Sześciopunkt
Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących
ISSN 2449-6154
Nr 1/58/2021
styczeń
Wydawca: Fundacja Świat według Ludwika Braille’a
Adres:
ul. Powstania Styczniowego 95D/2
20-706 Lublin
Tel.: 697-121-728
Strona internetowa:
www.swiatbrajla.org.pl
Adres e-mail:
biuro@swiatbrajla.org.pl
Redaktor naczelny:
Teresa Dederko
Tel.: 608-096-099
Adres e-mail:
redakcja@swiatbrajla.org.pl
Kolegium redakcyjne:
Przewodniczący: Patrycja Rokicka
Członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski
Na łamach Sześciopunktu
są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych.
Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji.
Materiałów niezamówionych nie zwracamy.
Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.
Nowy rok - nowa praca - Prawnik
Audiodeskrypcja jako malowanie dźwiękiem sportowej rzeczywistości - Mateusz Basista
Niestrawność - dyspepsja - dr Stanisław Rokicki
Refleksje ozdrowieńca - Aleksandra Bohusz
TRX - co to takiego? - Ryszard Dziewa
Owsiane ciasteczka - Edyta Miszczuk
Magia życzliwości - Małgorzata Gruszka
Ponadczasowy Kisiel
- Paweł Wrzesień
A co w nowym roku? - Mirela Moldovan
Trujące ptaki - Henryka Kwiatkowska
Warto posłuchać - Izabela Szcześniak
Galeria literacka z Homerem w tle
Aleksandra Ochmańska - notka biograficzna
Wiersze wybrane - Aleksandra Ochmańska
Nieuczesane refleksje - Tomasz Matczak
Informatyk amator i społecznik - Adrian Strzałek
Rehabilitacja w Sobieszewie, czyli patrz w przyszłość z nadzieją - Damian Szczepanik
Pomaganie sprawia mi radość - Krystian Cholewa
&&
Drodzy Czytelnicy!
W ten zimowy czas warto sięgnąć po kolejny numer Sześciopunktu
, w którym znajdą Państwo wiele praktycznych porad, trochę dobrej literatury i omówienie kilku problemów ważnych dla środowiska osób niewidomych.
W pierwszym artykule Prawnik zapozna Czytelników z zagadnieniem związanym z poszukiwaniem pracy i formami zatrudnienia na otwartym rynku.
W docenianym przez Państwa Poradniku psychologa
tym razem omówiony został temat życzliwości, tak bardzo potrzebnej nam wszystkim na co dzień.
Dział dotyczący zdrowia jest w tym numerze miesięcznika wyjątkowo obszerny, ponieważ w dobie pandemii każdy interesuje się problemami zdrowotnymi.
W rubryce Rehabilitacja kulturalnie
publikujemy ciekawy tekst biograficzny, opisujący życie i twórczość Stefana Kisielewskiego.
Do współpracy z Sześciopunktem
pozyskaliśmy utalentowaną poetkę, z której twórczością można zapoznać się, zaglądając do Galerii literackiej
.
W Naszych sprawach
mogą Czytelnicy znaleźć refleksje autora, dotyczące niestety dość powszechnego narzekania, krytykanctwa, wymagania od innych a nie od siebie.
Do lata jeszcze daleko, ale od razu robi się ciepło po przeczytaniu wspomnień z Ośrodka w Sobieszewie, przyjaznego osobom niewidomym i słabowidzącym.
Pani Hannie Pasterny gorąco dziękujemy za jej pracę na rzecz osób niepełnosprawnych uwieńczoną nagrodą Rzecznika Praw Obywatelskich.
Wszystkim użytkownikom brajla przypominamy, że w styczniu minęła kolejna rocznica urodzin i śmierci twórcy tego wspaniałego pisma dla niewidomych (Ludwik Braille ur. 4 stycznia 1809, a zm. 6 stycznia 1852 r.).
Życzymy ciekawej lektury.
Zespół redakcyjny
&&
Konstanty Gaszyński
Na ziemię, jakby całun, śnieżna padła szata,
Złoty blask słońca czarne przesłoniły chmury;
Wszystkie kwiaty powiędły i gaj już ponury,
Bo w nim umilkła ptasząt gromada skrzydlata!
I w mojem sercu także zeschły róże lata,
Smutek zaciemnił chmurą myśli mych lazury —
Gwiazda nadziei blednie — a ptak złotopióry
Ptak o czarownym głosie — miłość, mnie odlata!
Ale niedługo wiosna na ziemię powróci,
Słońce ją opromieni i ze snu ocuci —
Niebo znów przyoblecze swą szatę błękitną;
Słowik zacznie piosenkę — i róże rozkwitną
Pośród szmaragdowego młodych łąk kobierca!
- A mnie, czyż nowa wiosna zawita do serca?
&&
&&
Prawnik
Styczeń to idealny czas na nowe pomysły, realizację noworocznych postanowień, a co za tym idzie - życiowe zmiany. Czy na liście Waszych planów na 2021 rok jest podjęcie lub zmiana dotychczasowego zatrudnienia? Jak pokazują badania, postanowienia noworoczne związane z pracą są jednymi z najczęściej czynionych. Często marzymy o polepszeniu naszej sytuacji życiowej, a to zazwyczaj wiąże się z szeroko rozumianym zatrudnieniem. Od czego jednak zacząć proces zmian, jakie prawne dylematy musimy rozważyć i czy niepełnosprawny pracownik będzie atrakcyjny dla nowego pracodawcy pod względem finansowym? Zacznijmy od początku.
Osoby z orzeczonym stopniem niepełnosprawności mają do wyboru poszukiwanie zatrudnienia na chronionym bądź otwartym rynku pracy. W niniejszym artykule skupimy się na formach zatrudnienia na otwartym rynku pracy.
W polskim systemie prawnym występują różne formy zatrudnienia, do tych najpopularniejszych należą:
Ze względu na czas trwania wyróżnia się umowę:
Każdy z powyższych rodzajów charakteryzuje się innymi terminami wypowiedzenia, są one uzależnione od długości trwania umowy i ich przedstawienie stanowić może temat na odrębny artykuł.
Pamiętajmy, że każda wypłata wynagrodzenia z tytułu umów cywilnoprawnych musi być udokumentowana rachunkiem wystawionym do umowy.
W przypadku zdecydowania się na nawiązanie stosunku pracy wśród osób niepełnosprawnych często występuje dylemat informowania przyszłego pracodawcy o rodzaju i stopniu swojej niepełnosprawności. Pamiętajmy, że w obecnym stanie prawnym nie ma przepisu wprost nakazującego pracownikowi dostarczenia do pracodawcy orzeczenia o niepełnosprawności. Po nawiązaniu stosunku pracy, a w celu ustalenia uprawnień pracownika, przedłożenie takiego dokumentu będzie jednak niezbędne.
Profity, jakie przysługują niepełnosprawnemu pracownikowi z umiarkowanym lub znacznym stopniem, to:
Pracodawcy mogą zatrudnić osoby z umiarkowanym lub znacznym stopniem niepełnosprawności po przystosowaniu stanowiska pracy do ich potrzeb lub w formie telepracy.
Ponadto warto pamiętać, że osoba niepełnosprawna nie może wykonywać pracy w porze nocnej i w godzinach nadliczbowych.
W tym miejscu na uwagę zasługują kwestie finansowe, jednakże z uwagi na obszerność materiału związanego z zatrudnieniem, te zagadnienia zostaną poruszone w kolejnym numerze miesięcznika Sześciopunkt
.
W kontekście postanowień noworocznych podjęcie bądź zmiana zatrudnienia przez osoby niepełnosprawne jest pomysłem niewątpliwie najbardziej wartościowym. Praca wiąże się z byciem samowystarczalnym i spełnionym, pozwala czuć się w dużym stopniu niezależnym. Niejednokrotnie motywuje do dalszych zmian, pokazując, że skoro radzimy sobie na polu kariery zawodowej, jakakolwiek ona by nie była, to poradzimy sobie w innych sferach naszego życia.
Życzę Wszystkim, aby 2021 rok przyniósł same satysfakcjonujące oferty pracy.
&&
&&
Mateusz Basista
Ten tytuł nie jest przypadkowy, ale zanim dojdziemy do tego, skąd się wziął, pozwolę sobie przytoczyć definicję audiodeskrypcji. Jak możemy przeczytać w Wikipedii: Audiodeskrypcja - z łac. audio (dotyczący słuchu, dźwięku) oraz łac. descriptio (związany z rysowaniem, opisywaniem) - przekazywany drogą słuchową, werbalny opis treści wizualnych osobom niewidomym i słabowidzącym
.
Na co dzień mamy do czynienia z różnymi jej obszarami: teatrem, malarstwem, kinem a także sportem. Dziś zajmiemy się tym ostatnim.
Czy osoba niewidoma może oglądać mecze? To pozornie bardzo proste pytanie wydaje się na pierwszy rzut oka skomplikowane, jeśli chcemy dać na nie jednoznaczną odpowiedź, bowiem oglądanie wydarzeń sportowych przez osobę niewidomą z pewnością jest utrudnione bez towarzyszenia audiodeskrypcji. Jeżeli chodzi o moje i nie tylko moje doświadczenia, to są jednak dyscypliny, gdzie przy maksymalnej koncentracji nie jest to niemożliwe. Takim przykładem jest siatkówka.
W okresie nauki w Ośrodku przy ulicy Tynieckiej w Krakowie rozmawiałem z jednym z kolegów, który był wręcz zagorzałym kibicem siatkówki. Zapytał mnie wtedy, w jaki sposób rozpoznaję przebieg akcji, czyli przyjęcie, zagrywkę oraz czy piłka leci w linię, czy w aut bądź w siatkę. Trudno mi wtedy było odpowiedzieć na to pytanie, gdyż jeszcze nie byłem aż tak za pan brat z siatkówką, więc bardzo kulturalnie wyjaśniłem, że jeszcze tego nie potrafię, ale z upływem lat mój słuch nabierze
takiej wrażliwości, która pozwoli na rozpoznawanie szczegółów.
Wydarzeniem przełomowym w tej dziedzinie była moja obecność na meczu w hali sportowej w moim mieście Brzesku, gdzie w tamtym czasie paczka
siatkarzy okocimskiego stanowiła solidny sportowy monolit, biorąc pod uwagę ówczesną sytuację finansową w klubie. Na początku co prawda na obiekcie pojawiał się spiker, który opowiadał o wydarzeniach w taki sposób, że nawet osoba niewidoma, która nie znała zasad siatkarskiego rzemiosła, mogła wszystkie jego tajemnice zrozumieć. Po okresie dwóch tygodni od startu ligowych rozgrywek klub nie miał możliwości finansowych, aby zatrudnić informatora o bieżących wydarzeniach, więc jedynym sposobem na rozpoznawanie rzeczywistości siatkarskiej było oglądanie meczu - jak to się mówi w tyflojęzyku - na czuja
, co - jak się po latach okazało - bardzo się w moim przypadku opłaciło. Będąc skoncentrowanym, potrafiłem liczyć punkty i rozpoznawać dźwięki. Po ukończeniu szkoły, gdy spotkałem się z wspomnianym kolegą, byłem już w stanie odpowiedzieć na ponownie postawione mi pytanie.
Obecnie wiele osób widzących nadal mnie pyta, w jaki sposób ja to rozpoznaję. Postaram się odpowiedzieć najprościej: po długości lotu piłki. Jeśli leci krótko, to znaczy, że będzie poza boiskiem, natomiast jeśli leci długo albo cicho, oznacza to, iż szykuje się trudna do przyjęcia zagrywka bądź as serwisowy. Dobrze wtedy sprawdza się audiodeskrypcja.
W obecnym okresie zabiegania, a co za tym idzie coraz większych anomalii działania harmonogramu naszego życia bywa tak, że nasz sposób rozpoznawania jest zaburzony. Zdarza się, że oglądając mecz, wykonujemy w międzyczasie również inne czynności, takie jak przygotowywanie kawy czy szukanie notatek, które mamy zaraz przesłać koledze lub koleżance ze studiów, a czasami wpadamy w melancholię niczym Izabela z Gry anioła
autorstwa niedawno zmarłego Carlosa Ruiza Zafona. Z pomocą przychodzi nam wtedy dźwięk jako nadworny malarz rzeczywistości.
Jeśli zapytacie mnie, czy jest jakiś złoty środek, w jaki sposób poprawnie ją opisywać, to ja Was zmartwię. Niestety, takiego środka nie ma. Są jednak podstawowe zasady, których pogwałcenie może zaburzyć odbiór widowiska przez osoby niewidome. Taką najczęściej łamaną zasadą jest brak przywiązywania wagi do wydarzeń boiskowych. Ktoś powie, że dotyczy to relacji telewizyjnych, ale nie tylko. Zdarzają się i programy radiowe, na których to się dzieje.
Całkiem niedawno, bo rok temu, słuchałem Ligi Narodów Siatkarzy, a konkretnie meczu Rosja-Iran, transmitowanego na antenie Radio Gol, internetowego radia sportowego, top 10 stacji internetowych w naszym kraju. Pomijając fakt, iż mikrofony były bardzo źle ustawione, bowiem bardziej było słychać sample z hali niż prowadzącego, to 1/3 spotkania stanowiły opowieści o historii starć obu drużyn.
Zapewne Czytelnicy zapytają mnie w tym miejscu: Co to za wybrzydzanie? Czegoś się chociaż dowiemy
. Częściowo jestem w stanie się z nimi zgodzić, ponieważ wiedza, jaką posiadamy o danym zawodniku czy reprezentacji, pomaga nam zrozumieć przyczyny i skutki społeczno-politycznego usytuowania przedstawionego kraju, a przy tym realnie ocenić wynik sportowy. Jest jednak pewien szkopuł. Obecnie istnieje takie narzędzie jak Internet, pozwalające tę wiedzę w sposób bezproblemowy pozyskać. Jak to mówił jeden z najsłynniejszych badaczy kanadyjskich Marshall McLuhan Świat stał się globalną wioską
.
Reasumując mój wywód na temat siatkówki, opowiadanie historii potyczek pomiędzy poszczególnymi reprezentacjami jest jak najbardziej wskazane, ale jednak trzeba wyczuć chwilę, kiedy można sobie na to pozwolić, zwłaszcza w radiu, gdzie nie ma obrazu i dźwięk jest jedynym źródłem przekazu informacji w czasie rzeczywistym.
Koleżanka przekonywała mnie, iż radio już umiera
, wypierane przez media wizualne. Niestety na podstawie analizy zawartości wypowiedzi niektórych osób, zwłaszcza niewidomych, twierdzę, że ta teza staje się coraz bardziej trafna. Coraz więcej miłośników siatkówki wybiera jako źródło przekazu internetowy portal YouTube i słusznie, bowiem kanał najważniejszej federacji na świecie posiada najwięcej transmisji, a nawet materiały archiwalne z najważniejszych meczów w XXI wieku.
Kolega, z którym rozmawiałem, powiedział: Ale tamte komentarze są tylko po angielsku
. Trudno. Moim zdaniem - jak to mówi staropolskie przysłowie - lepszy rydz niż nic. Słuchając tej wypowiedzi, przypomniał mi się cytat z organizowanego w mojej szkole wiele lat temu Przeglądu małych form teatralnych
: «Chcesz być mądrą dziewczynką czy mądrym chłopcem, ucz się sumiennie języków obcych».
&&
&&
dr Stanisław Rokicki
Spożywanie obfitych, a tym bardziej tłustych i słodkich pokarmów może doprowadzić do niestrawności, która objawia się: zgagą, uczuciem wzdęcia i wrażeniem nadmiernej pełności w jamie brzusznej, pobolewaniem w nadbrzuszu czy też w obrębie całej jamy brzusznej, nadmiernym oddawaniem gazów.
Ze względu na przyczynę niestrawność można podzielić na:
Na podstawie samych tylko objawów nie można precyzyjnie rozpoznać, określić i ustalić przyczyn niestrawności. U osób z często nawracającymi objawami niestrawności w pierwszej kolejności powinna być wykonana gastroskopia - badanie jest nieprzyjemne, ale za pomocą kamery umożliwia lekarzowi obejrzenie przełyku, żołądka i początkowego odcinka jelita cienkiego, jakim jest dwunastnica i ustalenie właściwego rozpoznania, a co za tym idzie wdrożenia odpowiedniego leczenia. Jeżeli w badaniu endoskopowym lekarz nie stwierdzi niczego niepokojącego, a objawy utrzymują się przez dłuższy okres czasu, można mówić o niestrawności czynnościowej.
Jedną z przyczyn niestrawności czynnościowej może być nadmierne wypełnienie żołądka treścią pokarmową, co powoduje krytyczne rozciągnięcie jego mięśniówki i uniemożliwia efektywny jej skurcz w celu opróżnienia żołądka z masy pokarmowej i utrudnia jej przejście do dalszego odcinka przewodu pokarmowego, którym jest dwunastnica. Przyczyną dyspepsji czynnościowej może być zaburzenie regulacji nerwowej motoryki przewodu pokarmowego, co ma miejsce np. przy cukrzycy - neuropatia cukrzycowa. Do niestrawności czynnościowej mogą także prowadzić czynniki natury psychicznej.
Do postawienia rozpoznania niestrawności czynnościowej oprócz występowania wyżej wymienionych objawów i odpowiedniego czasu ich trwania niezbędne jest wykonanie badania endoskopowego wykluczającego lub potwierdzającego inne przyczyny występujących dolegliwości. Nierzadko otrzymanie skierowania na takie badanie może być trudne. Niektórzy lekarze, co trudno zrozumieć, leczą na tak zwanego czuja
, co może prowadzić do poważnych konsekwencji zdrowotnych.
&&
Aleksandra Bohusz
Do napisania poniższego tekstu zachęcił mnie kolega. Powiedział, że jestem pierwszą znaną mu osobą niewidomą (a zna ich całkiem sporo), która chorowała na COVID-19 i że warto, abym podzieliła się moimi doświadczeniami. Początkowo miałam wątpliwości, czy to dobry pomysł. Ponieważ jednak wirus nie odpuszcza, doszłam do wniosku, że przekazane przeze mnie informacje być może pomogą komuś łatwiej przejść chorobę, przynajmniej od strony organizacyjno-technicznej.
Pierwsze objawy i przebieg
Zaczęło się około połowy października 2020 - jak zwykłe przeziębienie czy grypa - od bólu głowy, mięśni i kości. Trwał on dwa dni i był na tyle silny, że znacznie spowalniał zwykłe funkcjonowanie. Oprócz tego odczuwałam okropną słabość w rękach i nogach. Ponieważ jednak dolegliwościom tym nie towarzyszyły objawy najbardziej typowe dla infekcji - kaszel, katar ani gorączka - złożyłam je na karb jesiennego przemęczenia.
Niedługo potem przyszła senność, jednak nie taka, jaką odczuwamy zazwyczaj. Był to wręcz przymus spania niezależnie od tego, gdzie akurat się znajdowałam. Raz po powrocie z pracy poczułam takie potworne zmęczenie, że usiadłam na wersalce z założeniem, że chwilę odpocznę i niemal natychmiast usnęłam.
Sen był długi i głęboki. To chyba jedyny plus koronawirusa, że pozwala się wyspać. Przez cały czas trwania choroby, a nawet około dwa tygodnie po niej, spałam bardzo dużo (do jedenastu godzin na dobę) i zazwyczaj bez przebudzania się. Znane mi osoby zarażone SARS-CoV-2 miały podobne doświadczenia. Jednak i tę nadmierną senność potraktowałam jako objaw zmęczenia i zbagatelizowałam.
Pierwszym symptomem, który naprawdę mnie zaniepokoił, a jest on jednym z najbardziej typowych oznak koronawirusa, była utrata węchu. Jeszcze nigdy, przy żadnej chorobie nie zdarzyło mi się tak totalnie nie czuć jakichkolwiek, nawet najsilniejszych zapachów, jak zmywacz do paznokci. Co ciekawe, w przeciwieństwie do większości osób zarażonych SARS-CoV-2, u mnie brak powonienia nie był połączony z brakiem smaku, jedynie z jego lekkim osłabieniem. Zresztą węch odzyskałam nadzwyczaj szybko, bo już po pięciu dniach od jego utraty.
Pojawił się też kaszel: suchy, ale raczej lekki, napadowy (kilka razy dziennie), męczący głównie rano i wieczorem, ale w nocy dający spać, na szczęście bez duszności i jakichkolwiek problemów oddechowych. Ten objaw pozostał ze mną jeszcze jakiś czas po wyzdrowieniu. Kataru ani gorączki w ogóle nie miałam. Ani razu nawet nie przekroczyłam progu 37 stopni C. Wirus obszedł się ze mną naprawdę łaskawie.
Kwarantanna, diagnoza i izolacja
Mimo że COVID-19 istnieje w naszej rzeczywistości już prawie rok, ciągle mylone są niektóre związane z nim pojęcia. Mam tu na myśli przede wszystkim słowa kwarantanna
i izolacja
, często traktowane jako synonimy. Tymczasem dotyczą one dwóch różnych, chociaż w pewnym sensie podobnych, sytuacji. Na kwarantannę jesteśmy kierowani, gdy zamieszkujemy z osobą zakażoną albo sami czekamy na wynik testu na obecność koronawirusa. Jeśli okaże się on pozytywny, kwarantanna zmienia się w 10-dniową izolację (liczy się od dnia, w którym wykonano test).
W odniesieniu do moich przeżyć dodałabym jeszcze termin samoizolacja
. Kiedy bowiem dzień po tym jak straciłam węch, tata z którym widziałam się tydzień wcześniej odebrał pozytywny wynik testu na COVID, miałam prawie stuprocentową pewność, że ja również jestem zakażona. Postanowiłam więc profilaktycznie nie wychodzić z domu i zadzwoniłam do lekarza pierwszego kontaktu.
Pani doktor powiedziała, że ze względu na skąpe objawy nie kwalifikuję się na test, ale wystawi mi skierowanie, ponieważ miałam styczność z osobą zarażoną. Poinformowała również, że jako niewidomej przysługuje mi prawo do pobrania próbki w domu i zapytała, czy chcę z niego skorzystać. Oczywiście chciałam.
W tym miejscu bardzo istotna uwaga: niestety, nie wiem, jakie przepisy regulują, kto może skorzystać z testów na obecność koronawirusa w warunkach domowych, ale w razie potrzeby warto dopytać o taką możliwość. Mnie powiedziała o niej lekarka. Moja niewidoma współlokatorka również nie miała z tym problemu, ale słabowidzący znajomy usłyszał od lekarza, że nie wyśle do niego karetki, bo przysługuje ona wyłącznie ludziom poruszającym się na wózkach. Ponieważ jednak kolega nie dawał za wygraną, po dokładnym zweryfikowaniu przepisów lekarz zmienił zdanie, dlatego naprawdę opłaca się o to powalczyć.
Karetka przyjechała do mnie już nazajutrz. Nie będę opisywać tu szczegółowo samego testu. Odbył się bardzo szybko i sprawnie i nie był doświadczeniem zbyt przyjemnym (pobieranie wydzieliny z gardła i nosa nigdy do takich nie należy), ale do przeżycia. Podczas teleporady lekarka podyktowała mi numer skierowania, informując, że będę musiała podać go osobie, która przyjedzie wykonać test. Jednak przemiły pan ratownik wcale mnie o ten numer nie pytał. Być może uznał, że nie widząc, nie miałam jak go zapisać. Za to przed badaniem bardzo szczegółowo wyjaśnił, co będzie robił i jakie odczucia mogą temu towarzyszyć. Było to niezwykle cenne, bo wiedziałam, czego się spodziewać.
Po pobraniu próbki, przypuszczalnie również dlatego, że nie widzę, nie podał mi adresu strony internetowej, na której pacjenci, po wpisaniu odpowiednich danych, mogą sprawdzić wynik testu. Poinformował jedynie, że mogę się go spodziewać za dwa-trzy dni i żebym w celu jego uzyskania zadzwoniła do lekarza pierwszego kontaktu.
Wynik był dodatni, ale innego się nie spodziewałam. Lekarka poinformowała o objęciu mnie izolacją, a moich współdomowników kwarantanną, uprzedziła, że może się ze mną kontaktować SANEPID i Policja w celu sprawdzenia, czy faktycznie jestem w domu i zapowiedziała, że ósmego dnia będę mieć obowiązkową teleporadę. Z powodu braku silniejszych objawów nie przepisała żadnych leków, zaleciła odpoczynek i kontakt z nią w razie pogorszenia się stanu zdrowia, a na koniec powiedziała: Gdyby pojawiły się kłopoty z oddychaniem albo duszności, ma pani obowiązek wezwania pogotowia
.
Sformułowanie obowiązek wezwania pogotowia
bardzo mnie rozbawiło. Przecież logiczne jest, że większość ludzi w przypadku poważnego zagrożenia zdrowia albo życia będzie dzwonić po karetkę i nie trzeba im tego nakazywać.
Kontrola (głównie samo
) i paczki żywnościowe
I tak zostałam odcięta od świata zewnętrznego, siłą rzeczy wmanewrowując w to również moje dwie wspaniałe współlokatorki. Jedną z nich poczęstowałam
też, niestety, wirusem i wkrótce dołączyła do mojej izolacji. Druga na szczęście się nie zaraziła (swoją drogą ciekawe, od czego to zależy, że niektórzy współmieszkańcy osób chorych się zarażają, a inni nie), ale dzielnie trwała z nami na kwarantannie, zwłaszcza że zgodnie z zaleceniami SANEPIDU miała jeszcze 10 dni plus po naszym wyzdrowieniu.
Część znajomych, którym mówiłam, w jakiej jesteśmy sytuacji, martwiła się, jak sobie poradzimy po niewidomemu
. Myślę jednak, że osoby z dysfunkcją wzroku, które znajdą się na kwarantannie bądź w izolacji, ale nie chorują obłożnie, potrzebują właściwie tego samego, co osoby widzące: kogoś życzliwego, kto zrobi zakupy i dostarczy je pod drzwi, a zabierze spod nich worki ze śmieciami.
Nam na szczęście takich ludzi nie brakowało. Co chwilę ktoś dzwonił z zapytaniem, jak się czujemy i czy czegoś nam nie potrzeba. I nie były to tylko osoby mieszkające w pobliżu. Raz zakupy na naszą warszawską Pragę-Południe zostały przywiezione z Pruszkowa, a kiedy indziej aż z… Łodzi, z bonusem w postaci pysznego sernika mojej mamy. Myślę, że obecna sytuacja pandemiczna uruchamia w ludziach wielkie pokłady dobra.
Przydało się posiadanie gadżetów
typu: udźwiękowiony termometr do mierzenia temperatury ciała, aplikacja w smartfonie odczytująca kody kreskowe oraz umiejętność wykonywania przelewów i robienia zakupów przez Internet, bo produkty kosmetyczno-chemiczne zamawiałyśmy właśnie w ten sposób. Od czasu do czasu zasilałyśmy też biznes gastronomiczny.
Trudno mi powiedzieć, co zrobić, kiedy nie mamy nikogo, kto mógłby w trakcie kwarantanny/izolacji zostać naszym zaopatrzeniowcem
. W większych miejscowościach można prawdopodobnie zwrócić się o pomoc do opieki społecznej lub zadzwonić na którąś z uruchomionych z powodu pandemii infolinii. Wsparcie w znalezieniu wolontariusza oferują też organizacje działające na rzecz osób z dysfunkcją wzroku, np. warszawska Fundacja Vis Maior.
O to, czy czegoś nie potrzebuję, pytał również policjant, który przyszedł sprawdzić, czy grzecznie siedzę w domu. Taka kontrola miała miejsce tylko raz (moja współlokatorka nie miała jej wcale, ale nie jest to regułą, więc lepiej nie ryzykować wychodzenia) i wyglądała dość zabawnie. Funkcjonariusz rozmawiał ze mną tylko przez domofon. Nie podchodził do drzwi ani nie prosił, żebym podeszła do okna. Być może wiedział, że jestem osobą niewidomą i nie chciał utrudniać mi życia. Poza tym liczył (słusznie) na moją uczciwość, bo na dobrą sprawę po drugiej stronie domofonowej słuchawki mógł być ktoś inny.
SANEPID nie zainteresował się nami w ogóle, ale to też nie stanowi reguły. Byłyśmy jednak odnotowane w jego rejestrach po zgłoszeniu przez lekarzy pierwszego kontaktu, dostałyśmy też wygenerowane automatycznie powiadomienie głosowe, zalecające zainstalowanie w smartfonie aplikacji pozwalającej śledzić nasz status jako pacjentów COVID-owych, czego jednak nie zrobiłyśmy, ponieważ nie było obligatoryjne.
Ozdrowieńcy-nieozdrowieńcy
Wspomniana wyżej obowiązkowa teleporada w ósmym dniu izolacji ma na celu sprawdzenie, czy nasz stan zdrowia pozwala na zwolnienie z niej po dziesięciu dniach. Mój zdecydowanie pozwalał. Jednak podobnie jak różny u różnych osób jest przebieg choroby wywołanej przez wirusa SARS-CoV-2, tak samo inne są jej skutki. Najgorsze, że często wychodzą na jaw dopiero po zakończeniu izolacji, kiedy ozdrowieńcy wracają do normalnego funkcjonowania.
Mnie męczy jedynie zadyszka przy wchodzeniu po schodach na wyższe piętra, ale znam osoby, które odczuwają chroniczne zmęczenie, senność, mają kłopoty z oddychaniem i ucisk w klatce piersiowej, mimo że prześwietlenia często nie wykazują żadnych nieprawidłowości w płucach. A system opieki zdrowotnej jest już tak zakorkowany
, że kiedy uzna nas za wyleczonych, trudno uzyskać pomoc. Jak szczerze do bólu powiedział mojej współlokatorce pan z rejestracji, po ósmym dniu przychodnia i SANEPID przestają się interesować pacjentem. Nadzieja w tzw. Poradniach dla ozdrowieńców, które jednak w momencie powstawania tego tekstu mamy w Polsce tylko dwie - obydwie w województwie łódzkim.
Chociaż sama wyszłam z choroby obronną ręką, uważam, że koronawirusa absolutnie nie można lekceważyć ani traktować jak grypy czy przeziębienia, przy których nasileniu setki ludzi nie leżą pod respiratorami. Poza tym nawet jeśli sami przejdziemy przez COVID łagodnie, nigdy nie wiemy, kogo zarazimy i jak zareagują organizmy tych osób. Polecam zatem żyć według zasady Lepiej zapobiegać niż leczyć
i w miarę możliwości stosować się do obowiązujących zaleceń i obostrzeń, choć mamy ich już serdecznie dość.
&&
Ryszard Dziewa
Przebywając w ubiegłym roku na wczasach w nadmorskiej miejscowości, poznałem świetny sprzęt, służący do rozbudowy i wzmocnienia naszych mięśni. Urządzenie jest bardzo proste i tanie, może być bez większych problemów zamontowane w mieszkaniu, na drzewie, na trzepaku, słowem wszędzie tam, gdzie znajdziemy stabilny punkt do zaczepienia.
Jedynym narzędziem potrzebnym do treningu TRX są specjalne taśmy w kształcie litery Y, wykonane z niezwykle wytrzymałego, a jednocześnie lekkiego polimeru. Pasy są łatwe w transporcie, co umożliwia trening nawet w czasie podróży czy na urlopie. Jeden koniec taśm przymocowuje się do stabilnego punktu, natomiast dwie pozostałe linki ze specjalnymi uchwytami trzyma się w rękach lub zahacza o nie stopy, podpierając się rękami o podłoże.
Do treningu najlepiej wykorzystywać oryginalne taśmy TRX, sprzedawane w zestawie z dodatkowymi elementami, np. uchwytem do zawieszania pasów na drzwiach, pasem przedłużającym, workiem do transportu. Nieco tańszym rozwiązaniem jest zaopatrzenie się jedynie w taśmy z uchwytami lub samodzielne wykonanie przyrządu, wykorzystując np. linkę wspinaczkową lub taśmy transportowe.
W czasie treningu TRX mięśnie pracują, pokonując siłę grawitacji i dźwigając ciężar ciała ćwiczącego. Pozwala to na ich równomierny rozwój bez obciążania stawów i kręgosłupa. Podczas ćwiczeń z TRX wiele grup mięśniowych pracuje jednocześnie, w tym mięśnie głębokie, odpowiadające za prawidłową postawę ciała i stabilizację sylwetki. TRX skutecznie zwiększa siłę, wytrzymałość, poprawia równowagę, chroni układ ruchu przed kontuzjami oraz nadmiernym przeciążeniem.
Ćwiczenia polecane są każdemu, niezależnie od stopnia jego wytrenowania. Poziom trudności ćwiczeń można z łatwością kontrolować poprzez zmianę kąta nachylenia ciała względem podłoża. Na przyrządzie możemy wykonywać wiele wariantów, co sprawia, że ćwiczenia nie są monotonne.
Trening TRX, czyli ćwiczenia z taśmami w zawieszeniu, został wymyślony przez byłego amerykańskiego komandosa Navy Seals, który szukał optymalnej metody treningu dla żołnierzy stacjonujących w bazach wojskowych na całym świecie. Opracowany przez niego zestaw pasów był na tyle lekki, poręczny i wytrzymały, że umożliwiał wykonywanie wielu wariantów ćwiczeń siłowych nawet w najtrudniejszych warunkach. Z czasem taśmy TRX zyskały sobie dużą popularność nie tylko wśród sportowców, ale również zwykłych amatorów fitnessu.
Osobiście przekonałem się, że urządzenie nadaje się do ćwiczeń wykonywanych przez osoby całkowicie niewidome. Warunkiem jest nauczenie się prawidłowego korzystania z urządzenia pod okiem doświadczonego instruktora. Dzięki temu będziemy mogli prawidłowo wykonywać ćwiczenia. Instruktor pokaże nam o czym musimy pamiętać, jakie są najczęściej popełniane błędy. Dobry instruktaż ochroni nas przed kontuzją czy drobniejszymi urazami.
Dziś praktycznie na każdej siłowni zetkniemy się z taśmami TRX - będziemy mogli zorientować się, czy w ogóle tego rodzaju trening nam odpowiada. Trening na taśmach może wydawać się na początku bardzo ciężki i trudny do zrealizowania; jednakże jeśli będziemy uprawiać ten sport regularnie, szybko zauważymy pierwsze efekty w postaci wzmocnionych mięśni.
Na koniec warto podkreślić, że taśmy TRX są bardzo dobrym rozwiązaniem, które zastępuje wiele przyrządów z klubu fitness i pozwala wykonać efektowny trening zarówno w domu, jak i na świeżym powietrzu. Ogromną zaletą taśm jest angażowanie do pracy wszystkich mięśni podczas wykonywania poszczególnych ćwiczeń. W Internecie możemy znaleźć wiele ćwiczeń na tym uniwersalnym przyrządzie. Jednak, jak wspomniałem, nie mogą one być wykonywane bez odpowiedniego instruktażu.
Zachęcam wszystkich, dla których ważne jest dobre samopoczucie i dobra kondycja fizyczna, do zapoznania się z tym sprzętem. Być może pomysł amerykańskiego komandosa również i dla nas okaże się dobrym rozwiązaniem w doskonaleniu swojej formy psychofizycznej.
&&
&&
Edyta Miszczuk
Badania zwyczajów konsumentów w czasie pandemii koronawirusa wykazały, że drastycznie zmalała sprzedaż słodyczy. Siedząc w domu, sami zaczęliśmy piec ciasta. Przynajmniej u mnie tak się stało. Coś słodkiego w domu musi być i basta; jednak o ile przed pandemią odwiedzałam pobliską cukiernię - bynajmniej nie po to, żeby oddać się degustacji metodą wziewną, bo oczna nie wchodzi w rachubę z oczywistych przyczyn, to teraz ciasta i ciasteczka piekę we własnej kuchni i to nader często…
A na topie są u mnie obecnie kruche ciastka owsiane - nawet teraz mam je w zasięgu ręki i podgryzam między akapitami. Bratowa uraczyła mnie takim ciastkiem podczas jednej z niedzielnych wizyt w porze kawy. Ciastko nie miało regularnego kształtu ani na obwodzie, ani na powierzchni, za to było słodkie i smaczne jak na ciastko przystało. Oczywiście nie omieszkałam poprosić o przepis. Nie omieszkałam też ów przepis wypróbować we własnej kuchni i to nie raz i nie dwa. Jeśli nabrali Państwo ochoty, to zapraszam do kuchni…
Używając miksera, w wysokiej misce ucieramy kostkę masła (dwieście gramów) z białym, drobnym cukrem (trzy czwarte szklanki) na jasną, gładką, puszystą masę. Zgodnie z przepisem teraz powinno się dodać jedną czwartą szklanki brązowego cukru. Dla mnie ten składnik jest bez sensu, bo nic oprócz zwiększonej ilości cukru do wypieku nie wnosi. Będzie jeszcze bardziej słodko. Proponuję zignorować ten składnik lub zastąpić go cukrem białym. Na tym etapie dodajemy też coś waniliowego - mogą to być ziarenka z laski wanilii lub cukier waniliowy.
No, jak już uporamy się z masłem i cukrem, to wbijamy jedno duże jajko i kilka minut miksujemy na coś w rodzaju kogla-mogla. Ja efekt miksowania składników sprawdzam, oficjalnie, nabierając masę na czubek łyżeczki, którą powoli przenoszę w kierunku ust, a nieoficjalnie - wkładam palec do michy z masą, żeby łakomie go oblizać…
Trzy pierwsze składniki są już zmiksowane. Na języku czuć jeszcze drobiny cukru, ale one akurat rozpuszczą się w trakcie dalszego miksowania, bo teraz do masy dodajemy pozostałe składniki, czyli jedną szklankę mąki pszennej, trzy czwarte łyżeczki proszku do pieczenia, pół łyżeczki sody oczyszczonej, szczyptę soli oraz dwie i pół szklanki płatków owsianych, ale w grę wchodzą tylko te Górskie
. Oczywiście raz jeszcze wszystko miksujemy aż do uzyskania jednolitej masy.
Wszystkie składniki już połączone, to czas włączyć piekarnik i nagrzać go do temperatury 180 stopni Celsjusza.
Zanim piekarnik się nagrzeje, przygotowujemy dwie blachy, wykładamy je papierem do pieczenia, po czym… nabieramy małą łyżeczką masę i energicznie strzepujemy zawartość na blachę w dość dużych odstępach, bo ciastka się rozrastają na boki. Zrośnięte ciastka, bo zrosną się na mur-beton, bez trudu da się rozdzielić nożem zaraz po upieczeniu.
Blachę z kupkami surowego ciasta wkładamy do rozgrzanego piekarnika i pieczemy około 15 minut, aż do zarumienienia się ciastek, co łatwo stwierdzić po zapachu…
Upieczone ciastka są wilgotne, dosyć miękkie i w niczym nie przypominają kruchych ciasteczek. W tym celu trzeba dać im trochę czasu na ochłonięcie. Najlepsze są na drugi dzień - w tym wypadku warto poczekać.
Życzę Państwu dużo radości podczas przygotowywania wypieku i oczywiście wszystkiego smacznego!
&&
&&
Małgorzata Gruszka
Pierwsze zdanie wypowiadane zazwyczaj o północy 1 stycznia brzmi Szczęśliwego Nowego Roku
. Owo życzenie wypowiadamy na głos do stojących tuż obok ludzi. Wypowiadamy je w myślach, łącząc się z kimś, kto jest daleko. Wysyłamy lub wypowiadamy przez telefon. Wreszcie, kierujemy je do siebie. Każdy nowy rok zaczynamy od tego, że sobie, innym i całemu światu życzymy szczęścia. Istotę noworocznego przesłania stanowi fakt, że sobie, innym ludziom i całemu światu życzymy dobrego. Robimy to szczerze, z serca i pod wpływem wzruszającej i wyjątkowej chwili, jaką jest kolejny czasowy przełom. Życzenie dobrego ludziom i światu stanowi istotę postawy, którą warto przyjmować nie tylko w wyjątkowych i uroczystych chwilach…
Pierwszy w tym roku Poradnik psychologa
poświęcony jest życzliwości. Piszę o tym, czym jest życzliwość, jak się przejawia, jak wpływa na nasze zdrowie i jakość życia oraz o tym jak pokonywać trudności w byciu życzliwym.
Czym jest życzliwość?
Termin ten ma wiele definicji. Wszystkie określają go jako świadomie przyjętą filozofię, postawę lub styl życia. W określeniach życzliwości znanych filozofów, psychologów, duchownych i innych myślicieli pojawiają się m.in. takie elementy jak: otwartość na drugiego człowieka; sympatia do ludzi; gotowość działania dla dobra drugiej osoby; przyjazne usposobienie; troska o dobro innych ludzi; czerpanie radości z pomyślności i szczęścia innych osób; założenie, że inni ludzie są OK; dobra wola.
Przejawy życzliwości
Większość definicji życzliwości mówi o tym, że powinna się ona wyrażać w myślach, słowach i czynach. Mentalnym przejawem życzliwości jest uogólnione, pozytywne myślenie o sobie, ludziach i świecie. Fakt, że zaczynamy od siebie, nie jest egoizmem. To wyraz świadomości, że nie będąc życzliwym dla siebie, bardzo trudno jest darzyć życzliwością innych ludzi i świat. Myślenie pozytywne nie oznacza osobistej sympatii, a więc lubienia wszystkiego i wszystkich. To raczej założenie, że świat nie jest zły, a inni ludzie, podobnie jak my, mają prawo do życia zgodnie z własnymi poglądami, wartościami czy obyczajami. Mentalna życzliwość to wystrzeganie się bezinteresownej, uogólnionej i niczym nieuzasadnionej niechęci do ludzi wokół nas, w tym przedstawicieli innych narodowości, orientacji seksualnej czy wyznania. To także refleksyjne podejście do odczuwanej niechęci, czyli szukanie jej źródeł w sobie.
Życzliwość werbalna (słowna) przejawia się w serdecznym, uprzejmym i ciepłym odnoszeniu się do innych, powstrzymywaniu się od kategorycznych osądów i krytyki, obrażania i wyśmiewania. Życzliwość słowna to bezinteresowne dzielenie się z innymi użytecznymi informacjami. To zwracanie się do ludzi z szacunkiem i tak, jak chcielibyśmy, żeby zwracali się do nas.
Życzliwość w czynach to proste, nic niekosztujące gesty, mające znaczenie i ułatwiające życie innym. To także dzielenie się oraz krótkotrwałe i bardziej angażujące działania dla czyjegoś dobra. Życzliwość w działaniu obejmuje ponadto powstrzymywanie się od różnych działań przez wzgląd na dobro i uczucia innych ludzi.
Życzliwość na co dzień
Zarówno życzliwość jak i jej brak istotnie wpływają na nasze samopoczucie i przeżywanie różnych sytuacji życiowych. Te trudne i bolesne stają się znośniejsze, gdy ktoś słowem lub działaniem okazuje nam życzliwość. Z kolei brak życzliwości potrafi bardzo skomplikować, uprzykrzyć i utrudnić najprostsze sytuacje i czynności. Nasz nastrój i nastawienie do życia mogą zmieniać się w zależności od okazywanej innym i okazywanej nam życzliwości. Drobna życzliwość w postaci prostego gestu lub słowa okazana komuś innemu może poprawić nastrój i samopoczucie na wiele godzin. Niespodziewane oznaki życzliwości ze strony innych również sprawiają, że jaśniej postrzegamy rzeczywistość i czujemy się szczęśliwsi. Wpływ okazywania i doświadczania życzliwości na zdrowie, samopoczucie, jakość a nawet długość życia wykazują liczne badania naukowe.
Magia życzliwości
Działanie doświadczania i okazywania życzliwości na nasz nastrój wydaje się wręcz magiczne. Zapewne wielokrotnie byli Państwo uniesieni własnymi lub czyimiś gestami dobroci. Liczne badania naukowe dowodzą, iż pod wpływem świadomego okazywania innym życzliwości, a także doświadczania jej ze strony innych ludzi wzrasta poczucie szczęścia i zadowolenia z życia. Naukowcy wiedzą już, że okazywanie i doświadczanie życzliwości wpływa na zmiany biochemiczne w mózgu. Pod wpływem obserwacji lub realizacji zachowań życzliwych nasz mózg produkuje więcej neuroprzekaźników z grupy endorfin - tzw. hormonów szczęścia. Zaliczamy do nich serotoninę, oksytocynę i dopaminę.
Serotonina poprawia nastrój, daje radość i przypływ pozytywnej energii. Ponadto obniża poziom hormonu stresu - kortyzolu. Oksytocyna zwiększa poczucie spokoju, przywiązania, hojności i empatii. Ponadto uwalnia tlenek azotu, dzięki czemu ciśnienie krwi ulega obniżeniu. Tlenek azotu zmniejsza destrukcyjne działanie wolnych rodników, a więc spowalnia procesy starzenia się organizmu. Dopamina daje odczucie przyjemności, ponieważ pod jej wpływem wzrasta aktywność obszaru w mózgu nazywanego ośrodkiem przyjemności i nagrody.
Naukowcy z University of North Carolina w swoich badaniach dowiedli, że praktykowanie życzliwości spowalnia starzenie się poprzez spowalnianie naturalnego i postępującego z wiekiem skracania ochronek chromosomów zwanych telomerami. Wyniki wielu badań nad wpływem życzliwości na życie nasuwają następujące wnioski:
Trudność bycia życzliwym
Trudno jest być życzliwym wobec osób, które takie nie są. Nie są miłe, serdeczne, ciepłe i pomocne. Fakt: na brak życzliwości lub na rażącą nieżyczliwość mamy ochotę odpowiedzieć tym samym. Nie zrobimy tego, jeśli nasza życzliwość jest świadomie przyjętym stylem bycia - nie tylko instynktowną reakcją na zachowanie kogoś innego. Stylem, którego chcemy się trzymać, niezależnie od tego, jaki styl bycia prezentują inni ludzie. Jestem życzliwy/życzliwa, bo taki/taka chcę być. Rozważając w myślach przebieg różnych wydarzeń, w pierwszej kolejności myślimy o tym, jak zachowały się inne osoby. Nieco później nachodzi nas refleksja nad tym, jak sami się zachowaliśmy. Rezultaty takich refleksji zostają z nami na dłużej, budując wizerunek własnej osoby. Warto zachowywać się tak, by rezultaty owych refleksji wskazywały na to, że niezależnie od okoliczności jesteśmy tacy, jacy chcemy być. Pomaga w tym świadomość, że jako odrębne i niezależne osoby mamy prawo mieć i realizować świadomie przyjęty styl bycia: na przykład - na chamstwo odpowiadać uprzejmością. Fakt, że ktoś nas za to wyśmieje, nie ma znaczenia. Liczy się bowiem to, że chcemy być życzliwi i tacy jesteśmy…
&&
&&
Kisiel
Paweł Wrzesień
Każda epoka ma swoich twórców, a upływ czasu bywa bezlitosny dla twórczości minionych lat. Wiele dzieł niezasługujących na zapomnienie pokrywa często kurz. Mówi się, że książki, po które nikt nie sięga, umierają. Dlatego warto przypominać tych twórców, o których nie mówią współczesne media ani Internet, a którzy i dziś mogą dostarczyć nam świeżych refleksji i wzruszeń.
Jedną z postaci tej rangi jest Stefan Kisielewski, człowiek renesansu, łączący w sobie wiele talentów. Rok 2021 przynosi nam 110. rocznicę jego urodzin i zarazem 30. rocznicę śmierci. Swoim życiem objął to, co w historii Polski XX wieku było najważniejsze: powstanie II Rzeczypospolitej, II Wojnę Światową, budowę socjalistycznego Państwa, a potem odzyskanie suwerenności w roku 1989. Kisielewski był nie tylko świadkiem, ale i piewcą czasów, w których żył, a raczej, które aktywnie przeżywał. Potrafił bowiem czerpać pełną garścią z otrzymywanych od losu szans, wykorzystywać w pełni swoje talenty, a jednocześnie nie szedł nigdy na wątpliwe kompromisy i w imię rozwoju kariery nie godził się na zło.
Zdobył staranne wykształcenie, najpierw studiując polonistykę i filozofię na Uniwersytecie Warszawskim, a potem uczęszczając do Warszawskiego Konserwatorium. Dało to podstawy do realizacji licznych uzdolnień. Komponował przez całe swoje dorosłe życie, a przez kilka powojennych lat był także pedagogiem w krakowskiej Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej.
Jako pisarz debiutował w roku 1946 śmiałym Sprzysiężeniem
, które przez przedstawicieli Kościoła było uważane nawet jako powieść pornograficzna. Kolejne powieści pisywał pod pseudonimem Teodor Klon, a potem w Paryżu jako Tomasz Staliński. Były one specyficzne, psychologizujące, analizujące wewnętrzne przeżycia bohaterów i motywy ich działania. Posiadały liczne wątki polityczne, niepodejmowane wprost i po nazwisku, ale sypiące aluzjami do realnie istniejących postaci, co nie zjednywało pisarzowi zwolenników wśród komunistów. Przez wiele lat starali się oni zresztą rozwikłać kim jest publikujący za granicą, poza cenzurą Tomasz Staliński, a sam Kisiel, jak to on, miał z tego niezły ubaw, myląc tropy i obserwując wysiłki bezpieki i jej emisariuszy.
Najlepiej znamy jednak Kisielewskiego z jego publicystyki. W latach 30. podjął współpracę z Buntem Młodych
, Echem tygodnia
, Polityką
czy Zet
, co pozwoliło mu zetknąć się z tuzami dziennikarstwa międzywojennego i zdobywać doświadczenie w redakcjach z prawdziwego zdarzenia. Żyjąc w PRL, wspominał, iż dwudziestolecie było dla niego jedynym okresem życia, którego nie spędził w domu wariatów. Po wojnie to przede wszystkim Ruch Muzyczny
, a potem jego ukochany Tygodnik Powszechny
z przerwami w latach 1953-1956, gdy zamknięto pismo po odmowie publikacji panegiryku na śmierć Stalina, a także od roku 1968, gdy Kisiela objęto 3-letnim zakazem druku.
Jego styl jest szalenie żywy i młodzieńczy. Pisze z pasją i emocjonalnym zaangażowaniem, nie budząc wątpliwości, że całym sercem popiera promowane idee i równie gorąco nienawidzi tego, z czym walczy. A wielkim przeciwnikiem, z którym zmagał się przez większość lat aktywności był socjalizm. Polemizował z nim jak tylko pozwalała na to cenzura, puszczając oko do czytelnika i biorąc złożone problemy na tzw. zdrowy rozum, odczarowując drętwy język oficjalnej propagandy. Miał dar pokazywania w prostych słowach, że król jest nagi i że socjalizm to ustrój, który bohatersko walczy z problemami nieznanymi nigdzie indziej. Robił to z wielkim poczuciem humoru i odwagą, aby potem łapać się za głowę, widząc, jak cenzura wykastrowała
kolejny jego artykuł.
Kisiel mówił, że polityka jest jak wódka. Przez pewien czas był uczestnikiem życia politycznego, jako poseł sejmowego koła Znak
w latach 1957-1965, u boku m.in. Tadeusza Mazowieckiego. Promował tzw. pozytywizm polityczny
i usiłował luzować nałożony na gospodarkę i kulturę komunistyczny kaganiec. Chciał robić to, co jest możliwe, aby życie stało się bardziej znośne. Ostatecznie jednak sam uznał klęskę swojej filozofii i powrócił do kawiarnianego komentowania spraw politycznych. A jego komentarze były smakowite, pozbawione często dystansu, niekiedy ostre, a nawet niesprawiedliwe, ale potrafiące w czytelniku rozbudzić żywe zainteresowanie. Oczywiście te prasowe zostały złagodzone na potrzeby druku, ale znamy też opinie prywatne, zachowane w Dziennikach
pisanych w latach 1968-1980. Tam autor nie kryje pełni swych prawdziwych opinii, zdarza się mu rzucić grubszym słowem, a możnowładców w osobach Gomułki czy Zenona Kliszki nazywa filuternie Wiesio i Klisio
. Czasem tylko zastanawia się, czy kolejne zeszyty pamiętników nie wpadną w łapy ubezpieczalni
, pod którą kryje się po prostu UB.
Odwagi nie brakowało Kisielowi nie tylko na papierze. Gdy w dniu środy popielcowej spotkany w knajpie stalinowski dygnitarz od kultury Włodzimierz Sokorski zadrwił, że wszyscy w takim dniu powinni posypać sobie głowy popiołem, Kisiel, znajdujący się już na lekkim rauszu, wstał, podszedł do jego stolika, po czym wysypał mu na głowę całą zawartość popielniczki, dodając: zaczniemy od pana
.
Prawdziwej odwagi wymagało także wystąpienie na zebraniu Związku Literatów Polskich w roku 1968, podczas którego zapytał o to, kiedy wreszcie skończy się ta dyktatura ciemniaków nad polską kulturą. Pytanie dotyczyło zdjęcia ze sceny przez ekipę Gomułki przedstawienia Dziadów
w reżyserii Kazimierza Dejmka pod zarzutem aluzji antyradzieckich. Za to wystąpienie Kisielewski zapłacił ogromną cenę. 11 marca na staromiejskiej Kanonii pobito go dotkliwie, rozpuszczając w środowisku plotkę, że to zemsta męża niewiernej żony, z którą Kisiel sypiał. Nałożono na niego także zakaz druku, z którym usiłował walczyć, pisząc pod pseudonimem. Przez wiele lat nie zezwalano mu również na wyjazdy zagraniczne, mimo wielokrotnych próśb i odwołań. Nie pomagała nawet argumentacja, że autor ani myśli o emigracji, a przecież pobyt w kraju nie powinien być traktowany jako kara.
W życiu prywatnym był przez prawie 50 lat mężem Lidii, z domu Hintz, a także ojcem trojga dzieci. Jego syn Wacław był słynnym pianistą, członkiem duetu Marek i Wacek
. Drugi syn Jerzy jest natomiast znanym do dziś dziennikarzem i animatorem wydarzeń kulturalnych.
Po roku 1989 Kisiel sympatyzował ze środowiskiem Unii Polityki Realnej i bardzo zapalił się do idei wprowadzenia w Polsce gospodarki rynkowej. Pisywał jeszcze felietony, ale wiek i zdrowie nie pozwoliły mu już w pełni rozwinąć skrzydeł. Zmarł 27 września 1991 r. w kilka miesięcy po śmierci żony. Jerzy Waldorff pisał, że byli jedną z tych nielicznych par, gdzie jedno nie może istnieć bez drugiego. Jest pochowany na warszawskich Powązkach. Skromny grób z betonową podmurówką zdaje się głosić jedną z życiowych zasad Kisiela, że treść zawsze winna górować nad formą.
Na koniec dodam, iż zazdroszczę tym z czytelników, na których wciąż czeka przyjemność odkrywania twórczości naszego bohatera, choćby dzięki bogatym zasobom wypożyczalni Działu Zbiorów dla Niewidomych. Przyjemnej lektury!
&&
Mirela Moldovan
W poprzednim numerze Sześciopunktu
pisałam o obyczajach świątecznych, jednak tutaj tradycja się nie kończy. Powędrujmy więc w te same strony świata - na rumuńską Bukowinę, bo to jeszcze nie koniec tutejszych ciekawych zwyczajów.
Zacznijmy od dnia pierwszego stycznia, a dokładnie od rana. Młodzi chłopcy w Boże Narodzenie przynoszą ludziom leszczynowe gałązki, tym zaś razem robią trochę bałaganu. Cała historia znowu zaczyna się od chodzenia po domach i recytowania specjalnej formułki, jednak tym razem są to mówione gwarą świąteczne życzenia. Mówiący życzy gospodarzom domu wszelkiego dostatku, rozkwitu wszystkiego, co dobre, a po śmierci niebieskiego królestwa. Ale najciekawsze jest na końcu. Tak jak leszczyna na święta, tak tu najważniejszą rolę odgrywa pszenica. Otóż, gdy nadchodzi koniec formułki, mowa jest o życie i pszenicy. Wtedy to recytujący formułkę ma za zadanie tą właśnie pszenicę w dwóch porządnych garściach rozrzucić po całym domu. Tak więc nie jest dziwnym to, że po kilku takich gościach ludzie mają w pierwszy dzień nowego roku w domach spory bałagan.
Przejdźmy teraz do trochę innych tradycji - również dotyczących jednego z najważniejszych styczniowych świąt, a mianowicie Święta Trzech Króli. Zacznijmy więc od wieczora piątego stycznia.
Otóż w tym właśnie dniu wieczorem ludzie spożywają dokładnie taką samą wieczerzę wigilijną, jak na Boże Narodzenie, jednak tym razem zwie się ona Wigilią Trzech Króli. Warto wspomnieć, że zarówno potrawy są dokładnie takie same, jak i dzielenie się opłatkiem wygląda identycznie. Przed Bożym Narodzeniem w Wigilię, tak jak w Polsce, zostawia się puste miejsce przy stole; tym zaś razem tradycja mówi, żeby ostatnią łyżkę czy kęs ostatniej potrawy zostawić na talerzu dla króli, którzy rzekomo mieliby przyjść w nocy. I znowu powrót do świąt, w Wigilię przychodzi Mikołaj, tu zaś po wieczerzy przychodzą królowie. Tak więc trzech starszych chłopców czy mężczyzn przebiera się za tych właśnie królów - jeden z nich ubrany jest na żółto, drugi na czarno, trzeci zaś na czerwono.
Warto też wspomnieć o powtarzanej dzieciom historii o tym, jacy to ci królowie są straszni, a najwięcej takich opowieści jest o królu występującym w kolorze czarnym. Przebrani zawsze starają się zmieniać trochę głos, a gdy przychodzą do danego domu, dzwonią najpierw pod oknem dzwonkami, co też budzi postrach u dzieci. Zawsze wtedy w domu jest dużo gwaru i krzyku, dzieci pytane są przez królów, czy były grzeczne, a w najgorszym razie królowie proszą je, by odmawiały przy wszystkich modlitwy. W ten sam dzień też późnym już wieczorem w wiejskim domu kultury odbywa się zabawa zwana muzyką, na którą zbierane są pieniądze przez kolędników odwiedzających domy podczas świąt Bożego Narodzenia.
Warto wspomnieć jeszcze o jednej tradycji następnego dnia, a mianowicie o święceniu wody. Dzieje się to podczas Mszy Świętej. Wszyscy uczestniczący wychodzą wtedy na dwór na rozpoczęcie liturgii, by tam w wielkim naczyniu poświęcić wodę. Do tejże wody zawsze wsypywana jest bardzo duża ilość grubej soli, potem wszystko jest mieszane, a na końcu święcone. Gdy nadchodzi koniec Mszy, każdy z uczestniczących może zabrać sobie symboliczną ilość takiej wody do domu i przechowywać ją nawet do przyszłego roku.
I tu dochodzimy do końca styczniowych obyczajów, jednak czy jest to koniec opowieści?
&&
Henryka Kwiatkowska
W 1989 roku dr Jack Dumbacher, amerykański ornitolog, prowadził badania na Nowej Gwinei. Jeden ze schwytanych w sieć ptaków dziobnął go w palec. Badacz odruchowo possał rankę i ze zdziwieniem stwierdził, że zdrętwiały mu wargi i język. Analiza piór i próbek skóry wykazały jedną z najsilniejszych neurotoksyn, jakie istnieją w naturze. Tak zaczęło się naukowe poszukiwanie trujących ptaków.
Jednym z odkrytych na Nowej Gwinei trujących gatunków jest modrogłówka, która zawdzięcza swoją nazwę pięknej koronie z czarnoniebieskich piór zdobiących jej głowę. Ten śpiewający ptak o długości 14-16 cm występuje tylko na Nowej Gwinei i zamieszkuje górskie lasy deszczowe. Wspinając się po pniach i gałęziach drzew i podpierając się ogonem, jak nasze kowaliki, modrogłówka zjada owady, w szczególności chrząszcze z rodzaju choresine. Od tych właśnie chrząszczy pozyskuje truciznę. Nowogwinejczycy nie polują na modrogłówki, ponieważ ich mięso jest gorzkie w smaku, a w dodatku wywołuje niestrawność. Ptaki te są także niesmaczne dla drapieżników, takich jak np. węże.
Na Nowej Gwinei odkryto też kilka gatunków fletowców i fletników, które zawierają w piórach, skórze i mięśniach tę samą toksynę co modrogłówki. Są to ptaki owadożerne, w których diecie również znajdują się chrząszcze z rodzaju choresine. Przypuszczalnie najbardziej trującym ptakiem jest fletowiec kapturowy, którego Nowogwinejczycy nazywają ptakiem-śmieciarzem, ze względu na jego wstrętny zapach i gorzki smak mięsa. Fletowiec kapturowy jest czarno-pomarańczowym ptakiem śpiewającym, zamieszkującym zalesioną część Nowej Gwinei oraz na wyspie Yapen, głównie na wyżynach.
W chrząszczach z rodzaju choresine występuje silnie trujący alkaloid, batrachotoksyna, która powoduje drętwienie i mrowienie skóry przy kontakcie z ptakiem oraz pieczenie śluzówek nosa i kichanie. W większych ilościach toksyna blokuje przepływ impulsów nerwowych i doprowadza do zatrzymania akcji serca. Jednak trucizna nie jest rozmieszczona równomiernie. Najwięcej tego alkaloidu znajduje się w piórach na piersi i brzuchu ptaków. Batrachotoksyna zapobiega rozwojowi pasożytów krwiopijnych i niszczących pióra. Jest to bardzo pożyteczna cecha, ponieważ ogrzewanie jaj i piskląt powoduje natarcie ich toksyną, co zapobiega rozwojowi szkodliwych pasożytów.
Wśród ptaków, które mogą być trujące, znajdują się żyjące w Australii błyskolotki. Są to gołębie o krępej sylwetce, które mają na skrzydłach opalizujące czerwone, zielone lub niebieskie plamy. Błyskolotki zjadają głównie pokarm roślinny, nasiona i drobne owoce. Ptaki mogą być toksyczne tylko wtedy, gdy w ich diecie znajdą się owoce krzewów z rodzaju gastrolobium. Te rosnące w południowo-zachodniej Australii rośliny mają unikatową zdolność do syntetyzowania kwasu fluorooctowego, który, używany niegdyś jako środek bojowy, powoduje ślinotok, bezwolne wydalanie moczu i kału, drgawki i utratę przytomności.
Gęsiec gambijski jest gatunkiem dużego ptaka wodnego, który trzyma się rzek, jezior i mokradeł całej subsaharyjskiej Afryki. Są to duże ptaki o długości 75-115 cm i wadze dochodzącej nawet do 9 kg. Gęśce mają długie nogi oraz ostrogę na skrzydle, która służy im do walki z innymi gęścami. Ptaki te żywią się pokarmem roślinnym wzbogaconym o drobne bezkręgowce, wśród których znajdują się owady z rodzaju oleic. Kilka gatunków oleic można spotkać również w Polsce.
Owady te w przypadku zagrożenia wydzielają oleistą, żółtą ciecz, zawierającą kantarydynę. Jest to bezwonny i bezbarwny terpenoid o własnościach paraliżujących, którego 10 mg wystarczy do zabicia dorosłego człowieka. Jednak ilość cieczy wydzielanej przez te owady jest tak niewielka, że w zetknięciu ze skórą człowieka może wywołać jedynie jej podrażnienie. Również mięso gęśców nie zawiera tak dużo trucizny, żeby zabić człowieka.
W kwietniu do Polski przylatują na lęgi przepiórki zwyczajne, które we wrześniu na zimę odlatują na afrykańskie sawanny. Ptaki te preferują łąki, pastwiska i pola uprawne, szczególnie lubią plantacje koniczyny. Żywią się pokarmem roślinnym z niewielką domieszką drobnych bezkręgowców. Są to niewielkie ptaki o wadze 70-150 g. Ich upierzenie jest płowobrązowe z białymi akcentami. Jednak mięso przepiórek, choć podobno smaczne, może być trujące. O tym fakcie wspomina Stary Testament, gdy Izraelici znudzeni manną spożywali mięso pojawiających się masowo przepiórek, od czego potem ciężko chorowali, a nawet umierali. Do dziś Włosi, Francuzi czy Algierczycy polują na te ptaki, ale dla części łowców kończy się to pobytem w szpitalu. Mięso przepiórek staje się toksyczne tylko wtedy, gdy ptaki zjadają trujące rośliny, np. cykutę (szalej jadowity) lub inne.
Trucizna zawarta w mięsie przepiórek powoduje u człowieka rozpad komórek mięśniowych. Produkty rozpadu uszkadzają nerki, a mocz chorych staje się brązowy lub krwistoczerwony. Ciężkie i nieleczone zatrucie, zwane koturnizmem, może się zakończyć nawet śmiercią. Na szczęście nie wszyscy ludzie chorują po spożyciu zatrutego przepiórczego mięsa. Ci, którzy chorują, przypuszczalnie nie wytwarzają ciągle nieodkrytego enzymu, chroniącego mięśnie przed rozpadem.
&&
Izabela Szcześniak
Jadwiga Czechowicz w książce pt. Kresy i bezkresy
opisuje losy swojego dziadka - Józefa Olsiewicza z Wileńszczyzny oraz jego rodziny. Akcja powieści toczy się w latach 1870-1937.
Po utracie rodziców w wieku niespełna 16 lat Józef zamieszkał w domu przyjaciela swego ojca - Zygmunta Wyrwicza. Państwo Wyrwiczowie oraz zarządzająca domem Martyna traktowali chłopaka jak syna. Józef zdobył zawód cieśli. Jednocześnie uczył się w prowadzonej przez Zygmunta, tajnej szkole dla Polaków.
Młody człowiek ożenił się z Pauliną Olichwier. Zamieszkał wraz z żoną we wsi Jachimowce. Martynę, biedną kobietę przygarniętą przez Wyrwiczów, traktował jak matkę. Przeprowadziła się więc do domu młodych małżonków. Bardzo im pomagała przez wiele lat. Na świat zaczęły przychodzić dzieci.
Niestety podczas zaborów Polaków spotykały ciężkie represje. Józefa oraz jego najlepszego przyjaciela Ludwika dotknęły prześladowania. Rusin Daniło nienawidził Polaków i katolików. Młodzi przyjaciele nie dawali się sprowokować. Niestety w obliczu grożącej im wywózki na Syberię lub więzienia musieli opuścić swoje rodziny.
W 1904 roku wyemigrowali do Montrealu w Kanadzie. Dzięki poznanemu podczas podróży w Tylży księdzu Waleremu otrzymali adres znajomego - Romualda Lepszyca. Mieszkał on wraz z rodziną od wielu lat w Montrealu. Dzięki Romualdowi przyjaciele otrzymali pracę. Zamieszkali u dobrych ludzi, którzy byli także Polakami. Józef i Ludwik bardzo tęsknili za najbliższymi. Ciężko im było znosić rozłąkę. Józef miał już pięcioro dzieci. Ludwik był zakochany w jego siostrze Paulince.
Po dziesięciu latach Olsiewicz wrócił do rodziny. Musiał wybudować nowy dom, ponieważ stary został częściowo spalony. Podpalił go Daniło. Martyna w podeszłym wieku straciła wzrok. Józef pozostał w Polsce. Zmarła Martyna. Urodziły się dwie córeczki.
Po I wojnie światowej oraz odzyskaniu przez Polskę niepodległości mieszkańcom Wileńszczyzny nadal było ciężko. żołnierze z armii czerwonej niszczyli i okradali domy Polaków. Zdarzały się okrutne zabójstwa. W latach dwudziestych nastąpił kryzys gospodarczy. Niedostatek dotknął także rodzinę Olsiewiczów. Na początku lat trzydziestych dwóch synów Józefa wyemigrowało do Argentyny. 2 lata później dołączyły do nich żony z dziećmi.
Przyszedł rok 1937. Józef był już ciężko chory. Jego 20-letnia córka Edwarda wychodzi za mąż. Zaraz po ślubie ojciec dziewczyny umiera.
Mnie podczas czytania tej pięknej powieści wzruszała pobożność Józefa. Ten wspaniały człowiek w życiu kierował się wartościami chrześcijańskimi. Nikomu nie odmówił pomocy. Kochał nawet swoich nieprzyjaciół. Wartości chrześcijańskie i patriotyzm przekazywał dzieciom i wnukom.
Polecam, Jadwiga Czechowicz Kresy i bezkresy
, czyta Sebastian Konrad. Książka dostępna w formacie Czytak.
&&
&&
Aleksandra Ochmańska urodziła się w 1980 r. we Włocławku. Od czasu wypadku samochodowego w dzieciństwie jest osobą niepełnosprawną wzrokowo. W 2004 r. ukończyła filologię germańską na UMK w Toruniu.
Debiutowała w 1994 r. we Włocławskim Biuletynie Oświatowym. Do chwili obecnej, pod auspicjami NKL, ukazało się 7 tomików jej autorstwa: Za zasłoną tęsknot
(1998), Marzenia zasnęły w dolinach
(2000), Nawet deszcz nie zmywa wspomnień
(2002), Szukam wyspy szczęśliwej
(2004), Obejmujesz mnie spojrzeniem
(2006), Kręte drogi miłości
(2008) i Nie opowiem mojej tęsknoty
(2010). W 2015 w wydawnictwie EXPOL wydano tomik Sprawozdanie z Ziemi
, a w 2019 tomik Barwy świata
.
Jej wiersze publikowano w licznych periodykach i almanachach. Jest laureatką ogólnopolskich konkursów poetyckich. Od roku 2010 należy do Związku Literatów Polskich.
&&
Aleksandra Ochmańska
&&
Starożytne bitwy
nie budzą już emocji
umilkły krzyki pod Salaminą
wyschły łzy osieroconych
i nie ma nikogo
kto by pamiętał ich imiona
wojny z ubiegłego stulecia
zdają się być oswojone
uchwycone na fotografiach
zatrzaśnięte w wersach
zatrzymane w obrazach
na bezpieczną odległość
oddaliły grozę
ciągle żywe
jedynie w opowieściach świadków
tylko na torach ich pamięci
nadal jeżdżą wagony pełne lęku
echo wspomnień
powtarza dźwięk nalotów
a w snach
jak w filmowych kadrach
upadają mury
dla nas
po tamtym dawno posprzątane
gdzie wczoraj zgliszcza
dziś rosną budynki
znany nam front
zwiastuje zmianę pogody
oblężenie dotyczy supermarketu
podczas nocnej wyprzedaży
żyjemy
dalej później w innym miejscu
znieczuleni pokojem
odurzeni wiarą w jego nieskończoność
otulamy się szalem pozytywnych myśli
nawet
gdy obok rozbrzmiewają strzały
a przecież niewiele trzeba
by przesunąć granice
&&
Aby zrozumieć więcej
trzeba by
spojrzeć na świat
z perspektywy mrówki
zobaczyć tę gęstwinę trawy
i wspięte na palcach sosny
spróbować
zdobyć górę opadłych liści
albo odczuć lęk
przed wodospadem deszczu
wznieść się jak ptak
nad zielone parasole drzew
spoglądając w przepaść
bez strachu
poddać się wolności lotu
i zbudować gniazdo tam
gdzie skrzydła poniosą
trzeba
stać się wilkiem dla owiec
i owcą dla wilków
wczoraj być sytym
a dzisiaj głodnym
i wiernie jak lustro wody
oglądać rzeczywistość
by zobaczyć
i zrozumieć więcej
&&
Jeżeli dzisiaj
stanąłby przede mną Bóg
jaki by był
czy przemawiałby
starotestamentowym językiem
zagniewanego sędziego
który waży ciężar winy
czy może
objąłby mnie spojrzeniem
przybitej do krzyża Miłości?
jeżeli dzisiaj
usiadłby ze mną do stołu
o jakim świecie byśmy rozprawiali
czy o tym
który przez sześć dni
tworzył przed wiekami
czy o tym
który co rano
sama buduję z nadziei?
jeżeli dzisiaj
stanąłby przede mną Bóg
kto komu
winien byłby wyjaśnienia
dlaczego
trud łzy cierpienie
gdzie podział się pokój
dokąd odeszło zrozumienie
i wreszcie
gdyby napełnił mnie
ciepłymi słowami
czy jutro
łatwiej by mi było żyć?
&&
Kiedy już będę starą jabłonią
zakorzenioną w opuszczonym sadzie
wrosłą w czas dokonany
co będzie dalej -
zetną mnie jak Nefretete
skoro nie przesadza się
starego drzewa?
kiedy moje łono wyschnie
gałęzie zapomną
ciężaru nabrzmiałych słońcem owoców
liście odfruną
odczepione porywistą dłonią wiatru
ptaki gdzie indziej znajdą schronienie
co wtedy -
czy na ławce obok
usiądzie jeszcze kobieta
której szczęście zdaje się rosnąć
pod kopułą brzucha?
kiedy już będę starą jabłonią
jak do pacierza wznoszącą
powyginane wiekiem konary
kto wspomni słodycz
którą dawałam co roku
kto uchroni
przed bolesną ciszą?
kiedy będziemy stare
ja i ta kobieta
czym los nas odróżni
mnie i tę Ewę - tak inne
czy na pewno?
&&
Na początku
uciekła jej tylko data
nic takiego
każdemu się zdarza
później przedmioty
zaczęły zabawę w chowanego
klucze
powędrowały do lodówki
pieniądze
ukryły się w chlebaku
dokumenty
zanurkowały w koszu na śmieci
wczoraj
znów była młodą dziewczyną
z balkonowych donic zrywającą
begonie jak koniczynę na wianek
a gdy księżyc srebrzyście
przysiadł na topoli
spytała męża:
kiedy wrócimy do domu tato?
i niczym
owinięte w pieluchę niemowlę
odleciała na chmurze snu
na inną planetę
dzisiaj
zauważyła że otacza ją
wiele drzwi bez drogowskazów
każde okno
piętro wycieraczka klamka
wzywają do postoju
i zamykają w spojrzeniu pytanie:
czy to tu mieszkamy?
a jutro…
co będzie jutro?
&&
&&
Tomasz Matczak
Czasami mam wrażenie, może być mylne rzecz jasna, ale jest, wierci się i trąca moje niepełnosprawne jestestwo, że dysfunkcja narządu wzroku hamuje niektórych przed rozglądaniem się dookoła. Parafrazując znane powiedzenie, są to tacy, co widzą wyłącznie koniec swojej białej laski. Pewnie kiedyś, czytaj: w epoce papieru drukowanego, a nie social mediów, ich głos nie był tak donośny. Pożalili się rodzinie, ponarzekali w gronie znajomych, pozłorzeczyli tam i sam, a nawet jeśli rozchodziły się te ansy w środowisku jak kręgi na wodzie, to wszakże i one do brzegów jeziora nie docierały.
Dziś to co innego! Jest Facebook, jest Instagram, YouTube, no i w ogóle tak zwana sieć, która każde słowo przyjmie, a potem światłowodami i nie tylko zaniesie na krańce świata! Ten nie umie pomagać, tamten z psem przewodnikiem mnie nie wpuścił, ów z góry potraktował, a jeszcze inny miejsca nie ustąpił! Hańba, chamstwo i drobnomieszczaństwo, że zacytuję klasyka.
Dysfunkcyjni wzrokowo gromko skandują: edukować, edukować, edukować!
. Społeczeństwo nic o nas nie wie, nie rozumie, nie akceptuje i rzuca kłody pod nogi! Trzeba uświadamiać, pouczać, wyjaśniać, tłumaczyć! Czas wznieść wysoko kaganek tyflooświaty i choć nie widzimy jego płomienia, nieść dumnie przed niewyedukowaną tłuszczę! Niech gawiedź się w końcu nauczy!
Oj, ja uważałbym z tym kagankiem, bo można kogoś w tym edukacyjnym zrywie poparzyć!
Nie jestem rzecz jasna przeciwnikiem uświadamiania innym naszych potrzeb lub oczekiwań. Wydaje mi się tylko, że czasem te ostatnie są zbyt wygórowane. Chętnie posłalibyśmy innych na kurs pomagania niewidomemu przy wysiadaniu z pociągu, ale sami na szkolenie z samodzielności i zaradności w taborze kolejowym wybierać się nie chcemy. Po co? To przecież oni mają pomagać, a ja, niepełnosprawny, więc wyjątkowy zatem, mam prawo domagać się takiej pomocy. Powie ktoś: nie ma kursów samodzielności i zaradności w pociągach. Ano nie ma, ale od czego rozum? Naprawdę tak trudno ogarnąć tę kwestię? Widocznie trudno, a na pewno łatwiej oskarżyć konduktora, że nie potrafił pomóc i domagać się edukacji w tej materii.
Są jednak takie przestrzenie, które mimo dysfunkcji narządu wzroku umiemy przeczesać na wskroś przenikliwym spojrzeniem w poszukiwaniu ukrytych furtek. Pierwszy z brzegu przykład to obostrzenia pandemiczne. Jak to z tymi maskami? Napisali, że znaczny stopień uprawnia do nienoszenia? Jeśli tak, to nie zakładam, bo mi gorąco i niewygodnie. Nie dlatego, że są jakieś medyczne argumenty, ale dlatego, że ktoś nie uściślił przepisów. Trudno, jego problem! Ja tylko zacieram ręce i podśmiewam się pod nosem, że znów mi się upiekło! Niby niewidomy jestem, ale najdrobniejszą lukę w przepisach zauważę! To się nazywa dobrze zrehabilitowany niepełnosprawny, prawda? No i braci po białej lasce trza poinformować w social mediach, żem to odkrył! Niechże sobie pofolgują, bo co im pozostało! Z tymiż braćmi dzielić się takoż zamierzam moimi bolączkami. Jeden pościk o znieczulicy, drugi o moich prawach nierespektowanych przez widzących, trzeci o zagapionych w smartfony przechodniach i tak dalej i temu podobne.
A może miast ślęczeć przed komputerem i pisać, czas ruszyć głową?
A może miast wymagać od innych, czas zacząć wymagać od siebie?
A może miast żądać edukacji, samemu się doszkolić?
Oczywiście, że sami wszystkiego nie damy rady zrobić. To jasne jak słońce! Tyle, że czym innym jest oczekiwać pomocy, a czym innym uznawać ją za należną. Znam niewidomych, którzy podróżują pociągami, majsterkują, robią zakupy w sklepie, nie internetowym, lecz stacjonarnym, chadzają na spacery, a przy tym wszystkim są uśmiechnięci, życzliwi, otwarci i weseli. To wszystko da się zrobić. Nie jest to może łatwe, banalne czy proste, ale możliwe. To, co niełatwe, wymaga zaangażowania i wysiłku, więc niektórzy wolą spożytkować siły na narzekanie i żalenie się na internetowych forach, a nie ruszenie głową, o innej części ciała przez grzeczność nie wspominając.
Czyżby dysfunkcja narządu wzroku ciała była sprzężona z dysfunkcją narządu wzroku serca, duszy i rozumu?
Mam nadzieję, że nie. Mam też nadzieję, że te rozbrzmiewające donośnie w Internecie i nie tylko, pełne oburzenia głosy to jedynie potwierdzenie tezy, że najlepiej widać tych, którzy najgłośniej krzyczą. Ten medal, jak każdy inny, ma jednak także drugą stronę: skoro najlepiej takich widać, to widać ich nie tylko na środowiskowych forach i grupach, ale w ogóle. I to jest większy chyba problem. Chcemy walczyć z panującymi w społeczeństwie stereotypami na nasz temat, a chyba strzelamy sobie przysłowiowego samobója!
&&
Anna Haupka (Fundacja Transgresja
)
Mimo wielu trudności spowodowanych zaostrzającą się w ostatnim czasie w Polsce sytuacją epidemiczną Fundacja Transgresja
zorganizowała 15 października bieżącego roku konferencję w ramach Śląskiego Forum Dialogu Społecznego w kontekście doświadczania niepełnosprawności. Wydarzenie to odbyło się w Śląskim Urzędzie Marszałkowskim w Katowicach, a patronat nad nim objął marszałek województwa śląskiego pan Jakub Chełstowski. Celem konferencji było pochylenie się nad tematem dialogu pomiędzy środowiskami osób z niepełnosprawnościami a władzami samorządowymi w regionie. Była to także próba odpowiedzenia na pytanie, czy i w jaki sposób osoby z różnymi dysfunkcjami komunikują swoje potrzeby i na jakie przy tym napotykają bariery. Ważnym zadaniem stojącym przed uczestnikami było wypracowanie postulatów na Ogólnopolski Kongres Osób z Niepełnosprawnościami.
Po otwarciu konferencji jako pierwszy głos zabrał prezes Fundacji Transgresja
, pan Krzysztof Wostal. Uczestników konferencji przywitała również pani Teresa Saczuk reprezentująca śląski oddział Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, która opowiedziała krótko o formach wsparcia i działaniach na rzecz niepełnosprawnych.
Pan Krzysztof Wostal podsumował prowadzone przez Fundację Transgresja
badania nad barierami i metodami skutecznego dialogu samorządów z osobami z niepełnosprawnościami. Zarówno badania jak i Forum zostały dofinansowane przez Narodowy Instytut Wolności - Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego ze środków Programu Fundusz Inicjatyw Obywatelskich na lata 2014-2020. Przedstawiciele Fundacji Transgresja
przeprowadzili 72 wywiady, które miały odpowiedzieć na pytania: Dlaczego samorządy tak słabo konsultują z osobami niepełnosprawnymi dostępność prowadzonych przez siebie działań i przestrzeni publicznej? Dlaczego osoby z niepełnosprawnością nie zgłaszają urzędom doświadczanych problemów i nie dążą do zwiększenia dostępności? W rozmowach z przedstawicielami Fundacji wzięło udział 25 samorządów i 47 organizacji pozarządowych z terenu województwa śląskiego. Celem raportu było jednak nie tylko zrozumienie problemów dialogu społecznego, ale też metod konsultacji i współpracy pomiędzy przedstawicielami władz a środowiskiem osób z niepełnosprawnościami.
Kolejnym ciekawym punktem spotkania był panel dyskusyjny poświęcony metodom skutecznego dialogu pomiędzy obywatelami a samorządem. Rozmowę tę poprowadziła dziennikarka Polskiego Radia Katowice, pani Beata Tomanek. W dyskusji uczestniczyły dwie przedstawicielki organizacji pozarządowych działających na rzecz osób z niepełnosprawnościami: pani Krystyna Cuber z Lędzińskiego Stowarzyszenia na Rzecz Osób Niepełnosprawnych i ich Rodzin i Agnieszka Maj z Bielskiego Stowarzyszenia Artystycznego Teatr grodzki
oraz przedstawiciele urzędów miejskich: Adrian Staroniek z Częstochowy i Rafał Kwapuliński z Mikołowa. Paneliści dzielili się bardzo pozytywnymi przykładami współpracy lokalnej na rzecz rozwiązywania problemów osób z niepełnosprawnościami.
Ostatnią, choć wcale nie najmniej ważną częścią konferencji były warsztaty pomagające uczestnikom zrozumieć perspektywę osoby z niepełnosprawnościami i urzędów, których obowiązują prawne i proceduralne ramy prowadzenia dialogu społecznego. Uczestnicy konferencji pracowali w czterech grupach dyskusyjnych. Pierwsza, moderowana przez pana Michała Bullika z Centrum Dzwoni-Psoni poświęcona była niepełnosprawności intelektualnej i psychicznej, druga - prowadzona przez pana Krzysztofa Wostala, podejmowała tematykę niepełnosprawności sensorycznej. Trzecie warsztaty, prowadzone przez pana Marcina Batko z Fundacji Aktywnej Rehabilitacji pozwalały uczestnikom zrozumieć perspektywę osób z niepełnosprawnością ruchową poruszających się na wózku inwalidzkim. Ostatnia z grup poświęcona była narzędziom dialogu obywateli z samorządem, a dyskusji przewodził pan Grzegorz Wójkowski ze Stowarzyszenia Aktywności Obywatelskiej Bona Fides
.
Uczestnicy konferencji mogli wziąć udział w każdej z wyżej wymienionych grup tematycznych, co dało przestrzeń do wypracowania wspólnych stanowisk prezentujących potrzeby osób z różnymi niepełnosprawnościami. Postulaty te jako wnioski ze Śląskiego Konwentu Regionalnego zostały przekazane Kongresowi Osób z Niepełnosprawnościami, który obradował w tym roku zdalnie 24 października.
Postulaty wypracowane na Śląskim Konwencie Regionalnym Osób z Niepełnosprawnościami:
Uważam, że organizowanie takich przedsięwzięć jak Śląskie Forum Dialogu Społecznego w kontekście doświadczania niepełnosprawności jest niezmiernie ważne i potrzebne, by coraz bardziej uwrażliwiać społeczeństwo na różnorodne problemy i potrzeby osób z niepełnosprawnościami. Konferencja ta poświęcona była komunikacji, a wszyscy wiemy, jakie problemy mogą powstawać, gdy ta zawodzi i to niekoniecznie na linii obywatel - samorząd, ale również w naszej codzienności. Skuteczny dialog to nie tylko mówienie o własnych potrzebach i przedstawianie naszego punktu widzenia, ale przede wszystkim uważne słuchanie, czyli otwarcie się na to, co druga strona ma do powiedzenia.
&&
Adrian Strzałek
Z Mateuszem Pawłowskim rozmawia Adrian Strzałek, przewodniczący Rady Fundacji Mól Książkowy
.
- Zacznę od podziękowania za opracowanie strony internetowej dla naszej Fundacji Mól Książkowy
. Pracę tę wykonał Pan bezpłatnie, co ma dla nas duże znaczenie. Mól Książkowy
to nowa Fundacja, więc z pieniędzmi jest u nas bardzo krucho. Pomógł nam Pan, za co w imieniu rady i zarządu serdecznie dziękuję. Wiem, że informatyka jest Pana pasją, ale nie kształcił się Pan w tym kierunku i nie zajmuje się nią Pan zawodowo.
- Tak, z wykształcenia jestem masażystą i od kilku miesięcy pracuję w tym zawodzie. To dobre zajęcie dla osób niewidomych, a ja jestem całkowicie niewidomy.
- Skąd Pańskie zainteresowanie informatyką?
- Uczęszczałem do technikum administracyjnego w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym w Chorzowie. W naszej szkole działało kółko informatyczne, do którego należałem. Dzięki prowadzącemu je informatykowi, a był nim wykładowca na Uniwersytecie Śląskim, poznałem podstawowe techniki projektowania stron internetowych. Na bazie tych technik oraz autorskiego systemu mojego nauczyciela opracowałem program lojalnościowy dla firm wraz z kartami i całym systemem. Firmy mogły do niego dołączać i korzystać bez ponoszenia kosztów. Chodziło o wsparcie dla małych przedsiębiorców w zakresie sprzedaży. Jestem bardzo wdzięczny mojemu nauczycielowi za zaszczepienie mi tej pasji. Pomimo ukończenia szkoły cztery lata temu nadal utrzymujemy ze sobą kontakt.
- Chyba nie jest łatwo projektować strony internetowe, będąc całkowicie niewidomym?
- Jak już mówiłem, korzystam z autorskiego systemu. Szablon graficzny jest gotowy, a ja zajmuję się kodowaniem treści. Ponieważ jednak nie znam języka CSS odpowiadającego za styl, czyli szablon, nie jestem w stanie zobaczyć efektu swojej pracy. To duże utrudnienie, ale można je pokonać.
- Strona, którą Pan dla nas opracował, jest przejrzysta, łatwo się po niej poruszać i co bardzo ważne, jest dostosowana do potrzeb osób słabowidzących. Jak się to Panu udało? Czy musiał Pan korzystać z pomocy osoby widzącej?
- Znalazłem rozwiązanie, które pozwoliło mi za pomocą dodatkowych zakodowanych funkcji ulepszyć stronę pod kątem potrzeb osób słabowidzących.
- Jakie warunki powinna spełniać strona internetowa, żeby była łatwo dostępna zarówno dla niewidomych, jak i dla słabowidzących?
- Taka strona powinna mieć możliwość zmiany kontrastu i kolorów, opcję powiększania czcionki, nie może być przeładowana efektami wizualnymi i powinna umożliwiać łatwą nawigację. Dobrze jest stosować nagłówki oddzielające treści, tak żeby osoba niewidoma bez problemu się po stronie poruszała.
- Wiem, że angażuje się Pan w różne działalności, nie tylko te informatyczne. Proszę o nich opowiedzieć.
- Brałem i nadal biorę udział w organizowaniu bezpłatnych zajęć dla dzieci i młodzieży, które dotyczą funkcjonowania osób niewidomych w społeczeństwie. Zorganizowałem dwa konkursy plastyczne dla dzieci pełnosprawnych i niepełnosprawnych i zdobywałem fanty na festyn dla chorzowskiego Ośrodka. Opracowałem też, o czym już mówiłem, program lojalnościowy dla firm. Poza tym od 2016 do 2018 roku zajmowałem się zdobywaniem pomocy szkolnych i przekazywaniem ich dzieciakom. Robiłem wszystko, od zdobycia takich pomocy do ich wysłania. Współpracowałem wtedy ze szkołami, przedszkolami, świetlicami i ośrodkami pomocy społecznej. Projekty, które wymieniłem, opierają się na kontaktach ze sponsorami. Obecnie pozyskiwanie sponsorów jest coraz trudniejsze i trzeba się naprawdę dobrze postarać, żeby się udało. Wysiłek i zaangażowanie przynoszą jednak efekty. Tak było na przykład na ostatnim konkursie plastycznym Pieniądz przyszłości
, w którym wzięło udział ponad 700 osób, a nagrody ufundowało ponad 60 sponsorów. Nagrodami głównymi były pobyty w hotelach na terenie całego kraju.
- Czy firmy chętnie korzystają z Pańskiej oferty tworzenia stron internetowych?
- Dotąd zgłosiło się ponad 80 firm, dla których wykonałem projekty stron. Większość z nich jest zadowolona z efektów mojej pracy. Dzięki wsparciu firmy Webserwer.pl strony mogą być bezpłatnie utrzymywane, więc wszystko jest możliwe do przeprowadzenia zupełnie bez kosztów. Od niedawna zajmuję się też projektowaniem sklepów internetowych i blogów. Zapraszam na stronę www.enet.ovh, na której można się dowiedzieć więcej.
- Projekty stron wykonuje Pan nieodpłatnie. Dlaczego rezygnuje Pan z wynagrodzenia za pracę?
- Przede wszystkim dlatego, że robię to z pasji, a poza tym ja także korzystam, bo ciągle czegoś nowego się uczę. Ponieważ jestem osobą niewidomą, nie wszystkie oczekiwania, zwłaszcza graficzne, jestem w stanie spełnić. Strony wykonane przeze mnie nigdy nie będą tak ładne jak te zrobione przez osobę widzącą, więc moje możliwości na tym rynku są ograniczone. Być może w przyszłości przejdę na model biznesowy, ale najpierw chcę zrobić kilka zaawansowanych projektów i trochę mniejszych stronek. Później pomyślę o przyjmowaniu płatnych zleceń. Przed okresem pandemii kontaktowały się ze mną firmy z branży IT, które oferowały szkolenia lub pracę, ale teraz, ze względu na redukcję zatrudnienia, te propozycje niestety są nieaktualne.
- Miejmy nadzieję, że nie będziemy musieli długo czekać na poprawę sytuacji spowodowanej stanem epidemicznym, tak trudnej dla większości z nas. Na zakończenie rozmowy raz jeszcze dziękuję za opracowanie naszej strony. Życzę wykonywania interesujących projektów, a także tego, żeby pasja przynosiła Panu, poza satysfakcją, również korzyści finansowe.
&&
Damian Szczepanik
Była to już moja druga przygoda z Ośrodkiem Rehabilitacyjno-Wypoczynkowym w Sobieszewie k. Gdańska. Po raz pierwszy odwiedziłem to miejsce w sierpniu 2019 roku przez zupełny przypadek. Krótki dwutygodniowy wypoczynek ze znajomymi pozwolił mi polubić tę okolicę. Dzień wypełniały mi długie wycieczki na tandemie. Pozwalał mi on na swobodne objechanie całej wyspy i poznanie uroków tego niezwykłego miejsca. Oprócz wycieczek rowerowych można tu także znaleźć inne atrakcje. Kto lubi, może poleżeć plackiem na plaży. Kto nie lubi, może spacerować do woli. Każdy znajdzie coś dla siebie.
Miła atmosfera sprawiła, że zaraz po wyjeździe zacząłem myśleć, kiedy tam znowu przyjadę. W trakcie mojego pobytu w Sobieszewie poznałem siostrę Hiacyntę zarządzającą Ośrodkiem. To właśnie ona zachęciła mnie do zgłoszenia się na warsztaty, tłumacząc, że podniosą one moje umiejętności w życiu codziennym. Od pięciu lat jestem osobą niewidomą i coraz bardziej odkrywam siebie i swoje możliwości, które we mnie drzemią.
Dowiedziałem się od siostry Hiacynty, iż termin oczekiwania na turnus jest długi. Ale cierpliwość jest cnotą. Tak więc cierpliwie czekałem. I się doczekałem. W październiku 2020 roku przyjechałem z kilkuosobową grupą osób słabowidzących z Jaworzna na ośmiodniowe szkolenie pod okiem bardzo profesjonalnych instruktorów. Turnus obejmował zajęcia z orientacji w przestrzeni, czynności dnia codziennego, zajęcia kulinarne oraz poznanie nowinek technologicznych.
Pierwszego dnia indywidualnie omawialiśmy z instruktorami swoje potrzeby i braki, które chcemy uzupełnić. Po ustaleniu planu działania ochoczo przystąpiliśmy do pracy. Zajęcia z czynności dnia prowadziły panie Danusia oraz Zuzanna. Zaprezentowały one nam urządzenia przydatne w codziennym życiu. I tak oto poznaliśmy mówiącą
wagę kuchenną, czujnik poziomu cieczy, igłę brajlowską oraz wiele innych pomocy rehabilitacyjnych. Następnie przeszliśmy do nauki nawlekania igły oraz przyszywania guzików. Ćwiczyliśmy także nalewanie wody z czajnika do szklanki z wykorzystaniem czujnika poziomu cieczy. Dla wielu osób okazało się to nowością i byli zaskoczeni, że takie urządzenia w ogóle istnieją.
Następnie braliśmy udział w zajęciach kulinarnych, gdzie naszym zadaniem było przygotowanie deseru. I teraz zrobi się pysznie, więc osoby głodne prosimy, by nabrały dystansu do poniższego tekstu. Przygotowanie deseru polegało na obraniu jabłka. Specjalnym przyrządem trzeba było wydrążyć ogryzek, a w jego miejsce wkładaliśmy pokrojony w plasterki banan. Wcześniej należało przygotować jeszcze ciasto, którym później okleiliśmy jabłko z niespodzianką. Następnie deser włożyliśmy na kilka minut do piekarnika. W międzyczasie posprzątaliśmy nasze stanowiska pracy. Gdy deser był gotowy, wystarczyło jeszcze dodać bitej śmietany i mogliśmy degustować.
Kolejnym ćwiczeniem było przygotowanie tortilli. Placek smarowaliśmy serkiem Almette i dodawaliśmy produkty według własnego uznania. Do wyboru były między innymi: szpinak, mix sałat, pomidor czy salami. To była zarówno dobra nauka jak i zabawa. Gotowe tortille wręczyliśmy naszym przewodnikom. Wszyscy przeżyli!
W czasie wolnym od zajęć w ramach integracji i rozluźnienia mieliśmy zorganizowaną wycieczkę z przewodnikiem do Gdańska. Ze względu na pandemię i obostrzenia zwiedzanie było bardzo ograniczone. W niewielkim stopniu, ale udało się nam poznać to miasto z dobrej strony. Tego samego dnia wieczorem zorganizowano dla nas małe przyjęcie z zabawą taneczną. Oczywiście z zachowaniem wszelkich zasad ostrożności i obostrzeń. Na parkiecie wszyscy chętnie się bawili pomimo naszych dysfunkcji.
Od początku wiedziałem, że szkolenie będzie obejmowało podstawowy zakres czynności.
W końcu przyszedł czas na indywidualne zajęcia z orientacji w przestrzeni, na które bardzo czekałem. Instruktorzy - pani Kasia oraz pan Czesław podzielili nas na dwie grupy po pięć osób. Mnie przypadł zaszczyt uczestnictwa w grupie pani Kasi. Ćwiczenia przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Pani Kasia była dla mnie nie tylko drogowskazem, ale i drogą. Na początek uczyłem się odnajdywać upuszczone przedmioty w pomieszczeniu. Poznałem dwie świetne techniki, które teraz mogę śmiało wykorzystywać. Następnie poszliśmy w teren, gdzie ćwiczyliśmy różne techniki chodzenia. Dzięki tym zajęciom zyskałem nowe umiejętności, a także zacząłem bardziej ufać białej lasce. Moje postępy w orientacji pod okiem pani Kasi sprawiły, że poczułem się jakbym odzyskał cząstkę siebie.
Wiem już, które rzeczy robiłem źle i nad czym muszę więcej pracować przy samodzielnym poruszaniu się. Ale im cięższa walka, tym wspanialsze zwycięstwo. Czasami bardzo dużo daje rozmowa motywacyjna. Dzięki niej można uwierzyć we własne możliwości i poznać nowe perspektywy.
Kolejnym instruktorem, z którym miałem zajęcia, był pan Arkadiusz od nowinek technologicznych. Skupił się on na zaprezentowaniu aplikacji Totupoint, którą mogliśmy później w pełni wykorzystać na terenie Ośrodka. Jest to system nawigacyjno-informacyjny. W dużym skrócie jego funkcjonalność polega na oznakowaniu przestrzeni za pomocą zainstalowanych wcześniej w poszczególnych miejscach znaczników. Po zbliżeniu się telefon synchronizuje się ze znacznikiem i mamy dostępną informację, co i gdzie się znajduje. Była również nauka z podstawowej obsługi telefonu iPhone i aplikacji w pełni nam dostępnych.
Pod koniec turnusu został wyświetlony film. Prezentacja miała miejsce w domu świętej Łucji. Wstęp do filmu przekazała nam siostra Hiacynta. Film opowiadał historię Matki Róży Czackiej, która założyła ośrodek dla niewidomych w Laskach.
Jednak co dobre szybko się kończy. Szkolenie zakończyło się uroczystym spotkaniem z siostrą Hiacyntą oraz naszymi instruktorami. Każdy z uczestników dostał również dyplom, w którego prawym górnym rogu widniał kod QR. Po jego zeskanowaniu telefonem cała treść umieszczona na dyplomie została nam przeczytana.
Czuję dużą satysfakcję z dni, które spędziłem w Ośrodku. Czas ten pozwolił mi udoskonalić moje umiejętności na różnych płaszczyznach i myślę, że wielu uczestników ma podobne zdanie. Rehabilitacja dla takiej osoby jak ja, która straciła całkowicie wzrok, jest długa i ciężka. Ale nigdy nie wiesz, jak silny jesteś, dopóki bycie silnym nie pozostanie ci jedynym wyjściem, jakie masz.
&&
Bożena Lampart
Nagroda jest przyznawana przez rzecznika praw obywatelskich od 2015 roku celem uhonorowania pamięci dr. Macieja Lisa - pełnomocnika RPO we Wrocławiu. W 2020 r. ten zaszczyt spotkał panią Hannę Pasterny - osobę znaną w środowisku ludzi z niepełnosprawnościami, zaangażowaną w ochronę naszych interesów. Wręczenie nagrody laureatce nastąpiło 16 listopada 2020 r. podczas gali internetowej. Relację online można zobaczyć na YouTube: https://youtu.be/1ALqpiWUJzc.
Słowa uznania, szacunku i podziękowania za zaangażowanie laureatki na rzecz praw osób z dysfunkcjami organizmu wygłosiło wielu uczestników kameralnego spotkania pełnego pozytywnych emocji a czasami i momentów wzruszeń. I choć musiało się odbyć w warunkach podyktowanych obostrzeniami epidemiologicznymi, nie ujęło to renomy i powagi wydarzeniu.
Nie ulega wątpliwości, że niewidząca Hanna Pasterny jest osobą, która niezmiennie poszerza świadomość społeczną na temat problematyki osób z dysfunkcjami. Jest absolwentką Szkoły Liderów Społeczeństwa Obywatelskiego, wygrała konkurs Interpelacja lepsza niż manifestacja
, co umożliwiło jej podjęcie pracy w jednym z klubów poselskich, a tym samym poszerzenie możliwości zaangażowania laureatki w działanie w interesie osób niepełnosprawnych. Przekazanie sprzętu komputerowego z Kancelarii Sejmu organizacjom pozarządowym, dostosowanie stron internetowych, interwencja w sprawie przepisów prawnych uniemożliwiających założenie konta bankowego lub wzięcia kredytu przez osoby niewidzące stanowią tylko część jej aktywności.
Pani Hanna Pasterny jest pomysłodawcą projektu Nie taki niepełnosprawny straszny, jak go malują
, którego założeniem było uświadomienie funkcjonariuszom służby publicznej (policja, straż miejska, prokuratura) problematyki środowiska osób niepełnosprawnych. Natomiast w broszurze jej autorstwa noszącej tytuł: Osoby z niepełnosprawnościami a wymiar sprawiedliwości. Rekomendacje dla policji, straży miejskiej, prokuratury, sądu i organizacji pozarządowych
oprócz rekomendacji proponuje zmiany w przepisach dotyczących osób z dysfunkcjami wobec wymiaru sprawiedliwości. Poza tym prowadzi szkolenia o komunikacji z osobami niepełnosprawnymi dla pracowników szpitali, urzędów, dla duchownych, pracodawców, asystentów osobistych osób niepełnosprawnych, policji, straży miejskiej, prokuratury i dla sędziów. Szkolenia prowadziła też za granicą. W szkołach uświadamia uczniom konieczność przełamania barier komunikacyjnych.
W autobiograficznych książkach, Jak z białą laską zdobywałam Belgię
, Tandem w szkocką kratkę
i Moje podróże w ciemno
, podnosi problem akceptowania inności.
Za te wszystkie dotychczasowe osiągnięcia Hannie Pasterny podziękował Rzecznik Praw Obywatelskich - Adam Bodnar - rozpoczynając galę wręczenia nagrody przyznanej przez Kapitułę za zaangażowanie w ochronę praw osób niepełnosprawnych. Słowa uznania za działanie w interesie osób z dysfunkcjami w trudnych warunkach pandemicznych zostały przekazane przez ks. biskupa Waldemara Pytla, zwierzchnika diecezji wrocławskiej Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego RP.
Laudację na cześć Hanny Pasterny wygłosił senator RP Marek Plura (osoba z dysfunkcją narządu ruchu). Podniósł problem niepełnosprawności, twierdząc, że nie wyklucza ona możliwości działania. Zaznaczył, że przy wsparciu osób bliskich można dokonać tego, co wydaje się niemożliwe. Wyraził uznanie dla laureatki za dociekliwość w poszukiwaniu rozwiązań niewidocznych na pierwszy rzut oka. Docenił chęć podejmowania ogromnych wyzwań polegających na sięgnięciu w głąb psychiki osoby niepełnosprawnej, aby dostrzec w niej wartość i mocne strony. Dla takich chwil warto żyć z własną niepełnosprawnością.
Podkreślił, że zaangażowanie laureatki jest widoczne w środkach masowej komunikacji, w zachęcaniu posłów lub władz samorządowych do wprowadzania korzystnych zmian na rzecz osób napotykających codziennie na wiele trudności.
Za wszystkie ciepłe słowa uznania i szacunku oraz za przyznanie nagrody Hanna Pasterny podziękowała uczestnikom gali. Podkreśliła znaczenie wsparcia osób wychodzących poza stereotypy.
Szczególną uwagę poświęciła zadaniom, które zamierza zrealizować w przyszłości. Zaakcentowała problem dostępności stron internetowych niektórych banków i wskazała na brak aplikacji ułatwiających korzystanie z usług tych instytucji. Kolejnym wyzwaniem jest rozwijanie usługi osobistego asystenta dla osób niepełnosprawnych i dostosowanie wsparcia do rzeczywistych potrzeb. Wskazała również na luki w systemie sądownictwa, sugerując, że zamierza wpłynąć na zmianę przepisów związanych z ubezwłasnowolnieniem, zastępując je np. wspieranym podejmowaniem decyzji. Podkreśliła, że osoby niepełnosprawne powinny mieć dostęp do dokumentów zapewnionych ustawowo, a sporządzenie testamentu powinno być zwolnione z opłat notarialnych dla osób, które nie są w stanie sporządzić go odręcznie.
Kropla drąży skałę
- to cytat wypowiedziany przez Hannę Pasterny, kończący jej podziękowanie. Nie znaczy nic więcej niż zaangażowanie, akcentowanie problemów małymi krokami, podpowiadanie korzystnych zmian mających na celu ochronę praw osoby niepełnosprawnej. A wszystko po to, aby przełamać schematy myślenia społeczeństwa.
&&
Krystian Cholewa
Mimo że jestem osobą niepełnosprawną ruchowo, od zawsze lubiłem pomagać, sprawiało mi to ogromną radość. Gdy byłem mały, mieszkała razem z nami starsza ciotka, którą trzeba było się opiekować, ponieważ miała sklerozę, uciekała z domu. Główną opiekę nad nią sprawowali rodzice, ale my z siostrą także pomagaliśmy w zrobieniu herbaty, w posprzątaniu po ciotce, gdyż ona przez swoją dolegliwość niszczyła dużo rzeczy. Nauczyło mnie to szacunku dla starszych osób i tego, że mimo choroby nigdy nie można się z nikogo śmiać, dokuczać mu. Nikt choroby sobie nie wybiera. Babcia, bo tak ją nazywaliśmy, była przed chorobą bardzo dobrą osobą. Zmarła w październiku 1993 roku; miałem wtedy 7 lat. Uczęszczałem wówczas do I klasy szkoły podstawowej.
Kolejną osobą, której pomagałem, była starsza pani mieszkająca na końcu naszej wioski. W każdą sobotę zanosiłem jej chleb oraz pomagałem bezinteresownie przy obejściu na tyle, ile umiałem.
W domu, odkąd pamiętam, od zawsze miałem obowiązki: koszenie trawy, karmienie królików, sprzątanie. Rodzice przez to chcieli nauczyć mnie samodzielności i odpowiedzialności. Sam chętnie pomagałem innym. Nikt mnie do niczego nie musiał zmuszać bądź nakłaniać.
Brałem także czynny udział w zawodach strażackich. Byłem wówczas dowódcą drużyny. W 2010 roku pojechałem na tygodniowy wyjazd do Francji, do Wspólnoty Braci w Taizé. W ramach tego wyjazdu pracowaliśmy jako wolontariusze, pomagając braciom w sprzątaniu i przygotowywaniu posiłków.
Moja mama chrzestna nie posiada prawa jazdy ani samochodu. Często z nią jeżdżę po zakupy, do lekarza, załatwić różne sprawy. Na terenach wiejskich bez auta jest jak bez ręki.
W czasach studenckich byłem wolontariuszem na warsztatach terapii zajęciowej w Krapkowicach. Pomagałem w pracowni gospodarstwa domowego, przy przygotowywaniu posiłków dla podopiecznych.
Obecnie staram się nieść pomoc moim starszym sąsiadom. W sierpniu, gdy wichura zerwała dachówki z budynków gospodarczych mieszkającej samotnie sąsiadce, zrobiłem zdjęcia szkód i wysłałem do ubezpieczalni. Udało się, ponieważ przyznali odszkodowanie za wyrządzone szkody. Sąsiadka nie posiada dostępu do Internetu czy telefonu, więc ciężko by jej było wykonać to zadanie samodzielnie.
Mój sąsiad także mieszka sam; obecnie ma 89 lat, pomagam mu w robieniu zakupów, jeżdżę z nim do lekarza lub apteki, gdy tylko zachodzi taka potrzeba. Jego rachunki opłacam, korzystając z bankowości internetowej. Sąsiadom również drukuję ogłoszenia parafialne, by wiedzieli, o której jest Msza Święta w kościele. W dni powszednie zabieram starsze osoby do kościoła, gdyż on znajduje się 3 km od naszego miejsca zamieszkania.
Gdy ojciec ciężko zachorował, chciałem go pielęgnować, musiałem mu podziękować za te wszystkie lata, kiedy się mną opiekował. Najgorsze było to, że w tym okresie miałem złamaną rękę, ale i tak podnosiłem ojca prawą, bo lewa była niedysponowana. Nawet musiałem pojechać z nim do lekarza, prowadząc samochód, bo nie było innej możliwości.
Na tyle, na ile zdrowie mi pozwala, stale komuś pomagam, mam to już we krwi od małego dziecka. Jestem bardzo wdzięczny moim rodzicom, że nauczyli mnie widzieć nie tylko czubek własnego nosa. Wychodzę z założenia, że pomagając innym, pomagam samemu sobie. W okresie epidemii jeszcze bardziej troszczę się o osoby starsze i zwracam uwagę na ich potrzeby.
&&
&&
Teresa Dederko
Otrzymałam niedawno od jednej z Czytelniczek list z wyrażonym ostro protestem przeciwko wyszydzaniu przeze mnie białej laski i traktowaniu wszystkich widzących jak przygłupów
.
Zapewniam, że w rubryce Z uśmiechem przez życie
zamieszczane historyjki w nikogo nie są wymierzone i z pewnością autorzy nie mieli zamiaru nikogo obrażać. Po prostu, odpowiedzieliśmy na zapotrzebowanie Czytelników, którzy mają dystans do siebie i lubią pośmiać się z publikowanych w Sześciopunkcie
anegdotek.
Ja też, poruszając się z białą laską, często korzystam z pomocy przechodniów i bywa, że spotykają mnie zabawne sytuacje, z których można się pośmiać, chociaż jak najbardziej doceniam pomoc osób widzących i jestem za ich życzliwość wdzięczna.
Zastanawiając się nad słusznością oskarżeń Czytelniczki, sięgnęłam po niewielką brajlowską książeczkę pt. Błogosławieństwa dla tych, którzy mają trochę zmysłu humoru i szukają mądrości
- autor ks. Tadeusz Fedorowicz. Pierwsze błogosławieństwo brzmi: Szczęśliwi, którzy potrafią śmiać się z samych siebie - będą mieli radość i zabawę przez całe życie
.
&&
Teresa Dederko
Szłam wcześnie rano zupełnie pustą ulicą. Na chodniku leżała warstwa śniegu, a wzdłuż jezdni, przez którą zamierzałam przejść, ciągnęły się śnieżne pryzmy, co zbadałam przy pomocy białej laski. W tej sytuacji miałam problem ze znalezieniem przejścia, a nie było nikogo, kogo mogłabym poprosić o pomoc. Nagle usłyszałam za sobą jakieś szuranie i skrzypienie śniegu. Odwróciłam się, żeby zapytać o to nieszczęsne przejście i nagle z daleka usłyszałam zdecydowany, męski głos: Właśnie mój pies podbiegł do pani, a ja już idę i panią przeprowadzę
.
Może szkoda, że nie zdążyłam psa zapytać; ciekawe, co by odpowiedział?
***
Jechałam kiedyś autobusem do dość odległej przychodni. Trasę znałam bardzo dobrze, więc chociaż wtedy jeszcze nie było zapowiedzi przystanków, nie stresowałam się. Nagle poczułam ostry zakręt i już wiedziałam, że tym razem pojechałam za daleko. Na najbliższym przystanku wysiadłam i zdenerwowana głośno powiedziałam: No i co ja teraz zrobię! Przejechałam
. W tym momencie odezwała się koło mnie młoda osoba: A gdzie pani musi dojść?
. Odpowiedziałam, że przejechałam jeden przystanek i muszę się cofnąć do przychodni. Dziewczyna zaproponowała, żebyśmy podeszły do miejsca jej pracy, bo ona musi podpisać listę, a potem mnie odprowadzi. Poczekałam chwilę pod drzwiami budynku, z którego wyszła moja przypadkowa przewodniczka z wiadomością, że właśnie ich kierowca wyrusza z dostawą i może mnie podwieźć. I tak z fasonem dostawczym żukiem zostałam dostarczona pod same drzwi przychodni.
***
Parę dni temu dowcipny kolega opowiedział mi, że gdy przez ulicę podprowadzała go jakaś uprzejma pani i zapytała, Czy ta biała laska panu pomaga?
, odpowiedział: Bardzo pomaga, ale najbardziej pomagają mi te laski na dwóch nogach
.
No i tak trzymać!