Sześciopunkt
Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących
ISSN 2449-6154
Nr 12/57/2020
grudzień
Wydawca: Fundacja Świat według Ludwika Braille’a
Adres:
ul. Powstania Styczniowego 95D/2
20-706 Lublin
Tel.: 697-121-728
Strona internetowa:
www.swiatbrajla.org.pl
Adres e-mail:
biuro@swiatbrajla.org.pl
Redaktor naczelny:
Teresa Dederko
Tel.: 608-096-099
Adres e-mail:
redakcja@swiatbrajla.org.pl
Kolegium redakcyjne:
Przewodniczący: Patrycja Rokicka
Członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski
Na łamach Sześciopunktu
są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych.
Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji.
Materiałów niezamówionych nie zwracamy.
Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.
Boże Narodzenie - Ernest Bryll
Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko
LEGO nie tylko dla najmłodszych - Barbara Malicka
Alpy pasją niewidomego Dawida - Radosław Nowicki
Prawny poradnik prezentowy - Prawnik
Kosmetyki z Bożej Apteki - Patrycja Rokicka
Gospodarstwo domowe po niewidomemu
Zakupy spożywcze online, prostsze niż myślisz - Paweł Wrzesień
Bożonarodzeniowe drzewko - Alicja Cyrcan
Świąteczne potrawy - Alicja Cyrcan
Poradnik mądrego kupowania! - Małgorzata Gruszka
Takie polskie, a jednak zupełnie inne - Mirela Moldovan
Alicja w krainie audiodeskrypcji - Magdalena Dudowicz
Prezenty dobrymi chęciami opakowane - Bożena Lampart
Galeria literacka z Homerem w tle
Większa dostępność - Tomasz Matczak
Piesek na kółkach - Teresa Dederko
&&
Z okazji zbliżających się Świąt wszystkim Czytelnikom i przyjaciołom Sześciopunktu
życzymy, aby mimo pandemii i czasem koniecznej izolacji nadzieja nikogo nie opuszczała, żebyśmy umieli obdarowywać się życzliwością, serdecznym uśmiechem i zauważali więcej dobra niż zła, a nadchodzący Nowy Rok niech spełnia wszystkie marzenia, pozwoli pokonać pandemię, niesie radość i szczęście, takie jakiego każdy sobie życzy.
Zarząd i pracownicy Fundacji Świat według Ludwika Braille’a
&&
Drodzy Czytelnicy!
Sześciopunkt
trafia do Państwa w wyjątkowym przedświątecznym czasie. Prawie cały grudniowy numer poświęcony jest przygotowaniom i obchodom świąt Bożego Narodzenia.
W te Święta w naszych domach nie może zabraknąć choinki. Jak ją ubrać, żeby ładnie wyglądała, doradza Sześciopunktowa gospodyni
. Pod elegancko ubranym drzewkiem powinno znaleźć się mnóstwo prezentów, zdarza się jednak, że pomimo starań prezenty nie zawsze trafiają w gust obdarowanego. Co zrobić z takimi podarkami, podpowie Prawnik. Jeśli zabraknie nam pomysłów ma świąteczne upominki, ciekawym rozwiązaniem mogą okazać się naturalne kosmetyki wykonane samodzielnie w domu, na które przepisy podaje autorka w dziale dotyczącym zdrowia.
Okres przedświąteczny to czas wzmożonych zakupów. Z artykułu Zakupy spożywcze online, prostsze niż myślisz
dowiemy się, jakie są popularne aplikacje oferujące dowóz żywności i chemii gospodarczej do naszych domów. Planując większe zakupy, warto skorzystać z Poradnika mądrego kupowania
, opracowanego przez psychologa.
W dziale Rehabilitacja kulturalnie
przeczytamy, jak są obchodzone święta na rumuńskiej Bukowinie oraz ciekawy wywiad z audiodeskryptorką.
W Galerii literackiej
publikujemy okołoświąteczne, refleksyjne opowiadanie znanego Czytelnikom autora.
Gorąco polecamy artykuł z działu Nasze sprawy
, w którym autor przedstawia nowe zjawisko tyflocelebrytyzmu
w mediach społecznościowych.
Zapraszamy Czytelników do kontaktu z redakcją i przesyłanie swoich opinii. Za wszystkie listy serdecznie dziękujemy.
Zespół redakcyjny
&&
Ernest Bryll
Kiedy dziecko się rodzi i na świat przychodzi
Jest jak Bóg, co powietrzem nagle się zakrztusił
I poczuł, że ma ciało, że w ciemnościach brodzi
Że boi się człowiekiem być. I że być musi
Wokół radość. Kolędy szeleszczące złotko
Najbliżsi jak pasterze wpatrują się w Niego
I śmiech matki - bo dziecko przeciąga się słodko
A ono się układa do krzyża swojego
&&
&&
Barbara Malicka
Klocki LEGO na pewno wielu z Was kojarzą się z dziecięcą zabawką, z której możemy tworzyć różne budowle. Oczywiście tak jest w dalszym ciągu, ale ostatnich kilkanaście lat przyniosło wiele zmian w tym zakresie i otworzyło się wiele nowych możliwości. Jak wiadomo, technologia cały czas się rozwija i nie inaczej jest z produkcją klocków LEGO. W poniższym artykule opowiem dokładnie, co to są klocki LEGO, jakie są najpopularniejsze serie, gdzie można posłuchać recenzji o różnych zestawach, na jakich stronach możemy je kupić, co dla osób niewidomych może być w nich ciekawe i edukacyjne oraz jakie zestawy mi najbardziej przypadły do gustu.
Klocki LEGO są to małe i większe elementy plastikowe w różnorodnych kolorach, które można ze sobą łączyć za pomocą tzw. studów, czyli małych okrągłych dziurek oraz wystających kółeczek. Dzięki temu możemy składać różne budowle, zależnie od posiadanych części. Oprócz klocków budowlanych mamy dostępne również figurki przedstawiające konkretne osoby, jak np. strażak, policjant czy postać z filmu. W zestawach znajdują się również akcesoria, takie jak łopaty, grabie, rośliny, drzwi, okna czy koła do samochodów - a to dopiero początek dostępnych części.
Zestawy klocków LEGO dzielą się na kilkadziesiąt serii. Wśród nich możemy spotkać m.in. Architecture, City, Classic, Disney, Harry Potter, Jurassic World, LEGO Marvel, Speed Champions, Star Wars. Jak widać, oprócz klasycznych zestawów mamy możliwość budowania samochodów czy scen z różnych filmów, takich jak Harry Potter, Star Wars czy Jurassic World. Właśnie ten element według mnie podniósł bardzo znaczenie klocków LEGO w dzisiejszych czasach i dał nowe możliwości rozwijania swojej kreatywności oraz wyobraźni. Dzięki temu pojawiło się wielu kolekcjonerów klocków LEGO, którzy kupują albo dostają do prezentacji różne zestawy, a potem przebudowują je na własne konstrukcje i pokazują w Internecie.
Wszystko to pozwoliło w ostatnich latach zbieraczom klocków na nagrywanie swoich recenzji poszczególnych zestawów LEGO oraz na pokazywanie własnych konstrukcji. Na najbardziej znanym serwisie internetowym YouTube istnieje kilka świetnych kanałów, których autorzy prezentują tak naprawdę większość nowych zestawów klocków LEGO. Nawet ja, będąc osobą niewidomą, na podstawie opisu wyglądu oraz elementów składowych danego zestawu, mogę doskonale wyobrazić sobie przedstawiane konstrukcje. Ze swojej strony polecam zasubskrybowanie na YouTube kanałów o nazwach: Brodaty Geek
, Maciek i Klocki
oraz Rafi Bricks
. Potwierdzeniem, że LEGO nie jest przeznaczone jedynie dla najmłodszych, może być fakt, iż wspomniane trzy kanały prowadzą osoby dorosłe, które pasjonują się zbieraniem i układaniem klocków LEGO.
Niestety za jakość i oryginalność LEGO, trzeba zapłacić wysoką cenę. Dodatkowo, gdy seria jest wydawana na licencji produkcji filmowej, cena jest kilkadziesiąt złotych większa od ceny standardowego zestawu. Ceny wahają się od 15 zł do ponad 3000 zł, a więc mamy bardzo dużą rozpiętość cenową. Dlatego, chcąc kupować klocki LEGO, dobrze jest znać kilka stron internetowych, na których możemy porównać ceny i wybrać najtańszy produkt.
Pierwszą i najdroższą stroną jest oficjalna witryna klocków o adresie https://www.lego.com/pl-pl. Zaletą tej strony może być fakt, że niektóre ukazujące się zestawy są przez kilka miesięcy dostępne tylko w oficjalnej sprzedaży; dlatego jeśli nam na tym zależy, to szybko dany produkt możemy kupić tylko na powyższej stronie. Następnymi sklepami są na pewno wszystkim znany Empik
oraz strona https://www.al.to/. W dwóch powyższych sklepach warto jest wypatrywać promocje, gdzie można nieraz kupić np. drugi zestaw 50% taniej. Najtańszą alternatywą jest jednak znany wszystkim serwis aukcyjny https://allegro.pl/.
Internet pomaga nam w wyszukiwaniu tanich produktów i dlatego jeśli szukacie najtańszego zestawu, to nie musicie przeglądać wszystkich powyższych stron, wystarczy wejść na porównywarkę cen klocków LEGO pod adresem https://promoklocki.pl/.
Jak już wspomniałam, układanie klocków LEGO poprawia wyobraźnię i kreatywność. Nie inaczej jest z osobami niewidomymi czy słabowidzącymi. Niestety sami nie złożymy żadnego zestawu w całości, dlatego dobrze jest poprosić kogoś widzącego do pomocy, żeby powiedział nam, jakiego klocka trzeba szukać i jak go ułożyć.
Warto zauważyć, że firma LEGO od zeszłego roku powoli zaczyna myśleć o osobach z dysfunkcją wzroku, świadczy o tym wydanie 4 instrukcji w formacie audio oraz stworzenie zestawu klocków z brajlowskimi literami, które mają pomagać w nauce alfabetu. Dobrze byłoby, żeby te inicjatywy dalej się rozwijały i pozwalały samodzielnie budować zestawy osobom niewidomym.
Ze swojej strony polecam serię Classic, w której znajdują się podstawowe klocki pozwalające na zbudowanie domu, samolotu czy samochodu. Zapewniam, że wiele osób niewidomych poradzi sobie z takimi budowlami, a dzięki temu rozwinie swoje zainteresowania oraz wyobraźnię. Jeśli możemy liczyć na pomoc osób widzących, zachęcam do spróbowania swoich sił z konstrukcjami z Waszych ulubionych filmów. Mi najbardziej przypadł do gustu Harry Potter
. Dzięki temu będziecie mogli nie tylko budować, ale potem dokładnie obejrzeć, jak wyglądała np. Wielka Sala w Hogwarcie czy magiczny autobus Błędny Rycerz.
Podsumowując, zachęcam wszystkich do spróbowania swoich sił i rozpoczęcia przygody ze składaniem zestawów LEGO, ponieważ daje to wiele możliwości rozwoju własnej wyobraźni. Na pewno wielu osobom niewidomym i słabowidzącym sprawi dużo radości i satysfakcji.
&&
&&
Radosław Nowicki
Dawid Gwoździk to człowiek wielu pasji. Trenuje karate, lubi jeździć na motocyklu, fascynują go skoki ze spadochronem, ale na pierwszy plan wysuwa się wspinaczka górska. W sierpniu 2019 roku niewidomy bełchatowianin wraz z przewodnikiem i osobą asekurującą wspiął się na Breithorn, szczyt w Alpach, który położony jest na wysokości 4164 m n.p.m. W 2020. roku plany pokrzyżował mu koronawirus, ale i tak przeszedł trzy via ferraty, czyli tak zwane żelazne drogi nad jeziorem Garda we Włoszech. W kolejnym roku marzy mu się powrót w Alpy i podjęcie próby ataku szczytowego na inny z alpejskich czterotysięczników, tym razem najprawdopodobniej Allalinhorn w Szwajcarii o wysokości 4027 m n.p.m.
Radosław Nowicki: W 2020. roku miał pan atakować drugi z czterotysięczników. W planach był Allalinhorn w Szwajcarii, ale chyba wszystko zmieniła pandemia koronawirusa?
Dawid Gwoździk: Koronawirus pokrzyżował plany wielu ludziom, w tym również mi. Byliśmy pozamykani w domach, podlegaliśmy różnym ograniczeniom. Miałem utrudniony dostęp do instytucji i sponsorów, przez co nie było możliwości zbierania funduszy na wyprawę. Nie było wiadomo kiedy i czy w ogóle w tym roku będą otwierane granice, w jaki sposób będzie można poruszać się między krajami. Poza tym nie wyobrażam sobie wchodzenia na czterotysięcznik w maseczce, chociaż mam bujną wyobraźnię (śmiech).
- Ostatecznie wylądował pan we Włoszech. Trudno było cokolwiek zorganizować w epoce obostrzeń, nakazów i zakazów?
- Nie. Najważniejszą kwestią było dogadanie terminu, tym bardziej że były bardzo atrakcyjne ceny biletów. W dwie strony z bagażem zapłaciłem 240 zł. We Włoszech było bardzo spokojnie. Wiadomo, że w lokalach trzeba było zakładać maseczki, ale nie wyglądało to tak strasznie jak relacjonowano w mediach. Niby wcześniej mieli wielką zachorowalność, ale jak ja tam byłem, to notowano poniżej 100 zakażeń w ciągu dnia.
- Wspinał się pan po via ferratach, czyli tak zwanych żelaznych drogach nad jeziorem Garda. Tam są różne trasy, niektóre nawet do 2 tysięcy m n. p. m.
- Są dłuższe i krótsze trasy. Z reguły te trudniejsze są krótsze. Ciężko byłoby przejść długą via ferratę, gdzie idzie się po pionowych ścianach albo po mostach linowych, na których porusza się na cienkiej, rozbujanej linie. Na dodatek są momenty, w których ściana pochyla się na człowieka, tak że musi on odchylać się w tył. Są one trudne do przejścia. Zaliczyłem trzy via ferraty. Rio Secco usytuowana jest w korycie wyschniętej rzeki, było więc zróżnicowane podłoże, np. piaski czy kamyki. Z kolei Rio Sallagoni znajdowała się w kanionie, wąwozie nad potokiem. Można było tam odczuć bardzo specyficzną atmosferę. Nawet mnie ona urzekła, ale największe wrażenie zrobiła na mnie Signora delle Acque, która znajduje się nad wodospadem. Czuć było tam pęd powietrza i słychać było odgłos spadającej wody. Dawało mi to świadomość jak wysoko nad tym wodospadem jestem. Skały są fajne, via ferraty są jeszcze fajniejsze, ale chciałbym wrócić w Alpy.
- Czyli we Włoszech miał pan namiastkę gór?
- Wspinaczkowe momenty w tych górach także się zdarzają. Dlatego można to potraktować jako trening pod kolejne wyzwania w Alpach. Na Allalinhornie nie ma chyba elementów wspinaczkowych, ale wiadomo, że prędzej czy później w Alpach trafię na taki czterotysięcznik, na którym one będą, więc lepiej takie rzeczy potrafić.
- A wykorzystał pan doświadczenie zebrane na poprzednich wyprawach podczas wspinaczki we Włoszech?
- Doświadczenie zbieram cały czas. Cieszę się, że nauczyłem się wielu nowych rzeczy. Po raz pierwszy robiłem wielowyciągi. Polegało to na tym, że przewodnik wszedł na skałę na 60 metrów, tam założył stanowisko, a potem ja do niego doszedłem. Następnie asekurowałem go, a on wchodził na 135 metrów. Znowu do niego doszedłem, a na koniec zsuwaliśmy się z tego wielowyciągu. Nowością dla mnie było również samodzielne zakładanie dróg. Było to już trochę niebezpieczne, bo jak byłem wpięty i szedłem po skale, to wtedy lina praktycznie cały czas przymocowana była do skały. Z kolei jak sam zakładałem sobie drogę, to od momentu jak zrobiłem sobie wpinkę do momentu założenia kolejnej, lina była obluzowana i mogłem spaść około dwa metry.
- A jak z perspektywy czasu wspomina pan zeszłoroczną wyprawę na Breithorn? To już historia, czy jednak wspomnienia są nadal żywe?
- Wspomnienia są wciąż żywe. To był pierwszy zaliczony przeze mnie czterotysięcznik. Walka z Breithornem trwała ponad rok, bo w 2018. roku też miałem podejście, ale się nie udało. Góry lubię najbardziej, bo wiążą się one z największymi wyzwaniami. Jest długa droga do przejścia, są trudne warunki, lodowiec, duże nachylenia, ciężki plecak. Trzeba mocno powalczyć, żeby osiągnąć sukces.
- Czyli w 2021. roku atak na kolejny czterotysięcznik?
- Oczywiście, że tak. Jakby to było możliwe, to chciałbym jeszcze w tym roku wybrać się w Alpy. W poprzednich latach z przewodnikiem czyniliśmy ustalenia odnośnie tego, co będziemy robić w kolejnych miesiącach. Obecnie ze względu na to, że nie wiadomo jak rozwinie się pandemia koronawirusa i co rządzący wymyślą, to nic nie planujemy. Kiedyś można było planować na rok do przodu, a teraz nawet nie wiadomo, co będzie za tydzień. Mamy kilka koncepcji. Prawdopodobnie będzie to Allalinhorn, ale nie jest to jeszcze nic pewnego.
- Ma pan dość specyficzne zainteresowania jak na niewidomego, bo nie tylko góry, ale także karate, skoki ze spadochronem, jazda na motocyklu. Chodzi o dodatkową adrenalinę?
- To jest jedna strona medalu, ale druga jest taka, że wszystko, co osiągnąłem w życiu, było ciężko wywalczone. Nie byłem brany pod uwagę jako 100% facet, tylko jako osoba, której trzeba pomagać. Wiele osób niewidomych nie robi takich rzeczy, dlatego jest problem ze znalezieniem kogoś, kto trenowałby mnie w karate czy poprowadził po górach. W tej chwili pracuję z wicemistrzem świata w karate, Tomkiem Jończykiem. Jako jedynego trenera nie musiałem przekonywać go, żeby dopuścił mnie do walk z widzącymi.
- Stwierdził pan, że chciał się pan poczuć jak 100% facet. Czyli ta niepełnosprawność wtłaczała pana w pewną odgórnie narzuconą rolę?
- Część ludzi mnie w nią wtłaczała. Niektórzy podziwiali mnie za to, że dojeżdżam sam do pracy. Chciałem pokazać, żeby ludzie nie doceniali mnie za zwykłe rzeczy, ale zobaczyli, że naprawdę mogę robić coś trudnego, żeby nie odmawiali niepełnosprawnym normalnego funkcjonowania. Osoby niewidome mogą być samodzielne, a z drugiej strony osoby pełnosprawne potrafią być nieporadne. Lubię pokazywać ludziom, że można poprawić swoją jakość życia, ale trzeba chcieć, niezależnie od tego, w jakich warunkach się funkcjonuje. Jest taka piosenka Konkret życia projekt
jednego z trenerów w naszym klubie. Jej słowa do mnie pasują. Chodzi bowiem o to, żeby w pewnym momencie życia zatrzymać się i pomyśleć nad tym, co zrobiło się dla świata i ile jeszcze można zrobić. Chcę przetrzeć szlaki innym ludziom, pokazać, że można spełniać swoje marzenia. Nie chodzi mi tylko o niepełnosprawnych, ale także o ludzi, którzy byliby ich towarzyszami, np. trener czy przewodnik.
&&
&&
Prawnik
Jak co roku w grudniu opanowuje nas świąteczny szał zakupów. Polacy kochają kupować prezenty, a czy równie mocno cieszą się z każdego otrzymanego upominku? Co w sytuacji, kiedy pod choinką, delikatnie mówiąc, znajdziemy nietrafiony podarek? Jak dokonać zwrotu bez dowodu zakupu i czy w ogóle jest to możliwe?
Warto wiedzieć, co wówczas możemy zrobić. Kiedy mamy prawo zwrócić taki produkt, a kiedy jest to niemożliwe. Bowiem należy pamiętać, iż ustawodawca stworzył katalog towarów, których oddać nie możemy. Z kolei w innych przypadkach musimy spełnić ściśle określone warunki. Natomiast w odniesieniu do uszkodzonych produktów zawsze przysługuje nam prawo ich zareklamowania.
Dlatego na początku zróbmy sobie wstępny podział takich upominków na dwie kategorie, tj. posiadające wadę fizyczną lub prawną i te całkowicie wolne od wad, niemniej w dalszym ciągu niechciane.
W przypadku tych pierwszych, aby móc żądać naprawienia lub wymiany towaru albo obniżenia czy zwrotu ceny (tylko kiedy wada jest istotna), należy okazać dowód zakupu. Wadliwy towar reklamujemy u sprzedawcy, ponieważ to on odpowiada za jego sprzedaż. Jednak w sytuacji, gdy do uszkodzonego produktu, np. elektroniki dołączono gwarancję, możemy udać się z nim do punktu serwisowego. Pamiętajmy, że jest to nasze dodatkowe uprawnienie, sprzedawca nie może narzucić reklamującemu, aby uszkodzony towar reklamował w serwisie. Podobnie jak sprzedawca nie może odmówić nam przyjęcia wadliwego towaru. Termin na rozpatrzenie reklamacji wynosi 14 dni. Po jego upływie i nierozpatrzeniu reklamacji przez sprzedawcę przyjmuje się, że ją uznał.
Należy też pamiętać, iż prawo do reklamacji na podstawie rękojmi przysługuje tylko przez 2 lata od momentu zakupu (art. 568 Kodeksu Cywilnego).
Natomiast w sytuacji pełnowartościowych upominków, ale w żaden sposób nas niesatysfakcjonujących, należy ustalić, czy zostały zakupione w sklepie stacjonarnym czy internetowym.
Zwrot prezentu zakupionego w sklepie stacjonarnym
W tym przypadku sytuacja nie jest prosta ani prawnie uregulowana, albowiem dużo tutaj zależy od dobrej woli sprzedawcy. Należy dowiedzieć się, jak wygląda polityka zwrotu w sklepie, takie informacje znajdują się zwykle w regulaminie dostępnym na stronie internetowej. Bardzo ważne jest, abyśmy zachowali oryginalne opakowania, nie odrywali metek i zadbali, by towar wyglądał na nieużywany. Należy też pamiętać, iż zwrot gotówki nie jest rzeczą oczywistą, albowiem sklepy coraz częściej stosują politykę zwrotu na kartę podarunkową, którą możemy wykorzystać przy najbliższych zakupach. Podobnie sytuacja wygląda w przypadku terminu; rozpiętość jest dość duża, od 3 do nawet 30 dni.
Zwrot prezentu zakupionego w sklepie internetowym
W świetle art. 27 ustawy z dnia 30 maja 2014 r. o prawach konsumenta: Konsument, który zawarł umowę na odległość lub poza lokalem przedsiębiorstwa, może w terminie 14 dni odstąpić od niej bez podawania przyczyny i bez ponoszenia kosztów (…)
. Tak będzie w sytuacji, gdy towar nie posiada żadnej wady, ale w sprawie jego zakupu konsument rozmyślił się. Wystarczy więc odesłać niechciany prezent wraz z pisemnym bądź elektronicznym stwierdzeniem o odstąpieniu od umowy, bez podania naszej motywacji, w terminie 14 dni od jego otrzymania. Ważną kwestią w tym przypadku jest posiadanie dowodu zakupu i wiedza, kiedy dany towar został przekazany przez sprzedawcę.
Pamiętajmy, że obowiązkiem każdego internetowego przedsiębiorcy jest udostępnienie gotowego formularza zwrotu, z którego możemy skorzystać, bądź sformułować go samodzielnie.
W ciągu 14 dni od daty zwrotu towaru sprzedający ma obowiązek zwrotu kosztów samego towaru oraz poniesionych kosztów za zwrot przesyłki na podany przez nas rachunek bankowy.
Ciekawym przypadkiem jest sytuacja zakupu produktu w sklepie internetowym z odbiorem w sklepie stacjonarnym. Wówczas na taki zwrot mamy również 14 dni i dokonujemy go w sklepie stacjonarnym. Albowiem nie ma znaczenia, w jaki sposób dojdzie do przekazania towaru konsumentowi.
Zwrot towaru bez paragonu
Od lat pokutuje przekonanie, że jakakolwiek próba oddania produktu bez okazania paragonu skazana jest z góry na niepowodzenie. Tymczasem prawo konsumenta nie posługuje się sformułowaniem paragon
w odniesieniu do możliwości jego zwrócenia, mowa jest jedynie o dowodzie zakupu
. W praktyce oznacza to, iż zakup konkretnego przedmiotu możemy udowodnić, m.in. przedstawiając wyciąg z konta bankowego w przypadku płatności kartą, okazać mobilną aplikację, która naliczyła nam punkty za zakup, odwołać się do obecności świadka czy monitoringu.
Wyjątkowe sytuacje
Warto zapoznać się z wyjątkami od zasady umożliwiającej zwrot zakupionego produktu. Zgodnie z prawem konsumenta (art. 38) produktami, których nie będziemy mogli zwrócić, są:
Pamiętajmy, że w razie jakichkolwiek sporów ze sklepem zawsze warto poprosić o pomoc miejskiego lub powiatowego rzecznika konsumentów. Ich adresy możemy znaleźć na stronie UOKiK (www.uokik.gov.pl). Pomocą służą również liczne pozarządowe organizacje konsumenckie.
W dniu 10 stycznia 2017 roku weszła w życie nowa ustawa o pozasądowym rozwiązywaniu sporów konsumenckich. Jej uregulowania określają główne obowiązki przedsiębiorców związane z umożliwieniem swoim Klientom (konsumentom), korzystania z pozasądowych sposobów rozwiązywania sporów. Dlatego miejmy na uwadze, że nie każda prawna potyczka musi zawsze znaleźć swój finał w sądzie.
Życzę wszystkim tylko udanych przedświątecznych i wyprzedażowych zakupów i równie trafionych upominków pod choinką.
&&
&&
Patrycja Rokicka
Z biegiem lat nasza świadomość wzrasta, nasze wybory są przemyślane, dojrzałe, ukierunkowane na długie i zdrowe życie. Wybieramy nieprzetworzoną żywność, ekologiczne produkty, naturalne kosmetyki pozbawione chemicznych dodatków i konserwantów. Podążamy w kierunku natury, doceniając lecznicze właściwości roślin, z których wiele lat temu korzystały nasze babcie, dbając o zdrowie i urodę.
Kosmetyki z Bożej Apteki to domowe, własnoręcznie przygotowane maseczki, kremy, peelingi, stworzone z naturalnych surowców, które bez problemu znajdziemy w domowych spiżarniach. To zachęta do stworzenia prywatnego domowego spa - oazy zdrowia, spokoju i relaksu!
&&
Składniki:
Wykonanie
Wosk pszczeli podgrzewamy w rondelku do momentu osiągnięcia płynnej konsystencji, następnie dodajemy olejek migdałowy, mieszamy, podgrzewamy 2-3 minuty, zdejmujemy z ognia i pozostawiamy do częściowego ostygnięcia. Dodajemy miód, dokładnie mieszamy, stopniowo dolewamy sok z cytryny oraz wodę, wszystko ucieramy drewnianą, niewielką łyżką. Krem nakładamy wieczorem, na suchą, oczyszczoną skórę.
Efekt: skóra będzie odżywiona i świeża.
&&
Składniki:
Wykonanie
Kawę zalewamy wrzątkiem, odstawiamy na 5 minut, następnie przecedzamy. Fusy po kawie przekładamy do szklanej miseczki, dodajemy do nich płatki owsiane, dokładnie mieszamy. Na oczyszczoną i wysuszoną twarz nakładamy peeling, następnie delikatnie masujemy twarz przez 2 minuty. Peeling spłukujemy ciepłą, przegotowaną wodą.
Efekt: skóra będzie oczyszczona i odświeżona.
&&
Składniki:
Wykonanie
Torebki herbaty umieszczamy w szklanej miseczce, zalewamy wrzątkiem, przykrywamy talerzykiem. Po 5 minutach nasączone herbatki wyciągamy, osuszamy z nadmiaru wody (sprawdzamy również, czy nie są zbyt gorące) i układamy po cztery na prawą i lewą część twarzy w okolicach oczu. Twarz przykrywamy gazą. Po kilku minutach zdejmujemy kompresy, twarz przecieramy wacikiem kosmetycznym.
Efekt: opuchlizna pod oczami zniknie, skóra będzie wypoczęta i świeża.
&&
Składniki:
Wykonanie
Olej i miód rozprowadzamy z niewielką ilością ciepłej wody w szklanej miseczce, następnie dodajemy do wanny wypełnionej ciepłą wodą. W kąpieli relaksujemy się 20 minut.
Efekt: skóra zregeneruje się, poprawi się również krążenie krwi.
&&
Składniki:
Wykonanie
Szałwię wkładamy do rondelka, zalewamy gorącą wodą, podgrzewamy 15 minut na małym ogniu. Napar z szałwi przecedzamy, schładzamy i przelewamy do woreczków na lód lub foremek. Codziennie rano przecieramy twarz kostką szałwiowego lodu.
Efekt: skóra będzie jędrna i zdrowa.
&&
Składniki:
Wykonanie
Kapustę kiszoną szatkujemy na drobno, na umytą i oczyszczoną skórę twarzy nakładamy kapustę. Po 15 minutach usuwamy kapustę i opłukujemy skórę zimną wodą.
Efekt: skóra będzie odmłodzona i odżywiona.
&&
Składniki:
Wykonanie
Kwiatostany rumianku wsypujemy do termosu, zalewamy wrzątkiem i odstawiamy na 1 godzinę, następnie odcedzamy. Napar przelewamy do szklanej buteleczki lub słoiczka. Tak przygotowanym naparem przecieramy skórę twarzy, szyi i dekoltu.
Efekt: skóra będzie delikatna i miękka.
&&
Składniki:
Wykonanie
Kwiaty chabru wkładamy do szklanej miseczki, zalewamy wrzątkiem, przykrywamy talerzykiem i odstawiamy na 30 minut, następnie przecedzamy. Po umyciu włosów i spłukaniu ich czystą wodą, włosy płuczemy w chabrowej płukance. Zabieg powtarzamy 2-3 razy w tygodniu przez miesiąc.
Efekt: włosy będą silne i przestaną wypadać.
Jeśli podejmiemy decyzję o domowej produkcji kosmetyków, warto na początek zacząć od prostych kosmetyków z łatwo dostępnych surowców. Jeśli z czasem zapragniemy więcej, zachęcam do wyszukania w sieci portali oraz blogów o tej tematyce, jest ich naprawdę sporo. Warto również poszukać sklepów internetowych oferujących naturalne półprodukty i surowce do domowej produkcji.
Własnoręcznie przygotowany krem może być wspaniałym świątecznym prezentem dla bliskiej osoby. Powodzenia!
Źródło: Jan Schulz, Edyta Überhuber Leki z Bożej Apteki
, Marta Szydłowska Zdrowie i uroda z natury
.
&&
&&
Paweł Wrzesień
Stwierdzenie, że zakupy internetowe mogą być szybsze i wygodniejsze od konwencjonalnych, zakrawa na truizm. W dobie pandemii można dodać, iż są także bezpieczniejsze, ponieważ nie wymagają wychodzenia z domu i przebywania w większym skupisku ludzi. Mimo tego, że dla większości z nas kupno książki, płyty czy nawet biletu kolejowego online nie jest niczym nadzwyczajnym, to dla wielu zakupy spożywcze w sieci są ciągle tematem tabu. Budzą rozliczne obawy, jak choćby o świeżość czy właściwy dobór produktów i wydają się zbytnią ekstrawagancją. Osoby z dysfunkcją wzroku często obawiają się także o dostępność serwisów tego typu. Postanowiłem przetestować popularne aplikacje oferujące dowóz żywności i chemii gospodarczej wprost do naszych domów i zaprezentować cztery z nich, które moim zdaniem, są warte wypróbowania.
Pierwsza kategoria to aplikacje umożliwiające zakupy w kilku różnych sklepach. Dwie z nich, godne polecenia, to Glovo i Everli. Obie w prosty sposób instalujemy na smartfonie i po założeniu konta możemy rozpocząć poszukiwanie niezbędnych produktów. W obu apkach istnieje opcja szybszego logowania za pomocą Facebooka lub Apple ID.
Poza zamawianiem gotowych potraw z barów i restauracji w Glovo możemy kupować w domyślnie wyświetlanych sklepach, takich jak Biedronka, Carrefour Express czy sklep BP, istnieje również opcja o nazwie Niestandardowe Glovo, w której podajemy dokładnie, jakie produkty nas interesują i w którym sklepie mają być kupione. Limitem jest tu tylko pojemność plecaka kuriera, nie możemy więc przesadzić z ilością. Koszt dostawy zależy od wartości całych zakupów i konkretnego sklepu, w którym były zrobione, może więc za każdym razem być nieco inny i wahać się od kilku do kilkunastu złotych.
Płatności możemy dokonać kartą, gotówką lub w systemie szybkich płatności Dotpay. Mankamentem aplikacji jest jednak dostępność. Układ zakładek i list nie jest zbyt przejrzysty, zdarzają się też przyciski pozbawione etykiety. Nie uniemożliwia to jednak korzystania z niej bez użycia wzroku lub z jego niewielkim udziałem, trzeba natomiast nieco poćwiczyć i nauczyć się funkcjonowania serwisu. Plusem są natomiast dostawy realizowane ad hoc, zwykle nie trwające dłużej niż godzinę.
Bardziej dostępne i prostsze w obsłudze jest Everli. Tu nie wybieramy dowolnie sklepu, lecz korzystamy z dostępnej listy, zależnej od lokalizacji, w jakiej przebywamy. Zamawiając z Kauflandu i Carrefoura, zapłacimy za każdy artykuł tyle samo co w fizycznym sklepie, natomiast ceny w Lidlu czy Biedronce mogą się różnić w aplikacji. Koszt dostawy wynosi zwykle 9,99 zł, a najszybszy termin realizacji zazwyczaj nie przekracza 24 godzin od złożenia zamówienia. Możemy tu dowolnie wybrać dzień i godzinę, aby kurier zastał nas w domu. Płatności realizujemy wyłącznie kartą przypiętą do konta użytkownika.
Kolejną kategorią aplikacji są te, które prowadzą sprzedaż pod własną marką. Szczególnie polecam tu Frisco oraz Tesco E-zakupy. Drugą z firm znamy dobrze jako sieć sklepów tradycyjnych, ostatnio likwidującą kolejne placówki w Polsce. A szkoda, bo ich aplikacja jest niezwykle profesjonalna i dostępna dla klientów korzystających z czytników ekranu w systemie IOS i Android. Z łatwością możemy wybierać artykuły z kategorii obejmujących żywność, napoje, karmy dla zwierząt czy chemię. Po dodaniu ich do koszyka możemy wybrać płatność online lub kartą - przy odbiorze zakupów od kuriera. Najbliższe terminy dostaw są zwykle dostępne już następnego dnia; jednak przykrą niespodziankę stanowi dość wysoki koszt sięgający nawet 18 zł. To najwyższe stawki spośród omawianych aplikacji. Zaletą wyróżniającą Tesco i Frisco są dopuszczalne gabaryty zamówienia, które spokojnie pomieszczą rodzinne zapotrzebowanie na cały tydzień, wliczając w to kilka zgrzewek wody. Obie firmy dysponują bowiem własnymi busami, w odróżnieniu od operatorów dwóch aplikacji omawianych wcześniej. Dostępność Frisco dla klientów z dysfunkcją wzroku również nie budzi zastrzeżeń, choć wyświetlane na głównej stronie produkty promocyjne oraz oferty dodatkowe mogą początkowo powodować uczucie zagubienia. Szybko jednak poznajemy strukturę aplikacji i bez trudu dodajemy kolejne produkty do naszej listy zakupów. Ciekawym wyróżnikiem Frisco spośród konkurencji są produkty za 1 grosz, proponowane do przetestowania. W ten sposób możemy prawie gratis poznać choćby nowe smaki popularnych napojów, serków śniadaniowych lub dań gotowych. Zaletą jest też szeroki wachlarz metod płatności, np. karta, Blik czy przelewy online. Osoby korzystające z Asystenta Google mogą również dokonać zakupów na Frisco za jego pośrednictwem, używając wyłącznie głosu. Łyżką dziegciu w beczce miodu są niestety terminy dostaw, które zwłaszcza w okresach nasilenia pandemii, mogą sięgać nawet kilku tygodni. W takim wypadku nie warto się jednak zniechęcać, lecz co jakiś czas sprawdzać dostępność terminów, albowiem firma pracuje nad zwiększeniem swych mocy przerobowych i na bieżąco dodaje nowe okienka czasowe.
Zapewne część Czytelników w tym momencie doszła do wniosku, że e-zakupy produktów spożywczych są wygodniejszą alternatywą wobec spędzenia dłuższego czasu w markecie i żmudnego poszukiwania towarów na półkach, lecz z uwagi na zamieszkiwanie w niewielkiej miejscowości z pewnością nie są dla nich dostępne. Tu mogę polecić bieżące sprawdzanie, czy popularne sklepy online faktycznie nie obejmują ich swym zasięgiem, ponieważ, z powodu rosnącej dostępności tego typu handlu, stale zwiększa się też obszar, w którym działają. W niektórych przypadkach można otrzymać paczkę za pośrednictwem firmy kurierskiej, jeśli pracownicy firmy handlowej nie dojeżdżają tak daleko.
Często słyszę też obawy, że w przypadku kupna owoców czy warzyw nie ma możliwości osobistego wyboru i ryzykujemy otrzymanie brzydkich czy nieświeżych pomidorów, jabłek lub bananów. Nic bardziej mylnego, albowiem w praktyce nigdy nie zdarzyła mi się taka przykra niespodzianka. Każdy z opisanych przeze mnie sklepów ma swój system reklamacji produktów niezgodnych z oczekiwaniami klienta i dba o to, aby było ich jak najmniej. W praktyce warzywa i owoce robią wrażenie starannie wybranych, a jeśli przytrafi nam się przysłowiowy zgniłek i zgłosimy to w aplikacji, z reguły otrzymujemy rekompensatę, np. w postaci kuponu rabatowego na następne zamówienie.
Mogę śmiało zaryzykować tezę, że kto raz spróbuje zamówić żywność online, będzie wracał do tej metody. Niewątpliwą zaletą jest tu nowoczesność i oszczędność czasu, a w przypadku osób niepełnosprawnych także samodzielność. W fizycznym sklepie, zwłaszcza jeśli jest to duży market, możemy potrzebować pomocy osób trzecich, aby odszukać niezbędne artykuły. Za pośrednictwem smartfonu lub komputera wybierzemy wszystko samodzielnie, a dostawca przyniesie zapakowane zakupy pod same drzwi.
Myślę, że zwłaszcza w okresie zbliżających się świąt Bożego Narodzenia ten sposób na domowe sprawunki pozwoli zaoszczędzić czas, który można przeznaczyć na inne przygotowania.
&&
Alicja Cyrcan
Pięknie przystrojona choinka dopełnia świąteczny, domowy klimat. Szklane kolorowe bombki, aniołki, sopelki, grzybki, anielskie włosy i sznury kolorowych łańcuchów czynią z choinki wyjątkowy bożonarodzeniowy symbol.
Jaką choinkę wybrać?
Dla osób praktycznych i oszczędnych najlepszym wyborem będzie sztuczne drzewko. Jest to jednorazowy wydatek na kilka lat. Producenci sztucznych choinek prześcigają się w jakości oraz prezencji. Dziś sztuczne drzewko do złudzenia przypomina żywe. W marketach dostępne są tradycyjne modele oraz bardziej fantazyjne, np. białe - imitujące przyprószoną śniegiem choinkę.
W wielu domach, zgodnie z rodzinną tradycją, świąteczny klimat stworzy tylko żywa choinka z pięknym, leśnym zapachem. Szkółkarze oferują bardzo duży wybór i tak w naszym salonie możemy postawić srebrny świerk czy jodłę kaukaską. Dobrym rozwiązaniem będą również choinki w doniczkach, które po świętach, można przesadzić do ogródka lub postawić na balkonie.
Kilka kroków do pięknej choinki
&&
&&
Alicja Cyrcan
&&
Składniki:
Sposób przygotowania
Marchewki, pietruszki, seler myjemy, obieramy i ścieramy na tarce o grubych oczkach. Cebulę i por oczyszczamy, drobno siekamy. Na patelni rozgrzewamy olej, dodajemy cebulę, por i pozostałe warzywa, dusimy na małym ogniu pod przykryciem ok. 10 minut, często mieszając. Doprawiamy solą, pieprzem i papryką.
Rybę kroimy na mniejsze kawałki, dodajemy do warzyw, przykrywamy pokrywką. Po 10 minutach dodajemy pastę pomidorową. Podlewamy szklanką wody, dusimy pod przykryciem, aby warzywa stały się miękkie, a ryba ugotowała się w warzywach. Na koniec dodajemy sok z cytryny.
&&
Składniki:
Sposób przygotowania
Na dno dużego garnka wlewamy olej, rozgrzewamy go, dodajemy listek laurowy, ziele angielskie i jałowiec. Cebulę obieramy, kroimy w drobną kostkę, dodajemy do garnka, podsmażamy. Marchew oczyszczamy, ścieramy na tarce o grubych oczkach, dodajemy do garnka. Po ok. 5 minutach dodajemy odciśniętą kapustę kiszoną, wszystko mieszamy, dusimy na małym ogniu. Po kilku minutach dokładamy do garnka pokrojone suszone śliwki oraz pokruszone, suszone grzyby. Doprawiamy pieprzem, odrobiną soli. Dolewamy 2 szklanki wody, gotujemy pod przykryciem na małym ogniu ok. 40 minut. Na koniec siekamy natkę pietruszki, dodajemy do kapusty, mieszamy i gotowe.
&&
Składniki:
Sposób przygotowania
Farsz: kapustę myjemy, drobno siekamy. Na dno garnka wlewamy olej, podgrzewamy go, dodajemy listki laurowe, mieszamy. Po chwili dodajemy poszatkowaną kapustę, podlewamy wodą (pół szklanki), dodajemy sól i pieprz. Dusimy pod przykryciem dopóki kapusta nie zmięknie. Po ugotowaniu kapustę przekładamy na sito, dokładnie odsączamy z nadmiaru wody.
Ciasto: drożdże kruszymy i rozcieramy z 1 łyżką cukru i połową szklanki ciepłego mleka (mleko najlepiej wcześniej wyjąć z lodówki i trochę podgrzać), odstawiamy w ciepłe miejsce, aż zaczyn wyrośnie. Masło roztapiamy w małym garnku, odstawiamy do ostygnięcia. 3 żółtka ucieramy z 2 łyżkami cukru. Mąkę przesiewamy na sicie, dodajemy żółtka, zaczyn i masło, mieszamy, dolewamy pozostałe mleko. Wyrabiamy ciasto; po wyrobieniu zostawiamy do wyrośnięcia. Z ciasta odrywamy niewielkie kawałki, rozgniatamy je ręką na małe placuszki, na środek każdego nakładamy farsz. Brzegi zlepiamy i formujemy bułeczki. Blaszkę do pieczenia wykładamy papierem, układamy na niej bułeczki, które smarujemy rozmąconym jajkiem, pozostawiamy do wyrośnięcia. Pieczemy w nagrzanym piekarniku ok. 15-20 minut w temperaturze 180 stopni C.
&&
Składniki:
Sposób przygotowania
Karpia solimy z obu stron, odstawiamy na godzinę. Następnie oprószamy go mąką lub obtaczamy w mące. Na patelni rozpuszczamy masło klarowane, układamy karpia i smażymy z obu stron. Nagrzewamy piekarnik do 180 stopni C. Podsmażonego karpia wkładamy do żaroodpornego naczynia, a następnie wstawiamy do nagrzanego piekarnika (wyłączonego). W ciepłym piekarniku karp poczeka na wigilijnych gości.
&&
&&
Małgorzata Gruszka
W ostatnim miesiącu roku większość z nas robi duże zakupy. Zaopatrujemy się w najróżniejsze dobra; te potrzebne na co dzień i te związane ze świętami Bożego Narodzenia. Sklepy oferujące artykuły spożywcze, ubrania, sprzęt RTV i AGD, słodycze, książki, ozdoby, zabawki i inne produkty właśnie w grudniu odnotowują największe obroty i zyski. Na okoliczność przedświątecznych zakupów proponuję krótki poradnik mądrego kupowania.
Czym jest handel?
Bez handlu trudno wyobrazić sobie życie. Polega on bowiem na pośredniczeniu w dostarczaniu ludziom niezbędnych do życia towarów i czerpaniu z tego zysków. Istotą handlu jest wymiana towarów na środki płatnicze - pieniądze. W praktyce handel polega na nabywaniu różnych rzeczy po niższej i sprzedawaniu po wyższej cenie. Handlowcy utrzymują się z tego, co uda im się sprzedać. Nic więc dziwnego, że wobec kupujących stosują tzw. techniki sprzedaży.
Czym jest kupowanie?
Kupowanie jest procesem psychicznym składającym się z trzech etapów. Pierwszy, to powstanie i uświadomienie sobie jakiejś potrzeby. Drugi, to znalezienie i wybranie sposobu jej zaspokojenia. Etap trzeci, to zachowanie się po zakupie. Proces kupowania zaczyna się od uświadomienia sobie, że coś jest nam potrzebne. Gdy już to wiemy, rozpatrujemy możliwości zaspokojenia tej potrzeby, czyli sprawdzamy, co i za ile możemy kupić i dokonujemy wyboru. Ale proces zakupu w tym momencie się nie kończy. Jego końcem jest nasze samopoczucie po zakupie. Wbrew pozorom, bywa różne. Nie z każdego zakupu się cieszymy. Nie każdy zakup jest potrzebny, tj. zgodny z naszymi potrzebami. Dlaczego, skoro sami go dokonaliśmy? Sami, ale pod wpływem czynników, które omawiam poniżej.
Marketing
Gdy w krajach wysoko rozwiniętych pojawiła się nadwyżka podaży w stosunku do popytu, czyli, gdy produkcja dóbr wszelakich zaczęła znacznie przewyższać potrzeby kupujących, zaczęto wypracowywać zaawansowane metody sprzedaży zwane marketingiem. Celem marketingu jest łączenie kupowania z doświadczaniem przyjemnych emocji. Przewidywany skutek to łączenie zakupów z przyjemnością i przeżywanie ich jako przyjemności. Przyjemność - jak wiadomo - chcemy przeżywać jak najczęściej, stąd wzmocniona chęć kupowania. Chęć, która bardzo często nie zależy od wspomnianych wyżej prawdziwych potrzeb.
Strategie sprzedażowe
Producenci i specjaliści od marketingu wypracowali wiele strategii sprzedażowych, czyli sposobów na to, by sprzedać jak najwięcej z możliwie jak największym zyskiem. Przekraczając próg sklepu, podlegamy swego rodzaju manipulacjom. W handlu - zwłaszcza tym wielkopowierzchniowym - nic nie jest przypadkowe. Co więcej, przekonanie, że sami decydujemy o tym, co kupujemy, często bywa mylne.
Decyzje te w znacznej części bywają skutkiem stosowanych powszechnie strategii sprzedażowych, takich jak:
obdarowałnas kubeczkiem - ma gest i za to następnym razem kupimy tę samą kawę. Prawdopodobieństwo jej kupienia wzrasta tym bardziej, że w domu często spoglądamy na logo marki umieszczone na kubeczku. Gadżet ten i obcowanie z nim sprawia, że marka staje nam się bliska. Co więcej, nasze zachowania są z góry przewidziane.
Świadome zakupy
Świadome zakupy to takie, podczas których w możliwie najmniejszy sposób ulegamy emocjom oraz handlowym trikom i manipulacjom. Bo to, że im ulegamy, jest nieuniknione. Całkowite uniknięcie zależności naszych decyzji zakupowych od emocji i stosowanych powszechnie wyrafinowanych technik sprzedażowych jest niemożliwe, choćby ze względu na to, iż podczas zakupów nie jesteśmy w stanie wyłączyć emocji i zachować stuprocentowej czujności. Zachowanie czujności utrudnia ogromna ilość różnego rodzaju bodźców działających na nas w sklepie, a także towarzyszące nam: pośpiech, zmęczenie i rozproszenie uwagi.
Emocje na zakupach
Z emocjami na zakupach mamy do czynienia wówczas, gdy w kontakcie z jakimś towarem nagle czujemy, że musimy go mieć. Innymi słowy, powstaje w nas pragnienie posiadania czegoś, o czym wcześniej w ogóle nie myśleliśmy. Oprzeć się temu pragnieniu nie jest łatwo. Skutkiem czego bywa zakup pod wpływem emocji, którego często później żałujemy. Co robić? Oczywiście, najlepiej powstrzymać się od natychmiastowego zaspokojenia zachcianki i sprawdzić, czy chęć posiadania danej rzeczy będzie towarzyszyć nam przez dłuższy czas. Lepiej wrócić do sklepu i kupić ją w oparciu o przemyślaną decyzję niż żałować nieprzemyślanego zakupu, który cieszył tylko przez chwilę lub w ogóle okazał się zbędny.
Zakupowym emocjom ulegamy wszyscy. Dzieje się tak, ponieważ źródłem radosnego podniecenia jest nie tyle posiadanie kupionych rzeczy, co samo ich kupowanie. Robiąc zakupy - zwłaszcza te kosztowne - czujemy się lepsi, bogatsi, szczęśliwsi. Czujemy przez chwilę, ale mocno i dogłębnie.
Zasady mądrego kupowania
Wszystkim życzę udanych zakupów i niemijającej radości z tego, co kupione!
&&
&&
Mirela Moldovan
Jak wszyscy dobrze wiemy, w każdym kraju obchodzi się święta Bożego Narodzenia trochę inaczej. Każdy ich dzień niesie ze sobą coś ciekawego zarówno w tradycjach, potrawach czy nawet wierzeniach. Tak też jest w małych polskich wioskach na rumuńskiej Bukowinie, gdzie mogłoby się wydawać tkwi jeszcze spory i istotny element tej Dawnej Polski
.
Zacznijmy więc od rana, dokładniej od dnia Wigilii. Wtedy to mali chłopcy wstają wcześnie rano i z przygotowanymi dzień wcześniej i przystrojonymi gałązkami leszczyny chodzą po domach, by specjalną do tego przeznaczoną formułką podkreślić i obwieścić znaczenie tego tak ważnego dnia. W każdym domu zostawiają taką gałązkę, otrzymując za to symboliczny pieniążek.
Warto też wspomnieć o czarnym poście. Niby jest on zwykłym postem tak jak każdy inny, ale ofiarowuje się go w intencji zmarłych lub żywych, jednak przede wszystkim istotne w nim jest to, iż nie może on zawierać w skromnym jedzeniu przed wigilią niczego z nabiału, czy też mniej skromnych, własnoręcznie przygotowywanych produktów, takich jak chociażby drożdżowe wypieki, nie mówiąc już o smakołykach bardziej wykwintnych.
Przejdźmy więc dalej. Reszta dnia, poza świąteczną magią, jest taka jak zwyczajne polskie święta, jednak w trakcie samej Wigilii mamy już zestaw dziwnych, specyficznych zmian.
Przede wszystkim Wigilię celebruje się w małym, tylko rodzinnym gronie. Do momentu modlitwy jest podobnie jak w Polsce, dopiero przy opłatku wszystko zdecydowanie się zmienia. Nie ma typowego składania sobie życzeń. Opłatek rozdziela ojciec, potem spożywa go matka, a na końcu dzieci - od najstarszego do najmłodszego. Ważne jest też, by wszystko odbywało się w milczeniu. Przy najmłodszych ważne jest, by dziecko nie sięgało po niego samo, tylko by był mu podany do ręki. Każdy z członków rodziny powinien spożyć kilka kawałeczków opłatka i co ważne - powinny być one spożyte z łyżeczką miodu.
Przejdźmy teraz do potraw. Najważniejszą oprócz pieczonego chleba potrawą jest kutia. Tak jak inne dwie potrawy, które są przygotowywane, tę potrawę wolno i nakazane jest podawać tylko w czasie tych jedynych świąt. Jak wiadomo, kutia znana jest i w innych słowiańskich krajach, jednak wśród Polaków w Rumunii ma ona konsystencję słodkiej zupy, głównie zawierającej pszenicę, mak, orzechy i miód. Oprócz tego jako drugie danie serwuje się tym razem słoną zupę, składającą się głównie z grochu i makaronu, zaś jako trzecią potrawę podaje się rybę z grzybami. Może się to wielu osobom wydawać dziwne, ale to są już wszystkie potrawy, które goszczą w ten właśnie wigilijny wieczór na świątecznym stole. Ciasta i inne różności przewidziane są dopiero począwszy od następnego dnia po Wigilii. Nie są też tu znane pierniki czy inne ciasta, które w polskich stronach uważa się za świąteczne. W tej tradycji nie przywiązuje się aż tak wielkiej wagi do sfery słodkości.
Przejdźmy teraz do tej przyjemnej części bożonarodzeniowej tradycji, jaką są prezenty. Nie rozdaje się ich od razu po Wigilii. Pojawiają się pod choinką dopiero rano w pierwszy dzień Świąt, a przynosi je nie święty Mikołaj, tylko Jezusek.
Warto też wspomnieć o słynnych kolędnikach, którzy podzieleni na trzy grupy: dzieci, a właściwie mali chłopcy, młodzież i mężczyźni chodzą od domu do domu i śpiewają kolędy, zbierając przy tym pieniądze. Stąd też utrzymuje się tradycja śpiewania pod drzwiami, gdy odwiedza się kogoś w czasie tych trzech świątecznych dni.
Tak to już jest, że każdy zakątek świata w te właśnie dni kryje w sobie jakąś ciekawą świąteczną aurę, której śmiało możemy się przyjrzeć, zadziwić się nią czy może i zachwycić? Tak też jest i tam, w północno-wschodnich górach na dalekiej rumuńskiej Bukowinie, gdzie od ponad stu osiemdziesięciu lat gości jeszcze ciągle odległa dla współczesności polska tradycja.
&&
Magdalena Dudowicz
25 września 2020 roku zakończył się X Festiwal Kultury i Sztuki dla Osób Niewidomych organizowany przez Stowarzyszenie De Facto
z Płocka. Z okazji jego jubileuszowej edycji organizatorzy ogłosili konkurs na najlepszą audiodeskrypcję. Wyniki podano w ostatnim dniu Festiwalu. Zwycięski skrypt stworzyła Alicja Maciejewska z Fundacji Siódmy Zmysł
z Katowic do filmu Sama Mendesa pt. 1917
.
- Droga Alicjo, czy Ty słuchałaś na żywo wyników konkursu? Czy możesz zrobić audiodeskrypcję swojej osoby po ogłoszeniu werdyktu i usłyszeniu swojego nazwiska?
- Oczywiście, byłam bardzo ciekawa wyników konkursu i z niemałymi emocjami czekałam na werdykt. Wiedziałam, że w konkursie brały udział osoby z ogromnym doświadczeniem w tworzeniu audiodeskrypcji. Przyznam, że nie spodziewałam się, iż uczestnicy Festiwalu to mnie przyznają pierwszą nagrodę. Byłam ogromnie zaskoczona, miałam łzy radości w oczach. To naprawdę wielkie wyróżnienie otrzymać nagrodę w festiwalowym konkursie Stowarzyszenia De Facto
, zwłaszcza że decydują o niej odbiorcy, czyli ci, dla których na co dzień tworzę audiodeskrypcje do filmów i seriali. Fakt, że odbiorcy doceniają to, co robię, jest najwspanialszym wyróżnieniem w mojej pracy.
- Czy możesz zatem pokazać próbkę swoich umiejętności i nieco się opisać? Czytelnicy zapewne są ciekawi, jak wygląda osoba płci pięknej, która wykazała się takim piórem, tworząc skrypt do wojennego dramatu.
- Jeśli chodzi o mój wygląd, to jestem wysoka i mam 177 cm wzrostu. Mam okrągłą twarz i długie, mocno falowane włosy w kolorze ciemnego blondu. Zwykle noszę je rozpuszczone. Mam niebieskie oczy, nieduży nos i wąskie usta. Lubię ubierać się na kolorowo, zwykle w koszule i kobiece spódniczki.
- Czy zdradzisz nam, jak w ogóle doszło do tego, że dostał Ci się do opisania ten zdobywca trzech Oscarów, m.in. za najlepsze zdjęcia? Co było Twoją pierwszą myślą po zaproponowaniu tego właśnie tytułu?
- Przyznam, że w pierwszej chwili bardzo się ucieszyłam. Widziałam już wcześniej 1917
i film zrobił na mnie ogromne wrażenie. Urzekł mnie nie tylko fabułą, ale również niebanalną wizją wojny - brutalną, pozbawioną górnolotnych upiększeń i patosu. Poza tym lubię filmy o tematyce wojennej i historycznej i chętnie po nie sięgam, gdy mam ochotę zobaczyć jakiś film w czasie wolnym. 1917
zapadł mi w pamięć jako świetne kino, więc pierwsza myśl po przyznaniu mi tego filmu do opracowania była bardzo pozytywna. Dopiero później uzmysłowiłam sobie, jak trudny technicznie obraz przyjdzie mi opisywać. Bo 1917
to dramat ubogi w dialogi, co dla audiodeskryptora oznacza konieczność tworzenia długich sekwencji opisów. Kolejną trudnością były detale związane z wojskowością i charakterem I wojny światowej. Na szczęście w oddaniu realiów okopów i ulicznych walk pomógł mi pan Radosław Czerniakiewicz - niewidomy konsultant, z którym współpracowałam. Pan Radosław doskonale zna się na tematyce I wojny i prostował moje przeinaczenia odnośnie militariów.
- Ile razy obejrzałaś film, zanim zabrałaś się do tworzenia audiodeskrypcji? Pytam, bo sama jestem ciekawa, jak to wygląda. Czy wystarczy obejrzeć film i od razu ma się na niego pomysł? W jaki sposób przygotowywałaś się do pisania skryptu?
- Jak wspomniałam wcześniej, film po raz pierwszy zobaczyłam dla siebie jakoś na początku tego roku. Gdy już wiedziałam, że przyjdzie mi pisać do niego audiodeskrypcję, przed zabraniem się do pracy przejrzałam poszczególne sceny, by przypomnieć sobie fabułę. Poczytałam też trochę o działaniach na froncie zachodnim podczas I wojny światowej i o tym, jak wyglądało życie w okopach. Musiałam też przyswoić sobie słownictwo związane z umundurowaniem żołnierzy i ich ekwipunkiem. Na przykład nie wiedziałam, że bomby i pociski to nie do końca to samo… Tutaj po raz kolejny wielkie podziękowania należą się panu Radosławowi, bo to on wyłapywał różne nieścisłości w skrypcie.
A jeśli chodzi o pomysł na audiodeskrypcję do filmu, to przyznam, że gdy zaczynam pisać, niezależnie od filmu - nigdy do końca nie mam gotowego planu. W głowie mam pewien zarys tego, co będę opisywać, ale zawsze daję sobie margines na spontaniczną twórczość. Wydaje mi się, że wiele zależy od tego, czy poczuję
dany film, czy uda mi się wejść w jego świat, zrozumieć, co twórca chciał tym filmem wyrazić. Gdy mi się to uda, to łatwiej i chyba lepiej udaje mi się przenieść obraz na słowa. W przypadku 1917
mam wrażenie, że doskonale wczułam się w świat przedstawiony. Wizja reżysera mnie przekonała, więc z większą swobodą potrafiłam oddać tę wizję z ekranu.
- A ile czasu zajęło Ci pisanie już właściwej audiodeskrypcji?
- Trudno dokładnie oszacować, ile pisałam skrypt, ale z konsultacjami i poprawkami około 2 tygodnie (z przerwami oczywiście na inne obowiązki).
- Czy coś sprawiało Ci wyjątkową trudność w pracy nad tym filmem? Może jakaś scena, może gdzieś za mało miejsca na audiodeskrypcyjny komentarz?
- To był jeden z najtrudniejszych skryptów do filmów fabularnych, jaki przyszło mi napisać. Zajmuję się audiodeskrypcją prawie 4 lata i do tej pory nie pracowałam nad filmem pełnometrażowym, w którym przez 12 minut nie padł ani jeden dialog! A tak właśnie zdarzyło się w 1917
. Dużo trudności przysporzyła mi scena, w której główny bohater, William, wpada do rwącej rzeki i walczy z prądem. Scena jest dość długa, dynamiczna, ale w gruncie rzeczy niewiele się w niej dzieje - po prostu bohater próbuje nie utonąć. Trudno było mi wymyśleć interesujące i niepowtarzające się opisy jego zmagań z rzecznym nurtem.
- Czy myśl, że to przy okazji praca na konkurs jakoś Cię bardziej mobilizowała?
- Hmm… pierwiastek rywalizacji zawsze działa mobilizująco. Ale w przypadku 1917
nie potrzebowałam wielu bodźców, by zabrać się do pracy nad audiodeskrypcją, bo sam fakt, że mogę udostępnić osobom niewidomym tak wspaniały film, był dla mnie najlepszym motywatorem.
- Czy miałaś okazję uczestniczyć w nagraniach Twojego skryptu do filmu? Czy oglądałaś 1917
na Festiwalu i jak oceniasz swoje dzieło?
- Niestety nie byłam obecna przy nagraniu mojego skryptu i bardzo żałuję. Nie udało mi się też zobaczyć filmu na Festiwalu, bo obowiązki mi nie pozwoliły. Ale mam nadzieję, że uda mi się to nadrobić, bo słyszałam, że skrypt został pięknie przeczytany przez panią Katarzynę Anzorge. A jak wiadomo, sposób przeczytania skryptu ma ogromny wpływ na jego odbiór.
- Owszem, Katarzyna Anzorge to lektorska ekstraliga. Ja jednak oddałam głos na audiodeskrypcję Twojego autorstwa, gdyż znalazłam w niej same atuty: świetny wstęp, dobry styl, poprawna językowo, plastyczna i kolorowa, niedrażniąca powtórzeniami, niezwracająca niepotrzebnie uwagi dziwnymi określeniami, a tym samym nieodwracająca uwagi od fabuły. Zdradź proszę, jak to się stało, że zaczęłaś pisać skrypty służące osobom niewidomym w odbiorze kultury? Czy pamiętasz do jakiego filmu napisałaś swoją pierwszą audiodeskrypcję? Kiedy to było?
- Pamiętam doskonale! Pierwszy skrypt napisałam na studiach magisterskich wraz z kolegami z grupy w 2016 roku. Chodziłam na zajęcia z audiodeskrypcji, które prowadziła na UJocie Anna Jankowska, ówczesna prezeska Fundacji Siódmy Zmysł
, dziś moja dobra koleżanka z pracy i mentorka. Jak co roku Fundacja miała przygotować skrypt do jednego z filmów na Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie. Ania postanowiła zrobić mały eksperyment i zaprosiła studentów do udziału w projekcie i spróbowania swoich sił w audiodeskrypcji. Jako że byłam żywo zaintrygowana tematem, zgłosiłam się i razem z przyjaciółką Anitą (z którą, nota bene, dziś również pracuję w Siódmym Zmyśle
) męczyłyśmy się nad 20 minutami do Titanica
. Wtedy zrozumiałam, że opisywanie filmów niewidomym to niełatwy kawałek chleba. Ale tak mi się spodobała ta praca, że postanowiłam zostać zawodową audiodeskryptorką. Miałam ogromne szczęście, że Ania Jankowska zaoferowała mi szkolenie. Po treningu i napisaniu wielu skryptów pod okiem specjalistek z Fundacji udało mi się osiągnąć samodzielność i spełniłam moje zawodowe marzenie - zostałam audiodeskryptorką, a przy okazji znalazłam zatrudnienie w Fundacji.
- Myślisz, że doświadczenie w pisaniu AD Cię wciąż rozwija, czy może czasem czujesz, że popadasz w rutynę?
- Zdecydowanie uważam, że pisanie audiodeskrypcji to bardzo rozwijające zajęcie. Mam wrażenie, że z każdym filmem uczę się czegoś nowego. Zwłaszcza jak na warsztat dostaję trudniejsze filmy, wymagające wiedzy z wąskiej dziedziny, pozbawione dialogów lub niekonwencjonalne. Oczywiście, jak w każdej pracy, w pewnym momencie zawsze gdzieś tam pojawia się rutyna, ale w przypadku audiodeskrypcji trudno jest mówić o nudzie, z którą zwykle rutynę utożsamiamy. Każdy film to dla audiodeskryptora nowa przygoda i wyzwanie.
- Na koniec wścibsko zapytam, gdzie postawisz zdobytą statuetkę?
- Z pewnością postawię ją w widocznym miejscu w mojej domowej pracowni. Nie ukrywam, że pierwsza nagroda w konkursie Festiwalu Kultury i Sztuki w Płocku jest dla mnie wyjątkowym wyróżnieniem i myślę, że to nie przesada, jeśli odrobinę się nią pochwalę.
- Bardzo Ci Alicjo dziękuję za opowieść o swojej pracy. Szczerze też gratuluję i życzę kolejnych sukcesów i stworzenia rozpoznawalnej marki.
Czytelnikom zaś podpowiem, iż De Facto
ma w zwyczaju, że filmy z audiodeskrypcją, które wychodzą z ich Stowarzyszenia, zawsze oddaje do Działu Zbiorów dla Niewidomych Głównej Biblioteki Pracy i Zabezpieczenia Społecznego. Zapewne i tegorocznymi filmami Stowarzyszenie podzieli się i udostępni je Bibliotece. Proszę zatem śledzić zbiory, bo przed Państwem uczta filmowa, w tym dzieło z najlepszą audiodeskrypcją jubileuszowego Festiwalu płockiego Stowarzyszenia.
&&
Bożena Lampart
W obecnych czasach nie brakuje sprzyjających okoliczności, żeby obdarować kogoś prezentem. Do naszych tradycyjnych okazji dołączyły te wywodzące się z innych krajów, chętnie przez nas celebrowane. Szeroka gama proponowanych przez galerie sklepowe upominków jest sposobnością do zakupu prezentu sprawiającego obdarowywanemu przyjemność. Niektórzy kupują drogie souveniry nie wiadomo w jakim celu, czy aby zaimponować zawartością portfela, czy aby w ten sposób okazać uczucia. Tak czy owak są one zawsze zobowiązujące.
Prezenty o mniejszej wartości materialnej również mogą przynieść radość i okazać się tymi wymarzonymi. Na ogół lubimy je dostawać, a tym bardziej, gdy niosą za sobą niespodziankę. Nie bez znaczenia jest również opakowanie, które kryje w sobie dużo tajemnic, a gustownie dobrane może dodawać blichtru całości.
Prezenty można podzielić na materialne i niematerialne. W pierwszym przypadku są to rzeczy, które nabywamy i wiemy czego się po nich spodziewać. Natomiast te drugie mogą być prezentem połączonym z doświadczeniem i jak to w takim przypadku bywa, nigdy nie wiadomo jaka będzie nasza reakcja. Każdy podarek wywołuje przeżycia pozostające na długo w pamięci. Dlatego warto je kolekcjonować. Podarowanie prezentu w formie niematerialnej wymaga inwencji, dobrych chęci i czasu obdarowującego.
Otrzymałam i ja kilka takich i do dzisiaj czuję do nich ogromny sentyment. Pierwszy z nich to zaproszenie do świata emocji przez moją znajomą. Udałyśmy się na pobliskie łowisko wędkarskie. Dźwięk poruszanych przez lekki wiatr fal odbijanych od brzegu, brzęk owadów, zapach roślin i drzew wprawiły mnie w niebywały nastrój. Na drugim brzegu stawu rozpoczynało się lekkie wzniesienie porośnięte zielonymi drzewami, pośród których wznosił się kształt małego kościółka z dachem z czerwonej dachówki. Dalej na horyzoncie królowało niebo i słońce.
Kolejną niespodzianką było wynajęcie wędki i próba złowienia ryby. Ubawiłyśmy się niesłychanie. Uwieńczeniem prezentu było wejście na łąkę porośniętą gęstwiną czerwonych i pomarańczowych maków polnych. Znajoma zrobiła mi w tajemnicy zdjęcie, które oprawione w ramkę dostałam za jakiś czas w prezencie urodzinowym wraz z tomikiem wierszy. Przy okazji każdego spotkania był czytany jeden.
Inny prezent nazywam Pocztówką z miejsca wypoczynku mojej koleżanki
. W gruncie rzeczy był nagraniem audio przekazanym przy pomocy środków masowego komunikowania. Do moich uszu dobiegał trzask suchych gałązek, liści, kasztanów lub żołędzi uginających się pod jej krokami. Do tego został dołączony opis słowny jesiennego lasu z wielobarwnymi liśćmi i prześwitującym pomiędzy gałęziami słońcem.
Zaproszenie do udziału w kuligu było prezentem pod choinkę od rodziny. Nietrudno się domyślić ilu wrażeń doznałam i na jak długo zostały w mojej pamięci. Podróżowanie z osobą niepełnosprawną zawsze w pewien sposób ogranicza komfort bliskich i dlatego doceniam ich dobre chęci, zaangażowanie i poświęcenie.
W obecnych czasach można zaskoczyć solenizanta wieloma prezentami dostarczającymi przeżyć. Być może na początku będą się wydawać dziwne, bo odmienne od ogólnie przyjętych, lecz skoro już się zostało takim upominkiem obdarowanym, to warto z niego skorzystać, chociażby z ciekawości, jaką niesie za sobą nowe doświadczenie. Dobrym przykładem może być karnet na masaż lub basen, ewentualnie bilet do kina czy opery.
Prezenty niematerialne mające wartość emocjonalną są alternatywą dla tradycyjnych. Aby nie ulec schematom, warto się nad nimi zastanowić. Przedmioty materialne są dla niektórych osób ważne, lecz w porównaniu z przeżyciami zawsze tracą.
&&
&&
Ireneusz Kaczmarczyk
Zupełnie jak dwadzieścia lat temu - westchnął cicho i mimo woli zamyślił się. Siedzieli naprzeciw siebie, oddzieleni jedynie okrągłym blatem stołu, którego hebanową elegancję podkreślała nieskazitelna biel ażurowej serwety z kwiatowymi motywami.
Adam zatopił wzrok w orzechowych oczach dziewczyny i trwał w tym nieświadomym letargu, upajając się jedynie chwilą, w której znów są ze sobą tak blisko - zaledwie na wyciągnięcie ręki.
Szczęśliwy ze wspólnego spotkania całkiem zapomniał o tym, że przecież minęło dwadzieścia lat od dnia, który miał teraz przed oczami, że znajdują się dzisiaj w kawiarni, a nie w małym, białym drewnianym domku należącym do jej babci, i o celu tego spotkania, na którym miały zapaść tak ważne decyzje, miał jej tyle do powiedzenia. Nie zauważył nawet, kiedy karta menu wysunęła się z dłoni kelnerki wprost na serwetę, ani tego, że przyniosła ją sama szefowa lokalu, której był przecież cichym wielbicielem i z którą zwykł, przy każdej nadarzającej się okazji, flirtować.
Być może za sprawą tego wnętrza ze świeżo pomalowanymi ścianami, a może nawet bardziej za sprawą jego wystroju i umeblowania - swym charakterem tak bardzo zbliżonym do stołowego pokoju w prywatnym mieszkaniu - Adam uległ wspomnieniom i za ich przyczyną znalazł się myślą w samym centrum wydarzeń tamtego pamiętnego dnia.
Agnieszka siedziała podobnie jak teraz. Za plecami miała coś a la sekretarzyk. Z okna do pokoju wpadały ostatnie promienie zachodzącego słońca. Spacerowały po jej twarzy, a kiedy próbowały gwałtownie spojrzeć jej w oczy, figlarnie mrużyła powieki, zabawnie mrugała swymi długimi brązowymi rzęsami i uśmiechała się.
Całą swoją uwagę Adam skoncentrował na Agnieszce, co nie tylko ułatwiało mu rozbudzenie w niej zainteresowania grą w szachy, ale także pozwalało na stopniowe rozluźnienie napięcia, sztuczności całej tej sytuacji, a w rezultacie prowadziło do wyzwalania tak przecież pożądanych i od dawna oczekiwanych przez niego spontanicznych reakcji z jej strony. Nie zważał na to, że drzwi prowadzące z pokoju do kuchni, które znajdowały się za jego plecami, są szeroko otwarte, że każdy jego gest może być śledzony, a każde słowo dokładnie słyszane. W chwili obecnej liczyła się tylko Agnieszka i fakt, iż znowu mogą być razem, i że tak im ze sobą dobrze.
Radość malowała się na twarzy dziewczynki, kiedy poddawał swoje czarne piony pod zbicie, toteż bez wahania poświęcił następnego - by znów rozkoszować się jej uśmiechem. Gdy jednak po zagraniu, kątem oka ukradkiem poszukiwał na buzi córki spodziewanej reakcji, ku swemu wielkiemu zdumieniu i zaskoczeniu stwierdził, że spoważniała, posmutniała. Poczuł jednocześnie, jak jej bucik ląduje na jego kolanie. Początkowo nie zareagował, uznając zdarzenie za przypadkowe, ale sytuacja powtarzała się, ilekroć próbował ją ignorować.
A więc, po kolejnym incydencie - nim wygłosi Agnieszce swą kwestię na temat dobrych manier - postanowił zebrać myśli, dobrać odpowiednie słowa. W poszukiwaniu natchnienia wolno rozejrzał się dookoła.
Słodka woń konwalii podrażniła nagle jego zmysł powonienia, wyrywając z chwilowego zapomnienia.
Uniósł dotąd sennie rozmarzone powieki i uśmiechnął się, napotkawszy zielone oczy kelnerki będącej od dawna przedmiotem jego nieśmiałego uwielbienia.
Zapach perfum to jedynie skromna zapowiedź, zachęta do kontemplacji powabnej kompozycji, którą stanowiła jej dzisiejsza kreacja - pomyślał, zachwycając się dopiero teraz przeoczonym dotąd, a przecież tak ujmująco cudownym obrazem. Ubrana była w króciutką czerwoną spódniczkę i czarną sweterkową bluzkę z okrągłym dekoltem, a srebrna biżuteria, ubogacona czerwienią korala, zdobiła jej uszy i szyję. Na nogach miała czerwone pantofelki i czarne rajstopy. Wszystko razem sprawiało, że wyglądała po prostu uroczo. Krótkie kruczoczarne włosy podkreślały jej dziewczęcy wdzięk, natomiast pomalowane czerwoną szminką usta ostro kontrastowały z drobnymi białymi ząbkami, ilekroć się uśmiechała. Jej wyrafinowana kobiecość prowokowała męską wyobraźnię.
Tradycyjnie wykonała swój rytualny taniec wokół stołu, błysnęła pięknie opalonymi nagimi ramionami i zniknęła w ciemnym łuku drzwi prowadzących na zaplecze.
Aromat herbaty wydobywający się z czajniczka, który właśnie przyniosła, był równie przyjemny i kuszący jak zapach jej perfum - zauważył zupełnie podświadomie Adam i wróciwszy na dobre do rzeczywistości, zaryzykował:
- Agnieszko, czy pamiętasz swoje dzieciństwo, a ściślej mówiąc, okres, kiedy mieszkałyście razem z mamą u babci?
- Dlaczego właśnie teraz mamy o tym mówić? - odpowiedziała pytająco, przyglądając mu się uważnie.
- W związku z tematem naszej ostatniej rozmowy telefonicznej - wyjaśnił. - Chciałbym wiedzieć, czy masz świadomość przyczyn, dla których pragnąłbym uniknąć niezręcznej sytuacji. Mam zasiąść przy wspólnym stole z osobami, z którymi zmuszony byłem prowadzić wieloletnią wojnę o kontakt z własnym dzieckiem, które - ciągnął dalej - wbrew naturalnym prawom biologii, robiły wszystko, żebyś zapomniała, że kiedykolwiek mnie znałaś.
- O tym nie wiedziałam - przyznała trochę zaskoczona. I Adam zauważył jak rumieńce pokrywają jej policzki.
- Nigdy ci tego nie mówiłem, ponieważ bardziej zależało mi na tym, abyś miała normalne, szczęśliwe dzieciństwo, aby maksymalnie zneutralizować skutki tego, co się stało, uchronić cię przed wychowawczo-destrukcyjnym wpływem tych wydarzeń na twoje młode życie.
Zamierzał jej teraz opowiedzieć jak to pewnego dnia spotkał się z jej matką. Kierując się wyłącznie dobrem i szczęściem ukochanego dziecka, próbowała mu tłumaczyć, że w imię tych wyższych wartości powinien zaniechać dalszych spotkań z córką, pomagając jej w ten sposób pogodzić się z faktem, iż ma nowego ojca.
Miał nim zostać, według matki Agnieszki, jej obecny przyjaciel, a przyszły małżonek w nowo tworzonej przez nią rodzinie. Ugryzł się jednak w język, widząc, że twarz dziewczynki nagle pochmurnieje, jak miejsce pogodnego uśmiechu zajmuje raptownie przygnębienie i poważna zaduma. Delektując się kolejnymi łykami gorącej herbaty, ponownie poszukiwał pocieszenia w obrazie wydarzeń sprzed dwudziestu lat.
Unoszony falą wspomnień myślą wrócił do niezapomnianej lekcji szachów.
Za oknem słońce utonęło gdzieś w ciemniejącym wciąż granacie nieba. W pokoju z każdą chwilą robiło się coraz bardziej tajemniczo, nastrojowo. Na sekretarzyku w półmroku fosforyzowały wskazówki budzika, które, ku wielkiemu zaskoczeniu Adama, sygnalizowały godzinę osiemnastą, a na ścianie z jego prawej strony majaczył ślubny portret dziadków Agnieszki.
Adam instynktownie spojrzał za siebie. W drzwiach tuż za nim stała zdumiona kobieta. Chcąc zyskać na czasie, by opanować zmieszanie, ponownie zwrócił głowę w kierunku dziewczynki i uśmiechnął się do niej.
- Jak się tu dostałeś i dlaczego nie respektujesz warunków sugerowanego ci przeze mnie rozwiązania? - spytała, z wyrzutem spoglądając na Adama.
Zdjęła płaszcz, rozłożyła na kuchennym stole zakupy i energicznie przekroczyła drewniany próg pomiędzy kuchnią a pokojem. Odruchowo poderwał się z krzesła, gdy tylko się zbliżyła, ale minęła go obojętnie, kierując kroki ku Agnieszce, którą pocałowała na powitanie.
- Kupiłam ci te pachnące kredki, o jakie prosiłaś mnie wczoraj. Pomyślałam również o nowym bloku rysunkowym, bo tamten już się kończy - zwróciła się do dziewczynki i wręczyła jej kolorową torbę z zakupami. Agnieszka spojrzała w kierunku Adama, jak gdyby szukając w jego twarzy aprobaty następnego kroku, wstała zza stołu i jeszcze raz przytuliła się do kobiety.
- Dziękuję, mamusiu - powiedziała wdzięcznie i znów ją pocałowała.
- Może wystarczy już tych czułości? - mama Agnieszki uśmiechnęła się i poprawiła kokardę, która właśnie zsuwała się z włosów córki. - Złóż grę i oddaj, bo za chwilę podam ci kolację - zakomunikowała ciepłym, ale zdecydowanym tonem.
Zanim pożegna się z córką i wyjdzie, pragnął jeszcze sprostować, że szachy to upominek urodzinowy, i że córka może je śmiało zatrzymać. Zrezygnował jednak w ostatniej chwili, przypomniawszy sobie przedświąteczne spotkanie z mamą Agnieszki.
Był szósty grudnia. Przyniósł dziecku od świętego Mikołaja
wielkiego białego misia ubranego w czerwony serdak. Kiedy dziewczynka ściskała mu łapę, uaktywniała ukrytą pozytywkę, odtwarzając jedną z osiemnastu bożonarodzeniowych kolęd, pastorałek, kantyczek. Zabawa trwała do chwili pojawienia się mamy Agnieszki.
Zapewne zdegustowana, zmęczona zastaną sytuacją, energicznie wkroczyła do pokoju. Krytycznie zerkając na upominek, podeszła prowokująco blisko do Adama i z ironią w głosie zapytała:
- Co ty właściwie możesz podarować dziecku? Dla mnie jesteś po prostu zerem - spuentowała finezyjnie.
Adam spojrzał na córkę, która stała tuż obok i doskonale słyszała słowa matki. Łzy bezradności, wściekłości i żalu napłynęły mu do oczu. Przygryzł jednak wargi, wykonał kilka głębokich oddechów i spróbował zapomnieć o własnym ja
. Od dnia, kiedy zaczęły się jego kłopoty rodzinne, starał się być panem emocji, naturalnie o tyle, o ile to możliwe. Prawdopodobnie dzięki tym ćwiczeniom wyrównał w końcu oddech i cicho, ale stanowczo odpowiedział:
- Robi się istotnie późno - uniósł się z krzesła i ruszył w kierunku dziewczynki, aby się z nią pożegnać.
Stała nieruchomo, podszedł więc i przykucnął obok, a potem mocno przytulił i pocałował w oba policzki. Wolno podnosząc się i prostując, skierował wzrok w stronę mamy Agnieszki i spokojnie, za to zdecydowanie wyrecytował:
- Masz rację, ale niezupełnie, tym razem muszę stwierdzić, że mnie przeceniasz, bowiem jestem nie jednym, a dwoma zerami, a to, że czasem uda mi się zrobić coś dobrego, to tylko przez przypadek, zupełnie niechcący.
Jeszcze raz spojrzał na córkę i widząc, jak się uśmiecha, skłonił się grzecznie i wyszedł.
Monotonny kawiarniany gwar - rozmyty mdłym blaskiem wieczoru - zakłócił ostry, głośny dźwięk dochodzący z torebki Agnieszki.
Po raz kolejny Adam wrócił do teraźniejszości.
- Przepraszam, ale pilnie wzywają mnie do szpitala - oświadczyła, chowając do torebki telefon komórkowy. Wstała, i podchodząc do Adama, uściskała go serdecznie, całując tradycyjnie w oba policzki.
- Do zobaczenia!
- Do zobaczenia - odparł smutno, jeszcze przez chwilę tuląc ją w swych ramionach, zanim odeszła. - Do rychłego zobaczenia - powtórzył, ale tego już prawdopodobnie nie słyszała.
Adam spojrzał na zegarek - dochodziła dwudziesta druga. Zdjął pluszowe nakrycie otulające czajniczek z herbatą, wlał kilka ciepłych jeszcze kropelek do stojącej przed nim porcelanowej filiżanki i dopił jej zawartość. Ogarnął wzrokiem opustoszały o tej porze lokal, wstał i podszedł do baru, aby uregulować rachunek. Zielonooka piękność za kontuarem trzymała już w ręku płaszcz, gotowa do wyjścia.
- Co by pani powiedziała, gdybym...? - zaczął ostrożnie, kładąc przed nią należność.
- Proszę pytać - zachęcała i aby go ośmielić, uśmiechała się uprzejmie.
- ...Gdybym zaproponował, że odwiozę panią do domu?
- A co na to pana dzisiejsza towarzyszka? - odpowiedziała przekornie, ale z uśmiechem.
- To była moja córka - nie kryjąc satysfakcji, wyjaśnił Adam.
&&
&&
Tomasz Matczak
Jak świat długi i szeroki niepełnosprawni napotykają w swoim życiu na różne trudności. Dla osób z dysfunkcją ruchu są to przysłowiowe trzy schody, dla niesłyszących bariery w komunikowaniu się z urzędnikami, a dla niewidomych... Tu już niech każdy dopisze sobie, co mu przychodzi na myśl. Lista jest prawie tak samo długa i szeroka jak sam świat!
Byłbym jednak niesprawiedliwy, gdybym twierdził, że nic się w tej materii nie zmienia. Progres widać zarówno w sferze społecznej, jak i technologicznej. W tej drugiej chyba mimo wszystko zdecydowanie bardziej. Jeszcze nie tak dawno o pojazdach transportu miejskiego z głosowymi komunikatami, o obsłudze komputera lub smartfona, o pomagającej w orientacji przestrzennej nawigacji GPS albo o przetwarzaniu tekstu na mowę można było co najwyżej pomarzyć. Dziś to wszystko mamy na wyciągnięcie ręki lub pieniędzy z portmonetki. Na szczęście przy tej ostatniej czynności możemy od czasu do czasu liczyć na wsparcie ze strony instytucji państwowych, więc nie jest źle.
Nie da się ukryć, że postęp techniczny oferuje osobom niewidomym i niedowidzącym coraz większe możliwości. Zamknięte dotąd przed nimi obszary stają się osiągalne. I bardzo dobrze. Ma to przełożenie nie tylko na gamę dostępnych zawodów, lecz także na komfort życia i swobodę działań. W konsekwencji maleje mur dzielący nas od reszty społeczeństwa. Zaczynamy się w nie wtapiać z coraz większą łatwością i choć nadal na ulicy, ze względu na białą laskę czy psa przewodnika, wyróżniamy się w tłumie, to już w social mediach pozostajemy tak samo anonimowi, jak ich pełnosprawni użytkownicy.
Na potrzebę edukacji osób zdrowych w kontekście niewidomych i niedowidzących uwagę zwrócono już dawno. Powstawały różnego rodzaju publikacje, zastanawiano się nad możliwością bardziej owocnej rehabilitacji zawodowej, wymyślono szkoły integracyjne, a także wdrażano rozwiązania legislacyjne. Postęp techniczny umożliwił docieranie z informacjami na nasz temat do coraz szerszych kręgów odbiorców. Stosunkowo niewielkie grono, jakim byli studenci tyflologii, czytelnicy specjalistycznych książek bądź opracowań i słuchacze różnego rodzaju konferencji, poszerzyło się dzięki mass mediom o tak zwanych zwykłych obywateli. Programy telewizyjne i audycje radiowe przedstawiały i przedstawiają nadal wiele zagadnień dotyczących osób z dysfunkcją wzroku. Zaczęto także odchodzić od naukowych opracowań na rzecz opowiadania o sprawach przyziemnych i historiach konkretnych ludzi. Odbiorca ma dostrzec nie tylko nasze ograniczenia i zrozumieć je, lecz także zauważyć, że niepełnosprawność nie wyklucza. Można to nazwać ocieplaniem wizerunku. Niewidomi i niedowidzący zaczęli pojawiać się w telewizji nie tylko w programach stricte im poświęconych, ale i teleturniejach czy show, takich jak Taniec z gwiazdami
. Niedawno postawiono następny krok, czego efektem są m.in. warszawska Niewidzialna Wystawa
czy poznańska Niewidzialna Ulica
. W takich miejscach osoba widząca może na własnej skórze przekonać się, na czym polega funkcjonowanie bez najważniejszego ze zmysłów. Zamiana ról w tym przypadku poskutkowała także zmianą akcentów. Nagle osoba pełnosprawna, rzucona na głębokie wody niewidzenia, musi polegać na niepełnosprawnym przewodniku. Prócz wymienionych już wcześniej miast podobne projekty powstały w Katowicach, Toruniu, Gdańsku i Krakowie.
Wreszcie dzięki postępowi technologicznemu sprawy w swoje ręce mogą wziąć i biorą sami zainteresowani, czyli osoby z dysfunkcją wzroku. W sieci można znaleźć sporo blogów, których autorami są niewidomi i niedowidzący, a ostatnio na platformach video, takich jak YouTube, Instagram czy Tik Tok zaczęły pojawiać się filmy ich autorstwa. Skoro widzący mogą, to dlaczego niewidomi i niedowidzący nie? W końcu udało się zdobyć bastion, który jeszcze kilka lat temu wydawał się nie do zdobycia! Udział w filmach czy produkcjach telewizyjnych to jedno, ale samodzielne kręcenie tak zwanych vlogów, to zupełnie coś innego. Niepełnosprawny autor decyduje co i jak pokazać, a więc jest kreatorem, a nie tylko częścią scenariusza. Sam sobie jest sterem, żeglarzem i okrętem. Wystarczy pomysł i niewielkim nakładem sił oraz środków każdy może zaistnieć w Internecie!
Filmy tworzone przez niewidomych i niedowidzących można podzielić na dwie kategorie. Pierwszą stanowią projekty edukacyjno-szkoleniowe. Autorzy prezentują w nich nowinki technologiczne i uczą innych niewidomych jak z nich korzystać. W tej samej kategorii umieściłbym filmy adresowane do widzących, lecz opowiadające o tym, jak i przy pomocy czego osoby z dysfunkcją wzroku oswajają świat. Jako przykład takich projektów niech posłużą dwa kanały na popularnym portalu YouTube, a więc Moja szuflada
autorstwa Piotra Witka oraz Tyfloakademia
. Ten ostatni działa pod egidą Stowarzyszenia W labiryncie
, a filmy na nim prezentowane tworzą różni ludzie. Druga kategoria to kanały autobiograficzne, np. Flamonia
Moniki Flagi i edukacyjno-rozrywkowe. Przykładem tego ostatniego jest VIP
na Tik Toku tworzony przez Monikę Dubiel i Mikołaja Jabłońskiego. Ten ostatni zresztą ma także swoją youtubową odsłonę. Mikołaj założył wcześniej kanał Słabowidzący
, gdzie publikował samodzielnie, a obecnie pojawiają się tu także filmy z tiktokowego kanału VIP
.
Z pewnością nie wymieniłem wszystkich kanałów prowadzonych przez osoby z dysfunkcją wzroku. Zresztą nie to jest moim zamiarem. Wspólnym mianownikiem wszystkich wyżej wymienionych jest niepełnosprawność wzroku. O filmach edukacyjno-szkoleniowych nie ma co się rozpisywać. Ich misja jest prosta: poinformować, pokazać, zaprezentować, nauczyć. Nie znaczy to wcale, że wymagają małego nakładu sił. Autor musi bowiem nie tylko posiadać wiedzę na dany temat, ale także jeszcze umiejętnie ją przekazywać. Taki film co prawda nie wymaga specjalnej obróbki, dodawania efektów, szerokoplanowych ujęć i nieszablonowych kadrów, bo nie tyle obraz jest tu ważny, co treść, a z drugiej strony nie można sobie raczej pozwolić na jakiekolwiek wpadki i bylejakość. W końcu Jak cię widzą, tak cię piszą
. Firmowanie własnym imieniem i nazwiskiem czegoś topornego nie służy nikomu.
Więcej uwagi chciałbym poświęcić drugiej kategorii, czyli filmom, których autorzy starają się powiedzieć coś o niepełnosprawności w mniej lub bardziej osobisty sposób. Monika Flaga w pierwszym filmie na swoim kanale wyjaśnia, czego może się spodziewać widz. Kwestia dysfunkcji wzroku nie jest tu pierwszoplanowa, ale także nie jest jedynie tłem. Odniosłem wrażenie, że autorka chce podzielić się z oglądającym swoim własnym światem, zainteresowaniami, pasjami oraz uświadomić, że niepełnosprawność czasem ogranicza, lecz ze wszystkim można sobie poradzić. W pewnym sensie zrywa kurtynę intymności, zapraszając oglądających do środka nie tylko własnego domu, ale także duszy. Kanał jest wielowątkowy, bo autorka sporo miejsca poświęca kosmetykom, a przy okazji stara się pokazywać codzienność osoby niewidomej. Codzienność, która jej zdaniem jest ciekawa i choć różni się od dnia powszedniego ludzi zdrowych, to pod pewnymi względami jest taka sama. Nieco inaczej do tematu niepełnosprawności podchodzą autorzy tiktokowego kanału VIP
. Samo miejsce publikacji narzuca pewne ograniczenia, bo prezentowane tu filmy nie mogą być długie. Monika i Mikołaj postanowili spojrzeć na bycie niewidomym i niedowidzącym z dystansem i humorem. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że procentuje tu wyniesiony przez nich z pracy na Niewidzialnej Wystawie
bagaż doświadczeń. Można powiedzieć, że ich filmy to dysfunkcja wzroku w pytaniach i odpowiedziach. Tyle, że nie są to pytania szablonowe. Autorzy kanału VIP
mają ambicję, aby zaspokoić ciekawość widzów, a miejscami nawet ich wścibskość. Wszystko jest ubrane w lekki, humorystyczny ton z edukacyjnym zacięciem w tle. Monika i Mikołaj, moim zdaniem, kierują swe filmy do nieco innego grona odbiorców niż autorka youtubowego kanału Flamonia
. Ten drugi jest bardziej poważny, dyskretny, stonowany i osobisty. Monika Flaga pokazuje siebie, swoje zainteresowania, swoje pasje, swoje rozwiązania problemów, a czyni to prosto i zwyczajnie. Tiktokowy VIP
to kanał, jak to dziś określa młodzież, bardziej zakręcony, zwariowany i odjechany. I tu pojawia się pierwszy zarzut. Stawiane przez Mikołaja pytania adresowane do Moniki zaczynają się zwykle od: Skąd niewidomi...?
lub Czy niewidomi...?
, ewentualnie Dlaczego niewidomi...?
. Jest to zatem coś, przed czym przestrzega się widzących, a co nazywa się generalizowaniem. Moje doświadczenie pokazuje, że tak zwane środowisko niewidomych bardzo tego nie lubi. Być może taka a nie inna forma gramatyczna związana jest z doświadczeniem Moniki i Mikołaja wyniesionym z pracy na Niewidzialnej Wystawie
, gdzie goście często tak właśnie formułują pytania, lecz mimo wszystko jest to chyba powielanie niezbyt dobrych wzorców. Spotkałem się także z zarzutem zbytniej infantylności filmów oraz ich nierzetelności. Z pierwszym można jeszcze polemizować, bo konwencja to rzecz dyskusyjna, jednym się podoba, a innym nie. Ja sam nie lubię podniosłych i pompatycznych rozmów o dysfunkcji wzroku. Gorzej jednak, że widzowie przy okazji zabawnych, a miejscami nawet błyskotliwych odpowiedzi, dostają fałszywe informacje, jak to się dzieje w przypadku kwestii skarpet. Nie wydaje mi się bowiem, aby, jak twierdzi zapytana Monika, jedna z firm produkowała skarpety z wypukłym wzorem w trosce o osoby niewidome, które dzięki temu mogą się zorientować, co ów wzór przedstawia. Szybciej jest to zwykły zbieg okoliczności niż zamierzone działanie mające na celu wyjście na przeciw potrzebom osób niewidomych. Po co zatem nadinterpretować fakty? Oczywiście, biorąc pod uwagę humorystyczną konwencję filmów na kanale VIP
można sądzić, iż powyższa teza jest jedynie żartem, a jednak osobiście znam widzącą kobietę, która po obejrzeniu wspomnianego filmiku przekonywała mnie, że jedna z firm produkujących skarpety przywiązuje wielką wagę do ich dostępności dla osób niewidomych. Sic!
Obserwując od pewnego czasu sposób istnienia niewidomych i niedowidzących w szeroko rozumianych mediach społecznościowych, mam pewien problem. Zastanawiam się, czy nie doszło już do tego, że dysfunkcja wzroku, z którą do niedawna staraliśmy się wyłącznie oswoić społeczeństwo, nie stała się przypadkiem czymś w rodzaju waloru, z którym można, a czasami nawet należy się obnosić? Czy nie mamy już do czynienia ze zjawiskiem swoistego tyflocelebrytyzmu? We wczesnym jeszcze stadium, ale wciąż postępującym, progresywnym i trochę nawet agresywnym? Czy nie zaczynamy przechodzić od tezy: niepełnosprawność nie jest końcem świata do swoistego dogmatu: niepełnosprawność to jest to! Czytałem trochę komentarzy pod filmami na kanale Flamonia. Pełno tam zachwytów nad zaradnością i dobrzesobieradztwem autorki. Skąd ja to znam? Co druga niemal przygodnie napotkana osoba proponująca pomoc na ulicy prędzej czy później częstuje mnie tekstem: świetnie pan sobie radzi. Wyraża w ten sposób podziw nad moją zaradnością, ale jednocześnie to chyba zawoalowany komunikat: ja bym tak nie potrafiła. Do pewnego momentu środowisko osób niewidomych i niedowidzących skupiało się na tym, aby widzący zaopatrzyli nas w legislacyjne, ale i praktyczne rozwiązania ułatwiające funkcjonowanie w przestrzeni publicznej. Dziś wydaje mi się, że przynajmniej niektórzy niewidomi i niedowidzący zwietrzyli swoją szansę i rozpoczęli ekspansywny marsz przez social media pod hasłem: niepełnosprawność jest cool! Ten specyficzny tyflocelebrytyzm wyraża się w podkreślaniu nie tyle własnej zaradności, co samej niepełnosprawności. Jestem niewidomy, więc jestem wyjątkowy. Nie widzę, a żyję, to niesamowite! Zaczyna to przybierać niepokojącą, moim zdaniem, formę tyfloekshibicjonizmu. Obnażając własną niepełnosprawność, chcemy wymusić na innych zachwyt nad nami. Dajemy widzom wolną rękę w obserwowaniu naszych poczynań, zaglądaniu do naszych domów, kuchni, a nawet szaf. Wszystko to w otoczce aury swoistej wyjątkowości i niezwykłości. Kręcąc filmiki, pisząc posty, zakładając funpage, domagamy się zauważenia i już nie tyle akceptacji, ale wręcz admiracji. Wydaje mi się, że dajemy się powoli wciągać w wir trendów ogólnospołecznych, bo to, o czym piszę, nie dotyczy wszakże li tylko osób z dysfunkcją wzroku. Celebrytyzm toczy cywilizację jako całość. Duch czasu może sprawić, że zaczniemy zabierać głos, jak to już czynią niektóre pełnosprawne gwiazdy, na tematy, o których nie mamy zielonego pojęcia, sądząc, iż płynąca z niepełnosprawności wyjątkowość legitymizuje nas do tego wystarczająco. Skoro potrafimy podróżować samolotem, wspinamy się na górskie szczyty, obsługujemy komputer i przede wszystkim mamy profile w społecznościowych mediach, to wystarczy, by zasłużyć na miano opiniotwórczych. Odnoszę wrażenie, iż czasami nonszalancko i z butą otwieramy kopniakiem drzwi do dopiero co udostępnionych nam obszarów. Chyba trochę chcemy się tam rozpanoszyć i zaznaczyć swoją, wyjątkową rzecz jasna, obecność. Czyżbyśmy dążyli do tego, aby świat zaczął wprowadzać tyfloparytety? Czyżbyśmy chcieli na siłę udowodnić, że to nie my potrzebujemy pomocy, ale inni potrzebują nas, aby mogli pomagać? Czy niepełnosprawność stała się już towarem na sprzedaż i wystarczy dobrze ją opakować, czasem w zgrabny blog, a czasem w obraz, aby zbić na niej kapitał?
A jeśli tak, to czy to źle?
Na to pytanie niech każdy sam sobie odpowie. Ja nie jestem od rozstrzygania. Moim zamiarem jest skłonić do refleksji. Być może wszystko to, co napisałem wyżej jest wyssane z palca. Może moje obserwacje są błędne i pozbawione logiki. Nie twierdzę, że tak nie jest. Pisząc te słowa, nie mam na myśli każdego niewidomego i niedowidzącego. Sam w końcu jestem przeciwnikiem generalizowania. Nie chciałbym też, aby ktoś sądził, że potępiam kogokolwiek. Nie potępiam. Każdy kreuje samego siebie. Jedni kręcą filmiki i prezentują je w Internecie, a inni piszą artykuły i książki. Może to także jakaś forma tyfloekshibicjonizmu?
Świat się zmienia. Napisałem to na samym początku. Staje się coraz bardziej dostępny na wielu płaszczyznach. Sęk w tym jak i czy potrafimy z tego skorzystać?
&&
Teresa Dederko
Nie widząc od urodzenia lub wczesnego dzieciństwa, poznajemy bliższe i dalsze otoczenie przy pomocy pozostałych zmysłów.
Możemy też nasz ogląd świata wzbogacać relacjami osób widzących, opisami zaczerpniętymi z czytanych książek, prasy, radia i telewizji.
W prawidłowym odbiorze wydarzeń w dużej mierze pomaga nam audiodeskrypcja, dzięki której stały się dostępne filmy, programy telewizyjne, relacje z imprez sportowych. Możemy też wykorzystywać coraz bardziej popularne tyflografiki, wypukłe mapy, plany i trójwymiarowe modele zbyt dużych lub za małych przedmiotów, aby je można było obejrzeć dotykiem.
Trudno byłoby mi wyobrazić sobie jak wygląda Plac św. Piotra w Watykanie czy wieża Eifla, gdybym nie kupiła pamiątkowego modelu.
Czasami jednak zdarzają się sytuacje, gdy sam model, bez dodatkowych informacji, może wprowadzić w błąd.
Do dziś pamiętam rozmowę z dawną moją wychowawczynią, panią Cecylią Czartoryską, która po odejściu z laskowskiego internatu dziewcząt energicznie zabrała się za zorganizowanie Domu Małego Dziecka Niewidomego. Opowiadała mi kiedyś, że jedna z jej nowych wychowanek, zapytana jak wygląda piesek, zaczęła opis od tego, że ma cztery kółka.
W pierwszej chwili nie mogłam zrozumieć jak kilkuletnie dziecko może nie wiedzieć, jak wygląda prawdziwe zwierzę. Okazało się, że ulubioną zabawką niewidomej dziewczynki jest jeżdżący pies, a nigdy żywego psa nie dotykała. Wychowawczyni poprosiła więc, aby do Domu Dziecka przynoszono zabawki jak najbardziej realistyczne.
Teraz doceniam to, że w Laskach starano się pokazać dzieciom jak najwięcej z otoczenia, organizując wycieczki do obory, piekarni, na pole i do sadu.
Coraz częściej jednak, od chwili rozmowy z panią Czartoryską, zwracam uwagę na różne rozbieżności między moimi wyobrażeniami o różnych zjawiskach, a rzeczywistością postrzeganą wzrokiem.
Już do rodzinnej legendy przeszła anegdota z moim niefortunnym udziałem, gdy lecąc z córką do Londynu, w pewnym momencie zapytałam: Julia, czy widzisz ziemię?
. Córka odpowiedziała, że nie bardzo, bo siedzimy nad skrzydłem. Wtedy ponownie spytałam: A czy tobie nie przeszkadza machanie tych skrzydeł?
. Córka ze śmiechem odpowiedziała: Mamo, przecież samoloty, latając, nie machają skrzydłami
.
Ja od najwcześniejszych lat wiedziałam, że ptaki po to mają skrzydła, aby przy ich pomocy fruwać w powietrzu. Nieraz słyszałam ich trzepot, gdy się wzbijały do lotu i automatycznie tę wiedzę przeniosłam na latanie samolotów.
Innym moim fałszywym przekonaniem było to, że księżyc świeci tylko w nocy. Czytałam przecież w książkach o księżycowej nocy i o słonecznym dniu. Jakie przeżyłam zdziwienie, gdy wychodząc rano z domu, ktoś zauważył: O, świeci księżyc
.
Okazało się, że nie jest tak, jak sobie wyobrażałam - wschód słońca równa się zachód księżyca. Powiedziano mi, że w niektórych fazach księżyc jest widoczny jeszcze przez jakiś czas razem ze słońcem. Trudno jest też, nie widząc, wyobrazić sobie takie zjawiska jak: chmury, tęcza, krajobraz.
Kiedyś mój przewodnik, opisując widoki w górach, porównał je do filmu rysunkowego, tylko że ja takiego filmu nigdy nie widziałam.
Z pewnością teraz zdaję sobie sprawę z tego, że moje wyobrażenia o świecie mogą odbiegać od rzeczywistości, ale nie czuję się przez to zubożona wewnętrznie. Wiem, że o wielu zjawiskach nie mam pojęcia, może gdybym widziała, mój ogląd świata byłby bardziej pogłębiony, chociaż do końca nie jestem o tym przekonana. Osoby widzące też nie doświadczają wszystkiego osobiście, posiłkując się np. Internetem, a ja mam do dyspozycji wyobraźnię, wykorzystuję pozostałe zmysły i wcale nie uważam, że moje życie jest smutniejsze czy mniej ciekawe niż moich widzących znajomych.
Warto jednak, aby tyflopedagodzy i instruktorzy orientacji przestrzennej zwracali uwagę, czy ich wychowankowie prawidłowo, zgodnie z rzeczywistością budują swoje wyobrażenia o świecie. Oczywiście należy liczyć się z tym, że pewne pomyłki są nieuniknione, ale można je korygować, zadając uczniom odpowiednio formułowane pytania lub prosząc, żeby wyjaśnili, jak sobie wyobrażają określone zjawiska.
&&
&&
Ryszard Dziewa
Po opuszczeniu szkoły trafiłem do Lubelskiej Spółdzielni Niewidomych. Po dwóch tygodniach wegetowania w spółdzielczym hotelu doszedłem do wniosku, że takie siedzenie w sześcioosobowym pokoju na nic się nie zda. Trzeba ruszyć w miasto, rozpocząć poznawanie Lublina. Ponieważ nie od razu Kraków zbudowano
, moje miasto zamierzałem poznawać stopniowo, krok po kroku. A więc na początek zapragnąłem powędrować do kiosku z piwem. Nie dlatego, że byłem nałogowym smakoszem tego napoju, ale droga była arcyprosta, a i odległość niewielka.
Do kiosku dotarłem bez większych problemów, toteż mój sukces uczciłem małym kufelkiem. Poczułem się z siebie bardzo zadowolony, pierwsze kroki okazały się owocne. Niestety, moja radość była przedwczesna.
Po kilkudziesięciu metrach wędrówki do spółdzielczego hotelu napotkana miła pani zaproponowała mi pomoc. Zapytała dokąd zmierzam, a ja odpowiedziałem, że idę do spółdzielni niewidomych. Pani jeszcze dopytała, czy idę tam, gdzie ci niewidomi robią szczotki. Kiedy potwierdziłem, kobieta, mimo podziękowania za pomoc, stwierdziła zdecydowanie, że doprowadzi mnie na miejsce, bo jakże mogłaby zostawić mnie bez opieki. Dla świętego spokoju zgodziłem się na tę pomoc, żałując, że nie będę miał satysfakcji z samodzielnego dotarcia do celu.
Tak, smutno rozmyślając, dotarliśmy do mojego miejsca przeznaczenia
. Przygodna pani wprowadziła mnie do budynku i szybko pożegnawszy się, odeszła. Dopiero kiedy pociągnąłem nosem, poczułem zapach lizolu (środek do dezynfekcji o nieprzyjemnym zapachu).
Tym oczekiwanym przeze mnie miejscem okazał się Dom Pomocy Społecznej. Zamieszkiwali tam również niewidomi pensjonariusze, którzy w ramach zatrudnienia chałupniczego otrzymywali pracę. Widocznie moja opiekunka
widziała, jak ci pensjonariusze pracują przy produkcji szczotek.
Szybko wycofałem się z tego obiektu i ruszyłem w dalszą drogę. Ale ze zdenerwowania, a może i na skutek tego małego piwka, całkowicie trasa mi się poplątała. Nie ma jednak jak dobre dzieci. Jakiś chłopiec zapytał mnie, dokąd chcę iść, zauważywszy, że rozpaczliwie szukam właściwej drogi i ciągle trafiam w to samo miejsce. Uradowany tym nieoczekiwanym spotkaniem poinformowałem młodego człowieka, że chcę dotrzeć do spółdzielni. Chłopiec szybko wziął mnie pod rękę i już wkrótce znaleźliśmy się tam, gdzie nie było mi po drodze. Bo kiedy mój przewodnik wprowadził mnie do spółdzielni i natychmiast odszedł, poczułem zapach świeżych bułek i innych produktów spożywczych. A więc okazało się, że zostałem doprowadzony przez tego miłego chłopca do spółdzielni spożywców
. Tak naprawdę to skąd on miał wiedzieć, że moim docelowym miejscem była spółdzielnia niewidomych, przecież nie powiedziałem mu, do jakiej spółdzielni pragnę dotrzeć.
Tak więc ruszyłem w dalszą drogę, narzekając po cichu na siebie i na pech, który mnie prześladował. Na szczęście finał okazał się pomyślny, chociaż moja przygoda mogła zakończyć się tragicznie. Ni stąd, ni zowąd usłyszałem bardzo blisko przeraźliwe trąbienie klaksonu.
- Człowieku, tu jest jezdnia! Gdzie pan chce iść?
- Do spółdzielni niewidomych.
- To bardzo blisko stąd, podwiozę pana. Proszę wsiadać.
I tak skończył się mój rekonesans nazywany przeze mnie pierwszą drogą do samodzielności.
Moje samodzielne wędrowanie nie zakończyło się na tym epizodzie. Przez pięćdziesiąt lat docierałem potem sam w różne miejsca, bo ten mój przypadek nie zniechęcił mnie do samodzielnego poruszania się w terenie, mimo jeszcze wielu zabawnych, ale czasem też niezbyt miłych przygód.
&&
&&
Pamiętam pogodne lipcowe popołudnie w Warszawie. Idę z dwiema siostrami z ulicy Piwnej do Placu Zamkowego, gdzie stoi ogromna skarbona. Ludzie wrzucają pieniądze. Może dam dychę, niech i mojego nie zabraknie, przecież taka okazja! Proszę towarzyszki, żeby doprowadziły mnie do skarbony. Więc mojego też nie zabraknie. Taka myśl niestety towarzyszy moim ofiarom i uczynkom.
A jakie naprawdę są motywy naszych dobroczynnych działań? Ktoś da na szlachetny cel, żeby go sumienie nie gryzło, że nie pomaga bliźnim. Ktoś inny rzuci grosz, żeby nie uchodzić za skąpca. Ktoś weźmie na święta sierotę z domu dziecka, żeby poczuć się lepszym. A ile w tym morzu ludzkiej ofiarności
jest wdowiego grosza, szczerego daru z siebie, pochylenia się nad potrzebującym?
No, nie jest tak źle. Są katolickie media, szkoły, hospicja i inne dzieła. Caritas działa dobrze. Bezdomni otrzymują posiłki i schronienie, chorzy opiekę, sieroty znajdują rodzinny dom. Często daje się zauważyć zwyczajna ludzka solidarność. A odbudowany Zamek stoi i ma się dobrze. Więc nie tylko mojego, ale i wdowich groszy nie brakuje.
Maria Choma