Sześciopunkt
Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących
ISSN 2449-6154
Nr 11/56/2020
listopad
Wydawca: Fundacja Świat według Ludwika Braille’a
Adres:
ul. Powstania Styczniowego 95D/2
20-706 Lublin
Tel.: 697-121-728
Strona internetowa:
www.swiatbrajla.org.pl
Adres e-mail:
biuro@swiatbrajla.org.pl
Redaktor naczelny:
Teresa Dederko
Tel.: 608-096-099
Adres e-mail:
redakcja@swiatbrajla.org.pl
Kolegium redakcyjne:
Przewodniczący: Patrycja Rokicka
Członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski
Na łamach Sześciopunktu
są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych.
Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji.
Materiałów niezamówionych nie zwracamy.
Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.
Już dziś zdecyduj, komu i jak przypadnie twój majątek - Prawnik
Apteczka pierwszej pomocy - Patrycja Rokicka
Wspominamy tych, którzy odeszli - Zdzisław Ambroziak - Radosław Nowicki
Gospodarstwo domowe po niewidomemu
Listopadowe porządki - Alicja Cyrcan
Muffina dobra na cały rok - Edyta Miszczuk
Smak rozstania - Małgorzata Gruszka
Trudna sztuka pożegnania - Paweł Wrzesień
Duża dawka kultury na festiwalowej scenie w Płocku - Piotr Malicki
Teatr od garderoby - Anna Haupka
Warto posłuchać - Izabela Szcześniak
Galeria literacka z Homerem w tle
Wspomnienie - Ireneusz Kaczmarczyk
Nowi instruktorzy orientacji przestrzennej na Śląsku i nie tylko - Joanna Kapias
Tak, ale... Dyskryminacja pozytywna - Stary Kocur
Fenomen mózgu człowieka - Bożena Lampart
Niewidomemu studentowi asystent jest potrzebny - Danuta Borowska
&&
Drodzy Czytelnicy!
Listopad w polskiej tradycji, kulturze i historii jest miesiącem wyjątkowym, pełnym nostalgii i refleksji. W ten nastrój w dużej mierze wpisują się artykuły publikowane w obecnym numerze.
W pierwszym z nich prawnik radzi jak prawidłowo sporządzić testament i przekonuje, że z rozporządzeniem własnym majątkiem nie warto czekać do późnej starości. W dziale Gospodarstwo domowe po niewidomemu
niezawodna gospodyni tym razem podpowiada, jak i czym czyścić oraz konserwować nagrobki.
Artykuł psychologa poświęcony jest rozstaniom, jakie każdy z nas przeżywa, chociaż trudno się z nimi godzić, zwłaszcza gdy są nieodwracalne. W dziale Rehabilitacja kulturalnie
polecamy mądry i wzruszający tekst pt. Trudna sztuka pożegnania
.
Na jesienną chandrę i smutek podobno dobrze robi zjedzenie czegoś smacznego. Zapraszamy więc do Kuchni po naszemu
, gdzie wraz z autorką przepisu poeksperymentujemy, wypiekając muffiny o różnych smakach.
Dziękujemy za wszystkie opinie, polemiki i listy przysyłane do redakcji.
Zespół redakcyjny
&&
Joanna Kulmowa
To jest pamięć i tutaj świeczka.
Tutaj napis i kwiat pozostanie.
Ale zmarły gdzie indziej mieszka
na wieczne odpoczywanie.
Na cmentarzu klony na wietrze
drozdy w jaśminach skoczne
a na końcu alei mrocznej
świeci jasna wysoka przestrzeń.
Smutek to jest mrok po zmarłych tu
ale dla nich są wysokie jasne światy.
Zapal świeczkę.
Westchnij.
Pacierz zmów.
Odejdź pełen jasności skrzydlatej.
&&
&&
Prawnik
Listopad jest miesiącem niewątpliwie najbardziej nostalgicznym i skłaniającym do refleksji. Jesień już w pełni, popadamy w zadumę nad przemijaniem, co skłania do wielu przemyśleń.
W kontekście święta zmarłych, odchodzenia naszych najbliższych warto zastanowić się nad sprawami doczesnymi bezpośrednio związanymi z procesem umierania. Niestety powszechnie przyjęło się, że sprawy związane z zarządzaniem majątkiem na wypadek śmierci i testamentami dotyczą wyłącznie starszych i nieuleczalnie chorych osób, a w rzeczywistości jest to kwestia odpowiedzialności każdego z nas, aby za życia tak rozporządzić swoim majątkiem, by zabezpieczyć przyszłość naszej rodzinie.
W momencie kiedy zdecydujemy się już rozdysponować swoim majątkiem na wypadek śmierci, bardzo ważnym jest, aby forma, w jakiej to uczynimy, była ważna w świetle prawa.
Polski ustawodawca kwestie dotyczące testamentów i dziedziczenia uregulował w Kodeksie Cywilnym i Kodeksie Postępowania Cywilnego. Definicje, przesłanki, zastrzeżenia wyartykułowane w nieprzystępnym prawniczym języku budzą szereg wątpliwości i sprawiają, że niechętnie zajmujemy się spisaniem ostatniej woli
, bo jak, gdzie i czy to w ogóle będzie miało moc prawną?
Zacznijmy od tego, kto może sporządzić testament. W świetle prawa jest to każda osoba pełnoletnia, posiadająca pełną zdolność do czynności prawnych, która nie została ubezwłasnowolniona, mogąca w sposób świadomy i swobodny podjąć decyzję i wyrażać wolę. Ze względu na fakt, iż testament ma charakter osobisty, takiego dokumentu nie może spisać przedstawiciel ustawowy, opiekun, kurator czy pełnomocnik. Podobnie sytuacja wygląda w przypadku małżonków, którzy nie mogą go wspólnie sporządzić.
Brak jest jakichkolwiek ograniczeń czasowych co do jego powstania. Naszą wolę możemy spisać w każdej chwili i wielokrotnie odwołać.
W kwestii miejsca mamy dość duży wybór. Rozporządzić własnym majątkiem można zarówno w domowym zaciszu, jak i przed notariuszem czy w urzędzie gminy/miasta, a nawet na statku powietrznym lub morskim.
W zależności od miejsca sporządzenia testamentu Kodeks Cywilny wyróżnia dwa podstawowe rodzaje testamentu: zwykły i szczególny.
W grupie testamentów zwykłych wyodrębnia się:
Z kolei testamentami szczególnymi są:
W testamencie można rozporządzić swoim majątkiem według uznania, ale należy pamiętać, że gdy chcemy powołać do spadku tylko wybrane osoby ze spadkobierców ustawowych, pominięci będą mieli prawo dochodzić zachowku. Natomiast w sytuacji, gdy ktoś z naszych najbliższych uznawany jest za niegodnego, wówczas w testamencie można go wydziedziczyć, co skutkować będzie pozbawieniem prawa do zachowku.
Podsumowując, testament stanowi jedyny sposób na rozporządzenie majątkiem na wypadek śmierci. W przypadku jego niesporządzenia bądź uznania za nieważny następuje dziedziczenie ustawowe, które rządzi się zupełnie innymi prawami. Może dojść do sytuacji, w której członek rodzinny, którego chcielibyśmy obdarować, otrzyma bardzo małą część z naszego majątku lub nie otrzyma niczego.
Sporządzając testament, niewątpliwie w sposób odpowiedzialny zarządzamy swoim majątkiem nie tylko za życia
, ale i po śmierci. Ten jakże ważny dokument jest wyrazem naszych życzeń, trosk a czasami także obaw. Warto więc, aby każdy z nas zaznajomił się z podstawowymi zagadnieniami prawa spadkowego.
&&
&&
Patrycja Rokicka
Dobrze wyposażona apteczka to bezpieczeństwo i spokój domowników; jej zadaniem jest pomoc w nagłej sytuacji, kiedy trzeba szybko działać, nie czekając na wizytę u lekarza. Warto prawidłowo wyposażyć domową apteczkę, żeby mogła dobrze służyć, gdy będzie to konieczne.
Wyposażenie domowej apteczki
W domowej apteczce nie może zabraknąć materiałów opatrunkowych, są one niezbędne do opatrywania ran powstałych w wyniku skaleczenia czy oparzenia. Zaliczamy do nich: gazę opatrunkową, gaziki jałowe małe i duże, zestawy plastrów z opatrunkiem, plastry bez opatrunku, bandaże, opaskę elastyczną. Dodatkowo musimy posiadać środki antybakteryjne do przemywania ran; najbardziej popularna jest woda utleniona lub roztwór soli fizjologicznej. W naszej apteczce ważne miejsce zajmują również leki o działaniu przeciwbólowym i przeciwgorączkowym, leki na dolegliwości żołądkowo-jelitowe (węgiel leczniczy, krople miętowe, krople żołądkowe), leki przeciw biegunce, leki przeciwwymiotne (powstrzymujące wymioty i nudności), żele na stłuczenia i obrzęki, pianki na oparzenia termiczne, zioła (mięta, rumianek). W okresie letnim warto uzupełnić apteczkę o preparaty, które łagodzą dolegliwości po ukąszeniach owadów (meszek, komarów lub kleszczy), zmniejszają one obrzęki i uczucie swędzenia. Warto zakupić również kompresy żelowe lub kremy łagodzące słoneczne oparzenia. Wyposażając domową apteczkę, nie możemy zapomnieć o podstawowych akcesoriach medycznych, takich jak termometr do pomiaru temperatury ciała, ciśnieniomierz do pomiaru ciśnienia krwi, glukometr do pomiaru i kontroli poziomu glukozy we krwi, termofor, pęseta, rękawiczki jednorazowe, maseczki.
Pamiętaj!
Gotowa apteczka pierwszej pomocy
Jeśli nie chcemy samodzielnie kompletować domowej apteczki, możemy bez problemu zakupić ją w medycznym sklepie stacjonarnym lub internetowym. Takie apteczki zawierają profesjonalne, wysokiej jakości produkty i akcesoria do udzielania pierwszej pomocy. Przykładowy, gotowy do zakupu zestaw osobisty pierwszej pomocy zawiera: bandaż zwykły, bandaż elastyczny, chustę trójkątną, koc termoizolacyjny (folię życia), kompresy jałowe, plaster włókninowy z opatrunkiem, gazik nasączony spirytusem, rękawiczki lateksowe, nożyczki metalowe, sól fizjologiczną do płukania ran, żel do dezynfekcji rąk, zimny kompres błyskawiczny, agrafkę ratowniczą. Do wyposażenia można dodać dowolnie wybrane elementy dodatkowe, według uznania i potrzeby.
&&
&&
Radosław Nowicki
Listopad to miesiąc zadumy, refleksji i wspomnień o ludziach, których już wśród nas nie ma. Część z nich odeszła zbyt wcześnie. Po wielu zostały jednak owoce ich ziemskiej pracy, czyli utwory muzyczne, telewizyjne komentarze, napisane książki, namalowane obrazy i wiele innych dzieł, które sprawiają, że pamięć o ich autorach jest nadal żywa. W swoim tekście chciałbym wspomnieć Zdzisława Ambroziaka - wybitnego sportowca oraz dziennikarza sportowego. Mimo że od jego śmierci minęło już 16 lat, to wciąż wspominany jest jego barwny język komentatorski oraz ponadczasowe felietony. W jednym z nich pisał: Człowiek, kiedy sobie ostro pobiega i bardzo się zmęczy, łatwiej chwyta proporcje ważności. Słowo olimpijczyka
.
Zdzisław Ambroziak urodził się 1 stycznia 1944 roku w Warszawie. Całe swoje sportowe życie związał z siatkówką. Predysponowały go do tego warunki fizyczne, bowiem miał 201 cm wzrostu. Karierę zawodniczą zaczynał w stołecznych klubach. Największe sukcesy odnosił w barwach akademików, zdobywając trzykrotnie mistrzostwo Polski, dwa srebrne i jeden brązowy medal krajowych rozgrywek. Swoich sił próbował także w lidze włoskiej. Był wielokrotnym reprezentantem Polski. W kadrze rozegrał 220 spotkań. Dwukrotnie uczestniczył w igrzyskach olimpijskich - w Meksyku w 1968 roku (piąte miejsce) i w Monachium w 1972 roku (dziewiąte miejsce), dwa razy zagrał w mistrzostwach świata w Pradze w 1966 roku i w Sofii w 1970 roku oraz trzy razy w czempionacie Starego Kontynentu. Największym jego sukcesem był brązowy medal mistrzostw Europy wywalczony w Stambule w 1967 roku oraz drugie miejsce w rozgrywanym w Łodzi Pucharze Świata. Przygodę z reprezentacją zakończył krótko przed erą złotej drużyny Huberta Jerzego Wagnera, więc nie było mu dane świętowanie zdobycia mistrzostwa świata i olimpijskiego złota.
Jego drugą pasją było dziennikarstwo. Pierwsze kroki w nim zaczął stawiać, jeszcze będąc czynnym siatkarzem. Pisał wówczas do Sportowca
. Następnie był publicystą Nowej Europy
, Polityki
i Gazety Wyborczej
. Jego felietony, publikowane w cyklu zatytułowanym Od ściany do ściany
, stanowiły niesamowitą syntezę sportu. Po jego śmierci wydane zostały w zbiorze felietonów Swoje wiem i piszę
.
Dał się również poznać jako świetny komentator sportowy. Dla Telewizji Polskiej, EuroSport i Canal Plus relacjonował przede wszystkim wydarzenia siatkarskie i tenisowe. Jego charakterystyczny niski głos w połączeniu z plastyczną, rzetelną i niesamowitą narracją dodawały magiczności każdemu wydarzeniu sportowemu, a widz, siedząc przed telewizorem, czuł się jakby był w teatrze. Do historii przejdzie jego sylabizowanie niektórych słów, by wspomnieć chociażby ka-ta-stro-fa
czy nie-do-wia-ry
. Do niektórych słów dobierał specyficzne przymiotniki, by relacja stawała się bardziej metaforyczna. Za przykłady mogą posłużyć: stratosferyczny zasięg Gołasia, Polacy - wspaniali atleci, bolesne nieporozumienie na środku siatki. Dużo określeń odnosiło się do siatkówki (na przykład siatkarski grzech śmiertelny, zachowali się jak siatkarskie żółtodzioby, wsteczne siatkarskie odliczanie, siatkarski wiatr w żagle, koło siatkarskiej fortuny). Nieodłącznymi elementami jego komentarza były takie sformułowania jak: dał punkt przeciwnikom na srebrnej tacy, zdobyć punkt przy własnej zagrywce to klucz do szyfru, gra jak z nut, huknął jak z armaty w aut, wracają na boisko po krótkiej rekolekcji czy jakby czytał w otwartej książce. Dzięki temu cały przekaz był żywszy, ciekawszy i nadający konkretnemu wydarzeniu sportowemu dodatkowego smaczku, a osobom niewidzącym umożliwiał orientację w akcji. Nie była to sztampowa relacja, ale opowieść, w której na pierwszym planie byli sportowcy przedstawiani jako bohaterowie.
Jednak jego ziemska przygoda zakończyła się zbyt szybko. Zmarł 23 stycznia 2004 roku. Miał wówczas 60 lat. Nie było więc już mu dane skomentowanie sukcesów męskiej reprezentacji Polski, które zaczęły się w 2006 roku, kiedy to biało-czerwoni wywalczyli wicemistrzostwo świata w Japonii.
Odszedł za wcześnie, niespodziewanie, niesprawiedliwie, ale przedtem z wielkiego sportowca olimpijczyka stał się wielkim dziennikarzem sportowym. Był nie tylko sprawny, kompetentny, rzeczowy i odważny w swoich sądach, ale wniósł też do polskiego dziennikarstwa sportowego nowy ton, własny i niepowtarzalny - tak napisał we wstępie do książki Swoje wiem i piszę
Krzysztof Teodor Toeplitz.
W celu uczczenia pamięci legendarnego sportowca i dziennikarza od 2006 roku w Warszawie odbywał się coroczny Memoriał Zdzisława Ambroziaka, który był turniejem towarzyskim. Brały w nim udział czołowe polskie zespoły, a nawet rywale z Włoch czy Turcji. Dotychczas ostatnia edycja zmagań odbyła się w 2017 roku, a wygrała ją drużyna z Olsztyna. Mimo że memoriał już nie jest organizowany, to wspomnienia o Ambroziaku wciąż są żywe.
Zdzisław Ambroziak potrafił w bardzo humorystyczny a zarazem obrazowy sposób odnosić się do siatkówki. Jedną z jej istotniejszych cech jest zespołowość, o której w jednym ze swoich felietonów napisał w następujący sposób: Zespołowość w siatkówce wymuszona jest przez przepisy. Tu zawodnik dotyka piłki przez krótką chwilę. Później musi dotknąć ją inny, za chwilę jeszcze inny. Grający są nieustannie spleceni pajęczyną zależności, od której nie ma ratunku. Ta zależność może być zbawienna, jeśli potrafimy przełamywać własne słabości, korzystając z siły partnera, świadomi, że za chwilę role mogą się odwrócić. Może też prowadzić do katastrofy, jeżeli własną słabością, choć przecież bez takiej woli, zainfekujemy partnerów jak wirusem. Ten mechanizm decyduje o twardości i charakterze drużyny
.
O swojej ukochanej siatkówce Ambroziak twierdził, że jest jeszcze coś trudno uchwytnego, choć często decydującego. Siatkówka jest bowiem sportem wyjątkowym, dyscypliną - jestem o tym przekonany - najbardziej zespołową ze wszystkich
. Odnosząc się do tych słów, można by rzec, że Zdzisław Ambroziak był dziennikarzem wyjątkowym, nieszablonowym i niepowtarzalnym. Bez wątpienia zalicza się do elity polskiego dziennikarstwa, obok takich postaci, jak chociażby Bohdan Tomaszewski czy Tomasz Zimoch. Jego styl komentowania i pisania o sporcie przejdzie do historii, a dla wielu dziennikarzy może być obecnie wzorem do naśladowania, ale niedoścignionym wzorem. Nie da się go bowiem podrobić, skopiować, wykorzystać jego magiczne sformułowania, bo Ambroziak był i będzie tylko jeden.
&&
&&
Alicja Cyrcan
Listopad to czas zadumy, przemyśleń i podsumowań dobiegającego roku, a czasem całego naszego życia. Powoli przygotowujemy się do świąt, spotkań z rodziną, z tymi, którzy są wśród nas oraz z tymi, którzy odeszli już do Wieczności...
Jest to również czas corocznych porządków na cmentarzach, czas, który wymaga od nas dobrej organizacji. Zdarza się, że w ciągu roku najzwyczajniej brakuje nam siły na uporządkowanie grobów, albo po prostu nie mamy z kim pojechać na cmentarz, a bez osoby widzącej trudno jest posprzątać wypalone znicze, zeschnięte kwiaty, zniszczone wiązanki czy nagromadzone liście. Nie mówiąc już o trwałym zabezpieczeniu kamiennych elementów: płyty nagrobnej, pomnika czy kamiennego wazonu, tak by przetrwały w dobrym stanie kolejny rok.
Swoimi radami pragnę sprawić, żeby opieka nad grobami naszych bliskich nie była trudna, lecz sprawna i owocna.
Domowe sposoby na czyszczenie nagrobków
Kamienne elementy dobrze wyczyścimy płynem do mycia naczyń rozcieńczonym w ciepłej wodzie. Wystarczy polać nagrobek roztworem wody z płynem, przetrzeć gąbką, zmyć czystą wodą, na koniec dokładnie wytrzeć ręcznikiem papierowym (dobrej jakości). Plamy z wosku usuniemy, zeskrobując delikatnie wosk, np. kawałkiem drewna (drewno nie uszkodzi kamienia), następnie polejemy małą ilością octu i szczoteczką wyszorujemy zabrudzone miejsce. Na koniec przetrzemy ściereczką nasączoną sokiem z cytryny i ponownie wytrzemy suchym ręcznikiem papierowym. Na rdzę pomoże pasta przygotowana z sody oczyszczonej i wody utlenionej. Łatwo ją przygotujemy: wystarczy wlać do pojemniczka wodę utlenioną, dodać sodę (w ilości, która pozwoli uzyskać konsystencję pasty) i dokładnie wymieszać. Tak przygotowaną pastę trzeba nanieść na miejsce z rdzą, odczekać kilka minut, przetrzeć gąbką do mycia naczyń, na koniec spłukać wodą i wytrzeć do sucha. Jeśli chcemy poprawić wygląd całego pomnika, dobrze jest przetrzeć go ściereczką nasączoną octem. To niezawodny sposób na odświeżenie koloru kamiennego nagrobka. Sprzątając nagrobki, unikajmy ostrych narzędzi - płyty nagrobkowe łatwo zarysować, a powstałe rysy są praktycznie nie do usunięcia.
Inne rozwiązania
Obecnie w sprzedaży dostępne są specjalistyczne produkty do konserwacji i czyszczenia nagrobków: chemiczne aerozole, koncentraty, spraye, które dobrze usuwają takie zabrudzenia, jak mech, ptasie odchody, sadza, ślady po wodzie od podlewania kwiatów, brud atmosferyczny, błoto, wosk po świecach. W ofercie dostępne są również specjalne kleje uszczelniające szczeliny i pęknięcia kamiennych płyt czy pomników.
Jeśli zabraknie nam czasu i sił, zawsze możemy skorzystać z usług wyspecjalizowanych firm, których pracownicy pomogą nam uporać się z porządkami. Wykonają usługę czyszczenia nagrobków czy całorocznej opieki nad grobami. Oprócz mycia nagrobków oferują cały wachlarz usług dostosowany do indywidualnych życzeń klientów. Pamiętajmy jednak, że za taką usługę będziemy musieli zapłacić.
&&
&&
Edyta Miszczuk
Mam taki zwyczaj, że codziennie w godzinach przedpołudniowych zasiadam do filiżanki świeżo zmielonej i zaparzonej w ekspresie kawy. Piję czarną i gorzką, bez dodatku mleka i cukru. Zimową porą dodaję szczyptę cynamonu i kardamonu. Ale do mocnej, gorzkiej kawy potrzebny mi jest słodki dodatek. Na ogół przynoszę go z pobliskiej cukierni, bo tak łatwiej i wygodniej. Czasem jest to sernik z brzoskwiniami, czasem małe drożdżowe rogaliki z marmoladą, czasem rurka z kremem lub bitą śmietaną, czasem napoleonka, a czasem tylko zwyczajny pączek. Jednak żaden kupny kawałek ciasta czy ciasteczka nie zastąpi tego domowego, wykonanego własnymi rękami. Mnie najwięcej satysfakcji sprawia sam proces twórczy, począwszy od gromadzenia składników, a skończywszy na umieszczeniu blachy z surowym ciastem w piekarniku. Tyle że zajęcia kuchenne, choć same w sobie dostarczają mi mnóstwo frajdy, wykonywane bezwzrokowo bywają co najmniej frustrujące; dlatego na ogół przygotowuję potrawy łatwe do przyrządzenia i wielokrotnie wypraktykowane. Za to staram się, żeby przygotowane przeze mnie potrawy były smaczne i ładnie podane.
To samo dotyczy wypieków. A piec lubię i lubię sobie w kuchni poeksperymentować. Dobrze jest też, gdy pieczenie ciast nie wymaga nadmiernego nakładu sił fizycznych i intelektualnych czy zastosowania specjalistycznego sprzętu, a mimo wszystko po upieczeniu nasz wypiek dobrze smakuje. To tyle tytułem wstępu - przechodzę do meritum.
Muffinki znają wszyscy, choćby ze słyszenia. To takie małe babeczki, które, płacąc kilka złotych za sztukę, można kupić w niemal każdej cukierni lub za kilkanaście złotych (za 20 lub 25 sztuk) upiec samemu. Te, które ja kupuję, mają smak mocno przesłodzonej babki piaskowej - no nic szczególnego. Co innego, gdy robię je sama, a od pewnego czasu robię często, za każdym razem na inną nutę smakową. Zapewniam, że muffinki to najprostszy wypiek pod słońcem. Można je wykonać w każdej chwili i w każdej kuchni. Ba, może to zrobić każdy z nas, niezależnie od wieku, płci i umiejętności. Wystarczy wiedzieć, gdzie w mieszkaniu jest kuchnia, w kuchni stół, szafka z garnkami i miskami oraz szuflada ze sztućcami. Dobrze też wiedzieć, gdzie w naszej kuchni znajdują się produkty typu mąka, cukier, jaja czy olej. Ale przede wszystkim potrzebne są chęci. A czy do wyrobu muffinek niezbędne są specjalne muffinkowe foremki? Odpowiedź brzmi: tak i nie.
Ja chyba raz lub dwa zastosowałam małe, papierowe foremki, nadające wypiekowi kształt małej babeczki i prawie się zniechęciłam. Jak dla mnie za dużo było pracy z wkładaniem małych porcji ciasta do niewielkich foremek. Jako bezwzrokowiec nigdy też nie miałam pewności, która foremka jest już wypełniona masą, a która wciąż pusta. Z samych muffinek rezygnować nie zamierzałam, ale o kupowaniu gotowych nie było już mowy. Po prostu użyłam do pieczenia jednej większej formy, czyli keksówki. I to był genialny pomysł. Dlatego też, stosownie do wymiarów, mój wypiek nazywa się muffiną. Latem najczęściej piekę muffinę cytrynową, a jesienią i zimą cynamonową. Niezależnie od pory roku sprawdza się muffina czekoladowa. Mnie i mojej mamie najbardziej smakuje muffina migdałowa, zachęcam Czytelników do jej przygotowania, przepis jest prosty, nie wymaga dużo czasu.
&&
Proste, nieprawdaż? No, może nie za pierwszym razem. Ale, jak mówi klasyk, najtrudniejszy pierwszy krok, bo potem idzie się już po własnych śladach.
Muffina to niezwykle wdzięczny wypiek - trzeba się bardzo starać, żeby się nie udał. Można zamieniać jedne smakowe składniki na drugie i wprowadzać nowe - oczywiście w ramach zdrowego rozsądku. Cukier migdałowy śmiało można zastąpić kokosowym, waniliowym, pomarańczowym, cytrynowym czy cynamonowym, a w ramach dodatku bakaliowego zastosować mieszankę studencką. Żeby upiec muffinę czekoladową, wystarczy do masy dodać dwie łyżki kakao i jedną trzecią tabliczki czekolady połamanej lub startej na tarce z dużymi oczkami. W tej muffinie doskonale sprawdza się cukier z wanilią Bourbon z Madagaskaru z ziarenkami wanilii (12 g) lub po prostu laska wanilii. Przysłowiową wisienką na tym torcie będą - nomen omen - suszone wiśnie oraz posiekane orzechy włoskie. No mniam!
Wiśnie suszone metodą chłodnego powietrza znalazłam w jednej z popularnych sieciówek, na półce z suszonymi owocami mango, papai i passiflory (marakuja). Cukry smakowe kupuję w sklepach spożywczych - tych małych, osiedlowych i tych dużych, wielkopowierzchniowych. W syropy smakowe (cytrynowy, pomarańczowy, waniliowy, migdałowy, cynamonowy, orzechowy, miętowy) zaopatruję się w sklepach z kawą i herbatą. Orzechy nerkowca, brazylijskie, ziemne i pistacjowe, suszone morele i żurawiny są do kupienia niemal w każdym warzywniaku. Nieco trudniej dostać imbir kandyzowany, a doskonale sprawdza się w muffinie z cukrem cynamonowym. Do tej muffiny dodaję także rozdrobnione orzechy laskowe oraz syrop do kawy i deserów o smaku orzechów laskowych.
Ponieważ w moim domu są diabetycy, więc cukier tradycyjny zamieniam na cukier ze stewii w ilości dwóch lub trzech łyżeczek. Ostatnio mąkę pszenną zastępuję orkiszową - tak też można piec i to bez szkody dla muffiny. Poza tym do wypieków na słodko zawsze dodaję szczyptę soli, bo - wbrew pozorom - słono-gorzka w smaku sól podkreśla słodycz potrawy.
A jak bezwzrokowo sprawdzić, czy muffina się upiekła? Na pewno warto wspomagać się węchem oraz minutnikiem kuchennym. Używa się też do tego drewnianej wykałaczki lub zwykłej zapałki z odłamaną główką siarczaną, którą wbija się w gorące ciasto. Jeżeli patyczek jest suchy, to znaczy, że ciasto jest już upieczone, czyli można wyłączyć piekarnik i po kilku minutach wyjąć wypiek i oddać się radosnej konsumpcji. Jeśli wykałaczka jest wilgotna i oblepiona ciastem, to znaczy, że nasza muffina jest jeszcze surowa. Test patyczkowy robimy pod koniec przewidzianego czasu pieczenia. Nie wolno co kilka minut otwierać piekarnika i wietrzyć ciasta, bo się przeziębi i w najlepszym wypadku zrobi się zakalec.
&&
Z polszczyzną za pan brat
&&
Tomasz Matczak
Język polski jest bogaty w przysłowia i powiedzenia. Większość z nich jest spuścizną po przodkach, więc nierzadko występujące tam słowa są już przestarzałe. Jakkolwiek potrafimy bezbłędnie stosować powiedzenia, czyli dopasować je do konkretu sytuacyjnego, to już znaczenia ich elementów składowych mogą nie być tak oczywiste.
Ostatnio zainteresowałem się wyrażeniem nudy na pudy
. Co to jest nuda wiem, ale czym są owe tajemnicze pudy? Okazuje się, że to liczba mnoga od rzeczownika pud. Dawniej pud był miarą wagi, ciężaru i masy używaną w Carskiej Rosji, a także w dawnym Królestwie Polskim. Pud był równy 40 funtom, czyli 16,38 kg. Oficjalnie miarę tę zniesiono w Polsce w 1918 roku, lecz używano jej jeszcze na wsiach nawet po drugiej wojnie światowej. Pud był czymś sporych rozmiarów, więc nasi przodkowie chętnie używali przenośnego określenia czegoś na pudy
, czyli czegoś bardzo dużo. Z pewnością przy powstawaniu powiedzenia nudy na pudy
nie bez znaczenia jest rym dwóch wyrazów.
Jan Brzechwa w wierszu pt. Śledź i dorsz
pisał: Owszem tu są takie nudy, że jeść można sól na pudy
.
W ten sposób upowszechniło się w polszczyźnie nieco żartobliwe powiedzenie nudy na pudy
. Myślę, że przy obecnej mnogości mediów nabiera ono szczególnego znaczenia. Niestety, nierzadko po włączeniu radia, telewizji czy podczas przeglądania social mediów lub Internetu można tylko wzruszyć ramionami i zacytować pod nosem to powiedzenie.
Co innego Sześciopunkt
!
Tutaj nigdy nie wieje nudą!
&&
&&
Małgorzata Gruszka
Tradycja święta zmarłych skłania do myślenia o tych, którzy odeszli od nas na zawsze. Takie odejścia to jeden z wielu rodzajów rozstań, jakich doświadcza każdy z nas. W listopadowym poradniku psychologa piszę o tym, czym jest rozstanie, jak je przeżywamy i jak sobie z nim poradzić.
Rozstania w naszym życiu
Rozstania to stały i nieunikniony element naszego życia. Rozstajemy się z miejscami, aktywnościami i ludźmi. Chcemy tego czy nie, żegnamy się z poszczególnymi etapami życia, które stopniowo przechodzą w kolejne. Oglądając się za siebie, niejednokrotnie czujemy żal i tęsknotę za dzieciństwem, młodością, rodzicielstwem czy aktywnością zawodową. Bywa i tak, że cieszymy się, iż jakiś etap mamy już za sobą. Smak rozstania nie zawsze jest gorzki, choć słowo to kojarzymy raczej negatywnie.
Jak przeżywamy rozstanie?
Przeżycie rozstania zależy głównie od tego, czy i jaki mamy na nie wpływ. Podejmując decyzję o rozstaniu, nawet jeśli jest przykre - kierujemy się jakąś przyszłą korzyścią. Świadomie robimy w życiu miejsce dla kogoś lub czegoś innego. O wiele trudniej radzimy sobie z rozstaniami, których nie chcemy, a które i tak nas dotykają. Dotykają głównie emocjonalnie, bo często rozumiemy, że są konieczne.
Rozstanie w związku
Formalne i nieformalne związki czasem się rozpadają. Tego typu rozstanie na ogół łączy się z poczuciem zmarnowanego czasu i zmarnowanej inwestycji emocjonalnej. Jest lżej, gdy rozstanie w parze zachodzi za obopólną zgodą partnerów. W sytuacji, gdy jedna z osób decyduje się odejść, druga praktycznie nie może nic zrobić. Musi zgodzić się z decyzją tej pierwszej, bo nikogo nie da się zmusić do życia z drugim człowiekiem. Sytuacja emocjonalna osoby porzuconej jest dużo trudniejsza niż tej, która odchodzi. Odchodząca podejmuje decyzję i postępuje zgodnie z nią, nawet jeśli płaci za to dużym poczuciem winy z powodu odejścia. Osoba porzucona przeżywa zazwyczaj szok i musi uporać się z czymś, na co w ogóle nie jest przygotowana.
Rozstanie z dziećmi
Dla wielu osób ogromnym problemem jest rozstanie z dziećmi rozpoczynającymi samodzielne życie poza domem. Mówi się nawet o tzw. syndromie pustego gniazda. Syndrom ten to cierpienie wywołane pustką w domu i w życiu, odczuwaną po wyprowadzce dorosłych dzieci.
Rozstanie w przyjaźni
Niektóre przyjaźnie trwają całe życie, inne stopniowo zamierają, by w końcu przestać istnieć. Najlepsi przyjaciele mogą rozstać się w gniewie, po czym - za jakiś czas do siebie wrócić. Stopniowy i postępujący niepostrzeżenie rozpad przyjaźni następuje na skutek braku wspólnych przeżyć. Przeżyć tych zaczyna brakować, gdy przyjaciele ze szkolnej ławki idą do różnych szkół; studenci kończą studia i podejmują pracę w różnych miejscach; ktoś się przeprowadza; ktoś zmienia pracę; ktoś odchodzi na emeryturę; ktoś przestaje uprawiać jakiś sport lub pielęgnować jakąś pasję. Niezamierzone rozstania z przyjaciółmi są często wynikiem rozchodzenia się płaszczyzn życiowych. Przyjaźń karmi się wspólną codziennością, wspólnymi doświadczeniami i przeżyciami. Do podtrzymania jej nie zawsze wystarcza wzajemne relacjonowanie osobnych przeżyć.
Rozstania wymuszone okolicznościami zewnętrznymi
Wielu ludzi doświadczyło rozstań wymuszonych przez okoliczności zewnętrzne, takie jak konflikty zbrojne, zmiany geopolityczne, ucieczki, przesiedlenia itp. Rozstaniom takim towarzyszą silne negatywne emocje, takie jak lęk, tęsknota i niepewność o przyszłość. Często okazuje się, że odnalezione po latach bliskie osoby stały się zupełnie obce, a odwiedzone miejsca zupełnie inne niż te, z którymi się rozstawali.
Rozstanie z przyczyn ekonomicznych
Wiele par decyduje się obecnie na czasowe rozstanie z przyczyn ekonomicznych. Ktoś wyjeżdża do pracy za granicę, ktoś inny zostaje w kraju. Tego typu rozstania mają sens i nie niszczą relacji międzyludzkich, jeśli nadaje się im cel i ramy czasowe. Na przykład para umawia się, że on lub ona przepracuje dwa lata poza krajem w celu zarobienia określonej kwoty na określony cel. Po upływie wyznaczonego czasu osoba pracująca za granicą wraca do kraju i wspólnie realizują wyznaczony wcześniej cel. Niestety, w praktyce często jest tak, że pobyt za granicą nie ma z góry określonych ram czasowych i zarobkowych lub - mimo ich określenia - przedłuża się w nieskończoność. Szkoda tracić dobrze płatne zajęcie za granicą; chce się zgromadzić więcej środków itd. Czas mija i niegdysiejsza para coraz więcej czasu spędza osobno. Rozłąka pozbawiona ram czasowych i wyraźnie określonego celu sprawia, że ludzie uczą się żyć z dala od siebie. Z upływem czasu przestają być sobie bliscy.
Rozstanie nagłe
Nagłe rozstanie to coś, z czym bardzo trudno się uporać. Pierwszą reakcją na taką okoliczność jest szok i niedowierzanie. Może również pojawić się wypieranie rzeczywistości i iluzja, że za chwilę wszystko będzie jak dotąd. Nagłe rozstania często wywołują długotrwałą złość, smutek i rozpacz. Trzeba czasu i sprzyjających okoliczności do tego, by pogodzić się z nową sytuacją.
Rozstanie przez śmierć
Bliżej i bardziej szczegółowo o rozstaniu przez śmierć, reakcji na nie i sposobach radzenia sobie z nim pisałam w zeszłorocznym listopadowym numerze Sześciopunktu
, w artykule pod tytułem Oswoić śmierć
.
Rozstanie z widzeniem
Częściowa lub całkowita utrata wzroku oznacza częściowe lub całkowite rozstanie ze światem wizualnym. Oznacza także rozstanie z sobą jako osobą w pełni lub częściowo korzystającą ze wzroku. Rozstaniu z widzeniem i radzeniu sobie z nim poświęcone były trzy części Poradnika psychologa
zatytułowane Tracimy wzrok i co dalej?
.
Jak radzić sobie z rozstaniem
Rozstania, których nie chcemy i które nie zależą od nas, mają wspólną cechę: jest nią pustka, którą odczuwamy mniej lub bardziej boleśnie, zwłaszcza krótko po rozstaniu. Gdy ktoś lub coś znika z naszego życia wbrew naszej woli, odczuwamy silne emocje i dotkliwy brak.
Pozwól sobie na emocje
Silne i negatywne emocje są naturalną reakcją na niechciane rozstanie z jakimś elementem naszej rzeczywistości. Obserwuj siebie i to, co się w tobie dzieje. Nazywaj emocje i własne stany emocjonalne. Nie bój się przyznawać do złości, smutku, frustracji, żalu, niepokoju i lęku. Znajdź w swoim otoczeniu osoby, z którymi możesz rozmawiać o tym, co czujesz. Pamiętaj: przez jakiś czas po niechcianym rozstaniu jest ciężko i tak musi być.
Zapełnij pustkę
Na tyle, na ile to możliwe staraj się zapełnić pustkę powstałą po rozstaniu. Organizuj dzień tak, by możliwie najwięcej czasu spędzać na jakimś zajęciu; wyjdź do ludzi; zacznij pielęgnować jakąś pasję; bądź aktywny. Samotne przebywanie w domu i koncentrowanie się na stracie poniesionej przez rozstanie potęguje ilość i siłę destrukcyjnych myśli. Rozstanie często zaburza dotychczasową przestrzeń życiową i emocjonalną. Zaraz po nim można nie mieć ochoty ani siły na cokolwiek. Ważne, by kontrolować ten stan i nie zatrzymać się na etapie złości, zniechęcenia, żalu i braku nadziei.
Pozwól sobie na szczęście
Po bolesnym rozstaniu często nie pozwalamy sobie na szczęście. Ignorujemy, blokujemy lub odpychamy od siebie wszelkie przejawy dobrego nastroju i zadowolenia z życia. Wydaje nam się, że po tym co przeżyliśmy, nie można już cieszyć się życiem. To błąd. Nawet najbardziej bolesne rozstanie nie powinno determinować życia, które jest przed nami. Ciesz się każdą oznaką powrotu do równowagi psychicznej po bolesnym rozstaniu.
Wybacz sobie rozstanie
Istnieją w życiu rozstania, z powodu których czujemy się winni. Jeśli rozstanie traktujemy jako porażkę i czujemy, że w jakiś sposób przyczyniliśmy się do niego, zadręczanie się tym nie ma sensu. Sens natomiast ma rzeczowe nazwanie własnych błędów i wyciągnięcie z nich konstruktywnych wniosków na przyszłość.
Korzystaj z perspektywy czasu
Perspektywa czasu pozwala inaczej spojrzeć na wszystko, co nas spotyka. Podobnie ma się rzecz z rozstaniem. Z początku może wydawać się końcem świata, z upływem czasu może okazać się najlepszym wyjściem z sytuacji. Upływ czasu pomaga w znalezieniu sensu życia bez osoby, miejsca lub aktywności, z którą musieliśmy się rozstać. Czas pozwala zrozumieć, że nasze życie wciąż ma sens, a my możemy trwać i cieszyć się nim mimo doznanej straty.
&&
&&
Paweł Wrzesień
Za oknami na dobre rozgościł się listopad. Zarówno jesienna pogoda jak i obchodzony niedawno Dzień Wszystkich Świętych nastraja nas melancholijnie, skłaniając do wspominania osób bliskich, których nie ma już z nami. Myślimy o razem przeżytych chwilach i o tym wszystkim, co nas z nimi łączyło. Często im więcej czasu mija od ich odejścia, tym łatwiej nam przywoływać w myślach dobre wspomnienia i rozpamiętywać je z uśmiechem. Czas bowiem, jeśli nawet nie leczy ran, to przynajmniej przykrywa litościwą warstwą niepamięci to, co najbardziej bolało nas kiedy dowiedzieliśmy się o nieuniknionej stracie. O ostatnich chwilach przeżytych wraz z bliskimi, których już nie ma, będziemy jednak pamiętać zawsze. Zawsze też będą powracać pytania o to, czy na pewno zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy, aby pomóc im kiedy było to jeszcze możliwe, o to czy pożegnaliśmy się z nimi w należyty sposób i czy udało się wyjaśnić wszystkie nazbierane przez lata wspólnego życia pretensje, niedomówienia i urazy. Im bliżej byliśmy związani uczuciowo, tym silniej owe pytania mogą do nas powracać. Pożegnania są bowiem czymś nieuniknionym, niezależnie od tego, jak bardzo współczesny, skomercjalizowany świat chce od nas odsuwać myślenie o śmierci, każąc nieustannie się bawić, podejmować wyzwania i iść do przodu.
Gdy bliscy odchodzą nagle, pożegnać możemy się tylko w duchu; zdarza się jednak, iż zostajemy doświadczeni świadomością nieuchronnego rozstania, lecz został nam ofiarowany czas, aby towarzyszyć kochanej osobie w jej ostatniej życiowej drodze. Pragnę dodać, że pisząc te słowa, opieram się na własnym doświadczeniu ciężkiej choroby i śmierci mamy.
Co zatem zrobić, aby godnie towarzyszyć naszym bliskim w ich ostatnich dniach, tak by potem zyskać poczucie, iż zrobiliśmy to, co było w naszej mocy, aby pomóc im w pożegnaniu się z doczesnością?
Nie da się przygotować na informację o ciężkiej czy nieuleczalnej chorobie kochanej osoby, zawsze spada ona jak grom z jasnego nieba. Z początku naturalną reakcją bywa próba wyparcia prawdy lub targowania się z losem. Łudzimy się, że może to pomyłka lekarska lub obiecujemy, że jeśli tylko z tego wyjdzie, to dokonamy jakiegoś osobistego poświęcenia, zrobimy coś, co w domyśle będzie zapłatą losowi za odzyskane zdrowie bliskiego nam człowieka. Po pewnym czasie przyjmujemy jednak prawdę do wiadomości i często jest to moment, gdy przekuwamy nasz żal i strach w potrzebę działania. To niezwykle ważny okres, kiedy planujemy to co możemy zrobić, aby nieść pomoc i wykorzystać wszelkie dostępne formy ratunku. Aby dobrze wykorzystać swoje siły, należy jednak pamiętać o tym, żeby zarówno wtedy, jak też na każdym innym etapie choroby, stać w prawdzie zarówno z bliską nam osobą, jak i ze samym sobą. Wtedy bowiem pojawiają się pokusy, mogące zwieść nas na manowce. Gnani rozpaczą i chęcią działania łatwo możemy paść łupem rozmaitych znachorów obiecujących cudowne wyzdrowienie, oferujących niekonwencjonalne metody leczenia, z zasady bardzo kosztowne, a czasem prowokujące wręcz do rezygnacji z tradycyjnych form terapii. Ta sytuacja wymaga od nas siły ducha i dojrzałości wyrażającej się w świadomości rzeczywistego stanu zdrowia chorego i tego, co jest w tym stanie możliwe do zrobienia. Oczywistością jest nasze pragnienie jego powrotu do zdrowia, lecz jeśli pozwolimy marzeniom przesłonić nam rzeczywistość, możemy wyrządzić więcej szkody niż pożytku.
Nie oznacza to oczywiście, iż nie warto wspomagać leczenia szpitalnego choćby właściwie dobraną, wzmacniającą organizm suplementacją, czy otoczyć chorego wsparciem religijnym i psychologicznym. Jest to jednak zupełnie inna forma pomocy, współgrająca z leczeniem podstawowym udzielanym przez lekarzy i podawana choremu za ich wiedzą i aprobatą. Może ona podtrzymać w pacjencie wiarę w wyzdrowienie, nawet jeśli szansa na nie jest znikoma. Zostało bowiem udowodnione naukowo, iż nadzieja osoby chorej na sukces terapii sprawia, że jej organizm mniej poddaje się chorobie. Jest także bardzo ważne, aby tę nadzieję w chorym wspomagać, przede wszystkim dając mu odczuć, że sami ją odczuwamy.
Warto snuć plany na przyszłość i angażować w nie pacjenta emocjonalnie, a także umiejętnie podtrzymywać jego zainteresowanie, nawet błahymi sprawami życia codziennego, toczącymi się poza murami szpitala czy hospicjum. Warto utrzymywać te więzy łączące chorego z doczesnym światem również wtedy, gdy sami wiemy, że z chorobą wygrać się nie da. Sami musimy także zdobyć się na męstwo i hart ducha, aby mimo własnego lęku i bólu stanowić wsparcie i dodawać otuchy. Pamiętajmy, że nawet postawą ciała czy tonem głosu wysyłamy do otoczenia konkretne komunikaty, a osoba chora nie powinna wyczuwać z naszej strony rozpaczy czy rezygnacji. Nie oznacza to oczywiście, że do samego końca powinniśmy być wesołkami opowiadającymi zabawne anegdotki, jak gdyby nic złego się nie działo. Nasz optymizm powinien być mądry, to znaczy niepodszyty fałszem. Nie mamy bowiem prawa okłamywać bliskiej nam osoby, mówiąc, że wszystko jest na dobrej drodze, jeśli jest wręcz odwrotnie.
Chory przede wszystkim zasługuje na prawdę, ona bowiem daje mu prawo wyboru, jak sam chce się z nami pożegnać i jakie sprawy do załatwienia uznaje za istotne. Jako ludzie mamy wolność decydowania o sobie, a nie da się tego zrobić, jeżeli nie jesteśmy świadomi swojego stanu.
Towarzysząc człowiekowi na tej ostatniej drodze, warto czerpać optymizm nawet z najprostszych rzeczy, ze śniadania, które chory zjadł ze smakiem czy z tego, że miał siłę na kilkuminutową rozmowę, jeżeli trudno o większe powody do radości. Wiedząc, że zbliża się moment rozstania, możemy odczuwać potrzebę wyjaśnienia z bliskim dawnych spraw, rodzinnych tajemnic czy przemilczanych zatargów. Dobrze jest jednak ograniczyć własne potrzeby i zwrócić się ku potrzebom osoby chorej. Możemy delikatnie zasygnalizować temat, lecz zostawmy jej prawo wyboru, czy chce daną kwestię poruszyć i wyjaśnić dawne zaszłości. Podobnie jest z kontaktem fizycznym. Sami możemy odczuwać potrzebę bliskości, przytulenia czy potrzymania za rękę. Wielu chorych jest jednak wyczulonych na dotyk, sprawia on im dyskomfort lub zwyczajnie nie odczuwają takiej potrzeby. Warto odbierać tego typu sygnały z ich strony, aby nieświadomie nie sprawić przykrości.
A gdy nadejdzie już chwila ostatecznego pożegnania, warto po prostu być obok, nie obwiniając samych siebie, jeśli nam się coś nie uda. Mówi się zresztą czasem, że umierający sam wybiera sobie chwilę odejścia i sam decyduje czy chce, aby mu wówczas towarzyszyć. Później pozostaje nam troska o siebie i o godne przejście przez kolejne etapy żałoby. Pozostają także wspomnienia, które warto przechowywać w pamięci. Upływ czasu sprawi, że wspominanie wspólnych chwil będzie coraz mniej bolesne, a zacznie stanowić otuchę i ulgę w tęsknocie. Dopóki pamiętamy, dopóty bliski nam człowiek będzie wciąż żywy w naszym sercu, nawet jeśli wszystko, co możemy dla niego teraz zrobić, to modlitwa i odwiedziny na cmentarzu.
&&
Piotr Malicki
Na rzecz osób z dysfunkcją wzroku w Polsce działa kilka organizacji pozarządowych, które udostępniają wydarzenia kulturalne osobom niewidomym oraz słabowidzącym przede wszystkim przez dodanie ścieżki audiodeskrypcji, czyli opisu tego co dzieje się na filmowym ekranie lub scenie teatralnej. Jednym z większych wydarzeń w naszym kraju a nawet w Europie już od wielu lat jest Festiwal Kultury i Sztuki dla Osób Niewidomych organizowany w Płocku przez Stowarzyszenie De Facto
. W poniższym artykule opowiem Wam dokładnie, co to jest za festiwal, jak wygląda całe wydarzenie, gdzie mieszkają wszyscy uczestnicy święta kultury, kogo ze znanych polskich osobistości udało mi się tam poznać oraz powiem, jak z powodu epidemii w tym roku odbywało się to wydarzenie.
Stowarzyszenie De Facto
jest na pewno Wam dobrze znane z różnych form upowszechniania kultury dla osób z dysfunkcją wzroku. Jednak największym organizowanym przez De Facto
wydarzeniem jest Festiwal Kultury i Sztuki dla Osób Niewidomych odbywający się co roku w Płocku. Jest to prawdziwe święto kultury z wieloma wydarzeniami dostosowanymi dla wszystkich osób mających problemy ze wzrokiem. Podczas tego festiwalu można obejrzeć kilkanaście filmów oraz spektakl teatralny, a wszystko opatrzone ścieżką audiodeskrypcji. Poza tym cała festiwalowa publiczność ma okazję uczestniczyć w różnych koncertach znanych zespołów oraz wokalistów, posłuchać recenzji interesującej książki, a nawet porozmawiać ze znanymi osobistościami ze świata kultury.
Festiwal Kultury i Sztuki odbywa się zwykle pod koniec września i trwa przez cały tydzień. Zapisane osoby mają zapewnione bezpłatne uczestnictwo we wszystkich wydarzeniach festiwalu oraz bezpłatne zakwaterowanie i wyżywienie w Ośrodku Studnia
. Wydarzenia kulturalne odbywają się codziennie od rana do późnych godzin wieczornych. Zazwyczaj są to bloki godzinowe 09.00-13.00, 17.00-20.00 i 21.00-24.00. Na miejsca wydarzeń kulturalnych dowozi uczestników specjalnie wynajęty miejski autobus. Przed każdym pokazem filmowym odbywa się wprowadzenie do produkcji przez znanego krytyka filmowego, który po obejrzeniu danego filmu prowadzi dyskusję z widzami. Dodatkowo w wielu pokazach uczestniczą specjalni goście, którzy są jakoś związani z wyświetlanym filmem, np. aktorzy oraz reżyserzy.
Osobiście miałem okazję uczestniczyć w tym Festiwalu już czterokrotnie. Podczas każdej z edycji mogłem obejrzeć produkcje filmowe zarówno te mało znane, jak i te, które otrzymały wybitne nagrody. W mojej pamięci najbardziej zapadł film z kategorii horroru, pod tytułem Obecność
, gdzie tekst audiodeskrypcji na żywo odczytywał świetny teatralny aktor Mariusz Pogonowski. Nigdy nie zapomnę tego strachu w głosie Mariusza Pogonowskiego, który dodawał dodatkowego dreszczyku i świetnie pozwalał wczuć się w akcję odtwarzanej produkcji. Zawsze też czekam na spektakl teatralny, który grany jest przez znakomitych aktorów i przedstawia różne życiowe sytuacje pokazane w komediowy sposób. Dodatkowo miałem możliwość spotkać wiele znanych osób ze świata kultury, takich jak Krystyna Sienkiewicz, której występ rozśmieszył mnie do łez, Andrzej Seweryn, który swoim świetnym głosem odczytywał różne teksty oraz znanych aktorów i reżyserów, jak Robert Więckiewicz, Kinga Preis oraz Dorota Kędzierzawska.
Podczas każdej edycji można spotkać znane osobistości, porozmawiać z nimi oraz zrobić zdjęcie i wziąć autograf.
Niestety ostatnie miesiące, które minęły nam pod znakiem pandemii, sprawiły, że tegoroczna edycja Festiwalu Kultury i Sztuki dla Osób Niewidomych musiała się odbyć online. Miało to miejsce od 19 do 25 września, kiedy odbyło się 25 wydarzeń kulturalnych dostosowanych dla osób z dysfunkcją wzroku. Stowarzyszenie De Facto
stanęło przed bardzo dużym wyzwaniem, aby zorganizować takie wydarzenie w Internecie, ale wyszło z tego obronną ręką, ponieważ poza małymi problemami wszystko działało jak trzeba. Festiwal odbył się na systemie BigBlueButton i był dostępny po zalogowaniu się na stronie https://festiwal.defacto.org.pl/b/jer-ken-ncv.
W lipcu i sierpniu przeprowadzono testy oprogramowania z zapisanymi uczestnikami, które pozwoliły na wyeliminowanie większości problemów podczas trwania samego Festiwalu. System BigBlueButton był całkowicie dostępny dla programów udźwiękawiających i możliwy do obsługi z różnych systemów operacyjnych. Pozwalał on na odtwarzanie danego wydarzenia kulturalnego z audiodeskrypcją, a także na rozmowy uczestników z zaproszonymi gośćmi za pośrednictwem mikrofonu albo chatu tekstowego. Spotkania z aktorami i reżyserami były nagrywane przed Festiwalem przez krytyków filmowych i wszyscy mogli wysłuchać nagranych rozmów. Poza tym jeśli ktoś miał pytanie do danego aktora lub reżysera, mógł je wysłać na adres mailowy Stowarzyszenia, które dalej przekazywało dane zapytanie. Koncerty odbywające się na żywo były transmitowane na YouTube. Dodatkowo na potrzeby tegorocznego święta kultury została stworzona przez Mikołaja Rotnickiego specjalna strona, dostępna pod adresem https://fkison.defacto.org.pl/.
Wszystkie zainteresowane osoby mogły tam znaleźć szczegółowy program, opisy filmów oraz miały możliwość zarejestrowania się na wydarzenia Festiwalu.
Na tegoroczny Festiwal zapisało się 77 osób z dysfunkcją wzroku, a średnio w każdym wydarzeniu uczestniczyło około 60 osób. Podczas tegorocznej edycji Festiwalu mieliśmy możliwość obejrzeć 14 filmów z audiodeskrypcją, np. Zieja
, Wysoka dziewczyna
, Kraina miodu
, czy Jojo Rabbit
oraz spektakl teatralny Proces
Franza Kafki. Dodatkowo mogliśmy wysłuchać wykładów dr. Piotra Pławuszewskiego i koncertów Mai Kleszcz Osiecka De Luxe
oraz Marka Dyjaka.
Festiwal Kultury i Sztuki dla Osób Niewidomych odbył się już po raz 10. i w związku z tym po raz pierwszy zostały przyznane trzy nagrody za stworzenie najlepszych audiodeskrypcji przydzielane na podstawie głosowania uczestników. Osoby chcące dowiedzieć się więcej o tegorocznej edycji wspaniałego święta kultury mogą wejść na podaną wyżej stronę, albo przejrzeć profil Stowarzyszenia De Facto
na Facebooku.
Podsumowując powyższy artykuł, muszę powiedzieć, że działania Stowarzyszenia De Facto
są naprawdę wspaniałe dla osób z dysfunkcją wzroku, które lubią wydarzenia kulturalne. Możliwość wzięcia udziału w Festiwalu online była niezłym doświadczeniem zarówno dla uczestników jak i dla samych organizatorów i pokazała, że taki sposób przekazywania treści kulturalnych jest również możliwy i potrzebny. Zgodnie z wypowiedzią Przewodniczącej Zarządu pani Renaty Nych jest prawdopodobne, że przyszłoroczna edycja Festiwalu odbędzie się stacjonarnie w Płocku oraz w wersji online, co według mnie jest super pomysłem i pozwoli większej grupie osób niewidomych i słabowidzących na udział w tym wspaniałym święcie kultury. Jeśli nie mieliście jeszcze okazji wziąć udziału w Festiwalu, to serdecznie zachęcam do spróbowania, a na pewno nie pożałujecie.
&&
Anna Haupka
Teatr Polski w Bielsku-Białej już od prawie 5 lat otwiera się na osoby z niepełnosprawnościami, realizując projekt Spektakl bez Barier, w ramach którego odbywają się spektakle z audiodeskrypcją dla osób z dysfunkcją wzroku, a dla niesłyszących - z tłumaczem na język migowy. Projekt ten jest współfinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury.
Z Powodu sytuacji epidemicznej w kraju sezon Spektakl Bez Barier 2020 r. (dodam - na żywo, ponieważ niektóre wydarzenia odbywały się online), rozpoczął się nieco później niż zwykle. 31 lipca Teatr zaprosił beneficjentów Fundacji Szansa Dla Niewidomych z Katowic na ciekawe warsztaty teatralne, połączone ze zwiedzaniem gmachu teatru, w których miałam przyjemność uczestniczyć i chcę się podzielić moimi wrażeniami.
Na początek jednak kilka słów o samej instytucji.
Historia Teatru Polskiego w Bielsku-Białej liczy już 130 lat. Jego gmach został zaprojektowany przez wiedeńskiego architekta Emila von Forstera i wzniesiony w roku 1890. Teatr, noszący niegdyś nazwę Teatr Miejski, rozpoczął swoją działalność od wystawienia sztuki Sen nocy letniej
Szekspira. Od października 1945 roku placówka działa pod nazwą Teatr Polski, posiadając drugą scenę - w Cieszynie.
Z ciekawostek historycznych zapamiętałam, iż w XIX wieku większość obiektów teatralnych posiadało oświetlenie gazowe lub naftowe, co prowadziło do licznych pożarów. Oświetlenie elektryczne zostało zainstalowane jako w jednym z pierwszych właśnie w budynku Teatru Polskiego. Do dnia dzisiejszego w obiekcie zachowana została kurtyna ręcznie malowana, przedstawiająca półnagie, tańczące nimfy, która jest jednym z najcenniejszych zabytków teatralnych w Polsce.
Gmach teatru od frontu ozdobiono motywem łuku Triumfalnego, a wystrój został utrzymany w stylu epoki, w której teatr został zbudowany. W budynku znajduje się specjalna tyflografika odwzorowująca jego wygląd, którą każdy z uczestników mógł dotknąć.
Po wejściu do teatru przywitano nas nieużywanym już w dzisiejszych czasach rekwizytem, a mianowicie gongiem, informującym kiedyś widzów o zbliżającej się godzinie rozpoczęcia spektaklu, a obecnie zastąpiono go elektrycznymi dzwonkami. Po krótkim przedstawieniu nam historii instytucji zostaliśmy podzieleni na dwie grupy, by zachować wymogi sanitarne oraz usprawnić zwiedzanie. Część uczestników poszła delektować się aromatyczną kawą i domowym ciastem w teatralnej kawiarence, reszta zaś udała się na wycieczkę do takich miejsc w teatrze, do których widz nie ma dostępu na co dzień.
Na początek zostaliśmy zaproszeni do pracowni perukarsko-charakteryzatorskiej, gdzie pani perukarka opowiadała nam, na czym polega jej codzienna praca. Peruki są tworzone na potrzeby konkretnej sztuki. Mogą być zarówno naturalne jak i syntetyczne, wykonane np. z żyłki rybackiej. Przed spektaklem każdy z aktorów umawiany jest na konkretną godzinę w perukarni, by odpowiednio dopasować fryzurę i zrobić charakteryzację.
Mogliśmy również przez chwilkę poczuć się jak gwiazdy i stanąć na scenie Teatru Polskiego.
Najważniejszym punktem (i jak dla mnie najciekawszym) naszej wizyty w Teatrze Polskim były warsztaty z panią Igą, kostiumograf, na co dzień współpracującą z bielskim teatrem. Pani Iga w niezwykle barwny sposób przybliżyła nam historie kostiumów teatralnych i opowiedziała, na czym polega praca kostiumografa. Zaczyna się zwykle od przeczytania sztuki i poznania charakterów postaci, następnie dochodzi do spotkania ze scenografem i reżyserem w celu ustalenia koncepcji ogólnego przekazu artystycznego danego przedstawienia. Kolejnym etapem jest zaprojektowanie konkretnych kostiumów, a następnie uszycie ich z wykorzystaniem tkanin charakterystycznych dla danej epoki. Dowiedzieliśmy się również, że o ile w teatrze można czasami pewne elementy stroju lekko zmodyfikować, tak by np. aktor czuł się w miarę swobodnie, o tyle na filmie, ponieważ tu kostiumy widziane są z bliska, muszą idealnie odwzorowywać stylistykę czasów prezentowanych na ekranie. Na planie filmowym cały sztab ludzi czuwa nad zachowaniem ciągłości kręconych scen, by nie okazało się, że np. w jednej scenie aktor miał zapięte guziki od koszuli, a nagle w drugiej odpięte. Niewątpliwie największą atrakcją była możliwość przymierzenia niektórych kostiumów, co wywoływało ogólną wesołość, choć w rękawiczkach rozpoznanie np. faktury materiału było prawie niemożliwe.
W ramach projektu Spektakle Bez Barier 23 sierpnia wystawiono też kolejną sztukę z audiodeskrypcją pt. Pensjonat pana Bielańskiego
, na którą również zostali zaproszeni beneficjenci Fundacji Szansa dla Niewidomych, a która wywarła na nich ogromne wrażenie i pozostawiła wiele wspomnień. Ponadto pracownicy Teatru przeszli szkolenia dotyczące obsługi osób z niepełnosprawnościami.
Uczestnicząc w warsztatach, mogliśmy się przekonać, że teatr to nie tylko aktorzy i scena, ale to również wszyscy ci, których nie widać, a bez których niemożliwe byłoby przygotowanie spektaklu. Uświadomiliśmy sobie, jak ważna i potrzebna jest współpraca aktorów, scenografów, kostiumografów, oświetleniowców, akustyków i innych pracowników teatru, która ostatecznie pozwala nam, widzom siedzącym w wygodnych fotelach, na chwilę relaksu i dostarcza nierzadko wielu wzruszeń.
Cieszy mnie fakt, iż pracownicy Teatru Polskiego w Bielsku-Białej, podobnie zresztą jak i coraz więcej instytucji kultury, myślą o osobach niepełnosprawnych jako o równoprawnych uczestnikach życia publicznego.
Źródło: http://www.region.beskidia.pl//bielsko-biala-zabytki, https://teatr.bielsko.pl/
&&
Izabela Szcześniak
Pragnę polecić wszystkim Czytelnikom piękną książkę Zofii Ossowskiej pt. Ocalić życie
.
Jest kwiecień 1989 roku. Po śmierci matki Maria Wysocka od starszej siostry Małgorzaty otrzymuje list, który został napisany po śmierci ojca, kilkanaście lat wcześniej. Dopiero wtedy Maria, już dorosła kobieta, dowiaduje się, że była wychowywana przez przybranych rodziców. Marysia po przeczytaniu listu była bardzo wstrząśnięta, lecz nie odsunęła się od rodzeństwa, z którym wychowywała się od wczesnego dzieciństwa.
Urodziła się w 1942 roku. Jej ojciec - Wojciech Prząsa - pomagał Żydom w znajdowaniu bezpiecznych miejsc, w których przetrwaliby wojnę. Niestety, ktoś doniósł na Gestapo, więc życie Wojciecha Prząsy i jego rodziny było bardzo zagrożone. Przybył do domu Stefanii i Antoniego Rzewnickich, mieszkańców Nieckowa, miejscowości położonej niedaleko Tarnowa. Prosił o schronienie dla swojej rodziny. Rzewniccy zdecydowali się na przyjęcie najmłodszych dzieci Prząsów Macieja i Marysi.
Niemcy ze szczególnym okrucieństwem prześladowali Polaków pomagających Żydom. Zjawili się w domu Rzewnickich i zabrali Antoniego, którego zmusili do zastrzelenia jedenastu osób, wśród których znajdował się Wojciech Prząsa z żoną i starszymi dziećmi: Kornelem i Grażynką. Antoni wrócił do rodziny, ale to był już inny człowiek. Bojąc się zdrady, Rzewnicki zdecydował o przeniesieniu synka Wojciecha Prząsy do Tarnowa, do Sióstr Służebniczek. Marysia została w domu Rzewnickich. Antoni, nie radząc sobie z wyrzutami sumienia, wpadł w nałóg alkoholowy.
Maria Wysocka po przeczytaniu listu od matki pragnie odnaleźć brata. Od Sióstr Służebniczek w Tarnowie dowiaduje się o jego losach i nowym imieniu. Ignacy został adoptowany przez dobrych ludzi w Krakowie. Maria odnajduje siostrzenicę Ignacego, dzięki której w Warszawie spotkała się z bratem. Ignacy był komunistycznym dziennikarzem. W 1989 roku w okresie przemian ustrojowych stracił pracę i rozpił się.
Maria dała bratu do przeczytania list napisany przez przybraną matkę, a potem podjęła batalię o jego wyzwolenie z nałogu alkoholowego. Między rodzeństwem zawiązuje się więź. Marii i Ignacemu udaje się dotrzeć do siostry Wojciecha Prząsy. Spotkali się także z przyjaciółką starszego brata Kornela - Matyldą.
Dzięki staraniom Marii i Ignacego dochodzi do ekshumacji szczątków zamordowanych Żydów i rodziny Prząsów. W sierpniu 1989 roku na cmentarzu w Nieckowie odbywa się ich uroczysty pogrzeb.
Polecam, Zofia Ossowska Ocalić życie
. Książka dostępna w formacie Daisy i Czytak. Czyta Donata Cieślik.
&&
&&
Ireneusz Kaczmarczyk
W niedzielę 14 czerwca 2020 roku odszedł do wieczności Andrzej Chutkowski - niewidomy aktor, recytator, poeta, mąż, ojciec i dziadek, wspaniały człowiek...
Msza św. pogrzebowa została odprawiona w piątek 19 czerwca br. w kościele parafialnym pw. św. Zygmunta w Warszawie. Ciało zmarłego spoczęło w grobie rodzinnym na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach.
Andrzeja poznałem w czerwcu 2004 roku w Bocheńcu. Właśnie nad rzeką Wierną uczestniczyliśmy w jednym z przeglądów recytatorskich Kieleckiego Centrum Kultury Niewidomych. Już podczas pierwszego spotkania zachwycił mnie sposobem, w jaki interpretował utwory staropolskich mistrzów literatury. Pamiętam, że o poezji i jej przekazie rozmawialiśmy do późnych godzin wieczornych. Andrzej zaraził mnie swoją pasją, podobnie jak i jego zarazili ci, z których talentów sam czerpał, i których z dumą przypominał. Należeli do nich między innymi: Maciej Rayzacher, Jacek Borkowski czy Lucyna Suchecka. Zdaniem Chutkowskiego to wielcy entuzjaści poezji, którzy swój entuzjazm potrafili zaszczepić innym.
Od pamiętnego spotkania nasze drogi krzyżowały się kilka razy w roku.
Konkursy i warsztaty recytatorskie były zawsze znakomitą okazją doskonalenia umiejętności pracy nad tekstem pod kierunkiem prawdziwych mistrzów sztuki aktorskiej. Z podziwem obserwowałem Andrzeja, który, mając już wtedy ogromne doświadczenie sceniczne, z wielką pokorą przyjmował i stosował się do sugestii i uwag kolegów. A przecież zarówno Lech Sulimerski z Kielc, Stanisław Jaskółka z Katowic czy Zbigniew Kulwicki z Grudziądza - byli młodsi od niego - jednak to mu nie przeszkadzało.
W przerwach między prezentacjami często korzystaliśmy z uroków miejsca i świeżego powietrza. Spacerując po przyrodniczych ścieżkach u stup Łysicy czy bulwarem nadmorskim w Ustce, udawało mi się namówić go na zwierzenia. Opowiadał, że wychowywał się w rodzinie kochającej literaturę. Jak to zwykle bywa, był etatowym
recytatorem na wszelkich szkolnych uroczystościach. Marzył o scenie. Pragnął zostać aktorem lub choćby krytykiem teatralnym. Na przeszkodzie młodzieńczych marzeń stanęły jednak kłopoty ze wzrokiem. Zaczęły się tuż po maturze, więc o szkole teatralnej musiał zapomnieć. Zdał na polonistykę, ale studiów nie dane mu było ukończyć. Nie radził sobie z czytaniem dużej ilości lektur. I tak powoli musiał dostosować marzenia do rzeczywistości...
Był człowiekiem bardzo pracowitym, a każdy nowy pomysł wymagał od niego wielkiego wysiłku. Nagrany na taśmę utwór kilkakrotnie odsłuchiwał po kawałku, po kilka strof, zapamiętując tekst, na samym końcu nadając mu artystyczny szlif. Programy konkursowych propozycji zawsze budował w oparciu o klasykę polskiej literatury. Mickiewicz, Norwid, Słowacki, Kołakowski, Brandstaetter inspirowali go do twórczości literackiej, w której odnaleźć można umiłowanie historii ojczystej i głęboki patriotyzm.
Poezja była dla niego światem wspaniałych przeżyć, ucieczką przed szarzyzną codzienności, lekarstwem na stresy. Mówił: Dzięki niej stałem się wrażliwszy, umiem dostrzec to, czego inni nie widzą, bogaci mnie wewnętrznie. Jest receptą na życie ciekawe, niekonwencjonalne, jest po prostu jądrem mego życia
.
Publikował wiersze w antologiach Jesteśmy
, Świętokrzyskim Kwartalniku Literackim
oraz wydawanym przez grupę literacką Poetica
kwartalniku literackim Sekrety ŻARu
. W 2012 roku wydał tomik poezji Tropem światła
, a w 2016 kolejny - Przypowieści, co niby satyrą być miały
. W 2018 roku otrzymał od Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Medal Zasłużony Kulturze Gloria Artis
.
Andrzej kochał życie i ludzi, często i ciepło mówił o swojej żonie Basi, która aktywnie dzieliła z nim recytatorską pasję. Z dumą opowiadał o synach, z których jeden został księdzem a drugi lekarzem i o córce, bo ukończyła studia, które On przed laty zaczynał. Zawsze życzliwy, dowcipny, elegancki, w dobrze dobranym garniturze i krawacie. Lubił spotkania z publicznością.
Żegnaj Przyjacielu. Trudno uwierzyć, że nie spotkamy się już nigdy na scenach muszli koncertowej w Parku Zdrojowym w Busku ani na scenie Teatru Zdrojowego w Cieplicach.
&&
Andrzej Chutkowski
&&
Żartobliwie
Od okna głuche lecą tony,
to bębni deszcz od godzin paru,
więc stoję w oknie rozmarzony,
nie czując zmartwień ni kataru.
I nic nie czuję, nic nie słyszę,
widoki świata mgłą zasnute,
gdy koncert swój kroplami pisze
po szybach deszcz - na jedną nutę.
Gdy tak do szyby kropla tuli
swój kształt nikłością kryształowy,
widzę w niej, niby w czarów kuli
wspomnienia obraz kolorowy.
Wspomnienie słodycz z sobą niesie
i szkolne lata przypomina.
Wtedy też była taka jesień.
A ta blondyna - to Krystyna.
Myśli jej moje nie zapomną,
choć była trudna do zarwania,
miała spódniczkę szkolną, skromną
tylko - ten sposób jej siadania.
Krysiu! - do dzisiaj tracę głowę,
przewodnicząco ZMS-u,
zbyt odsłaniałaś granatowe
swe szkolne, gimnastyczne desu.
I koniec. Kropla się rozmyła.
Uleciał Kryśki wdzięk dziewiczy,
Miłością moją pierwszą była.
A komu dzisiaj przewodniczy?
Lecz już następną kroplę widzę.
W niej postać pani Anastazji.
Choć się wspominać trochę wstydzę
nieplatonicznych tych okazji.
Och, tamtych oczu czerń zupełna,
te włosy, jak zwierciadło nocy,
to postać egzotyki pełna
i ognia nadzwyczajnej mocy.
Pamiętam, żenić się z nią chciałem,
lecz miała już jakiegoś męża,
korepetycje u niej brałem,
by iść na studia i zwyciężać.
Miałem tam szanse dość znikome,
Lecz ona losu tym zrządzeniem,
zadbała w pewnym sensie o me
pomaturalne dokształcenie.
I chyba coś tam osiągnęła,
bo się nie chwaląc, do dziś jeszcze…
lecz kropla się już rozpłynęła
i przyszły wspomnień słodkie dreszcze.
Lecz inna kropla płynie dalej,
z nią dawnych wspomnień dalsze karty,
i już w kropelki tej krysztale
poznaję postać rudej Marty.
Mieszkała po akademikach,
w lekturach wiecznie się nurzała,
egzystencjalizm, dialektyka,
to była właśnie Marta cała.
Intelekt płynął z niej jak woda,
w dyskusjach zawsze precyzyjna,
a jej prezencja i uroda
były też - rzekłbym - dyskusyjne.
Gdy na ołtarzu Afrodyty
powłokę swą cielesną kładła,
to się mądrzyła nawet przy tym,
jakby rozumy wszystkie zjadła.
Z rozmytą kroplą we mgle ginie
filozoficzny Marty profil,
by się zakochać w tej dziewczynie
też trzeba było filozofii.
I już się nowa kropla toczy,
mieni się tęczą i powoli
poznaję niecodzienne oczy
pstre od fluidów - mej Marioli.
O, ta nie miała mdłych urojeń,
by na wyżyny piąć intelekt,
lecz świat zadziwiać swym wystrojem
zawsze Marioli było celem.
A więc jubiler, salon mody,
drogeria, komis, fryzjer, Pewex,
zamiast łazienki, mydła, wody -
kosmetyk, drogi przyodziewek.
Nieważne ile co kosztuje,
byle z importu metkę miało,
nieważne nawet, czy pasuje,
byleby tylko nie za mało.
Nie wytrzymałem z nią ja długo,
lubo ma cienko dziana kieszeń…
Już inna kropla płynie strugą,
inne wspomnienie śle mi jesień.
Pod swojską strzechą się chowało,
gdzie miedza złoty łan rozdziela.
Swojskie też imię dziewczę miało:
a zwali ci ją Consuela.
Nie znała co snobizmu siła,
nietknięta mód pokusą liczną,
tak naturalną zawsze była,
i tak po prostu - biologiczną.
Czuła natury zew dziewczyna,
i wychodziła mu naprzeciw,
więc gdy z nią ktoś coś tam zaczynał,
umiała w nim coś niecoś wzniecić.
Jesień wciąż okno chłoszcze deszczem,
tętni od kropel mokra szyba,
ile tych dziewczyn było jeszcze?
Myślę, że kropel starczy chyba.
Ach, gdyby ujrzeć tę dziewczynę
jedyną, co od innych inna,
tę, co przeżycia me koroną
wspaniałą zwieńczyć powinna.
Marzenia obłok mnie unosi,
o bożym zapominam świecie…
nagle - znajomy słyszę głosik:
Mój drogi, miałeś wynieść śmiecie.
Wyskocz do sklepu! Rusz się prędzej!
I nie stój mi tak na kształt słupa!
Wszystko tu spada na me ręce!
Czy jesteś mąż?... czy… nie powiem więcej.
&&
Gdy ustom naszym zabrakło w końcu ostrej amunicji
a miotane w siebie słowa padały coraz bardziej niecelne
nie wiem nawet kiedy
osunęliśmy się na fotele stojące pod choinką
by utulić w ich głębi odniesione rany
jedna z nieco dalej wystających gałązek
musnęła mnie po uchu karcąco
no cóż nawet w te dni zaszeptały jak gdyby igiełki
a przecież które to już wasze wspólne święta
nie wstyd ci
istotnie pomyślałem zaraz ale o co poszło
nie pamiętam
ale to coś bardzo małego śmiesznego żałośnie
i spostrzegłem nagle wszystkie choinkowe blaski
odbite w twych załzawionych oczach
jakaś niepojęta siła spłynęła na nas w tym świetle
z gałązek zielonych
lekko i miękko przygarniając do siebie
poczułem jak nasze sztuczne drzewko
zapachniało lasem
przycisnąłem twe dłonie do swych ust
wyciszonych tak niespodziewanie
cudownie
&&
Bóg położył błoto na oczy ślepca.
Idź i obmyj się w sadzawce, Siloe - powiedział.
Ślepiec się obmył i przejrzał.
Od jak dawna błoto zlepiające nasze powieki
zaschło w brudną skorupę?
Dlaczego nie szukamy naszego Siloe?
Dlaczego nie chcemy się obmyć?
Czy jest nam już tak dobrze i przyjemnie
z naszą ślepotą?
&&
&&
Joanna Kapias
Zgodnie z definicją orientacja przestrzenna jest to zdolność do postrzegania i rozumienia własnej pozycji w określonym środowisku
. Osoby niewidome i słabowidzące poruszają się bez wzrokowej kontroli otoczenia lub z wykorzystaniem niepełnych informacji wzrokowych. Samodzielne poruszanie się w sposób bezpieczny jest wyzwaniem dla każdej osoby z niepełnosprawnością wzroku. Nauką takiej umiejętności zajmują się instruktorzy orientacji przestrzennej, którzy prowadzą zajęcia, m.in. w ośrodkach szkolno-wychowawczych dla dzieci niewidomych i słabowidzących oraz w placówkach Polskiego Związku Niewidomych.
Pani Barbara jest instruktorką orientacji przestrzennej od ponad trzydziestu lat, lubi swoją pracę i wykonuje ją z dużym zaangażowaniem. W rozmowie zauważa potrzebę szkolenia młodej kadry:
W moim odczuciu bardzo brakuje instruktorów do pracy w terenie. Obecnie jestem jedynym czynnym instruktorem na terenie powiatu cieszyńskiego, bielskiego, żywieckiego oraz miasta Bielsko-Biała. Są w tej okolicy osoby z uprawnieniami, jednak z różnych powodów nie podejmują działalności w tej dziedzinie. Jest to praca w terenie, która wymaga dojeżdżania do różnych miejscowości, nieraz bardzo odległych, ze złą komunikacją publiczną. Dojazd do celu pochłania wiele godzin. Jednak jest to praca dająca dużo satysfakcji i bardzo potrzebna
.
Dotychczas szkoleniem instruktorów zajmował się ośrodek Homer
w Bydgoszczy, jednak od dawna nie odbył się tu żaden kurs, więc kadry nie przybywa, a część dotychczasowej zaczęła wchodzić w wiek emerytalny.
W związku z zaistniałą sytuacją Okręg Śląski PZN zdecydował się zorganizować kurs instruktora orientacji przestrzennej w Chorzowie, który jest współfinansowany ze środków PFRON. W kursie bierze udział 20 osób, w tym mieszkańcy Śląska, a także osoby z województwa opolskiego, dolnośląskiego i łódzkiego. Pierwszy etap, czyli 14 dni zajęć w SOSW w Chorzowie odbył się w lipcu. Na jesień zaplanowano 7 zjazdów weekendowych, a następnie tydzień szkolenia podczas ferii zimowych oraz 50 godzin indywidualnej praktyki pod okiem instruktora.
Chcemy możliwie jak najlepiej przygotować naszych kursantów, a przede wszystkim dać im możliwość poznania warsztatu wielu doświadczonych instruktorów. Zaplanowaliśmy wiele zajęć praktycznych w zróżnicowanym terenie. We wrześniu jedne z zajęć odbyły się nad Zalewem Chechło, a w planach jest jeszcze góra Szyndzielnia oraz Park Śląski. Może wydawać się, że ponad 300 godzin kursu to dużo, ale nie możemy pozwolić, żeby ktoś nieodpowiednio przygotowany prowadził orientację
- opowiada prezes Śląskiego Okręgu PZN Sebastian Biały.
Podczas zajęć kursanci, zapoznani już z teorią, biorą udział w zajęciach praktycznych, które w znacznej części odbywają się w opaskach symulujących brak wzroku.
Poruszanie się po ulicach z białą laską i w opasce na oczach było dla mnie nowym przeżyciem. Myśl, która mi towarzyszyła ciągle, to totalne zaufanie do Asi, będącej wtedy dla mnie instruktorem. Bez tego ani rusz! Zaufanie - szczególnie, kiedy trzeba było przechodzić przez pasy dla pieszych na ruchliwej ulicy. Instruktor dawał poczucie bezpieczeństwa, wiedziałam, że dojdę do celu bezpiecznie
- tak swoimi wrażeniami dzieli się Ania, jedna z kursantek. Niesamowite było również odkrycie, że poruszając się z zamkniętymi oczami, ważne dla mnie zaczynały być zupełnie inne szczegóły, niż gdy tę samą drogę pokonywałam jak dotychczas. Pamiętam, że pierwsze wyznaczone trasy z białą laską zajmowały mi bardzo dużo czasu, choć w rzeczywistości odcinek do przejścia okazywał się krótki
.
Co skłoniło uczestników kursu do wyboru właśnie takiego kierunku?
Na to pytanie kursantka Ola odpowiada następująco: Do udziału w kursie zachęcała mnie moja mama, która jest instruktorem. Znam kilka młodych osób niewidomych, dlatego mam świadomość, jak duże są potrzeby środowiska. Każda z osób uczy się w innym tempie, dlatego godziny przydzielane w projekcie często nie są wystarczające, a na kolejne trzeba czekać bardzo długo. Czas oczekiwania jest również związany z dramatycznie małą ilością instruktorów. Chciałabym pracować z osobami niewidomymi, ponieważ jest to praca bardzo potrzebna, dająca możliwość pomagania innym
.
Z kolei dla Krzyśka To jest jakby kolejny etap rozwoju - skoro już pracuję kilka lat w DSOSW nr 13 we Wrocławiu. Poza tym to coś konkretnego w temacie
.niewidomi
. Konkretne działanie nastawione na pomoc, naukę, która w efekcie ma przynieść wymierny skutek dla osoby z niepełnosprawnością. Tym skutkiem jest jej orientacja, dzięki której może się przemieszczać w potrzebne jej miejsca i skorzystać z tego, co owe miejsca oferują. Mam nadzieję, że w przyszłości uda mi się nauczyć kogoś orientacji z dobrym skutkiem i będzie to również satysfakcją dla mnie a tym samym motywacją
Praca instruktora nie jest łatwa, dlatego cieszy fakt, że jest grupa ludzi, która z tym zawodem wiąże swoją przyszłość.
W imieniu całej redakcji Sześciopunktu
życzę kursantom pomyślnie zdanych egzaminów oraz niekończących się pokładów energii do pracy instruktora orientacji przestrzennej.
&&
Stary Kocur
Co, pomyślicie, że mi na starość na mózg padło? Niby to jak? Dyskryminacja, to dyskryminacja. Jest to coś złego i nie może być pozytywne. Ejże, czy aby na pewno?
Według Konwencji o Prawach Osób Niepełnosprawnych, art. 2, dyskryminacja oznacza jakiekolwiek różnicowanie, wykluczanie lub ograniczanie ze względu na niepełnosprawność, którego celem lub skutkiem jest naruszenie lub zniweczenie uznania, korzystania z lub wykonywania wszelkich praw człowieka i podstawowych wolności w dziedzinie polityki, gospodarki społecznej, kulturalnej, obywatelskiej lub w jakiejkolwiek innej, na zasadzie równości z innymi osobami. Obejmuje to wszelkie przejawy dyskryminacji, w tym odmowę racjonalnego usprawnienia
.
Może być dyskryminacja bezpośrednia i pośrednia.
Dyskryminacja bezpośrednia oznacza gorsze traktowanie osoby niepełnosprawnej niż innych osób, na przykład pod względem płac. Może to być odmowa zatrudnienia z powodu niepełnosprawności, mimo że kandydat posiada niezbędne kwalifikacje, które gwarantują porównywalną wydajność pracy. Dyskryminacja może występować w różnych dziedzinach życia, w kontaktach towarzyskich, w życiu rodzinnym, zawodowym, politycznym.
Dyskryminacja pośrednia - pozornie wszyscy są traktowani jednakowo, ale tworzy się takie warunki, które uprzywilejowują jedne osoby i marginalizują inne. Dyskryminacją taką jest żądanie dobrego stanu zdrowia i sprawności przy zatrudnieniu na stanowisku niewymagającym takich walorów. Może to być także organizowanie szkoleń czy imprez integracyjnych w warunkach, które uniemożliwiają uczestnictwo pracownikom niepełnosprawnym.
No tak, taka czy siaka dyskryminacja, zawsze jest negatywna, a gdzie ta pozytywna?
Przede wszystkim określenia tego pewnie nie znajdziecie w prasie środowiskowej ani w literaturze tyflologicznej. Ja go nie znalazłem. Coś mi się wydaje, że jest to wynalazek mojego protoplasty.
Otóż według niego dyskryminacja pozytywna - jest to działanie lub prawo, które ma być korzystne, na przykład dla osób niepełnosprawnych, a w praktyce wywiera odwrotne skutki.
Pozytywna dyskryminacja polega na tworzeniu warunków w celu ułatwienia życia jakiejś grupy, które powodują faktyczną dyskryminację tej grupy. Przykładem może być prawo przyznające niepełnosprawnym pracownikom uprawnienia, z których nie korzystają inni pracownicy - skrócony wymiar czasu pracy, dodatkowe urlopy i dodatkowe przerwy w pracy. Uprawnienia takie utrudniają zatrudnienie osób niepełnosprawnych, gdyż są niekorzystne dla pracodawców. Ponadto mogą powodować niesnaski między pracownikami uprzywilejowanymi a pozostałymi.
Pozytywną dyskryminacją jest również stosowanie taryfy ulgowej
w stosunku do niewidomych uczniów i studentów. Pozornie mają oni łatwiej, ale taryfa ulgowa powoduje, że ich wiedza i umiejętności są mniejsze niż innych uczniów i studentów. Jeszcze gorszym skutkiem stosowania taryfy ulgowej jest kształtowanie negatywnych cech osobowości, zmniejszonych wymagań w stosunku do siebie i zwiększonych w stosunku do innych ludzi, postaw roszczeniowych, brak nawyków systematycznej, wytężonej pracy itp.
Jestem stary, wiele widziałem i wiele wiem. Znam niewidomych, którzy ukończyli studia mimo niepełnosprawności. Tak, znam wielu takich niewidomych. Ale znam też niewidomych, którzy studia ukończyli dzięki niepełnosprawności i nigdy by się im to nie udało, gdyby nie byli niewidomymi. Oj, znam kilku takich niewidomych. I nie chodzi tu tylko o studia. Niewidomi niekiedy uważają, że powinni być traktowani tak samo jak inni ludzie, traktowanie to jednak ma być inne, lepsze
, mniej wymagające, zawsze pozytywne, nawet wówczas, kiedy na to nie zasługują.
Mogę więc powiedzieć, że dyskryminacja, jaka by ona nie była, z pozytywną włącznie, zawsze jest czymś złym, negatywnym, niepożądanym i niedopuszczalnym.
Odrębnym zagadnieniem jest uznawanie za dyskryminację przez niektóre osoby niepełnosprawne wszelkich zdarzeń w kontaktach międzyludzkich oraz w kontaktach z urzędami i instytucjami, które nie spełniają ich oczekiwań. I nie jest tu ważne, czy oczekiwania te są uzasadnione, czy nie. Nie załatwili, nie pomogli, nie przyznali, nie chcą się ze mną kolegować, bo jestem niepełnosprawny, niewidomy, głuchy, poruszam się na wózku inwalidzkim.
Przy takim podejściu osoba niepełnosprawna, np. niewidoma uważa, że zawsze jest krzywdzona, dyskryminowana, niedoceniana i nigdy jej zachowanie nie jest przyczyną negatywnego do niej stosunku albo negatywnych decyzji w jej sprawach. Osoba taka nigdy i niczemu nie jest winna, a za jej niepowodzenia zawsze odpowiada niepełnosprawność. Gdyby nie była niewidoma, byłaby ceniona, szanowana, lubiana i wszystko by układało się po jej myśli. Postawy takie są bardzo niekorzystne w stosunkach międzyludzkich, przede wszystkim dla osób niepełnosprawnych.
Przewrotnie mogę powiedzieć, że niektórzy niewidomi sami się dyskryminują i to na wszystkie sposoby: bo nie wierzą w swoje możliwości, bo nie dążą do samodzielności, bo godzą się na zależność, bo im się nie chce pokonać takich czy innych trudności, żeby osiągnąć coś więcej, bo godzą się na taryfę ulgową w szkole, w pracy i w domu.
Taka autodyskryminacja jest zawsze szkodliwa, przede wszystkim dla osób, które ją stosują. Oczywiście, może też być szkodliwa i czasami jest taka dla członków rodzin osób ją stosujących.
Jest ona bardzo wredna, bo nie są w stanie przeciwdziałać jej rezolucje Organizacji Narodów Zjednoczonych, uchwały Światowej Unii Niewidomych ani starania Europejskiego Forum Osób Niepełnosprawnych, ani Ustawy Sejmu RP. Nawet ja, chociaż jestem stary i bardzo mądry na autodyskryminację nijakiej rady nie znam. Z autodyskryminacją każdy sam musi się uporać, a jak się nie upora, będzie tracił do końca dni swoich i będzie z tego wielce niezadowolony.
Precz więc ze wszystkimi przejawami dyskryminacji!
&&
Bożena Lampart
Większość informacji o otaczającym nas świecie przekazywana jest do mózgu za pośrednictwem wzroku.
Wielokrotnie zastanawiano się, jak sobie radzi osoba niewidząca w codziennym życiu bez możliwości wizualnego odbioru otoczenia. Zwrócono jednakże uwagę na to, iż wrażliwość pozostałych narządów zmysłów jest większa niż u wzrokowca
. Na ogół mówi się, iż te pozostałe zmysły, zwykle spychane na dalszy plan, są wyostrzone. Lawirując po festiwalu zapachów czy dźwięków, dostrzegamy wszystko, co mniej doceniane przez przeciętnego człowieka.
Przykład może wydawać się banalny, lecz gdyby przeprowadzić eksperyment, w którym osobie widzącej jadącej na rowerze w tandemie jako pasażer zawiązano oczy, to czy po zakończeniu przejażdżki byłaby zdolna do przypomnienia sobie o doznaniach węchowych lub o natężeniu ruchu drogowego? Sądzę, że nie.
Pozbawiona chwilowej możliwości widzenia skupiłaby się raczej na chęci poznania nowego doświadczenia.
Co zatem powoduje, iż osoby niewidzące potrafią wychwycić z otaczającego środowiska więcej szczegółów pozaoptycznych? To za sprawą niezwykłej zdolności mózgu, jaką jest jego elastyczność. Gdy otrzymuje dużo wymienionych wyżej bodźców przez dłuższy czas, jest zdolny do przeorganizowania się. Jednym słowem, osoba pozbawiona możliwości widzenia skupia wzmożoną uwagę na zapachach, smaku czy dotyku, wymuszając poniekąd zwiększoną aktywność płatów mózgowych wrażliwych na te bodźce. Co więcej, im dłuższa reakcja, tym lepsze efekty. Płat mózgowy, odpowiedzialny za odbiór wrażeń wzrokowych, trwa poniekąd w wypoczynku (https://mojapsychologia.pl/artykuly/10,spoleczenstwo/245,plastycznosc_mozgu_czlowieka.html).
I w ten oto sposób funkcjonujemy w środowisku społecznym, a przy wsparciu nowych technologii wychodzi nam to nieźle.
Istotną funkcją mózgu jest odbiór impulsów dźwiękowych sprzyjających nawiązywaniu kontaktu z innym człowiekiem i rozpoznaniu środowiska, w którym żyjemy. Głosy, dźwięki towarzyszące niepokojącym zjawiskom atmosferycznym lub charakterystyczne dla natężenia ruchu drogowego wypełniają przestrzeń publiczną i trzeba niezwykłej uwagi, aby sobie z nimi poradzić czy przypisać do tego, co rzeczywiście wokół się dzieje.
Warto w tym miejscu przypomnieć o stosunkowo młodej dziedzinie wspierającej osobę niewidzącą w rozpoznaniu środowiska, jaką jest echolokacja. To technika polegająca na odgadnięciu dźwięków odbitych od otoczenia. Cyklicznie stukające obcasy, uderzanie językiem o podniebienie, klaskanie lub stukanie o podłoże laską pozwalają na kategoryzację miejsca lub przeszkody.
Generalnie dość dobrze sobie radzimy w środowisku społecznym, jednak z komunikacją z innym człowiekiem mamy spory problem.
A to za sprawą mowy ciała
, z którą trudno stawać w pojedynku, gdy oczy odmówiły posłuszeństwa. Te pozasłowne przekazy, jakimi są postawa, gesty czy mimika twarzy ewentualnego widzącego rozmówcy, dostarczają najwięcej wiedzy o nim. Toteż wzajemna komunikacja bywa trudna.
Lecz nie wszystko do końca stracone, jesteśmy bowiem doskonałym rejestratorem głosów ludzkich, które dają sporo informacji o nastroju lub nastawieniu naszego rozmówcy do nas. Sprawne uszy osoby niewidzącej z łatwością wychwytują te szczegóły.
Nie ujdzie naszej uwadze brak zainteresowania rozmową, ponieważ zdradza to kąt padania głosu rozmówcy. Często odwraca głowę, gdyż akurat w tym momencie coś innego zwróciło jego uwagę. Może nawet zechciał porozmawiać w tym czasie z inną osobą… Jakże często się nam to zdarza.
Podobna sytuacja może mieć miejsce podczas rozmowy telefonicznej, gdy najzwyczajniej w świecie słyszymy po drugiej stronie dźwięk klawiszy komputera. Można to odczytać dwojako: albo rozmówca nas ignoruje, albo wyraźnie daje znać, że czas rozmowy powinien dobiec końca.
Inaczej sprawa wygląda, gdy wiedziony ciekawością tematu szczebioce z zaangażowaniem.
Ponieważ na tonację głosu ma wpływ ocean codziennych emocji, zatem nie dziwmy się, gdy w słuchawce słyszymy zmęczony głos interlokutora. Rozmawia bez większego zaangażowania, często niejasno wyraża własne myśli, mamrocząc, choć komunikaty nadawane przez nas są zrozumiałe. A gdy chce pozbyć się telefonicznego intruza, nagle podnosi głos, obarczając nas winą. Łatwo zatem wyciągnąć właściwe wnioski o drugiej osobie.
Na naszej drodze stoi dużo wyzwań. Gdy postaramy się im sprostać, będzie to niewątpliwie dowodem naszej elastyczności. Zintensyfikowany odbiór bodźców dźwiękowych, dotykowych, węchowych lub smakowych, a następnie ich analiza przez wyspecjalizowane ośrodki mózgowe ułatwiają wielu osobom z dysfunkcją narządu wzroku przebrnięcie przez gąszcz codziennych pułapek.
&&
Danuta Borowska
W sierpniowym numerze Sześciopunktu
ukazał się tekst Hanny Pasterny Niewidomy student
. Autorka porusza w nim problem roli asystenta dydaktycznego osoby niewidomej podczas studiów. Pisze m.in. o tym, że asystent może zmniejszać niewidomemu studentowi szanse na życie towarzyskie.
Tak jak autorka tego artykułu podczas studiów nie miałam asystenta. Mogłam liczyć jedynie na pomoc koleżanek i kolegów z roku. Po latach stwierdzam, że to wcale nie był dobry pomysł. Myślę, że dla osób z roku byłam jedynie kimś, komu trzeba pomagać, a życie towarzyskie na uczelni z tego tytułu wcale nie kwitło.
Oto co napisałam na ten temat 15 października 2019 r. na swoim blogu:
„Zgłosiła się do nas (do Działu Zbiorów dla Niewidomych - przyp. aut.) matka niewidomej studentki bodajże filologii rosyjskiej. Zapytała, czy mamy dostępny słownik polsko-rosyjski albo rosyjsko-rosyjski. Nie mieliśmy. Ta pani dodała jeszcze:
- Na uczelni powiedzieli mojej córce, że przygotują słownik może za 2 lata. Jak to! Przyjęli moją niewidomą córkę na uczelnię, wzięli na nią mnóstwo pieniędzy i nie chcą pomóc!
Kiedyś uczelnie nie oferowały żadnej pomocy i niewidomi studiowali. Musieli prosić o pomoc kolegów z roku albo inne osoby. Przez studia przechodzili ci, którzy potrafili się koło tego zakręcić. Teraz wszyscy oczekują pomocy ze strony władz uczelni. Niewidomi studenci mają tzw. asystentów dydaktycznych, którzy robią za nich wszystko, a wykładowcy przepychają z roku na rok i mamy takich magistrów od siedmiu boleści.
Inna sprawa, że w obecnych czasach, prawdopodobnie w wyniku wyścigu szczurów, znacznie trudniej jest uzyskać pomoc od widzących kolegów. Dzisiejsi studenci, jak i w ogóle wszyscy ludzie, mają znacznie mniej czasu dla siebie i innych niż kiedyś. Dla studentów studia są tylko dodatkiem do pracy zarobkowej”.
Mój wpis spotkał się z odzewem.
Oto, co napisał w komentarzu stały czytelnik - wówczas student I roku jednej z warszawskich uczelni:
„Rozpocząłem w tym roku akademickim studia, również filologiczne, ale na kierunku filologia angielska. Z dostępnością jest naprawdę ciężko. Nie zdecydowałem się na asystenta dydaktycznego właśnie z tych powodów, które tak pięknie Pani wylistowała we wpisie. Nie chciałem być przepychany z roku na rok, nie chciałem być wyręczany przez takiego asystenta, wydawało mi się też, że asystent zaburzyłby moje relacje z grupą.
Nie oczekuję żadnej pomocy ze strony uczelni, bo zdaję sobie sprawę, że podjąłem decyzję o takim a nie innym kierunku studiów, więc muszę ponosić konsekwencje.
Natomiast z niektórymi rzeczami poradzić sobie po prostu nie jestem w stanie. Mamy mianowicie mnóstwo ćwiczeń, które wyglądają jak typowa lekcja angielskiego. Czytamy tekst, odpowiadamy na pytania pod tekstem, uzupełniamy zdania czasownikami z ramki i tak dalej…
Ja nie jestem w stanie uczestniczyć w tych zajęciach, ponieważ nie mam materiałów dydaktycznych. Oczywiście wszystkie książki zeskanowałem sobie własnoręcznie, ale to nie rozwiązało wszystkich problemów. Te skany są właściwie bezużyteczne. Koledzy z grupy nie chcą mi pomagać, bo (jak słusznie twierdzą) nie mają takiego obowiązku.
Napisałem maila do wydawnictw, które wydały moje zeszyty ćwiczeń z pytaniem, czy mogą mi (oczywiście za odpowiednią dopłatą) udostępnić plik PDF z książką. Dowiedziałem się, że nie ma takiej możliwości. Napisałem do Biura Osób Niepełnosprawnych Uniwersytetu Warszawskiego z pytaniem, czy za odpowiednią opłatą byliby w stanie zaadaptować potrzebne mi książki. Okazało się, że takiej możliwości również nie ma.
Dlatego twierdzę, że w niektórych sytuacjach nawet zrehabilitowanej i w cudzysłowie ogarniętej
osobie niewidomej poradzić sobie jest bardzo trudno”.
Jak widać z powyższego, w obecnych czasach brak asystenta dydaktycznego na studiach wcale nie musi powodować, że niewidomy student zintegruje się z kolegami z roku. Wręcz przeciwnie - może zostać całkowicie odrzucony, bo czegoś od nich chce.
Student przede wszystkim nabywa wiedzę. Studia to nie podstawówka ani szkoła średnia. Tutaj już raczej nie nawiązują się przyjaźnie. Każdy dąży do swojego celu, jakim są dobre wyniki. Aby niewidomy student miał wyrównane szanse, musi po prostu mieć asystenta. Nie ważne, czy to będzie kolega z roku, któremu student zapłaci, jakaś osoba wynajęta z zewnątrz czy nawet członek rodziny. Najważniejsze, żeby taki asystent był faktycznie dydaktyczny, czyli, żeby posiadał wiedzę, jaką zdobywa student. Dotyczy to zwłaszcza kierunków ścisłych, językowych czy muzycznych.
Podejrzewam, że gdyby w latach 90. istniała opcja asystenta dydaktycznego, może udałoby mi się dokończyć studia i napisać pracę magisterską.
Na koniec dodam, że autor cytowanego przeze mnie komentarza w tym roku zmienił uczelnię. Czy po złych doświadczeniach zdecyduje się na asystenta dydaktycznego - tego nie wiem.
&&
&&
Popularna Encyklopedia Tyflologiczna
Popularna Encyklopedia Tyflologiczna
autorstwa Stanisława Kotowskiego, wyd. Fundacja Klucz, to dzieło obszerne i - moim zdaniem - bardzo potrzebne. Napisana w sposób przystępny, językiem wolnym od zbytnich fachowych zawiłości. To stanowi zaletę wydawnictwa, choć niektórzy krytycy mogą z tego powodu czynić zarzuty. Autor opracowania - jak dotychczas jedyny - podjął się benedyktyńskiej pracy, w 890 stron liczącym dziele gromadząc aktualną wiedzę z zakresu tyflologii.
Książka składa się z 18 rozdziałów omawiających takie zagadnienia jak: funkcjonowanie człowieka w środowisku, omówienie zjawiska niepełnosprawności w różnych aspektach, także potocznym, sprawy związane z widzeniem i zróżnicowane określenia jego braku i niedoczynności, sprawy kompleksowej rehabilitacji, korzystanie przez osoby niewidome i niedowidzące ze specjalistycznego sprzętu, dostępność dóbr, wreszcie omówienie funkcji organizacji i instytucji pomocnych osobom niepełnosprawnym wzrokowo. Encyklopedię
kończy bardzo użyteczny spis haseł ułatwiający nawigację po opracowaniu.
Autor Encyklopedii
dr Stanisław Kotowski jest nie tylko znakomitym znawcą problemów, ale przede wszystkim wieloletnim praktykiem, bowiem jego bogaty życiorys zawodowy i społeczny jest tego dowodem.
Miałam wielką przyjemność i honor niejednokrotnego dyskutowania i wadzenia się z p.t. Autorem na temat stanu prawnego i społecznego umocowania tej grupy osób niepełnosprawnych i wielu spraw nurtujących środowisko. To właśnie p. Stanisław temperował moje obrazoburcze
zapędy, cierpliwie sprowadzając do bardziej spokojnego, ale i nieustępliwego sposobu działania.
Polecam Encyklopedię
nie tylko pracownikom i działaczom zajmującym się na co dzień służbą na rzecz środowiska, ale także wszystkim pragnącym poszerzyć wiedzę na temat spraw i problemów osób z uszkodzonym narządem wzroku.
Maria Marchwicka
&&
Poruszanie się ludzi ślepych i chromych
za pomocą kijów to rzecz stara jak świat. Już w starożytności jałmużnicy wędrowali na żebry, posługując się kosturami, choćby mityczny wróż Tejrezjasz czy twórca Iliady i Odysei
Homer, a na początku powieści Chłopi
Władysława Reymonta ukazany jest ślepy dziad, macający przed sobą kijem, prowadzi go tłusty kundel.
Gdyby nie biała laska, mieszkałbym z rodzicami, po ich śmierci prawdopodobnie wylądowałbym w domu opieki; przedtem najwyżej siedziałbym w domu i pracował nakładczo. Nie założyłbym rodziny, bo nie da się zdobywać panny pod okiem przyzwoitków, bo by mnie wyśmiała. I egzystowałbym jako zgorzkniały samotnik.
Osoba niewidoma, wstydząca się białej laski na ulicy, staje się odpowiedzialna za siebie, ale i za innych, gdyż stanowi zagrożenie wypadku. Nie chciałbym być w skórze kierowcy, którego wsadza się za kraty tylko za to, że niewidomy bez laski wpakował mu się pod auto, a potem wygrał sprawę w sądzie, bo miał skutecznego
obrońcę.
Biała laska jest konieczna do poruszania się, a w przypadku przemieszczania się z psem przewodnikiem stanowi informację, że idzie niewidomy.
Jeśli ktoś uważa, że białą laskę można trzymać złożoną w dłoni lub w torebce, bo się jej wstydzi, niech już od dziś zbiera pieniądze na zakup bardziej przyziemnych akcesoriów, jak pampersy, wózek inwalidzki, w najlepszym przypadku kule, na prywatnych opiekunów, gdy po wypadku stanie się również inwalidą ruchu, z czego nigdy się nie wygrzebie.
Pies przewodnik osobę niewidomą wspiera na ulicy, skutecznie omija przeszkody i broni przed zagrożeniami, a laska to różdżka ukazująca strukturę dróg i przeszkody.
Zawsze będę bronił białej laski i pisma Braille’a, bo dzięki nim mogę naprawdę w miarę dobrze funkcjonować i nie jestem niewolnikiem osób widzących.
Wielu niewidomych uczestniczy we wszelkich imprezach, wczasach, występach właśnie dzięki białym laskom i psom przewodnikom, by uniezależnić się od osób trzecich.
Należycie wyszkolony, dobrze traktowany i posłuszny pies uczy się współpracy z tym podstawowym narzędziem, koniecznym do opanowania orientacji przestrzennej i wspiera swojego przyjaciela, a nie posiadacza, bo pies nie jest rzeczą, lecz żywym domownikiem.
Nic nie zastąpi białej laski, brajlowskiej tabliczki, zegarka i innych starych, ale sprawdzonych rozwiązań.
Nawet posługując się technologią GPS, należy używać białej laski, bo żadne cudowne
urządzenie nie ostrzeże przed przeszkodami.
Odpowiedzialnością za wmawianie bzdur, że technologia cyfrowa to hit, należy obarczyć młodych tyfloszkoleniowców negujących metody orientacji przestrzennej, kojarzące się z ciemnotą PRL-u, z czym się nie zgadzam. Wystarczy, że urządzenie się rozładuje i klapa!
Nie popieram działania przedstawicieli Fundacji Vis Maior, o których wspominała autorka artykułu, w kwestii prawnego uznania oznaczeń na uprzęży psa przewodnika jako jedyny i właściwy symbol niewidomego.
Niech sobie takie oznaczenia będą i owszem, ale nikt z potencjalnych użytkowników dróg nie ma obowiązku wiedzieć, do czego służą jakieś tam szorki i symbole na nich, a biała laska znana jest od lat. Laska była, jest i powinna być obowiązkiem, bo tak jest na całym świecie.
Gdy niewidomy idzie z psem, a on się nagle zatrzyma, nie powie, co znajduje się wokół niego; za to białą laską każdą przeszkodę można zbadać.
Jeśli ktoś chce szpanować swoim stylem i wstydzi się chodzić z laską, psem i plecakiem, to jego problem.
Owszem, nie można nikogo zmuszać do poruszania się z białą laską, ale za ewentualny wypadek użytkownik trzymający ją w torebce powinien odpowiadać sam i nie wołać o należne
mu odszkodowanie. Znałem takie przypadki i poszkodowanym
gruba forsa przeszła koło nosa.
Laska jest tylko rzeczą, to prawda, ale niezbędną, o nią też trzeba dbać, konserwować, dezynfekować, wymieniać starte końcówki, w razie zużycia nabyć inną, a pies przyzwyczajony do swojego przyjaciela potrafi się do niej dostosować.
Gdybym posiadał psa przewodnika, nigdy nie poruszałbym się bez białej laski, bo to jest niezbędnik dla niewidomych, a nie tylko zbędny symbol i jak dotąd nikt nic lepszego nie wynalazł.
W Bytomiu mieszkała niegdyś ociemniała pani, ofiara stwardnienia rozsianego, poruszająca się na wózku z psem przewodnikiem i białą laską, i budziła więcej respektu wśród mieszkańców niż odrazy, stała się pozytywną legendą Śląska, gdyż mimo dotkliwego inwalidztwa wspierała innych.
Adam Kowalski
&&
Bardzo ucieszył mnie artykuł pana Sylwestra Orzeszko o układaniu kostki Rubika. Jakoś nigdy nie trafiłam na opis metody układania kostki dla osób niewidomych.
Mam moją starą kostkę z lat dzieciństwa, kiedy one wchodziły w modę. Zawsze umiałam układać bez problemu jedną ściankę… I na tym się kończyło.
Kilka lat temu kupiłam sobie kostkę ze specjalnymi oznaczeniami dla osób niewidomych, ponieważ już nie mogłam układać tej dla osób widzących. Moim największym osiągnięciem było ułożenie dwóch ścianek. Wiedziałam, że powinno się kostkę układać jakimś systemem, ale nie wiedziałam jakim. Dopiero w zeszłym roku, kiedy mój syn nauczył się układać kostkę Rubika, stwierdziłam, że też muszę się tego nauczyć. Syn mi pomógł, pokazywał mi to, co było opisane w instrukcji w Internecie… Stopniowo nauczyłam się układać całą kostkę, więc potwierdzam to, co pisał pan Sylwester, że jest to możliwe metodą bezwzrokową. Układam kostkę tak zwaną metodą L B L, czyli warstwa po warstwie.
Zaciekawił mnie sposób, który był opisany w Sześciopunkcie
, bo chciałabym poznać również inną metodę… Z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg tej instrukcji.
Nie musiałam się skupiać na pierwszym etapie, ponieważ jedną ściankę układam bez żadnego problemu. Mam nadzieję, że niedługo poznamy kolejne etapy tej metody.
Mój rekord w układaniu kostki to 5 min. i 36 s. Jakoś nie mogę go pobić.
Pozdrawiam serdecznie
Ania z Poznania
&&
&&
Kupię warsztacik szwedzki - długi. Jeśli ktoś z Państwa go posiada, lecz nie używa, to bardzo proszę o kontakt ze mną pod numerem telefonu: 535-278-687.
Izabela Szcześniak
&&
I. Pozycje brajlowskie
duży format. Tradycyjnie oprócz kalendarium w kalendarzu zamieszczone są sentencje na każdy dzień oraz cenne porady dotyczące naszego życia i zdrowia. Cena 30,00 zł. Kalendarz na 2021 rok
mały format. Kalendarium z imionami i ważniejszymi świętami. Cena 15,00 zł. Książeczki czarnodrukowe z nadrukiem brajlowskim. Książeczki z tekstami popularnych bajek i innych tekstów edukacyjnych. Serie książeczek zapewniające przyjemność czytania niewidomym dzieciom z widzącymi rodzicami lub niewidomym rodzicom z widzącymi dziećmi. Kolorowe książeczki przekładane przezroczystą folią z nadrukiem brajla. Cena 25,00 zł.
Uwaga! Przyjmujemy indywidualne zamówienia na różnego rodzaju pozycje brajlowskie z różnych dziedzin np. poradniki, podręczniki do nauki języków obcych, instrukcje itp.
II. Galanteria papiernicza
III. Pomoce brajlowskie
IV. Odtwarzacze książek mówionych
V. Dyktafony cyfrowe
Bardzo dobrej jakości dyktafony cyfrowe z udźwiękowieniem już od 700,00 zł.
VI. Gospodarstwo domowe
pocztowa. Cena 599,00 zł. Waga łazienkowa Happy Day. Dzięki klawiszom, można nastawiać tak samo łatwo głośność jak i ilość powtórzeń wyników pomiarów. Dodatkowo można porównywać ciężar z ostatnimi pomiarami (
obserwacja wagimoże być prowadzona dla 5 różnych osób). Cena 679,00 zł. Ciśnieniomierz mówiący naramienny Tech-Med Cena 155 zł.
VII. Urządzenia codziennego użytku
VIII. Rozrywka
Uwaga!
Oferta zawiera jedynie część naszych towarów. Wszystkie znajdują się na naszej stronie internetowej. Prosimy często ją odwiedzać, ponieważ co chwilę pojawiają się nowe, atrakcyjne produkty.
Zachęcamy do skorzystania z naszej oferty. Będziemy wdzięczni za wszelkie uwagi i propozycje.
Nasz adres:
P.H.U. Impuls Ryszard Dziewa
ul. Powstania Styczniowego 95d/2
20-706 Lublin
Tel.: 81 533-25-10, 693-289-020
E-mail: impuls@phuimpuls.pl
Strona internetowa: www.phuimpuls.pl
Konto: 86 1020 3176 0000 5102 0189 8261
&&
Zaprzyjaźnij się z osobą niewidomą- bezpłatne pakiety edukacyjne dla uczniów Szkół Podstawowych
Szanowni Czytelnicy!
Fundacja Świat według Ludwika Braille’a
realizuje projekt pn. Zaprzyjaźnij się z osobą niewidomą
. Celem projektu jest uwrażliwienie młodych ludzi na potrzeby osób niewidomych, przełamywanie społecznych stereotypów oraz lęków przed niepełnosprawnością. Wierzymy, że wydana przez fundację broszura informacyjna, skierowana do uczniów klas IV-VIII przyczyni się do kształtowania właściwych, pozytywnych postaw w stosunku do osób z niepełnosprawnością wzrokową.
Zwracamy się do Państwa z prośbą o rozpropagowanie informacji o naszym projekcie w szkołach podstawowych na terenie Państwa zamieszkania. Każda szkoła, która wyrazi chęć przystąpienia do projektu, zostanie objęta wsparciem - otrzyma bezpłatne materiały edukacyjne dla swoich uczniów.
Nie stawiamy barier, dlatego nie wymagamy od nauczycieli sprawozdań ani dokumentacji fotograficznej z realizacji projektu. Ufamy, że przekazane materiały zostaną właściwie wykorzystane i w przyszłości przyniosą dobre owoce.
Z poważaniem
Patrycja Rokicka
Koordynator projektu pn. Zaprzyjaźnij się z osobą niewidomą
Projekt dofinansowany jest ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych