Sześciopunkt Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących ISSN 2449–6154 Nr 11/104/2024 Listopad Wydawca: Fundacja „Świat według Ludwika Braille’a” Adres: ul. Powstania Styczniowego 95D/2 20–706 Lublin Tel.: 697–121–728 Strona internetowa: http://swiatbrajla.org.pl Adres e-mail: biuro@swiatbrajla.org.pl Redaktor naczelny: Teresa Dederko Tel.: 608–096–099 Adres e-mail: redakcja@swiatbrajla.org.pl Kolegium redakcyjne: Przewodniczący: Beata Krać Członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski Na łamach „Sześciopunktu” są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych. Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji. Materiałów niezamówionych nie zwracamy. Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Logo PFRON && SPIS TREŚCI Od redakcji Listopad - Jan Brzechwa Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko Czeska konferencja o technologii dla niewidomych - Agora 2024 - Roberto Lombino Prawo na co dzień Równe szanse w dostępie do edukacji - przepisy dotyczące wsparcia uczniów i studentów z niepełnosprawnością wzrokową - Prawnik Zdrowie bardzo ważna rzecz Tajemnice jelit - Agata Sierota Kuchnia po naszemu Placki, kotlety i deser - N.G. Z poradnika psychologa Poczucie winy - czym jest i jak sobie z nim radzić - Małgorzata Gruszka Z polszczyzną za pan brat Łamy - Tomasz Matczak Rehabilitacja kulturalnie Niech zabawa trwa, czyli burzliwe życie Raya Charlesa - Paweł Wrzesień W cieniu Pana Cogito - Ireneusz Kaczmarczyk Pękająca bańka mydlana - Aleksandra Ochmańska Zapach wzbogaci ofertę muzealną - Radosław Nowicki Warto posłuchać - Izabela Szcześniak Galeria literacka z Homerem w tle Ze świecą szukać - Andrzej Liczmonik Nasze sprawy Moja dorosłość - Krystian Cholewa Kasieńka sobie radzi - Teresa Dederko && Od redakcji Drodzy Czytelnicy! W każdym numerze „Sześciopunktu”, a więc w tym również, przybliżamy różne interesujące tematy i problemy. Z pewnością warto zajrzeć do działu „Rehabilitacja kulturalnie”, w którym zamieściliśmy dwa biograficzne teksty: pierwszy dotyczy życia muzyka Raya Charlesa, a drugi wspomina poetę Zbigniewa Herberta. W tym dziale można również przeczytać o ciekawym projekcie tworzenia biblioteki muzealnych zapachów. Zapraszamy do „Galerii literackiej”, gdzie publikujemy humorystyczne, ale też refleksyjne opowiadanie z duchami i pieniędzmi w tle. W „sześciopunktowych” poradnikach, jak zawsze, znajdą Czytelnicy praktyczne porady dotyczące różnych problemów: dowiemy się, jak ważne jest prawidłowe funkcjonowanie układu pokarmowego - „to, co dzieje się w naszych jelitach, może wpływać na funkcjonowanie mózgu i powstawanie chorób, takich jak depresja, choroba Alzheimera czy Parkinsona”. Z kolei psycholog wyjaśni, „czym jest zdrowe i niezdrowe poczucie winy i jak radzić sobie z tym ostatnim”. W poradniku prawnym zostały omówione przepisy dotyczące wsparcia uczniów i studentów z niepełnosprawnością wzrokową. Wszystkim chcącym unikać błędów językowych, polecamy rubrykę „Z polszczyzną za pan brat”. Zapraszamy do kontaktu z redakcją i biurem Fundacji. Zespół redakcyjny && Listopad Jan Brzechwa Złote, żółte i czerwone opadają liście z drzew, zwiędłe liście w obcą stronę pozanosił wiatru wiew. Nasza chata niebogata, wiatr przewiewa ją na wskroś, i przelata i kołata, jakby do drzwi pukał ktoś. W mokrych cieniach listopada może ktoś zabłąkał się? Nie, to tylko pies ujada. Pomyśl także i o psie. Strach na wróble wiatru słucha, sam się boi biedny strach, dmucha plucha-zawierucha, całe szyby stoją w łzach. Jakiś wątły wóz na szosie ugrzązł w błocie aż po oś, skrzypią, jęczą w deszczu osie, jakby właśnie płakał ktoś. Mgły na polach, ciemność w lesie, drga jesieni smutny ton, przyjdzie wieczór i przyniesie sny i mgły, i stada wron. Wyjść się nie chce spod kożucha, blady promyk światła zgasł, dmucha plucha-zawierucha, zimno, ciemno, spać już czas. && Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko Czeska konferencja o technologii dla niewidomych - Agora 2024 Roberto Lombino W maju odbyła się w czeskim Brnie kolejna edycja konferencji Agora, organizowanej już od 10 lat przez Uniwersytet Masaryka w Brnie, konkretnie przez ośrodek Teiresiás dla studentów z niepełnosprawnościami. Celem tej konferencji jest prezentowanie technologii dla osób z niepełnosprawnością wzroku, m.in. przybliżenie nowości w tej dziedzinie samym użytkownikom, by mogli oni korzystać z pomocy technicznych jak najskuteczniej, jak piszą organizatorzy na stronie wydarzenia. W tym tekście przedstawię pokrótce przebieg tegorocznej Agory, na podstawie strony głównej oraz trzech materiałów od uczestników: filmiku na YouTube od Karela Giebischa, który prowadził na Agorze warsztat nt. aplikacji jednego z czeskich banków, 39. odcinka czeskiego podcastu technologicznego dla niewidomych „Téčko Plus” (link do odcinka na Spotify) oraz newslettera „Zo sveta prístupnosti” autorstwa Michaely Dlhej ze Słowacji. Konferencja Agora 2024 odbyła się w dniach 18 i 19 maja. Składała się ona z trzech części: prezentacji, wystawy i warsztatów. Można zatem porównać Agorę chociażby do polskiej konferencji Reha for the Blind in Poland. Agora jest jednak nieco mniejszym wydarzeniem, ponieważ uczestnicy docierają na nią zazwyczaj indywidualnie. Nie odbywa się kilka prezentacji jednocześnie, część z prelekcjami jest początkiem konferencji, a dopiero później otwiera się wystawa i warsztaty. Zakres tematyczny jest nieco węższy niż na konferencji Reha, ponieważ całe wydarzenie dotyczy tylko technologii wspomagających i dostosowanych do potrzeb osób z niepełnosprawnością wzroku. Podobnie jak na konferencji Reha, organizator zapewnia pomoc wolontariuszy, żeby także osoby całkowicie niewidome mogły wziąć w niej udział. Jako uczestnik Reha 2019 mogę jednak powiedzieć, że na Agorze prawdopodobnie pomoc jest lepiej zorganizowana. Z relacji wspomnianego już Karela Giebischa wynika, że na Agorę nigdy nie musiał on jechać z widzącym przewodnikiem i zawsze miał pewność, że dotrze tam, gdzie trzeba. Jak już wspomniałem, w sobotę 18 maja po otwarciu konferencji, od 10.00 do 12.00 odbyła się część prelekcyjna. Później, od 12.00 do 16.00 trwała wystawa, podczas której czescy sprzedawcy sprzętu i oprogramowania specjalistycznego przedstawiali swoje nowości. Warsztaty trwały od godz. 14.00 do 16.15 z 15-minutową przerwą. Kolejne, dłuższe sesje warsztatów odbyły się w niedzielę od 9:30 do 11.30 oraz od 12.30 do 14.30. Z materiału Karela Giebischa wynika, że prelekcje i wystawa dostępne były dla wszystkich, natomiast na warsztaty trzeba było wcześniej się zapisać. Transmisja z prelekcji dostępna jest do dziś na stronie ośrodka Teiresiás na Facebooku. Na tegorocznej Agorze można było wysłuchać następujących prelekcji: - prelekcja Uniwersytetu Palackiego w Ołomuńcu o mapach dotykowych dla osób niewidomych i o modelach 3D. Jak jednak wynika z majowego podcastu Téčko Plus, nie wspomniano o stronie ~hapticke.mapy.cz, na której osoba niewidoma sama może zamówić wydrukowanie mapy konkretnego obszaru. Zdaniem prowadzących podcast, właśnie takie wypukłe mapy są dzisiaj najlepiej dostępną możliwością, dzięki której osoba niewidoma może uzyskać mapy i korzystać z nich na co dzień. Tyflografice poświęcone były także kolejne dwie prezentacje: Petr Dušek omówił tworzenie tyflografik za pomocą lasera, a Daniela Thampy pokazała dodatki tyflograficzne do czasopisma Zora, wydawanego przez czeską organizację niewidomych SONS. - Prezentacja nowego czytnika RSS, rozwijanego przez czeską firmę Spektra. Powinien być to początek nowej odsłony aplikacji Asistent, działającej jako tzw. self voicing. Asistent oferował swego czasu własny, prosty interfejs z wieloma funkcjami dla tych, którzy nie wymagali pełnoprawnego czytnika ekranu. Czytnik RSS powinien być częścią nowej wersji aplikacji Asistent, która dopiero powstaje i, w odróżnieniu od poprzednich wersji, ma być wieloplatformowa, nie tylko na systemy Windows. - Klára Šubrová i Jaromír Tichý przedstawili możliwości profili konfiguracyjnych NVDA. - Michal Jungmann, przedstawiciel firmy Galop z Pragi, opowiedział o nowej funkcji Picture Smart w Jawsie 2024. Umożliwia ona opisywanie zdjęć za pomocą sztucznej inteligencji na podstawie Chatu GPT i podobnej usługi od Google. Firma Galop jest oficjalnym dystrybutorem czytnika ekranu JAWS dla Czech. - Karel Giebisch omówił współpracę z bankiem Komerční Banka przy udostępnianiu bankowości internetowej. Na ten temat prowadził też warsztaty, o czym poniżej. - Z nieco innej dziedziny, firma Moudrá sovička zaprezentowała swój projekt sieci asystentów cyfrowych, którzy powinni uczyć seniorów pracy z nowoczesnymi technologiami. Będzie to dotyczyło uczniów szkół średnich i inne osoby z pokolenia posługującego się technologiami na co dzień. Oprócz niektórych prelegentów wspomnianych powyżej, jako wystawca brał udział w tegorocznej Agorze Tomáš Jelínek, jeden z twórców aplikacji Cash Reader do rozpoznawania banknotów. Na stanowisku firmy Galop można było zobaczyć klawiaturę brajlowską Orbit Writer, a na stanowisku Uniwersytetu Palackiego przykłady map i modeli drukowanych także na drukarkach 3D. Karel Giebisch zaznaczył w swoim filmiku, że powierzchnie niektórych wydruków nie były zbyt przyjemne w dotyku, ale całość była bardzo ciekawa. Warsztaty Zacznę od Karela Giebischa, który pokazywał, jak publikować własną treść w internecie. Zaczął od nagrywania materiału audio, później przeszedł do formatowania tekstu w języku Markdown oraz dostępności serwisów Hero Hero i Forendors, służących do publikacji płatnych treści, podobnie jak np. znany w Polsce Patronite. Część warsztatów nawiązywała do prelekcji, tak jak np. kolejne warsztaty Karela Giebischa o aplikacji banku Komerční Banka na iOS i Android, dalej możliwość zapoznania się z profilami konfiguracyjnymi NVDA dzięki warsztatom Kláry Šubrovej i Jaromíra Tichego, warsztaty firmy Moudrá Sovička dla seniorów zainteresowanych technologiami albo omówienie różnych mniej znanych funkcji czytnika JAWS przez Michala Jungmanna z firmy Galop. Michaela Dlhá i Lukáš Hosnedl zapoznawali chętnych z opisywaniem zdjęć przez sztuczną inteligencję albo z szybką nawigacją za pomocą czytnika NVDA. Oprócz tego można było zapoznać się na warsztatach Jana Baláka i Václava Toula z portalami i usługami państwa czeskiego dla obywateli, podobnymi do polskiego mObywatela albo profilu zaufanego. Na podstawie programu zaciekawiły mnie także warsztaty nt. gry na giełdzie, prowadzone przez Pavlínę Souškovą i Radima Veličkę. Ci sami zaznajamiali uczestników z pracą z tekstem i komunikacją z Chatem GPT, także w językach obcych. Na koniec wspomnę o warsztatach poświęconych czytnikowi Jieshuo Screenreader na Android, które prowadził Matěj Plch, tłumacz interfejsu tego czytnika na język czeski. Podsumowując, na tegorocznej Agorze można było dowiedzieć się niemało z różnych dziedzin związanych z technologiami dla niewidomych i słabowidzących. Wydarzenie odbywało się w języku czeskim i częściowo słowackim, ale dzięki bliskości języków zachęciłbym Was do udziału, jeśli tylko rozumiecie te języki. Sam myślę o udziale w Agorze za rok, kiedy odbędzie się na pewno lub później. Myślę, że takie wydarzenie powinno mieć swoje miejsce w każdym kraju, żeby osoby niewidome i niedowidzące miały dostęp do najnowszych rozwiązań technologicznych, które ułatwiają nam życie codzienne. Z filmiku i podcastu wynika, że jednym z ważnych elementów całej Agory są ludzie, zarówno uczestnicy, jak też wolontariusze, zawsze gotowi do pomocy w przemieszczaniu lub nawet w przyniesieniu jedzenia. Dlatego sądzę, że jest to jedno z najlepiej dostępnych tego typu wydarzeń, przynajmniej na skalę Europy Środkowej. Źródło: „Tyfloświat” 3/2024 (64) && Prawo na co dzień Równe szanse w dostępie do edukacji - przepisy dotyczące wsparcia uczniów i studentów z niepełnosprawnością wzrokową Prawnik Jesień to czas, kiedy wielu uczniów i studentów powraca do szkół i uczelni, aby kontynuować naukę oraz zdobywać nowe umiejętności i kwalifikacje. Dla osób z niepełnosprawnościami, w tym z dysfunkcją narządu wzroku, edukacja odgrywa szczególnie istotną rolę, ponieważ otwiera drogę do większej samodzielności, lepszej integracji społecznej oraz rozwoju zawodowego. Z tego względu wsparcie systemowe, jakie oferuje polskie prawo, jest kluczowe w zapewnieniu równych szans w dostępie do nauki na każdym poziomie kształcenia. W Polsce przepisy dotyczące wsparcia uczniów i studentów z niepełnosprawnością wzrokową ewoluowały na przestrzeni lat, dążąc do wyrównania szans edukacyjnych tej grupy społecznej. Obecnie uczniowie i studenci niewidomi oraz słabowidzący mają dostęp do różnych form wsparcia, zarówno w zakresie dostosowania warunków nauki, jak i pomocy finansowej, co pozwala im na pełny udział w procesie edukacyjnym. W tym artykule omówione zostaną najważniejsze przepisy prawne oraz narzędzia wsparcia dostępne na różnych poziomach kształcenia: podstawowym, średnim i wyższym. Edukacja na poziomie podstawowym i średnim - prawo do dostosowania warunków kształcenia Uczniowie z niepełnosprawnością wzrokową już na etapie edukacji przedszkolnej i wczesnoszkolnej objęci są wsparciem w ramach systemu oświaty. Polska ustawa o systemie oświaty oraz Karta Nauczyciela przewidują specjalne rozwiązania dla uczniów z różnymi dysfunkcjami, w tym wzroku, tak aby mogli oni w pełni korzystać z edukacji w warunkach dostosowanych do ich potrzeb. Jednym z kluczowych narzędzi wspierających uczniów jest orzeczenie o potrzebie kształcenia specjalnego, wydawane przez publiczne poradnie psychologiczno-pedagogiczne. Na jego podstawie szkoły mają obowiązek dostosować program nauczania oraz formy pracy do indywidualnych potrzeb ucznia. Dla uczniów niewidomych lub słabowidzących oznacza to możliwość korzystania z: · materiałów dydaktycznych w formie dostosowanej do ich możliwości percepcyjnych, np. podręczników w wersji audio, podręczników w alfabecie Braille'a lub materiałów przygotowanych w powiększonym druku dla osób z resztkami wzroku, · specjalistycznych urządzeń optycznych i elektronicznych, takich jak lupy, powiększalniki czy komputerowe programy wspomagające czytanie tekstu, · asystenta nauczyciela lub pomocy osoby wspierającej w procesie nauczania, która pomaga w dostosowaniu materiałów dydaktycznych i organizacji nauki, · dostosowania egzaminów końcowych oraz bieżących sprawdzianów wiedzy do ich możliwości, np. przedłużenie czasu trwania poszczególnych egzaminów, zapewnienie wsparcia osoby asystującej, zmiana formy odpowiedzi ustnej na pisemną lub odwrotnie. Przepisy przewidują również możliwość indywidualnego nauczania dla uczniów, którzy z powodu dysfunkcji narządu wzroku lub innych niepełnosprawności nie mogą uczęszczać do szkoły. W takim przypadku nauczyciele prowadzą zajęcia w domu ucznia, dostosowując formę i program nauczania do jego potrzeb. Egzaminy i wsparcie dla uczniów z dysfunkcją narządu wzroku Kwestia egzaminów jest niezwykle istotna dla uczniów z niepełnosprawnością wzrokową. Egzaminy takie, jak egzamin ósmoklasisty, matura czy inne egzaminy zawodowe muszą być dostosowane do możliwości uczniów z dysfunkcją wzroku. W polskim systemie edukacyjnym istnieje kilka podstawowych form dostosowania egzaminów dla uczniów niewidomych i słabowidzących: · Przedłużenie czasu egzaminu Uczniowie z niepełnosprawnością wzrokową mogą otrzymać więcej czasu na wykonanie zadań egzaminacyjnych, aby mogli spokojnie przeczytać i zrozumieć polecenia oraz wykonać odpowiednie zadania. · Dostosowanie formy egzaminu Egzaminy pisemne mogą być zastąpione odpowiedziami ustnymi lub materiałami dźwiękowymi, w zależności od potrzeb ucznia. · Specjalne materiały egzaminacyjne Dla uczniów niewidomych i słabowidzących przygotowywane są specjalne arkusze egzaminacyjne w wersji brajlowskiej lub powiększonej, aby były czytelne dla uczniów niewidomych oraz słabowidzących. Wsparcie w edukacji na poziomie wyższym - programy stypendialne i sprzęt specjalistyczny Na poziomie edukacji wyższej studenci z niepełnosprawnością wzrokową mogą liczyć na wiele form wsparcia, co pomaga im nie tylko w nauce, ale również w adaptacji do warunków uczelni wyższych. Polska ustawa „Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce” (2018) reguluje kwestie związane z dostępem do edukacji dla osób z niepełnosprawnościami, w tym z dysfunkcją narządu wzroku. Każda uczelnia wyższa w Polsce ma obowiązek zapewnienia równych szans osobom z niepełnosprawnościami poprzez: · Dostosowanie infrastruktury Uczelnie są zobowiązane do dostosowania swojej infrastruktury do potrzeb osób z dysfunkcjami wzroku, np. poprzez montaż wind, oznaczeń dotykowych, udostępnianie materiałów dydaktycznych w formie czytelnej dla niewidomych oraz powiększonych dla słabowidzących. · Zapewnienie wsparcia asystentów lub doradców akademickich, którzy pomagają studentom z niepełnosprawnością wzrokową w organizacji nauki oraz kontaktach z wykładowcami. Studenci mogą również korzystać z różnorodnych programów stypendialnych. Stypendia dla osób z niepełnosprawnościami przyznawane są na podstawie orzeczenia o stopniu niepełnosprawności, a ich wysokość zależy od indywidualnej sytuacji studenta oraz od regulacji wewnętrznych uczelni. Źródła wsparcia finansowego Ważnym źródłem wsparcia finansowego dla uczniów i studentów z niepełnosprawnością wzrokową jest Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych (PFRON), oferuje on programy, które mają na celu wsparcie osób z niepełnosprawnościami w dostępie do edukacji, w tym: · Program „Aktywny samorząd”, który obejmuje m.in. dofinansowanie kosztów kształcenia na poziomie wyższym, w tym studiów podyplomowych. · Dofinansowanie zakupu sprzętu specjalistycznego, który jest niezbędny do nauki osobom z dysfunkcją wzroku, np. komputerów z oprogramowaniem wspomagającym lub elektronicznych czytników tekstu. PFRON oferuje również możliwość finansowania szkoleń zawodowych oraz kursów doskonalących, co pozwala osobom z niepełnosprawnościami wzrokowymi na zdobywanie nowych kwalifikacji i umiejętności na różnych etapach życia zawodowego. Edukacja dla osób z dysfunkcją wzroku w Polsce jest coraz bardziej dostępna dzięki zmianom prawnym i rosnącej świadomości społecznej. Wsparcie technologiczne, rosnąca liczba programów stypendialnych oraz przepisy wymuszające dostosowanie infrastruktury i form nauczania sprawiają, że osoby niewidome i słabowidzące mogą w pełni uczestniczyć w procesie edukacyjnym. Dzięki wspólnym działaniom legislacyjnym, technologicznym i społecznym, osoby z niepełnosprawnością wzrokową mogą zdobywać kwalifikacje, które otworzą im drzwi do samodzielnego i satysfakcjonującego życia zawodowego oraz prywatnego. && Zdrowie bardzo ważna rzecz Tajemnice jelit Agata Sierota Wszyscy znamy uczucie ściskania w żołądku ze strachu czy „motyli w brzuchu” ze szczęścia. Ciągle słyszymy też o konieczności zdrowego odżywiania, do której w różnym stopniu się stosujemy. Wiele osób jest jednak zaskoczonych, że to, co dzieje się w naszych jelitach, może wpływać na funkcjonowanie mózgu i powstawanie chorób, takich jak depresja, choroba Alzheimera czy Parkinsona. Nasz drugi mózg Niemiecki filozof Arthur Schopenhauer nazwał jelita mózgiem brzusznym. Na początku XIX wieku odkryto, że układ pokarmowy działa nawet po odcięciu go od rdzenia kręgowego, a emocje wpływają na układ trawienny. Zjawisko to zostało później potwierdzone przy użyciu nowoczesnych metod pomiarowych i okazało się, że zależność mózg - układ trawienny jest dwustronna i praca jelit wywiera na ten centralny organ ogromny wpływ. Nasz układ pokarmowy zawiera drugie po mózgu co do wielkości skupisko neuronów w naszym organizmie, równe w przybliżeniu ilości komórek w rdzeniu kręgowym. Jelitowe neurony potrafią wytwarzać liczne neuroprzekaźniki, takie jak dopamina czy serotonina. Połączenia mózg - trzewia są dwukierunkowe ale, 90% tych połączeń ma kierunek jelita - mózg. Bakterie w jelitach W przewodzie pokarmowym znajduje się ogromna ilość bakterii. Wielu naukowców uważa, że bakterie jelitowe (mikrobiota) powinny być traktowane jako osobny narząd. Ich łączna waga może wynosić 1-2 kg. Prawidłowa mikroflora jelitowa pozwala nam m.in. na lepsze trawienie i uzyskiwanie większej ilości energii z pożywienia. Oznacza to, że jej zaburzenie może powodować skłonności do nadwagi i otyłości. Funkcje mikroorganizmów jelitowych: * 1. wspierają wchłanianie składników odżywczych; * 2. rozkładają nieprzetwarzane przez nasz organizm cukry złożone pochodzenia roślinnego; * 3. wytwarzają z pożywienia witaminy i enzymy; wielu z nich organizm sam nie jest w stanie wytworzyć, np. witaminy B12 i K, kwas foliowy; * 4. są ważnym stymulatorem układu immunologicznego. Jelita a odporność Prawidłowe funkcjonowanie całego organizmu zależy od układu odpornościowego. Badania wykazały, że komórek odpornościowych jest właśnie najwięcej w jelitach (ok. 80%), więcej niż we krwi czy szpiku kostnym. Oznacza to ścisły związek między układem trawiennym a naszymi chorobami. Patogeny powodujące choroby, dostając się do naszego organizmu, spotykają barierę w postaci mikroflory jelit, błony śluzowej jelit i znajdujących się pod nią komórek odpornościowych (GALT). Gdy funkcjonowanie tej bariery jest osłabione, szkodliwe bakterie mogą przeniknąć do organizmu, powodować choroby i wpływać na ogólne osłabienie odporności. Zakłócenia w jelitowej barierze ochronnej mogą powodować: * - alergie, * - nietolerancje pokarmowe, * - zapalenie błony śluzowej jelita, * - rozmaite problemy trawienne. Jak jelita wpływają na mózg? Sieć zakończeń nerwowych w ścianie jelit wysyła sygnały do mózgu za pomocą nerwu błędnego. Obecnie trwają intensywne badania nad tym, jak przekazywanie tych sygnałów wpływa nie tylko na nasze emocje i nastrój, ale także rozwój zdolności poznawczych, powstawanie chorób, a także ich leczenie. Jedzenie a mózg - kilka ważnych ciekawostek * · Gdy poznajemy powiązania naszych jelit z mózgiem, zaczynamy rozumieć uzależnienie od jedzenia. Wiele produktów zawiera substancje o działaniu lekko narkotycznym. W czekoladzie znajduje się m.in. fenetylamina o działaniu podobnym do amfetaminy i anandamid dający efekty bliskie marihuanie. * · Ziemniaki, pomidory i bakłażany zawierają solaninę i alfachakoninę, zwiększające siłę działania acetylocholiny, neuroprzekaźnika związanego m.in. z naszą zdolnością do zapamiętywania informacji. Są one niezbędnym składnikiem diety profilaktycznej w chorobie Alzheimera, gdzie występują problemy z pamięcią. * · Z kolei bób, ze względu na zawartość lewodopy, zalecany jest chorym na Parkinsona, gdyż charakterystyczne dla choroby zakłócenia w produkcji dopaminy leczy właśnie ta substancja. Jelita a choroby Prowadzone są bardzo ważne badania, które wyznaczą nowe szlaki leczenia wielu chorób. Od dawna wiadomo, że prawidłowa dieta likwiduje stany zapalne w organizmie i wspomaga leczenie chorób autoimmunologicznych. Zespół jelita drażliwego i depresja Zespół jelita drażliwego jest uznawany za przewlekłą chorobę. Objawia się skurczowymi bólami brzucha i naprzemiennie występującymi zaparciami i biegunkami. Trudności we wskazaniu jego przyczyn i zazwyczaj towarzysząca depresja, nerwica czy lęki sprawiły, że upatrywano powodów natury psychicznej. Tymczasem badania nad znaczeniem mikroflory jelitowej dla naszego samopoczucia wskazały, że kierunek powiązań jest być może odwrotny. Oznacza to, że zaburzenia flory jelitowej wywołują negatywne stany psychiczne, a nie - odwrotnie. Potwierdzają to liczne przypadki pacjentów z zespołem jelita drażliwego, którzy poprzez zmianę zachowań żywieniowych poprawili stan swojej mikroflory. Bez stosowania psychoterapii czy środków farmakologicznych zaobserwowali oni znaczącą poprawę samopoczucia psychicznego, a dodatkowo lepszą koncentrację i pamięć. Choroba Parkinsona i Alzheimera - początek w jelitach? W chorobie Parkinsona dochodzi do neurodegeneracji komórek produkujących dopaminę w mózgu. Prowadzi to do stopniowego pogarszania motoryki. Wykryto, że w neuronach mózgowych pojawiają się ciała Lewy'ego (nieprawidłowe skupiska białek), które występują także w neuronach jelitowych. Pozwoliło to na postawienie hipotezy, że chorobę Parkinsona mogą wywoływać wirusy albo toksyny znajdujące się w pożywieniu. Być może podobnie jest w przypadku choroby Alzheimera. Tu zarówno w mózgowych, jak i jelitowych neuronach pojawiają się nowe białka (płytki amyloidowe i splątki neurofibrylarne). Trwające badania być może wskażą nieznane dotąd przyczyny tych chorób i zapoczątkują dużo skuteczniejsze leczenie, które będzie zaczynać się nie od mózgu, ale od jelit. Jak wspomóc jelita? * · Stosuj zróżnicowaną dietę. Pamiętaj o świeżych owocach i warzywach zawierających błonnik. * · Jedz jak najmniej spożywczych artykułów przemysłowych. Pamiętaj, że wysoko przetworzona żywność dostępna w sklepach nie dostarcza składników niezbędnych dla prawidłowego rozwoju bakterii. * · Staraj się jak najrzadziej korzystać z antybiotyków. Niszczą one pożyteczne bakterie jelitowe, wywołując zaburzenia trwające wiele miesięcy lub lat. * · Gdy jednak musisz je zastosować, koniecznie włącz do kuracji probiotyki, nie tylko te z apteki, ale również naturalne, np. jedz więcej kiszonej kapusty i jogurtów z kulturami bakterii. * · Jeśli chcesz korzystać z probiotyków w jogurtach (popularnie uznawanych za ich źródło), przed zakupem czytaj uważnie etykiety na opakowaniach. Jeśli nie jest wyraźnie napisane, jakie kultury bakterii zawiera, zazwyczaj masz przed sobą jedynie - deser mleczny. Zakończenie Jelita są bardzo ważnym centrum naszego organizmu, ściśle współpracującym z mózgiem. Wpływają nie tylko na dobre samopoczucie, ale również na stan umysłu. Przywrócenie równowagi jelitowej pomaga w uwolnieniu się od bólu, zmęczenia, alergii, depresji, chorób autoimmunologicznych i stanu zapalnego. && Kuchnia po naszemu Placki, kotlety i deser N.G. Placki serowe Składniki: * 25 dag sera twarogowego, * 3 jajka, * 1 szklanka mąki, * 2 szklanki kefiru, * płaska łyżeczka soli, * olej do smażenia. Wykonanie: W misce rozdrabniamy ser, oddzielamy żółtka i dokładamy do sera. Z białek i soli ubijamy sztywną pianę. Do sera dodajemy kefir i mąkę i dokładnie mieszamy. Tę czynność za mnie wykonuje mikser. Ubite białka dodajemy do sera i delikatnie mieszamy. Smażymy po obu stronach do zrumienienia na gorącym oleju. Do przewracania używam silikonowej dość szerokiej łopatki z podłużnymi otworami. Placki nakładam łyżką stołową, bo takie wygodnie jest przewracać. Zdejmujemy z patelni na talerz wyłożony ręcznikiem papierowym, aby odsączyć nadmiar tłuszczu. Podajemy ze świeżymi owocami lub dżemem, konfiturą, cukrem pudrem z wanilią itp. Kotlety z ryby Składniki: * pół kg filetów z ryby, * 1 jajko, * 1 kajzerka namoczona w mleku, * drobno posiekany koperek, * szczypiorek lub drobno posiekana średnia cebula, * łyżka masła, * sól, pieprz, * 1 łyżeczka przyprawy do ryb - z Darów Natury jest najlepsza, * bułka tarta do panierowania, * olej do smażenia. Wykonanie: Rozdrabniamy rybę, dodajemy odciśniętą bułkę lub wsypujemy dwie łyżki bułki tartej, jajko, koperek, przyprawy i dokładnie wyrabiamy kotlety. Zamiast siekanego szczypiorku dodajemy drobniutko posiekaną cebulę zeszkloną na maśle. Przyprawiamy do smaku jeśli trzeba, formujemy kotlety i obtaczamy w bułce tartej. Kładziemy na rozgrzany olej i smażymy kotleciki po obu stronach przez kilka minut. Podajemy z ziemniakami z koperkiem i surówkami. Ostatnio robiłam z halibuta i wyszły bardzo smaczne. Wyrabia za mnie malakser lub robot z mieszadłem. Wtedy wiem, że wszystko jest dokładnie rozdrobnione i wymieszane. Zimny deser Składniki: * 2 kubki serka waniliowego, * 3 opakowania galaretki winiarowskiej na 375 ml wody, * 2 banany lub dwie gruszki, * szklanka borówek lub suszonych wiśni, * prostokątne szklane naczynie. Wykonanie: Przygotowujemy galaretki w trzech kolorach: ostatnio robiłam z galaretki z czarnej porzeczki, gruszkowej i wiśniowej. Każdą galaretkę rozpuszczamy w oddzielnej miseczce. Zaczynamy od czarnej porzeczki, mieszamy proszek z filiżanką wrzątku, gdy przestygnie dodajemy 1 kubek serka, dokładnie mieszamy i wylewamy do szklanego naczynia w celu zastygnięcia. Gdy masa robi się gęsta, układamy plasterki gruszki lub banana i wstawiamy do lodówki. W ten sam sposób przygotowujemy galaretkę gruszkową i gdy jest zimna, zalewamy nią banany i ponownie wstawiamy do lodówki. Teraz przygotowujemy galaretkę wiśniową, zalewając wrzątkiem zgodnie z przepisem - 375 ml wody. Gdy przestygnie, wyjmujemy naczynie z lodówki, wykładamy wiśnie lub borówki i ostatni raz zalewamy galaretką (tym razem bez serka), i wstawiamy do lodówki do zastygnięcia. Jest trochę zabawy podczas przygotowywania, ale deser ładnie wygląda i dobrze smakuje. && Z poradnika psychologa Poczucie winy - czym jest i jak sobie z nim radzić Małgorzata Gruszka „Moja wina”, „wszystko przeze mnie”, „mogłem…”, „trzeba było…”, „gdybym…” - oto głos wewnętrzny, który z pewnością niejednokrotnie usłyszał każdy z nas… W kolejnym poradniku psychologa wyjaśniam, czym jest zdrowe i niezdrowe poczucie winy i jak radzić sobie z tym ostatnim. Czym jest poczucie winy? Poczucie winy, to emocja wywołana świadomością, że postąpiliśmy niezgodnie z jakąś wyznawaną przez nas zasadą lub normą. Wszyscy rodzimy się ze zdolnością do odczuwania emocji podstawowych (radości, smutku, strachu i złości). Nikt nie rodzi się ze zdolnością do odczuwania winy. Zdolność tę nabywamy w procesie wychowania i dopiero wówczas, gdy jesteśmy w stanie poznać i przyswoić zasady/normy obowiązujące w danym środowisku. Właśnie dlatego zaliczamy je do tzw. Emocji społecznych i złożonych, obejmujących kilka emocji podstawowych. Składowymi poczucia winy są najczęściej przygnębienie, lęk i złość na siebie. Zdrowe poczucie winy Zdrowe poczucie winy jest naturalną i potrzebną częścią naszej psychiki sygnalizującą postąpienie wbrew jakimś zasadom, normom lub wartościom; skłaniającą do refleksji i pomagającą dostrzegać swoje błędy; wyciągać z nich wnioski i zmieniać swoje zachowanie. Ze zdrowym poczuciem winy mamy do czynienia wówczas, gdy przypisywana sobie odpowiedzialność za różne sytuacje jest zgodna z rzeczywistością, tzn. pokrywa się z wpływem, jaki naprawdę mamy na ich przyczyny, przebieg i efekt. Zdrowe poczucie winy przekłada się na ograniczone w czasie rozważanie różnych sytuacji, nazywanie własnych błędów, wyciąganie wniosków i planowanie działania. Przykład Obiecaliśmy komuś, że coś zrobimy i nie dotrzymaliśmy obietnicy. W rozmowie z osobą, którą zawiedliśmy, przyznajemy się do błędu, przepraszamy i pytamy co w takim razie możemy dla niej teraz zrobić. Posiadając zdrowe poczucie winy, nie bierzemy nadmiernej odpowiedzialności za to co się zdarza. Jednocześnie nie unikamy jej i nie przerzucamy na innych. Niezdrowe poczucie winy Z niezdrowym poczuciem winy mamy do czynienia wówczas, gdy przypisywana sobie odpowiedzialność za to co się zdarza jest niezgodna z rzeczywistością, tzn. znacznie przewyższa wpływ, jaki naprawdę mamy na przyczyny, przebieg i efekt różnych sytuacji. Niezdrowe poczucie winy przekłada się na nieograniczone w czasie rozważanie sytuacji, w których stało się coś złego z jednoczesnym wyolbrzymianiem popełnionych błędów lub przypisywaniem sobie nieistniejącego wpływu. Od zdrowego poczucia winy różni je tkwienie w przeszłości i w poczuciu niemocy związanym z faktem, że tego co się wydarzyło nie można cofnąć ani zmienić. Przykład Obiecaliśmy komuś, że coś zrobimy i nie dotrzymaliśmy obietnicy. Przyznajemy się do błędu, przepraszamy i pytamy, jak możemy to naprawić. Mimo to w myślach ciągle wracamy do tej sytuacji, rozpamiętujemy ją, analizujemy; krytykujemy się i wyolbrzymiamy naszą winę. Niezdrowe poczucie winy obejmuje również obwinianie się za przeżywane emocje, zwłaszcza zazdrość i złość. Dzieje się tak wtedy, gdy nie zdajemy sobie sprawy z tego, że na pojawiające się w nas uczucia nie mamy wpływu, a zatem odpowiadać możemy tylko za to co powiemy lub zrobimy pod ich wpływem. Z niezdrowym poczuciem winy mamy do czynienia także wówczas, gdy odpowiedzialność za to co się dzieje przypisywana jest przede wszystkim innym osobom i okolicznościom. Przykład Obiecaliśmy komuś, że coś zrobimy i nie dotrzymaliśmy obietnicy. W rozmowie z osobą, którą zawiedliśmy, nie przyznajemy się otwarcie do błędu, nie przepraszamy; zamiast tego krążymy dookoła, wyszukujemy i wymieniamy najróżniejsze powody niedotrzymania obietnicy związane z innymi osobami i okolicznościami. Problematyczne poczucie winy polega więc na nadmiernym obarczaniu się odpowiedzialnością za rzeczywistość bądź na unikaniu jej i przerzucaniu na innych ludzi lub okoliczności. To pierwsze stanowi problem i wpływa na jakość życia posiadających je osób. To drugie jest kłopotliwe i trudne dla otoczenia. Jak sobie radzić z nadmiernym poczuciem winy Krok 1. - myśli i uczucia W poradniku poświęconym błędom w myśleniu wyjaśniłam na czym polega mylenie myśli z uczuciami. Przykładem takiego błędu jest sformułowanie „czuję się winny”. Przypisywanie sobie winy jest myślą - nie uczuciem. W rzeczywistości myślimy, że jesteśmy winni i w związku z tym możemy czuć przygnębienie, lęk czy złość na siebie. Pierwszym krokiem w radzeniu sobie z poczuciem winy jest rozbicie go na myśli i uczucia. Powiedz sobie: myślę, że jestem winny i czuję… Krok 2. - strumień myśli Poczucie winy to zazwyczaj nie jedna myśl, ale strumień myśli typu „Moja wina”, „wszystko przeze mnie”, „mogłem…”, „trzeba było…”, „gdybym…” W uporaniu się z nimi pomaga odpowiedzenie na następujące pytania: gdyby mój przyjaciel znalazł się w takiej samej sytuacji i tak samo myślał o sobie, czy zgodziłbym się z nim? co powiedziałbym przyjacielowi? jakbym to uzasadnił? czy to co bym mu powiedział, stosuje się także do mnie? czy chciałbym, żeby moje małe lub dorosłe dziecko w takiej samej sytuacji myślało o sobie to samo co ja? co chciałbym, żeby myślało? czy to co chciałbym, żeby myślało, odnosi się także do mnie? czy dana myśl pomaga rozwiązać problem? na czym koncentruje się dana myśl: na przeszłości, teraźniejszości czy przyszłości? jakie zalety i wady ma dla mnie dana myśl? Krok 3. - stopień odpowiedzialności Pochłonięci myślami o winie możemy mieć tendencję do przypisywania sobie całej odpowiedzialności za jakieś wydarzenie i nie dostrzegać innych czynników, które wpłynęły na sytuację. Przypuśćmy, że trapiąca myśl brzmi „moja wina: gdybym, jak zawsze, poszedł pieszo i nie wsiadł do autobusu, nie uległbym wypadkowi”. Myśl ta zawiera stwierdzenie, że ponosisz 100% odpowiedzialności za obecny stan, bo jedyną jego przyczyną jest fakt, że wsiadłeś do autobusu. Pomyśl, jakie inne przyczyny doprowadziły do tego stanu. Zrób listę przyczyn i na końcu umieść to co rzeczywiście zrobiłeś, czyli wejście do autobusu. Przykład * 1) Autobus jechał zbyt szybko. * 2) Było ślisko. * 3) Kierowca za późno zauważył osobę wchodzącą na jezdnię. * 4) Było ostre hamowanie. * 5) Zaskoczyło mnie to i uderzyłem nosem w rurkę, której się trzymałem. * 6) Zamiast iść pieszo, wsiadłem do autobusu. Teraz określ w procentach, jaki wpływ na Twój stan miały poszczególne przyczyny. Zrób to, zaczynając od przyczyny 1), kończąc na przyczynie 6). Przykład * 1) Autobus jechał zbyt szybko. 20% * 2) Było ślisko. 10% * 3) Kierowca za późno zauważył osobę wchodzącą na przejście. 30% * 4) Było ostre hamowanie. 20% * 5) Zaskoczyło mnie to i uderzyłem nosem w rurkę, której się trzymałem. 15% * 6) Zamiast iść pieszo, wsiadłem do autobusu. 5% Jeśli możesz, weź kartkę, narysuj koło i podziel je na części odpowiadające procentowemu wpływowi, jaki przypisałeś poszczególnym przyczynom obecnego stanu. Możesz je sobie również wyobrazić. Jak teraz postrzegasz całą sytuację? Czy nadal myślisz „to moja wina, bo wsiadłem do autobusu”? Krok 4. - sposoby na powracające myśli W radzeniu sobie z powracającymi i obwiniającymi myślami mogą pomóc techniki opisane w poradniku poświęconym natrętnym myślom, zamieszczonym we wrześniowym numerze „Sześciopunktu”. Jak radzić sobie z kłopotliwym nieuznawaniem własnej winy przez inne osoby? W kontakcie z kimś, kto nie uznaje własnej winy, co do której mamy całkowitą pewność, możemy zrobić trzy rzeczy: po pierwsze, możemy otwarcie nazwać to, czym naszym zdaniem osoba zawiniła wobec nas lub kogoś innego. Ważne, żeby było to konkretne zachowanie, np. obiecałeś że… i nie zrobiłeś tego, a nie ogólnik typu „nie można na tobie polegać”. Po drugie, wykorzystując techniki radzenia sobie z natrętnymi myślami, możemy nie pozwolić, by dręczyły nas myśli o tym, że ktoś zawinił wobec nas i nie przyznaje się do tego. Po trzecie, możemy zastanowić się nad tym, czy i w jaki sposób możemy ograniczyć relację z osobą, która np. często nie dotrzymuje obietnic i rzeczywiście nie można na niej polegać… && Z polszczyzną za pan brat Łamy Tomasz Matczak Minęło już sporo czasu odkąd felietony z cyklu „Z polszczyzną za pan brat” zagościły na łamach czasopisma „Sześciopunkt”. Jest mi bardzo miło, że, gdy nadstawię tu i tam ucha, to słyszę ciepłe słowa na ich temat. Postanowiłem nie bez kozery rozpocząć niniejsze rozważanie zdaniem, w którym pojawia się rzeczownik „łamy”, bo o nim właśnie będzie dziś mowa. Kilka razy podczas przeglądania internetu, a szczególnie podcastów, natrafiałem na zwroty: „Witajcie na łamach mojego podcastu” czy „na łamach moich audycji poruszam tematy z dziedziny ekonomii”. Zastanawiałem się nad ich poprawnością, bo dotąd kojarzyłem rzeczownik „łamy” wyłącznie z gazetami i drukiem. Nieraz jednak przekonywałem się, że polszczyzna, niczym kobieta, zmienną jest, więc postanowiłem zasięgnąć języka u źródła i zanim zacznę wymądrzać się na łamach „Sześciopunktu”, poszukać porady specjalistycznej. Z wyjaśnień, jakie otrzymałem z Poradni Językowej Uniwersytetu Warszawskiego wynika, iż miałem rację. Zarówno rzeczownik w liczbie pojedynczej „łam”, jaki w mnogiej „łamy”, wiążą się wyłącznie ze słowem pisanym, a nie mówionym. Wielki Słownik Języka Polskiego definiuje łam jako słowo specjalistyczne z dziedziny drukarstwa, oznaczające złożoną i złamaną kolumnę druku, dostosowaną pod względem liczby wierszy do wielkości strony. Łamy natomiast, według tego samego źródła, to strony czasopisma lub gazety. Nie można zatem witać na łamach podcastu ani omawiać niczego na łamach audycji. Dla zobrazowania przykład w drugą stronę. Z pewnością każdy spotkał się z takim zwrotem, jak „antena radia” i wcale nie chodzi mi o element wychwytujący fale radiowe. Można coś usłyszeć np. na antenie Radia Zet lub jakaś piosenka często gości na antenie Radia RMF. Nikomu jednak nie przyjdzie na myśl witać kogoś na antenie „Gazety Wyborczej” czy publikować czegoś na antenie „Sześciopunktu”. Podświadomie czujemy, że owa antena wiąże się nierozłącznie z radiem, a nie każdym innym medium informacyjnym. Tak samo jest z łamami. Należy tego rzeczownika używać wyłącznie w kontekście słowa pisanego, a nie mówionego. Jak zatem powinni zwracać się do swych odbiorców twórcy podcastów lub filmów publikowanych na YouTube, Instagramie czy TikToku? Cóż, po prostu: „witam w moim nowym podcaście” lub „na moim kanale publikuję materiały z dziedziny ekonomii”. Wyszukane formy może i brzmią ciekawie, nietuzinkowo i oryginalnie, ale niestety, czasami są po prostu błędne. Poza tym da się przecież mówić ciekawie niewyszukanym językiem. Wystarczy mieć coś interesującego do powiedzenia. && Rehabilitacja kulturalnie Niech zabawa trwa, czyli burzliwe życie Raya Charlesa Paweł Wrzesień Mówi się, że trudne warunki kształtują charakter. Miewa to odzwierciedlenie w rzeczywistości, gdy osoby, których nikt by nie podejrzewał o możność zrobienia kariery, osiągają szczyty dzięki swojej ciężkiej pracy i uzdolnieniom. Bieda czy dysfunkcyjna rodzina z jednej strony może tłumić aspiracje i utrudniać życiowy start, ale może również stanowić dodatkową motywację do wyrwania się z ciężkich warunków i pokazania światu na ile nas stać. Bez wątpienia, do osób, które z nizin społecznych wspięły się na szczyty sławy, należał Raymond Charles Robinson, znany potem jako Ray Charles. Urodził się 23 września 1930 roku jako syn pracownicy tartaku Arety Williams i mechanika Baileya Robinsona. Rodzice byli ciemnoskórzy, co w okresie segregacji rasowej spychało ich na margines życia społecznego, zmuszając do imania się słabo płatnych prac, bez jakiejkolwiek opieki ze strony państwa. Na domiar złego, gdy Raymond miał 5 lat, ojciec opuścił rodzinę, zmuszając matkę do heroicznej walki o zapewnienie bytu dzieciom. Wkrótce potem chłopiec był świadkiem, jak w beczce z praniem utopił się jego młodszy brat. W tym też okresie bardzo pogorszył się jego wzrok, a w wieku 7 lat Ray stał się całkiem niewidomy. Przyczyną było prawdopodobnie uszkodzenie nerwów wzrokowych w przebiegu nieleczonej jaskry. Areta wiedziała, że niepełnosprawne dziecko musi nauczyć się samodzielności i zdobyć podstawy wykształcenia, aby poradzić sobie w życiu. Wysłała syna do szkoły dla niewidomych w St. Augustine na Florydzie, gdzie nauczył się posługiwać alfabetem Braille'a oraz grać na klarnecie i fortepianie. Wtedy ujawnił się nieprzeciętny talent muzyczny chłopaka. Niestety, w okresie zdobywania edukacji zmarli oboje rodzice Raymonda. Stało się oczywiste, że w kraju nieoferującym osobom z niepełnosprawnością odpowiedniego wsparcia socjalnego, młody ciemnoskóry niewidomy, pozbawiony wsparcia rodziny, musi mieć naprawdę dobry pomysł na życie, aby samodzielnie poradzić sobie w dorosłości. Naturalnym wyborem dla Raya Charlesa, bo taki przybrał pseudonim, stała się muzyka. W 1947 roku przeprowadził się do Seattle, gdzie występował w zespole jazzowym McSon Trio. Właśnie wtedy zaczął być osobą rozpoznawalną, a ciemne okulary stały się jego znakiem firmowym. Głośną karierę zapoczątkował pierwszy wielki przebój Charlesa pt. „Baby, let me hold your hand” z 1951 roku, a tempa nabrała, gdy rok potem zaczął nagrywać dla wytwórni Atlantic. W kolejnych latach hity sypały się jak z rękawa, a kompozycje „It should have been me”, „I got a woman” czy „Night time is the right time” brylowały na liście przebojów Billboard'u. Szczegółowy opis wspinaczki Raya Charlesa po szczeblach kariery to materiał na co najmniej kilka tekstów. Wystarczy jednak wspomnieć, że jego charakterystyczny baryton i genialne łączenie stylów od country, bluesa, gospel aż do jazzu i soul stworzyły zupełnie nową jakość w muzyce. Charles jest uważany za prekursora nurtu rhythm and blues, z którego powstał potem rock and roll. Rozpowszechnił gatunki muzyczne będące wcześniej domeną afroamerykańskich, niszowych muzyków, wynosząc je do ogólnoamerykańskiej, a potem światowej popularności. Wśród setek nagranych przebojów do największych można zaliczyć choćby „Hit the road, Jack”, który do dziś stanowi inspirację dla kolejnych pokoleń artystów nagrywających jego własne interpretacje; „Georgia on my mind”, który został uznany za hymn tego amerykańskiego stanu; do dziś rozpoznawalne pozostały również „Unchain my heart” czy „Let the good time roll”, co w wolnym tłumaczeniu oznacza: „niech zabawa trwa”. Było to hasło, które aż nazbyt często stanowiło życiową dewizę artysty. W latach 60. kilkakrotnie bywał zatrzymany przez policję za posiadanie narkotyków, co skończyło się wyrokiem i osadzeniem w więzieniu. Z uzależnieniem od heroiny zmagał się przez dwie dekady, a ratunkiem okazało się leczenie w specjalistycznej klinice w Los Angeles. Niestety, długotrwałe zażywanie substancji psychoaktywnych nie pozostało obojętne dla zdrowia muzyka i w tragiczny sposób dało o sobie znać w przyszłości. Ray Charles prowadził bardzo burzliwe życie uczuciowe. Łatwo angażował się w nowe relacje i często zmieniał partnerki. Presja ze strony wytwórni muzycznych, ciągłe podróże, koncerty i związany z nimi stres utrudniały budowę trwałych więzi rodzinnych. W rezultacie doczekał się aż tuzina dzieci i to z aż 10 kobietami. Na plus można mu jednak zaliczyć fakt, że nie zapominał o swych kolejnych potomkach i wspierał aktywnie ich edukację i rozwój. Artysta angażował się w działalność społeczną już od lat 60., kiedy był orędownikiem emancypacji czarnoskórej części społeczeństwa USA i zwolennikiem pastora Martina Luthera Kinga. Promował organizacje wspierające osoby z niepełnosprawnościami. Założył organizację „Ray Charles Foundation” wspierającą edukację i badania w dziedzinie rehabilitacji osób z problemami słuchu. Brał również udział w inicjatywach na rzecz środowiska osób niewidomych. W latach 80. wraz z innymi gwiazdami muzyki nagrał słynną piosenkę „We are the world” w ramach akcji charytatywnej promującej walkę z głodem w Afryce. W 2002 roku wziął udział w akcji promującej pokój na świecie, występując wraz z innymi artystami w rzymskim Koloseum. Co ciekawe, było to pierwsze wielkie wydarzenie kulturalne w tym miejscu od schyłku Cesarstwa Rzymskiego. Śpiewał podczas inauguracji urzędowania amerykańskich prezydentów Ronalda Reagana i Billa Clintona, wyrażając poparcie dla ich polityki. Ray Charles koncertował na całym świecie. W 1984 roku pojawił się w Polsce, dając pamiętny występ w warszawskiej Sali Kongresowej. W roku 2000 odwiedził nasz kraj ponownie, celebrując swoje 70. urodziny koncertem w Teatrze Wielkim. Wzbudzał sensację i podziw w niemal każdym kraju, w którym grał i śpiewał. W tej beczce miodu nie zabrakło jednak łyżki dziegciu, gdy Charles udał się w 1981 roku na trasę koncertową do RPA, izolowanej wówczas z powodu wprowadzenia rasistowskiej polityki apartheidu. Ta decyzja została mu zapamiętana do końca życia. Część ciemnoskórych muzyków przypomniała o koncertach w RPA, tłumacząc odmowę swego występu podczas uroczystości pogrzebowych artysty. Muzyk zmarł 10 czerwca 2004 roku w swoim domu w Beverly Hills. Przyczyną śmierci był rak wątrobowokomórkowy, z którym Charles walczył od lat. Często wspomina się, że za jego pojawienie się mogły odpowiadać styl życia i wieloletnie eksperymenty gwiazdora z narkotykami. Dyskryminacja osób niepełnosprawnych może mieć negatywne i pozytywne oblicze. U progu kariery Ray Charles przełamywał negatywne stereotypy i udowodnił, że nawet ciemnoskóry niewidomy artysta jest w stanie wejść na szczyty sławy dzięki determinacji i talentowi. Gdy już był światową gwiazdą, w swoisty sposób walczył także z dyskryminacją pozytywną, która chce widzieć osoby niepełnosprawne jako chodzące ideały, co nadal izoluje je spośród większości społeczeństwa. Paradoksalnie, przez swoje życiowe błędy Charles udowodnił, że jest człowiekiem z krwi i kości, a nie jedynie niedosiężnym idolem. Pozostawił nam swą ponadczasową sztukę, która sprawia, że codzienne zmagania stają się łatwiejsze, a życie ma w sobie więcej radości. A zatem, niech zabawa trwa! && W cieniu Pana Cogito Ireneusz Kaczmarczyk „(…) poezja jest próbą narzucenia odrobiny ładu i stwarza możliwość komunikowania się z ludźmi za pomocą zapisanego wzruszenia”. (Zbigniew Herbert - wybitny polski poeta i pisarz, dramaturg i eseista, filozof i autor słuchowisk radiowych. Jego utwory zostały przetłumaczone na 38 języków.) Zbigniew Bolesław Ryszard Herbert urodził się 29 października 1924 roku we Lwowie. Półtora roku później na świat przyszła siostra Halina, a w 1931 roku brat Janusz. Ojciec Bolesław był prawnikiem - pracował jako dyrektor banku we Lwowie. Matka Maria z domu Kaniak zajmowała się domem i wychowywaniem dzieci. „(…) Mama chodziła z nami na spacery i nadzorowała nasze wyczyny sportowe, jak jazdę na rowerze czy nartach. W święta i Tato włączał się do zabawy z nami. Grywaliśmy z nim w gry towarzyskie, czasem zapraszał na lekturę i czytał pięknie wybrane fragmenty z „Trylogii” czy „Pana Tadeusza” (Halina Herbert-Żebrowska). Zbigniew uczęszczał do szkoły powszechnej pod wezwaniem św. Antoniego, a później do gimnazjum im. Kazimierza Wielkiego. W czasie okupacji złożył egzamin dojrzałości i rozpoczął studia polonistyczne na konspiracyjnym Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie. Jednocześnie podejmował się różnych zajęć zarobkowych. W roku 1944 wyjeżdża do Krakowa. Krótko studiuje na Akademii Sztuk Pięknych i prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ostatecznie otrzymuje dyplom Akademii Handlowej. Kontynuuje studia prawnicze na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Tu uzyskuje tytuł magistra prawa. Nie rozstaje się jednak z uczelnią i zostaje przyjęty na drugi rok filozofii. W 1948 roku przenosi się do Sopotu, gdzie wcześniej zamieszkali jego rodzice. Początkowo pracuje w Narodowym Banku Polskim w Gdyni, a następnie w „Przeglądzie Kupieckim” i w biurze Związku Literatów Polskich. Tu poznaje Halinę Misiołkową. „Pracowaliśmy razem, w jednym pokoju, w pięknym miejscu, bo naprzeciwko morza, mola - i tak się zaczęło. (...) Wkrótce jednak jasne się stało, że Zbyszek zakochał się we mnie jak sztubak. (...) Odpychałam go, uciekałam, miałam przecież prawie dziesięć lat więcej, małe córeczki, męża. (...)”. Romans trwał 10 lat. W 1949 roku przeprowadza się do Torunia. Podejmuje pracę w Muzeum Okręgowym i jako nauczyciel w szkole podstawowej. Kontynuuje studia filozoficzne tym razem na Uniwersytecie Warszawskim. Zarabiając na utrzymanie, sporządza bibliografie i kwerendy biblioteczne. Dzięki poparciu Stefana Kisielewskiego zostaje dyrektorem biura Zarządu Głównego Związku Kompozytorów Polskich. Teksty własne, recenzje teatralne, muzyczne, relacje z wystaw plastycznych publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym” i piśmie Stowarzyszenia „Pax”. Artykuły prasowe podpisuje pseudonimami: „Patryk”, Bolesław Hertyński, Stefan Martha. Debiutuje w 1956 roku tomem wierszy „Struna światła”. Odnosi sukces i Związek Literatów Polskich przyznaje pisarzowi małe mieszkanie w Warszawie oraz stypendium. Pieniądze przeznacza na pierwszą zagraniczną podróż. Odwiedza Wiedeń, Francję, Anglię i Włochy. Do kraju powraca w roku 1960. Zafascynowany kulturą europejską wydaje zbiór esejów „Barbarzyńca w ogrodzie”. Od 1965 roku pełni funkcję kierownika literackiego w Teatrze im. Juliusza Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim. Zostaje także członkiem kolegium redakcyjnego miesięcznika „Poezja”. Katarzynę Dzieduszycką poznaje w Stowarzyszeniu Polskich Artystów Muzyków. Znajomość wkrótce przeradza się w głębsze uczucie. „Bardzo go kochałam. Czułam, że to jest na wieczność (…)” - wspomina Dzieduszycka w rozmowie z Jackiem Żakowskim w „Gazecie Wyborczej”. Związek małżeński zawierają w paryskim konsulacie 29 marca 1968 roku. W kwietniu wracają do Berlina, a latem wyjeżdżają do USA. W Nowym Jorku i Berkeley Herbert spotyka się z czytelnikami, a w Los Angeles wykłada na Uniwersytecie Stanowym. W tym czasie w Polsce ukazują się: tom poezji „Napis”, „Dramaty”, „Wiersze zebrane”. Od 1972 roku wykłada na Uniwersytecie Gdańskim. Wierny zasadzie, że „Pisarz jest, a przynajmniej powinien być, po stronie poniżonych i pokrzywdzonych”; - protestując przeciwko cenzurze, podpisuje „List 17”, - broniąc praw Polaków w ZSRR, redaguje „List 15”, - sprzeciwiając się konstytucyjnemu zapisowi o kierowniczej roli partii i wieczystym sojuszu z ZSRR, podpisuje „Memoriał 59”. Szósty tom poezji zatytułowany „Pan Cogito” publikuje w 1974 roku. Zawarte w tomie przesłanie "Cogito, ergo sum" - "Myślę, więc jestem", charakteryzuje podmiot liryczny cyklu. Tytułowy bohater odzwierciedla poglądy na rzeczywistość, kulturę i estetykę samego Herberta. Od 1975 roku przebywa na emigracji w Niemczech, Austrii i Włoszech. W Polsce współpracuje z czasopismem „Zapis” i angażuje się w polityczne i kulturalne życie NSZZ „Solidarność”. „Raport z oblężonego Miasta i inne wiersze”, uznany za manifest „Solidarności”, wydaje Instytut Literacki w Paryżu. We Francji, do której wyjeżdża trzy lata później, poważnie choruje i popada w kłopoty finansowe. Mimo choroby dwubiegunowej afektywnej i astmy nie rezygnuje z aktywności politycznej; - organizuje zbiórkę pieniędzy dla uwikłanej w wojnę z Rosją Czeczenii, - pisze list poparcia dla prezydenta Dżochara Dudajewa, - w liście do prezydenta Lecha Wałęsy domaga się rehabilitacji płk. Ryszarda Kuklińskiego. Zbigniew Herbert umiera 28 lipca 1998 roku i zostaje pochowany na warszawskich Powązkach. Obok rodziny zmarłego żegnali: - przedstawiciele świata kultury - Czesław Miłosz i Wisława Szymborska, - polityki z premierem Jerzym Buzkiem, marszałkiem Senatu Alicją Grześkowiak, ministrem kultury i sztuki Joanną Wnuk-Nazarową. Uczestnicy pogrzebu wspominali, że kiedy umierał, nad Warszawą szalała burza. „Epilog burzy” to także tytuł ostatniego tomiku poety. Katarzyna Dzieduszycka-Herbert w roku 2010 powołała Fundację im. Zbigniewa Herberta. Misją jej jest ochrona i upowszechnianie spuścizny twórczej poety. Organizacja ta corocznie przyznaje także Międzynarodową Nagrodę Literacką im. Zbigniewa Herberta. && Pękająca bańka mydlana Aleksandra Ochmańska Często słyszymy, że żyjemy jak w bańce. Otaczamy się określonymi ludźmi i czerpiemy informacje z wybranych źródeł. W pewnym sensie ogranicza to nasze postrzeganie świata. Jednak, jak pamiętamy z dzieciństwa, każda mydlana bańka w końcu się rozpryskuje. Do takich przemyśleń skłoniła mnie lektura najnowszej powieści Sue Watson zatytułowanej: „Nowa żona”. Autorka urodziła się w Manchester, a obecnie mieszka z rodziną w Worcestershire. Pracowała jako dziennikarka w gazetach, a następnie jako producentka telewizyjna w BBC. Swoje doświadczenie zawodowe z powodzeniem wykorzystuje w pracy twórczej. Pisze thrillery psychologiczne i kryminały, które trafiają na listy bestsellerów. Oprócz „Nowej żony” w języku polskim można posłuchać też czterech innych książek. Wcześniejsze utwory pisarki są chętnie czytane. Zarówno świetny styl, poruszone problemy, jak i sposób ich przedstawienia zapewniają dobrze spędzony czas. Dlatego od razu sięgnęłam po nowość z bibliotecznego katalogu i nie zawiodłam się. Watson stworzyła bowiem wspaniale napisaną, klimatyczną opowieść, od której nie można się oderwać. Ten, posiadający wszystkie cechy gatunku, thriller jest wnikliwą analizą relacji rodzinnych i społecznych zależności. Pisarka wprowadza nas do codzienności młodego małżeństwa - Lauren i Sama. Ich znajomość sięga pierwszego dnia w przedszkolu. Na przestrzeni dwudziestu trzech lat między tą dwójką dojrzewa miłość. Nie dziwi więc fakt, że bajkowy ślub stał się wielkim wydarzeniem dla bliskich im osób. Matkę Sama, Georgie oraz rodziców dziewczyny, Helen i Tima, łączy bliska przyjaźń. Mogą na siebie liczyć i od dawna traktują siebie jak członków rodziny. Przed wykształconymi, zdolnymi i zakochanymi ludźmi maluje się piękna przyszłość. Para, wydaje się, jest szczęśliwa. Czy jednak na pewno? Kilka tygodni później, Sam, po powrocie z pracy, odnajduje martwą żonę na schodach w ich wiejskim domku w Dartmoor. Początkowo wszystko wskazuje na nieszczęśliwy wypadek. Policja stwierdza jednak, że żona Sama padła ofiarą morderstwa. Była miłą, wesołą i lubianą lekarką. Kto chciał jej śmierci i jakimi motywami się kierował? To pytanie zadają sobie zarówno bohaterowie, jak i czytelnicy. Na odpowiedź trzeba jednak czekać niemal do końca książki. Sue Watson stworzyła bardzo ciekawą fabułę. Doskonale stopniuje napięcie. Wie, jak zachęcić do zagłębienia się w losy swoich bohaterów. „Tej nocy zmieniło się wszystko - gruba czerwona linia została wyrysowana na naszych życiach i od tej pory wszystko podzieliło się na dwie części. Przed Lauren i po Lauren”. Zacytowane słowa potwierdzają wspaniały warsztat literacki. Ten prosty i zarazem mocny przekaz obiecuje mnóstwo emocji. Gruba czerwona linia jest metaforą tragedii kończącej szczęśliwy etap życia. Czerwony kolor kojarzy się przecież z alarmem. Także wybór miejsca zamieszkania młodych w hrabstwie Devon z pewnością został przemyślany. Wrzosowiska i znajdujące się tamże męskie więzienie skutecznie rozbudzają wyobraźnię czytelnika. Grozę potęguje wizja pięknych, lecz stromych marmurowych schodów. Aresztowanie Sama współgra z powszechną opinią, że zwykle podejrzanym i winnym zbrodni jest mąż. Czy faktycznie Sam zabił? „Nowa żona” różni się od czytanych przeze mnie dotychczas powieści. Swego rodzaju novum stanowi rodzaj narracji. Historię poznajemy z perspektywy Georgie. Jest ona postacią złożoną, nieco naiwną i łatwowierną. Ta samotna matka, przyjaciółka i teściowa, w obliczu śmierci Lauren zaczyna dostrzegać, że świat ważnych dla niej ludzi jest zupełnie inny od tego, jakim chciała go widzieć. Wizerunek idealnej rodziny synowej okazuje się fikcją i zaczyna pękać. Nagle, nikt nie jest tym, za kogo uchodził w jej oczach. Sue Watson stawia naprzeciw siebie uczucia rodziców, którzy stracili córkę i miłość matki do swojego jedynaka. Wspaniale ukazuje walkę wewnętrzną Georgie, którą sytuacja zmusza do wyboru między przyjaźnią a matczyną miłością. Wie, że musi niezachwianie stać po stronie Sama, poznać prawdę i znaleźć dowody na jego niewinność. Droga do celu pełna jest wybojów. Czy uda się dowieść niewinności mężczyzny i czy Georgie będzie bezpieczna? Pisarka umiejętnie prowokuje również do zadawania pytań i wzbudza wątpliwości, czy matka rzeczywiście zawsze zna swoje dziecko. Może zaślepia ją uczucie? Nigdy nie wiadomo, co naprawdę dzieje się za zamkniętymi drzwiami. To trafne spostrzeżenie motywuje Georgie do bliższego przyjrzenia się okolicznościom i bohaterom opowieści. Jej relacje są wspaniałym zabiegiem literackim. Dzięki niemu razem z Georgie "prowadzimy śledztwo", poruszając się po ścieżkach wytyczonych przez kłamstwa, intrygi, manipulacje i tajemnice. Dobrym pomysłem autorki jest zastosowanie bliższych i dalszych retrospekcji. Pomagają one lepiej zorientować się w złożoności zdarzeń. Poza tym ciężar emocjonalny, jaki niosą one ze sobą, staje się lżejszy, gdyż mroczne sceny przeplatają się z zabawnymi reminiscencjami. Akcja utworu toczy się wolno, co wpływa na jego pozytywny odbiór. Nie długie rozdziały i zaskakujące zwroty akcji sprawiają, że nie odczuwa się znużenia. Niewątpliwą zaletą „Nowej żony” jest doskonale opracowana warstwa psychologiczna. Pisarka w mistrzowski sposób nakreśla procesy zachodzące w małych, zamkniętych grupach. Kreuje zróżnicowane, wielowymiarowe i wyraziste postacie. Krok po kroku dostarcza nowych informacji na ich temat. Za każdym ciągnie się cień przeszłości, jakiś sekret. Watson potrafi zaskakiwać. Znakomicie myli tropy, a więc każdy bohater, w jakimś momencie, staje się podejrzany. Nie można być pewnym niczego. Szczególnie intrygującą postacią jest przyjaciółka Lauren - Sadie. Raczej nikt za nią nie przepada. Nie będzie przesadą, jeśli nazwie się ją czarnym charakterem. Budzi sprzeczne uczucia. Nawet narratorka przedstawia ją tylko w złym świetle, ponieważ Sadie ma na sumieniu różne grzeszki. Dlaczego więc zajmuje ważne miejsce w rodzinie osób idealnych? Co łączy ją z Samem i czy mają coś do ukrycia? Autorka stworzyła wyjątkową, bardzo poruszającą powieść, na kartach której nie brakuje problemów egzystencjonalnych. Z ogromną empatią przedstawia zjawiska przemocy (fizycznej, psychicznej i seksualnej). Demaskuje tajemnice z przeszłości, uzmysławiając, że jedna błędna decyzja, w odroczonym czasie, uruchamia lawinę katastrofalnych zdarzeń. Mają one wpływ na życie wielu osób. Pisarka doskonale pokazuje, jak łatwo manipuluje się ludźmi, zmuszając ich do określonych zachowań. Wystarczy tylko znaleźć kozła ofiarnego, osobę zajmującą gorszą pozycję w sferze społecznej. Watson z rozmysłem przemyca ostrzeżenia dla czytelników. Są one tak czytelne, że wielu z pewnością wyciągnie wnioski. „Teraz już wiem, że niezależnie od tego, jak blisko z kimś jesteś, każdy ma swoje sekrety, a one zwykle prowadzą do kłamstw”. - Po lekturze „Nowej żony” zostajemy pod silnym wpływem tej myśli. Między wersami "słyszy się" bowiem starą prawdę, że trzeba zjeść z kimś beczkę soli, by dobrze go poznać. Jest ona wciąż aktualna, a w dobie Facebooka dostajemy jeszcze więcej narzędzi do kreowania alternatywnej rzeczywistości. Chętnie wkładamy maski. Warto więc pamiętać słowa Jonasza Kofty: „Nie jesteśmy przecież tacy, jacy w lustrze się widzimy” i zamienić je na: ludzie niekoniecznie są tacy, jakimi chcą być widziani. && Zapach wzbogaci ofertę muzealną Radosław Nowicki Odotheka, czyli biblioteka zapachów obiektów muzealnych, to innowacyjny projekt, który łączy świat muzealnictwa z bogactwem doświadczeń sensorycznych. Zapachy mają zdolność przenoszenia nas w czasie i przestrzeni, a Odotheka wykorzystuje tę moc do wzbogacenia wizyt w muzeach. Dzięki niej zwiedzający mogą nie tylko zobaczyć, wysłuchać i dotknąć, ale także poczuć zapach danego obiektu i związaną z nim historię. Naukowcy z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie we współpracy z Muzeum Narodowym w Krakowie wytworzyli już pierwszy zapach obiektu muzealnego, a pochodzi on z jednego z najbardziej znanych dzieł Leonarda da Vinci „Dama z gronostajem”. W dalszej kolejności będą trwały prace nad stworzeniem zapachu, między innymi „Hołdu pruskiego”, czyli pergaminowego dokumentu (Traktat krakowski), pudru higienicznego z lat dwudziestych minionego wieku, który został stworzony przez dr. Lustera w początkach działalności firmy Miraculum, wykonanego na tkaninie witrażu „Bóg Ojciec”, który znajduje się w kościele Franciszkanów w Krakowie, pastelu wykonanego przez Stanisława Wyspiańskiego na papierze - „Macierzyństwo”, obrazu „Dziewczynka z chryzantemami” Olgi Boznańskiej oraz wykonanej z wełny koziej XVII-wiecznej burki Stefana Czarnieckiego. Na temat tworzonej Odotheki udało mi się przeprowadzić wywiad z Głównym Konserwatorem Zabytków w Krakowie, panią Elżbietą Zygier. Radosław Nowicki: Czym tak naprawdę jest projekt Odotheki, biblioteki obiektów zapachów muzealnych? Elżbieta Zygier: Dla mnie ten projekt jest zupełnie nowym otwarciem, które przesuwa granice najnowocześniejszego muzealnictwa multisensorycznego. Dlatego, że poprzez efekty, które uzyskamy w tym projekcie, możemy udostępnić publiczności nowe wrażenia poszerzone o doznania węchowe. Do tej pory muzea kojarzone były głównie z ofertą wizualną. Jednak coraz częściej w ramach poszerzania dostępności wychodzą z ofertą dla osób z dysfunkcją narządu wzroku. W niej pojawiają się eksponaty, które pozwalają na kontakt dotykowy z nimi. Natomiast projekt Odotheki rozszerza ją jeszcze bardziej o doznania węchowe. Jak ważną rolę odgrywa projekt Odotheki w kontekście polskiej kultury i sztuki? Nie tylko poszerza ofertę dostępności, ale również sprzyja popularyzacji informacji o obiektach kluczowych dla kolekcji publikowanych w mediach. Niezwykle istotne znaczenie ma wybór obiektów. One nie zostały wybrane przypadkowo. Są reprezentatywne dla kolekcji, jak i samego projektu. Do ich wyboru stosowaliśmy ścisłe kryteria, a jednym z nich było istotne znaczenie dla polskiej kultury, dla samej instytucji oraz dla upowszechniania dzieł gromadzonych i prezentowanych w muzeach. Czy dzięki temu projektowi można bardziej poznać bogactwo kultury minionych epok i zrozumieć kontekst, w którym powstawały dane dzieła? To jest jedno z założeń. Możemy je osiągnąć dzięki współpracy z ekspertami, chemikami z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, gdyż włączone do tej promocji są informacje o samym obiekcie poprzez zbadanie jego zapachu. A czy stworzenie zapachu danego obiektu muzealnego można nazwać kulturowym przełomem? Na razie jesteśmy na etapie zbadania dopiero pierwszego dzieła i wyodrębnienia z niego zapachu. Mowa o najważniejszym dziele w kolekcji krakowskiego muzeum, czyli obrazie Leonarda da Vinci „Dama z gronostajem”. Jest to przełom, bo do tej pory ten obraz był znany z możliwości oglądania go jedynie na ekspozycji. W Muzeum Książąt Czartoryskich dostępna jest też przestrzenna kopia tego obiektu. Jednak prawdziwy przełom nastąpi, kiedy udostępnimy publiczności zapach tego obiektu. Obecnie jesteśmy na etapie testowania zapachu i jego odbioru wśród indywidualnych osób zwiedzających muzeum. Testowaliśmy ten zapach już w grupie osób z dysfunkcją narządu wzroku. Zapach nie mógł być jednak rozpylany w przestrzeni ekspozycyjnej, więc zamknęliśmy go w pisaku. Jest to taki nośnik, który pozwala na bardzo indywidualny kontakt z zapachem. Nie jest on przekazywany do dużego obszaru, dzięki czemu łatwiej można go ocenić. Zbadamy jeszcze kilka innych, zróżnicowanych obiektów. Po zakończeniu projektu przystąpimy do kolejnego etapu, czyli udostępniania zapachów szerokiej publiczności. A jakby pani opisała zapach, który udało się stworzyć w kontekście tego dzieła? Dla mnie jest to przyjemny zapach, który ma w sobie nutę egzotyki. Kojarzy mi się z cytrusami, ze słońcem Włoch. Ma też nutę oleistą, dlatego że składają się na niego informacje, które pochodzą z obiektu. Moja wiedza o nim pozwala mi wziąć pod uwagę budowę technologiczną, a w niej skumulowany jest zapach deski orzechowej, bo obraz jest na niej namalowany oraz spoiw malarskich, których używał artysta. Do namalowania obrazu Leonardo stosował olej orzechowy, stąd bierze się ta orzechowa nuta. A jak ludzie reagowali, kiedy mieli możliwość powąchania tego zapachu? Jak wpływał on na ich odbiór dzieła? Bardzo entuzjastycznie. W ankietach przeważały odpowiedzi, że jest to pozytywny zapach. Dla wielu ludzi był on zaskakujący. Duża część ankietowanych spodziewała się zapachu czegoś starego, bo właśnie z takim zapachem mogą kojarzyć się muzea. Chociaż Muzeum Książąt Czartoryskich jest bardzo nowoczesne i wolne od jakichkolwiek związków organicznych i nie pachnie tym, czym kiedyś pachniały muzea. Niektórzy kojarzyli sobie ten zapach z kolorem czerwonym, żółtym, ale także czarnym, odnosząc to do tła gabloty, w której eksponowany jest obraz. Często jest tak, że osoby niewidome nie mogą dotknąć jakiegoś dzieła. Czy możliwość zetknięcia się z jego zapachem może być dla nich nowym wymiarem obcowania z kulturą? Oczywiście, że tak. To, że obiekty zamknięte są w gablotach, wynika z ich ochrony. Rozszerzenie dostępności było jednym z założeń projektu. Prowadząc badania i otrzymując zapach, poszerzamy ofertę dostępności zupełnie innych doznań, skierowaną w dużej mierze do osób z dysfunkcją wzroku. Zresztą Muzeum Narodowe w Krakowie w swoich strukturach posiada sekcję do spraw dostępności, więc bierzemy pod uwagę upowszechnianie dzieł dla wszystkich grup społecznych, w tym osób niewidomych i niedowidzących. Jak duże jest to wyróżnienie dla Krakowa, że właśnie w tym mieście powstał pierwszy zapach obiektu muzealnego? Jest to duże wyróżnienie, ale ono bierze się z wieloletniej współpracy z Uniwersytetem Ekonomicznym w Krakowie. Profesor Tomasz Sawoszczuk zwrócił się do Muzeum Narodowego z prośbą o możliwość udostępnienia dzieł do tego projektu. Została ona bardzo szybko zaakceptowana przez dyrekcję Muzeum. Współpraca rozwinęła się bardzo owocnie, a realizując projekt, doświadczyliśmy tego, jak istotne jest współdziałanie, żeby można było poszerzać ofertę muzealną. Czyli jakie kolejne kroki będą podejmowane w ramach projektu Odotheki? Mamy już sporządzony harmonogram badań kolejnych dzieł. Zostaną z nich pobrane próbki zapachu w sposób nieinwazyjny i bezpieczny dla obiektów, które następnie zostaną poddane badaniom laboratoryjnym, a po stworzeniu zapachu będziemy przystępować do jego testowania i promowania wśród zwiedzających. Obecnie jesteśmy na etapie badania „Traktatu krakowskiego”, czyli „Hołdu pruskiego”. Jest to obiekt pergaminowy znajdujący się w zbiorach Biblioteki Czartoryskich. Jest on opatrzony pieczęciami, więc spodziewamy się, że zapach będzie zupełnie inny niż ten, który wyodrębniony został z dzieła Leonarda da Vinci. Czy zwiedzanie multisensoryczne będzie w najbliższym czasie priorytetem dla muzeów, aby zachęcić do odwiedzania ich przez ludzi? Myślę, że tym projektem rozpoczęliśmy działania, które będą istotne w kwestii upubliczniania obiektów muzealnych. Mamy nadzieję, że inne instytucje również w ten sposób będą poszerzały swoją ofertę, udostępniając dzieła nie tylko wizerunkowo, ale również w innych formach, na które pozwala obecna nauka. && Warto posłuchać Izabela Szcześniak Akcja książki Anny Stryjewskiej pt. „Lucyna - zerwana nić” toczy się w drugiej połowie XX wieku, a historia przytoczona w powieści wydarzyła się naprawdę. Lucyna wraz z rodzicami i rodzeństwem mieszka w Łodzi. Matka pracuje w fabryce odzieży przy produkcji przędzy. Ojciec ma słabość do alkoholu i kobiet. W łódzkich restauracjach dorabia, grając na akordeonie, a zamiast oddawać zarobione pieniądze żonie, przeznacza je na alkohol. Urszula Terkowska odejmuje sobie od ust, by wychować czworo dzieci. Nie ma odwagi odejść od męża hulaki, którego, po poszukiwaniach, córki przyprowadzają kompletnie pijanego do domu. W 1979 roku 15-letnia Luśka podczas meczu piłkarskiego poznaje o 5 lat starszego Juliana Majewskiego. Między młodymi ludźmi kiełkuje uczucie miłości. Z powodu rozpoczynającej się służby wojskowej Juliana, w życiu dwojga zakochanych następuje czas rozłąki. Po powrocie chłopaka z wojska miłość między nimi umacnia się. Lucyna i Julian zawierają związek małżeński, a w 1986 roku na świat przychodzi córeczka Kinga. Wkrótce Julek wplątuje się w brudne interesy. Wyjeżdża do Berlina Zachodniego, gdzie trafia do więzienia za kradzieże. Po otrzymaniu od przyjaciela Juliana - Wojtka, wiadomości o aresztowaniu męża, dziewczyna podejmuje decyzję o wyjeździe do RFN-u, by wyciągnąć go z więzienia. W realizacji planu Lusi pomaga Wojtek, który, mając znajomości wśród przestępców, wyrabia Majewskiej i jej córce fałszywe dokumenty. Po dotarciu do Berlina Zachodniego, niemieccy urzędnicy przydzielają dziewczynie i Wojtkowi mieszkanie w wieloosobowym pokoju, w schronisku dla imigrantów. Oprócz noclegu mają prawo do posiłku, a Lusia otrzymuje potrzebne rzeczy dla córeczki. Dziewczyna nie czuje się bezpieczna wśród obcokrajowców. Turcy pożądliwie patrzą na Lucynę, która boi się, że zostanie zgwałcona. W opiece nad Kingą pomaga jej polska imigrantka Wanda. Brat Wojtka - Mirek, przekazuje Lucynie wiadomość o wyjściu Juliana z więzienia. W uwolnieniu, chłopakowi pomaga wpływowa, bogata kobieta. Po wyjściu na wolność Julian wyjeżdża z Berlina. Po otrzymaniu informacji od Mirka o miejscu pobytu męża, Lusia razem z Wojtkiem udaje się w okolice miasta Hoff, by się z nim spotkać. Po dotarciu na miejsce, dowiaduje się, że Julian ma kochankę, którą okazała się kobieta poznana przez nią w Polsce. To Esmeralda, wyciągnęła Julka z więzienia i obecnie razem mieszkają na terenie Niemiec. Zrozpaczona Lucyna wraca do Berlina Zachodniego. Pragnie wrócić do Polski, ale Wojtek namawia dziewczynę do wyjazdu do Kanady i dalej do Stanów Zjednoczonych. Myśląc o lepszej przyszłości dla córki, Lucyna zgadza się na propozycję Wojciecha. Po zakupie przez Wojtka fałszywych dokumentów oraz starego, niemieckiego samochodu, Lucyna z Kingą i Wojtkiem wyruszają w pełną przygód podróż za ocean. Jak potoczą się dalsze losy młodej łodzianki? Czy na obcej ziemi ułoży sobie życie z Wojtkiem? Czy Lucyna wróci do Polski? Przeczytajcie sami! Anna Stryjewska - „Lucyna - zerwana nić” Czyta Joanna Domańska Książka dostępna w plikach daisy i czytak. && Galeria literacka z Homerem w tle Ze świecą szukać Andrzej Liczmonik Wojciech Kolski schodził do piwnicy z metalowym wiaderkiem na ziemniaki, jak czynił to wiele razy w ciągu ostatnich trzydziestu lat, od kiedy wprowadził się do tego domu po hucznym trzydniowym weselu, jakie tylko na wsiach oddalonych od większych miast, żyjących wciąż niezmiennym rytmem ustalonym przez dawno wymarłe pokolenia, można jeszcze zobaczyć. Od wczoraj coś się jednak w tym codziennym rytuale zwykłych gospodarskich obowiązków zmieniło. Teraz czuł się prawdziwym gospodarzem tego obejścia. Poprzedniego dnia na miejscowym parafialnym cmentarzu pochowano jego teściową - dotychczas faktyczną właścicielkę całego tego majątku, na który oprócz domu składała się stodoła, chlewik z pięcioma świnkami, kurnik i szopa na narzędzia rolnicze. Przez ostatnie dziesięć lat od śmierci teścia on praktycznie wykonywał wszystkie męskie zajęcia typowe dla gospodarstwa takiego jak to, ale owoce tego trudu zbierała ona, matka jego żony mająca notarialny tytuł własności i czująca się rzeczywiście panią na tych włościach. Już w dzieciństwie słyszał wiele dowcipów na temat stosunków między zięciem a teściową, ale nigdy nie przypuszczał, że jego osobiste doświadczenia przerosną wszystko, co z tych zabawnych historyjek wynikało. Nie potrafił myśleć o nieboszczce inaczej jak tylko „ta stara jędza”. Najbardziej doskwierało mu jej wręcz niewyobrażalne skąpstwo. Potrafiła rozliczać z każdej kropli niepotrzebnie, jej zdaniem, użytej wody, z każdej minuty świecenia żarówki. Ziemniaki, buraki i inne warzywa były zawsze zbyt grubo obierane. Oszaleć było można! Do tego całą swoją niemałą emeryturę po teściu, który był ważnym człowiekiem w gminie i miał stosowne do swojej pozycji dochody, skrzętnie ukrywała przed córką i zięciem. Trudno powiedzieć, na co je wydawała. Potrafiła przez wiele lat chodzić w trzech sukienkach na zmianę. Palto zimowe miała to samo od czasu, kiedy Wojciech się tu wprowadził. Nic też nie było wiadomo o jakichkolwiek innych zakupach, które mogłyby pochłaniać ten całkiem przyzwoity budżet. Po jej śmierci oboje z Alinką starannie przeszukali półki w szafach, szuflady w komodzie, materac w łóżku i wszelkie inne zakamarki, jakie tylko przyszły im do głowy w poszukiwaniu spodziewanych znacznych oszczędności. Nic nie znaleźli. W portmonetce zmarłej było tylko kilkadziesiąt złotych z ostatniej emerytury. Odebrała ją zaledwie na tydzień przed zejściem z tego świata. Nigdzie już w tym czasie nie wychodziła. Co się stało z kilkoma tysiącami przyniesionymi przez listonosza? Wchodząc do wnętrza piwnicy, Wojciech oświetlał sobie drogę latarką. Teściowa uważała, że do tak sporadycznie odwiedzanego miejsca jak piwnica nie ma sensu doprowadzać elektryczności. Nowy gospodarz zamierzał to zmienić w najbliższym czasie. Na razie jednak był zmuszony korzystać z ręcznego oświetlenia. Kiedy mijał komórkę z węglem, do jego uszu dobiegł dziwny odgłos, który nie miał prawa się tu rozlegać. Łup, łup, łup - coś wyraźnie uderzało w ścianę od zewnątrz. Dom należący do Wojciecha i Aliny, a wcześniej do jej rodziców, był budynkiem wolnostojącym. Z ich piwnicą nie sąsiadowała żadna inna. Za ścianą była więc wyłącznie ziemia i nikt ani nic nie mogło z tamtej strony w nią uderzać. Czyżby jakiś kret drążył sobie korytarz? Dochodzący odgłos zdecydowanie nie pasował jednak do kreta. Wojciech zatrzymał się. Zaczął uważnie nasłuchiwać. Łup, łup, łup - rozległo się ponownie. Odgłos wyraźnie dobiegał z komórki na węgiel. Wojciech wszedł do jej wnętrza. Omiótł wszystkie ściany światłem latarki. Niczego nie zauważył. Postanowił zaczekać chwilę. Jeśli odgłos się powtórzy, spróbuje dokładniej zlokalizować jego źródło. Czekał pięć minut, może dziesięć. Cisza. Pomyślał, że pewnie wcześniej coś mu się przesłyszało, wyszedł z komórki na węgiel i udał się w kierunku tej, w której trzymano ziemniaki. Wtedy znów rozległo się łupanie. - Co jest do diabła!? - zaklął, bo nie znosił sytuacji, których nie jest w stanie zrozumieć. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie zawrócić i jeszcze raz nie zlustrować dokładnie komórki z węglem. Zrezygnował jednak z tego pomysłu. Czas tylko straci, a Alinka na kartofle czeka, z obiadem nie może ruszyć. Łupanie umilkło, kiedy zajął się napełnianiem wiadra. Jednak w drodze powrotnej, gdy mijał komórkę z węglem, rozległo się ponownie. Nie wytrzymał. Odstawił ziemniaki i jeszcze raz wszedł do środka. Wtedy znów zapadła cisza. - Czy ktoś tu jest!? - zawołał na cały głos, chociaż zdawał sobie sprawę, że nikt nie miałby szansy się tu dostać. Do piwnicy prowadziło tylko jedno wejście - z wnętrza domu. Drzwi zawsze były zamykane, a jedyny klucz on trzymał w szufladzie w kuchni. Stamtąd go zresztą wyjął i teraz miał przy sobie. Intruz musiałby najpierw go zabrać, dorobić sobie drugi egzemplarz, ten pierwszy odłożyć na miejsce, a następnie wejść przez nikogo niezauważony i ukryć się pod stertą drobnego węgla, gdzie byłoby mu niezmiernie ciężko oddychać. Po co zadawałby sobie tyle trudu? Sprawa wymagała jednak wyjaśnienia. Tym bardziej, że odgłos, który słyszał Wojciech, wyraźnie brzmiał jak uderzanie w ścianę jakimś twardym narzędziem. Nie mógł być dziełem szczura czy innego zwierzaka, który jakimś cudem by się tu zagnieździł. - Czy ktoś tu jest!? - zawołał ponownie, a gdy nie usłyszał żadnej odpowiedzi, zaczął rękami rozgrzebywać czarne kostki. Nic jednak nie znalazł. Po chwili za to z góry rozległ się zniecierpliwiony głos Alinki: - Sadzisz tam te kartofle, czy co!? Jak długo będziesz siedział w tej piwnicy!? Obiad się przez ciebie opóźni! - Spokojnie, już idę! - odkrzyknął Wojciech i czym prędzej ruszył na górę. - W komórce na węgiel słyszałem jakieś łupanie, jakby ktoś młotkiem walił w ścianę. Zatrzymałem się, bo chciałem sprawdzić, co się dzieje - zaczął tłumaczyć swoje opóźnienie, gdy wiadro z ziemniakami trafiło do kuchni. - Może szczury się jakieś zalęgły? - zasugerowała żona. - Trzeba będzie trutkę kupić. - Nie, to nie mogły być szczury. To brzmiało tak, jakby ktoś z zewnątrz uderzał jakimś dużym młotem. Zacząłem nawet rozgarniać węgiel, żeby sprawdzić, czy ktoś się tam nie ukrył, ale nic nie znalazłem. - A nie piłeś czegoś przypadkiem dzisiaj? Skąd ktoś miałby z zewnątrz walić w ścianę naszej piwnicy? Przecież za ścianą jest tylko ziemia. Chcesz powiedzieć, że tunel ktoś do nas kopie? Puknij się w czoło. - Wiesz dobrze, że od wczorajszej stypy nawet piwa nie miałem w ustach. Mogę zresztą chuchnąć, jak nie wierzysz. Sam nie wiem, co myśleć o tym hałasie. Ale słyszałem go na pewno. Nie zmyślam. - No dobrze już, dobrze. Jak to coś złego, to prędzej czy później się przekonamy. Ale trutkę na szczury na wszelki wypadek kup. W węglu szkody nie zrobią, ale jak się do kartofli dobiorą, to będzie bieda. Trzy dni później Wojciech pojechał na cały dzień do miasta, więc Alinka sama zeszła do piwnicy po ziemniaki. O rozmowie na temat dziwnych odgłosów zdążyła zapomnieć. Toteż stanęła jak wryta, gdy, mijając komórkę z węglem, usłyszała miarowy łoskot. Łup, łup, łup - uderzenia wyraźnie dochodziły zza ściany i z całą pewnością nie mogły pochodzić od szczurów buszujących między bryłkami węgla. Ostrożnie zajrzała do komórki i oświetliła ją latarką. Odgłosy umilkły. Stała przez chwilę zupełnie zdezorientowana. Wreszcie, uznawszy, że nic tu nie wskóra, przeszła do komórki z ziemniakami. Kiedy wracała z pełnym wiadrem, tajemnicze uderzenia znów dały się słyszeć. Tym razem gospodyni przestraszyła się nie na żarty. Odstawiła wiadro z ziemniakami do kuchni, założyła kurtkę i pobiegła do sąsiadów, których dom stał oddalony od ich posesji o jakieś czterdzieści metrów od strony, z której dochodziły tajemnicze odgłosy. - Pani Florczakowa! - zawołała do zdumionej tak nieoczekiwaną wizytą sąsiadki. - Czy pani mąż może powiększa piwnicę w naszym kierunku? - Ale co też pani przyszło do głowy, pani Kolska? - Oczy sąsiadki zrobiły się okrągłe jak spodki. - Po co mój stary miałby piwnicę powiększać? Ta, co jest, nam w zupełności wystarcza. Skąd w ogóle taki pomysł? - W naszej piwnicy coś stuka za ścianą. Tak, jakby ktoś młotkiem w nią walił. Mąż mówił o tym w piątek. Nie bardzo mu wierzyłam, no bo niby skąd. Ale dziś sama się przekonałam. - Iiii, to pewnie szczury albo inne zarazy się wam zagnieździły, sąsiadko. Najlepszy na to jest… - Też tak myślałam, ale to, co dziś słyszałam, zupełnie nie przypominało szczurów. To naprawdę wyglądało tak, jakby ktoś młotkiem walił, i to z zewnątrz. Sąsiadka spoważniała. Zaczęła patrzeć przed siebie, jakby w ogóle ignorując obecność Aliny Kolskiej. Można było odnieść wrażenie, że toczy wewnętrzną walkę, czy powinna powiedzieć to, co w tej chwili przyszło jej do głowy. W końcu się odezwała. - Może jakaś dusza pokutująca chce coś państwu powiedzieć. Pamiętam, jak kiedyś mój nieboszczyk dziadek ze strony mamy… - Co też pani wygaduje, pani Irenko!? - przerwała jej z oburzeniem Alinka. - Przecież to grzech śmiertelny w takie gusła wierzyć! Nie słyszała pani, jak ksiądz w zeszłym roku na rekolekcjach wielkopostnych mówił… - Ksiądz gada tak, jak mu każą, a ja swoje wiem. Gdzie tu zresztą logika? Jak tak, to każą wierzyć, że dusze w czyśćcu pokutują i modlić się za nie trzeba, i na mszę dawać, a jak jakaś dusza się odezwie i sama prosi o pomoc, to zaraz gusła i grzech śmiertelny. - No dobrze, ale jak się dowiedzieć, co taka dusza może od nas chcieć? Zapytać ją tak po prostu? - Jak jeszcze raz pani albo mąż usłyszycie to stukanie w piwnicy, weźcie ze sobą świecę, najlepiej gromnicę albo świecę chrzcielną któregoś z waszych dzieci, albo inną poświęconą. Kiedy stukanie znów się odezwie, trzeba się przeżegnać i zapytać: „Czego dusza żąda?”. Jak nic nie odpowie, to może to być złe. Wtedy trzeba przynieść wodę święconą i pokropić dokładnie całą piwnicę. Możliwe, że w pierwszej chwili po takim pokropieniu łomot zrobi się jeszcze większy i bardziej gwałtowny. To będzie znaczyło, że Złe miota się i próbuje walczyć ze święconą wodą, ale później wszystko powinno się uciszyć i już więcej nie wrócić, chyba że Złe się uprze i po paru miesiącach nawiedzi was znowu. Wtedy bez jakiegoś świątobliwego zakonnika się nie obejdzie. Zwykły proboszcz z naszej parafii nie wystarczy. - Jezus, Maria! - Alinkę perspektywa odprawiania egzorcyzmów wystraszyła jeszcze bardziej niż samo stukanie w piwnicy. - A skąd my świątobliwego zakonnika znajdziemy!? Gdzie takiego w ogóle szukać!? - Niech się pani nie martwi. Może nie będzie potrzebny. A gdyby się okazało, że jednak jest, to moja stryjeczna siostrzenica od pięciu lat u kamedułów za praczkę służy. Na pewno znajdzie tam kogoś takiego, co będzie się nadawał. Tylko z nimi kłopot, bo z klasztoru im podobno nie wolno wychodzić bez pozwolenia. Ale jak się postaracie… - Pani Florczakowa zrobiła znaczący gest prawą ręką, jakby liczyła pieniądze. - Dziękuję pani. Muszę już lecieć. Mój stary niedługo wróci. Obiad trzeba mu ugotować. - Alinka odwróciła się od swojej rozmówczyni i pośpiesznie udała się w stronę domu, mrucząc pod nosem niezbyt pochlebne komentarze na temat zacofania i zabobonów sąsiadki. Po powrocie, na wszelki wypadek jeszcze raz zeszła do piwnicy. Odgłosy uderzeń rozległy się natychmiast, gdy mijała komórkę na węgiel. Wróciła na górę i zaczęła szukać gromnicy. Nie było to łatwe, bo państwo Kolscy nie należeli do przesadnie religijnych i w ostatnich latach na drugiego lutego zwykle nie pojawiali się w kościele. Taka świeca powinna znajdować się w rzeczach pozostałych po jej niedawno zmarłej mamie. Tylko gdzie konkretnie? Kiedy przed pogrzebem szukali bezskutecznie jej oszczędności, chyba nie natrafili na nic takiego. Ale gdzieś ta świeca powinna być. Mama przecież na Gromniczną zawsze brała udział w nabożeństwie i, o ile Alinka pamięta, zabierała wtedy ze sobą świecę. Przy przeszukiwaniu rzeczy matki zastał ją mąż, który wrócił wcześniej i miał zły humor. - Myślisz, że tym razem ci się poszczęści i znajdziesz pieniądze matki? Lepiej weź się za obiad. Głodny jestem jak wilk. Do tego w mieście nic nie załatwiłem. Pieprzone urzędasy! - zaklął na koniec. - Nie szukam pieniędzy. - Alinka była wyraźnie zaskoczona niespodziewanym pojawieniem się Wojciecha. - Szukam gromnicy. - Streściła mu po krótce rozmowę z Florczakową. - Też coś! - prychnął oburzony. - Babskie gusła jakieś! Słyszał to ktoś, żeby duchy po piwnicach hałasowały!? Daj spokój ze świecami i zabierz się za obiad. W żołądku mnie ssie jak cholera! - To jak myślisz, skąd bierze się ten łomot w komórce na węgiel? Dlaczego słychać go tylko wtedy, kiedy ktoś tam przechodzi? Umiesz to jakoś nie „po babsku” wytłumaczyć? Wojciech sposępniał. Zamilkł na dłuższą chwilę. - Nie wiem skąd - wymamrotał w końcu. - Ale w ducha nie uwierzę. To… to przecież niemożliwe. - No dobrze, zaraz coś ugotuję. Postaram się w pół godziny wyrobić. Ale tę gromnicę na wszelki wypadek będzie trzeba znaleźć. Możliwe czy nie, ale jak tak dalej będzie łomotać w ścianę, to coś trzeba będzie z tym zrobić. Stukanie rzeczywiście rozlegało się również w następnych dniach, za każdym razem, gdy ktoś schodził do piwnicy. Kolscy zaczęli zostawiać drzwi do podziemnej części domu otwarte na oścież, żeby przekonać się, czy tajemnicze odgłosy rzeczywiście pojawiają się tylko w obecności kogoś z nich. Faktycznie, gdy na dole nikogo nie było, panowała tam zupełna cisza. Wojciech długo nie był przekonany do rad sąsiadki, ale kiedy wszelkie próby racjonalnego wyjaśnienia źródła tego hałasu nie przyniosły rezultatu, po około dwóch miesiącach zgodził się na eksperyment z gromnicą. Ponieważ nie udało im się znaleźć tej należącej do teściowej, zdecydowali się kupić nową w sklepie z dewocjonaliami w pobliskim mieście. Poproszony o poświęcenie proboszcz zdziwił się, że małżonkowie nie chcą zaczekać do święta Matki Boskiej Gromnicznej, ale w końcu uległ naleganiom i posługę wykonał, godząc się z faktem, że nie doczekał się wyjaśnień co do przyczyny takiego pośpiechu. Do piwnicy z zapaloną świecą weszli oboje. Zatrzymali się przed wejściem do komórki na węgiel. Łomotanie w ścianę rozległo się tak samo, jak za każdym wcześniejszym razem. Wojciech uznał, że jako głowa rodziny, właśnie on powinien wypowiedzieć sakramentalne pytanie zasugerowane przez sąsiadkę, mimo że nie czuł się do końca przekonany o celowości odprawienia takiej ceremonii. Skupił się w sobie, żeby nie parsknąć w tym momencie śmiechem, a następnie głośno, wyraźnie, z teatralnym patosem wyrecytował: - Czego dusza żąda? Stukanie umilkło. Przez chwilę nic się nie działo, tak że małżonkowie zaczęli podejrzewać, że w grę może wchodzić druga ewentualność wspomniana przez panią Florczakową i trzeba będzie, niestety, zaopatrzyć się w wodę święconą. Tymczasem po kilkudziesięciu sekundach odezwał się stłumiony, dochodzący jakby z głębokiej studni głos, w którym Alinka bez trudu rozpoznała swoją matkę, a Wojciech teściową. - Zdejmijcie ze mnie ten ciężar, który przygniata mnie od godziny śmierci. Piętnasta i szesnasta cegła pod ścianą od lewej strony i te same w drugim rzędzie. O tu. - Rozległo się pojedyncze stuknięcie, które tym razem udało się bez problemu zlokalizować. Wojciech zgasił gromnicę i zapalił latarkę. Oboje z Alinką zaczęli pośpiesznie rozgarniać rękoma węgiel we wskazanym miejscu. Wkrótce mogli się przekonać, że cegły wskazane przez nieboszczkę rzeczywiście są obluzowane i bez trudu dają się usunąć. Ich oczom ukazała się przykryta kawałkiem dykty skrytka głęboka na jakieś trzydzieści centymetrów, a w niej aluminiowe pudełko po cukierkach czekoladowych z wyraźnie wytłoczoną nazwą producenta tych łakoci. W jego wnętrzu znajdowało się kilkaset banknotów o nominałach pięćdziesięciu, stu i dwustu złotych. Bez przeliczania można się było zorientować, że jest tego kilkadziesiąt tysięcy. Gdy je zabrali i ponownie zakryli cegłami otwór w piwnicznej podłodze, stukanie rozległo się znowu. Tym razem jednak nie było miarowe i jednostajne, lecz miało postać rytmu jakiejś skocznej, wesołej piosenki. - Dziękuję wam, moje dzieci! - odezwał się głos zza grobu. - Niech wam ten skarb dobrze służy. Ja będę teraz mogła zasnąć w spokoju. - Głos umilkł. Małżonkowie spojrzeli po sobie z zakłopotaniem. Tak intensywnie szukali tych pieniędzy przed pogrzebem, tak byli źli, że nie udało im się ich znaleźć, a teraz, kiedy trzymali je w rękach, nie czuli żadnej satysfakcji. Więcej, mieli wrażenie, że metalowe pudełko ich parzy. - Wiesz co - odezwał się Wojciech - jakoś głupio byłoby mi wziąć z tego coś dla siebie. Może zbudujemy mamie pomnik na cmentarzu za te pieniądze? Starczy na bardzo porządny, marmurowy. - A na co jej to? - prychnęła Alinka. - Myślisz, że marmury i złoto w czymś nieboszczykom pomagają? Ale masz rację. Głupio byłoby je wydać tak o, na jedzenie i ciuchy. Tylko moim zdaniem pieniądze lepiej przysłużą się żywym. Dajmy je proboszczowi na ofiarę. Niech on zrobi z nich dobry użytek. - Akurat. Na nową brykę dla siebie wyda i tyle z tego będzie. Ja tam mu za bardzo nie wierzę. Jak już ta kasa ma się komuś przysłużyć, to dajmy ją komuś, kto naprawdę potrzebuje. Światło latarki zaczęło słabnąć z powodu zużycia baterii, a Alinka i Wojciech kłócili się zawzięcie o to, co zrobić ze skarbem pozostawionym przez niedawną gospodynię tego domu. - Słuchaj - zaproponowała w końcu Alinka - może by tak zapytać mamy? Przecież to jej pieniądze. Niech sama zdecyduje, co z nimi zrobić. Zapalili ponownie gromnicę. Przeżegnali się i uroczystym tonem zadali zmarłej pytanie, o to jak jej zdaniem powinni spożytkować pozostawione przez nią pieniądze. Odpowiedziało im jednak głuche milczenie. Powtórzyli pytanie jeszcze raz. Z tym samym skutkiem. Kiedy kolejne próby nie przyniosły efektu, uznali, że widocznie mama nie jest już zainteresowana losem swoich oszczędności. Pozbyła się ciężaru i teraz cieszy się już wiecznym szczęściem. Sprawy doczesne przestały ją interesować. Wojciech popatrzył na blaszane pudełko, po czym wszedł do piwnicy i odłożył je tam, skąd przed chwilą zostało zabrane. - Niech sobie leży - zawyrokował. - Może kiedyś później przyjdzie nam do głowy jakiś pomysł, co z nimi zrobić. Żona zgodziła się z nim i oboje wyszli z piwnicy, oświetlając sobie drogę gromnicą, gdyż bateria latarki zdążyła się całkowicie wyczerpać. Tej zimy opady śniegu były wyjątkowo obfite. Na polach i łąkach zaległa gruba na ponad metr warstwa białego puchu. W marcu przyszło gwałtowne ocieplenie. Niewielka rzeka płynąca nieopodal wsi nie była w stanie przyjąć takiej ilości spływającej z niezwykłą intensywnością wody. Stan alarmowy został przekroczony o ponad cztery metry. Najstarsi ludzie w okolicy nie pamiętali takiej powodzi. Mieszkańcy wszystkich pobliskich miejscowości w pośpiechu opuszczali swoje domy, zabierając ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Tak samo uczynili państwo Kolscy. Po powrocie, kiedy woda opadła, osuszenie piwnicy zajęło im ponad miesiąc. Gdy wreszcie można było tam spokojnie wejść, Wojciech zajrzał do znanej sobie skrytki. Metalowe pudełko po cukierkach nie stanowiło wystarczającego zabezpieczenia przed wodą dla jego zawartości. Plik banknotów przypominał teraz jednolitą papierowo- błotnistą masę, której żaden bank nie uznałby z pewnością za prawny środek płatniczy. Wojciech popatrzył na pudełko, po czym odrzucił je ze złością w kąt komórki. „Takich idiotów jak my to ze świecą szukać”, pomyślał, po czym ociężałym krokiem poczłapał na górę, żeby zastanowić się, skąd wziąć pieniądze na popowodziowy remont. && Nasze sprawy Moja dorosłość Krystian Cholewa Niepełnosprawność w okresie dorosłości to duże wyzwanie, z którym trzeba się zmierzyć. Jednym z takich problemów jest prowadzenie gospodarstwa domowego, co stanowi dużą trudność dla osoby niepełnosprawnej. Jako dziecko i nastolatek nie interesowałem się tymi sprawami. Jednak od chwili śmierci taty stałem się głową rodziny i z pomocą moich bliskich obecnie prowadzę gospodarstwo domowe. Nie było to łatwe, ale nie miałem innego wyjścia. Dlatego małymi krokami musiałem się wdrożyć we wszelkiego rodzaju prace domowe, pomimo swojej niepełnosprawności. Aby rodzinie żyło się dobrze, to każdy z jej członków musi coś z siebie dać. W naszym domu nie ma żadnych barier architektonicznych, mam wózek kuchenny, którym mogę przewieźć różnego rodzaju ciężkie rzeczy, nawet patelnie i garnki. W łazience mam zamontowane uchwyty, które pomagają mi podczas kąpieli być niezależnym i samodzielnym. Jedną z podstawowych form prowadzenia gospodarstwa domowego jest samodzielne przyrządzanie posiłków. Tę umiejętność nabyłem kilkanaście lat temu, gdy byłem na zasiłku dla bezrobotnych, a moi bliscy w tym czasie pracowali zawodowo, więc ja przygotowywałem dla nich posiłki (śniadania i obiady), aby odciążyć ich od wykonywania czynności domowych. Była to dla mnie praktyczna nauka zawodu kucharza, dlatego teraz nie mam już problemu z przyrządzeniem obiadu. Jeżeli zachodzi taka potrzeba, mogę zrobić to samodzielnie. Jednak, aby gospodarstwo domowe mogło prawidłowo funkcjonować, trzeba zadbać też o porządek. Czystość w domu zapewnia komfort życia oraz przeciwdziała rozwojowi bakterii i insektów. Dlatego dwa razy w tygodniu odkurzam cały dom. Dla mnie to forma rehabilitacji i terapii. Ta czynność nie sprawia mi żadnego kłopotu. Jednak są prace, których nie wykonam samodzielnie, takie jak wieszanie firan czy mycie okien na wyższych kondygnacjach budynku, ponieważ nie wejdę na drabinę ze względu na moją niepełnosprawność. Dzięki rozwojowi techniki, opłaty i sprawy administracyjne załatwiam online, bardzo mi to ułatwia funkcjonowanie, pozwala zaoszczędzić czas i nie muszę pokonywać przeszkód i barier architektonicznych. Od urodzenia mieszkam w domu jednorodzinnym, gdzie mamy ogrzewanie węglowe. W związku z tym raz lub dwa razy w tygodniu w okresie od października do kwietnia uzupełniam kocioł paliwem stałym, jakim jest ekogroszek. Traktuję to zajęcie jako formę mojej aktywności ruchowej. Wózkiem transportowym dowożę węgiel z miejsca magazynowania do przydomowej kotłowni. Muszę jednak te prace wykonywać bardzo ostrożnie, by nie pogorszyć swojego stanu zdrowia. W zimie, gdy spadnie dużo śniegu, biorę do ręki łopatę i odśnieżam teren naszej posesji. Na białym puchu czuję się pewnie, wiem, że nie upadnę. W okresie letnim natomiast koszę trawę wokół domu. Przebywanie na świeżym powietrzu od razu poprawia moje samopoczucie, a kosiarka spalinowa sprawia, że czuję się pewnie i stabilnie podczas koszenia. Przy moim schorzeniu aktywność ruchowa jest wskazana, gdybym jej nie podejmował i nie uczył się nowych rzeczy, to z pewnością już bym nie chodził samodzielnie, a nawet nie wstawałbym z łóżka. Korzystam z dobrodziejstw gospodarstwa domowego, więc muszę być odpowiedzialny za to, co się dzieje w moim domu rodzinnym; nie mogę traktować go jak hotelu bądź restauracji, gdzie zamawia się jedzenie, płaci i nic nas więcej nie obchodzi. Mieszkania na terenach wiejskich nie wyobrażam sobie bez zwierząt domowych, takich jak kury, które znoszą nam ekologiczne jajka i pies, który pilnuje naszego domostwa. Opieka nad zwierzętami, a właściwie braćmi mniejszymi sprawia, że uczę się tym samym też cierpliwości, odpowiedzialności. Muszę je nakarmić, zabezpieczyć przed upałem i mrozem. Mieszkanie w domu jednorodzinnym sprawia, że wiele czynności trzeba wykonać samodzielnie. Jest to dla mnie swego rodzaju uczenie się przez całe życie czynności, których nigdy dotąd nie wykonywałem samodzielnie. Na przestrzeni ostatnich lat bardzo się zmieniła moja sytuacja życiowa, która sprawiła, że musiałem zapoznać się z takimi narzędziami, jak: wkrętarka, wiertarka, ostrzałka i brzeszczot. Umiejętność obsługi tych urządzeń bardzo pomaga mi w codziennym prowadzeniu gospodarstwa domowego. Uważam, że jako mężczyzna muszę potrafić wykonać drobne naprawy domowe samodzielnie. Jednak ze szlifierki kątowej nie korzystam, gdyż stanowi ona dla mnie zbyt duże zagrożenie ze względu na moje problemy z poruszaniem się, jak również brak odpowiedniego doświadczenia w tym zakresie. Prace ogrodowe są dla mnie odprężeniem od problemów dnia codziennego. Prowadzenie gospodarstwa domowego nie jest proste, gdy posiada się niepełnosprawność sprzężoną, ale nie jest też niewykonalne. Potrzeba tu dużego skupienia uwagi i właściwej oceny własnych możliwości. Priorytetem jest odpowiednio dostosowany dom, tak by wykonywane czynności w nim nie stanowiły dla nas dużego zagrożenia i obciążenia, abyśmy byli jak najbardziej samodzielni i niezależni. Jednak niektórych czynności nie potrafię wykonać ze względu na dziecięce porażenie mózgowe, ale muszę się z tym pogodzić. Obecnie skupiam się na tym, co jest tu i teraz, aby być jak najbardziej samodzielnym i niezależnym za kilka lat. Nie wybiegam w przyszłość, gdyż na to i tak nie mam wpływu. Życie jest bardzo przewrotne i zaskakujące; w jednej chwili wszystko może się zmienić. && Kasieńka sobie radzi Teresa Dederko „Przy tobie jestem taka mala” - śpiewała kiedyś Mira Zimińska, a refren ten przypomniał mi się, gdy na turnusie rehabilitacyjnym poznałam panią Kasię, którą świetnie charakteryzują słowa tej piosenki. Zaraz po przyjeździe spotkałyśmy się w niewielkim gronie osób chcących odetchnąć świeżym powietrzem. Podczas rozmowy dowiedziałam się, że pani Kasia mieszka w dużym, wojewódzkim mieście, jest niewidoma, ale brajla nie zna. To mnie specjalnie nie zdziwiło, a tylko zapytałam, czy korzysta z komputera, i czy ma odtwarzacz książek. Niestety, okazało się, że moja nowa koleżanka nie ma żadnego z tych urządzeń, a jej telefon to stara, wysłużona Nokia. Pomyślałam, że pewnie niedawno straciła wzrok, więc powinnam się szczególnie nią zająć i przynajmniej poinformować, jak nas, niewidomych, mogą wspierać nowe technologie. Tymczasem zaproszono wszystkich uczestników turnusu na wieczorek zapoznawczy. Po kolei każdy wymieniał swoje imię, mówił skąd pochodzi i jaki jest jego zawód. Słuchałam uważnie, żeby zapamiętać przynajmniej niektóre imiona i po kilku Teresach, Jolantach, Grażynach, tak charakterystycznych dla seniorskiego pokolenia, nagle usłyszałam: Kasieńka, nie widzę od 30. lat. Ktoś zapytał: - czy pani pracuje? - Ależ skąd, przecież nie widzę! Aha, pomyślałam, dla Kasieńki jest to oczywiste, jak się nie widzi, nie można pracować. Następnego dnia całą grupą wybraliśmy się na spacer po okolicy. Kasieńka wyszła z budynku wyprowadzona przez kierownika turnusu, sądziłam więc, że się znają i dlatego wybrała ten ośrodek. Szłam blisko, słysząc jej rozmowę, z której wynikało, że dopiero się poznali. Pani Kasia z rozbawieniem opowiadała, że zaraz po przyjeździe chciała samodzielnie zwiedzić łazienkę, co już mi się spodobało, bo zawsze robię tak samo. No i opowiadała: „znalazłam sedes i Maciek podpowiedział, żebym wyżej podniosła nogę, ponieważ dalej jest dość wysoki brodzik. Ja tak zrobiłam, no i co, włożyłam nogę do sedesu. Prawda, jakie to jest śmieszne”? Jakoś nikt się nie roześmiał, chyba poza mną, ale przy tym pomyślałam, że taka nieporadność jest żałosna. Zachowanie Kasi coraz bardziej mnie intrygowało. Wkrótce zorientowałam się, że ona do perfekcji rozwinęła umiejętność skłaniania ludzi do świadczenia pomocy. Kończąc np. posiłek w stołówce, do której ja trafiałam sama, zwracała się do blisko siedzących pań i zarządzała: „Jolu, odprowadzisz mnie do pokoju, a ty Basiu przyjdziesz zabrać mnie na gimnastykę”. Innym razem, gdy jechaliśmy na krótką wycieczkę, wysiadła już na miejscu z autokaru i głośno spytała: „Kto z państwa może mnie wziąć” i zawsze jacyś pomocnicy się znaleźli. Trochę mnie zaskoczyło, gdy jedna z pań, zwracając się do mnie, powiedziała: „Ja tak panią Kasię podziwiam”. Wytłumaczyłam sobie, że widocznie mnie uważa za sprawną, skoro sama przychodzę na zabiegi, do stołówki albo na ławeczkę przed domem. I właśnie na tej ławeczce, siedząc w słońcu, odbyłam z Kasieńką ciekawą rozmowę. Najpierw spytałam, czy ma zegarek. Okazało się, że nie, więc podpowiedziałam, że nawet w Nokii jest zegar. Ona na to, że jej telefon nie ma programu udźwiękawiającego. Drążyłam dalej: „A jak obudzisz się w nocy, to skąd wiesz, która jest godzina?” - „Cichutko nastawiam radio i czekam aż powiedzą godzinę”. Zaczęłam zachęcać koleżankę, żeby nauczyła się obsługi komputera, który jest dla nas niewidomych prawdziwym oknem na świat, pozwala na samodzielne prowadzenie korespondencji, wyszukiwanie potrzebnych informacji lub czytanie czasopism z e-Kiosku. Na to usłyszałam: „Gazety czyta mi Maciek”. „A czy masz asystenta osobistego osoby niepełnosprawnej?” „Po co, wszystkie sprawy załatwia Maciek”. Na koniec Kasia zapytała: „A jak my teraz trafimy do budynku? Czy ty masz laskę”? Oczywiście, że miałam, bo nigdy, wychodząc na zewnątrz, z nią się nie rozstaję. Posłużyłam więc za przewodnika i bezpiecznie dotarłyśmy do swoich pokoi. Początkowo sądziłam, że mam do czynienia z osobą nowo ociemniałą, którą należy wspierać, doinformować i wytłumaczyć, co możemy osiągnąć przez rehabilitację. W szkole w Laskach ogromny nacisk kładziono na usamodzielnianie uczniów i rozbudzanie w nich dążenia do maksymalnej niezależności. Tu, po raz pierwszy spotkałam się z takim uzależnieniem od pomocy innych osób. Muszę przyznać, że takie zachowanie najpierw mnie irytowało, ale po pewnym czasie nawet zaczęłam współczuć Kasieńce, która marnowała swoje możliwości, sama się wykluczała z aktywnego życia. Gdyby była osobą nowo ociemniałą, z pewnością starałabym się z większym naciskiem informować ją o szkoleniach, kursach orientacji, o pomocach ułatwiających życie, ale zrozumiałam, że ona już dokonała wyboru. Taka bierność, nieporadność, przy posiadaniu umiejętności proszenia o pomoc zapewniały pani Kasi poczucie bezpieczeństwa i spokojne życie bez żadnego wysiłku. Znam kilka osób, które po utracie wzroku dosłownie chodziły po swoim domu na czworaka i wcale mnie to nie dziwi, jednak z czasem podejmowały starania o poprawę swojej sytuacji i odzyskanie możliwej samodzielności. Oczywiście, służą wtedy pomocą instruktorzy czynności dnia, orientacji i najczęściej włącza się psycholog znający środowisko niewidomych. Nie wiem, co spowodowało, że pani Kasia nie otrzymała takiego wsparcia, ale teraz wszystko sobie poukładała i twierdzi, że jest jej dobrze, więc nie uszczęśliwiałam jej na siłę. Przed naszym pożegnaniem powiedziała jednak, że ma pewne plany. Ucieszyłam się i pochwaliłam, że to właściwy krok, bo od pomysłów trzeba zacząć. Poza tym, nie dało się Kasieńki nie lubić. Była sympatyczna, nie obrażała się, nie robiła wrażenia osoby zalęknionej, więc wszyscy chętnie jej pomagali. Zastanawia mnie tylko, ile jeszcze takich Kasieniek, żyjąc w XXI w., pozostaje na marginesie życia, będąc osobami całkowicie zależnymi od pomocy bliskich, rezygnując nawet z tego, co jest dostępne przy odrobinie wysiłku.