Józef Szczurek

Dziennikarz

Redaktor naczelny „Pochodni” w latach 1958–1994

Działacz na niwie kultury

Czas wywołany z pamięci

Danuta Tomerska

Już w pierwszych dniach swojej pracy w redakcji nieperiodyków PZN dowiedziałam się, że na dziennikarstwie w Uniwersytecie Warszawskim studiuje bardzo zdolny chłopiec, Józef Szczurek. Przyszedł do nas kiedyś redaktor naczelny, Jan Marynowski, i powiedział: – Odwiedził mnie pan Szczurek i pokazał swój indeks. Same piątki i czwórki. Niesamowite! Wkrótce skończy studia i będzie u nas pracował.

Józef Szczurek urodził się w Sławkowie, w województwie katowickim. Jego dzieciństwo – jak sam wyznał – było trudne. Ojciec przez wiele lat nie miał pracy, chwytał dorywczo zajęcia sezonowe, aby utrzymać siedmioosobową rodzinę. Mimo niedostatku dom rodzinny był ważnym punktem w życiu Józka, miejscem trwałych wartości, które nauczono go cenić, jak życzliwość dla ludzi, tolerancja, tradycja.

W wieku 10 lat, w 1938 roku, Józef stracił wzrok. Już po wojnie podjął naukę w Laskach. Tam ukończył szkołę podstawową i zdobył zawód na kursie masażu. Tam również zetknął się z brajlowską „Pochodnią”, a czytając ją, pomyślał, że redagowanie czasopisma musi być niezwykle ciekawe. Może już wtedy chłopiec podjął decyzję, kim będzie w przyszłości?

Następnie rozpoczął pracę masażysty w katowickim szpitalu, uczęszczając jednocześnie do liceum ogólnokształcącego dla pracujących. Nauka nie sprawiała mu trudności, a jego szkolne wypracowania z polskiego nauczyciele odczytywali na głos jako wzorowe. Maturę otrzymał w 1954 roku z tytułem przodownika nauki. Należał do najlepszych nie tylko w swojej szkole, ale w całym województwie.

Po maturze zdecydował się zdawać na Wydział Dziennikarski Uniwersytetu Warszawskiego. Trudno tam było się dostać. Startowało 2000 kandydatów na 200 miejsc. Józek zdał i został przyjęty. Studia wydały mu się niezwykle interesujące. Miał świetnych wykładowców, a zajęcia z publicystyki prowadził sam Stanisław Cat-Mackiewicz. Na uczelni otrzymywał Józek stypendium premiowe, przyznawane studentom, którzy w indeksie nie mieli żadnej trójki, a na ostatnim roku – jeszcze wyższe – stypendium naukowe. „Być najlepszym” – stało się dewizą życiową młodego Józefa Szczurka. Wiedział, że zarówno w liceum katowickim, jak i na Wydziale Dziennikarskim w Warszawie był pierwszym niewidomym, który tam uczył się i studiował. To on właśnie przecierał szlaki i otwierał drogę innym młodym inwalidom wzroku. Od jego postawy i wyników w nauce zależeć będzie, jak wyboista lub jak gładka i szeroka będzie ta droga.

Po pierwszym roku studiów Józek został wezwany do dziekana, prof. Halperna. Wszyscy byli zaskoczeni. – Wezwałem pana, aby go przeprosić – powiedział profesor – bo kiedy przyjmowaliśmy pana na studia, ja miałem poważne obawy, czy pan sobie tu poradzi. Za te moje wątpliwości i niewiarę chcę dziś pana serdecznie przeprosić.

W sierpniu 1958 roku, po ukończeniu studiów, Józef Szczurek przybył do „Pochodni” i od razu został szefem tej redakcji. I wtedy poznałam go osobiście. Wydał mi się człowiekiem bezpośrednim, bezpretensjonalnym, pełnym ciepła, życzliwości i optymizmu. Miał łagodne rysy twarzy i było w niej coś, co budziło zaufanie. Potem spostrzegłam, że jest człowiekiem wrażliwym i łatwo go zranić, ale nigdy tego nie uzewnętrzniał. Bardzo szybko zaprzyjaźniliśmy się i ta przyjaźń trwa do dziś. Zawsze mogłam na niego liczyć. Ilekroć spotkała mnie jakaś przykrość, utarczka z dyrektorem, niepowodzenie w pracy – udawałam się do redakcji „Pochodni” na rozmowę z Józkiem. Pełna zacietrzewienia i pretensji do całego świata, przedstawiałam mu swoje racje, a wtedy on, powoli, głosem spokojnym, niemal flegmatycznym ukazywał realną ocenę zdarzeń. Uspokajał, tłumaczył i działał jak balsam. Powiedziałam mu kiedyś: – Ty działasz tak kojąco, że chętnie potrzymałabym cię za rękę w godzinie mojej śmierci.

Jedną z cenniejszych cech charakteru redaktora Szczurka jest to, że poświęca ludziom, z którymi rozmawia, całą swoją uwagę i wydaje się szczerze zainteresowany tym, co mają mu do powiedzenia. Po prostu – umie słuchać. A to jest rzadkie zjawisko w naszych czasach. Dlatego miał wielu przyjaciół. W środowisku niewidomych był człowiekiem znanym i lubianym. Garnęli się do niego ludzie z terenu. W dniach obrad prezydium czy plenum ZG PZN, które kiedyś odbywały się przeważnie w Warszawie, tłoczno było w redakcji „Pochodni”, bo niemal każdy z działaczy miał jakąś sprawę do redaktora. A w redakcji „Pochodni” zawsze panowała przemiła atmosfera. I tak zostało do dziś.

Kiedy Józef Szczurek rozpoczynał pracę w „Pochodni”, spełniał wszystkie warunki profesjonalnego dziennikarza z dobrym przygotowaniem fachowym. Od razu też wprowadził w swoim czasopiśmie pewne zmiany, zastępując przedruki materiałami oryginalnymi o życiu i problemach inwalidów wzroku. Autorami mieli być niewidomi korespondenci terenowi. Z korespondentami „Pochodni” różnie bywało. Obok miernot pojawiali się też wielce utalentowani. Sam redaktor naczelny często wyjeżdżał w teren szukać ciekawych tematów. Na początku red. Szczurek pracował sam z widzącą lektorką, później, wraz z rozwojem czasopism (powstanie wersji czarnodrukowej i dźwiękowej, wprowadzenie nowych technik drukarskich) powstał kilkuosobowy zespół redakcyjny. Józef Szczurek był szefem łagodnym, ludzkim. Pochylał się nad każdym istotnym problemem swoich pracowników i posiadał umiejętność łagodzenia napięć. Był skłonny do kompromisu, daleki od apodyktyczności.

Nie sposób tu nie wspomnieć o niezliczonych przygodach Józka, które w naszych redakcjach zdobyły już ustaloną sławę. Wyliczanie ich wszystkich przekracza ramy tego artykułu. Wymienię tylko jedną, dość charakterystyczną. Kiedyś Józek zatrzymał międzynarodowy pociąg, bo chciał otworzyć okno i przez pomyłkę chwycił za hamulec.

Wszystkie przygody redaktora nabierają specjalnego kolorytu, gdy on sam zabarwia je swoim własnym przezabawnym komentarzem. Bo Józek posiada niesamowite poczucie humoru, często na własny temat. Jego postawa intelektualna sprzyja dostrzeganiu stron komicznych w ludziach, sytuacjach, zdarzeniach. Potrafi wychwycić wszystkie śmieszne potknięcia swoje i cudze i ze zwykłej sytuacji życiowej stworzyć sytuację komiczną. W jego humorystycznych opowieściach zawsze jest coś z jego własnej biografii. Bo on potrafi się śmiać z samego siebie.

Jak każdy człowiek, miał Józek w swoim życiu i wzloty, i upadki. Los nie szczędził mu trudnych doświadczeń. Ożenił się w młodym wieku, jeszcze w czasie studiów, ale to małżeństwo rozpadło się w końcu lat siedemdziesiątych. Wkrótce ożenił się po raz drugi. Ma troje dzieci. Córka Anna, z pierwszego małżeństwa, jest osobą dorosłą i samodzielną. Synowie z drugiego małżeństwa – to starszy Radosław i młodszy Mikołaj. Obaj są uczniami szkół średnich.

W 1994 roku Józef Szczurek przestał być redaktorem naczelnym „Pochodni”. Powodem tej decyzji był nie tylko wiek redaktora, ale pewne konflikty z ówczesnymi władzami Związku, którym nie przypadły do gustu krytyczne artykuły w „Pochodni” oraz nieakceptowanie wielu posunięć PZN-owskiego establishmentu.

Po 36 latach panowania w „Pochodni” Józef Szczurek przekazał władzę red. Grażynie Wojtkiewicz. Ale z tej redakcji nie odszedł, pracuje tam do dziś, obecnie na zasadzie umowy o dzieło. Zajmuje się korespondencją, adiustuje niektóre artykuły i pisze własne.

Właśnie w sierpniu mijają 44 lata jego pracy w redakcji „Pochodni”. Ta magiczna cyfra zainspirowała mnie do napisania tego jubileuszowego reportażu.

W dorobku dziennikarskim Józefa Szczurka jest niezliczona ilość artykułów publicystycznych, reportaży, felietonów, sprawozdań, wywiadów, drukowanych na łamach „Pochodni”, „Niewidomego Spółdzielcy”, „Naszego Świata” i innych czasopism. Jego artykuły, opisujące PZN-owską rzeczywistość owych czasów, mają dziś walor dokumentalny.

Oprócz utworów publicystycznych Józef Szczurek opracował i wstępem zaopatrzył prace konkursowe czytelników „Pochodni” na temat: „Poczucie własnej wartości”, które w formie książki zatytułowanej „Ciemność przezwyciężona” ukazały się w 1974 roku nakładem wydawnictwa „Iskry”. Jest on również autorem książki „Ręce, które widzą”. To krótki zarys historii spółdzielni „Nowa Praca Niewidomych”.

Oprócz pracy zawodowej Józek poświęca swój czas na czytanie książek, słuchanie poezji i muzyki poważnej. Kiedyś pasjonował się turystyką. Lubił chodzić po górach, ale w drugiej połowie lat 90. zaczęła się ujawniać choroba stawowo-zwyrodnieniowa. Ograniczyło to jego swobodę poruszania się. Ma poważne problemy z chodzeniem, utyka na jedną nogę.

Jerzy Waldorff, który przez ostatnie lata swego życia nie mógł już chodzić, tak mówił: „Jeżeli chodzi o starość, to Pan Bóg ma do wyboru dwie możliwości – albo cię trzepnie po głowie, albo po nogach. Mnie na szczęście po nogach, za co jestem dozgonnie wdzięczny”.

I tak samo jest z Józkiem. Mimo upływu lat jest on nadal pogodny, wesoły, dowcipny. Odznacza się dobrą pamięcią, wykazuje wiele hartu ducha, spokoju i wytrwałości. A jego uśmiechnięta twarz emanuje ciepłem i jest prawie pozbawiona zmarszczek.

Kończąc swoją opowieść o redaktorze „Pochodni”, zdaję sobie sprawę, że to, co napisałam, nie jest prawdą do końca. Bo żaden człowiek nie jest tak jednoznaczny. Józef Szczurek to postać nie na krótki reportaż, to życiorys na grubszą książkę.

Nie pamiętam już, kto to napisał, że: „Szarość naszych czasów polega na tym, że ludzi na świecie coraz więcej, a ciekawych, charakterystycznych typów, coraz mniej. Gdzieś to poginęło”. A ja myślę, że takim ciekawym, nietuzinkowym typem jest redaktor Józef Szczurek. Powiem więcej. Należy on do grona tych ludzi, o których mówi się, że są instytucjami.

Pochodnia, wrzesień 2002