Sześciopunkt

Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących

ISSN 2449-6154

Nr 2/59/2021
luty

Wydawca: Fundacja Świat według Ludwika Braille’a

Adres:
ul. Powstania Styczniowego 95D/2
20-706 Lublin
Tel.: 697-121-728

Strona internetowa:
www.swiatbrajla.org.pl
Adres e-mail:
biuro@swiatbrajla.org.pl

Redaktor naczelny:
Teresa Dederko
Tel.: 608-096-099
Adres e-mail:
redakcja@swiatbrajla.org.pl

Kolegium redakcyjne:
Przewodniczący: Patrycja Rokicka
Członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski

Na łamach Sześciopunktu są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy.

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych.

Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji.

Materiałów niezamówionych nie zwracamy.

Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.

Spis treści

Od redakcji

Zakochani - Wisława Szymborska

Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko

Inteligentny dom przyjazny dla osób niewidomych - Barbara Malicka

Co w prawie piszczy

Nowy rok - nowa praca (cz. 2) - Prawnik

Zdrowie bardzo ważna rzecz

Miód nawłociowy darem natury - Damian Szczepanik

Kuchnia po naszemu

Wytrawne przekąski - Kuchcik

Z polszczyzną za pan brat

Wet za wet - Tomasz Matczak

Z poradnika psychologa

POP-psychologia, czyli garść popularnych rad, w kontakcie z którymi warto być ostrożnym - Małgorzata Gruszka

Rehabilitacja kulturalnie

Człowiek - instytucja - Władysław Gołąb

Nie takie walentynki straszne jak je malują - Paweł Wrzesień

Czy już ludzie? - Genowefa Cagara

W jakie przesądy wierzą Polacy? - Radosław Nowicki

Warto posłuchać - Izabela Szcześniak

Galeria literacka z Homerem w tle

Zuzanna Ostafin - notka biograficzna

Wiersze wybrane - Zuzanna Ostafin

Nasze sprawy

Lokaj, anioł stróż czy asystent dydaktyczny? - Henryk Lubawy

Zobaczyć niewidzialne - Joanna Kapias

Tak, ale… Orzekanie niepełnosprawności - Stary Kocur

Niepotrzebna litość - Teresa Dederko

Poznajmy Bartłomieja Skrzyńskiego - Bożena Lampart

Ogłoszenia

&&

Od redakcji

Drodzy Czytelnicy!

Każdego miesiąca wraz z kolejnym numerem Sześciopunktu odwiedzają Państwa autorzy, którzy poprzez swoje artykuły chcą się podzielić wiedzą, refleksjami na różne tematy, a czasami starają się poradzić w rozwiązywaniu trudnych problemów.

W lutowym numerze szczególnej uwadze polecamy wspomnienie o Modeście Sękowskim, wyjątkowym człowieku, utalentowanym organizatorze i działaczu pracującym dla dobra niewidomych. W tym samym dziale Rehabilitacja kulturalnie można przeczytać o przesądach, jakim ulegamy na co dzień i o Dniu Zakochanych, który już na dobre wpisał się w polską tradycję. W naszych czasach następuje szybki rozwój technologiczny wspierający także osoby niewidome. Co to jest inteligentny dom i jak funkcjonuje, dowiemy się, czytając artykuł z działu Nowinki tyfloinformatyczne. Współpracujący z Sześciopunktem Prawnik kontynuuje temat poszukiwania pracy i korzyści, jakie mają pracodawcy zatrudniający osoby z niepełnosprawnościami. Tym razem nasz psycholog omawia pewne pozytywne powiedzenia, które jednak nie zawsze się sprawdzają. Do Galerii literackiej z okazji walentynek wybraliśmy kilka lirycznych wierszy utalentowanej poetki, dzielnej osoby, która po utracie wzroku odnalazła się, tworząc w różnych dziedzinach sztuki. Wszystkim studentom niewidomym lub tym, co będą studiowali, polecamy artykuł o roli asystenta dydaktycznego, zamieszczony w dziale Nasze sprawy. W tym też dziale publikujemy napisany w lekkiej formie tekst dotyczący ważnego tematu, jakim są zmiany w systemie orzekania o niepełnosprawności.

Dziękujemy za wszystkie opinie i uwagi Czytelnikom. Szczególne podziękowania od redakcji składamy panu Zygmuntowi Florczakowi - redaktorowi Przewodnika - miesięcznika Okręgu Podkarpackiego PZN, za współpracę w tworzeniu Galerii literackiej z Homerem w tle.

Zespół redakcyjny

<<<powrót do spisu treści

&&

Zakochani

Wisława Szymborska

Jest nam tak cicho, że słyszymy
piosenkę zaśpiewaną wczoraj:
Ty pójdziesz górą, ja doliną…
Chociaż słyszymy - nie wierzymy.

Nasz uśmiech nie jest maską smutku,
a dobroć nie jest wyrzeczeniem.
I nawet więcej, niż są warci,
niekochających żałujemy.

Tacyśmy zadziwieni sobą,
że cóż nas bardziej zdziwić może?
Ani tęcza w nocy.
Ani motyl na śniegu.

A kiedy zasypiamy,
we śnie widzimy rozstanie.
Ale to dobry sen,
ale to dobry sen,
bo się budzimy z niego.

<<<powrót do spisu treści

&&

Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko

&&

Inteligentny dom przyjazny dla osób niewidomych

Barbara Malicka

Inteligentny dom oraz różne urządzenia z nim związane coraz bardziej wchodzą do codziennego życia. Rozwój nowoczesnych technologii sprawił, że niewielkich rozmiarów moduły, połączone z odpowiednią centralką oraz smartfonem, pozwalają na kontrolowanie bezpieczeństwa naszego domu oraz automatyzację pewnych czynności, które wykonujemy każdego dnia. Na rynku mamy obecnie dostępnych wiele rozwiązań tego typu pochodzących od różnych producentów, ale jak to bywa i w przypadku innych technologii, nie wszystkie są dostępne dla osób niewidomych i słabowidzących. Dlatego w poniższym tekście opiszę, jakie elementy mogą składać się na inteligentny dom, które firmy, według mnie, produkują dobre i dostępne rozwiązania oraz jakie korzyści przynosi używanie właśnie takich urządzeń.

Inteligentny dom jest to system automatyki domowej, pozwalający na wygodę oraz bezpieczeństwo naszego miejsca zamieszkania. Na system inteligentnego domu (z angielskiego Smart Home) składają się różne komponenty, jak np. inteligentne gniazdka i oświetlenie, czujniki i sensory czy kamery i alarmy. Obsługa wszystkich modułów oraz urządzeń odbywa się zazwyczaj przez aplikację zainstalowaną na smartfonie lub dodatkowo przez specjalne, skonstruowane w tym celu piloty, które włączają pewne wcześniej ustawione automatyzacje. Na naszym rynku mamy już dostępnych wiele rozwiązań ze Smart Home, jednak w przypadku osób z dysfunkcją wzroku trzeba bardzo zwracać uwagę na dostępność takich nowoczesnych technologii, zanim zdecydujemy się na ich zakup.

W sprzedaży mamy dostępnych bardzo dużo różnych urządzeń inteligentnego domu. Wśród modułów możemy wymienić między innymi: czujnik zalania, sensor otwarcia drzwi i okien, czujnik temperatury i wilgotności powietrza, wykrywacz dymu oraz ruchu. Poza powyżej wymienionymi sensorami mamy dostępne również różne elementy wyposażenia domu, takie jak inteligentne rolety, zamek do drzwi, żarówki czy puszki do gniazdek elektrycznych. Jeśli chodzi o same czujniki, to pomagają one nam na pewno w zachowaniu bezpieczeństwa naszego mieszkania dzięki temu, że wykrywają zaprogramowane czynności, a centralka wysyła powiadomienie do naszego telefonu, np. gdy ktoś otworzy drzwi lub okno, kiedy wykryją zalanie oraz dym lub gdy wykryją ruch w naszym miejscu zamieszkania. Drugi opisany powyżej typ urządzeń może zamknąć drzwi mieszkania, kiedy zamek wykryje, że oddaliliśmy się od niego, zdalnie zasłonić i odsłonić rolety, a także zapalić i zgasić światła oraz zdalnie wyłączyć zasilanie w gniazdkach, jeśli np. zostawiliśmy włączony czajnik i wyszliśmy na zewnątrz.

Sama miałam do tej pory do czynienia jedynie z czujnikami, ponieważ są to rozwiązania mniej ingerujące w strukturę domu, więc w dalszej części tekstu skupię się na tych rozwiązaniach ze Smart Home. Poniżej zaproponuję dwa podziały sensorów inteligentnego domu, które miałam możliwość przetestować.

Firma Xiaomi, która znana jest również z produkcji innych sprzętów elektronicznych, takich jak odkurzacze czy smartfony, posiada w swojej ofercie bardzo dużo różnych modułów Smart Home. W związku z tym, iż proponuje ona różne rozwiązania automatyzacji naszego domu czy mieszkania, to z własnego doświadczenia polecam produkty z linii Aqara, gdyż współpracują one z programami udźwiękawiającymi. Do wyboru mamy tutaj wiele czujników oraz urządzeń, które po sparowaniu z naszą domową siecią Wi-Fi poinformują nas, gdy wykryją konkretną, zaprogramowaną czynność, jak np. otwarcie drzwi czy ruch. Do połączenia wszystkich modułów z siecią Wi-Fi oraz z naszym smartfonem jest niezbędna tak zwana bramka, którą podłącza się do gniazdka elektrycznego. Podłączanie bramki do Internetu oraz dodawanie do niej wszystkich naszych czujników wykonujemy na smartfonie. Ja robiłam to przy pomocy iPhone’a, więc mogę podpowiedzieć, że na systemie iOS wykonujemy to w aplikacjach Xiaomi Home oraz Aqara Home. Po wszystkich połączeniach warto jest dodać wszystkie dołączone czujniki do systemowej aplikacji Dom, co ułatwi nam ich obsługę i pozwoli na powiadomienie nas, gdy np. zostanie wykryty ruch. Poza czujnikami, o których pisałam na początku tekstu, firma Xiaomi posiada w swojej ofercie wiele innych produktów inteligentnego domu, między innymi elektryczny czajnik obsługiwany ze smartfona oraz listwę LED, w której możemy dowolnie zmieniać kolor i natężenie światła. Produkty tej firmy można zakupić między innymi na popularnym portalu aukcyjnym.

Wyższą półką cenową, jeśli chodzi o urządzenia Smart Home, są czujniki firmy Fibaro. W ofercie są dostępne te same moduły, o których pisałam wyżej, ale ich konfiguracja jest o wiele prostsza niż w przypadku firmy Xiaomi. Za bramkę może nam tutaj posłużyć iPad podłączony do prądu elektrycznego, Apple TV oraz głośnik HomePod. Posiadając któreś z powyższych urządzeń, wystarczy w iPhonie w aplikacji Dom wykryć i dodać wszystkie posiadane przez nas czujniki, a kolejne działanie jest identyczne jak w opisywanej powyżej firmie Xiaomi.

Firma Fibaro ma w swojej ofercie jeszcze inne, zaawansowane rozwiązania z inteligentnego domu, lecz niestety nie wszystkie można połączyć tak prosto z iPhone’em, ponieważ nie są zgodne z HomeKit, czyli technologią od Apple, pozwalającą dołączać produkty Smart Home do ich urządzeń.

Kończąc ten tekst, dodam jeszcze, że osobiście bardzo chwalę sobie nowoczesne rozwiązania inteligentnego domu, ponieważ są bardzo przydatne w codziennym życiu. Dzięki nim mogę mieć pełną kontrolę nad bezpieczeństwem mojego mieszkania, gdy jestem np. w pracy, czy daleko od miejsca zamieszkania. Zainstalowane czujniki pozwalają na powiadomienie mnie, gdy coś niepożądanego dzieje się w moim mieszkaniu, co pozwala mi szybko i odpowiednio zareagować. Produkty z kategorii Smart Home są dobrym rozwiązaniem, ponieważ można dokupować sobie sukcesywnie pojedyncze czujniki, dzięki czemu nie musimy od razu wydawać dużej sumy pieniędzy.

W związku z powyższym bardzo zachęcam wszystkie osoby niewidome oraz słabowidzące do spróbowania eksperymentów z opisanymi w tym artykule urządzeniami, a na pewno w ich wyniku zwiększycie bezpieczeństwo w swoim miejscu zamieszkania i będziecie zadowoleni z tych nowoczesnych rozwiązań technologicznych.

<<<powrót do spisu treści

&&

Co w prawie piszczy

&&

Nowy rok - nowa praca (cz. 2)

Prawnik

W styczniowym numerze Sześciopunktu poruszony został temat jednego z najczęściej podejmowanych postanowień noworocznych, a mianowicie poszukiwania bądź zmiany zatrudnienia. Scharakteryzowane zostały takie zagadnienia jak: elementy składowe umowy o pracę, formy nawiązania stosunku pracy w naszym systemie prawnym oraz korzyści związane z podjęciem zatrudnienia przez osoby niepełnosprawne. Niniejszy artykuł jest kontynuacją podjętego tematu, a przedstawione w nim zagadnienia będą stanowić jego dopełnienie.

Przejdźmy do kwestii związanych z finansami. Poniżej przedstawiam listę profitów, z jakich może skorzystać pracodawca zatrudniający osobę niepełnosprawną. Są to:

  1. Zwrot kosztów:
    1. adaptacji pomieszczeń do potrzeb osób niepełnosprawnych, w szczególności poniesionych na przystosowanie tworzonych lub istniejących stanowisk pracy dla tych osób;
    2. adaptacji lub nabycia urządzeń ułatwiających osobie niepełnosprawnej wykonywanie pracy lub funkcjonowanie w zakładzie pracy;
    3. zakupu i autoryzacji oprogramowania na użytek pracowników niepełnosprawnych oraz urządzeń technologii wspomagających lub przystosowanych do potrzeb wynikających z ich niepełnosprawności.
  2. Miesięczne dofinansowanie wynagrodzenia pracownika niepełnosprawnego (o ile pracownik ten został ujęty w ewidencji zatrudnionych osób niepełnosprawnych prowadzonej przez PFRON).
  3. Refundację kosztów zatrudnienia pracownika pomagającego osobie niepełnosprawnej.
  4. Zwrot kosztów wyposażenia stanowiska pracy stworzonego dla osoby niepełnosprawnej.
  5. Zwrot kosztów szkolenia pracowników niepełnosprawnych (maksymalnie do 70%).
  6. Refundację z tytułu zatrudnienia w ramach prac interwencyjnych osoby niepełnosprawnej zarejestrowanej w powiatowym urzędzie pracy.
  7. Refundację z tytułu zatrudnienia w ramach robót publicznych osoby niepełnosprawnej zarejestrowanej w powiatowym urzędzie pracy.
  8. Refundację z tytułu przyjęcia na przygotowanie zawodowe dorosłej osoby niepełnosprawnej zarejestrowanej w miejskim/powiatowym urzędzie pracy.

Na rozwinięcie zasługuje zagadnienie związane z dofinansowaniem miejsca pracy dla osoby z orzeczonym stopniem niepełnosprawności. Pracodawca zainteresowany zatrudnieniem takiego pracownika (tylko w ramach umowy o pracę) może ubiegać się o wsparcie na doposażanie miejsca pracy w miejskim/powiatowym urzędzie pracy. Aby je uzyskać, pracodawca musi utrzymać zatrudnienie takiej osoby przez 36 miesięcy. Maksymalna wartość wsparcia wynosi 15-krotność przeciętnego wynagrodzenia. Podobnie sytuacja wygląda w przypadku zwrotu kosztów związanych z adaptacją pomieszczeń dla osób niepełnosprawnych.

Jednakże uczulam, iż z pełnego wsparcia miejskich i powiatowych urzędów pracy korzystać mogą osoby niepełnosprawne zarejestrowane jako bezrobotne. Każdy, kto posiada prawo do renty z tytułu niezdolności do pracy, renty socjalnej, rejestrowany jest jako osoba poszukująca pracy, co ma bezpośredni wpływ na potencjalne formy pomocy.

Wiele samorządów i organizacji w sposób indywidualny wspiera zatrudnienie osób niepełnosprawnych; dlatego warto rozejrzeć się po lokalnym rynku i na rozmowie o pracę przedstawić przyszłemu pracodawcy konkretne profity związane z naszym zatrudnieniem.

Przechodząc do omówienia kwestii związanych z kosztami płacy, w pierwszej kolejności przypominam osobom pobierającym świadczenie z ZUS, które nie osiągnęły wieku emerytalnego, a chcącym podjąć zatrudnienie, o konieczności sprawdzania raz na kwartał kwot limitów dorabiania do rent i emerytur. Od 1 grudnia 2020 roku do 28 lutego 2021 roku przychody do 3618,30 zł brutto miesięcznie uzyskane w w/w okresie nie wpłyną na zmniejszenie emerytury lub renty. Dochody przekraczające tę kwotę mogą doprowadzić do zmniejszenia bądź zawieszenia świadczenia wypłacanego przez ZUS, ale jest to temat na zupełnie inny artykuł.

Kiedy już szczęśliwie zostaniemy zatrudnieni, zobaczmy jak wygląda dofinansowanie do wynagrodzeń pracowników niepełnosprawnych. Wiosna 2020 roku przyniosła nam w tym temacie dosyć dużą zmianę. Znaczącemu podwyższeniu uległy kwoty, o które może ubiegać się każdy pracodawca zatrudniający m.in. osoby słabowidzące oraz niewidome.

Kwoty obowiązujące do kwietnia 2020 roku, tj. 1950,00 zł, 1200,00 zł, 450,00 zł, w odniesieniu do osób niepełnosprawnych, którym orzeczono chorobę psychiczną, upośledzenie umysłowe, całościowe zaburzenia rozwojowe lub epilepsję oraz upośledzenie narządu wzroku, zwiększono o:

  1. 1200,00 zł w przypadku osób niepełnosprawnych zaliczonych do znacznego stopnia niepełnosprawności (w sumie kwota dofinansowania wynosi 3150,00 zł),
  2. 900,00 zł w przypadku osób niepełnosprawnych zaliczonych do umiarkowanego stopnia niepełnosprawności (w sumie kwota dofinansowania wynosi 2100,00 zł),
  3. 600,00 zł w przypadku osób niepełnosprawnych zaliczonych do lekkiego stopnia niepełnosprawności (w sumie kwota dofinansowania wynosi 1050 zł).

Należy pamiętać, że wyżej wskazane kwoty są maksymalnymi, jakie może uzyskać pracodawca zatrudniający osobę niepełnosprawną na pełen etat. W przypadku jego pomniejszonego wymiaru kwoty te przelicza się proporcjonalnie do części etatu.

Ważne jest również, iż kwota miesięcznego dofinansowania nie może przekroczyć 75 bądź 90% poniesionych kosztów płacy, w zależności czy pracodawca prowadzi bądź nie prowadzi działalności gospodarczej.

Pragnę jeszcze raz podkreślić jak ważną rolę w życiu osób niepełnosprawnych odgrywa praca i związana z tym rehabilitacja zawodowa i społeczna. Pamiętajmy, że żadna dysfunkcja, stereotypy czy zapisy w orzeczeniu o niepełnosprawności nie wykluczają nas z rynku pracy. Bądźmy świadomi swoich uprawnień i dążmy do nawiązywania satysfakcjonujących nas stosunków pracy.

<<<powrót do spisu treści

&&

Zdrowie bardzo ważna rzecz

&&

Miód nawłociowy darem natury

Damian Szczepanik

Miód nawłociowy w ogóle się nie krystalizuje, a to dzięki dużej zawartości witaminy C. Ma bardzo charakterystyczny smak i zapach. Smakuje cytrynowo-limonkowo; coś jak lemoniada, albo jakbyśmy jedli cytrynę z miodem.

Jeżeli mamy do czynienia z czystym miodem nawłociowym, to jego krystalizacja jest bardzo ograniczona. Jeżeli jest on natomiast zmieszany z innym rodzajem miodu, np. miodem spadziowym, to możemy zaobserwować zjawisko krystalizacji. Dzieje się tak dlatego, że spadź się szybko krystalizuje. W mieszance miodów można zaobserwować, iż miód spadziowy opadnie na dno, a miód nawłociowy zostanie w górnej części naczynia w zupełnie ciekłym stanie.

Miód posiada wiele zalet oraz może być wykorzystywany do różnych celów. Wśród jego wielu atrybutów można przede wszystkim wymienić następujące: pomaga wzmocnić naczynka krwionośne, na skórę działa oczyszczająco, zmniejsza jej przetłuszczanie, wygładza oraz poprawia jej ogólny wygląd. Świetnie nadaje się jako maseczka oczyszczająca. Ale czy nie lepiej go jednak zjeść?

Jakiś czas temu córka mojej znajomej miała problem z trądzikiem, jednakże gdy zaczęła regularnie jeść miód nawłociowy, to dość szybko uporała się z tym problemem.

Następną zaletą miodu nawłociowego jest to, iż wzmacnia on mięsień sercowy, gdyż zawiera dużo łatwo przyswajalnych cukrów. Działa również wspomagająco na krzepliwość krwi, wzmacnia naczynia krwionośne, naczynia włosowate, zapobiega łamliwości naczyń krwionośnych.

Jako że sezon grypowy w pełni, nie można nie wspomnieć o tym, że miód jest niesamowitym remedium podczas grypy i przeziębień oraz zapobiega stanom zapalnym. Kilka lat temu jadłem ten miód od września do kwietnia po łyżeczce dziennie. Mieszałem go w szklance wody i w ogóle nie chorowałem w tym czasie. Pamiętam, że pogoda wtedy nas nie rozpieszczała. Jesień była paskudna a zima jeszcze gorsza.

Kolejną zaletą miodu nawłociowego jest fakt, iż wspomaga ukrwienie kończyn i powinno się go stosować przy kamicy nerkowej. Miód rozpuszcza swoimi substancjami złogi kamieni nerkowych. Łagodzi bóle z tym związane i przebieg choroby. Miód ten też jest stosowany jako substancja pomocnicza przy leczeniu zapalenia stawów oraz łagodząca ich bóle. Pomaga także przy leczeniu prostaty, a przede wszystkim jej przerostu.

Oczywiście poza walorami leczniczymi miód także świetnie nadaje się do kuchni. Oprócz słodzenia nim herbaty możemy go zastosować na przykład jako dodatek do sałatki greckiej. Również zamiast cukru używamy miodu. No i nie można zapomnieć o nieśmiertelnej kromce chleba posmarowanej miodem - przysmak dzieciństwa.

Miodu nawłociowego raczej nie kupimy w markecie. Moim zdaniem w ogóle nie powinniśmy kupować w marketach żadnych miodów. A dlaczego? A dlatego, że taki miód ze sklepowej półki często jest już pozbawiony wielu wartości, jakie powinien posiadać. Jeżeli już chcemy kupić miód w sklepie, to należy sprawdzić na etykiecie, czy miód jest z Polski i czy nie zawiera czasem domieszki miodu azjatyckiego. Najbezpieczniej i najlepiej jest kupować miód u źródła, czyli u pszczelarza.

Moje zainteresowanie miodami zaczęło się w 2013 roku, kiedy mój były teść poprosił mnie o pomoc przy pracy w swojej pasiece. Było to jeszcze w czasach, kiedy widziałem. Otrzymałem od teścia kombinezon ochronny, chociaż wolałbym myśleć, że był to strój astronauty. Początkowo bardzo chętnie pomagałem w pasiece, przy okazji ucząc się o pszczołach i ich zachowaniu. Później zacząłem to traktować już jako hobby.

Wszyscy myślą, że pszczółki tylko latają, zapylają kwiatki, zbierają nektar i produkują miodek. Są to bardzo cwane bestie. Okazuje się, iż każda pszczoła z silnej pszczelej rodziny szuka uli, w których bytuje słabsza pszczela rodzina i je rabuje. Aby do tego nie dopuścić, należy dobrze domykać ule oraz sprawdzać, czy czasami nie posiadają dziur. Jednak silniejsze pszczoły rabowanie mają zapisane w genach. Jak tylko czują możliwość rabunku, to rabują. Nie ważne, jakiej rasy i z jakiej linii wywodzą się pszczółki. Nie mogą się one czuć bezpiecznie. Jeżeli tylko pszczoły rabusie wyczują słabszą pszczelą rodzinę, następuje atak i walka. Pszczoły nalatujące chcą zabić pszczołę matkę. Następuje chaos, ponieważ pszczoły strażniczki nie wyczuwają, która pszczoła jest z ich klanu a która nie. Ul może zostać obrabowany w kilka godzin. Zdarzyło mi się zobaczyć jak wygląda taki obrabowany ul. Koło ula leżały setki martwych pszczół, a w środku panowała pustka i wiatr hulał.

I jak teraz, drodzy Czytelnicy, zapatrujecie się na uroczą pszczółkę Maję i jej przyjaciela Gucia?

<<<powrót do spisu treści

&&

Kuchnia po naszemu

&&

Wytrawne przekąski

Kuchcik

Na zimne zakąski wzbogacające każdą domówkę proponuję ptysie, gofry oraz muffiny w wersji wytrawnej.

&&

Ptysie

Składniki:

Wykonanie

Masło i wodę zagotować w garnku. Wsypywać po łyżce przesianą mąkę i energicznie mieszać rózgą na wolnym ogniu, po czym ogień wyłączyć i mieszać nadal, by ciasta nie przypalić. Posiadacze wielofunkcyjnych robotów kuchennych postępują według instrukcji. Do letniej masy dodawać po całym jajku z odrobiną soli i zmiksować lub szybko wymieszać. Na blasze wyłożonej papierem do pieczenia układać łyżką kupki ciasta w dość dużej odległości, gdyż ptysie bardzo rosną. Piec w nagrzanym piekarniku w temperaturze 200 stopni C około 25 do 30 minut. Nie otwierać piekarnika przed czasem, by nie opadły.

Ostudzone ptysie przekroić ząbkowanym nożem dookoła, by je osuszyć w celu wypełnienia ich dowolnym nadzieniem, np. żółty tarty ser z jajkiem i pietruszką, maleńki klopsik mielony, dobrej jakości metka lub pasztetowa z posiekanym ogórkiem kiszonym lub konserwowym, suszonym pomidorem, pasta z ryby i twarogu, kiełbasiana albo jajeczna ze szczypiorkiem, musztardą lub majonezem, posiekany śledzik z cebulką, dla wegetarian roślinne farsze. Układać na półmisku na listkach sałaty, zdobić kleksem majonezu, ketchupu lub bitej śmietany bez cukru.

Każdy ptyś może mieć inne nadzienie, co urozmaica imprezę.

&&

Gofry wytrawne

Składniki:

Wykonanie

Sparzone i umyte jajka rozbić. Oddzielić żółtka od białek. Żółtka utrzeć z masłem na puszysty krem (pałką lub mikserem), dodać przesianą i wymieszaną z proszkiem do pieczenia mąkę. Ostrożnie wymieszać ubite na pianę białka z cukrem i szczyptą soli, poczekać, aż ciasto wypocznie. Nie może być zbyt gęste, bo się nie rozsmaruje ani zbyt rzadkie, bo się rozleje, dlatego można dodać jeszcze jedno jajko. Piec ok. 3 min w gofrownicy wysmarowanej ulubionym tłuszczem.

Dla większej ilości gości podwoić lub potroić składniki ciasta.

Gofry obłożyć, według uznania, plasterkami żółtego sera, wędliną, sałatką jarzynową, pasztetem mięsnym, plasterkami pieczeni, przystroić pomidorem, cebulką, sałatą, posmarować musztardą, ketchupem, majonezem, sosem tatarskim. Ułożyć na półmisku udekorowanym zieloną sałatą, rukolą, rukwią wodną, rzodkiewkami, kiszonymi buraczkami, kapustą pekińską (według uznania).

&&

Gofry wersja 2

Składniki:

Wykonanie

Sparzone i umyte jajka wbić (po jednym) do miski, sprawdzając ich świeżość. Połączyć z pozostałymi składnikami. Wszystkie składniki wymieszać w naczyniu, poczekać aż ciasto odpocznie i piec w gofrownicy posmarowanej ulubionym tłuszczem.

&&

Muffinki wytrawne

Składniki muffinek są takie same jak gofrów, różnią się one sposobem przygotowania.

Wykonanie

Mąkę przesiać do miski wraz z solą i proszkiem do pieczenia, dodać szczyptę ulubionych ziół, np. papryki ostrej lub słodkiej, tymianku, majeranku. W innej misce wymieszać całe jajka, zamiast masła użyć szklanki oleju i jeśli ktoś lubi, można dodać ząbek zmiażdżonego czosnku. Suche składniki wsypać do mokrych i krótko wymieszać, by muffinkom nadać puszystość. Formę do muffinek wyłożyć papilotkami z papieru i napełnić ciastem do 2/3 wysokości, gdyż muffinki rosną. Piec w temperaturze 180 stopni C około 20 minut do osiągnięcia tzw. suchego patyczka, którym sprawdzamy babeczki.

Muffinki ułożyć na listkach sałaty, z pomidorów utworzyć czapeczki - przekroić je na pół i mokrą stroną ułożyć na wierzchu. Niektórzy dziurawią je igłą do szaszłyków i szprycą cukierniczą nadziewają majonezem, bitą śmietaną, ale bez cukru, sosem na bazie jogurtu, rozdrobnionym twarogiem, serkiem topionym z dodatkiem zieleniny, rozdrobnionym awokado z dodatkiem cytryny, soli, zieleniny, posypują tartym serem.

&&

Mini kanapki

Mini kanapki robimy z bagietek, krakersów. Smarujemy 2 krakersy dowolnymi nadzieniami jak: pasty mięsne, serowe czy roślinne (zależnie od naszych upodobań) i sklejamy.

Smacznego.

<<<powrót do spisu treści

&&

Z polszczyzną za pan brat

&&

Wet za wet

Tomasz Matczak

Związki frazeologiczne to istna kopalnia ciekawostek! Używamy ich, ale czasem, gdy przyjrzymy się bliżej, zauważamy słowa, które wydają się nam tajemnicze. O pudach w kontekście nudy już pisałem, a dziś postanowiłem zająć się wetami. Nie przez v, bo wówczas mielibyśmy jasność. Łacińskie veto oznacza brak zgody i jest dobrze znane. Ja mam na myśli wety z powiedzenia Wet za wet. O ile dobrze kojarzę, to jedyne wystąpienie tego rzeczownika w polszczyźnie. Nie spotkamy go samodzielnie, a jedynie w tej konstrukcji frazeologicznej, która oznacza odpłatę w sensie negatywnym. Ktoś zrobił nam coś złego, więc my w odwecie postępujemy podobnie. Nota bene odwet może mieć coś wspólnego z opisywanym tu słowem wet. Ono samo pochodzi od niemieckiego wette i jest archaiczne. Wette to dosłownie pamiętne, a wyraz ten jest związany z miejskim sądownictwem niemieckim. Pierwotnie wette oznaczało upominek, który otrzymywał sędzia po zakończeniu procesu i ogłoszeniu wyroku. Pierwotnie w wyrażeniu Wet za wet nie chodziło o nic negatywnego, nieprzyjemnego, o rewanż w sensie pejoratywnym. Dawni Polacy używali go na określenie podarunku za podarunek, odwzajemnienie prezentu czy upominku. Kiedyś znane było także przysłowie: Wet za wet, darmo nic - byka za indyka. Nie wiadomo ani kiedy, ani jak wyrażenie to nabrało negatywnego wydźwięku i dziś używane jest wyłącznie w takim sensie. Stosuje się je zamiennie do Odpłacić pięknym za nadobne. Niegdyś słowo nadobny oznaczało piękny i stosowano je do kobiecej urody. Być może więc ów wet, czyli podarek, nie przypadł komuś do gustu i ów ktoś poczuł się dotknięty marnym wetem otrzymanym na urodziny lub imieniny, bo sam w odpowiednim czasie postarał się o bardziej wykwintny suwenir i pomyślał sobie: Ładny mi wet za wet!. Wówczas słowo wet mogło nabrać negatywnego znaczenia i wraz z nim trafić do znanej nam konstrukcji frazeologicznej.

Na koniec życzę wszystkim Czytelnikom, aby mieli jak najmniej powodów, by używać tego zwrotu.

<<<powrót do spisu treści

&&

Z poradnika psychologa

&&

POP-psychologia, czyli garść popularnych rad, w kontakcie z którymi warto być ostrożnym

Małgorzata Gruszka

Do napisania tego artykułu skłoniła mnie rada, na którą w sieci natknęła się moja koleżanka przeżywająca głęboką żałobę po niedawnej i tragicznej śmierci męża. Koleżanka powiedziała: Staram się nie płakać, bo przeczytałam, że cierpienie jest wyborem…. Jak umiałam, wytłumaczyłam koleżance niestosowność i szkodliwość tego twierdzenia w jej sytuacji. Po śmierci bliskiej osoby cierpienia nie wybiera się, tylko przeżywa.

W niniejszym poradniku znajdą Państwo omówienie, wyjaśnienie szkodliwości i bardziej prawdziwe wersje najpopularniejszych powiedzeń i rad, zaliczanych do tzw. POP-psychologii.

Co nas nie zabije, to nas wzmocni!

Ze zdziwieniem odkryłam, że autorem tej tezy jest Friedrich Nietzsche - wybitny niemiecki filozof żyjący w XIX stuleciu. Doświadczenia i badania kolejnych pokoleń pokazują, że w dużej mierze się mylił. Wzmacnia bowiem nie to, co nie zabija, ale to, co pomaga się podnieść po tym, co nie zabiło. Negatywne i nieodwracalne zmiany w życiu same w sobie nie działają wzmacniająco. Wręcz przeciwnie: powodują długotrwały stres, depresję, trudności w funkcjonowaniu czy stres pourazowy. Fakt, że z wielu takich zmian wychodzimy zwycięsko, nie wynika z nich samych, ale stąd, że doświadczyliśmy czegoś, co pomogło się pozbierać. Czegoś, czyli okoliczności życiowych, które pozwoliły odzyskać równowagę, dzięki którym poczuliśmy się silniejsi. O tym, że tak jest, można przekonać się poznając wyniki licznych badań naukowych, a także, czytając świadectwa osób, których życie zmieniło się nieodwracalnie. Aktorki Ewy Błaszczyk nie wzmocniła choroba córki Oli, ale to, co mogła potem zrobić dla niej i dla innych. Wokalistki Moniki Kuszyńskiej nie wzmocniła utrata władzy w nogach w wypadku samochodowym. Wzmocniła ją miłość najbliższych, poświęcenie siostry, pomoc specjalistów, wreszcie miłość partnera życiowego. Janusz Świtaj z pewnością nie czuł się wzmocniony, gdy prosił o eutanazję po kilkunastu latach leżenia w łóżku. Wzmocniło go wszystko to, co otrzymał i czego doświadczył w reakcji na tę prośbę. Nie odrzucając całkowicie słynnej tezy, trzeba dodać, że pewna doza trudności życiowych służy rozwojowi i odporności psychicznej. Służy pod warunkiem, że nie przekroczy punktu krytycznego, który dla każdego jest inny. Pewna doza trudności i przeciwności losu nie oznacza wszystkiego, co nie zabija.

W naszym wypadku założenie, że utrata wzroku sama w sobie jest wzmacniająca, może utrudnić pogodzenie się z nią. Znacznie bardziej pomocne jest skupianie się na korzystnych i wzmacniających okolicznościach życiowych, takich jak: posiadane wciąż możliwości, mocne strony, relacje z ludźmi, pełnione role, umiejętności itp.

Chcieć to móc!

Niewątpliwie prawdziwa jest odwrotność tej tezy: Nie chcieć, to nie móc. Rzeczywiście, jak czegoś nie chcemy, to wydaje nam się lub wmawiamy sobie, że nie możemy. Wola zrobienia czegoś jest pierwszym i koniecznym krokiem do osiągnięcia sukcesu. Niestety, nie zapewnia go i nie gwarantuje. Mówcy motywacyjni przekonujący, że jak tylko czegoś bardzo chcemy, to możemy to zrobić, mówią nieprawdę. Żeby móc, trzeba chcieć - oto bardziej sensowna wersja tego twierdzenia.

Cierpienie jest wyborem!

Twierdzenie to może zrobić dużą krzywdę, gdy doświadczamy czegoś, co w naturalny sposób skutkuje cierpieniem. Mówiąc sobie, że to wybór, odgradzamy się od własnych przeżyć i blokujemy coś, co jest naturalne i zdrowe. Osobiście popieram tezę, że pewne sytuacje w życiu trzeba odpłakać. Udawanie, że nie ma powodu do płaczu i że przeżywanie cierpienia to wybór jest zdecydowanie szkodliwe. Rzeczywiście, istnieje grupa ludzi, która cierpi wciąż i niezależnie od tego, co dzieje się w ich życiu. To ci, którzy wiecznie narzekają i stawiają się w pozycji ofiar. Tylko w ich przypadku cierpienie bywa wyborem, ale jest to wybór nieświadomy.

Masz to, na co się godzisz!

Szkodliwość tego twierdzenia polega na tym, iż wynika z niego, że wszystko, co nas spotyka, jest wynikiem naszej zgody. Osobiście nie godziłam się na utratę wzroku. Nikt nawet nie pytał mnie o zdanie. Podejrzewam, że u Państwa było podobnie. Życie jest tak skomplikowane i różnorodne, że nawet godząc się na coś, nie do końca wiemy, jak będzie. Wiążąc się z oprawcami, ofiary przemocy domowej nie mają pojęcia, co je czeka. Przez długie lata pozostają z nimi nie dlatego, że godzą się na przemoc, ale dlatego, że poddawane są głębokiej manipulacji. Oczywiście, warto zdawać sobie sprawę z tego, co od nas zależy, na co mamy wpływ i co możemy zmienić. Ale to zupełnie coś innego niż założenie, że za wszystko co nas spotyka, możemy podziękować sobie, bo się na to i z tym godzimy.

Myśląc pozytywnie, osiągniesz wszystko!

W swoich artykułach niejednokrotnie zachęcałam Państwa do zwracania uwagi na myśli pojawiające się w głowie tuż przed odczuwanymi emocjami i reakcjami - zachowaniem. Rzeczywiście, myśli - zwłaszcza te automatyczne i nieuświadomione - często wpływają na to, co czujemy i co w następstwie tego robimy. Myśląc, że coś pójdzie dobrze, zaczynamy działać w tym kierunku i zwiększamy szansę na powodzenie. Przewidując jedynie klęski, naprawdę częściej ich doświadczamy. Zdrowa i potrzebna nam nadzieja nie ma nic wspólnego z założeniem, że wystarczy w coś wierzyć, myśleć pozytywnie, by wszystko poszło po naszej myśli. Uwierz, że możesz być bogaty, a takim się staniesz! Dopóki wierzysz, że będziesz zdrowy, nie dopuszczasz do siebie chorób! Optymizm jest dobry, pesymizm jest zły! Oto twierdzenia, których ogólność i kategoryczność ustami mówców motywacyjnych wyprowadziła tysiące ludzi na psychiczne manowce. Osobiście wybieram optymizm umiarkowany, czyli spoglądanie z nadzieją w bliską i daleką przyszłość; planowanie wszystkiego tak, by mogło się udać; działanie w oparciu o realne możliwości zamiast niczym nieuzasadnionego założenia, że wiara w powodzenie i pozytywne myślenie czynią cuda.

Marzenia się spełniają!

Oto kolejny boumot powtarzany do znudzenia przez mówców motywacyjnych i magów rozwoju osobistego. Marzenia - owszem - czasem się spełniają i to jest bliższe prawdzie. Rzekłabym wręcz, że spełniają się rzadko. Gdyby spełniały się zawsze i wszystkim, ludzie pytani o spełnione marzenia sypaliby nimi jak z rękawa. Tymczasem, zdecydowana większość ma problem z podaniem choćby jednego spełnionego marzenia. O czym ludzie marzą? Najczęściej o sławie, bogactwie, wielkiej miłości, świetlanej karierze itp. Statystycznie niewielu może pochwalić się spełnieniem tego typu marzeń. Większości z nas udaje się spełnić te na miarę naszych możliwości, a więc realne. Trzymajmy się tego i cieszmy się tym, zamiast ulegać ułudom kradnącym czas, myśli i energię.

Nie ma rzeczy niemożliwych!

Hasło to często pada z ust ludzi, którzy dużo w życiu osiągnęli. Śledząc historie przywódców; wybitnych naukowców; wynalazców; podróżników; gwiazd sceny, sportu, filmu czy muzyki; dowiadujemy się, że w przeważającej liczbie mieli wyjątkowe możliwości, by znaleźć się tam, gdzie teraz są. Możliwości te, to wybitne zdolności i sprzyjające okoliczności życiowe. Nie umniejsza to oczywiście tego, co osiągnęli, ale nie stanowi uzasadnienia twierdzenia, że wszystko jest możliwe. Możliwe jest bowiem to, co leży w naszych możliwościach, dlatego warto je znać. Możliwości te są jednak bardzo zróżnicowane, o czym warto pamiętać, zanim damy się ponieść twierdzeniu, że niemożliwe nie istnieje.

W życiu nie ma ograniczeń, one są tylko w twojej głowie!

Parę lat temu świat obiegła tragiczna wieść o rozbiciu się samolotu pasażerskiego w górach. Nie wiadomo dlaczego młody pilot poprowadził pełen ludzi samolot wprost na górę i doprowadził do jego rozbicia. Dowiedzieliśmy się później, że pilot ten skorzystał z chwilowej nieobecności kapitana w kabinie, zamknął się od środka i spowodował katastrofę. Zrobił tak, ponieważ dowiedział się o chorobie oczu, która uniemożliwiała mu dalsze bycie pilotem. Choroba ta to nic innego jak ograniczenie, którego nie zaakceptował. Można przypuszczać, że ten młody człowiek uwierzył, że w życiu nie ma ograniczeń i w zetknięciu z przeszkodą w byciu tym kim chciał, postanowił zakończyć życie, w którym mógł zrobić jeszcze wiele rzeczy… Wiara we własną nieograniczoność sprawiła, że pozbawił życia kilkadziesiąt postronnych osób, narażając ich rodziny na o wiele większą tragedię niż brak możliwości kontynuowania pracy za sterami. Oczywiście, istnieją ograniczenia, które sami sobie stwarzamy. Istnieją również te realne, z którymi borykamy się na co dzień lub na które nie mamy żadnego wpływu. Rzecz w tym, by odróżniać jedne od drugich.

Omówione tu twierdzenia nie są w stu procentach głupie i nieprawdziwe. Jednakowoż dobrze jest traktować je z dystansem, ponieważ są chwytliwymi, uogólnionymi skrótami myślowymi, wykorzystywanymi często w celu manipulowania ludźmi. Obiektywną prawdę na temat wymienionych tu i innych haseł POP-psychologii wraz z naukowym uzasadnieniem tej prawdy można znaleźć w książce Co cię nie zabije, to cię wzmocni i inne motywacyjne bzdury autorstwa Jamesa Adonisa. Polecam!

<<<powrót do spisu treści

&&

Rehabilitacja kulturalnie

&&

Człowiek - instytucja

Władysław Gołąb

W Boże Narodzenie ubiegłego roku obchodziliśmy setne urodziny jednego z najwybitniejszych polskich niewidomych - Modesta Sękowskiego, działacza społecznego, twórcy i dożywotniego prezesa Lubelskiej Spółdzielni Niewidomych, przewodniczącego Zarządu Okręgu PZN w Lublinie oraz członka Wojewódzkiej Rady Narodowej w Lublinie. Nie jest to wykaz wszystkich pełnionych przez Sękowskiego funkcji społecznych i zawodowych, a przecież żył on zaledwie 52 lata. Zmarł w szpitalu lubelskim 29 czerwca 1972 r. Pogrzeb jego stał się ogromną manifestacją środowisk niewidomych z terenu całej Polski oraz władz Lublina i Warszawy.

Modest Sękowski urodził się 25 grudnia 1920 r. we wsi Luberadz oddalonej o 18 kilometrów od Ciechanowa. Ojciec jego Stanisław był z zawodu stelmachem, a matka Czesława z Wieszczyńskich córką rolników.

Gdy Modest miał zaledwie 5 lat, zmarła mu matka, a ojciec ożenił się powtórnie. Macocha niestety nie kochała pasierba i Modest niechętnie ją wspominał. Jesienią 1931 r. w czasie eksperymentu z wapnem uległ ciężkiemu poparzeniu i lekarze w szpitalu warszawskim zdołali uratować mu jedynie poczucie światła. Ze szpitala bezpośrednio został oddany do Zakładu Niewidomych w Laskach, gdzie okazał się uczniem inteligentnym o wszechstronnych uzdolnieniach i zainteresowaniach. W 1934 r. zmarł ojciec Stanisław. Macocha odmówiła dalszego opłacania pobytu w Zakładzie. Zachował się list chłopca napisany brajlem do Henryka Ruszczyca o dramatycznej jego sytuacji. Ruszczyc pojechał do Luberadza i przywiózł go do Lasek, a koszty jego utrzymania przejęło na siebie Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi prowadzące Zakład. Od tej pory Henryk Ruszczyc stał się dla Modesta drugim ojcem.

Sękowski ukończył 7-klasową szkołę powszechną w 1936 r. Przez następny rok przygotowywał się do egzaminu do trzeciej klasy Gimnazjum im. T. Rejtana w Warszawie. Naukę w Gimnazjum rozpoczął od września 1938 r. W latach trzydziestych, będąc w Laskach, Sękowski ujawnił wybitny talent aktorski. Brał udział w widowiskach teatralnych, kiedy to laskowscy aktorzy występowali nawet w Teatrze Letnim w Warszawie, a także w słuchowiskach radiowych.

Jak pisałem w Polskim Słowniku Biograficznym: Sękowski pasjonował się literaturą piękną, historią i kulturą, uprawiał też sport. Wtedy też uformowała się jego osobowość pod silnym wpływem założycielki Towarzystwa i Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża - Matki Elżbiety Róży Czackiej, ks. Władysława Korniłowicza, Antoniego Marylskiego, Henryka Ruszczyca i Zygmunta Serafinowicza, a w czasie okupacji również ks. Prymasa kard. Stefana Wyszyńskiego (Matka Elżbieta Róża Czacka i ks. Prymas Wyszyński zostali uznani przez papieża Franciszka błogosławionymi: czekamy na podanie terminu uroczystości dla ogłoszenia tej decyzji). Po wielu latach sam o sobie powiedział: Dlatego wzrok straciłem, aby ratować innych niewidomych od biedy, załamań, poczucia bezradności. I to zadanie spełniał z ogromną ofiarnością aż do ostatnich dni swego bogatego życia.

Okres okupacji Sękowski spędził w Zakładzie w Laskach, jako pracownik szczotkarz, wychowawca i pracownik do zajęć przynależnych każdemu ówczesnemu domownikowi Zakładu. W 1941 r. z pomocą Ruszczyca założył spółkę akcyjną niewidomych szczotkarzy i przez dwa lata był jej prezesem. Równocześnie kontynuował naukę na tajnych kompletach w Gimnazjum Rejtana w Warszawie, zakończoną egzaminem maturalnym w 1944 r. Podczas powstania warszawskiego działał jako sanitariusz szpitala zakładowego. 2 października 1945 r. wyjechał do Lublina, gdzie podjął studia na Wydziale Historii KUL, które ukończył absolutorium w 1951 r.

Lublin dla Modesta Sękowskiego to nie tylko studia uniwersyteckie, ale przede wszystkim stworzenie środowiska stanowiącego obok Lasek prawdziwą ojczyznę. Już w grudniu 1945 r. z udziałem swoich kolegów ze spółki laskowskiej zorganizował Spółdzielnię Inwalidów Niewidomych. Walne zebranie założycielskie odbyło się 29 grudnia 1945 r. Sękowski został wybrany na prezesa Zarządu Spółdzielni, funkcję tę pełnił do śmierci. Spółdzielnia rozpoczęła działalność w użyczonym lokalu Polskiego Czerwonego Krzyża. W pięciopokojowym pomieszczeniu podjęło pracę dziesięciu niewidomych. W chwili śmierci Sękowskiego Spółdzielnia zatrudniała przeszło siedmiuset pracowników, posiadała dwa duże bloki produkcyjno-socjalne. Wzniosła dwa bloki mieszkalne i pawilon produkcyjny w Domu Pomocy dla Niewidomych Kobiet w Żułowie, w placówce Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi w Laskach. We wrześniu 1948 r. Sękowski zorganizował oddział lubelski Związku Pracowników Niewidomych, organizacji powołanej na zjeździe zjednoczeniowym w październiku 1946 r. w Chorzowie, przekształconej w 1951 r. w Polski Związek Niewidomych. I w tej placówce Sękowski objął funkcję przewodniczącego Zarządu, którą pełnił aż do śmierci. Przeprowadził na Lubelszczyźnie pierwszy spis niewidomych, wciągając w tę akcję PCK, parafie, Samopomoc Chłopską i służbę zdrowia. Sękowski cieszył się ogromnym autorytetem. Miał szczególny dar prowadzenia dialogu. Umiał słuchać i doceniać rozmówcę. Spędziłem z nim wiele godzin na rozmowach dotyczących ważnych spraw środowiska polskich niewidomych. Zapraszał mnie do Lublina na pogadanki prawne dla pracowników Spółdzielni. Należy w tym miejscu dodać, że był on człowiekiem głęboko wierzącym. Codzienną pracę rozpoczynał, o ile pozwalały mu zajęcia, mszą świętą. Ale nikim też nie gardził, dlatego szanowali go także działacze partyjni. Od 1956 r. przez dwie kadencje był członkiem Wojewódzkiej Rady Narodowej Lublina. W wielu sprawach trudnych miasto prosiło go o interwencję u władz centralnych, bo on umiał z każdym rozmawiać i każdego przekonać w słusznej sprawie.

W 1956 r. uczestniczył w pracach organizacyjnych związanych z powołaniem Związku Spółdzielni Inwalidów i Związku Spółdzielni Niewidomych. Gdy na zjeździe ZSI wybierano Radę Związku, na przeszło 350 delegatów Sękowski otrzymał prawie wszystkie głosy, bodaj bez dwóch. Na tym samym zjeździe znany działacz partyjny, Stanisław Madej, otrzymał tylko 260 głosów, czyli najmniejszą liczbę, aby wejść do Rady. Z kolei na Zjeździe ZSN został wybrany na prezesa Zarządu Związku. Z funkcji tej jednak po kilku miesiącach zrezygnował i wrócił do pracy w ukochanym Lublinie.

Modest Sękowski działał także we władzach centralnych Polskiego Związku Niewidomych. Pamiętam, jak ówczesny prezes Zarządu PZN, Mieczysław Michalak, mówił do mnie: Naprawdę polegać mogę tylko na Modeście Sękowskim, bo wiem, że tylko on nigdy nie wprowadzi mnie w błąd.

Sękowski nie zerwał z Laskami. W 1954 r. został członkiem komisji rewizyjnej TONO w Laskach, a od 1956 r. był przez 15 lat członkiem Zarządu Towarzystwa. W 1971 r. z ramienia Zarządu Towarzystwa proponowałem mu pracę w Laskach na stanowisku dyrektora administracyjnego całego Dzieła Lasek, ale mi odmówił: Ja nie mogę zostawić niewidomych w Lublinie. Przez całe swoje życie w Lublinie ogromną troską otaczał Dom Niewidomych Kobiet w Żułowie. Tam nazywano go naszym ojcem. Swoją współpracę z Laskami głównie rozwijał z Henrykiem Ruszczycem. Dzięki niemu zatrudnił w Spółdzielni kilkunastu niewidomych z uszkodzeniami kończyn górnych, nawet bez obydwu rąk.

W dniu 15 sierpnia 1948 r. zawarł związek małżeński z Zofią Braunszweig, późniejszą profesor pedagogiki specjalnej. Z małżeństwa tego przyszło na świat czterech synów: Marek, Tadeusz, Tomasz i Andrzej. Wszyscy zdobyli wyższe wykształcenie. Andrzej jest profesorem psychologii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i członkiem międzynarodowych instytucji z dziedziny psychologii.

Państwo Sękowscy stanowili zgoła modelową rodzinę. Każde z małżonków dawało na co dzień świadectwo życia w jedności z Bogiem oraz pełnego oddania rodzinie i bliźnim.

Dziś możemy tylko życzyć sobie, aby takich działaczy niewidomych jak Modest Sękowski było jak najwięcej. Modest Sękowski spoczął na Starym Cmentarzu lubelskim przy ul. Lipowej. W tym samym grobie w styczniu 1997 r. spoczęła jego żona, prof. Zofia Sękowska. Modest Sękowski był odznaczony Krzyżem Kawalerskim i Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski (Polonia Restituta).

<<<powrót do spisu treści

&&

Nie takie walentynki straszne jak je malują

Paweł Wrzesień

Żyjemy w czasach, w których zmiany kulturowe następują bardzo szybko. Jeszcze na początku lat 90. niewielu Polaków słyszało o Dniu Zakochanych, a całkiem nieliczni obchodzili je w dniu 14 lutego. W kolejnych 3 dekadach nowych świąt pojawiło się zresztą wiele, lecz nie zyskały rozgłosu, że wspomnę choćby o przypadającym 26 lutego Dniu Dinozaura, o Dniu Teściowej 5 marca czy o święcie naleśnika wypadającym 2 kwietnia. Co zatem sprawiło, że akurat walentynki tak świetnie się u nas przyjęły mimo stawianych zarzutów, że są nam kulturowo obce i w gruncie rzeczy niepotrzebne? Warto też zastanowić się, skąd się wywodzą i jak do nas przywędrowały.

Wbrew pozorom Dzień Zakochanych nie jest produktem XX-wiecznej kultury masowej i nie powstał w Stanach Zjednoczonych. Jego rodowodu szuka się raczej w starorzymskim święcie bogini Junony, czyli patronki kobiet i małżeństwa, obchodzonym niegdyś właśnie 14 lutego. Inna hipoteza głosi, iż święto rozsławił Brytyjczyk Walter Scott w XVIII wieku. Niezależnie od tego, która hipoteza jest trafna, trzeba stwierdzić, że walentynki przechodziły w kolejnych stuleciach ewolucję i swą obecną nazwę zawdzięczają kultowi świętego Walentego, który na nasze ziemie przywędrował z Bawarii i Tyrolu. Czy zatem słusznie oskarża się je o niechrześcijańskie korzenie? Pochodzący z Terni, a żyjący w II i III w. Walenty był z zawodu medykiem, a z powołania duchownym. Złamał zakaz cesarza Klaudiusza II Gockiego, który twierdził, że najlepsi żołnierze to ci nieżonaci i nie pozwalał swoim legionistom zakładać rodziny. Walenty jako biskup potajemnie udzielał im ślubów, za co został wtrącony do lochu. Legenda głosi, że biskupa połączyła miłość z niewidomą córką więziennego strażnika. Cud sprawił, że pod wpływem tego uczucia dziewczyna odzyskała wzrok. Na wieść o tym cesarz Klaudiusz rozkazał ściąć Walentego, a egzekucji dokonano 14 lutego 269 r. Kościół uznał go za świętego, a papież Juliusz I zarządził budowę bazyliki nad grobem, w którym spoczywają szczątki męczennika. Uczyniono go patronem osób cierpiących na ciężkie choroby, szczególnie nerwowe i psychiczne oraz zakochanych, co zdaniem złośliwców może iść ze sobą w parze. Wspomnienie liturgiczne Walentego jest obchodzone w kościele katolickim 14 lutego za sprawą papieża Gelazjusza I od 496 roku. Na malowidłach przedstawia się go zwykle w stroju kapłana z mieczem w jednej, a kielichem w drugiej ręce lub podczas uzdrawiania chorego przechodzącego napad epilepsji. Na srebrnym relikwiarzu z prochami Świętego znajdującym się w bazylice w Terni umieszczono inskrypcję święty Walenty patron miłości, a w każdą niedzielę poprzedzającą święto patrona do świątyni przybywają pary narzeczonych z całego świata, aby otrzymać błogosławieństwo.

Przeciwnicy dnia patrona miłości mogą powiedzieć: widzimy związki z tradycją i wiarą, ale przecież nikt w Polsce nie słyszał o Walentym aż do lat 90. XX wieku! Czy zatem nie byłaby właściwsza zamiana obchodów 14 lutego choćby na czerwcowe Święto Kupały jako bardziej związane z rodzimą, słowiańską tradycją? I tu spieszę z wyjaśnieniem, że kult biskupa męczennika dotarł na ziemie polskie już w średniowieczu, od kiedy to jego imię nadawane bywa podczas chrztu. Walenty jest patronem archidiecezji przemyskiej oraz wielu parafii, zwłaszcza na Podkarpaciu. Jego słynący cudami obraz znajduje się w kościele w Wielichowie, a przed dniem liturgicznej pamiątki patrona odprawiana jest przed nim dziewięciodniowa nowenna. Posiadaniem relikwii Świętego mogą się poszczycić m.in. kościoły w Chełmnie, Grodzisku, Kłocku, Rudach Wielkich, Lublinie, Krakowie. Są one przechowywane nawet w kaplicy świętych relikwii klasztoru jasnogórskiego w Częstochowie. Relikwie te to głównie fragmenty kości.

Trudno zatem Walentemu odmówić związków z polskością. W dalszym jednak ciągu krytycy obchodów Dnia Zakochanych 14 lutego mogą twierdzić, że kolokwialnie zwane walentynki niewiele mają wspólnego z rzeczywistym celebrowaniem miłości dwojga ludzi, są bowiem świętem skomercjalizowanym poprzez swój medialny, popkulturowy charakter. Mówi się, że sprzedawcom oferującym stosy tandetnych, pluszowych serduszek i kart z banalnymi wierszykami pomagają przełamać kryzys w obrotach handlowych następujący między Bożym Narodzeniem a Wielkanocą. Podnosi się również argument, iż w tym dniu szczególnie przykro jest tak zwanym singlom, którzy nie mają z kim obchodzić Dnia Zakochanych. Walentynki sprawiają, że samotni czują się tego dnia obywatelami drugiej kategorii, ponieważ nawet udając się w pojedynkę do kawiarni, trafią prawdopodobnie na stolik przygotowany już dla pary, z obowiązkową świeczką na środku.

Bez wątpienia estetyczna oprawa Dnia Zakochanych nie skłania do głębokiej refleksji duchowej nad naturą miłości. Podobny jednak zarzut można postawić współcześnie obchodzonemu Bożemu Narodzeniu, które zachodnia kultura masowa zaopatrzyła we wszechobecny kult prezentów oraz symbol ubranego na czerwono św. Mikołaja, niewiele mający wspólnego z wizerunkiem biskupa z Miry.

Czy jednak to nie od nas samych zależy, w jaki sposób przeżyjemy dane święto? Zamiast kupować kolejną maskotkę w kształcie serca możemy wszak samodzielnie ułożyć wiersz dla ukochanej osoby albo przygotować dla niej uroczystą kolację. Przeżycia duchowe pozostawiam zaś indywidualnej wrażliwości każdego z nas.

Nie można także nie zgodzić się z argumentem, że wzajemną miłość powinno się okazywać bliskim osobom na co dzień a nie tylko od święta. Czy jednak będzie to dla nas ze szkodą, jeśli w kalendarzu istnieje dzień, który będzie stanowił pretekst, aby celebrować dzielone z kimś uczucie w bardziej odświętny sposób? Pęd współczesnego życia i natłok obowiązków powodują przecież, że coraz rzadziej znajdujemy na to czas w zwykłe dni, między pracą zawodową a obowiązkami domowymi i zmartwieniami, których nie brakuje zapewne żadnemu z Czytelników.

Na koniec pozostawiam nieco prowokacyjne pytanie, czy przypadkiem walentynki nie wydają się ciałem obcym w kalendarzu polskich świąt z uwagi na swój wesoły, afirmacyjny charakter? Jako Polacy jesteśmy przecież mistrzami w tym, aby nawet radosne święta i rocznice obchodzić na smutno, z łezką w oku i sentymentalną refleksją. Oczywiście takie święta są nam również bardzo potrzebne. Czy jednak nie warto, zwłaszcza w ponurym okresie zimowym, wlać w serca Polaków odrobinę optymizmu i ciepła, nawet jeśli będzie to nieco infantylne w formie? Nową tradycję możemy zresztą sami rozwijać, jak zrobili to choćby wrocławscy zakochani, którzy od kilkunastu lat zapinają kłódki ze swoimi imionami na Moście Tumskim. Obyczaj ten rozszerzył się na wiele polskich miejscowości i można go uznać za swojski element mogący doprowadzić do przyjęcia nowej tradycji jako własnej.

Zachęcając do polubienia walentynek, pozwolę sobie zakończyć jakże optymistycznym wezwaniem wieszcza Adama - a zatem: Kochajmy się!.

<<<powrót do spisu treści

&&

Czy już ludzie?

Genowefa Cagara

Tak często słyszymy o tym, jak to zwierzęta są męczone, prześladowane, mordowane. Na pewno pojedyncze przypadki znęcania się nad psami czy kotami występują, sama zresztą pamiętam, jak jakiś młody bohater napuszczał swojego ukochanego rottweilera czy innego amstaffa na Bogu ducha winnego kota na trawniku przed naszym blokiem. Ten facet pewnie bardzo kochał swojego pieska, a co z innymi zwierzętami? Czy są mniej wartościowe od jego pupila?

Jak często ludzie niesłusznie nazywają miłością przywiązanie czy dumę ze swojego pieska lub kotka? Czy już naprawdę kompletnie powariowaliśmy jako gatunek tzw. Homo Sapiens. Ktoś kiedyś powiedział: Człowiek, to brzmi dumnie.

Któregoś dnia usłyszałam w Polskim Radiu w Jedynce reportaż o szkole dla psów. Miało to być uczenie (tresura) psów, przyjaciół człowieka, ale tak byłoby dawniej. W tym programie usłyszałam, że ukochany synek czy córeczka musi się nauczyć myśleć, a nie kierować instynktem… No bo przecież psy, według uczących/szkolących, myślą. Ta szkoła, a może jeszcze przedszkole podzielone było na dwie grupy: młodsze dzieci-psy miały się podobno głównie bawić, a te starsze powinny się uczyć myśleć.

Gdyby to był pojedynczy przypadek, pewnie bym go zignorowała, ale niestety skala usynawiania i ustanawiania córkami psów czy kotów stała się normą. Po ulicach chodzą głównie panie z synkami czy córeczkami, do których bardzo czule przemawiają. Trzeba uważać, kiedy się próbuje nawiązać kontakt z takimi paniami, zwłaszcza w temacie dzieci.

Kiedyś z okna naszego mieszkania usłyszałam kobietę, która mówiła: Synek, spokojnie, synek, nie rozrabiaj tak. Pomyślałam sobie, że ta pani bardzo ciepło mówi do swojego wnuka czy dziecka, ale po chwili usłyszałam głośne szczekanie i tę panią, która zaczęła tego swojego synka uciszać. W tym momencie ogarnęło mnie wielkie przerażenie.

Niestety niedawno od znajomej usłyszałam również o synkach, które chodziły jej po plecach. Stwierdziła, że nie lubi dzieci, więc ma swoje inne dzieci, o które troszczy się chyba o wiele bardziej niż niejedna mama o własne, prawdziwe dziecko.

Od kiedy dzieci stały się zwierzątkami zdobiącymi dom, mieszkanie czy samochód, a ukochane pieski, kotki czy inne zwierzęta stały się dziećmi tych ludzi? Zresztą nawet imiona zmieniły swoje przeznaczenie. Teraz pieski nazywa się Szczepan, Tosia, Iga, Wacek, czy jakoś inaczej. Zaczynam się coraz częściej zastanawiać nad tym, kiedy właściciele tych różnych psów czy kotów nazwą własne dziecko Azor, Pimpek czy Pusia… Nigdy nie chciałabym być na miejscu takiego dziecka, ale myślę, że to już będzie niezbyt odległy czas, kiedy zwierzęta staną się dla niektórych ludźmi, a ludzie będą zwierzętami, które mają służyć tym quasi-ludziom.

A kiedy taka pani lub pan staną się starzy, czy ten Szczepanek czy inna Iga poda im szklankę wody albo zadzwoni po pogotowie, gdy ten ktoś zasłabnie? Wiem, że niektóre psy są tresowane na potrzeby osób chorych na cukrzycę czy inne choroby po to, żeby pomóc takiej osobie, choćby sygnalizując nadchodzący atak epilepsji czy gwałtowny spadek poziomu cukru. Ale to działa na zasadzie tresury takiego przyjaciela człowieka. Nie jest to w żadnym razie miłość…

Cóż. Na pewno zwierzaki nas po swojemu kochają, bo czują, że to ludzie dają im jeść, pić i dbają o nie. Gorzej z ludźmi, bo im więcej dostają, choćby pieniędzy, tym bardziej warczą na dających im przysłowiowe jedzenie czy środki na utrzymanie. Wszystko się tak bardzo pozmieniało, że chyba za kilka lat będziemy na służbie u jakichś zwierząt.

Nawet któraś wybitna pani profesor, chce, żeby zwierzęta miały obywatelstwo. Wydaje mi się, że liczy na to, że one będą głosować na właściwe partie… Bo jeżeli nawet niezbyt dużej liczbie ludzi wróci choćby odrobina rozumu, to nie powinni sprowadzać się sami do roli służących własnym psom czy kotom.

<<<powrót do spisu treści

&&

W jakie przesądy wierzą Polacy?

Radosław Nowicki

Przesądy i zabobony od setek lat odgrywają ważną rolę w życiu ludzi na całym świecie. Są związane z różnymi kwestiami. Dotyczą szczęścia, pecha, spraw domowych, zdrowia, związków czy choroby. Pomagają ludziom zrozumieć rzeczywistość, a właściwie powiązać z nią jakieś zdarzenia losowe. W XXI wieku przez wiele osób traktowane są z pewnym przymrużeniem oka, ale wiele z nich nadal w nie wierzy.

Przesąd definiuje się jako błędne, mocno zakorzenione oraz bezzasadne przekonanie, pozbawiony uzasadnienia pogląd na coś lub uprzedzenie do czegoś. Zgodnie z taką definicją nie ma uzasadnionych przyczyn oraz brakuje racjonalnych przesłanek dotyczących wiary w coś. Mimo tego przesądy są zakorzenione w polskiej kulturze, przekazywane z pokolenia na pokolenie i powiązane ze środowiskiem społecznym. Tak naprawdę trudno oprzeć się wrażeniu, że przyjmowane są bez głębszego zastanowienia czy refleksji od innych ludzi, przeważnie od rodziców lub osób uznawanych za autorytety. Często są dopasowywane do danej sytuacji życiowej, w ten sposób nabierając dodatkowego, choć niekoniecznie racjonalnego znaczenia.

W przesądach zazwyczaj pomijany jest zdrowy rozsądek, ponieważ ocierają się one o wierzenia religijne. Jedne znaki są zwiastunem szczęścia, natomiast inne przynoszą pecha. Niektóre teorie traktują przesądy jako błąd logicznego myślenia, a inne kwalifikują je jako nieświadomy mechanizm obronny - rodzaj szczęścia albo zabezpieczenia przed nieszczęśliwym wypadkiem.

W Polsce przesądów jest mnóstwo. Wiele z nich jest mniej znanych i dotyczy tylko niektórych części kraju, inne zaś są szeroko rozpowszechnione i na nich chciałbym się skupić. Wymienię tylko kilka, aby zasygnalizować, że na tyle wtopiły się one w naszą codzienność, że czasami nawet nie zdajemy sobie sprawy, że są to przesądy, tylko traktujemy je jako swego rodzaju pewnik. Dla łatwiejszego rozróżnienia podzielę je na dwie grupy:

  1. Przesądy dotyczące pecha:
    1. Pechowa trzynastka - jej pechowość wzięła się stąd, że trzynastka nie pasowała do starożytnego systemu liczbowego, w Babilonii dwunastka oznaczała porządek, a trzynastka zaburzała harmonię i wprowadzała chaos.
    2. Piątek trzynastego - najbardziej pechowa data zgodnie z najpopularniejszymi teoriami wywodzi się z chrześcijaństwa. Judasz był trzynastym uczestnikiem ostatniej wieczerzy, a w piątek Jezus został ukrzyżowany.
    3. Czarny kot przechodzący drogę - to oznaka nieszczęścia, wszystko dlatego, że kot w średniowieczu był synonimem zła, uznawano go za posłańca szatana. Jego zła sława wzięła się także stąd, że był nieodłącznym towarzyszem czarownic.
    4. Rozsypana sól - oznaka nieszczęścia. Ten przesąd wywodzi się ze starożytności, w której sól była towarem luksusowym. Rozsypana miała symbolizować kłótnie wywołaną przez złe duchy.
    5. Zbite lustro - przynosi siedem lat nieszczęścia. Rzymianie uważali, że lustrzane odbicie jest odbiciem duszy, wierzyli w siedmioletni okres odnowy ciała.
    6. Przechodzenie pod drabiną - przynosi pecha. Wywodzi się ze starożytności, w której wierzono w harmonię i magiczną siłę geometrii. Drabina z podłożem tworzy trójkąt między ziemią i niebem, a tego kto pod nią przejdzie, czeka kara.
    7. Wstanie z łóżka lewą nogą - oznacza zły dzień, gorszy nastrój, pecha. W wielu kulturach lewa strona uważana jest za gorszą niż prawa. Chrześcijanie wierzą, że lewa strona przynależy do piekła i potępionych, natomiast w świecie islamu lewą ręką wykonuje się czynności nieczyste.
  2. Przesądy dotyczące szczęścia:
    1. Czterolistna koniczyna - jeden z najpopularniejszych symboli szczęścia. Ponoć już druidzi uznali ją za święty symbol, który pozwalał na komunikację z duchami. Cztery liście symbolizują cztery strony świata oraz cztery pory roku.
    2. Podkowa nad drzwiami - ma przynosić szczęście, ma zatrzymywać demony. W starożytności wierzono, że duchy boją się żelaza. Poza tym przypomina ona półksiężyc, który uznawany jest za starożytny symbol dobrobytu i szczęścia.
    3. Odstukać w niemalowane drewno - ten przesąd rozpoczęli Germanie, którzy wierzyli w bogów mieszkających w drzewach. Dotykanie kory miało przynosić szczęście. Z czasem zaczęto stukać w drewno, by odgonić wszelkie złe moce.
    4. Kominiarz - szczęście ma przynosić łapanie się za guzik, widząc kominiarza. Kominiarz uważany był za strażnika domowego ogniska, a zwyczaj ten wywodzi się z czasów, w których od czystości komina zależało to, czy dom będzie odpowiednio ogrzany. Poza tym w przeszłości guzik uznawany był za amulet i miał przynosić szczęście.
    5. Szczęśliwa siódemka - ten symbol szczęścia wziął się z dodania liczby trzy (symbol duchowości) oraz 4 (symbol żywiołów). W niektórych kulturach, np. azjatyckiej, nie jest uznawana za symbol szczęścia.
    6. Trzymanie kciuków (skrzyżowane palce) - gest ten wywodzi się z chrześcijaństwa. Miał odganiać złe duchy i powodować wstawiennictwo Jezusa. Gesty kojarzone z krzyżem powiązane były z pomyślnością.
    7. Moneta - znalezienie monety i chuchanie na nią przed włożeniem do portfela ma pomnożyć jego zawartość. Do rozpowszechnienia tego zwyczaju mogli przyczynić się starożytni kupcy, którzy chuchali na monety po dobiciu targu.

Mimo że żyjemy w coraz bardziej zracjonalizowanym świecie, to okazuje się, że wiara Polaków w przesądy jest wciąż żywa. Praktykują oni nieracjonalne zwyczaje, które mają przynieść im szczęście lub uchronić przed pechem. Z badania CBOS-u (Centrum Badania Opinii Społecznej) przeprowadzonego w 2018 roku wynika, że ponad połowa badanych (54%) wierzy w przesądy. Aż 14% ankietowanych wierzy aż w pięć z dziesięciu podanych zabobonów. Najpopularniejszym z nich jest trzymanie kciuków na szczęście. Robi tak 33% respondentów, natomiast 23% badanych wierzy, że szczęście przynosi spotkanie kominiarza, a 22% - znalezienie czterolistnej koniczyny.

Polacy częściej deklarują wiarę w przesądy związane ze szczęściem (45%) niż te przynoszące pecha (36%). Z badania wynika, że najbardziej przesądne są osoby bezrobotne, zajmujące się domem, z niskim wykształceniem, a także niezadowolone ze swojej sytuacji materialnej.

Przesądy to symboliczne zachowania, które stosuje się w życiu codziennym do wyjaśnienia zdarzeń przeszłych lub przewidywania zdarzeń przyszłych. Trudno zdefiniować ich czas powstawania. Niektóre z nich bowiem zapoczątkowane zostały tysiące lat temu, a inne tworzone są w teraźniejszości. Ich liczba ciągle rośnie. Oznacza to, że ludzie wcale nie do końca stają się bardziej racjonalni wraz z rozwojem nauki i nowoczesnych technologii. Wciąż wierzą, że ich los może być uzależniony od pewnych zdarzeń, co dodaje nieco kolorytu w tej zwariowanej rzeczywistości.

Zachęcam wszystkich Czytelników do przeanalizowania swojego zachowania z ostatnich miesięcy i zastanowienia się nad tym, ile razy posłużyliście się bardziej lub mniej świadomie jakimś przesądem. Wtedy okaże się, czy jesteście przesądni, czy jednak nie.

<<<powrót do spisu treści

&&

Warto posłuchać

Izabela Szcześniak

Książka Jolanty Wachowicz-Makowskiej pt. Czas nadziei opowiada o losach dr. Stanisławy Drzewieckiej.

Bohaterka powieści od piętnastego roku życia opiekuje się chorą matką. Jednocześnie studiuje medycynę. Po ukończeniu studiów medycznych podejmuje pracę w warszawskiej przychodni. Jest lekarzem pediatrą i bardzo kocha swoich małych pacjentów. Czuje się jednak osamotniona. Nie udało się jej założyć rodziny. W wieku 54 lat trafia do szpitala. Stanisława zachorowała na nowotwór płuc. Został jej najwyżej rok życia.

Kobieta w szpitalu zaprzyjaźniła się z pielęgniarką Isią, którą pacjenci nazywają siostrą zmorą. Stanisława w tej pracowitej, ale niesympatycznej kobiecie widzi dobro.

Po wyjściu ze szpitala decyduje się na spełnienie swojego największego marzenia - wyjazdu do Włoch. W Rzymie ratuje chłopca poszkodowanego w wypadku. Dzięki jej pomocy mały David wyzdrowiał. Lekarka mieszka w hotelu. Otrzymuje przesyłkę od dziadka uratowanego chłopca, w której znajdują się pieniądze. Stanisława oddaje paczkę. Dziadek Davida próbuje się z nią ponownie skontaktować. Tym razem przekazuje kwiaty z bilecikiem oraz zaprasza ją na kolację do swojej rezydencji znajdującej się w Rzymie.

Pani doktor przyjmuje zaproszenie. Między polską lekarką a bogatym Amerykaninem - Serge Demelle nawiązuje się przyjaźń. Stanisława przeprowadza się do rezydencji Serge’a. W szpitalu odwiedza małego Davida, który szybko wraca do zdrowia. Chłopczyk bardzo pokochał kobietę, która uratowała mu życie i nie chce się z nią rozstać. Serge zwiedza razem z nowo poznaną przyjaciółką Italię. Jego życie przy Stasi bardzo się zmienia. Gdy dowiedział się o chorobie przyjaciółki, pragnie jej pomóc.

Między Stanisławą a Serge’em zawiązuje się uczucie miłości. Decydują się na wyjazd do Wiednia. W Austrii kobieta ma krwotok. W szpitalu okazuje się, że nie pochodził z płuc, tylko z gardła. Stanisława i Serge od lekarza dowiadują się, że jej choroba się zatrzymała.

Po powrocie do Włoch Serge i Stanisława zawierają związek małżeński. Kobieta zaprzyjaźnia się z córką Serge’a - Danielle. Po weselu Serge sprzedaje rezydencję w Rzymie i razem z żoną udają się do Tuazepil.

Lekarka postanawia założyć hospicjum dla ciężko chorych dzieci z Polski. Pomaga jej Dr. Kelme - pulmonolog, do którego przyjechała na konsultację w związku ze swoją chorobą nowotworową. Wkrótce Stasia sprowadza z Polski siostrę i inne pielęgniarki, a następnie zaczynają przyjeżdżać dzieci. Dziećmi opiekuje się również córka Serge’a - Danielle.

Jedną z pierwszych pacjentek jest 6-letnia Iwonka. Dziewczynka choruje na szpiczaka. Nie ma rodziców, dlatego potrzebuje ciepła i miłości. Iwonce lekarze dają kilka tygodni życia, ale dziecko żyje znacznie dłużej.

Córka Serge’a - Danielle, wychodzi za mąż za Michaela. Postanawiają starać się o adopcję dziewczynki. Iwonka wprowadza się do domu swoich przyszłych rodziców i obdarza ich wielkim uczuciem. Zaczyna chodzić do szkoły.

Stanisława wraz z mężem spełniają marzenia ciężko chorych dzieci. Razem z nimi zwiedzają okoliczne zamki. Jadą także do EuroDisneylandu. Podróż do Paryża pociągiem okazuje się wielkim wyzwaniem dla Stasi i dla dzieci, ponieważ EuroDisneyland znajduje się 800 kilometrów od Tuazepil. Mali pacjenci szczęśliwi wracają do hospicjum.

Stasia jest osobą głęboko wierzącą. Wiara w Boga daje jej siłę do niesienia krzyża choroby. Kobieta cieszy się życiem i pragnie jak najdłużej pomagać chorym dzieciom.

Książka Jolanty Wachowicz-Makowskiej pt. Czas nadziei przekazuje nam przesłanie, że zawsze trzeba mieć nadzieję. Warto spełniać swoje marzenia i być aktywnym. Stanisława Drzewiecka może być wzorem dla ludzi, którym z różnych powodów jest ciężko w życiu.

Polecam, Jolanta Wachowicz-Makowska Czas nadziei, czyta Elżbieta Kijowska. Książka dostępna w formacie Czytak i Daisy.

<<<powrót do spisu treści

&&

Galeria literacka z Homerem w tle

&&

Zuzanna Ostafin - notka biograficzna

Zuzanna Ostafin mieszka w Lubzinie, urodziła się 22 października 1971 r. w Ropczycach. Jako poetka debiutowała w 2003 roku - w dniu Pierwszej Komunii Świętej syna, kiedy to zainspirowana tym wydarzeniem napisała swój pierwszy wiersz, by móc podarować mu coś wyjątkowego. Od tego czasu w swych wierszach o życiu, przyrodzie i uczuciach pobudza wyobraźnię i pozwala oczyma duszy ujrzeć to, czego w realnym świecie nie może zobaczyć. Mimo iż jest osobą niewidomą, potrafi się zatrzymać, dostrzec rzeczy na ogół błahe, lecz jakże bliskie codziennemu życiu.

Laureatka wielu konkursów poetyckich, literackich oraz plastycznych; między innymi ogólnopolskiego konkursu Strofy o porach roku (2007 r.), gdzie zajęła drugie miejsce. Jej utwory i prace plastyczne znalazły się w pokonkursowym tomiku. Ponadto publikuje w Przewodniku - miesięczniku Polskiego Związku Niewidomych Okręg Podkarpacie, w kwartalniku Słowem i kształtem wydawanym przez Fundację Osób Niepełnosprawnych w Krakowie. Jej wiersze znajdują się w tomiku Liryczna gra słów, wydanym przez Miejską i Powiatową Bibliotekę Publiczną w Ropczycach, na stronie internetowej Przemyskiego Klubu Sportu i Rekreacji Niewidomych i Słabowidzących Podkarpacie.

Jej talent wokalny odkrył Jacek Marcińczak - muzyk Centrum Kulturalnego w Przemyślu, który komponuje muzykę do jej wierszy. Współpracuje z Centrum Kulturalnym w Przemyślu, z Miejską i Powiatową Biblioteką Publiczną w Ropczycach oraz filią biblioteczną w Lubzinie. Prywatnie żona i mama dwojga dzieci. Od 1994 r. należy do Polskiego Związku Niewidomych w Ropczycach. Aktywnie uczestniczy w życiu kulturalnym Okręgu Podkarpackiego PZN. Na wniosek Przemyskiego Klubu Sportu i Rekreacji Niewidomych i Słabowidzących Podkarpacie, którego jest członkiem, w listopadzie 2019 roku została uhonorowana odznaką Zasłużony dla Kultury Polskiej.

Mimo swojej niepełnosprawności z uśmiechem i odwagą idzie przed siebie, pokonując życiowe bariery, dając radość i ucząc, że najważniejsze to mieć cel w życiu i życzliwych ludzi wokół siebie.

<<<powrót do spisu treści

&&

Wiersze wybrane

Zuzanna Ostafin

&&

Widzę Cię

Widzę Cię dotykiem mojej dłoni,
w barwnych skrzydłach motyla,
widzę Cię w zapachu fiołka
i w róży, co swe płatki rozchyla,

widzę Cię w kropelkach rosy,
w pięknym błękicie nieba,
widzę Cię w promieniach słońca,
w słowiku, co cudnie śpiewa,

widzę Cię w płaszczu nocy,
w pięknym, gwieździstym niebie,
widzę Cię w blasku księżyca,
widzę i tęsknię do Ciebie,

widzę Cię w barwach jesieni,
w kroplach deszczu, co płaczą,
i zadaję sobie pytanie -
czy moje oczy kiedyś Cię zobaczą?

&&

Łzy tęsknoty

Płacze deszcz kroplami łez,
a ja stoję samotna przy oknie
i świat jest taki szary dziś,
i cały w deszczu moknie.

Przytulam twarz do zimnej szyby,
a po policzkach spływają mi łzy
i płaczę razem z deszczem,
i myślę sobie - co robisz Ty?

Dlaczego jesteś tak daleko?
Ja teraz Ciebie potrzebuję,
przykładam palec do mokrej szyby
i łzami serce dla Ciebie maluję.

&&

Oczekiwanie

Czekam
doczekać się nie mogę
tęsknię
tęsknota mnie zabija
myślę
malując cię w wyobraźni
kocham
kiedy przyjdzie ta chwila
miłość
uczucie tak spragnione
usta
pocałunków tęsknota
serce
tylko tobie chcę oddać
dotyk
twych dłoni pieszczota
marzenie
czy może być spełnione
oczekiwanie
niestety niedoścignione…

&&

Poezja

Poezja jest symfonią duszy,
w której wena pięknie gra,
wtedy słowa w wiersz się splatają,
tak to już poeta ma.

Jedno słowo drugie goni,
myśl z tą myślą łączy się,
bo poezja jak muzyka,
czym zaskoczy dzisiaj cię?

Słowa tańczą jak szalone,
wena szepcze - proszę grać
i kolejne lecą zwrotki,
by Ci koncert piękny dać.

Rym się z drugim rymem splata,
tak powstaje nowy wiersz,
to jest chwila, to jest moment,
teraz i Ty o tym wiesz.

Tak poeta komponuje,
pisze to, co w duszy gra,
słowem obraz Ci maluje,
tak to już poeta ma!

&&

Prośba

Nasze życie przemija szybko,
jak rzeka płynie czas,
pozostawimy po sobie wszystko,
gdy na tym świecie nie będzie nas.

I dom rodzinny zostanie,
i fotel, w którym książki czytano,
zielony ogród jak malowanie
i Ci, których tak bardzo kochano.

Życie człowieka przemija szybko,
więc proszę Was kochani,
zróbcie dla siebie wszystko,
by nigdy się nie zranić.

Niech proste słowo przepraszam
nie będzie jak łyk octu,
nauczcie się wybaczać
tak zwykle, tak po prostu.

Niech znikną łzy rozpaczy,
a pojawią się łzy radości.
Czy potraficie sobie wybaczyć
na rzecz pięknej miłości?

Miłość zwycięży wszystko,
życiowe wichry i burze,
od Was zależy tylko,
czy oset zamienicie na różę.

<<<powrót do spisu treści

&&

Nasze sprawy

&&

Lokaj, anioł stróż czy asystent dydaktyczny?

Henryk Lubawy

W listopadowym numerze Sześciopunktu znalazłem artykuł pani Danuty Borowskiej zatytułowany Niewidomemu studentowi asystent jest potrzebny. Artykuł wywołał u mnie sporo emocji, więc postanowiłem napisać kilka słów. Autorka odwołuje się w nim do wcześniejszego tekstu Hanny Pasterny, więc i ja odniosę się do tekstu zatytułowanego Niewidomy student. A ponieważ w listopadowym wydaniu znalazł się jeszcze jeden tekst, w którym autor między innymi mówi o studiujących niewidomych, to o ile sił starczy, a Czytelnicy jeszcze zechcą czytać, także o tym parę słów na końcu mojego tekstu będzie. Ale to na końcu, a teraz do rzeczy.

W tekście pani Borowskiej jest taki fragment, który przytoczę w całości:

Kiedyś uczelnie nie oferowały żadnej pomocy i niewidomi studiowali. Musieli prosić o pomoc kolegów z roku albo inne osoby. Przez studia przechodzili ci, którzy potrafili się koło tego zakręcić. Teraz wszyscy oczekują pomocy ze strony władz uczelni. Niewidomi studenci mają tzw. asystentów dydaktycznych, którzy robią za nich wszystko, a wykładowcy przepychają z roku na rok i mamy takich magistrów od siedmiu boleści. To - jak rozumiem - fragment wpisu autorki w jej blogu, na który odpowiedział, komentując, pewien młody człowiek. W jego wpisie, już bardzo skracając, jest takie stwierdzenie: Nie chciałem być przepychany z roku na rok, nie chciałem być wyręczany przez takiego asystenta, wydawało mi się też, że asystent zaburzyłby moje relacje z grupą.

W obu tekstach jest mowa o przepychaniu przez studia, co miałoby się dziać za przyczyną asystenta dydaktycznego, którego zadaniem miałoby być wyręczanie we wszystkim studenta. Tak przynajmniej ja zrozumiałem te zdania. Być może zrozumiałem nieco opacznie. Jednak zastanawiam się, jakie wyobrażenie o roli asystenta dydaktycznego mają osoby piszące te słowa. Autorka tekstu przyznaje, że studiowała w czasach, gdy taka funkcja nie istniała, więc częściowo ją usprawiedliwiam. Natomiast młody człowiek zaczynający studia ma jakieś, moim zdaniem, dziwne wyobrażenia tego, jak funkcjonuje uczelnia i student z niepełnosprawnością w jej strukturach.

Dlaczego słowa te wzbudziły we mnie chęć napisania tego tekstu, albo raczej dlaczego czuję się kompetentny do jego napisania? Od kilkunastu lat jestem pracownikiem Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jednostka organizacyjna uczelni, w której realizuję swoje obowiązki zawodowe, to Biuro Wsparcia Osób z Niepełnosprawnościami. Sama nazwa Biura mówi o tym, czym się zajmujemy. Zajmujemy się wspieraniem. A wspieranie to nie przepychanie, załatwianie za kogoś czy wyręczanie we wszystkim.

Wesprzeć można kogoś, kto podejmuje działania, aby osiągnąć ustalony cel, a z takich czy innych powodów nie może sam o własnych siłach i zasobach tego osiągnąć. Tu można sobie wyobrazić dwoje ludzi, być może chłopaka i dziewczynę, wspinających się na górę podczas wakacyjnej wędrówki. Idą razem, ale któreś z nich na szczyt dostaje się pierwsze, po czym wyciąga rękę, aby wesprzeć tę drugą osobę na ostatnich metrach wędrówki. Szli oboje. Oboje pokonali tę samą drogę, a jedynie pod jej koniec zabrakło nieco sił. Oczywiście można sobie też wyobrazić w ten sposób inne przypisane rzekomo asystentowi dydaktycznemu role, przytaczając obrazek górskiej wspinaczki. Wyręczenie jednego z dwojga wspinaczy polegałoby chyba na tym, że tylko jedno z nich wejdzie na szczyt z aparatem fotograficznym, aby zrobić zdjęcie, którym potem będzie się chwalić ta osoba, która niekoniecznie tam była. A co, gdy ktoś to zweryfikuje, albo fotograf mimo wszystko nie zechce podzielić się uwiecznionym przez siebie widokiem?

Przejdźmy jednak do funkcji asystenta dydaktycznego. Kto to jest i jak jest osadzony w systemie wsparcia, jakie oferuje uczelnia. Już wyjaśniłem, że jest to wsparcie, a nie wyręczanie osoby z niepełnosprawnością.

Tekst pani Hanny Pasterny jest studium przypadku wzajemnych relacji dwóch osób z niepełnosprawnością wzroku. W relacje te wplątany jest asystent. Tekst wart przeczytania właśnie ze względu na opis różnych sytuacji, w których możemy się znaleźć studiując, ale jednak nie ma w nim wyjaśnienia, kto to i jak funkcjonuje asystent osoby z niepełnosprawnością.

Z tekstu pani Danuty Borowskiej z kolei można odnieść wrażenie, że uczelnia dysponuje jakimiś nieograniczonymi zastępami asystentów, którzy załatwiają wszystko i wyręczają studenta we wszystkim. A w rzeczywistości to jest tak, że student z niepełnosprawnością, nie tylko niewidomy, ale każdy student z niepełnosprawnością ma prawo do skorzystania ze wsparcia asystenta. Istotne jest to, że jest to asystent dydaktyczny - osoba, która ma wspierać studenta w procesie studiowania, a nie w czynnościach życia codziennego. Drugą istotną cechą jest to, że to nie uczelnia, a student z niepełnosprawnością jeśli chce korzystać z takiego wsparcia, musi sobie sam znaleźć asystenta. Rola uczelni sprowadza się tu jedynie do sformalizowania ich wzajemnej relacji i niewielkiego wsparcia finansowego. Liczba godzin, jakie można w ten sposób opłacić, jest ograniczona, a gratyfikacja za przepracowany w ten sposób czas nie jest wcale wysoka. Asystentem też nie może być każda osoba, nie zgadzamy się na udział rodzica w roli asystenta, chyba że osoba z niepełnosprawnością wymaga pomocy także w czynnościach osobistych. Ze względu na specyfikę niektórych kierunków bardzo dobrze, gdy jest to po prostu ktoś z grupy studenckiej, ktoś kto z racji studiowania tego samego przedmiotu potrafi posługiwać się często specyficznym językiem danego kierunku, np. symboliką i pojęciami matematycznymi. Asystent dydaktyczny ma pomóc studentowi w procesie nauki, miedzy innymi pomagając sporządzać notatki, czy dotrzeć do literatury fachowej. Czy to zaburza relacje z resztą grupy studenckiej, tego nie potrafię powiedzieć. Sformalizowane, nawet niewielkie wsparcie finansowe ze strony uczelni z pewnością skłania młodych ludzi do rzetelności w podjętych obowiązkach.

Oczywiście zdarza się, że wzajemna relacja nie układa się dobrze i studenci zmieniają asystentów w trakcie roku akademickiego. To jednak są normalne relacje międzyludzkie i umiejętności współpracy, a studia to również czas, aby się tego nauczyć. Asystent dydaktyczny z pewnością nie może wyręczyć studenta we wszystkim. Nie zda za studenta przecież egzaminu.

Skoro jesteśmy już przy egzaminach, to warto wspomnieć o tym, że student z niepełnosprawnością może skorzystać z dwóch form wsparcia modyfikujących nieco przebieg egzaminów. Pierwsza, to możliwość skorzystania z racjonalnych dostosowań procesu kształcenia. Realizując normalny program studiów, student może zaplanować sobie w sposób indywidualny terminy zdawania egzaminów i zdobywania zaliczeń. Kolejna możliwość to wydłużony czas trwania egzaminu lub zaliczenia. I jeszcze jedno, co było pokazane w tekście pani Pasterny, student z niepełnosprawnościami może być egzaminowany w alternatywny sposób, np. zdając egzamin ustny, podczas gdy pozostali studenci zdają go w formie pisemnej.

Te formy racjonalnych usprawnień nie należą się studentowi w sposób automatyczny. Musi on wykazać się pewną aktywnością ze swojej strony i wystąpić o nie, kontaktując się z naszym Biurem.

Zakładam, że młody człowiek, którego wypowiedź jest cytowana w tekście pani Borowskiej, nie kontaktował się z nikim na swojej uczelni, kto mógłby mu zaprezentować z jakich form wsparcia może skorzystać. U nas na UAM studenci zaczynający studia są przez nas serdecznie witani i zapoznawani ze wszystkimi formami wsparcia, jakie oferuje uczelnia oraz po prostu z zasadami studiowania w trakcie odbywających się co roku, organizowanych przez pracowników Biura we współpracy ze Zrzeszeniem Studentów z Niepełnosprawnościami UAM Ad Astra obozów adaptacyjnych. Podstawowym warunkiem uczestnictwa w takim spotkaniu adaptacyjnym jest rzecz pozornie banalna i najprostsza. Trzeba chcieć uczestniczyć w takim wydarzeniu.

Przedstawione przeze mnie powyżej formy wsparcia studentów również mają tę cechę. Po prostu trzeba chcieć z nich skorzystać. Studenci to osoby dorosłe, które podejmują samodzielnie decyzje i dokonują wyboru. Student może skorzystać z pomocy asystenta dydaktycznego, z racjonalnych dostosowań w trakcie studiów, wydłużonego czasu zdawania egzaminu czy jeszcze innych nieprzedstawionych przeze mnie form wsparcia. Wszystko to są formy wspierania studentów z niepełnosprawnościami, a nie metody przepychania ich przez studia. Nadal jednak jest tak, że korzystają ci, którzy potrafili się koło tego zakręcić.

Na kilku uczelniach w kraju, w tym i na naszym Uniwersytecie, formy wspierania osób z niepełnosprawnościami są praktykowane już od kilkunastu lat. Od lat kilku Ustawa o Szkolnictwie Wyższym nakłada na uczelnie obowiązek wyrównywania szans dydaktycznych osób z niepełnosprawnościami. Dokładnie tak. W tych kategoriach należy wszystko to traktować. Jako wyrównywanie szans, a nie przepychanie przez studia.

I na koniec jeszcze odniesienie do felietonu Starego Kocura z cyklu Tak, ale… opublikowanego w listopadowym numerze Sześciopunktu. Ciekawy tekst na temat dyskryminacji pozytywnej zawiera takie oto zdania: Pozytywną dyskryminacją jest również stosowanie taryfy ulgowej w stosunku do niewidomych uczniów i studentów. Pozornie mają oni łatwiej, ale taryfa ulgowa powoduje, że ich wiedza i umiejętności są mniejsze niż innych uczniów i studentów.

Tak, oczywiście zgadzam się ze Starym Kocurem. Taryfa ulgowa nie licuje ze standardami akademickimi. Czy jednak przypadkiem wyrównywanie szans nie jest tu nazywane taryfą ulgową? Jak została zmierzona ta wiedza i umiejętności, które w tak łatwy sposób są porównywane między widzącymi i niewidzącymi. Obserwując od wielu lat, nie tylko te dwa teksty pani Pasterny i pani Borowskiej, środowiskowe opinie o studentach i uczniach odnoszę wrażenie, że gdy student niewidomy nie zda jakiegoś egzaminu, a potem go poprawi, to i tak spotka się z opinią rozpowszechnioną w środowisku, że pewnie potraktowano go ulgowo.

Pozostawię ten problem bez odpowiedzi. Powiem tylko tyle, że znam osoby, które w trakcie studiów nie zdały jednego czy drugiego egzaminu. Potem obroniły doktorat w terminie i to bardzo dobrze, a dziś są cenionymi naukowcami. Tyle tylko, że to osoby pełnosprawne i nikt nie pomyślał nawet o tym, że ich normalne studenckie zmagania się z chwilowymi kłopotami mogły być uwieńczone sukcesem dzięki taryfie ulgowej.

Na koniec jeszcze tylko taka refleksja. Sformułowanie o przepychaniu przez studia dzięki asystentowi dydaktycznemu kojarzy mi się ze sceną z polskiego filmu z 1987 r. Magnat w reżyserii Filipa Bajona; kiedy to książę Pszczyński już jako stary i schorowany człowiek jest przepychany na wózku przez swojego lokaja przez kopalniane hałdy. Nagle zapada się wyrobisko i książę Jan Henryk XV Hochberg von Pless (w filmie zmieniono na Teuss) siedzący na wózku i jego wierny lokaj zapadają się pod ziemię. Morał z tego taki, że kto za bardzo przepychany, ten może się nagle gdzieś zapaść.

Asystent dydaktyczny nie jest też aniołem stróżem studenta, więc nie wiem, dlaczego miałby ograniczać go w czymkolwiek, w tym w kontaktach w grupie studenckiej. Asystent dydaktyczny to wyrównywanie szans, a nie przywilej czy taryfa ulgowa.

<<<powrót do spisu treści

&&

Zobaczyć niewidzialne

Joanna Kapias

W Cieszynie już od pięciu lat organizowana jest Tyflokonferencja Zobaczyć Niewidzialne. W tym roku organizatorzy stanęli przed niemałym wyzwaniem przygotowania konferencji w wersji zdalnej. Towarzyszyło temu wiele obaw, ale jak się okazało - niepotrzebnych. Ważnym krokiem był wybór platformy internetowej, na której odbędzie się konferencja. Konieczne było wykonanie testów kilku platform pod kątem ich dostępności dla osób korzystających z programów udźwiękawiających. Wybór padł na MS Teams. Organizatorzy przygotowali filmowe instruktaże, a także umożliwili każdemu chętnemu wykonanie w dogodnym terminie testu platformy.

13 listopada 2020 r. każdy zasiadł przed swoim komputerem, tabletem lub telefonem, by spędzić przy nim niemal cały dzień. Ze względu na wiele ciekawych tematów zawartych w programie obrady rozpoczęły się już o 8.30, a w związku z wieloma interesującymi dyskusjami potrwały one do 20.00.

W imieniu organizatorów gości przywitała przewodnicząca Komitetu Organizacyjnego i pomysłodawczyni konferencji mgr Joanna Kapias, a następnie Przewodnicząca Zarządu Stowarzyszenia Wsparcia Społecznego Feniks dr Anna Klinik oraz przedstawicielki władz Wydziału Sztuki i Nauk o Edukacji w Cieszynie i Instytutu Pedagogiki Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.

Jak co roku celem konferencji było spotkanie w interdyscyplinarnym gronie oraz zapoznanie się z najnowszymi wynikami badań dotyczących różnych obszarów funkcjonowania osób niewidomych i słabowidzących, a także z doniesieniami praktyków i społeczników działających na rzecz osób z niepełnosprawnością wzroku. Wykład inauguracyjny pt. Pokazać niewidzialne wygłosił prof. dr hab. Bogusław Marek. Następnie, zgodnie z programem konferencji odbyło się pięć sesji, podczas których wygłoszonych zostało 18 referatów. Po każdej sesji organizatorzy zapewnili czas na zadawanie pytań oraz dyskusje, które były naprawdę owocne.

W wydarzeniu wzięło udział łącznie 26 prelegentów związanych m.in. z pedagogiką i tyflopedagogiką, psychologią, socjologią, sztuką, muzealnictwem, filologią, naukami medycznymi - w tym okulistyką, naukami technicznymi oraz naukami przyrodniczymi, a także praktycy, osoby niewidome i słabowidzące oraz działacze społeczni i 148 słuchaczy. Dużym zainteresowaniem cieszyły się końcowe dwa wykłady, których tematyka zaskakiwała. Dr Wanda Diaz Merced, reprezentująca European Gravitational Observatory and Harvard Smithsonian Center for Astrophysics, opowiedziała o swojej działalności naukowej jako niewidoma badaczka kosmosu. Następnie dr hab. Robert Kamiński, reprezentujący Instytut Fizyki Jądrowej PAN w Krakowie, opowiedział o możliwościach badania kosmosu przez osoby niewidome, przy pomocy m.in. sonifikacji cząstek kosmicznych i zaprosił chętnych do udziału w projekcie CREDO. Po ostatnim wystąpieniu dyskusja trwała długo ponad program. Więcej o Konferencji przeczytać można na stronie www.tyflokonferencja.pl.

Organizatorzy i partnerzy:

Konferencja była objęta patronatem dra hab. Krzysztofa Marka Bąka - dziekana Wydziału Sztuki i Nauk o Edukacji w Cieszynie, a także patronatem Instytutu Pedagogiki Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.

<<<powrót do spisu treści

&&

Tak, ale… Orzekanie niepełnosprawności

Stary Kocur

Tok FM i Rynek Zdrowia podały 27 listopada 2020 r., że Szykują się zmiany w systemie orzekania o niepełnosprawności.

Bez wątpienia zmiany te są niezbędne, ale czy są możliwe, jakie to powinny być zmiany, jak je wprowadzić, żeby zaakceptowały je środowiska osób niepełnosprawnych i ich opiekunów, jaki powinien być ich cel? Podobne pytania nurtują mnie i dręczą od dawna, bo sprawa jest wściekle trudna, skomplikowana, złożona, delikatna, ekonomiczna, polityczna i praktyczna.

Czytamy fragmenty wyżej wymienionej publikacji:

„Pełnomocnik Rządu do Spraw Osób Niepełnosprawnych Paweł Wdówik poinformował w Senacie, że trwają prace nad projektem dotyczącym zmian w systemie orzekania. Jedną z zapowiedzi jest scentralizowanie orzecznictwa.

Zamiast dwóch orzeczeń, jak jest obecnie (orzeczenie o niepełnosprawności oraz orzeczenie o potrzebie kształcenia specjalnego), ma być jedno. Wydawać je będzie Krajowe Centrum Orzecznictwa i jego terenowe oddziały. Teraz jedno orzeczenie wydają specjalne miejskie/powiatowe zespoły, a drugie - poradnie psychologiczno-pedagogiczne - informuje Tok FM”.

I dalej:

Z zapowiedzi ministra Wdówika wynika, że po zmianach orzeczenia mają być wydawane na podstawie specjalnej klasyfikacji ICF (Międzynarodowa Klasyfikacja Funkcjonowania, Niepełnosprawności i Zdrowia). Chodzi o orzekanie wyłącznie na podstawie rozmowy z osobą niepełnosprawną czy obserwacji jej zachowania przed zespołem orzekającym.

Łatwo powiedzieć, ale zrobić - a to co innego. Pomyślmy tylko, ilu fachowców będzie wymagał taki system orzekania i czy zaakceptują go osoby niepełnosprawne, zwłaszcza ich opiekunowie. W cytowanej publikacji już mamy zapowiedź trudności. Czytamy:

„Aleksandra Musielak, psycholog, wicedyrektor jednej ze szkół podstawowych w Gdańsku podkreśla, że takie rozwiązanie może wykluczyć z niepełnosprawności dzieci mające niewielkie trudności, które nie są widoczne na pierwszy rzut oka, tj. m.in. wysokofunkcjonujące dzieci ze spektrum autyzmu.

Jej obawy są uzasadnione. Minister Wdówik mówił w Senacie, że jest «nadreprezentacja» orzeczeń dla dzieci z Zespołem Aspergera. Jak podkreślił, takie orzeczenia są wydawane przez poradnie prowadzone przez samorządy, a za orzeczenie niepełnosprawności szkoły dostają więcej środków”.

No i mamy obawy, politykę i ekonomię, ale przede wszystkim mnóstwo osób o niewielkim ubytku sprawności oraz bojowych opiekunów osób niepełnosprawnych.

Z mojego wieloletniego, kociego doświadczenia wynika, że dobrze być sprawną osobą niepełnosprawną. Wynika też, że trudno jest pogodzić się z faktem, że często ta niepełnosprawność nie jest tak wielka, jak chciałyby niektóre osoby wykorzystywać ją do celów, no powiedzmy, materialnych.

Uwagi te dotyczą ludzi, a niekoniecznie polskich pseudoniewidomych czy pseudoniepełnosprawnych. Nie różnią się oni pod tym względem od innych osób honorowo niewidomych. Posłużę się tu greckim przykładem.

PAP/Rynek Zdrowia w dniu 5.04.2012 opublikowały informację pt. Zakinthos: fenomen greckiej wyspy niewidomych. Czytamy fragmenty tej publikacji:

„…grecka wyspa Zakinthos od niedawna znana jest też jako wyspa niewidomych. Greckie ministerstwo zdrowia bada, dlaczego tak wielu jej mieszkańców pobiera zasiłek dla osób dotkniętych ślepotą.

Wśród osób, które zgłosiły się po zasiłek, są taksówkarz oraz myśliwy polujący na ptactwo - twierdzi przedstawiciel lokalnych władz, cytowany przez amerykański dziennik Wall Street Journal.

Według ministerstwa w zeszłym roku zasiłek pobierało około 1,8 proc. z 39 tys. mieszkańców Zakinthos. To około dziewięciokrotnie więcej niż częstotliwość występowania ślepoty w wielu krajach europejskich - wynika z danych Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) z 2004 roku”.

Rząd nakazał weryfikację przez ponowną rejestrację osobistą lub przez osobę upoważnioną. Czytamy dalej:

Tylko 190 spośród 700 osób pobierających zasiłek dla niewidomych na Zakinthos zdecydowało się zarejestrować. Niektórzy tłumaczą, że w kraju gdzie emerytury i płace są coraz skromniejsze, jednym z niewielu sposobów na przetrwanie jest podszywanie się pod osoby niepełnosprawne - pisze WSJ.

No i sprawa się wyjaśniła. A w Polsce, a u nas: Mamy te same żołądki! Chcemy tych samych praw! Precz z dzieleniem opiekunów na lepszych i gorszych! - takie hasła skandowali opiekunowie dorosłych osób z niepełnosprawnością podczas protestu, który rozpoczął się 27 marca 2014 r. przed siedzibą Sejmu.

Tak więc opór może być tęgi, a przecie ci mniej poszkodowani mają większe możliwości domagania się zaspokajania swoich potrzeb. To jednak może nie jest najważniejsze. Moim kocim zdaniem największym zagrożeniem w tym nowym orzecznictwie może być niechęć do rehabilitacji. No, bo i kto zdrowo myślący chciałby się trudzić po to, żeby mieć gorzej, no może członkowie Amerykańskiej Federacji Niewidomych, którzy to chcą płacić podatki i nie korzystać z żadnych ulg ani pomocy osób widzących. Ale u nas, ale w Grecji…

A jak sobie poradzić z takim przypadkiem jak Oscar Pistorius z Republiki Południowej Afryki, który urodził się bez kości strzałkowych i przed ukończeniem pierwszego roku życia stracił obie nogi. Chodzi na protezach z włókna węglowego, a biega tak, że daj Boże naszym lekkoatletom i piłkarzom. Ale może teraz nie biega, bo siedzi w więzieniu, ale to już inna sprawa. Pan ten zakwalifikował się na olimpiadę w Londynie w 2012 r., na olimpiadę, nie na paraolimpiadę. No i funkcjonalnie jest on osobą niepełnosprawną czy nie jest?

Oczywiście, biegaczy bez nóg jest więcej. Jest całkiem sporo osób niepełnosprawnych medycznie a sprawnych funkcjonalnie. Znamy całkowicie niewidomych, którzy w życiu lepiej sobie radzą niż słabowidzące safanduły. Oczywiście, jeżeli osoba słabowidząca nie jest ciemięgą, to ma olbrzymią przewagę nad osobą całkowicie niewidomą. Ale są też całkowicie niewidome fajtłapy i jak się w tym połapać, jak się ustawić? Starać się być samodzielnym w stopniu optymalnym czy safandułą? A może ofermą wystarczy być tylko na komisji?

Kryteria funkcjonalne orzekania niepełnosprawności są bez wątpienia lepsze od kryteriów medycznych, ale niełatwo je stosować. I do tego ten opór honorowych niepełnosprawnych i honorowych niewidomych. A jak zachęcać niewidomych, słabowidzących i ociemniałych do podejmowania wysiłków rehabilitacyjnych wbrew pozornym korzyściom z niepełnosprawności? A może te korzyści nie są pozorne? Ale te dylematy to nie na moją kocią głowę. Do tego niezbędna jest ministerialna głowa.

<<<powrót do spisu treści

&&

Niepotrzebna litość

Teresa Dederko

Niedawno wysłuchałam opowieści opiekunki społecznej i muszę przyznać, że trochę mam żalu do pracowników ośrodków pomocy społecznej, ale też do tych niewidomych, którzy korzystają w nadmiarze z ich wsparcia.

Poznałam więc przypadek kobiety a raczej damy, która, wzbudzając litość swoją niepełnosprawnością, całkiem nieźle się urządziła. Najpierw wychodziła poza kolejnością mieszkanie komunalne, bo co tam rodziny z dziećmi, oni są widzący to niech sobie radzą, a ją spotkało przecież najgorsze nieszczęście. Wynajmować nie będzie, ponieważ nie ma pieniędzy na opłacanie czynszu. Pracę owszem podjęłaby, ale to co jej oferują, jest poniżej jej wysokich kwalifikacji.

Jak już ma się mieszkanie, trzeba je umeblować, więc telefony do radia, telewizji, do wszystkich znajomych z błaganiem o pomoc, no bo jak ona biedna niewidoma ma sama coś kupować. W końcu zaczęła się zwykła codzienność: zakupy, sprzątanie, przygotowanie jakiegoś posiłku; same trudności, które należy pokonać. Poznana sąsiadka odmawia już świadczenia każdego dnia darmowych usług, ale na szczęście w pobliżu znajduje się Ośrodek Pomocy Społecznej, tzw. OPS, tam na pewno pomocy nie odmówią.

W Ośrodku nasza bohaterka domaga się spotkania z panią dyrektor, której opowiada jak ciężko żyje się niewidomej, nawet nie ma kto jej zrobić szklanki herbaty, przygotować kanapki, nie mówiąc już o zrobieniu zakupów. Pani dyrektor lituje się nad tą rozpaczliwą sytuacją i z mety przydziela nieszczęśliwej niewidomej opiekunkę na 3 godziny dziennie.

Teraz można spokojnie wylegiwać się w łóżku, czekając aż przyjdzie służąca, przygotuje śniadanie, sprzątnie i ugotuje obiad, a po południu z asystentem osoby niepełnosprawnej spacer, odwiedziny u znajomych albo inne przyjemności.

Moja znajoma opiekunka raz trafiła na dyżur do tej nieszczęśliwej kobiety i ogarnęła ją złość, bo ma pod opieką jeszcze dwie osoby leżące w domu, którym pomoc jest niezbędna, a że ma przyjaciół wśród niewidomych i zna ich możliwości, poszła do dyrekcji OPS, aby sytuację wyjaśnić.

Tłumaczyła, że nie widząc, naprawdę można wiele rzeczy wykonać i nie ma potrzeby wyręczania podopiecznej w nalewaniu herbaty czy robieniu kanapek. Pani dyrektor nie dała się przekonać, bo przecież brak wzroku jest najgorszym nieszczęściem.

Jak widać z tej historii, niewidoma kobieta wcale nie była taka bezradna. Urządziła sobie wygodne, beztroskie życie, a to że na koszt podatników i innych osób wymagających wsparcia, no cóż - każdy niech sobie radzi.

Innym przykładem nieprawidłowego zachowania pracownika opieki społecznej jest znana w Warszawie przed paroma laty sytuacja nowoociemniałego muzyka. Pan ten po utracie wzroku po opuszczeniu szpitala był zupełnie zagubiony i zachorował na depresję. Pewnie szpital powiadomił OPS o jego przypadku, więc codziennie przynoszono mu obiady, ale nikt się nie zainteresował tym, że podopieczny ciągle chodzi w tym samym, brudnym ubraniu, mieszkania nie sprząta i nawet nie wie, która jest godzina.

Z pewnością nie jest to zła wola opiekunów, jednak jasno wynika, że zupełnie nie są przygotowani do pracy z niewidomym podopiecznym. W tej sytuacji organizacje wspierające osoby z dysfunkcją wzroku koniecznie powinny organizować szkolenia dla pracowników socjalnych i opiekunów społecznych. Z kolei może warto byłoby udzielanie pomocy niewidomym będącym w sile wieku uzależnić od przedstawienia zaświadczenia o odbytym turnusie rehabilitacyjnym, podczas którego nauczą się wykonywania czynności dnia i bezpiecznego poruszania się; chociaż ostatecznie wszystko zależy od nastawienia obydwu stron.

<<<powrót do spisu treści

&&

Poznajmy Bartłomieja Skrzyńskiego

Bożena Lampart

Pełen energii, zachłanny na życie, bogaty w pomysły dotyczące zaznaczenia obecności osób niepełnosprawnych w środowisku społecznym, zaangażowany w ochronę naszych praw otrzymał nagrodę im. Pawła Włodkowica w 2013 roku, przyznaną przez Rzecznika Praw Obywatelskich RP Adama Bodnara.

Bartłomiej Skrzyński (pseudonim Skrzynia) niezłomnie przełamywał bariery w sferze publicznej utrudniające życie ludziom z dysfunkcjami. Przyjaźnie nastawiony do wszystkich sprawiał, że ludzie czuli się lepsi. Pomimo niepełnosprawności narządu ruchu, która przykuła go do wózka inwalidzkiego, z entuzjazmem robił to, co wydawało się nieosiągalne.

Niepełnosprawność u Bartka Skrzyńskiego wykryto w wieku 7 lat, a już w szkole średniej rozpoczął działalność społeczną na rzecz osób z dysfunkcjami. Współtworzył Parlament Młodzieży Wrocławia, pracował jako rzecznik społeczny przy Sejmiku Osób Niepełnosprawnych. Był nauczycielem akademickim i felietonistą. Pełnił funkcję dyrektora Biura Wrocław bez Barier w Urzędzie Miasta Wrocławia, rzecznika prezydenta ds osób niepełnosprawnych, zasiadał w Radzie Społecznej przy Rzeczniku Praw Obywatelskich.

Kampanie społeczne zmieniające niekorzystne postrzeganie ludzi z dysfunkcjami to również jego inicjatywa. Założył i stanął na czele Fundacji W-skersi organizującej integracyjne rejsy dalekomorskie. Pełniąc funkcję nauczyciela akademickiego, prowadził zajęcia sportowe dla studentów, między innymi tenis na wózkach inwalidzkich. Chciał w ten sposób uświadomić osobom pełnosprawnym, że niepełnosprawni równie ciężko godzą się z porażkami i równie często potrafią cieszyć się z sukcesu sportowego.

Uczestnictwo w pracach legislacyjnych w nowelizacji prawa o ruchu drogowym, wspieranie protestu osób niepełnosprawnych w Sejmie, walka o prawo do głosowania to także Bartka Skrzyńskiego zasługa. Więcej szczegółów jego osiągnięć można znaleźć w Wikipedii i we wskazanych tam źródłach.

Aktywność i zaangażowanie Bartłomieja zostały przerwane niespodziewanym odejściem w wieku 41 lat, we wrześniu 2020 roku (zob. Zmarł Bartłomiej Skrzyński, człowiek bardzo nam bliski, członek Rady Społecznej przy RPO, 15.09.2020 r., https://rpo.gov.pl/pl/content/zmarl-bartlomiej-skrzynski-czlowiek-bardzo-nam-bliski-czlonek-rady-spolecznej-przy-rpo). Szczęśliwie, jego walka o ochronę praw osób z niepełnosprawnościami jest kontynuowana przez inne osoby i instytucje pożytku publicznego, którym na sercu leży nasze dobro.

16 listopada 2020 roku na gali wręczono statuetkę przeznaczoną dla laureata nagrody za zaangażowanie na rzecz osób niepełnosprawnych przyznaną przez Rzecznika Praw Obywatelskich RP, którą w tym roku została uhonorowana Pani Hanna Pasterny; wyjątkowo przyznano także szczególne wyróżnienie dla Bartłomieja Skrzyńskiego. Szczegółowe informacje na ten temat można przeczytać na stronie internetowej RPO. To poniekąd hołd Jego pamięci, pasji i żarliwości w tym, co robił najlepiej. Słowa uznania i szacunku dla laureata nagrody specjalnej za postawę wyróżniającą Go wśród innych wygłosił Rzecznik Praw Obywatelskich oraz ks. bp Waldemar Pytel, zwierzchnik diecezji wrocławskiej Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w RP.

Laureaci nagrody Kapituły z poprzednich lat zauważyli, że Bartłomiej Skrzyński był człowiekiem przez duże C, ponieważ nigdy nie spoczywał na laurach po zakończeniu jakiegoś wyzwania. Widział mnóstwo niedoskonałości w przystosowaniu warunków życia dla osób ze szczególnymi potrzebami i wiedział, że ta misja nigdy nie będzie miała końca.

Za postawę godną naśladowania oraz za niezwykłą aktywność w obronie praw osób niepełnosprawnych został także pośmiertnie uhonorowany Złotym Krzyżem Zasługi przez Prezydenta RP Andrzeja Dudę.

<<<powrót do spisu treści

&&

Ogłoszenia

&&

Kupię zegarek brajlowski Rakieta

Osoba niedawno ociemniała chciałaby kupić brajlowski zegarek Rakieta. Zainteresowanemu zależy na tym właśnie modelu, ponieważ na małych, nowoczesnych nie wyczuwa brajlowskich punktów. Jeśli znacie kogoś, kto chciałby sprzedać lub oddać, albo sami macie taki zegarek, z którego już nie korzystacie, proszę o kontakt za pośrednictwem redakcji Sześciopunktu.

Pozdrawiam i życzę wszystkiego najlepszego w nowym roku.

Hania

<<<powrót do spisu treści

&&

Szanowny Czytelniku!

Wesprzyj działalność na rzecz osób niewidomych i słabowidzących, przekazując swój 1% podatku Organizacji Pożytku Publicznego - Fundacji Świat według Ludwika Braille’a, wpisując w roczne rozliczenie PIT numer KRS 0000515560.

Możesz również przekazać dowolną kwotę na numer konta 33 1750 0012 0000 0000 3438 5815 BNP Paribas Bank Polska S.A. z dopiskiem: Darowizna na cele statutowe Fundacji Świat według Ludwika Braille’a. Z góry dziękujemy za wsparcie, życzliwość i zrozumienie.

Fundacja Świat według Ludwika Braille’a

<<<powrót do spisu treści