji gorącej herbaty czuję się doskonale.
Wielokulturowość Omanu ma duży wpływ na kulturę jedzenia oraz różnorodność potraw.
Przeplatają się wpływy kuchni hinduskiej, perskiej, a także wpływy afrykańskie, gdzie potrawy są niezwykle kolorowe z dużą ilością mleka kokosowego, którego słodycz przełamuje ostrość chili.
W Polsce, jedząc obiad, używamy noża i widelca, co niektórym niewidomym przysparza wielu trudności, natomiast spożywanie posiłków w domu omańskim odbywa się przy pomocy własnych rąk, co z pewnością wcale nie jest takie łatwe, np. jedzenie ryżu z sosem oraz innymi dodatkami.
Oman jest krajem, w którym kobiety nie mają problemu ze zdobywaniem wiedzy i wiele z nich piastuje wysokie stanowiska rządowe. Panie zakładają i z powodzeniem prowadzą firmy, lecz można je również spotkać pracujące w sklepach, szkołach, punktach usługowych itd. Są inżynierkami, pilotkami samolotów, policjantkami, lekarkami, ambasadorami i ministrami.
Obowiązek utrzymania omańskiej rodziny spoczywa na mężczyznach, tak więc kobiety idą do pracy z własnej woli, a zarobione pieniądze należą wyłącznie do nich. Tradycyjnie kobiety w Omanie noszą abaje, czyli długie, szerokie suknie, często, ale nie zawsze czarne, zwykle ozdobnie haftowane.
Oprócz kobiet pracujących na wysokich stanowiskach lub w strukturach rządowych nie ma obowiązku ich noszenia. Jednak kobiety je noszą, ponieważ szanują swoje tradycje; dokładnie tak samo jak mężczyźni, którzy nie muszą, ale noszą diszdasze - luźne, długie do kostek bawełniane szaty.
Ciekawostka - kobiety na stanowiskach ministerialnych mają zakaz noszenia abaji w kolorze czarnym, który nie jest kolorem tradycyjnym omańskich szat, a jest tylko modą, która przyszła tu z innych krajów Zatoki Omańskiej.
&&
Radosław Nowicki
Kamil Pietrowiak to doktor nauk humanistycznych w zakresie etnologii. Jest absolwentem Katedry Etnologii i Antropologii Kulturowej oraz Studiów Doktoranckich Nauk o Kulturze Uniwersytetu Wrocławskiego. Przez kilka lat prowadził badania wśród osób niewidzących od urodzenia oraz wczesnego dzieciństwa. Ich efektem jest praca doktorska, a później książka Świat po omacku. Etnograficzne studium (nie)widzenia i (nie)sprawności
. Środowisko niewidomych na tyle go zafascynowało, że zaczął pracę nad kolejną książką, tym razem zbiorem reportaży o niewidomych kobietach.
W obszernej rozmowie opowiada o swoich obserwacjach na temat środowiska osób niewidomych, o przeprowadzonych badaniach, a także o obu swoich publikacjach.
Radosław Nowicki: Chciałbym zacząć od genezy badań. W książce wspomina pan, że ciekawość była impulsem do podjęcia tej tematyki. Czy ona była głównym czynnikiem, czy było ich dużo więcej?
Kamil Pietrowiak: Nigdy wcześniej nie miałem kontaktu z osobami niepełnosprawnymi, w tym także niewidomymi. Nie spotykałem takich ludzi na swojej drodze. Zacząłem stykać się z nimi na studiach dzięki udziałowi w studenckim projekcie dotyczącym zmysłów. W pewnym momencie trafiliśmy do Ośrodka dla Niewidomych we Wrocławiu. Pierwsze kontakty z uczniami ośrodka pokazały mi nowe rzeczy, nad którymi wcześniej się nie zastanawiałem. Zetknąłem się z problemami, o których wcześniej nie miałem pojęcia, z innym porządkowaniem świata. Później zacząłem rozglądać się po literaturze. Oprócz książki pt. Niewidzialna mapa Wrocławia
, która jest bardzo inspirująca, trafiałem przeważnie na dość nudne publikacje naukowe. Poczułem, że chciałbym przeczytać książkę, która mówi o tych ludziach tak, jak oni sami o sobie opowiadają. Przez półtora roku nazbierało mi się trochę znajomości. Uznałem, że szkoda byłoby je zmarnować. W tej tematyce dominuje w Polsce podejście tyflopedagogiczne oparte na ankietach, na liczbach, na procentach. To, czego brakowało mi w tych książkach, to głos samych osób niewidomych. Zależało mi na tym, aby w mojej pracy ci ludzie byli bardziej słyszalni.
Radosław Nowicki: Wspomniał pan o ludziach. Przez badania przewinęło się ponad 70 osób. Trudno było do nich dotrzeć? Otwarte były one na współpracę?
Kamil Pietrowiak: Najpierw poznawałem ludzi z ośrodka we Wrocławiu, część z nich później stała się bohaterami książki. Najważniejsza grupa uczestników badań to 22 osoby z różnych miast Polski. W miarę upływu czasu niektóre osoby wycofały się z tego projektu. Tacy naprawdę aktywni uczestnicy, z którymi spotykałem się regularnie przez kilka lat, to grupa kilkunastu osób. Oprócz tego poznałem masę innych ludzi. Na przykład, jeśli szedłem ze znajomym, który był bohaterem badań, do jego znajomych, to automatycznie poznawałem inne osoby i razem rozmawialiśmy na te same tematy, które były ważne w kontekście badań. Byłem również na Regatach bez Barier, miałem staż w fundacji Wojtka i Agnieszki Majów. Dzięki temu miałem kontakt z różnymi osobami niewidomymi, nie tylko niewidzącymi od urodzenia. Ale trzonem tej książki są spotkania z ludźmi, którzy świadomie zaangażowali się w te badania. Niektórzy z nich bardzo głęboko wpuścili mnie w swoje życie. Jedna z bohaterek zaprosiła mnie nawet na wesele jako osobę towarzyszącą.
Radosław Nowicki: A zaskoczyło pana to, że jedni chętnie zaangażowali się w badania, robili to bezinteresownie, a inni oczekiwali czegoś w zamian, np. nauki jakiejś określonej trasy?
Kamil Pietrowiak: Tak, trochę mnie to zaskoczyło. Jednak takie sytuacje pokazały mi strategie ludzi, którzy bardzo bazują na pomocy wolontariuszy. Mają mało znajomych albo nie wytworzyli sobie przyjacielskich relacji wśród widzących tylko bazują na takich formalnych relacjach. Siłą rzeczy mnie też wrzucali w rolę wolontariusza albo asystenta. Trudno wówczas było mówić o partnerstwie, na którym mi zależało. W takiej relacji stawałem się niewidzialny, moim zadaniem było tylko im pomóc, a nie robić coś razem. Dla niektórych byłem okiem
, ale niczym więcej. Dlatego te relacje z czasem się rozjechały.
Radosław Nowicki: A trudno było niewidomym odnaleźć się w sytuacji, w której z jednej strony był pan badaczem, a z drugiej - starał się być ich znajomym, kolegą, przyjacielem?
Kamil Pietrowiak: Z reguły tak. Chyba tylko dwie osoby nie miały z tym żadnego problemu i od początku zaufały moim intencjom. Ale dla większości to nie było takie oczywiste. Przez to, że pomagałem im w różnych codziennych sytuacjach, rozmawiałem z nimi i zaczęliśmy się ze sobą dobrze czuć, to trudno było im gdzieś mnie usytuować. Albo byłem kolegą, albo wolontariuszem, albo badaczem. W głowach niektórych trudno było albo
zamienić na łącznik i
. Przez pierwszy rok pojawiały się pytania typu - kim ty dla nas jesteś? Dużo zmieniło się po napisaniu pierwszego artykułu z badań. Przyjąłem zasadę, że przed publikacją wysyłam wszystkie teksy do uczestników badań. Kto chciał, mógł napisać komentarz, który włączałem do tekstu. Część osób wtedy zrozumiała, o co mi chodzi. I przekonała się, że nie mam złych zamiarów, że naprawdę chcę opisać ich wiarygodnie. Cieszę się, bo także nieznane mi osoby niewidome pisały do mnie albo mówiły mi, że ta książka jest dla nich prawdziwa. To jest najlepszy komplement, jaki mogłem usłyszeć. Wiadomo, że musiałem trzymać się ram naukowych, ale chciałem pokazać życie osób niewidomych tak, jak je zobaczyłem i jak zostało mi opowiedziane.
Radosław Nowicki: Wspomniał pan o tym, że nie miał pan wcześniej do czynienia z osobami niewidomymi. Gdy zaczął pan więc wnikać w to środowisko, to jaki obraz niewidomego zaczął się panu wyłaniać?
Kamil Pietrowiak: Zacznijmy od pierwszej fazy, czyli od ośrodka. Początkowo miałem kontakt tylko z uczniami ośrodka. Robiliśmy z nimi różne warsztaty, albo wychodziliśmy razem na jakieś wydarzenia kulturalne. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to że ta grupa jest zamknięta w jakiejś instytucji. Mimo że były to pełnoletnie osoby, to były one przez nauczycieli i przez dyrekcję traktowane jak dzieci. Jeśli chcieliśmy zorganizować im coś poza szkołą, to pojawiały się opory wychowawców: przecież to są jeszcze dzieci, przecież to osoby niepełnosprawne. Później zacząłem poznawać także inne osoby, w tym studentów. Zauważyłem, że dla części z nich problemem jest odnalezienie się wśród widzących. Im więcej osób spotykałem, tym zauważałem więcej różnic między nimi. Jedni buntowali się przeciwko pomocy, inni tylko z niej korzystali. Jedni dobrze wspominali pobyt w ośrodku, dla innych to był najgorszy okres w życiu. Ich drogi życiowe były totalnie odmienne. Myślę jednak, że jest jeden wspólny mianownik osób, które uczyły się w ośrodkach. Bardzo rzadko słyszałem, aby ośrodek przygotował kogoś do samodzielnego życia i nawiązywania relacji z widzącymi. Dla większości moich znajomych wyjście z ośrodka oznaczało rzucenie się na bardzo głęboką wodę. Sami musieli nauczyć się tak prostych rzeczy, jak chociażby zagadywanie do widzących. W niektórych bycie w ośrodku wytworzyło lęk przed widzącymi. Znam osoby otwarte, wychodzące do ludzi, ale to raczej wynik ich osobowości, charakteru, wewnętrznego uporu. Musiało minąć kilka lat od wyjścia z ośrodka, żeby zaczęli budować siebie na nowo.
Radosław Nowicki: Problemem jest też biała laska, która dla wielu osób mających problem ze wzrokiem jest elementem stygmatyzującym, przez co boją się jej używać…
Kamil Pietrowiak: Niektórzy bohaterowie książki wprost mówią, że w ośrodku nikt nie uczył ich orientacji. Oczywiście, nie można generalizować, ponieważ to byli przeważnie absolwenci konkretnej placówki. Myślę jednak, że w niektórych przypadkach to nie jest tylko element lęku i wstydu przed białą laską, ale po prostu nieumiejętność samodzielnego poruszania się poza domem. Zwyczajnie nikt ich tego nie nauczył. I potem albo uczyli się sami, albo zostali skazywani na pomoc widzących, najczęściej rodziny.
Radosław Nowicki: A spotkał się pan ze stereotypem niewidomego jako biednego i roszczeniowego?
Kamil Pietrowiak: Badania nie były nakierowane na to, żeby poznać stereotyp niewidomych wśród widzących. Ale czułem, że dla niektórych osób udział w tych badaniach był trochę misją, która miała na celu przełamanie stereotypów. Nie chodziło tylko o stereotyp biednego niewidomego, ale także niewidomego bohatera. Zależało im, żeby pokazać, że osoby niewidome są bardzo różne. Mają różne potrzeby i osobowości. Myślę, że wielu uczestnikom badań zależało na tym, żebym opisał takie normalne osoby niewidome, które nie są ani roszczeniowe, ani nie wchodzą codziennie na ośmiotysięcznik, tylko po prostu zwyczajnie sobie żyją.
Radosław Nowicki: Ale właśnie w książce udało się panu uchwycić różne punkty widzenia na różne tematy, co chyba może być wartościową wskazówką dla widzących, którzy przeczytają tę publikację?
Kamil Pietrowiak: Nie ma typowej osoby niewidomej. Chociaż są elementy wspólne. Zaryzykuję generalizację, że każda osoba, która nie widzi, musi przełamać w sobie lęk przed samodzielnym chodzeniem. Ale nagle okazuje się, że jedni chodzą tak a drudzy inaczej. Jedni wolą białą laskę, inni nie wyobrażają sobie chodzenia bez psa asystującego. Jedni korzystają z aplikacji mobilnych, a inni bronią się przed nowymi technologiami. Jedni wolą chodzić ze znajomymi, drudzy z rodziną, a trzeci z wolontariuszami. Nagle okazuje się, że jest milion potrzeb i milion sposobów radzenia sobie w życiu. Jest jednak pewna grupa osób niewidomych, do których miałem ograniczony dostęp. Chodzi mi o osoby, które są w znacznym stopniu uzależnione od swoich rodziców. Oni nie wpuścili mnie do swojego świata. Na moją propozycję odpowiadały jednak osoby bardziej samodzielne, niezależne, często pracujące, najczęściej ze średnim albo wyższym wykształceniem.
Radosław Nowicki: W książce ujęte są też takie kwestie jak abstrakcyjność, np. kolorów czy piękna oraz nieuchwytność, np. mimiki czy gestów.
Kamil Pietrowiak: Poświęciłem tym kwestiom dużo miejsca. Niektóre osoby próbowały stworzyć wrażenie, że przez to, że nie widzą, nie oceniają ludzi po wyglądzie. Ale bardzo szybko okazało się, że oceniały innych pod kątem głosu albo zapachu. Jak ktoś był gruby albo miał szorstką skórę, to stawał się dla kogoś brzydki. Tutaj też można mówić o urodzie czy o pięknie. Jednak najbardziej fascynowało mnie to, jak osoby niewidome od urodzenia odkrywają tę widzialność, to że w ogóle istnieje coś takiego, jak widzenie, barwy, perspektywa. W wieku kilku lat orientowali się, że jest coś, do czego nie mają dostępu. O urodzie rozmawiały najchętniej niewidome dziewczyny. Niby obecnie nie ma już takiego jasnego podziału, że kobiety powinny ładnie wyglądać, a mężczyźni - być silni i zarabiać pieniądze. Ale jak słuchało się tych kobiet, to one bardzo mocno przyswoiły sobie te wszystkie normy dotyczące wyglądu i urody.
Radosław Nowicki: A empirycznie też próbował pan przedostać się do świata niewidomych, robiąc chociażby jakieś zadania z zamkniętymi oczami? Co pan wówczas czuł?
Kamil Pietrowiak: Tak. Kiedy brałem udział w tym studenckim projekcie, robiliśmy eksperymenty. Na przykład chodziliśmy w parach po mieście. Jedna osoba miała zasłonięte oczy, druga była przewodnikiem. Wiedziałem, że opaski to za mało, więc kupiłem gogle spawalnicze, które dawały efekt totalnego odcięcia od światła. Szybko odkryłem jednak, że fizyczne niewidzenie to jest jedno, bo trzeba inaczej chodzić, bardziej uważać. Ale drugą kwestią były te wszystkie stereotypy oraz role, w które osoby niewidome są wrzucane przez społeczeństwo. Pamiętam, że tylko jeden raz w trakcie tych eksperymentów odczułem to na własnej skórze. Jechaliśmy tramwajem. Miałem oczy zaklejone plastrami, a na nie założone ciemne okulary. Można było pomyśleć, że miałem jakąś operację. Nagle mężczyzna wstał z krzesła obok, złapał mnie i bez słowa siłowo usadził na siedzeniu. Wtedy poczułem, o czym mówią moi znajomi, którzy bardzo często spotykają się z takimi sytuacjami. Ktoś zadecydował o mnie, dotykał mnie bez słowa. Niewidzenie to nie jest tylko nieposługiwanie się oczami, ale także bycie w pewnej strukturze, w której widzieć znaczy wiedzieć, a nie widzieć znaczy być ignorantem. Ta książka miała pokazać, że w niewidzeniu nie chodzi wyłącznie o pewne ograniczenia fizyczne i zmysłowe, ale również o bycie wrzuconym w różne relacje i zależności.
Radosław Nowicki: A myśli pan, że ta książka otworzy oczy widzącym na niewidomych?
Kamil Pietrowiak: Nie wiem. Staram się być realistą. Jest to książka naukowa, która bardziej dotrze do zamkniętego środowiska pedagogów, socjologów, psychologów, ale boję się, że nie będzie cieszyła się szerszym zainteresowaniem. Myślę, że trzeba by pójść w inny język, inną formę, zrzucić ten naukowy gorset. Jeśli książka stoi na półce wśród innych pozycji naukowych, to raczej nie sięgną po nią ludzie, którzy czytają powieści czy reportaże. Właśnie dlatego zdecydowałem się pójść w projekt reporterski dotyczący niewidzących kobiet. Mam nadzieję, że druga publikacja dotrze do osób, które po prostu czytają książki.
Radosław Nowicki: A coś więcej o drugiej książce, która jeszcze nie została wydana, może pan powiedzieć?
Kamil Pietrowiak: Będzie to książka o kobietach, ponieważ czułem, że w doktoracie tylko zahaczyłem o wątek kobiecości. Pomyślałem, że warto byłoby bardziej go rozwinąć, a przy okazji napisać także o seksualności, relacjach, macierzyństwie. Wydaje mi się, że niewidome kobiety mają trudniej w kwestii takich intymnych czy partnerskich relacji. Znam kilka związków niewidomych mężczyzn z widzącymi kobietami, ale tylko jeden, w którym jest na odwrót. To dało mi do myślenia. Udało mi się dotrzeć do rozmówczyń w różnym wieku. Nie ograniczałem się tym, kiedy ktoś stracił wzrok, czy chodził do ośrodka. Zależało mi na tym, aby przedstawić możliwie różne historie. Marzę o tym, żeby książka wyszła jeszcze w tym roku.
Radosław Nowicki: Czyli środowisko niewidomych pana zafascynowało?
Kamil Pietrowiak: Powiem inaczej. Po części poczułem, że pewne zagadnienia zostały otwarte w doktoracie i że warto popracować nad nimi w innej formie. Oprócz tego mam już trochę doświadczenia w tym temacie, trochę znajomości, więc uznałem, że szkoda byłoby to zmarnować. Nie chciałem jednak iść na łatwiznę, popadać w lenistwo, dlatego połowa bohaterek drugiej książki to zupełnie nowe osoby. Chciałem też sprawdzić się w bardziej przystępnej formie oraz przekonać się, czy napisanie takiej książki pozwoli dotrzeć do szerszego grona odbiorców. Mam nadzieję, że tak właśnie się stanie.
&&
&&
Urodziłam się w Lesku (woj. podkarpackie), obecnie mieszkam w małej wiosce Dąbrówka, niedaleko Starogardu Gdańskiego. Pierwsze wiersze pisałam do pamiętnika, potem na strony internetowe, obecnie na Facebook. W Centrum Domu Kultury w Starogardzie Gdańskim miałam kilka wieczorków poetyckich - rok 2011, 2013, 2016. Należę do Polskiego Związku Niewidomych od 17. roku życia. Przy pomocy przyjaciela Jacka Peliana, poety i wydawcy, we wrześniu 2019 został wydany mój tomik wierszy Samotny powiew wiatru
.
Od dawna interesuję się przyrodą, muzyką, lubię zwierzęta i kocham ludzi.
&&
Danuta Murawska
&&
uwierz oczy nie tak ważne
spójrz jak znika mgła i skrapia
mżawką pola las dotyka twarz
czujesz to co ja ciepło szeptu
w sercu… głos ciebie woła
i podnosi się głowa siwa
lecz czy to istotne i szron na ziemi
słoneczko rozgrzewa śmieje się wiatr
uchwyć dłoń niewidzenie to nie dylemat
idziesz w ten dzień spokojniej
wiara nas pokrzepia jest nadzieją
czasem na bezdroże zajdziesz
krzyczysz gdzie światło moich oczu
czarne myśli odbiorą pogodę ducha
nie błądź mój drogi obok bliscy
i najczarniejsze dni czułość słów
budzą żyj weź czapkę i szal
uchyl drzwi ilu ludzi wita
śmiej się do słońca ból zniknie
ciało nieważne dusza uniesie
w stan błogości na harfie grajek gra
lecą szumem puchowe śnieżki
a ty dotknij dłoń idź, za nowym dniem dni
&&
widzę jak codziennie
idzie niepewnie z białą laską
twarz rozjaśnia różany uśmiech
na powitanie serdecznym głosem
miło przywita
w czerni widzi kolory
wiosną dotyka nagrzane bzy
ciesząc się ich czarownym aromatem
nuci melodie z trelem skowronka
taka uśmiechnięta
wie czerwone są zachody słońca
lecz ich nigdy nie widziała
i ile barw ma każda pora roku
zna je wonią słuchem i dotykiem
taka szczęśliwa
taka się urodziła lecz kochana
i nieraz swoją wrażliwością
niejednego zadziwi pisząc wiersz
a jak? brajlem
&&
w księgach zapisane dzieje
grodu stolicy Kociewia
historia od prawieków
krzewiona ludzkim staraniem
królowie, rycerstwo, krzyżackie budowle
przebrzmiałych wojen, pożarów
sławni uczeni odwiedzali te strony
sam Kopernik wkład swój udzielił
w kamienicach odnowiona świetność architektury
rynek zdobią wieże kościołów
ile pokoleń w ciszy murów
klęczało ile razy dzwony
żałobne biły jedynie
pomnik świętego Jana Pawła zadumą zatrzyma
a szum samochodów codziennie
w pędzie zabiera w swe drogi
na przystankach siedzą staruszkowie
opowiadają o dawnych czasach
nie nadążają za nowym
nie ma już harmonisty
w niepamięci zapisane jego skoczne nuty
latem gra kapela rockowa
jesienna noc bardów umila szarugi
w parku dzieci idą radosne
rzeka błyszczy w toni
wierzby z pochylonymi konarami
szemrzą o czasie minionym
na ławce para zakochanych
szepczą cicho nad drzewami
szybują gołębie szukających gniazda
wokoło okrąża bór tucholski
malowniczą krainą zielonych pól
przebogatej fauny i flory jezior
budzi nas odgłosem o świcie
natury brzmieniem
&&
&&
Alicja Nyziak
Artykuł pt. Dostępność a podróże pociągiem i samolotem
autorstwa Pawła Września skłonił mnie do zagłębienia się w meandry kolejowego podróżowania.
Podczas podróży na terenie województwa najczęściej korzystam z usług Łódzkiej Kolei Aglomeracyjnej (ŁKA). Obecnie w wielu regionach kraju powstały spółki regionalne zapewniające pasażerom całkiem komfortową podróż. Nie wiem, jakie wsparcie jest w nich oferowane osobom niepełnosprawnym. Zakładam, że jest ono podobne w każdej ze spółek. Jednak ciekawie byłoby, gdyby Czytelnicy Sześciopunktu
mieszkający w różnych częściach kraju zechcieli podzielić się swoją wiedzą na temat podróżowania w ich regionie. Wiadomo bowiem, że papier czy strona internetowa przyjmie wszystko, ale doświadczenie i praktyka najlepiej weryfikują ofertę przewoźnika.
Od pewnego czasu regularnie jeżdżę do stolicy województwa - Łodzi Łódzką Koleją Aglomeracyjną. Najchętniej korzystam z usług tego przewoźnika, bo zapewnia on rzeczywiście komfortową i bezpieczną podróż. Od paru lat na tej trasie trwa remont trakcji kolejowej, który wydłuża i utrudnia podróż. Na pewnym odcinku należy się przesiąść z pociągu do autobusu lub z autobusu do pociągu. Żeby było ciekawiej, w pewnych godzinach dojedzie się do Łodzi bez przesiadki, a w innych całą trasę odbywamy autobusem. Bardzo często podróżuję z kolegą, który jeszcze trochę widzi, ale dla bezpieczeństwa używa już białej laski. Widok dwóch osób z białymi laskami sprawia, że zazwyczaj konduktorzy pytają, czy potrzebujemy pomocy podczas przesiadki. Jeśli jest taka potrzeba, pomagają z uśmiechem. Najczęściej rozkład jazdy jest tak zaplanowany, że po dotarciu autobusu na dworzec PKP pozostaje spory margines czasowy na przesiadkę do pociągu. Mimo to nieodmiennie obserwuję pośpiech pasażerów jakby coś lub ktoś miał im umknąć. Jeszcze kawałek do stacji przesiadkowej, a już podróżni tłoczą się przy wyjściu. Tworzy się ścisk, każdy chce wysiąść jak najszybciej. Ciekawe to zjawisko. Bywa także, że korzystam z usług innych przewoźników, np. POLREGIO. Ten przewoźnik nie wszystkie składy ma nowoczesne. Najczęściej podróżuję składem, w którym nie ma informacji głosowej o kolejnych stacjach, a wagony są stare o wysokich, ażurowych
stopniach. Tutaj istnieje niebezpieczeństwo, że laska może zakleszczyć się w stopniach. Za każdym razem, gdy jechałam z tym przewoźnikiem, konduktor z własnej inicjatywy towarzyszył mi podczas wysiadania na stacji docelowej. Zarówno w Łódzkiej Kolei Aglomeracyjnej jak i w POLREGIO nigdy nie zgłaszałam wcześniej potrzeby wsparcia w podróży. Konduktorzy sami oferują pomoc lub dyskretnie nadzorują pasażera z białą laską. To bardzo pozytywna zmiana w postawie drużyn konduktorskich.
Podróżowanie za 5%
Cenne okazały się doświadczenia Pawła Września dotyczące asysty lotniczej i kolejowej. Ciekawe i pouczające to refleksje. Zwłaszcza, gdy jest się takim piecuchem jak ja i naprawdę sporadycznie korzysta się z podróży samolotem. Asysta kolejowa działa sprawnie, ale nie każdy wie, że pojawiło się kolejne narzędzie mogące ułatwić podróżowanie niepełnosprawnym. Chodzi o portal Podróże KolejLove
(https://www.podrozekolejlove.pl). Na tej platformie osoba niepełnosprawna ma możliwość znaleźć kogoś, kto zechce pomóc jej w podróży. Ma to być swoista wymiana między osobą niepełnosprawną a pasażerem, który w zamian za ulgowy bilet na trasie przejazdu zostanie jej przewodnikiem/asystentem. Forma wsparcia i podział odpłatności za bilet zależą od ustaleń między podróżującymi osobami, co można wcześniej ustalić poprzez czat dostępny na stronie internetowej. Przejrzałam informacje na portalu, ale nie korzystałam z tej usługi. Natomiast odniosłam wrażenie (choć może błędne), że ta nowa forma wsparcia ma odciążyć pracowników kolei. Możliwe, że to rozwiązanie okaże się strzałem w dziesiątkę, ale… Zastanawiam się, czy zaufałabym tak na dzień dobry przypadkowej osobie, czy powierzyłabym jej w ciemno
swój bagaż? Przyznaję, że mam co do tego spore wątpliwości.
Warto pamiętać, że osoby niepełnosprawne mogą liczyć także na inne udogodnienia i przywileje podczas podróży koleją. W zależności od przewoźnika oferowana jest m.in. pomoc na dworcach kolejowych. Listę dworców, na których jest możliwe udzielenie wsparcia, można znaleźć na stronie PKP SA pod adresem: http://pkpsa.pl/bez-barier/ oraz na stronie PKP Polskich Linii Kolejowych pod adresem: https://www.plk-sa.pl/niepelnosprawni.
Pomoc przy wsiadaniu/wysiadaniu/przesiadkach powinien zapewnić dany przewoźnik, czyli drużyna konduktorska składu. Taką potrzebę należy zgłosić na 48 godzin przed planowaną podróżą.
Opłaty za bilet kupowany u konduktora nie wnoszą:
Wyjątek stanowią pociągi kategorii Express InterCity Premium EIP (Pendolino), gdzie tylko osoby niepełnosprawne poruszające się na wózkach mają możliwość zakupu biletu u konduktora na pokładzie pociągu bez opłaty za jego wystawienie.
Opłata za wypisanie biletu (w zależności od spółki) wynosi 8-10 zł.
Miłego podróżowania życzę!
&&
Patrycja Bogdała
Kiedyś na łamach Sześciopunktu
przeczytałam o wprowadzonych niedawno na Poczcie Polskiej udogodnieniach dla niepełnosprawnych polegających na możliwości dostarczania i odbierania przesyłek pocztowych do i z domu.
Bowiem zgodnie z przepisami USTAWY z dnia 23 listopada 2012 r. Prawo pocztowe Art. 62. poczta zapewnia:
Problem jednak w tym, że wytyczne, celowo albo przez niedopatrzenie, nie są doprecyzowane. Jak więc cała rzecz wygląda w praktyce, o tym poniżej.
Wiele znaków zapytania
W związku z tym, że oboje z mężem nie widzimy i zamieszkujemy samodzielnie, bez widzących pomocników, a w dodatku od poczty dzieli nas spory kawałek drogi, ta oferta wydawała się wybawieniem. Wizja lepszego świata
, pozwalająca myśleć, że oto od teraz nie będzie trzeba z byle powodu chodzić do urzędu pocztowego, szukać w rozległej hali odpowiedniego okienka i prosić asystenta lub urzędnika o zaadresowanie koperty, i ewentualne wypełnienie druku na przesyłkę poleconą, była czymś naprawdę pożądanym!
Zgłosiliśmy kierownikowi przypisanej nam poczty chęć wpisania się do ewidencji osób niepełnosprawnych (bo taki jest wymóg), przysłano nam odpowiednie druki, które z pomocą asystenta wypełniliśmy i udaliśmy się z nimi na pocztę. Już w pierwszym momencie urzędniczka odesłała nas do innej placówki. Wytłumaczyła, że choć tu zawsze odbieramy przesyłki, to nasz rejon znajduje się na innej ulicy. (Totalne poplątanie z pomieszaniem). Niezadowoleni poinformowaliśmy panią, że ze wskazaną przez nią placówką będziemy się kontaktować telefonicznie i ewentualnie mailowo, ponieważ mamy kłopot z trafieniem do tego miejsca, a urzędniczka na to: Ja bym radziła Państwu pójść tam osobiście, ale jak Państwo uważacie
. I gdzie tu logika?
Załatwienie takiej usługi polega na tym, że niepełnosprawny jest odsyłany od przysłowiowego Annasza do Kajfasza. Ale to jeszcze nie koniec opowieści
.
Tak jak uznaliśmy, skontaktowaliśmy się z odpowiednią dla naszego rejonu pocztą telefonicznie. (Nie mówiąc już o tym, że dodzwonienie się tam niemal graniczyło z cudem). Kazano nam elektronicznie przesłać dokumenty umożliwiające wpisanie nas do ewidencji osób niepełnosprawnych, co wykonaliśmy i sprawa wydawała się załatwiona. W czasie rozmowy telefonicznej nasunęło się nam pytanie, w jaki sposób w razie potrzeby kontaktować się z odbiorcą przesyłek. Urzędniczka uprzejmie poinformowała, że postara się nam załatwić numer do listonosza, niemniej jednak jego dobrą wolą jest podanie swojego prywatnego namiaru. I znowu gdzie tu logika? W takim razie w jaki sposób osoba z niepełnosprawnością ma zasygnalizować chęć wysłania przesyłki? Jak listonosz ma wiedzieć, czy dana osoba będzie w domu, żeby niepotrzebnie nie fatygował się z listem czy paczką? - Tego nie wie nikt.
Listonosz na urlopie i co dalej?
W efekcie rozmów otrzymaliśmy numer do doręczyciela, który osobiście nam go podał i ucieszyliśmy się, że kłopot został już na dobre zniwelowany, gdy tymczasem któregoś dnia pojawiło się w naszej skrzynce awizo. Zdziwieni skontaktowaliśmy się z listonoszem, który oświadczył, że właśnie w dniu, w którym próbowano dostarczyć nam przesyłkę, on przebywał na urlopie i zastępstwo miał jego kolega, który naturalnie nie posiadał do nas telefonu, więc zostawił awizo. Co za tym idzie, awizowana przesyłka trafiła z powrotem na pocztę. Nasz stały
listonosz okazał się jednak na tyle uprzejmy, że specjalnie pojawił się u nas, zrobił zdjęcie wspomnianego awiza i obiecał przynieść przesyłkę za dwa dni. Nie było to jednak konieczne, bo akurat mieliśmy okazję z osobą towarzyszącą udać się na pocztę i odebrać list.
Promyk nadziei
Parę dni temu znów musieliśmy wysłać coś listem poleconym. Skorzystaliśmy więc z okazji, by przynajmniej z założenia przyjazne pocztowe przepisy przetestować. Akurat pojawił się u nas znajomy doręczyciel z inną przesyłką. Zapytaliśmy więc, czy mógłby nam wysłać list polecony. Wprawdzie przepis wyłącza z tych udogodnień przesyłki rejestrowane, ale moim zdaniem głównie do przesyłania takich listów potrzebna jest pomoc doręczyciela. Zwykłą przesyłkę można przecież samodzielnie wrzucić do najbliższej skrzynki nadawczej. Listonosz powiedział, że dzisiaj tego nie zrobi, bo ma dużo pracy, ale przyjdzie po ten list jutro. Jak powiedział, tak zrobił.
Następnego dnia przyszedł w celu zaadresowania i wysłania przesyłki. Pojawił się jedynie problem z kopertą i znaczkiem. Wcześniej informowaliśmy listonosza, że nie mamy w domu znaczka ani koperty, bo zwykle doraźnie kupowaliśmy takie rzeczy na poczcie. Doręczyciel nie odniósł się do tej kwestii, przyszedł bez koperty i znaczka. Obiecał jednak list wysłać. Pobrał opłatę w wysokości 16 zł, która tak na marginesie wydała mi się za wysoka. Mąż jednak tłumaczył mi, że pewnie policzył jak za paczkę. No cóż - pomyślałam sobie. Ułatwienie kosztuje, ale bądź co bądź, nie trzeba gonić na pocztę. Następnego dnia miałam w głowie trochę wątpliwości. Listonosz nie powiedział, kiedy i czy w ogóle przyniesie potwierdzenie nadania listu. Nadmienię, że komunikacja z nim jest nieco utrudniona, bo jest to człowiek najprawdopodobniej z Ukrainy. Jednak właśnie dzisiaj - kiedy piszę ten artykuł - listonosz pojawił się z dowodem nadania. Mało tego, poinformował, że koszty przesyłki wyniosły ponad osiem złotych i zwrócił nam resztę. Zachował się uczciwie, ale czy inny doręczyciel na jego miejscu postąpiłby podobnie?
Jakie wnioski?
Wygląda na to, że nowym przepisom pocztowym jeszcze daleko do ideału. Warto jednak próbować z nich korzystać i przecierać szlaki. Może wtedy, korzystając z metody prób i błędów, wypracuje się jakiś model postępowania w takich sytuacjach. Na pewno powinno się zaopatrzyć w zapas znaczków i kopert. Wtedy listonosz będzie mógł zaadresować przesyłkę na miejscu bez zbędnych kombinacji i pobierania opłat za artykuły pocztowe.
&&
Paweł Wrzesień
Wielu naszych Czytelników z własnego doświadczenia wie, jak to jest być uczniem niepełnosprawnym w polskiej szkole czy to specjalnej, czy masowej. Część osób tę wiedzę zdobywa zapewne dzięki doświadczeniu swojego niepełnosprawnego dziecka. Wszyscy mają na pewno refleksje na temat tego, co można zmienić czy poprawić.
Chciałbym tu zaprezentować rozmowę, którą odbyłem z Lianne Van Den Bosch, moją holenderską przyjaciółką, pracującą od lat jako nauczycielka szczebla podstawowego. Warto posłuchać co ma do powiedzenia i porównać to z własnymi obserwacjami. Być może uda się wysnuć refleksje, które okażą się przydatne także na naszym gruncie?
- Czy możesz nas zapoznać z systemem kształcenia w Holandii? Czy obowiązek edukacyjny jest taki sam w przypadku pełno- i niepełnosprawnych uczniów?
- Wszystkie dzieci w Holandii podlegają obowiązkowi nauki od 5. do 16. roku życia, jednak większość idzie do szkoły, mając 4 lata, co stanowi minimalny wiek rozpoczęcia kształcenia. Zwykle w wieku 12 lat uczniowie kończą podstawówkę i trafiają do 6-letniej szkoły ponadpodstawowej. Ten system obejmuje wszystkie dzieci, bez względu na dysfunkcje. Jeśli dziecko niepełnosprawne w szkole masowej nie radzi sobie prawidłowo, bywa umieszczane w mniejszej klasie, gdzie jego potrzeby mogą być lepiej dostrzeżone. Jeżeli to nie wystarczy, możemy zaproponować 4 typy kształcenia specjalnego: dla dzieci niewidomych i słabowidzących, dla głuchych i z zaburzeniami mowy, dla uczniów z niepełnosprawnością intelektualną oraz dla cierpiących na zaburzenia zachowania.
- Uczniów z jakimi rodzajami niepełnosprawności miałaś okazję uczyć?
- Uczyłam dotąd w publicznych podstawówkach, gdzie spotkałam sporo dzieci z dysfunkcjami. Pamiętam chłopca z zespołem Downa, innego na wózku inwalidzkim, kilkoro z zaburzeniami zachowania, jak ADHD czy autyzm oraz ucznia z zaawansowanym wybiórczym mutyzmem czy innego z nerwicą lękową. Dwaj ostatni trafili potem do szkół specjalnych przygotowanych lepiej do radzenia sobie z ich problemami.
- Czy nauczyciele szkół publicznych posiadają odpowiednie przygotowanie do pracy z dzieckiem niepełnosprawnym?
- W czasie standardowych licencjackich studiów nauczycielskich uczymy się o najczęściej występujących rodzajach niepełnosprawności. Tacy nauczyciele potrafią potem postępować z uczniami o lekkim i średnim nasileniu zaburzeń, jak ADHD, autyzm czy zaburzenia rozwoju mowy. O dziwo, nie jest wymagane specjalne przygotowanie, aby uczyć dzieci z poważnymi problemami w nauce czy zachowaniu. W praktyce nauczyciele wybierają sobie zwykle studia drugiego stopnia o specjalizacji, która pomaga im się doskonalić na polu potrzeb edukacyjnych, o których chcą wiedzieć więcej.
- Na jaką formę dodatkowej pomocy niepełnosprawni mogą liczyć w szkołach publicznych?
- Każdy niepełnosprawny uczeń w Holandii otrzymuje do dyspozycji określoną pulę pieniędzy, którą można przeznaczyć na jego wsparcie, zarówno w wymiarze ludzkim jak i technicznym. Może to być sprzęt, oprogramowanie czy pomoc asystenta. W praktyce sprzęt dydaktyczny nie stanowi żadnego problemu i jest powszechnie dostępny; gorzej jest z asystentami, gdyż ich wynagrodzenie w Holandii jest bardzo wysokie i szkoły nie posiadają wystarczających środków, aby przyznać taką pomoc wszystkim, którzy tego wymagają. Kolejnym problemem jest brak odpowiednio wykształconych kadr na rynku pracy.
- W jakich proporcjach stosuje się nauczanie zintegrowane i specjalne w Twoim kraju?
- Od roku 2014 obowiązuje nowe prawo dotyczące nauczania integracyjnego. Wszystkie publiczne szkoły podstawowe mają obowiązek przyjmować uczniów o wszelkich rodzajach niepełnosprawności, o ile inna forma kształcenia nie okaże się konieczna, np. gdy jedynie szkoła specjalna oferuje pomoc nauczyciela konkretnej specjalności lub niepełnosprawność dziecka jest zbyt duża, aby poradzić sobie z nią w zwykłych warunkach. W tym przypadku szkoła musi jednak udowodnić, że sama nie będzie w stanie prawidłowo prowadzić ucznia mimo wszelkich zastosowanych środków, jak przystosowane pomoce naukowe, nauczyciele wspomagający itp. W teorii wszyscy nauczyciele przyznają, że to najlepsze rozwiązanie i każdy, kto może sobie poradzić w masówce, powinien chodzić do masówki, ponieważ zróżnicowanie jest wzbogacające a inni uczniowie powinni zaakceptować, że jako ludzie jesteśmy różni. W praktyce jednak powstają kłopoty, kiedy do szkoły masowej trafiają małe dzieci, u których dysfunkcje nie są z początku widoczne i dopiero w trakcie procesu nauczania okazuje się, że niezbędne będzie przeniesienie takiego ucznia do szkoły specjalnej. Wymaga to mnóstwa biurokracji, obiegu dokumentów, obserwacji ze strony ekspertów i placówek zewnętrznych, a w tym czasie dziecko cierpi z powodu niewłaściwie dobranej ścieżki edukacyjnej. Ta biurokracja potrafi zająć nawet kilka lat! W dodatku po wprowadzeniu nowego prawa zamknięto wiele szkół specjalnych, wierząc optymistycznie, że nie będą już potrzebne i obecnie dla wielu takich dzieci po prostu brak jest miejsc.
- Czy metoda Montessori może być skuteczna w edukacji uczniów o specjalnych potrzebach?
- Maria Montessori urodziła się w roku 1870, gdy opinie o zasadności kształcenia dzieci z dysfunkcjami były bardzo negatywne. Nauczyciele uważali, że takich dzieci nie da się uczyć, więc nawet nie próbowano. Montessori wierzyła, że będzie to możliwe i tworzyła pomoce dydaktyczne, dzięki którym dzieciom będzie łatwiej przyswajać wiedzę. Nie był to jedynie tekst, litery na tablicy, ale wszelkiego rodzaju materiały odbierane za pomocą większej ilości zmysłów niż tylko wzrok. Stworzyła przedmioty uczące dotykiem, pocieraniem, poprzez ich potrząsanie, przenoszenie itd. Do dziś wykorzystujemy jej pomysł na wycinanie liter z papieru ściernego, które następnie małe dzieci pocierają palcami, łatwiej przyswajając sobie ich kształty oraz zasadę pisania od strony lewej do prawej. Montessori odkryła także, że dzieci przechodzą okresy chłonności na naukę konkretnych umiejętności i nie można traktować ich jako jednolitej masy, którą naucza się tego samego w tym samym czasie. Gdy jedno dziecko jest chętne do nauki liter, innego zdaje się to nie interesować. Nie ma sensu uczyć na siłę dziecka, które nie przykłada wagi do konkretnego zagadnienia, bo do wszystkiego musi ono dojrzeć. Dzięki traktowaniu uczniów jako indywidualne jednostki oraz dzięki materiałom dydaktycznym, które da się odbierać nie tylko wzrokiem, metoda Montessori jest świetna dla wszystkich uczniów, zarówno pełno- jak i niepełnosprawnych.
- Czy holenderscy nauczyciele potrafią posługiwać się brajlem lub językiem migowym?
- Osobiście nie znam nikogo, kto by to potrafił. Takich umiejętności po prostu się nas nie uczy, skupiając się na wskazówkach przydatnych w nauczaniu dzieci o bardziej typowych, często występujących zaburzeniach, jak autyzm czy ADHD.
- Czy pamiętasz jakieś doświadczenie kontaktu z uczniem niepełnosprawnym, którym chciałabyś się podzielić?
- Kiedy byłam jeszcze stażystką, pracowałam w klasie, w której jeden chłopiec, bez widocznego powodu, nagle stawał się coraz smutniejszy, wycofany i niechętny do robienia czegokolwiek. Co dziwne, rodzice mówili, że w domu jest bardzo miłym, spokojnym dzieckiem. Zauważyłam, że kiedy inne dzieci dostawały niespodziewany czas wolny i wybiegały radośnie z klasy, on był przerażony. Kiedy usłyszał, że następnego dnia zajęcia zostały przeniesione z poranka na popołudnie, zaczął płakać. Zrozumiałam, że potrzebuje stałości i powtarzalności codziennych zdarzeń, a to jeden z charakterystycznych czynników towarzyszących zespołowi Aspergera. Wkrótce został zdiagnozowany i moje podejrzenia się potwierdziły. To był mój pierwszy kontakt z uczniem niepełnosprawnym.
- Jak dzieci w Twoim kraju odnoszą się do kolegów z rozmaitymi dysfunkcjami?
- Jak dotąd widziałam z ich strony tylko postawę akceptacji. Jaskrawym przykładem jest chłopak cierpiący na zanik mięśni, którego uczę. Z czasem staje się coraz słabszy, najpierw potrzebował pomocy w sytuacjach typu podniesienie długopisu, który upadł na podłogę, ale potem zaczął coraz częściej tracić równowagę i przewracać się podczas zabawy z kolegami. Nikt nigdy się z niego nie śmiał, zawsze może liczyć na pomocną dłoń!
- Co byś zmieniła w holenderskim systemie edukacji, aby był jeszcze bardziej otwarty?
- Nie sądzę, że zostało wiele do zrobienia. Przepisy z 2014 roku praktycznie rozwiązały problem edukacji włączającej, choć oczywiście nadal nie jest idealnie. Wiele dzieci niepełnosprawnych jest wspomaganych w szkole przez asystentów, ale pieniędzy w przyznanym im przez państwo budżecie nie wystarcza na pomoc całodzienną, której niektórzy uczniowie potrzebują. Nasze klasy zazwyczaj liczą 25-30 uczniów, co jest zbyt dużo, jeśli pojawi się kilkoro niepełnosprawnych. Dlatego moją prywatną receptą na sukces kształcenia integracyjnego są małe klasy i duża ilość nauczycieli wspomagających!
&&
Bożena Lampart
Wydarzenia związane z pojawieniem się na całym świecie koronawirusa zakłóciły na szeroką skalę życie każdego człowieka. Cichy, niewidzialny zabójca stał się przyczyną powszechnej paniki. Bo jak walczyć z czymś nienamacalnym, acz destrukcyjnym?
Dezorientacja i bezsilność zdominowały wszystkich. Niszczycielska działalność wirusa poczęła sukcesywnie ograniczać nasze życie, doprowadzając w końcu do izolacji społecznej. A to za sprawą apelu do pozostania w naszych domach, mieszkaniach w celu uniknięcia kontaktu z potencjalnymi nosicielami.
Z obawy o własne zdrowie i życie większość społeczeństwa dostosowała się do wspomnianych wymogów. Ludzie cieszący się dobrym zdrowiem, lawirujący zgrabnie pośród krzykliwego życia początkowo poczuli ulgę od codziennych zawirowań. Ba, nawet niektórzy twierdzili, że nareszcie znaleźli trochę czasu na nadrobienie zaległości. No ale ileż to można usuwać kurz z ciasnych kątów, prać i prasować…
Więcej czasu można było wreszcie wygospodarować dla dzieci, aby zapewnić im bliskość, której brakuje w codziennej bieganinie. Lecz pociechy z nudów zaczęły nagle włazić rodzicom na głowę i już skończył się psychiczny odpoczynek. A tu jeszcze należy usiąść z dzieckiem przy komputerze nie dla przyjemności, o nie. Trzeba bowiem nadzorować odrobienie pracy domowej online i czuwać nad przyswojeniem nowego materiału podyktowanego przez nauczycieli. Własny azyl stał się nagle za ciasny i niewygodny.
Poczuli się jak w klatce, która choćby ze złota, zawsze pozostanie klatką. A wszystko to spotęgowane trwożnymi informacjami na temat rozprzestrzeniania się wirusa i tegoż konsekwencjami.
Do domowego zgiełku wkrótce dołączyły obawy o dotychczasową pracę i kondycję firmy, a co za tym idzie - o budżet domowy. Niebywały niepokój powstał za sprawą wieści o regresie gospodarczym na skutek zmian wymuszonych przez obecność wirusa. Nadmiar wątpliwości i obaw doprowadził do skłonności do rozdrażnień i wybuchu niepożądanych emocji, które w końcowym etapie mogły doprowadzić do bezsilności i załamania. Chciałoby się wreszcie wrócić do normalności, w której pobyt w domu po pracy był prawdziwą przyjemnością.
Na ratunek przymusowo izolowanym przyszły media społecznościowe. Tutaj można wyżalić się przed znajomymi na wykluczenie z dotychczasowego życia i posłuchać ich narzekań. Wiadomo bowiem, że w grupie zawsze raźniej.
Ktoś może nawet odnalazł starego znajomego, który po wielu latach, jak się okazuje, został dotknięty niepełnosprawnością narządu wzroku… Niepełnosprawny też człowiek i w dodatku znajomy. Można ponarzekać i wylać krokodyle łzy. Nie wpadnie na pomysł, aby zapytać o samopoczucie, bo niepełnosprawny i tak siedzi w domu.
No właśnie, jak sobie radzi z wymuszoną izolacją osoba z dysfunkcją? Na pewno nie radzimy sobie z obawą przed konsekwencjami wirusa, tym bardziej że należymy do grupy ryzyka zachorowań z powodu mniejszej odporności organizmu. Liczymy również na pomoc innych, choć w takiej sytuacji trudniej będzie znaleźć kogoś chętnego, bowiem nie wiadomo, czy przypadkiem nie jest nosicielem, lub czy sami nim nie jesteśmy. Strach wobec zagrożenia towarzyszy każdemu, bez względu na stan zdrowia czy kondycję.
Pomimo dysfunkcji potrafimy sobie jakoś wypełnić dzień powszedni. Tak się dzieje od wielu lat i mamy na to indywidualny sposób. Nie można jednak stwierdzić, że izolacja jest nam po drodze. Błędne jest przekonanie osób pełnosprawnych, iż jesteśmy przyzwyczajeni do siedzenia w domu, bowiem do tego nie można się przyzwyczaić. Męczennikami nie jesteśmy i nigdy nimi nie chcieliśmy zostać. Do wielu rzeczy można się przyzwyczaić i to być może pozwoli na mniej emocjonalne podejście do tymczasowej izolacji.
Inną kwestią są cechy osobowości człowieka, które znacząco mogą wpłynąć na odbiór narzuconych zachowań. Nieważne czy jest to pełnosprawna, czy niepełnosprawna osoba, bo każdy człowiek albo wylewa swoje emocje na zewnątrz, albo je tłumi.
Ekstrawertyk czerpiący energię życiową z wywlekania własnych potrzeb lub wyrażania opinii w szerszym gronie źle znosi odseparowanie od szablonowego schematu życia. Każda izolacja może doprowadzić go do stresu i złego samopoczucia, co nie jest obojętne dla reszty.
Introwertyk czerpie energię z samotności. Ta wynika z jego własnego wyboru, natomiast izolacja budzi już niepokój związany ze świadomością odcięcia od świata i ludzi, pracy zawodowej i zainteresowań. Rzadziej obarcza on własną bezradnością innych.
Jednych i drugich nie brakuje w naszym społeczeństwie i muszą sobie poradzić z izolacją - każdy na swój sposób.
&&
Stary Kocur
Jestem stary i mądry. Mój protoplasta jest również stary, ale czy mądry - a to już inna sprawa. Nie każdy stary jest mądry, nawet się mówi - stary a głupi
. Tak czy owak mój protoplasta uważa, że im kto starszy, tym mądrzejszy. Twierdzi nawet, że od swojej żony jest o dwa i pół roku mądrzejszy. Niech mu będzie. Nie nad tym mam zamiar się zastanawiać.
Otóż w 2008 r. wydał on Przewodnik po problematyce osób niewidomych i słabowidzących
. Niektórzy twierdzili, że jest to dzieło jego życia. On chyba tak nie uważał, bo w 2015 r. wydał Cele rehabilitacji niewidomych i słabowidzących
. Ale i to mu nie wystarczało. Najwidoczniej uważał, że w jego starej głowie mądrości przybywa, która szuka ujścia. No i może znalazła.
W grudniowym wydaniu Wiedzy i Myśli
z 2014 r. zapowiedział napisanie Encyklopedii tyflologicznej
. Pisał wówczas:
„Pisałem o swojej pracy, o realizowanych celach. Teraz chcę dodać, że nie zamierzam spocząć na laurach, bo i tych laurów nie mam. Chcę tylko już mniej intensywnie pracować, nie tak terminowo i bardziej spokojnie. Chcę też odciążyć żonę. Uważam, że i bez systematycznego zajmowania się adiustacją Wiedzy i Myśli
ma ona co robić, a młodziutka już nie jest.
Napisałem, że chcę pracować spokojnie, mniej intensywnie i bez dotrzymywania terminów. Ludzie mówią, że jeżeli ktoś chce rozśmieszyć Pana Boga, niech Mu powie o swoich planach. Nie chcę rozśmieszać Pana Boga, ale nie mam nic przeciwko temu, żeby Państwo pośmiali się ze mnie. Sam śmieję się z siebie, a żona mówi, że nie będę miał kiedy umrzeć. Myślę jednak, że tak źle nie będzie i na to znajdę czas. Zanim jednak to nastąpi, poinformuję Czytelników o swoich planach.
Otóż zamierzam napisać «Encyklopedię Tyflologiczną». Będzie to duża praca - 300 do 400 haseł. Nie mamy takiej publikacji, a uważam, że jest ona potrzebna. Prawdę mówiąc, zacząłem już ją pisać.
Napisanie encyklopedii, nawet tak specjalistycznej i stosunkowo niewielkiej, wymagałoby współpracy wielu osób. Ja mam zamiar zrobić to sam.
Zamierzam w mojej encyklopedii zamieścić krótkie definicje niektórych haseł, np. dotyczących budowy oka, drogi wzrokowej, wzrokowych pól mózgowych, chorób i wad wzroku. Natomiast hasła dotyczące rehabilitacji, integracji, dyskryminacji, sprzętu rehabilitacyjnego itp. chcę opracować szczegółowo, z wyrażaniem własnej opinii na różne tematy. Myślę, że praca ta wypełni mi czas przynajmniej przez dwa lata”.
Może i zajęłaby tylko te dwa lata, ale PFRON odmawiał finansowania tego dzieła. W końcu przeznaczył na ten cel odpowiednią kwotę, brakującą część dołożyła Fundacja Praca dla Niewidomych
oraz trochę Fundacja Klucz
i w marcu 2020 r. dzieło to się urodziło, tymczasem tylko w druku powiększonym. Być może Fundacja Klucz
wyda je w wersji dostępnej również dla niewidomych. Z pewnością w zapisie tekstowym zostanie zawieszone na internetowej stronie Fundacji: www.klucz.org.pl.
No i na nic zdała się mądrość mojego protoplasty. Przewidywał biedaczysko, że opracuje 300 do 400 haseł, a tak się rozpędził, że napisał ich ponad 1300. Hasła te umieścił w osiemnastu działach na ponad tysiącu znormalizowanych stronach maszynopisu.
Dodam, że dzieło to jest tak pomyślane, żeby można było z niego korzystać tak, jak z podręcznika i tak, jak z encyklopedii. Hasła w ramach działów i poddziałów zostały ułożone alfabetycznie, co umożliwia zapoznanie się z hasłami dotyczącymi, np. rehabilitacji podstawowej, sprzętu rehabilitacyjnego, ośrodków szkolno-wychowawczych czy wad wzroku. Jednocześnie na końcu jest alfabetyczny spis wszystkich haseł z podaniem strony, na której znajduje się dane hasło. Taka budowa Encyklopedii
była konieczna, ponieważ hasła na tę samą literę znajdują się w różnych działach, np. adaptacja stanowiska pracy
znajduje się w dziale poświęconym rehabilitacji zawodowej, a hasło akomodacja
w dziale poświęconym budowie i funkcjonowaniu oka ludzkiego.
Ale dosyć o tym. Osoby zainteresowane znajdą więcej informacji na ten temat pod adresem: www.klucz.org.pl.
Dodam tylko, że z Encyklopedii tyflologicznej
korzystać mogą z łatwością rodzice niewidomych i słabowidzących dzieci, członkowie rodzin osób z uszkodzonym wzrokiem, działacze społeczni i wolontariusze pracujący w tym środowisku, instruktorzy rehabilitacji oraz osoby niewidome, słabowidzące, ociemniałe i nowo ociemniałe. Prosty język bez nadmiaru fachowych terminów ułatwi korzystanie z Encyklopedii
osobom bez specjalistycznego przygotowania. No i niech korzystają, jeżeli nie mają nic lepszego do roboty.
Jak wiecie, jestem starym i mądrym kocurem, ale to i w mojej mądrej głowie się nie mieści. Przecie jedna osoba nie może napisać encyklopedii. Do takiej roboty niezbędny jest zespół specjalistów z różnych dziedzin rehabilitacji i nie tylko, a tu... W pojedynkę rzucił się na takie dzieło. Oczywiście powiedziałem mu to i usłyszałem, że on dobrze o tym wie. Powiedział mi, że jego Encyklopedia
z pewnością ma mnóstwo wad, że zespół specjalistów opracowałby lepsze dzieło i mniej popełniłby błędów. Powiedział też, że wie, iż w czasie dającym się przewidzieć dzieło takie by nie powstało. Nie ma instytucji ani stowarzyszenia, które podjęłoby się opracowania takiej encyklopedii, koordynacji prac specjalistów, uzgadniania poszczególnych tekstów i ponoszenia kosztów.
Pomyślałem, że chyba ma rację. Komu by się chciało zajmować czymś takim. Chwała niewielka, a krytyka pewna. Przecie wszędzie i zawsze są ludzie, którzy zrobiliby to i owo lepiej, ale nie robią i nie zrobią. Wszędzie i zawsze są ludzie, którzy wiedzą jak to i owo zrobić, ale nie robią, natomiast potrafią wykazać więcej błędów niż ich jest w rzeczywistości w tym, co inni zrobili.
Mój protoplasta twierdzi, że gdyby on nie napisał tej Encyklopedii
, to by jej nie było. Twierdzi też, że lepsze jest wrogiem dobrego, że lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu.
W pierwszej polskiej encyklopedii ponoć znajduje się hasło: Koń, jaki jest, każdy widzi
. W Encyklopedii
mojego protoplasty aż tak konkretnych i wyczerpujących
haseł nie ma.
Mój protoplasta twierdzi też, że wszystko można poprawić, uzupełnić, zmienić, wzbogacić, ale trzeba mieć co poprawiać, co wzbogacać. Może jakaś instytucja zainteresuje się jego Encyklopedią
i postanowi opracować lepszą. Oj, jak byłoby to dobrze!
Wracając do dzieła życia
mojego protoplasty, tj. Przewodnika po problematyce osób niewidomych i słabowidzących
i następnych jego prac, dodam, że przewodnik był konsultowany przez specjalistów. Wymagało to wielu spotkań kilku osób, wiele czasu i wiele dyskusji. Później już mój protoplasta nie miał takich możliwości. Cele rehabilitacji ...
i Popularna encyklopedia tyflologiczna
nie były już konsultowane. Cała chwała, jeżeli komuś przyjdzie do głowy mówić o chwale, należeć się będzie mojemu protoplaście. Oczywiście, wszystkie błędy i niedociągnięcia, którymi z pewnością zapełnią się niektóre głowy, obciążą tylko i bez zastrzeżeń opinię mojego protoplasty. Cóż, chciał, niech ma! Ja nad nim płakać nie będę. Zresztą płacz nie leży w naturze kotów. Nawet ludziska mówią tyle co kot napłakał
, to znaczy bardzo mało.
&&
&&
Tomasz Matczak
Pewnego dnia wybrałem się do Warszawskiego Centrum Pomocy Rodzinie przy ul. Andersa 1. Co wiedziałem o tym miejscu? Niewiele, bo zwykle odwiedzałem je z osobą widzącą. Kojarzyłem tylko, że muszę wysiąść na stacji metra Ratusz Arsenał, wiedziałem, którymi schodami wydostać się na powierzchnię i jaki kierunek obrać. Kojarzyłem jeszcze jedno: kilka schodków przy wejściu.
Ruszyłem na azymut. Była zima, ale sucha i bez śniegu. Laska idealnie stukała o bruk. Udało mi się wyjść z podziemi. Zbyt wielu punktów orientacyjnych nie miałem, więc czułem się mało komfortowo. Mróz sprawił, że niewielu było przechodniów.
Pokonałem znajdujący się w okolicy stacji metra skwer i miałem wrażenie, że powinienem być już niedaleko budynku WCPR.
Znalazłem kilka schodków i odetchnąłem. Niestety po ich pokonaniu nie odnalazłem upragnionych drzwi wejściowych. Zacząłem błąkać się tam i sam, aż usłyszałem jakieś głosy. Były nieco w dole, co mnie zdziwiło. Czyżbym zaszedł z powrotem w okolice schodów do metra, a głosy docierały z podziemia?
- Przepraszam... - zagadnąłem w przestrzeń. Głosy ucichły.
- Tak? - doleciało do mnie z dołu.
- Chciałem dojść do budynku przy ulicy Andersa 1 - powiedziałem.
- Aaaa, do tych niepełnosprawnych! - ucieszył się męski głos. - Zaraz podprowadzę, tylko niech pan z tej fontanny zejdzie!
Ups! Faktycznie na placyku przy metrze jest fontanna, ale ze względu na zimę nie działała, więc plusku wody nie słyszałem! Schodki, które znalazłem i mylnie rozpoznałem jako wejście do budynku, okazały się obramowaniem basenu, a ja łaziłem po jego krawędzi!
&&
&&
W nawiązaniu do listu Heleny Urbaniak kreślę kilka zdań. Cieszę się, że mój tekst Grosik lub dwa
sprowokował koleżankę do podzielenia się także swoimi działaniami na rzecz WOŚP. Jak się okazuje, tych pozytywnych gestów jest coraz więcej. No, bo kto powiedział, że niewidomy nie może być wolontariuszem? Przyznaję, że z niecierpliwością czekam Helenko na Twoją biografię w formacie audiobooka. Serdeczne pozdrowienia dla Zespołu Redakcyjnego i Czytelników.
Alicja Nyziak
&&
Do napisania tych kilku zdań skłonił mnie artykuł pani Genowefy Cagary zamieszczony w kwietniowym numerze Sześciopunktu
. Bardzo ciekawie napisała w nim o dyrektorze szkoły dla niewidomych w Laskach, panu Andrzeju Adamczyku. Pomyślałam, że dobrze byłoby, gdybyśmy stworzyli galerię niewidomych nauczycieli. Wielu z nich już odeszło do lepszego świata, a nas, ich uczniów, też jest już coraz mniej. Chociażby z racji wieku. Dzisiaj, przynajmniej w szkole bydgoskiej, uczy ich też coraz mniej. Może kiedyś ktoś zechciałby się czegoś o byłych pedagogach dowiedzieć. Miałby gotowy materiał. Ja sama mogłabym napisać o ośmiu nauczycielach, którzy przewinęli się przez moje życie w szkole bydgoskiej. Uważam, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby o tych samych ludziach inni ich uczniowie też pisali swoje wspomnienia. W ten sposób mogłaby powstać ciekawa galeria. A gdyby znalazły się środki, mogłaby powstać książka. Dla nas - uczniów szkół dla niewidomych - niewidomi nauczyciele byli przyjaciółmi, mistrzami, wzorem do naśladowania. Oni najlepiej rozumieli nasze radości i troski. Często zastępowali nam w internatach nieobecnych rodziców. Pokazywali, że my też swoją postawą i dobrą nauką możemy wiele osiągnąć. A po ukończeniu szkoły wspierali nas w dorosłym życiu.
Krystyna Skiera