Sześciopunkt Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących ISSN 2449–6154 Nr 10/103/2024 Październik Wydawca: Fundacja „Świat według Ludwika Braille’a” Adres: ul. Powstania Styczniowego 95D/2 20–706 Lublin Tel.: 697–121–728 Strona internetowa: http://swiatbrajla.org.pl Adres e-mail: biuro@swiatbrajla.org.pl Redaktor naczelny: Teresa Dederko Tel.: 608–096–099 Adres e-mail: redakcja@swiatbrajla.org.pl Kolegium redakcyjne: Przewodniczący: Beata Krać Członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski Na łamach „Sześciopunktu” są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych. Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji. Materiałów niezamówionych nie zwracamy. Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Logo PFRON && SPIS TREŚCI Od redakcji Jesień - Edward Stachura Prawo na co dzień Nowe wyzwania i ułatwienia dla osób niepełnosprawnych - Co oznaczają zmiany w prawie? - Prawnik Zdrowie bardzo ważna rzecz Zmiany chorobowe stopy - Dr Stanisław Rokicki Sport Erik Weihenmayer - niewidomy wspinacz - Radosław Nowicki Kuchnia po naszemu Przekąski i desery - N.G. Z poradnika psychologa Jesienne refleksje - Agata Sierota Z polszczyzną za pan brat Zmierzch autorytetów - Tomasz Matczak Paraolimpiada skasowana - Tomasz Matczak Rehabilitacja kulturalnie Jak nas widzą, tak nas filmują - Paweł Wrzesień Symfonia dostępności! - Anna Haupka Sztuka pod palcami - Magdalena Raczyńska Mini ZOO - Alpaki TuluTulu - Henryka Kwiatkowska Laik - (ku pamięci Pani Zofii Morawskiej) - Grzegorz Kukiełka Galeria literacka z Homerem w tle Spotkanie po latach - Iwona Włodarczyk Nasze sprawy Bezpiecznie dla siebie i otoczenia - Andrzej Koenig Nordic walking - aktywność dla każdego - Jadwiga Bobeł Godzenie się ze starością - Teresa Dederko Jak to z białą laską było - Tadeusz Majewski Ogłoszenie && Od redakcji Drodzy Czytelnicy! W październiku osoby niewidome na całym świecie obchodzą swoje święto - Międzynarodowy Dzień Białej Laski. Z tej okazji wszystkim naszym przyjaciołom, którzy na co dzień muszą pokonywać trudności wynikające z braku wzroku, życzymy dużo wytrwałości, życzliwości otoczenia, zrozumienia u najbliższych i umiejętności zauważania dobrych chwil w życiu. W tym numerze „Sześciopunktu” warto przeczytać artykuł „Jak nas widzą, tak nas filmują”, przedstawiający na kilku przykładach na ile filmy powielają stereotypowy obraz osób niewidomych, a na ile starają się budować go na nowo. W kolejnych dwóch tekstach, zamieszczonych w dziale „Rehabilitacja kulturalnie”, autorki zajęły się tematem dostępności kultury i sztuki dla osób niewidomych. Zapraszamy do „Galerii literackiej”, w której publikujemy wzruszające opowiadanie o miłości, jaka spotyka tracącą wzrok bibliotekarkę z małej miejscowości. Poradnik psychologa z pewnością pomoże zwalczać jesienne smutki i złe nastroje. Jak pisze autorka, „Optymistyczne myślenie warto włączyć zwłaszcza wtedy, gdy w jakiejś sytuacji obawiamy się porażki, a nie ma racjonalnych podstaw, żeby ją przewidywać”. W poradniku dotyczącym zdrowia znajdziemy wskazówki, jak postępować w przypadku różnych schorzeń stopy, a Prawnik wyjaśni przepisy prawa, z którymi spotykamy się w życiu codziennym. W rubryce „Nasze sprawy” przypominamy krótką historię białej laski i jej znaczenie w uzyskiwaniu samodzielności przez osoby niewidome. Zapraszamy do kontaktu z redakcją i biurem Fundacji „Świat według Ludwika Braille'a”. Życzymy ciekawej lektury Zespół redakcyjny && Jesień Edward Stachura Zanurzać zanurzać się w ogrody rudej jesieni i liście zrywać kolejno jakby godziny istnienia Chodzić od drzewa do drzewa od bólu i znowu do bólu cichutko krokiem cierpienia by wiatru nie zbudzić ze snu I liście zrywać bez żalu z uśmiechem ciepłym i smutnym a mały listek ostatni zostawić komuś i umrzeć && Prawo na co dzień Nowe wyzwania i ułatwienia dla osób niepełnosprawnych - Co oznaczają zmiany w prawie? Prawnik Ostatnie zmiany w polskim prawodawstwie wprowadziły nowe zasady dotyczące wsparcia osób niepełnosprawnych, które mogą znacząco wpłynąć na ich życie codzienne oraz warunki pracy. W artykule tym skupimy się na trzech istotnych kwestiach: przedłużeniu ważności orzeczeń o niepełnosprawności, szczegółach zastrzegania numeru PESEL oraz doprecyzowaniu kwestii związanej z nowymi limitami dofinansowania do wynagrodzeń pracowników niepełnosprawnych. Przedłużenie statusu osoby niepełnosprawnej W dniu 3 sierpnia 2024 r. weszła w życie nowelizacja ustawy o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnianiu osób niepełnosprawnych. Nowe przepisy mają na celu zapewnienie ciągłości statusu niepełnosprawności oraz związanych z nim uprawnień, takich jak korzystanie z kart parkingowych, w kontekście masowego wygaśnięcia ważności orzeczeń do dnia 30 września 2024 r. Przedłużenie ważności orzeczeń Zgodnie z ustawą, orzeczenia o niepełnosprawności lub o stopniu niepełnosprawności, które wygasają 30 września 2024 r., mogą zachować ważność do 31 marca 2025 r., pod warunkiem złożenia przez osoby niepełnosprawne wniosku o nowe orzeczenie przed końcem września 2024 r. Ta zmiana jest odpowiedzią na przewidywane skumulowanie wniosków w ostatnich miesiącach przed wygaśnięciem orzeczeń, co mogłoby sparaliżować system orzecznictwa. Dłuższy termin na złożenie wniosku Ustawa wydłuża także termin na wcześniejsze złożenie wniosku o nowe orzeczenie: z 30 dni do 2 miesięcy dla dorosłych oraz do 3 miesięcy dla dzieci poniżej 16. roku życia. Dzięki temu zespoły orzecznicze będą miały więcej czasu na weryfikację wniosków, co pozwoli uniknąć zatorów i opóźnień w wydawaniu nowych decyzji. Karty parkingowe Analogicznie do przedłużenia ważności orzeczeń, przepisy przewidują wydłużenie ważności kart parkingowych dla osób niepełnosprawnych. Karty te będą ważne maksymalnie do 31 marca 2025 r., co daje dodatkowe sześć miesięcy od daty wygaśnięcia orzeczenia. Przepisy przejściowe Nowelizacja zawiera również przepisy przejściowe, które gwarantują, że wszystkie postępowania o ustalenie niepełnosprawności wszczęte przed wejściem w życie nowych przepisów będą rozpatrywane według nowych zasad. Dzięki temu osoby, które rozpoczęły procedurę orzeczniczą przed 3 sierpnia 2024 r., zachowają status niepełnosprawności na podstawie nowych przepisów. Co dalej? Zmiany te są istotne dla setek tysięcy osób niepełnosprawnych w Polsce, które muszą pamiętać o złożeniu wniosku o nowe orzeczenie przed końcem września 2024 r., aby uniknąć problemów z utratą statusu niepełnosprawnego i związanych z tym uprawnień. Warto także zwrócić uwagę na nowy, dłuższy termin na składanie wniosków, co może pomóc w lepszym przygotowaniu się do tego procesu. Nowelizacja, choć wprowadzona w krótkim czasie, jest kluczowa dla zapewnienia płynności systemu wsparcia dla osób niepełnosprawnych. Skutki zastrzeżenia numeru PESEL - Co warto wiedzieć? Od 1 czerwca 2024 r. obowiązują nowe przepisy dotyczące zastrzegania numeru PESEL, które znacząco wpływają na różne aspekty życia codziennego, zwłaszcza w kontekście transakcji finansowych, notarialnych i telekomunikacyjnych. Poniżej omówione zostaną kluczowe konsekwencje zastrzeżenia PESEL. Wypłata gotówki w banku Zastrzeżenie numeru PESEL może uniemożliwić natychmiastową wypłatę gotówki z rachunku bankowego. Jeśli konsument chce wypłacić kwotę przekraczającą trzykrotność minimalnego wynagrodzenia (od 1 lipca 2024 r. to 12.900 zł), a jego PESEL jest zastrzeżony, bank będzie zobowiązany do wstrzymania wypłaty na 12 godzin. Cofnięcie zastrzeżenia w tym okresie nie znosi automatycznie tej blokady - jest to mechanizm mający chronić przed oszustwami, zwłaszcza w przypadku seniorów. Kredyty, leasingi i pożyczki Zanim instytucja finansowa udzieli kredytu, leasingu czy pożyczki, musi zweryfikować, czy numer PESEL klienta nie jest zastrzeżony. Jeśli numer PESEL jest zastrzeżony, umowa nie może zostać zawarta. Konsekwencją zawarcia umowy pomimo zastrzeżenia PESEL jest jej nieważność oraz brak możliwości egzekwowania roszczeń z niej wynikających. Oznacza to, że przed podpisaniem takich umów zastrzeżenie numeru PESEL powinno zostać cofnięte. Usługi telekomunikacyjne W sektorze telekomunikacyjnym zastrzeżenie PESEL chroni przed wyłudzeniem duplikatu karty SIM. Od 1 czerwca 2024 r. dostawcy usług muszą sprawdzić, czy numer PESEL nie jest zastrzeżony, zanim wydadzą kopię karty SIM lub innego urządzenia służącego do identyfikacji abonenta. Jest to dodatkowe zabezpieczenie mające na celu ochronę przed kradzieżą tożsamości. Czynności notarialne Zastrzeżenie numeru PESEL ma również wpływ na czynności notarialne. Notariusz ma obowiązek sprawdzić, czy PESEL jest zastrzeżony, przy transakcjach związanych z nieruchomościami oraz przy sporządzaniu pełnomocnictw dotyczących tychże nieruchomości. Jeśli numer PESEL jest zastrzeżony, notariusz musi odmówić przeprowadzenia czynności, chyba że zastrzeżenie zostanie cofnięte. W przypadku innych czynności notarialnych, notariusz może, ale nie musi, sprawdzać status PESEL w rejestrze i ma prawo odmówić wykonania czynności, jeśli numer jest zastrzeżony. Warto pamiętać, że zastrzeżenie PESEL jest istotnym narzędziem ochrony przed kradzieżą tożsamości, ale wiąże się również z pewnymi ograniczeniami, które mogą wymagać wcześniejszego planowania przy załatwianiu ważnych spraw. Na koniec jeszcze doprecyzowanie informacji zawartych w poprzednim artykule dotyczącym nowych stawek dofinansowania do wynagrodzeń osób niepełnosprawnych, które faktycznie przysługują od lipca 2024 r. Natomiast sama ustawa wprowadzająca te zmiany wchodzi w życie we wrześniu 2024 r. Oznacza to, że przepisy prawne regulujące nowe stawki dofinansowania mają moc wsteczną, co pozwala na zastosowanie wyższych kwot dofinansowania już od lipca, nawet jeśli sama ustawa zacznie obowiązywać dopiero kilka miesięcy później. Ten sposób wprowadzenia zmian pozwala pracodawcom na uzyskanie wyższych dofinansowań, bez konieczności oczekiwania na formalne wejście w życie ustawy, co z kolei wspiera zatrudnianie osób niepełnosprawnych poprzez natychmiastowe zwiększenie wsparcia finansowego. Pracodawcy będą mogli ubiegać się o wyższe dofinansowanie za okres od lipca, po złożeniu odpowiednich korekt. Wcześniejszy przekaz mógł sugerować, że zmiany te będą od razu obowiązujące od lipca, co nie było precyzyjnym przedstawieniem sytuacji. Przepraszam za zbyt duży skrót myślowy w poprzednim artykule. Mam nadzieję, że niniejsze wyjaśnienie rozwiewa wszelkie wątpliwości i pozwoli lepiej zrozumieć sytuację oraz umożliwi właściwe przygotowanie się do nadchodzących zmian. && Zdrowie bardzo ważna rzecz Zmiany chorobowe stopy Dr Stanisław Rokicki Poniżej omówię krótko zmiany chorobowe stopy występujące najczęściej, powodujące dolegliwości bólowe, wzbudzając w nas niepokój. Na prośbę Czytelników zajmę się ostrogą piętową, czyli zapaleniem rozcięgna podeszwowego stopy, w potocznym języku określane jako ostroga piętowa, co powoduje pewne nieporozumienie. Ostroga kości piętowej jest to narośl kostna kości piętowej uwidoczniona nierzadko na zdjęciu bocznym RTG stopy. Natomiast rozcięgno podeszwowe jest pasmem tkanki łącznej biegnącym od przednio-przyśrodkowej okolicy guza piętowego, poprzez przyczepy na wszystkich kościach śródstopia, do palców od strony podeszwowej stopy i jest poprzez ścięgno Achillesa przedłużeniem mięśnia łydki. Można je porównać do napiętego łuku stopy, bo taki kształt, obrazowo rzecz ujmując, ma stopa człowieka, a rozcięgno stanowi jego cięciwę i pełni funkcję amortyzatora stopy. Jako zapalenie rozcięgna podeszwowego stopy określa się zwyrodnienie jego przyczepu bliższego - piętowego, faktycznie niemające cech zapalenia, ale objawiające podobne do niego objawy, powodując w okolicy pięty ból utrudniający chodzenie. Zapalenie rozcięgna podeszwowego rozpoznaje się na podstawie objawów, a badania obrazowe mają znaczenie pomocnicze (MMR, USG, RTG). Objawy te to: - poranny, przeszywający, samoistny niepromieniujący ból okolicy podeszwowej stopy przy pięcie po stronie przyśrodkowej, nasilający się na koniec dnia; - ból samoistny i przy dotyku pięty, który jest najbardziej nasilony przy stawianiu pierwszych kroków, wzmagający się przy dłuższym chodzeniu, powodującym przeciążenie; - ból przy zgięciu grzbietowym palców stopy, czyli ku górze, przy każdym kroku czy skoku. Przyczynami zwiększającymi ryzyko pojawienia się tego schorzenia są: nadwaga, długotrwałe bieganie, praca wymagająca długiego stania, długotrwałego chodzenia, płaskostopie lub stopa wysoko wysklepiona, przykurcze mięśni łydki stopy, różnica długości kończyn dolnych, zmniejszony zakres zgięcia grzbietowego stopy, siedzący tryb życia. Chociaż zapalenie rozcięgna podeszwowego jest najczęstszą przyczyną dolegliwości bólowych stopy, to w rozpoznaniu różnicowym należy uwzględnić urazy, takie jak stłuczenie okolicy pięty, powolne złamanie kości piętowej, rozerwanie rozcięgna podeszwowego. Powody neurologiczne to: ucisk na gałąź nerwową, również na poziomie odcinka lędźwiowo- krzyżowego kręgosłupa, zmiany okolicznych tkanek miękkich, takie jak zanik podściółki tłuszczowej, zapalenie ścięgna Achillesa, niedokrwienie kończyn dolnych, nowotwory kości stopy i neuropatia cukrzycowa. U większości chorych uzyskuje się znaczną poprawę lub ustąpienie dolegliwości bólowych, stosując leczenie zachowawcze: - w pierwszej kolejności regularne ćwiczenia rozciągające rozcięgno podeszwowe, polegające na biernym rozciąganiu (grzbietowe zginanie palców) tej struktury, co daje dwukrotnie większą skuteczność niż rozciąganie samego ścięgna Achillesa. Rozciąganie trwa około 10 sekund, w jednej serii należy wykonać 10 takich rozciągnięć. Pierwszą serię wykonujemy przed wstaniem z łóżka, kolejne dwie serie po odpoczynku bez chodzenia. Wykonujemy je codziennie przez okres 8 tygodni; - ćwiczeniom rozciągającym ścięgno Achillesa wystarczy poświęcić 1 minutę dziennie; - masaż lodem; - niesterydowe leki przeciwzapalne, np. MEL forte, Ketonal, Diklofenak, stosowane pomocniczo (same w sobie dają tylko krótkotrwałą poprawę); - spersonalizowane wkładki odciążające stopę podczas chodzenia i zakładane na noc; - pomocniczo zabiegi fizjoterapeutyczne; - miejscowe stosowanie wstrzyknięć kortykosteroidów, - miejscowe stosowanie toksyny botulinowej; - leczenie falami ultradźwiękowymi, plastrowanie, akupunktura. Leczenie operacyjne można rozważyć u osób, u których wyżej wymienione zabiegi okazały się nieskuteczne. Operacja polega na częściowym przecięciu rozcięgna podeszwowego w okolicy piętowej metodą otwartą lub endoskopowo, lecz jest obarczona licznymi powikłaniami. (Niniejszy artykuł nie ma charakteru pracy naukowej). && Sport Erik Weihenmayer - niewidomy wspinacz Radosław Nowicki Erik Weihenmayer to niewidomy sportowiec, pisarz, mówca motywacyjny i działacz społeczny. Mimo że stracił wzrok w młodym wieku, jego determinacja, pasja do przygód i niezwykłe osiągnięcia uczyniły go symbolem nadziei i motywacji dla milionów ludzi na całym świecie. Młodość Erik Weihenmayer urodził się 23 września 1968 roku w Princeton w stanie New Jersey. Wraz z rodziną przenosił się później do Coral Gables na Florydzie, a następnie także do Hongkongu, by powrócić do Stanów Zjednoczonych i osiedlić się w Connecticut. Kiedy miał piętnaście miesięcy, zdiagnozowano u niego retinopatię barwnikową, rzadką chorobę genetyczną, która stopniowo prowadziła do utraty wzroku. Już w wieku trzynastu lat Erik był całkowicie niewidomy. Początkowo nie potrafił pogodzić się z utratą wzroku, był niechętny nauce alfabetu Braille'a i nie chciał chodzić z białą laską, bowiem starał się funkcjonować jako osoba widząca. Utrata wzroku młodego chłopca mogła załamać, podciąć mu skrzydła i stłumić jego marzenia, ale nie pozwolił, by ciemność zapanowała nad jego życiem. Zamiast poddawać się przeciwnościom, Erik postanowił stawić im czoło. Jego rodzice, a szczególnie ojciec, odgrywali kluczową rolę w tym procesie, zachęcając go do aktywnego życia i nie pozwalając, by niepełnosprawność ograniczała jego możliwości. Erik zaczął angażować się w różne sporty, od zapasów po bieganie, a wkrótce odkrył swoją prawdziwą pasję - wspinaczkę. Droga na szczyt Wspinaczka stała się dla Erika nie tylko formą aktywności fizycznej, ale także sposobem na przełamanie barier i udowodnienie sobie, że może osiągnąć wszystko, co postanowi. Początkowo trenował na ściankach wspinaczkowych i w mniejszych górach, zdobywając doświadczenie i pewność siebie. Jego determinacja i ciężka praca szybko przyniosły rezultaty. W 1995 roku, w wieku 27 lat, Erik dokonał swojego pierwszego znaczącego wyczynu - zdobył szczyt Denali, najwyższy szczyt Ameryki Północnej. To osiągnięcie było zaledwie początkiem jego przygód w świecie górskiej wspinaczki. Mount Everest i 7 szczytów W maju 2001 roku, w wieku 32 lat, Erik Weihenmayer stanął na szczycie Mount Everest, stając się pierwszym niewidomym człowiekiem, który tego dokonał. Zrobił to w towarzystwie kilku innych członków wyprawy, podążając za dźwiękiem dzwonków, które jego współtowarzysze mieli przyczepione do kombinezonów. Za ten wyczyn znalazł się na okładce prestiżowego magazynu „Time”. To osiągnięcie przyniosło mu światową sławę i uznanie, ale dla Erika było to coś więcej niż tylko zdobycie szczytu. Było to potwierdzenie, że nie ma rzeczy niemożliwych, jeśli tylko wierzymy w siebie i mamy odwagę dążyć do swoich marzeń. Jego kolejnym celem stało się zdobycie tzw. Korony Ziemi, czyli najwyższych szczytów wszystkich siedmiu kontynentów. Po zdobyciu Denali (Ameryka Północna) i Mount Everest (Azja), Erik kontynuował swoją podróż, zdobywając kolejne szczyty: Kilimandżaro w Afryce, Elbrus w Europie, Aconcagua w Ameryce Południowej, Vinson na Antarktydzie oraz Carstensz Pyramid w Australii. W 2008 roku, po zdobyciu ostatniego z tych szczytów, Erik stał się pierwszym niewidomym człowiekiem, który ukończył wyzwanie Siedmiu Szczytów. Oprócz tego na swoim koncie ma między innymi wspinaczkę na Ama Dablam, czyli jeden z najtrudniejszych technicznie szczytów w Nepalu oraz McKinley na Alasce. Nie tylko wspinaczka Choć wspinaczka górska jest główną pasją Erika, jego życie pełne jest innych osiągnięć i przygód. Jest on również doświadczonym kajakarzem, uczestniczył w licznych wyprawach pieszych, a także uprawiał skoki spadochronowe. W 2014 roku, razem z niewidomym weteranem marynarki wojennej, Lonnie Bedvellem, przepłynął 277 mil Wielkiego Kanionu na rzece Colorado. Z kolei w 2010 roku w tandemie ukończył wyścig rowerów górskich Leadville 100. Nie byłoby tych wszystkich przygód bez broszurki informacyjnej, na którą Weihenmayer natknął się w młodości. - Krótko po tym, jak oślepłem, otrzymałem biuletyn w alfabecie Braille'a o grupie, która zabierała niewidome dzieci na wspinaczkę skałkową. Zastanawiałem się, kto byłby na tyle szalony, żeby zabrać niewidome dziecko na wspinaczkę skałkową? Ale się zapisałem! Wprawdzie wtedy było dużo walki, ale swoboda stawiania czoła wyzwaniom i rozwiązywania problemów na swojej drodze dodała mi sił i pomogła mi czuć się mniej uwięzionym przez ślepotę. To właśnie to wczesne ziarno przygody rozpaliło we mnie ambicję, która ostatecznie doprowadziła do setek wejść na szczyty na całym świecie i aż na szczyt Mount Everestu - powiedział na swojej stronie internetowej. Erik Weihenmayer nie tylko sam pokonuje własne bariery, ale także aktywnie działa na rzecz innych osób z niepełnosprawnościami. Jest współzałożycielem organizacji No Barriers, której misją jest inspirowanie i wspieranie ludzi do pokonywania własnych ograniczeń, niezależnie od tego, czy są one fizyczne, psychiczne, czy społeczne. No Barriers organizuje wyprawy dla weteranów wojennych, osób z niepełnosprawnościami oraz młodzieży, ucząc ich, jak radzić sobie z trudnościami i osiągać cele, które wydają się niemożliwe do zrealizowania. Książki i filmy Erik Weihenmayer jest również autorem kilku książek, w których dzieli się swoimi doświadczeniami i przemyśleniami na temat życia, pasji i pokonywania barier. Jego pierwsza książka, "Touch the Top of the World", opowiada o jego drodze do zdobycia Mount Everest. Erik opisuje w niej swoje dzieciństwo, zmagania z utratą wzroku oraz niezwykłą podróż, która doprowadziła go na szczyt świata. Kolejna książka, "The Adversity Advantage", napisana wspólnie z dr. Paulem Stoltzem, skupia się na tym, jak wykorzystać przeciwności losu jako siłę napędową do osiągania sukcesów. W 2017 roku ukazała się jego trzecia książka, "No Barriers: A Blind Man's Journey to Kayak the Grand Canyon". Opisuje w niej swoje przygody związane z przeprawą przez Grand Canyon, ale także dzieli się głębszymi refleksjami na temat życia i wyzwań, z którymi musiał się zmierzyć. Na podstawie jego życia powstało również kilka filmów dokumentalnych, które ukazują jego niesamowitą podróż przez życie i inspirują do pokonywania własnych ograniczeń. Dokument o jego wspinaczce na Mount Everest „Dalej niż oko może zobaczyć” został uznany przez „Men's Journal” za jeden z 20 najlepszych filmów przygodowych wszechczasów. Był nominowany do dwóch nagród Emmy i zdobył 21 nagród na międzynarodowych festiwalach filmowych. W 2004 roku Weihenmayer i jego towarzysze wyszkolili grupę niewidomych tybetańskich studentów, a następnie poprowadzili ich na wysokość 22 tysiące stóp po północnej stronie Everestu. Na tej podstawie został nakręcony dokument „Blindsight”, który zdobył nagrody People's Choice Avards na festiwalach w Londynie, Los Angeles i Berlinie. Weihenmayer wystąpił też w filmie „Wysoki Teren”, dokumentującym rannych weteranów wojennych, którzy przy współudziale zespołu Erika wyruszyli na himalajską wyprawę wspinaczkową. Weihenmayer to nie tylko wybitny alpinista, ale także inspiracja dla ludzi na całym świecie. Jego życie i osiągnięcia pokazują, że z determinacją, ciężką pracą i wsparciem innych można pokonać każdą przeszkodę. Stał się symbolem dla wszystkich, którzy walczą z przeciwnościami losu, pokazując, że życie bez granic jest możliwe, niezależnie od tego, z jakimi trudnościami się mierzymy oraz inspiracją do tego, by nigdy się nie poddawać i dążyć do realizacji swoich marzeń. && Kuchnia po naszemu Przekąski i desery N.G. Figi faszerowane Nie podaję dokładnych ilości poszczególnych składników. Zależą one od liczby gości przy stole. Zawsze warto mieć przygotowanych kilka fig więcej. Są niezwykle apetyczne. Składniki: * dokładnie umyte świeże figi, * serek kozi, * połówki orzechów włoskich, * płynny miód. Wykonanie: z fig delikatnie ścinamy wierzch z ogonkiem, nacinamy na krzyż, ale nie do końca. W powstały dołek wkładamy łyżeczkę serka, lekko dociskamy połówką orzecha i łyżeczką lejemy odrobinę miodu. Podajemy nieco schłodzone w lodówce. Takimi figami delektują się turyści odwiedzający okolice Malagi. Domowe markizy wytrawne Składniki: * okrągłe krakersy, * dowolny serek śmietankowy, * łosoś wędzony, * pieprz mielony, * pęczek koperku. Wykonanie: wędzonego łososia drobno siekamy, dokładnie mieszamy z serkiem i doprawiamy świeżo zmielonym pieprzem. Koperek płuczemy, osuszamy, siekamy drobno i rozsypujemy na płaskim talerzu. Na krakersa łyżeczką nakładamy pastę serowo-łososiową i przykrywamy drugim krakersem. Powstałe kółeczko przetaczamy po koperku i układamy na tacy obok innych przekąsek. Jest to bardzo prosta i łatwa do wykonania przekąska. Aby otrzymać przysmak deserowy, wystarczy zmienić składniki, a wykonanie pozostaje bez zmian. Markizy domowe deserowe Składniki: * okrągłe krakersy, * gęsty serek waniliowy - idealny jest Czarnocin lub dobrej jakości biały ser tłusty, * drobno posiekane migdały lub dowolne orzechy albo kakao; do przyprawienia sera można użyć wanilię, cynamon, łyżkę rumu - co kto lubi. Po sklejeniu krakersów serkiem pamiętajmy o przetoczeniu kółeczka po dodatkach, aby uzyskać efekt smakowy i kolorystyczny. Te przekąski najsmaczniejsze są w dniu przygotowania. && Z poradnika psychologa Jesienne refleksje Agata Sierota Zapach palonych jesienią suchych liści zawsze przypomina mi moje licealne zakochanie. Chodziliśmy pod rękę po Ogrodzie Saskim pełnym kolorów. Były tylko te liście i my… Nie żałuję, że nic z tego nie wyszło, dziś oboje mamy swoje rodziny. Z perspektywy czasu widzę, że raczej pasowaliśmy do siebie jako przyjaciele, nie - para. Chyba na tamten czas oboje nie wiedzieliśmy tak do końca, czego od siebie chcemy. Dziś wspominam to uczucie z sentymentem. W tamtych czasach mieliśmy w klasie paczkę przyjaciół: dwóch chłopaków, kilka dziewczyn. Trudno dziś uwierzyć, ale do wspaniałej zabawy, nawet gdy ukończyliśmy już 18 lat, nie potrzebowaliśmy alkoholu. Nikt z nas nie palił papierosów. Na spotkania przygotowywaliśmy przekąski, dekorowaliśmy mieszkanie. U mnie zorganizowaliśmy kiedyś imprezę chińską. Pod sufitem zawiesiliśmy lampiony i ogromnego papierowego smoka. Oczywiście, był poczęstunek w stylu chińskim jedzony pałeczkami. Pamiętam to uczucie radości i beztroski, gdy graliśmy podczas spotkania w różne gry i zgadywanki. Sąsiedzi nie musieli wzywać policji na interwencje, nikt nie robił relacji na facebooku, którą mogliby oblegać hejterzy ze swoimi złośliwymi komentarzami. Chyba jestem osobą starej daty, na co w sumie wskazuje mój PESEL, ale dziwię się potrzebie obnoszenia się ze wszystkimi swoimi życiowymi zdarzeniami w mediach społecznościowych. Ja również mam potrzebę dzielenia się tym, co przeżywam i chcę akceptacji innych, ale nie w ten sposób. Może brakuje mi odwagi, by wystawiać moje życie na widok publiczny. Co właściwie oznacza, że ktoś „polubił” mój post, co i czy mam odpowiedzieć na krytyczny komentarz? Taaak, boję się krytyki i chyba jestem na to wszystko za stara… Myślę często o starości i czasem o śmierci. Takie myśli przychodzą nie tylko jesienią, ale szybciej zapadający zmrok, koc i szklanka z gorącą herbatą przy wyłączonym telewizorze sprzyjają refleksjom. Oglądanie swoich zmarszczek w lustrze przynosi dziwny spokój i codziennie przypomina, że trzeba się cieszyć tym, co mam dzisiaj tu i teraz. Jesień to niestety dla wielu osób czas zmagania się ze stanami depresyjnymi. Niepokoi mnie to, że wielu znajomych, gdy mają gorsze samopoczucie, zaczynają korzystać z farmakoterapii. Leki antydepresyjne może wypisać teraz lekarz rodzinny i niestety rzadko kiedy proponuje on pacjentowi najpierw terapię. No cóż, może dlatego, że jestem psychologiem, uważam, że w wielu sytuacjach przyjmowanie samych leków nie pomoże, choć w niektórych stanach jest niezbędne. Gdy ktoś tkwi w sytuacji, która wywołuje stan depresyjny i nie próbuje czegoś z nią zrobić, trudno się dziwić, że leki pomagają tylko na chwilę. Wiem, że nie wszystko można zmienić. Trudno często o inną pracę, większe zarobki czy lepsze związki. Partner czy partnerka, a nawet tzw. przyjaciele także bywają źródłami stresu, ale często ogarnia nas strach przed zmianą i samotnością. Jednak w każdej sytuacji, gdy czujemy się naprawdę źle, warto zacząć od analizy: co właściwie przynosi mi największe stresy i czy któregoś z tych czynników nie mogę zmienić. Czasem nie możemy w danym momencie zmienić pracy czy mieszkania, można jednak zmienić swoje myślenie o sytuacji, w której jesteśmy. Wiele naszego cierpienia w życiu wynika nie tyle z samych faktów, co z naszych przekonań. Korzystając z długich jesiennych wieczorów, zamiast poddawać się depresji, może warto poświęcić trochę czasu na to, jak pewne nasze życiowe sprawy widzimy i czy w tej kwestii nie można czegoś zrobić. Nie do końca chcę tu pisać o tzw. pozytywnym myśleniu, choć ono również ma w naszym życiu swoje ważne funkcje. Optymistyczne myślenie warto włączyć zwłaszcza wtedy, gdy w jakiejś sytuacji obawiamy się porażki, a nie ma racjonalnych podstaw, żeby ją przewidywać. Na przykład staramy się o jakąś dotację i z góry zakładamy, że jej nie dostaniemy lub mamy kogoś poznać, a w naszej głowie już się kłębią myśli: „Pewnie mnie nie polubi, nie spodobam się jej, będzie jej przeszkadzał mój deficyt wzroku”. Nie chodzi też o bezkrytyczną wiarę we wszystkie nasze poczynania, ale warto, gdy przychodzą negatywne myśli, zastanowić się, na ile są one racjonalne. Wiele osób twierdzi, że nie jest łatwo zmienić pesymistyczne myślenie, ale wiele z nich - nawet nie próbowało. Wróćmy jeszcze do naszych nastawień. Jeśli np. traktujemy innych z podejrzliwością, zakładając ich złe intencje, zwykłe słowa, które miały sprawić nam przyjemność, mogą stać się źródłem cierpienia i stresu. Wyobraźmy sobie, że spotykamy sąsiadkę, która mówi „Dzień dobry. Ślicznie dziś pani wygląda”. Może być tak, że sąsiadce naprawdę spodobała się nasza nowa sukienka, tymczasem, jeśli jesteśmy podejrzliwi, mogą w naszej głowie pojawiać się myśli: „na pewno mi współczuje, że jestem niewidoma, chce specjalnie coś miłego powiedzieć” albo „wie, że nie widzę, po co taka uwaga” i obniżony nastrój już gotowy. Można uczyć się zmiany myślenia, stosując z pomocą terapeuty albo samemu techniki racjonalnej terapii zachowań (ang. Rational Behaviour Therapy RBT). Oparta jest ona na modelu terapii poznawczo-behawioralnej, nastawionej na samopomoc. RTZ uczy, jak radzić sobie z codziennymi kłopotami i stresem, problemami osobistymi i rodzinnymi, uzależnieniami, depresją, żałobą, stanami lękowymi i natręctwami, zespołem wypalenia zawodowego, a nawet poważną chorobą (np. nowotwór złośliwy). Podstawą racjonalnej terapii zachowania jest założenie, że nie fakty wywołują nasze emocje, ale nasze przekonania o tych faktach. Założenie to jest oparte na filozofii stoickiej, której przedstawicielem był Epiktet. Warto zapoznać się z jednym z podręczników RTZ, na przykład Magdaleny Bara. By zachęcić, oto Pięć pytań zdrowego myślenia. Mogą one pomóc w skutecznej ocenie naszych przekonań pod względem ich wartości dla naszego zdrowia: zarówno psychicznego, jak i fizycznego. Gdy otuleni kocem w jesienny wieczór myślimy: „nigdy nic mi się nie udaje”, zadajmy sobie pytanie: czy ta myśl jest oparta na faktach? Przekonania, np. „jestem mało wartościowa”, „ludzie zazwyczaj mnie ignorują” itp. wynikają często z doświadczeń w dzieciństwie, zachowań rodziców i bliskich, które przyczyniły się do ich ukształtowania. Bardzo często nie mają one odbicia w rzeczywistości. Gdy się zastanowimy, okazuje się np., że, mimo takiego przekonania, odnieśliśmy wiele sukcesów, a otoczenie zwraca na nas uwagę. Zawsze należy zrobić „stop”, gdy pojawia się w nas negatywna myśl i zastanowić się, na ile jest ona racjonalna. Pozostałe pytania zdrowego myślenia dotyczą tego, na ile to przekonanie nam służy: czy chroni moje życie i zdrowie, pozwala osiągać bliższe i dalsze cele, ułatwia rozwiązywać konflikty lub ich unikać? Odpowiedzmy na każde pytanie osobno, a na koniec zastanówmy się: czy to przekonanie pozwala mi czuć się tak, jak chciałabym się czuć? Czy coś pomoże taka analiza RTZ? Tysiącom osób pomogła. Może warto więc poświęcić na nią trochę czasu, zwłaszcza gdy czujemy się przytłoczeni, zmęczeni życiem w ten jesienny czas. Każdy ma swoje metody na przezwyciężanie smutnych nastrojów: jedni spotykają się z bliskimi, życzliwymi osobami, poświęcają się swoim pasjom czy dają upust emocjom w pięknej poezji. Najważniejsze, żeby się nie poddawać, czuć, że trzymamy życie w swoich rękach. Szukajmy swoich mocnych stron i nie bójmy się prosić o pomoc. Życzę Wam wszystkim, by ta jesień była czasem pięknych refleksji. Każde drzewo musi utracić jesienią swoje liście, by wiosną odrodzić się na nowo. && Z polszczyzną za pan brat Zmierzch autorytetów Tomasz Matczak Na początku lipca bieżącego roku w TVP Info. ukazał się wywiad z profesorem Jerzym Bralczykiem. Znany językoznawca został przepytany przez grono młodych dziennikarzy i z pewnością było to nie tylko zderzenie pokoleniowe, ale i kulturowe. Wywiad ten odbił się szerokim echem przede wszystkim w polskich social mediach, a to za sprawą jednej wypowiedzi profesora. Zaczęło się od pytania o wkradające się obecnie do polszczyzny sformułowanie „osoby nieludzkie”, oznaczające zwierzęta. Używający go pragną w ten sposób podkreślić swoistą godność naszych braci mniejszych, jak zwykł mawiać o przedstawicielach fauny święty Franciszek. Najwyraźniej jego sformułowanie nie dość dobrze oddaje rzeczywistość, skoro niektórzy postulują nadać zwierzętom językowo status osoby. W opinii profesora Bralczyka jest to zbyt daleko idąca konstrukcja gramatyczna i osobiście jej nie popiera. Na swoje nieszczęście rozszerzył odpowiedź o argument, który rozgrzał do czerwoności polskie social media. Otóż profesor Jerzy Bralczyk śmiał stwierdzić, że jego zdaniem pies nie umiera, lecz zdycha, a także psa się nie adoptuje, bo adopcja zarezerwowana jest dla dzieci. Na pytanie, dlaczego pies nie umiera, skoro żyje, a czasownika „żyć” używa się tak samo w stosunku do ludzi, jak i do zwierząt, odparł: - A dlaczego zwierzę ma mordę, a nie twarz, żre, a nie je i ma sierść zamiast włosów? Słowa profesora wywołały prawdziwą burzę! Odsądzono go niemalże od czci i wiary, nazwano nieempatycznym starcem i generalnie prawie wyklęto. Dotąd uznawany za sympatycznego, niezwykle inteligentnego, błyskotliwego oraz pełnego humoru, stał się w jednej chwili dla części społeczeństwa wrogiem numer jeden. To trochę tak, oczywiście zachowując odpowiednie proporcje, jakby laik spierał się na gruncie fizyki z Einsteinem. Profesor Bralczyk nie odkrył niczego nowego. W polszczyźnie śmierć zwierzęcia od zarania dziejów określa się czasownikiem „zdychać”. Jedynym wyjątkiem, co zauważył sam profesor następnego dnia, gdy dziennikarze skontaktowali się z nim, aby prosić o komentarz do całego zamieszania w sieci, są pszczoły, bo tylko o nich mawiano, że umierają. Wyjaśnił ponadto, że czasownik „zdychać” pochodzi od słów: „dech”, „oddech”. Wśród argumentów obrońców mówienia o umieraniu zwierząt pojawiały się między innymi cytaty z innych językoznawców, którzy nie tak radykalnie podchodzą do tematu, jak profesor Bralczyk, a także nieśmiertelna opinia o nieuchronnej transformacji języka, czyli jego liberalizacji i konieczności dostosowania się do panujących trendów. Niektórzy sięgali po odniesienia do sfery uczuć, udowadniając, że zwierzęta są obecnie członkami rodzin, a nie jedynie domownikami oraz, że z uwagi na więź łączącą pupila z właścicielem, zasadne jest używanie czasownika „umierać”. Z argumentami grającymi na emocjach nie ma sensu dyskutować, bo po prostu się nie da. Już dawno zauważyłem, że zwierzęta są kochane i kochają. Na szczęście wciąż jeszcze wyłącznie w duchowo-emocjonalnym sensie, bo póki co nie słyszałem, aby ktoś kopulację zwierząt określał tym samym mianem, co ludzki akt seksualny, aczkolwiek nie mam złudzeń, że i do tego prędzej czy później dojdzie. Tylko w imię czego? Tylko po co? Czy naprawdę nomenklatura jest tak ważna, że nawet uznanego i lubianego językoznawcę zaczyna się traktować z lekceważeniem, gdy jego opinie nie są poprawne politycznie? Ileż to już razy pisałem, że poprawność polityczna niewiele ma wspólnego z językową? Robienie ze zwierząt osób niczego im nie doda. Twierdzenie, że sposób mówienia może poprawić ich sytuację nie ma żadnego poparcia w faktach. To nam się tak wydaje, a koniowi naprawdę jest obojętne, czy żre, czy też konsumuje, byleby nie był głodny. Oczywiście, że w języku zachodzą zmiany. To ogólnie znany i widoczny fakt. Zmiany te zachodzą czasem nawet wbrew oczekiwaniom i opiniom językoznawców. Formy niegdyś uznawane za niepoprawne zyskują status dopuszczalnych, a słowa rozszerzają swe znaczenia. Tak się działo, dzieje i dziać będzie. Trudno oprzeć się jednak wrażeniu, że coraz częściej wypływa to nie z przyczyn naturalnych, a pobudek ideologicznych. To także opinia profesora Bralczyka, pod którą podpisuję się oboma rękoma względnie obiema rękami. Może dlatego, że jestem starym zgredem? Oczywiście nie każdy musi się zgadzać z profesorem Bralczykiem w kwestiach językowych. Tylko w takim razie, gdzie szukać autorytetów? Może faktycznie to już zmierzch specjalistów i nadchodzi era panowania wszechwiedzących influencerów lub sztucznej inteligencji? Po co nam profesorowie i naukowcy, skoro wystarczą różnego autoramentu aktywiści? && Paraolimpiada skasowana Tomasz Matczak Na przełomie lipca i sierpnia 2024 roku w Paryżu odbywały się Igrzyska Olimpijskie. Rozgrywane co cztery lata zawody są dla sportowców z całego świata wyjątkowym wydarzeniem. Tradycyjnie po ich zakończeniu na areny sportowe wkraczają osoby z niepełnosprawnościami, aby rywalizować w swoich dyscyplinach. Do niedawna, bo do 13 lipca 2023 roku, nazywano ich paraolimpijczykami, a imprezę paraolimpiadą. To jednak już przeszłość, choć niewielu z nas zdaje sobie z tego sprawę. Na mocy ustawy z 13 lipca 2023 roku o zmianie ustawy o sporcie obecnie należy używać określeń paralimpiada i paralimpijczycy. Dlaczego usunięto literę o? Ma to związek z anglojęzyczną nomenklaturą. Międzynarodowa nazwa zawodów rangi olimpiady dla sportowców z niepełnosprawnościami brzmi: International Paralimpic Games. W Polsce postanowiono zatem dostosować do niej używane dotąd określenie. W języku angielskim przedrostek para oznacza m. in. równoległość. Połączenie go z rzeczownikiem „olimpic” podkreśla bliskość, równorzędność i równą rangę obu wydarzeń. Wprowadzenie zmiany nazewnictwa polskiego argumentowano dostosowaniem do międzynarodowych standardów, co miało ułatwić komunikację i zapewnić uniknięcie nieporozumień. Inicjatorem zmian był Polski Komitet Olimpijski. Ustawa zmieniająca nomenklaturę z paraolimpiada na paralimpiada przeszła niemalże niezauważona. Jest to tym bardziej zastanawiające, że Rada Języka Polskiego krytycznie wypowiada się o nowym słowie. Nikt nie konsultował z tym organem poprawności nowego rzeczownika, a RJP określa formę „paralimpiada” wręcz jako błędną. Niemniej zmiany zostały ustawowo zatwierdzone i wprowadzone w życie 31 sierpnia 2023 roku, czy się to komuś podoba, czy nie. Co ciekawe, w międzynarodowej nazwie paralimpic games literę o pominięto z rozmysłem. Jakie argumenty za tym przemówiły? Dla mnie dość dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że tak duży nacisk kładzie się na równą rangę olimpiady i paralimpiady. Chodziło bowiem o… wyraźne rozróżnienie tych wydarzeń! Z jednej strony zatem równość, a z drugiej odrębność i to do tego stopnia, że podczas paralimpiady nie wolno jest używać symbolu pięciu olimpijskich kół. Diabeł, jak mówi przysłowie, tkwi w szczegółach. && Rehabilitacja kulturalnie Jak nas widzą, tak nas filmują Paweł Wrzesień Znaczna część społeczeństwa, która nie ma na co dzień kontaktu z osobami niepełnosprawnymi, a w szczególności niewidomymi, wyrabia sobie opinię na ich temat na podstawie szczątkowych, uproszczonych przekazów. Łatwo wówczas o przyjmowanie za prawdę stereotypów, zarówno tych negatywnych, jak i pozytywnych. Niezależnie od rodzaju, stereotypy prowadzą zwykle do krzywdzących, błędnych przekonań, odzierają osoby z niepełnosprawnością z cech indywidualnych, tworząc z nich masę z przyklejoną etykietką. Wiele informacji o świecie i ludziach czerpie się obecnie z kultury popularnej, a w szczególności filmu, będącego siłą kształtującą świadomość ogromnych grup społecznych. Kompulsywne pochłanianie seriali Netflix'a stało się ulubionym wieczornym i weekendowym sportem tysięcy ludzi. Nowe, podobne mu platformy pojawiają się jak grzyby po deszczu, osiągając ogromną oglądalność i mniej lub bardziej celowo kształtując poglądy i obyczaje odbiorców. Może warto zatem na kilku przykładach współczesnych międzynarodowych produkcji przeanalizować na ile powielają one stereotypowy obraz osób niewidomych, a na ile starają się budować go na nowo, w oparciu o realia a nie mity? Niezwykłą popularnością wśród widzów cieszy się kręcony od 2015 do 2018 roku serial „Daredevil”. Opowiada historię niewidomego prawnika Matta Murdock'a, który walczy ze złem w nowojorskim Hell's Kitchen. Stracił wzrok jako dziecko na skutek zderzenia z ciężarówką przewożącą chemikalia. Nie przeszkodziło mu to w zdobyciu prawniczego wykształcenia. W ciągu dnia wraz z przyjacielem prowadzi kancelarię prawną, a nocą zmienia się w walczącego ze złem mściciela. Jak na superbohatera przystało. Matt jest obdarzony nadnaturalnymi zdolnościami, jak zmysł radaru, wręcz perfekcyjna umiejętność walki czy talent detektywistyczny. Twórcy podkreślili, że utrata wzroku spowodowała u Murdock'a wyostrzenie innych zmysłów, dzięki czemu sprawnie działa nocą, przebrany w kostium diabła, stąd też jego tytułowy pseudonim. Postać ta ma swój rodowód w świecie komiksów firmy Marvel, gdzie pojawiła się już w latach 60. Serial nie jest tylko zbiorem scen mrożących krew w żyłach, często porusza problemy dylematów moralnych, granic zła, winy i odpowiedzialności. Sam Daredevil nie jest również wyłącznie postacią pozytywną, w kolejnych odcinkach serialu często musi mierzyć się z własnymi demonami i mrocznymi przejściami z przeszłości. „Księga ocalenia” (angielski tytuł „The Book of Eli”) to film z 2010 roku przedstawiający wizję świata zniszczonego przez katastrofę nuklearną. Jak często bywa w postapokaliptycznych wizjach, od zagłady ocaleli nieliczni, dumna współczesna cywilizacja legła w gruzach, a zdziesiątkowana ludzkość próbuje stanąć na nogi, poszukując fundamentalnych wartości, na których mogłaby się oprzeć. Główną postacią jest niewidomy Eli, który wędruje przez pustynię, niosąc księgę, która okazuje się być ostatnim ocalałym egzemplarzem Biblii. Eli jest mądry i szlachetny, a mimo braku wzroku świetnie walczy i umie stawiać czoła niebezpieczeństwom. To swoisty film drogi, w trakcie której spotykamy dobre i złe postaci. Jedną z nich jest Carnegie - czarny charakter pragnący odebrać niewidomemu Biblię, aby z jej pomocą zdobyć władzę. Nie zdradzając zakończenia tej symbolicznej opowieści, można zauważyć, że stawia ona pytanie o to, czy doświadczona katastrofą ludzkość będzie potrafiła podążać za głosem elementarnych wartości, czy znów da się ponieść chciwości, żądzy władzy i dominacji nad słabszymi. Film „Widzę tylko ciebie” (angielski tytuł: „All I see is you”) z 2016 roku to historia niewidomej Giny, żyjącej w Bangkoku wraz ze swym pełnosprawnym mężem James'em. Mąż opiekuje się nią na co dzień, ponieważ kobieta nie jest samodzielna. Pozostają w bliskiej relacji, opartej jednak na jej uzależnieniu od partnera. Sytuacja zmienia się, gdy na skutek operacji Gina odzyskuje wzrok w jednym oku. Większa niezależność pozwala jej spojrzeć z dystansem na swój związek i dostrzec wady i sekrety męża, których nie była świadoma jako osoba całkowicie niewidoma. Odkrywa na własne oczy, że mąż w wielu kwestiach mijał się z prawdą, co pozwalało mu utrzymać nad nią kontrolę i że tak naprawdę, największą wartością w ich relacji była dla Jamesa zależność i podporządkowanie żony uzależnionej od jego opieki. „Ślepy los” (po angielsku: „Blindsight”) to film dokumentalny z 2006 roku opowiadający historię grupy niewidomych tybetańskich dzieci, które podejmują się niezwykłego wyzwania - wspinaczki na jeden z najwyższych szczytów w Himalajach, Lhakpa Ri, znajdujący się na wysokości 7045 metrów. Dzieci są wychowankami szkoły założonej przez Sabriye Tenberken, niemiecką niewidomą działaczkę, która sama przebyła wiele trudności. Dołączył do nich Erik Weihenmayer, pierwszy niewidomy człowiek, który zdobył Mount Everest, inspirując je do podjęcia tej niecodziennej wyprawy. Film ukazuje nie tylko fizyczne wyzwania związane z ekstremalną wspinaczką, ale także zgłębia emocjonalne i psychologiczne zmagania uczestników. Opowiada o ich zderzeniu z ograniczeniami, które narzuca społeczeństwo oraz o tym, jak starają się przezwyciężyć fizyczne i mentalne bariery. To opowieść o odwadze, wytrwałości i sile ludzkiego ducha w obliczu przeciwności losu. Film "Nie oddychaj" (angielski tytuł: "Don't Breathe") z 2016 roku to thriller, który opowiada o trójce młodych włamywaczy: Rocky, Alex i Money. Specjalizują się w drobnych kradzieżach i planują swój ostatni, największy skok, który ma zapewnić im dostatnie życie. Celem staje się dom niewidomego Normana Nordstroma, mieszkającego w opuszczonej części Detroit. Dowiadują się, że w jego domu znajduje się duża suma pieniędzy, którą chcą ukraść. Jednakże, kiedy włamują się do środka, szybko odkrywają, że ich ofiara, choć niewidoma, jest znacznie bardziej niebezpieczna niż się spodziewali. Mężczyzna, który okazuje się być weteranem wojennym, ma doskonały słuch i jest niezwykle zdeterminowany, by bronić swojego domu. Wkrótce złodzieje stają się ofiarami w śmiertelnej grze, walcząc o przetrwanie w ciemnych korytarzach budynku, który staje się pułapką. Film buduje napięcie poprzez klaustrofobiczne otoczenie i bezwzględną naturę niewidomego mężczyzny, który nie cofnie się przed niczym, aby powstrzymać włamywaczy. "Nie oddychaj" to historia o przetrwaniu, pełna zwrotów akcji i zaskakujących momentów, która trzyma widza w napięciu do samego końca. Osoby niewidome bywają bohaterami najróżniejszych gatunków filmowych, od dokumentu, poprzez dramat psychologiczny, aż do thrillera czy fantasy. Jest to zaletą, albowiem widza trzeba zaciekawić i utrzymać jego uwagę przed ekranem, aby w atrakcyjnym opakowaniu przekazać mu pewne uniwersalne prawdy. Oglądając mrożący krew w żyłach horror, może nie zdawać sobie nawet do końca sprawy, że poza ciekawą historią, w jego świadomości zakiełkuje również myśl, iż osoba niewidoma nie zawsze musi grać rolę podopiecznego, oczekującego wsparcia innych i zależnego od ich woli, ale sama jest w stanie nadać bieg wypadkom, nawet jeśli oznacza to śmiertelną rozgrywkę z włamywaczami. Podobnie inne filmy ukazują podmiotowość pomimo niepełnosprawności, zmagania z własnymi dysfunkcjami i stereotypowym postrzeganiem przez społeczeństwo. Oczywiście, można narzekać, że np. Daredevil to postać czysto fikcyjna, nie mająca nic wspólnego z żadnym żyjącym niewidomym. Czy jednak postaci, jak Superman lub Batman nie stały się już dawno bohaterami zbiorowej wyobraźni, kojarząc się z odwagą, siłą i prawością? Czemu więc osoby z niepełnosprawnością nie miałyby wśród nich mieć swojego reprezentanta? Poza typowymi „bajkami” dla dorosłych można odnaleźć także historie inspirowane prawdziwym życiem lub takie, które mogłyby się wydarzyć z dużą dozą prawdopodobieństwa, jak choćby historia odzyskującej wzrok Giny. Manipulacja i kłamstwa stosowane przez męża kobiety są wyraźnym wskazaniem, jak ważna jest samodzielność i niezależność osób niepełnosprawnych jako fundament budowania relacji z bliskimi, opartych na równych prawach. Te i wiele innych filmów z ostatnich lat stanowią pozytywny przykład przełamania stereotypów związanych z brakiem wzroku. Z radością możemy śledzić losy sprawczych, twórczych i silnych ciałem i duchem niewidomych, coraz częściej są one także wyposażone w audiodeskrypcję. Pozostaje więc mieć nadzieję, że zasada „jak cię widzą, tak cię piszą” działa również w drugą stronę i wpłynie na dalsze zmiany świadomości społecznej. && Symfonia dostępności! Anna Haupka Bardzo ważne jest, aby każdy z nas miał równy dostęp do wydarzeń kulturalnych, bez względu na sprawność czy zasobność portfela. W niniejszym artykule przyjrzymy się działaniom na rzecz dostępności dla osób ze szczególnymi potrzebami w prestiżowej instytucji kultury, jaką jest Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia w Katowicach (NOSPR), od lat z zaangażowaniem dążąca do tego, aby stać się instytucją w pełni dostępną dla wszystkich miłośników muzyki. Podejmowane inicjatywy mają na celu eliminowanie barier w dostępie do kultury i stworzenie przyjaznej przestrzeni, w której każdy meloman czuje się komfortowo. Historia i budowa Budynek NOSPR to imponująca bryła nowoczesnej architektury. Historia jego powstania łączy się z rewitalizacją terenów po dawnej Kopalni Węgla Kamiennego Katowice. W 2008 roku rozstrzygnięto międzynarodowy konkurs architektoniczny na projekt nowej siedziby NOSPR. Zwycięzcą został zespół pracowni Tomasza Koniora, którego wizja prostej, stonowanej bryły o ukrytych znaczeniach idealnie wpisywała się w postindustrialny kontekst miejsca. Filary z cegieł, chropowate na powierzchni, gładkie i jaskrawoczerwone we wnękach, mają symbolizować okna familoków górniczego osiedla Nikiszowiec. Budowa rozpoczęła się w 2012 roku, a już dwa lata później, 1 października 2014 roku, nastąpiło uroczyste otwarcie. Instytucja jest finansowana ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, jak też miasta Katowice oraz drugiego programu Polskiego Radia. Dostępność NOSPR Często pojawia się uproszczone myślenie, że duża instytucja posiada wiele środków przeznaczanych na rozwój dostępności i sztab specjalistów zaangażowanych w takie inicjatywy. W skrócie - „Duży może więcej”. Tymczasem rzeczywistość bywa zupełnie inna; aby móc dobrze zarządzać dostępnością, potrzeba dużej świadomości i samozaparcia oraz umiejętności poszukiwania środków na ten cel z różnych programów grantowych. W ostatnich czterech latach działania na rzecz udostępnienia oferty NOSPR szerokiej publiczności są prowadzone świadomie i z dużym oddaniem. Zespół z roku na rok coraz bardziej rozumie, jaka jest jego ogromna rola w poszerzaniu dostępności, ale wciąż jest wiele do zrobienia. Obiekt jest ogromny, nie wszystkie zmiany można wprowadzić bez konsultacji z projektantem budynku, czasem te rozmowy trwają kilka miesięcy. Już 10 lat temu, kiedy dostępność nie była tak popularnym tematem, obsługa NOSPR, mając kontakt z osobami z różnymi niepełnosprawnościami, działając często intuicyjnie bądź pod wpływem wskazówek udzielanych przez samych zainteresowanych, poszerzała swoją świadomość. Po wejściu ustawy powołano zespół do spraw dostępności NOSPR, z którego panią koordynator miałam przyjemność rozmawiać. Zdecydowano się pracować w czterech obszarach; zaliczyć możemy do nich: poszerzanie dostępności architektonicznej, praca w obszarze dostępności cyfrowej, dostępności informacyjno-komunikacyjnej i dostępności programowej. W tej ostatniej chodzi przede wszystkim o to, by projektować wydarzenia dedykowane szerokiemu gronu odbiorców. W ramach tego obszaru odbywały się m.in. koncerty kolędowe, a jeden z nich był tłumaczony na polski język migowy w tak zwanym tłumaczeniu artystycznym. NOSPR otrzymał dotację z programu Kultura Dostępna, finansowanego ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury Państwowego Funduszu Celowego. W ramach działań projektowych udało się zorganizować dzień dostępności. Rozwijana jest również idea koncertów sensorycznych, skierowanych, początkowo do osób neuroróżnorodnych, szybko jednak okazało się, że jest bardzo pozytywny odzew i postanowiono nie ograniczać tej oferty do szczególnej grupy odbiorców. Rozpoczęto od serii pianissimo, aby dojść do koncertów expressivo. Z punktu widzenia osób niewidomych, ważnym działaniem było przystąpienie NOSPR do projektu Fundacji Labrador pod hasłem „Pies asystujący mile widziany”. Po przeprowadzeniu badań przy wsparciu organizacji okazało się, iż pies, przy zapewnieniu odpowiednich warunków, dobrze czuje się na Sali koncertowej. Została wówczas przeprowadzona kampania informacyjna, powstały afisze, filmiki, które były wyświetlane na 22 ekranach podczas wydarzeń, aby przekonać innych melomanów do zaakceptowania obecności psa asystującego w trakcie koncertu. Następnie, w Deklaracji Dostępności umieszczono informacje o tym, w jaki sposób się kontaktować w celu poinformowania o chęci przybycia z psem oraz rezerwacji odpowiedniego miejsca niedaleko wyjścia. NOSPR był jedyną instytucją kultury, która przystąpiła do projektu. Po dotarciu do siedziby NOSPR, placówka zapewnia asystę osobom niewidomym. W zapisie umowy ze zleceniobiorcą, czyli bileterem lub szatniarzem, pojawia się paragraf o konieczności udzielania wsparcia osobom z niepełnosprawnościami wg swojej najlepszej wiedzy, a NOSPR zapewnia szkolenie w tym zakresie. Kilka takich szkoleń już się odbyło, wzięli w nich udział kasjerzy, bileterzy, szatniarze oraz pracownicy Biura Organizacji Widowni i Rozwoju Publiczności. Zespół pracuje również nad udostępnieniem bardziej precyzyjnych wskazówek dotarcia do placówki. Niestety, jeśli chodzi o system rezerwacji biletu, jest on niedostępny, jednak można uzyskać dostęp alternatywny, rezerwując bilet telefonicznie lub mailowo przy asyście pracownika. Sytuacja ta jednak jest rozwojowa, bowiem trwają prace nad udostępnieniem tego systemu korzystającym z czytników ekranu. Jeśli chodzi o osoby niesłyszące, to w budynku zainstalowany jest system wsparcia dla osób niedosłyszących, oparty na transmisji sygnałów podczerwieni. Marzeniem NOSPR jest wypożyczenie lub zakup kamizelek wibrujących, przeznaczonych dla osób głuchych. Na ten moment duże festiwale w Polsce i za granicą korzystają z takich rozwiązań. Dla osób z niepełnosprawnością ruchową, wejścia do budynku są dostępne z poziomu terenu, bez schodów. Budynek posiada windy i toalety przystosowane do potrzeb osób niepełnosprawnych. Na sali głównej koncertowej zaprojektowano 6 miejsc dla osób poruszających się na wózkach, a na sali kameralnej są 4 takie miejsca. Zgodnie z zasadą projektowania uniwersalnego okazało się, że wejście do budynku dla osób poruszających się na wózku jest również świetne dla seniorów przemieszczających się przy pomocy balkoniku czy na kulach, a także dla mam z dziećmi. Podsumowanie Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia w Katowicach (NOSPR) to nie tylko światowej klasy zespół muzyczny, ale także instytucja otwarta na wszystkich miłośników muzyki, bez względu na ich potrzeby. Instytucja prowadzi szereg inicjatyw mających na celu uczynienie muzyki klasycznej dostępną i przyjazną dla każdego. Podejmuje również współpracę z organizacjami pozarządowymi i instytucjami działającymi na rzecz osób z niepełnosprawnościami. To miejsce, gdzie każdy może doświadczyć piękna muzyki klasycznej i poczuć się częścią wyjątkowej społeczności melomanów. && Sztuka pod palcami Magdalena Raczyńska - Może być droga, ale wcale nie musi. Na pewno jest bardzo angażująca zarówno dla jej twórców, jak i odbiorców - tak o dostępności mówi Adrianna Lau, współzałożycielka i członkini zarządu Fundacji Dostępnej Kultury Wizualnej - Wielozmysły. Magdalena Raczyńska: - Czym jest dla Ciebie dostępność? Adrianna Lau: - To przede wszystkim możliwość poznawania, poszerzania horyzontów, uczenia się otwartości, uważności na potrzeby drugiego człowieka. Moim zdaniem, dostępność dotyczy nas wszystkich. To, czy jest się osobą z niepełnosprawnością, czy nie, nie ma tutaj najmniejszego znaczenia. Doświadczanie sztuki przy pomocy różnych zmysłów jest atrakcyjne nie tylko dla niewidomych odbiorców, którzy robią to, korzystając z materiałów dotykowych, dźwiękowych czy zapachowych. Zalety wielozmysłowego odkrywania prac ulubionych artystów coraz częściej dostrzegają również osoby widzące. M.R.: - Co Twoim zdaniem sprawia, że widzący odbiorcy coraz częściej interesują się alternatywnymi sposobami obcowania ze sztuką? A.L.: - Żyjemy w świecie wizualnym. Mimo że mamy wiele możliwości doświadczania tego, co nas otacza, używając innych zmysłów, to zbyt rzadko z nich korzystamy. Informacji, które docierają do nas za pomocą wzroku, jest zbyt dużo. Jesteśmy nimi przebodźcowani i zmęczeni. Widzący uczestnicy naszych spotkań mówią, że dzięki nim mogą złapać oddech, spojrzeć na sztukę z zupełnie innej perspektywy, i dostrzec to, czego wcześniej nie widzieli. Osoba niewidoma potrzebuje więcej czasu, by zapoznać się z poszczególnymi dziełami. Dlatego podczas wielozmysłowych oprowadzań prezentuje się ich mniej niż na standardowych wystawach. Chodzi o to, by zwiedzający z niepełnosprawnością wzroku mogli spokojnie i bez pośpiechu doświadczać sztuki przy użyciu różnych zmysłów. Chcemy dać im tyle czasu, ile potrzebują. M.R.: - Wróćmy do początków. Dlaczego zdecydowałaś się zająć dostępnością? A.L.: - Wszystko zaczęło się na studiach, czyli jakieś 10 lat temu. Już wtedy miałam wrażenie, że zbyt dużą wagę przywiązuje się do wizualności, rezygnując z innych środków wyrazu. Impulsem do zainteresowania się dostępnością była rozmowa, którą przeprowadziłam z osobą niewidomą, przygotowując się do ćwiczeń. To wtedy po raz pierwszy usłyszałam o audiodeskrypcji i materiałach dotykowych. Zaczęłam się zastanawiać, jak można przybliżać sztukę przy użyciu innych zmysłów i szukać rozwiązań, które mogłyby to ułatwić. Okazało się, że nie byłam osamotniona w moich poszukiwaniach. Monika, z którą studiowałam, również interesowała się dostępnością. Poszłyśmy na szkolenie z pisania audiodeskrypcji, na którym poznałyśmy Natalię. Postanowiłyśmy połączyć siły i na poważnie zająć się sztuką dostępną. Tak powstała Fundacja. M.R.: - Przybliżając sztukę, często posługujecie się tyflografikami. Żeby je odczytać, trzeba wiedzieć, jak to robić. Nie każda osoba niewidoma ma takie umiejętności. Jak pomagacie w zrozumieniu tego, co ma pod palcami? A.L.: - Staramy się, by tyflografiki były jak najbardziej czytelne. Nie może na nich być zbyt wielu elementów, bo wtedy staną się niezrozumiałe. Każdemu, kto je ogląda, opowiadamy, co przedstawiają, by ułatwić ich rozpoznanie. Pośród spotkanych przeze mnie osób niewidomych są takie, dla których tyflografiki to zbiór kresek i kropek. W żaden sposób nie dadzą się przekonać, by z nich korzystać. Jest jednak wielu uczestników naszych oprowadzań, dla których ta metoda jest bardzo pomocna. M.R.: - Jak tworzycie pomoce dotykowe? A.L.: - Na początku przygotowywałyśmy je same i miałyśmy z tego ogromną frajdę. Nasze pomoce nie były jednak zbyt trwałe. Z czasem zaczęłyśmy zapraszać do współpracy różnych specjalistów: projektantów, architektów, plastyków. Mają oni wiele ciekawych pomysłów, a przede wszystkim wiedzę i umiejętności potrzebne do zaprezentowania danego dzieła. Dysponują też materiałami i narzędziami niezbędnymi do stworzenia makiet czy modeli. Eksponaty powstają z gliny, gipsu, tkanin. Wykorzystujemy też druk 3D. Bardzo nam zależy na tym, żeby jak najwierniej oddawać rzeczywistość. Jeśli dane dzieło lub jego elementy są np. z gipsu, to staramy się, by ich odwzorowania również były z niego zrobione. Rzecz ma się podobnie, gdy chodzi o dzieło powstałe z różnych tworzyw. Dokładamy wszelkich starań, by odbiorca mógł poczuć ich różnorodność. Duży nacisk kładziemy na to, żeby to, co powstaje, było zrobione solidnie i nie rozpadło się po kilku dotknięciach. Nasze pomoce trafiają m.in. do galerii, gdzie są elementami wystaw stałych. Ważne jest więc, by były jak najtrwalsze. M.R.: - Wspomniałaś o druku 3D. Jaką rolę odgrywa on w Waszych działaniach? A.L.: - Materiałów w 3D nie mamy zbyt wiele. To jakieś 20-30 procent tego, co tworzymy. Od pewnego czasu muzea proszą nas o takie właśnie pomoce. Czasem przygotowujemy je w kilku egzemplarzach. Mamy jednak eksponaty, przy tworzeniu których wspomagaliśmy się drukiem 3D. M.R.: - A możesz podać jakiś przykład? A.L.: - Ostatnio przygotowaliśmy płaskorzeźbę kwiatka, który był przedstawiony na muralu. Wydrukowaliśmy jego formę, a potem odlaliśmy ją w betonie. Druk 3D bywa też bardzo pomocny przy tworzeniu elementów makiet. M.R.: - Czy trudno jest coś stworzyć za jego pomocą? A.L.: - By przygotować materiał dotykowy tą techniką, trzeba wpierw mieć projekt. To trochę tak, jak z tworzeniem tekstu. Napisanie czegoś wartościowego wymaga czasu i wysiłku. Chcąc to opublikować, należy zadbać nie tylko o treść, ale również o redakcję, odpowiednie sformatowanie itd. Czas potrzebny do napisania i wydania tekstu zależy od stopnia jego trudności i długości. Podobnie jest z przygotowywaniem wydruku w 3D. Najpierw musi powstać cyfrowy model interesującego nas przedmiotu w postaci pliku. Zawiera on szczegółową instrukcję dla drukarki, jak ma go budować. Drukowanie odbywa się warstwa po warstwie, a każda z nich ma określone wymiary. M.R.: - Czy posługując się materiałami dotykowymi, próbujecie oddać jakieś wizualne wrażenia? A.L.: - Tak, ale nie jest to wcale takie proste. Trzeba pamiętać o tym, że każdy odbiorca, patrząc na obraz lub fotografię, może mieć różne odczucia, a co za tym idzie inne pomysły na oddanie wrażeń wzrokowych. Chcąc zapoznać osoby niewidome z impresją, emocjami, jakie wywołuje w nas dane dzieło, najlepiej jest posłużyć się czymś, co jest im znane i budzi konkretne skojarzenia. Dlatego wybór tworzywa, z którego są robione pomoce dotykowe, nie może być przypadkowy. Żeby pokazać mgiełkę, nie użyjemy betonu. Zdecydowanie lepsza będzie np. jakaś bardzo delikatna tkanina. Prawdziwym wyzwaniem jest zaprezentowanie dzieł abstrakcyjnych. Tu same materiały dotykowe mogą nie wystarczyć. M.R.: - I co wtedy robicie? A.L.: - Dzieła jednego z artystów były mieszankami kolorów nakładanych w różny sposób. Starałyśmy się to pokazać za pomocą powłok materiału oraz konfetti naklejonego na całej powierzchni obrazu, tak by osoba niewidoma mogła poczuć, jak kładzione były poszczególne warstwy farby i jaką miały grubość. Dobrałyśmy też oprawę muzyczną. Dzięki czemu nadałyśmy dziełu szerszy kontekst. Nie wszystko da się poznać dotykiem. Dlatego, jeśli tylko jest to możliwe, włączamy inne zmysły. Tak było z jedną z martwych natur, która przedstawiała częściowo obraną pomarańczę. Miąższ zrobiłyśmy z gąbki, którą nasączyłyśmy olejkiem pomarańczowym. M.R.: - Czy potraficie wyjaśnić osobom niewidomym pojęcia z historii sztuki, które dotyczą tej wizualnej strony odbioru dzieł plastycznych, takie jak np. perspektywa, światłocień, kompozycja? A.L.: - Pierwszą przymiarką była moja praca licencjacka. Stworzyłam kalambury z elementami dotykowymi, za pomocą których starałam się wytłumaczyć pojęcia z zakresu sztuki. Potem, już w ramach działań Fundacji, opracowałyśmy „Wielozmysłowy słownik sztuki”. Jest to narzędzie edukacyjne, które ma na celu jej przybliżenie dzieciom i młodzieży z dysfunkcją wzroku. W tym słowniku można znaleźć objaśnienia podstawowych pojęć z historii sztuki oraz pomoce sensoryczne. Poza tym zawiera on również podpowiedzi, z jakich materiałów warto skorzystać i jak je przygotować. M.R.: - Na ile włączacie odbiorców w tworzenie materiałów? A.L.: - Już kilka razy realizowałyśmy projekt „Wielozmysłowe wycieczki kulturalne”. W jego ramach prowadziłyśmy warsztaty w kołach Polskiego Związku Niewidomych, podczas których razem z uczestnikami tworzyłyśmy słuchowiska będące interpretacją dzieł sztuki. Zależy nam na tym, by przygotowywane przez nas materiały były przetestowane, zanim trafią do instytucji kultury. Dlatego chętnie prezentujemy je osobom niewidomym i jesteśmy otwarte na ich uwagi oraz sugestie. Uważam, że tego typu konsultacje śmiało można potraktować jako udział odbiorców w tworzeniu pomocy dotykowych. M.R.: - Czy któryś ze stworzonych przez Was eksponatów nazwałabyś dziełem sztuki? A.L.: - Odpowiedź nie jest łatwa. Trzeba wpierw zadać sobie pytanie, czy materiał, który powstaje, jest dziełem sztuki, czy jego interpretacją. Każdy może mieć inny pomysł na to, jak zaprezentować jakiś obraz, np. jakiego tworzywa użyć. Z drugiej strony, interpretacja jest czymś bardzo twórczym i nazywanie jej dziełem sztuki niekoniecznie musi być nobilitujące. Interpretowanie to swego rodzaju interakcja z konkretną pracą. Odbiorca może się otworzyć na różne perspektywy jej postrzegania. Podczas oprowadzań uczestnicy mogą dzielić się swoimi odczuciami. Dzięki temu dzieła, które udostępniamy, naprawdę żyją. Oprócz tego, że przychodzimy z własnymi interpretacjami, to dodatkowo tworzymy je, rozmawiając z uczestnikami. Myślę, że wszystko to, co powstało w „Pamięci zmysłów” śmiało można nazwać dziełami. W ramach tego projektu uczestnicy, z pomocą artystów, stworzyli zapach i nagrali słuchowisko. M.R.: - Czy dostępność jest droga? A.L.: - Dostępność może być droga, ale wcale nie musi. Na pewno jest bardzo angażująca zarówno dla jej twórców, jak i odbiorców. Sprawienie, by dzieła stały się dostępne, wymaga nie tylko wiele czasu i wysiłku, ale także odpowiedniej wiedzy i wyobraźni. Poznawanie sztuki to również wysiłek. Nie wystarczy obejrzeć dane dzieło. Trzeba jeszcze uruchomić wyobraźnię, by przy pomocy tyflografik, makiet czy modeli odmalować je sobie w głowie. Każdy odbiorca stara się w jakiś sposób zinterpretować dzieło, a to też jest konkretna praca umysłowa do wykonania. M.R.: - Część osób niewidomych, które spotykam, mówi mi, że sztuka to dla nich abstrakcja. Mimo wielu dostępnych pomocy ułatwiających jej odkrywanie trudno jest im się przełamać. Jak byś je zachęciła do przyjścia na Wasze oprowadzanie? A.L.: - Ze sztuką jest podobnie, jak z muzyką. Ktoś będzie miłośnikiem muzyki poważnej, a kto inny wybierze zdecydowanie ostrzejsze brzmienia. Uczestnicy naszych oprowadzań dzielą się na kilka grup. Jedni interesują się malarstwem, a inni wolą rzeźbę bądź sztukę użytkową. Zachęcam do tego, by próbować poznawać jej różne oblicza. Tylko w taki sposób dowiemy się, czy będzie coś, co do nas przemówi. Może się okazać, że ci nieprzekonani znajdą coś dla siebie. Poza tym, z biegiem lat gusty mogą się zmienić. To, co zupełnie do nas nie trafiało 10 lat temu, teraz będzie nam odpowiadało. Dlatego zawsze warto próbować i nie zamykać się na nowe. Adrianna Lau - absolwentka Wydziału Zarządzania Kulturą Wizualną na warszawskiej ASP, współzałożycielka i członkini zarządu Fundacji Dostępnej Kultury Wizualnej - Wielozmysły. Otrzymała dyplom z wyróżnieniem za projekt „Słownik sztuki - gra edukacyjna dla osób z niepełnosprawnością wzroku”. Stale współpracuje z galeriami, instytucjami kultury oraz organizacjami pozarządowymi. Wraz z Moniką Matusiak otrzymała Nagrodę Warszawskiej Edukacji Kulturalnej za projekt „Pamięć zmysłów”. Stypendystka ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego - w ramach stypendium realizowała projekt „Cudowne opowieści”. && Mini ZOO - Alpaki TuluTulu Henryka Kwiatkowska Od dzieciństwa kontakt z przyrodą sprawia mi wielką przyjemność. Niedawno byłam ze znajomymi w gospodarstwie, a właściwie na terenie Mini ZOO, Alpaki TuluTulu w Koniecznie. Konieczno to niewielka, spokojna miejscowość leżąca w odległości 50 km od Kielc. W gospodarstwie zgromadzono ok. 50 zwierząt pochodzących z różnych stron świata, w tym: czworonogi, ptaki, gady. Jest więc kameleon jemeński - gatunek jaszczurki z rodziny kameleonowatych, występujący na Półwyspie Arabskim, jeden z największych kameleonów, osiągający długość ciała nawet 65 cm. Jest też pyton dywanowy, występujący w północno-wschodniej Australii i na Nowej Gwinei. Ze ssaków naczelnych w zagrodzie można podziwiać marmozetę białouchą z północno-wschodniej Brazylii, która może zarazić się od ludzi wirusem opryszczki, będącym dla niej śmiertelnym zagrożeniem. Są tam też lisy polarne zasiedlające Arktykę; owce grubo okryte gęstą, pokręconą wełną; przyjazne i ciekawskie kózki miniaturki chętnie przybiegające po marchewkę; pozwalające się głaskać kucyki; króliczki-miniaturki o długich uszach i miłym futerku; kangury Walabia (torbacze z Australii i Tasmanii), które potrafią pływać, a inne zwierzęta ostrzegają przed zagrożeniem, uderzając stopami o podłoże; surykatki z Ameryki Południowej, polujące bez obaw na skorpiony, chrząszcze, jaszczurki, drobne ptaki i ssaki i mają podwyższoną odporność na jad skorpionów i niektórych węży. Świnki morskie to gryzonie pochodzące z Ameryki Południowej. Są bardzo sympatycznymi zwierzętami, chętnie hodowanymi w domach. Dają się bez oporu głaskać. Ale przy nas nie chciały się odzywać, a jedynie jadły jakieś siano czy trawę, więc słychać było tylko mlaskanie i chrupanie pokarmu. W Mini ZOO można kupić pojemnik z pokrojoną w plasterki marchewką, którą da się przywabiać zwierzęta jedzące warzywa. Świnki lubią marchewkę, więc chętnie do nas przybiegały. W gospodarstwie, które w nazwie ma Alpaki, nie może zabraknąć alpak. Są to udomowione południowoamerykańskie, trawożerne ssaki parzystokopytne z rodziny wielbłądowatych; to bardzo sympatyczne, łagodne zwierzęta o długich szyjach i krótkiej, delikatniejszej niż u owiec wełnie. Sierść alpak nie zawiera lanoliny, czyli wosku wydzielanego przez gruczoły łojowe, dzięki czemu jest hipoalergiczna. Są to zwierzęta społeczne, żyjące w grupach rodzinnych złożonych z jednego samca, kilku samic i potomstwa. Alpaki zostały udomowione jakieś 4000-5000 lat temu. Zwierzęta te lubią głaskanie po szyi (nie po głowie), nie lubią, gdy się do nich podchodzi od tyłu - wtedy mogą nawet kopnąć. W Mini ZOO jest też bardzo miły, długouchy osiołek oraz bydło zebu karłowate. Zebu karłowate charakteryzuje się niskim wzrostem i garbem tłuszczowym w okolicy kłębu. Osiołek i bydło dają się głaskać. Chętnie też przychodzą po marchewkę. Chlubą TuluTulu jest jeleń szlachetny. Jeleń ma szorstką, niezbyt gęstą sierść o twardych włosach (podobną do danieli, które również mieszkają w TuluTulu), a wiosną i latem jego rogi obleczone są skórą, pokrytą bardzo krótkimi włosami. Gdy nadchodzi właściwy czas, jeleń tę skórę (scypuł) zdziera i w czasie jesiennego rykowiska ma wspaniałe, nagie poroże. Dlatego w zagrodzie dla jeleni są duże korzenie, o które zwierzęta ocierają się rogami i zdzierają scypuł. Jeleń jest tak uprzejmy, że daje się głaskać i pozwala dotykać swoich rogów. Gdy przyszliśmy do zagrody z kurami ozdobnymi, zleciało się to skrzydlate towarzystwo i niektóre ptaki pozwalały się dotknąć, kury gdakały, a koguciki śmiesznie piały. Wśród kaczek ozdobnych są: świstun chilijski z Ameryki Południowej, mandarynka z Azji, moręgówka, która w stanie dzikim zamieszkuje lesiste obszary centralnej i południowej Afryki oraz kaczka pstrodzioba pochodząca z Azji. Kaczek, niestety, nie można było posłuchać, ponieważ przy nas nie chciało im się nawet kwakać. Bardzo podobały mi się gołębie cukrówki. Nie można było ich dotknąć, za to głośno gruchały. Cukrówka lub synogarlica północnoafrykańska pochodzi z Afryki Północnej. Dzika odmiana tego gołębia ewoluowała przez wiele dziesięcioleci do odmiany udomowionej. Kukabura chichotliwa to największy przedstawiciel rodziny zimorodkowatych. Pochodzi ze wschodniej i południowo-wschodniej Australii. Pokarmem jej są jaszczurki, węże, owady, kraby, ptasie pisklęta, inne drobne kręgowce. Wydaje się, że kukabury nie trzeba specjalnie zachęcać do wydawania głosu. Często "stęka" i "chichocze". Byliśmy też przy zagrodzie emu. Są to ptaki dochodzące do wysokości 2 metrów. Ptaki te pochodzą z Australii. Szybko biegają (mogą osiągnąć prędkość do 50 km na godzinę). Chętnie wystawiają głowy za ogrodzenie i próbują schwytać dziobem to, co wydaje się im ciekawe. Nie udało mi się dotknąć żadnego ptaka, za to jeden emu porwał owłosioną czapeczkę, którą nakładam na dyktafon jako osłonę przeciwwiatrową. Na szczęście moja znajoma szybko ją ptakowi odebrała. Wśród papug najgłośniejsza wydaje się amazonka wenezuelska. Jest to endemiczny gatunek papugi z Wenezueli w Ameryce Południowej. W TuluTulu mieszkają też chętnie hodowane w domach papużki faliste, pochodzące z Australii. Papużki te głośno się odzywają i przeraźliwie skrzeczą, co czasem denerwuje ludzi o wrażliwych uszach. Ciszej, nieco terkoczącym głosem odzywa się mnicha nizinna. Mnicha pochodzi z Ameryki Południowej. Warto odwiedzić to Mini ZOO. Do zagród owiec, kózek, kucyków, króliczków, alpak można wejść i pogłaskać te zwierzęta. Z alpakami można nawet pospacerować. Na mnie największe wrażenie zrobił jeleń szlachetny, który bez oporów pokazał swoje imponujące poroże. Gdyby jeszcze zechciał się odezwać. Zagrodę TuluTulu odwiedziłam z dyktafonem. Udało mi się nagrać kury, papugi, kukaburę i cukrówkę. Tych nagrań można posłuchać na stronie: www.cyfromaks.home.pl/wroblowe/tulutulu/tulutulu.htm && Laik (ku pamięci Pani Zofii Morawskiej) Grzegorz Kukiełka - Lailai, bez ogona! Lailai bez ogona! - tak krzyczeliśmy i biegaliśmy po wyłożonym cementowymi płytami placyku przed dużą kaplicą w Laskach. Nudziliśmy się, bo czekaliśmy, aż skończy się nabożeństwo - Nieszpory, a potem dla nas będą odprawiane Gorzkie Żale. Był już marzec i pogoda piękna, a w sercach naszych była wiosna. Laik wybiegł z głośnym i piskliwym ujadaniem z mieszkania Pani Zofii Morawskiej. W tym czasie Pani Zofia mieszkała w małym domku przy dużej kaplicy. Laik szczekał, biegał i bawił się z nami, a my również biegaliśmy w kółko i krzyczeliśmy: - LaiLai, bez ogona!... Za jazgoczącym pieskiem wybiegła jego Pani i wołała: - Laik, Laik, chodź tu zaraz. My zaś drażniliśmy go naszym bieganiem i krzykami. Zrobiło się przed kaplicą niezłe Zamieszanie i rwetes. Wreszcie, interwencja pani Gertrudy położyła kres naszym nieprzyzwoitym zabawom. Zostaliśmy srodze skrzyczani i musieliśmy - nie wiem dlaczego przeprosić Panią Zofię Morawską. Ona jednak wcale na nas się nie gniewała. Taka była. *** Leżeliśmy już w łóżkach, po kąpieli, a adapter kończył śpiewać głosami chóru Stefana Stuligrosza ostatnią kolędę. Pani Gertruda z siostrą Blanką przyszły na wieczorną modlitwę. Po modlitwie do Anioła Stróża prosiliśmy Boga o wszelkie łaski dla naszych dobroczyńców. Nie wiedziałem, co albo kto są ci "dobroczyńcy". Potem dopiero siostra Hieronima na lekcji religii wytłumaczyła nam, że dobroczyńca to jest taki człowiek, który dobrze czyni: dobrze postępuje i za darmo pomaga innym. Następnego dnia była niedziela i bożonarodzeniowa gwiazdka, na którą wszyscy czekaliśmy. Mikołaj też przynosił prezenty, ale były to raczej słodycze, a nie dobra materialne. Podczas gwiazdki internatowej było zawsze jakieś przedstawienie - jasełka i były czytane świąteczne życzenia. Tak też było i tym razem. Były jasełka i ja mówiłem wierszyk o choince, a Staszek miał wspaniałą, piękną kolędniczą gwiazdę na baterie, która była kolorowa i na kolorowo świeciła. Potem, siostra Blanka czytała nam życzenia z Ameryki. Były nudne, ale jedno nas zaciekawiło, bo napisała je Pani Zofia Morawska, którą wszyscy znali, oprócz mnie, bo ja jeszcze jej nie znałem, bo tegoroczna gwiazdka była pierwszą moją gwiazdką w Laskach. Pani Zofia Morawska była w Ameryce, ale naprawdę mieszkała w Laskach. Często jeździła do Ameryki, ale potem zawsze wracała i przywoziła pieniądze dla Lasek, które tam dostawała od amerykańskiej polonii - Polaków tam mieszkających. Pisała o tym, jak tam jest w Ameryce i że ma pieska, którego zdjęcie nam przysyła. Piesek ten nazywa się Laik. Lubiłem psy, a zwłaszcza małe psy, bo sam nigdy nie miałem psa, a ten, który był na wsi - Ciapek, to był pies gospodarczy i nie bardzo mądry. Laik podobno lubił dzieci i ja byłem ciekaw, jak on wygląda. Z wielkim wzruszeniem siostra Blanka przeczytała nam list od pewnej Amerykanki, która długo mieszkała w Ameryce i już nie najlepiej po polsku pisała i mówiła. List ten zaczynał się od słów: "...Drogie Jatki"..." Dla nas, z Polski, to wydało się takie inne, ale wytłumaczono nam, że w języku angielskim literę J, czyta się jak dż albo dzi. Dlatego ta pani, mimo że po polsku już nie pisała, napisała tak, jak jej serce dyktowało. Nieco później już, kiedy trzeba było słuchać innych stacji ze świata, aby dowiedzieć się o tym, co koło nas się dzieje, słuchałem audycji "Voice of Amerika" - "Głos Ameryki". O dziwo, poprzez piski i wycia zagłuszarek usłyszałem już nieco łamiący się - głos Pani Zofii Morawskiej. W prosty sposób, bez monumentów, opowiadała o nas - o Laskach, Siostrach, cytowała myśli Matki Czackiej i mówiła o innych polskich sprawach. *** W niedzielny, marcowy wieczór miałem okazję poznać to stworzenie. Był nieduży, trochę podobny do ratlerka i - o zgrozo, nie miał ogona. Był czekoladowego koloru i miał żółty brzuszek. Był bardzo gadatliwy, czyli bardzo szczekający. Taki był ten „laskowski” Laik. (Laski, rok 1974) && Galeria literacka z Homerem w tle Spotkanie po latach Iwona Włodarczyk Orzeszki, maleńka wioska na Mazowszu, to właśnie tu Róża spędziła całe swoje dotychczasowe życie. Nigdy nie przepadała za miejskim zgiełkiem, unikała go jak mogła, po studiach rozpoczęła pracę w gminnej bibliotece, która na wiele lat stała się dla niej drugim domem. Już jako młoda dziewczyna preferowała samotne wyprawy do lasu, prace w ogrodzie oraz czytanie książek, a że imprezy w gronie rówieśników nigdy jej nie pociągały, to omijała je szerokim łukiem. Na swojej życiowej drodze nie spotkała nikogo, dla kogo jej serce by mocniej zabiło, a być z kimś tylko po to, aby nie zostać przysłowiową starą panną, nie miała zamiaru. Po czterdziestce wzrok Róży zaczął się pogarszać, więc w wieku pięćdziesięciu lat zmuszona była zrezygnować z pracy. Chociaż nie widziała zbyt dobrze, to sama nauczyła się korzystać z dobrodziejstwa białej laski i wykorzystując resztki wzroku, odnalazła się w świecie znikających obrazów. Niewielki dom, w którym mieszkała, stał na samym końcu wsi, co zapewniało ciszę i spokój, dużym plusem był ulokowany tuż obok jej posesji przystanek, na którym kończył i rozpoczynał swój kurs autobus. Tak jak każdego ranka, tak i dziś wybrała się do niewielkiego rodzinnego sklepiku po świeże bułki. Stukając laską o płytki chodnikowe, wdychała poranne rześkie powietrze; dzień zapowiadał się pięknie, ciepłe promienie słońca muskały jej twarz i nawet nie zauważyła, kiedy dotarła do drzwi sklepu, które nagle się przed nią otworzyły, a do jej uszu dobiegł dawno niesłyszany głos, głos przyjaciela z dziecięcych lat. - Witaj Różyczko, nigdy nie przypuszczałem, że pierwszą osobą, którą spotkam zaraz po powrocie, będziesz ty - mówiąc te słowa, bez wahania otoczył ją swoimi potężnymi ramionami, w których wręcz utonęła. Po skończonych studiach Janek wyjechał najpierw do Berlina, gdzie pracował jako początkujący architekt, lecz bardzo szybko talent mężczyzny został dostrzeżony i na długie lata jego życie przeniosło się do Londynu. Tam poznał Marysię, z którą przeżyli wiele pięknych wspólnych lat. Niestety, Marysię zabrała pandemia i Jankowi coraz częściej zaczynała doskwierać samotność. Z nostalgią wracał wspomnieniami do Polski oraz chwil, kiedy to razem z Różyczką, mieszkającą tuż pod lasem, wyruszali na długie wyprawy po okolicznych polach oraz łąkach, z których wracali zmęczeni, lecz szczęśliwi. Londyn z każdym dniem stawał się dla niego przytłaczający, pozamykał wszystkie swoje sprawy, na jego pracownię szybko znalazł się kupiec i po kilku miesiącach był już w drodze do rodzinnego domu, którym od śmierci rodziców opiekowali się sąsiedzi. Róża, słysząc, że Janek dopiero przyjechał, zaprosiła go na śniadanie i po zrobieniu przez nią zakupów udali się do niej. W trakcie posiłku w dużym skrócie opowiedział jej o swoich planach, po czym odjechał do własnego domu. Nie minęła godzina, jak jego auto ponownie zajechało przed posesję Róży, a przyjaciel poprosił ją o pomoc. Już po wstępnych oględzinach okazało się, że w jego rodzinnym domu zarówno instalacja wodna, jak i elektryczna wymagają natychmiastowej wymiany, a i dach też nie jest w najlepszym stanie. O zamieszkaniu w nim nie mogło być mowy, co prawda nie brakowało mu środków na generalny remont, jednak potrzebował miejsca, w którym mógłby się na czas tegoż remontu zatrzymać. Róża udostępniła Jankowi jeden z wolnych pokoi i tym sposobem zamieszkali pod jednym dachem. Przez ostatnie kilka lat mieszkała samotnie, jej świat był poukładany, a każda z rzeczy miała swoje stałe miejsce, co ułatwiało jej codzienną egzystencję. Obawiała się trochę, czy Janek nie uzna tego za dziwactwo; jednak po namyśle doszła do wniosku, że jeżeli będzie chciał u niej mieszkać, to będzie musiał zaakceptować jej zasady. Jutro poruszę ten temat - pomyślała i odpłynęła w sen. Budziła się powoli, do jej nosa dotarł aromat świeżo parzonej kawy i natychmiast przypomniała sobie, że ma gościa. Wstała i po kilku minutach weszła do kuchni, gdzie czekała na nią nie tylko kawa, lecz również śniadanie, które jedzone w towarzystwie przyjaciela wyjątkowo jej smakowało. W trakcie posiłku wyjaśniła Jankowi, że w jej domu wszystko ma swoje miejsce, zastrzegając przy tym, że nie jest to dziwactwo, lecz ułatwienie związane z jej słabym wzrokiem. Powiedziała mu, że w jego pokoju te wymagania nie obowiązują, a kiedy oznajmił, że to rozumie, poczuła się znacznie lepiej. Janek dotychczas nie miał bezpośredniego kontaktu z osobami słabowidzącymi, jednak zupełnym laikiem w tym temacie nie był. Od momentu pierwszego spotkania obserwował Różę i starał się zapamiętać szczegóły związane z jej niepełnosprawnością. Po wyjaśnieniu związanym z odkładaniem wszystkiego na swoje miejsce zapytał ją o konkretne sprawy, np. o to, jak on może być pomocny w pracach domowych; czy potrzebna jest jej pomoc w załatwianiu różnych spraw w urzędach; czy Róża ma swój własny sprzęt elektroniczny wyposażony w programy mówiące. Czas płynął, wczesna wiosna przeszła w upalne lato, remont Jankowego domu postępował wolno, lecz im to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Chociaż żadne z nich głośno tego nie powiedziało, to oboje nie mieli ochoty na rozstanie. Dobrze czuli się w swoim towarzystwie i można by rzec, że rozumieją się bez słów. Wspólne prace w ogrodzie, spacery po łąkach i lesie, wyjazdy po zakupy - wszystko to było dla niej nowością, która, o dziwo, sprawiała jej przyjemność. Powoli zaczynało do niej docierać, że Janek jest dla niej kimś więcej niż tylko przyjacielem. Co prawda prace remontowe posuwały się w ślimaczym tempie, jednak Janek na to nie narzekał. W domu Róży czuł się jak u siebie, a i ona z każdym dniem stawała się dla niego kimś, bez kogo nie wyobrażał sobie dalszego życia. Długie rozmowy, wspólne posiłki, a nawet zakupy, których wręcz nie cierpiał, w towarzystwie Róży były przyjemnością i nie chciał nawet myśleć, że może to wszystko stracić. Wiedział już, że ta kobieta jest jego całym światem. Był koniec sierpnia, do sypialni Róży przez uchylone okno docierał zapach kwiatów rosnących w ogrodzie, uwielbiała takie poranki, lecz tym razem czuła jakiś niezrozumiały niepokój. Wstała, i aby zająć czymś myśli, postanowiła pójść po zakupy. Do sklepu dotarła bez przeszkód, kupiła niezbędne produkty, zapłaciła i gdy tylko wyszła na zewnątrz, do jej uszu dobiegła rozmowa sąsiadek siedzących na ławeczce z drugiej strony budynku. - Ciekawe, jak długo Janek z nią wytrzyma? Przecież jest jeszcze niczego sobie i mógłby znaleźć kobietę, która jest zdrowa, co Róża może mu dać? Przecież ona potrzebuje stałej pomocy… Gdy usłyszała te słowa, łzy pociekły po jej policzkach i najciszej jak umiała, oddaliła się w stronę domu. Janek zauważył, że od jakiegoś czasu Róża zaczęła go unikać, odmawiać przyjmowania jego pomocy, twierdząc, że nie chce wyjść z wprawy, lecz najgorsze w tym wszystkim było to, że jej radość życia tak zwyczajnie gdzieś się ulotniła. Na bezpośrednie pytanie o to, co się stało, odpowiedziała, że ma po prostu gorsze dni, jednak to go nie przekonało. Minęły kolejne dwa tygodnie od owych nieszczęsnych zakupów, tygodnie, w trakcie których, pomimo iż serce Róży cierpiało, to stwarzała między nimi coraz większy dystans. Jak bumerang powracały do niej słowa kobiet, a samoocena własnej wartości była coraz niższa. Co prawda przy Janku czuła, że żyje, jej serce rwało się do niego, lecz zdawała sobie sprawę z tego, że gdyby byli razem, byłaby dla niego ciężarem. Po czasie mógłby kiedyś tego pożałować. Zdecydowanie muszę usunąć się w cień - myślała - i zrobię to, gdy tylko po remoncie wróci do siebie. Była późna noc, a sen nie nadchodził. Od przewracania się z boku na bok bolało ją wszystko, więc postanowiła wyjść do ogrodu. Jakież było jej zdziwienie, kiedy po dotarciu do rogu budynku usłyszała cichy głos Janka. - Tak bardzo mi na niej zależy, myślałem, że po Twoim odejściu będę sam, jednak to dzięki Róży moje serce na nowo ożyło. Wiem, że i ja nie jestem jej obojętny, lecz od jakiegoś czasu mnie unika, nie mam pojęcia, co się stało, nie wyobrażam sobie życia bez niej. Zawsze to Ty dostrzegałaś to, co mi umykało, proszę, pomóż mi zrozumieć… Słysząc Janka, zrozumiała, że jego słowa są skierowane do jego zmarłej żony, a dotyczą jej samej. Róża bezszelestnie wycofała się do domu, a w jej myślach zapanował chaos. Wrzesień powitał ich deszczem, każdego ranka Janek wyruszał w las, z którego przynosił kosze pełne dorodnych grzybów, co ewidentnie cieszyło Różę, jednak zauważył, że czasami, gdy myślała, że na nią nie patrzy, ukradkiem ocierała płynące z oczu łzy. Pozostał mu jeszcze wybór mebli, co zrobił online na stronie sklepu oferującego wyposażenie całego domu i wiedział, że jeżeli nie zdarzy się jakiś cud, to za kilka dni będzie musiał opuścić miejsce, w którym pozostanie jego serce. Od świtu Róża przebywała w ogrodzie, a on miotał się z kąta w kąt, i nie mogąc znaleźć sobie zajęcia, postanowił iść do sklepu. O tej porze dnia sklep świecił pustkami, chodził od jednego regału do drugiego, bez zastanowienia wrzucając do koszyka wszystko co mu wpadło w ręce, gdy nagle niespodziewanie na swoim ramieniu poczuł czyjąś dłoń. To była pani Stasia mieszkająca w sąsiednim domu. Kobieta wyjęła koszyk z dłoni Janka, odstawiła go na bok, po czym osłupiałego wyprowadziła na zewnątrz. Bez słowa dotarli na sąsiednią posesję, a kiedy znaleźli się w kuchni pani Stasi, bez żadnych wstępów zapytała - Janku czy zależy ci na naszej Różyczce? Janek nawet przez chwilę się nie zastanawiał, tylko zdecydowanie przytaknął, a po chwili z jego ust popłynął potok słów. Powiedział staruszce o swoich uczuciach, o dziwnym zachowaniu Róży, o tym, że nie wie, co doprowadziło do sytuacji, że nagle zaczęła go unikać. Pani Stasia z uwagą słuchała tego wszystkiego, a następnie opowiedziała mu o tym, jak przed kilkoma tygodniami, będąc w ogródku, słyszała rozmowę dwóch miejscowych kumoszek dotyczącą nikogo innego, jak tylko jego i Róży. Słowo w słowo przytoczyła wypowiedź kobiet, na koniec dodając, że świadkiem tego dialogu była Róża, która szybko odeszła w stronę domu. Słuchając kobiety, siedział, jak skamieniały, a gdy wybrzmiały ostatnie słowa, zerwał się z krzesła jak oparzony, po pożegnaniu gospodyni energicznym krokiem ruszył do miejsca, które przyciągało go jak magnes. Zrozumiał, co tak naprawdę się stało, jakie emocje musiały targać Różą i przestał się dziwić, że usuwała się w cień. Znał ją na tyle, że wiedział, iż dla tych, których kocha, gotowa jest poświęcić własne szczęście, lecz miał pewność, że bez niej przy jego boku o szczęściu nie może być mowy. Znalazł Różę wędrującą wśród rabatek i bez słów otoczył swoimi silnymi ramionami. Nadszedł czas na to, aby odsłonić przed nią własne uczucia i tak też zrobił. Mijały miesiące, lata, a oni byli nierozłączni, dawali sobie to, co w życiu najważniejsze, wzajemną miłość oraz wsparcie. Pozostawili za sobą przeszłość, doceniając każdą przeżytą wspólnie chwilę. && Nasze sprawy Bezpiecznie dla siebie i otoczenia Andrzej Koenig - Andrzej, jak to jest, że gdy idę z Tobą i dochodzimy do przejścia dla pieszych, samochody się zatrzymują, a jak idę sama, to muszę czekać aż ktoś się zatrzyma? - To jak następnym razem będziesz szła sama, wyciągnij białą laskę z torebki i poruszaj się z nią w ręce. Spotykamy się kilka dni później i słyszę: - Andrzej, miałeś rację. Kierowcy inaczej zachowują się, jak mnie widzą z białą laską. Taki dialog miał miejsce jakieś 6 lat temu podczas wspólnych wyjazdów z osobą słabowidzącą na warsztaty. Przy tej okazji chciałbym Państwu przypomnieć kilka informacji o białej lasce, czyli przedmiocie, bez którego obecnie nie wychodzę z mieszkania, nawet gdy mam obok siebie asystentkę czy przewodnika. Biała laska to nie tylko praktyczne narzędzie, to także symbol samodzielności i odwagi. To klucz, który otwiera drzwi do świata, w którym można znaleźć nowe drogi, nowe doświadczenia, nowe możliwości. To drogowskaz, który prowadzi do niezależności. Biała laska to niezastąpione narzędzie dla osób niewidomych, ociemniałych, głuchoniewidomych czy słabowidzących, które pozwala nam na samodzielne poruszanie się oraz zwiększa naszą mobilność. Dzięki korzystaniu z pomocy białych lasek osoby z dysfunkcją wzroku zyskują większą swobodę w przemieszczaniu się, co znacząco wpływa na poprawę jakości życia. Każda przeszkoda, którą spotykamy na swojej drodze, stanowi wyzwanie do odkrywania nowych ścieżek. Wiele osób po utracie wzroku może poczuć, że ich życie dobiegło końca, że nie są w stanie funkcjonować samodzielnie. Ale czy to prawda? Czy nie jest to raczej kolejna okazja do odkrywania naszych możliwości, a przede wszystkim naszej niezależności? Biała laska została po raz pierwszy użyta przez Jamesa Biggsa z Bristolu w Wielkiej Brytanii w 1921 roku. Biggs, który stracił wzrok w wyniku wypadku, wpadł na pomysł wykorzystania jej, aby sygnalizować swoją niepełnosprawność innym użytkownikom dróg. Zdecydował się na biały kolor, ponieważ był łatwo zauważalny i kontrastujący z otoczeniem, co przyczyniło się do zwiększenia bezpieczeństwa podczas poruszania się. Kiedy wiosną 2013 roku po 6 miesiącach od całkowitej utraty wzroku rozpoczynałem naukę orientacji z białą laską, nie wierzyłem, że będę mógł samodzielnie poruszać się poza domem. Znany mi świat nagle zniknął. Bałem się, że stanę się obiektem niewłaściwego zainteresowania, że nie poradzę sobie w nieznanym, że upadnę lub zgubię drogę. Bałem się nieznanego. Pierwsze dni były pełne trudności, niepewności i lęku. Ale z każdym dniem, z każdym krokiem, zyskiwałem coraz większą pewność siebie. Biała laska stała się moimi oczami - niewidzącymi, ale skutecznymi w odczytywaniu otaczającego mnie świata. Biała laska to nie tylko praktyczne narzędzie, to także symbol samodzielności i odwagi. To klucz, który otwiera drzwi do świata, w którym można znaleźć nowe drogi, nowe doświadczenia, nowe możliwości. To drogowskaz, który prowadzi do niezależności. Biała „koleżanka” w ręce osoby z dysfunkcją wzroku to również sygnał dla wszystkich osób poruszających się po chodniku, kierowców samochodów, autobusów, tramwajów, że w pobliżu znajduje się osoba niewidoma, ociemniała i należy zwrócić szczególną uwagę właśnie na nią. W razie potrzeby również zaproponować pomoc. Dzięki szerokiemu poparciu i promocji, biała laska stała się powszechnym i niezastąpionym narzędziem dla osób niewidomych, umożliwiając im nie tylko lepszą komunikację z innymi użytkownikami dróg, ale także większą samodzielność i mobilność. Corocznie 15 października jest obchodzony Dzień Białej Laski. Jest to święto mające na celu zwiększenie świadomości na temat potrzeb niewidomych i słabowidzących oraz podkreślenie roli, jaką białe laski odgrywają w naszym (osób niewidomych, ociemniałych i słabowidzących) życiu jako symbol niezależności. Biała laska chroni niewidomych przed potencjalnymi wypadkami, umożliwiając nam bezpieczne poruszanie się po ulicach miast i w innych przestrzeniach publicznych. Jest również sygnałem dla pozostałych uczestników ruchu drogowego i pieszych, że w pobliżu znajduje się osoba z dysfunkcją wzroku. Zdolność do samodzielnego poruszania się w swoim otoczeniu i eksplorowania nowych miejsc bez konieczności polegania na pomocy widzących jest kluczowa dla budowania niezależności i umacniania poczucia własnej autonomii. Z białą laską czujemy się pewniej i bezpieczniej, a inni użytkownicy dróg i chodników również nas zauważają i służą nam pomocą. && Nordic walking - aktywność dla każdego Jadwiga Bobeł Ludzie, którzy mnie znają, wiedzą, że lubię sport, w ogóle ruch. Chętnie korzystam, jeżeli mam taką możliwość i okazję, z rozmaitych form sportowego spędzania czasu. Spacery, wyprawy górskie, basen to coś, co daje mi dużo frajdy i satysfakcji. Natomiast w tym miejscu chcę wspomnieć o nordic walking, sporcie potocznie zwanym chodzeniem z kijkami; jest to aktywność przyjemna, mało absorbująca i przynosząca wymierne korzyści. Nordic walking, pisząc w uproszczeniu, polega na spacerowaniu, poruszając naprzemiennie prawą ręką z kijkiem i lewą nogą oraz analogicznie lewą ręką z kijkiem i prawą nogą. Sportem tym można cieszyć się o każdej porze roku, oczywiście na świeżym powietrzu, niezależnie czy to jesień, czy wiosna. Nawet zimą warto i powinno się poruszać i zainwestować w swoje zdrowie. No, chyba że trafią się jakieś ulewne deszcze, burze, śnieżyce. Co bardzo ważne, aktywność ta dostępna jest dla osób z dysfunkcją wzroku. Na Śląsku działa dedykowane osobom niewidomym i słabowidzącym Stowarzyszenie „W Labiryncie”, które w 2019 powołało do życia klub sportowy SMP - Sport Moją Pasją. W jego ramach od 2020 swoje istnienie i rozwój rozpoczęła sekcja nordic walking. Prowadzi ją instruktor Krzysztof, który organizuje regularne wypady w zielone, urocze tereny, oczywiście z kijkami, uczy również prawidłowych technik chodzenia. Najczęstszym miejscem spotkań jest Park Śląski w Chorzowie. Mam tę przyjemność, iż jestem klubowiczem od 2022 r. i chętnie jeżdżę na Śląsk, aby pomaszerować z grupą, mimo iż mieszkam w innym województwie. Zbieramy się w Parku Śląskim, robimy rozgrzewkę, a następnie maszerujemy kilka kilometrów po zdrowie i radość. Dodam, że te wyprawy są otwarte dla wszystkich i każdy, kto tylko chce, może przybyć, dołączyć i cieszyć się ruchem i integracją z innymi. Poza tymi grupowymi spotkaniami można umawiać się z Krzysztofem na indywidualne potrenowanie, aby popracować nad techniką chodzenia, poprawić tempo marszu. Nie musi to być Chorzów, można takie treningi odbyć w Bytomiu, Jaworznie, Katowicach czy nawet Krakowie lub innym miejscu do uzgodnienia. Osoby niewidome chcące uprawiać nordic walking mogą chodzić "w zaprzęgu" z przewodnikiem. Sławek, wiceprezes Stowarzyszenia „W Labiryncie” oraz aktywny uczestnik wędrówek z kijkami zaprojektował metodę chodzenia z plecaczkami. Zarówno osoba niewidoma, jak i przewodnik zakładają plecaczki powiązane ze sobą elastyczną liną. Przewodnik idzie przodem, osoba niewidoma za nim na odległość lekko napiętej liny, która wskazuje, gdzie podążać; łatwo daje się wyczuć zmianę kierunku marszu. Jeżeli ktoś ma taką potrzebę i ochotę, to zestaw plecaczków można zamówić i zakupić, kontaktując się ze Stowarzyszeniem „W Labiryncie”. Do tej pory udało się zrealizować projekt „W tandemie łatwiej - nordic walking bez granic”, który oprócz stałych i regularnych chorzowskich wypraw, objął weekendowy pobyt w Wiśle. W towarzystwie malowniczego górskiego krajobrazu cieszyliśmy się ruchem na świeżym powietrzu, doskonaląc umiejętności chodzenia z kijkami i spędzając przyjemnie czas. W ramach tego projektu powstał film promujący aktywny wypoczynek na łonie natury, można go obejrzeć na YouTube - „Nordic Walking w tandemie, Aktywność i relaks na świeżym powietrzu”. Stowarzyszenie „W Labiryncie” może pochwalić się sukcesami w zawodach nordic walking organizowanych przez Stowarzyszenie CROSS. W 2020 r. w Świerklańcu puchar za drugie miejsce w kategorii mężczyzn zdobył Krzysztof. W 2022 również w Świerklańcu puchar za trzecie miejsce w kategorii kobiet z przewodnikiem zdobyła Jadwiga (czyli ja) i w 2024 w Janikowie puchar za pierwsze miejsce w kategorii kobiet z przewodnikiem zdobyła Beata. A teraz kilka argumentów przemawiających za tym, aby wziąć kije w ręce i zacząć się ruszać. Nordic walking angażuje 90% mięśni, a więc pracuje praktycznie całe ciało, pozwala się dotlenić, wspomaga proces zrzucania zbędnych kilogramów. Dzięki maszerowaniu z kijkami odciążamy kolana, wzmacniamy kręgosłup. Ponadto obniża nam się cholesterol, a serce oraz cały układ krążenia się wzmacnia, wytwarzane podczas ruchu endorfiny sprawiają, że nasz nastrój rośnie i ogólnie czujemy się lepiej. Na fanpage'u Stowarzyszenia można śledzić bieżące wydarzenia naszego klubu. Poniżej podaję link do strony, gdzie można dowiedzieć się więcej o działalności tej organizacji, a także zapoznać się z ofertą plecaczków do nordic walking. Zachęcam również i gorąco polecam, aby dołączyć do nas do uprawiania nordic walking, spotykamy się w Parku Śląskim w każdą pierwszą sobotę miesiąca. www.wlabiryncie.org && Godzenie się ze starością Teresa Dederko Od dłuższego czasu zagłębiam się w lekturze „Dzienników” Marii Dąbrowskiej i czuję, jak wraz z autorką zbliżam się do starości. Może też na mój nastrój ma wpływ nadchodząca mglista, siąpiąca deszczem jesień. Pocieszam się, że starość to podobno stan świadomości, a poza tym ludzie różnie się starzeją. Spotykamy nieraz dwudziestoparoletnich psychicznych starców lub młodych duchem, pełnych życia 90-latków. No cóż, kiedy jednak wchodzimy w wiek emerytalny, zdrowie nieco szwankuje, jakoś wszystko robimy wolniej, często jesteśmy zmęczeni, uświadamiamy sobie, że młodość jest już tylko wspomnieniem. Z pewnością jest jeszcze trudniej, gdy na problemy zdrowotne, kłopoty z codziennym prowadzeniem gospodarstwa domowego nakłada się dodatkowo niepełnosprawność. Dla mnie dobrym rozwiązaniem jest od czasu do czasu zatrudnianie kogoś młodszego, widzącego do sprzątania lub mycia okien. Jak najwięcej spraw staram się załatwiać telefonicznie albo przez internet. Jesień życia ma też swoje dobre strony: zwalniamy trochę codzienne tempo, nie musimy się ciągle spieszyć i poszerza się zakres naszej wolności. Nie pracujemy w określonych godzinach, nie mamy szefa, który stawia trudne wymagania, a przy tym zawsze ma rację. Odkąd przeszłam na emeryturę, zaczęłam doceniać przyjemność, jaką jest dla mnie spokojne wypicie porannej Kawy. Od dzieciństwa musiałam wstawać wcześnie, najpierw w internacie, a potem prowadząc dom. Nigdy do tego się nie przyzwyczaiłam i teraz nie włączam budzika. Znajomi wiedzą, że przed godz. 9.00 do mnie się nie dzwoni. Lubię też moje dobrowolne dyżury u wnuków, chociaż czasami denerwuję się, gdy dorosłe dzieci chcą za babcię podejmować decyzje życiowe. To prawda, że świat jakoś stanął na głowie i, wbrew doświadczeniom poprzednich pokoleń, bywa, że młodzież uczy starszych, szczególnie w zakresie postępu technologicznego. Staram się za tym nadążać, ale zdaję sobie sprawę, że na wiele rzeczy szkoda już czasu. Z pewnością nie chcę być wyłączona z aktywnego życia, więc jak najczęściej uczestniczę w różnych wydarzeniach poza domem. Ogromną satysfakcję sprawia mi zwiedzanie wystaw w muzeach i w galeriach sztuki. Tak jak w przypadku wielu osób niewidomych, mam nieraz problem ze znalezieniem przewodnika, chociaż na ogół mogę liczyć na członków rodziny. Kilka razy z powodzeniem korzystałam z pomocy oferowanej przez asystentów z muzeów. Cieszę się, że dożyłam czasów, gdy na nasze potrzeby otwierają się coraz bardziej dostępne instytucje kultury. Ciągle jest dla mnie ważne zachowanie możliwie jak największej samodzielności. Nie jeżdżę już sama w obce miejsca, zresztą nigdy tego nie lubiłam, jednak mogę umówić się z kimś poza domem, na przystanku czy stacji metra. Niedawno usłyszałam w radiu zdanie, podobno wypowiedziane przez Churchilla: „Życie jest jak jazda na rowerze, żeby utrzymać równowagę, trzeba się ruszać”. Rozmawiam czasami ze starszymi ode mnie niewidomymi, zachowującymi świetną formę fizyczną i intelektualną. Potwierdzają oni, że codziennie uprawiają ćwiczenia gimnastyczne. Staram się też to robić, bo nawet gdy nie ma z kim wyjść, można samemu w domu ćwiczyć. Nie zawsze mam na to ochotę, ale przezwyciężam lenistwo, chcąc jak najdłużej utrzymać sprawność. Warto przy tym jednak zachować zdrowy rozsądek i liczyć się z możliwościami. Z pewnością nie będę uprawiała sportów ekstremalnych, ale mogę pływać w basenie albo jeździć na moim rowerze treningowym. Będąc seniorką, muszę uważać, żeby przez niepotrzebną brawurę nie narobić sobie i innym kłopotów. Parę dni temu, przez powiedzmy nierozważność, sięgając do pawlacza, stanęłam na krześle, takim na kółkach. No i źle się to skończyło. Jedyna pociecha, że przy okazji sprawdziłam, iż nie mam osteoporozy, bo się nie połamałam. Oprócz tak ważnego dbania o sprawność fizyczną należy też gimnastykować rozum, do czego osobom widzącym służą np. krzyżówki, bezwzrokowo niedostępne, natomiast chętnie oglądam różne teleturnieje, z których nieraz uczę się znaczenia nowych słów i poszerzam moją wiedzę. Od najmłodszych lat czytanie książek było moją pasją, na realizację której zawsze brakowało mi czasu. Teraz z przyjemnością oddaję się lekturze powieści, a także tygodników zamawianych w e-kiosku. Uważnie śledzę wydarzenia polityczne oraz kulturalne w radiu i telewizji. We własnym tempie przerabiam też kurs angielskiego dla seniorów, bezpłatnie dostępny w internecie. I tak powoli wchodzę w zmierzch życia, mając nadzieję, że uda mi się opóźnić tę niedołężną starość, którą będę musiała oswoić. Na szczęście pamięć mi dopisuje, więc proszę się nie martwić, jeszcze trochę numerów „Sześciopunktu” przygotuję. && Jak to z białą laską było Tadeusz Majewski 15 października obchodzony jest na całym świecie jako Międzynarodowy Dzień Białej Laski, czyli dzień ludzi niewidomych. Biała laska stała się nie tylko narzędziem pomocnym przy samodzielnym poruszaniu się w przestrzeni, lecz również symbolem osób z uszkodzonym wzrokiem. Laska lub po prostu zwykły kij był używany od dawna przez osoby niewidome jako narzędzie poruszania się. Historia białej laski, jako symbolu osób niewidomych, zaczyna się natomiast dopiero w roku 1921. Otóż w Wielkiej Brytanii, w mieście Bristol, był pewien młody zawodowy fotograf, który robił zdjęcia do trzech lokalnych czasopism. Nazywał się on James Biggs. Pewnego dnia uległ on nieszczęśliwemu wypadkowi i stracił wzrok. Był tym faktem bardzo załamany. Szczęśliwie dla niego spotkał on pewnego ociemniałego żołnierza, który przywrócił mu wiarę w siebie i pomógł rozpocząć nowe życie. Jedna z rad, jaką otrzymał on od tego żołnierza, była następująca: „Staraj się kultywować samodzielność. Wychodź sam z domu jak najczęściej. Jeśli będziesz chodził razem z innymi, wówczas będziesz tracił nerwy, kiedy będziesz próbował wychodzić samodzielnie”. James posłuchał rady swojego ociemniałego kolegi. Zaczął wychodzić samodzielnie z domu ze swoją zwykłą laską, lecz stwierdził, że nie zapewnia ona dostatecznego bezpieczeństwa, a także, że czasami on stwarza niebezpieczeństwo innym użytkownikom ulic. Okazało się, że nie zawsze jego laska jest dostrzegana przez innych, zwłaszcza w czasie tzw. ponurej angielskiej pogody. Wówczas wpadł on na pomysł pomalowania swojej laski na biały kolor, aby była lepiej widoczna i zwracała uwagę innych osób. Pomysł ten okazał się bardzo skuteczny. W związku z tym zalecał swoim niewidomym kolegom, aby uczynili to samo. W Wielkiej Brytanii niewidomi musieli jednak czekać aż 10 lat, kiedy Klub Rotariański w miejscowości Westham sprezentował niewidomym z tej miejscowości białe laski, aby używali ich w czasie poruszania się. Sprawa stała się głośna w całej Wielkiej Brytanii dzięki temu, że wydarzenie to trafiło do środków masowego przekazu. Radio BBC zasugerowało, aby wszyscy niewidomi w Wielkiej Brytanii otrzymali takie białe laski. Od 1932 r. Królewski Narodowy Instytut dla Niewidomych, działający od 1868 r. na rzecz osób niewidomych, zaczął oficjalnie rozprowadzać białe laski. We Francji, ojczyźnie Walentego Hauy, założyciela pierwszej specjalnej szkoły dla dzieci niewidomych, oraz Ludwika Braille'a, twórcy pisma wypukłego, historia białej laski zaczyna się w 1930 r. Otóż pani Peguilly d'Herbemont, pochodząca z arystokratycznej rodziny, wiele swojego czasu i pieniędzy poświęcała działalności charytatywnej na rzecz osób niewidomych. Mając liczne kontakty, zauważyła ona, że nie zawsze są oni dostrzegani przez przechodniów jako osoby niewidome, mające określone trudności z samodzielnym poruszaniem się oraz czasami potrzebujące pomocy innych. Wówczas przyszedł jej do głowy pomysł, aby niewidomi nosili ze sobą białe laski na wzór białych buław, używanych przez policjantów. Prefekt policji poparł pomysł noszenia białych lasek przez paryskich niewidomych. Pani d'Herbemont napisała więc w tej sprawie do wydawcy paryskiego dziennika „Echo de Paris”, przy pomocy którego udało się jej uruchomić ogólnokrajowy ruch na rzecz białej laski w całej Francji. W dniu 7 lutego 1931 r. zorganizowała oficjalną uroczystość, w której brali udział ministrowie: wojny, edukacji i zdrowia, a w czasie jej trwania wręczono pierwsze białe laski prezydentowi francuskich ociemniałych weteranów i reprezentantowi cywilnych niewidomych. W Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, dzięki działaniu kilku wybitnych niewidomych z Krajowej Federacji Niewidomych, w latach 50. i 60. powstał wielki ruch niewidomych na rzecz popularyzacji problemów osób z uszkodzonym wzrokiem w społeczeństwie amerykańskim. Wynikiem tego było przyjęcie przez Kongres uchwały proklamującej 15 października każdego roku jako Dzień Bezpiecznej Białej Laski (White Cane Safety Day). Pierwszy taki dzień został ogłoszony przez prezydenta Lyndona S. Johnsona w dniu 15 października 1964 r. Następnie dzień ten został przyjęty jako Międzynarodowy Dzień Białej Laski przez Zgromadzenie Ogólne Międzynarodowej Federacji Niewidomych (poprzedniczki Światowej Unii Niewidomych) w Colombo na Cejlonie w 1969 r. Po raz pierwszy dzień ten był obchodzony 15 października w 1970 r. W 1992 r. Światowa Unia Niewidomych podjęła uchwałę, aby zwrócić się do Organizacji Narodów Zjednoczonych, by dzień ten obchodzić jako Dzień Białej Laski Narodów Zjednoczonych, lecz jak dotychczas sprawa ta nie została pozytywnie załatwiona. Na IV Zgromadzeniu Ogólnym Europejskiej Unii Niewidomych, które odbyło się w Ustroniu Górskim w Polsce, podjęto uchwałę, aby wszystkie organizacje członkowskie, wśród których jest także Polski Związek Niewidomych, starały się uzyskać oficjalne poparcie swoich rządów dla uznania i obchodów 15 października jako Międzynarodowego Dnia Białej Laski. Obecnie Międzynarodowy Dzień Białej Laski obchodzony jest przez wiele krajów na całym świecie. Związki niewidomych starają się organizować z tej okazji odpowiednie imprezy, zwłaszcza razem z osobami widzącymi, dla zaakcentowania integracji społecznej. Przede wszystkim starają się w tym dniu zainteresować środki masowego przekazu swoją problematyką i spowodować, że trafi ona na szpalty gazet oraz do radia i telewizji. W tym dniu starają się one także zainteresować swoim życiem i problemami władze centralne i lokalne, opracowując odpowiednie memoriały i petycje. Szczególnie mocno zaakcentowany jest ten dzień w krajach Europy Zachodniej. W niektórych krajach europejskich sprawy osób niewidomych nagłaśniane są także z okazji Dnia Walentego Hauy. W Finlandii jest to drugi tydzień listopada, a w Czechach 15 listopada. Wydaje się, że w naszym kraju dzień ten jest zbyt słabo zaakcentowany i propagowany. A przecież środowisko niewidomych ma jeszcze wiele do zrobienia, jeśli chodzi o świadomość społeczną i kształtowanie pozytywnych postaw ludzi widzących wobec osób niewidomych, zwłaszcza pracodawców. Istnieje także wiele problemów i potrzeb tego środowiska, o których społeczeństwu i władzom należy stale przypominać. Źródło: https://pzn.org.pl && Ogłoszenie Poszukuję telefonu Samsung Galaxy J4 z przyciskiem Home, lub iPhone S6. Osoby posiadające taki telefon do sprzedania, proszone są o kontakt SMS- owy na numer: 697-107-568. Czytelnik Dariusz