Sześciopunkt
Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących
ISSN 2449–6154
Nr 8/65/2021
sierpień
Wydawca: Fundacja Świat według Ludwika Braille’a
Adres:
ul. Powstania Styczniowego 95D/2
20–706 Lublin
Tel.: 697–121–728
Strona internetowa:
http://swiatbrajla.org.pl
Adres e‑mail:
biuro@swiatbrajla.org.pl
Redaktor naczelny:
Teresa Dederko
Tel.: 608–096–099
Adres e‑mail:
redakcja@swiatbrajla.org.pl
Kolegium redakcyjne:
Przewodniczący: Patrycja Rokicka
Członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski
Na łamach Sześciopunktu
są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych.
Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji.
Materiałów niezamówionych nie zwracamy.
Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.
Dofinansowano ze środków Fundacji ORLEN
Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko
Mój przyjaciel iPhone – Absolwent
Kiedy według polskiego prawa jesteśmy niepełnosprawni? – Prawnik
Olej z czarnuszki i jego naturalne właściwości zapobiegania chorobom – Damian Szczepanik
Gospodarstwo domowe po niewidomemu
Z gospodynią na różne tematy (cz. 3). Mycie okien – Joanna Kapias
Kolorowa kuchnia roślinna – pasty na kanapki – Radosław Nowicki
Prawdę mówiąc… – Małgorzata Gruszka
Solenizant i jubilat – Tomasz Matczak
Powroty literackie – Aleksandra Ochmańska
Jazzowa dusza Steviego Wondera – Paweł Wrzesień
Krzysztof Kamil Baczyński – poeta walczący – Ireneusz Kaczmarczyk
Romantyczny weekend w Wenecji z mamą! – Anna Dąbrowska
Jak brzmi Islandia – Bożena Lampart
Warto posłuchać – Izabela Szcześniak
Galeria literacka z Homerem w tle
Dlaczego jezioro jest białe – Maria Choma
Nadzieja nigdy mnie nie opuszcza – rozmowa z Zenonem Grodzkim – Teresa Dederko
Moje podróżowanie mimo niepełnosprawności – Krystian Cholewa
Usługi opiekuńcze z OPS – Czytelniczka
Tak, ale… Tylko niewidomy może być instruktorem rehabilitacji niewidomych – Stary Kocur
&&
Drodzy Czytelnicy!
Połowa lata jest już za nami, niektórzy jeszcze odpoczywają, inni zakończyli już urlopy i wrócili do zwykłych obowiązków, ale na pewno wszyscy ucieszą się z nowego numeru Sześciopunktu
.
Zachęcamy do skorzystania z Sześciopunktowych
poradników. W tym numerze prawnik omawia procedury starania się o orzeczenie o niepełnosprawności, utalentowana gospodyni podpowiada, w jaki sposób, nie widząc, można samodzielnie umyć okna, a nasz redakcyjny psycholog próbuje wyjaśnić czym jest prawda, kiedy i jak najlepiej ją mówić.
W dziale Rehabilitacja kulturalnie
znajdą Państwo tekst poświęcony powrotom literackim
, biografię Steviego Wondera i Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, a także zaproszenia do ciekawych, nietypowych podróży.
Po raz pierwszy w Galerii literackiej
publikujemy regionalną legendę, napisaną przez współpracującą z Sześciopunktem
autorkę.
W dziale Nasze sprawy
autorzy poruszają ważne zagadnienia, takie jak podróżowanie osób niepełnosprawnych, usługi opiekuńcze, a Stary Kocur, tradycyjnie, w zabawny sposób omawia ważne problemy, tym razem poświęcając swój tekst instruktorom rehabilitacji.
Zachęcamy do przysyłania opinii i uwag dotyczących naszego miesięcznika. Życzymy interesującej lektury.
Zespół redakcyjny
&&
Adam Asnyk
Już zaszedł nad doliną
Złocisty słońca krąg
Ciche odgłosy płyną
Z zielonych pól i łąk.
Dalekie ludzi głosy,
Daleki słychać śpiew
I cichy szelest rosy
Po drżących liściach drzew.
Promieni gra różana
Topnieje w sinej mgle,
A świeży zapach siana
Skoszona łąka śle.
Wraz z wonią polnych kwiatów,
Z gasnącym blaskiem zórz
Cicha poezja światów
W głąb ludzkich spływa dusz.
W półcieniu pierś olbrzymią
Podnoszą widma gór,
Nocnymi mgłami dymią,
Wdziewają płaszcze chmur.
I wiążą swoje skrzydła,
Podarty kryjąc stok
Jak senne malowidła
Powoli toną w mrok.
Wieczoru blask niepewny
Oświetla obraz ten
Ludzie w zadumie rzewnej
Gonią piękności sen.
&&
&&
Absolwent
Kiedy byłem w siódmej klasie, kierownik szkoły i nauczyciel geografii, pan Dionizy Abramowicz powiedział do nas:
- Ja dwudziestego pierwszego wieku nie doczekam, ale wy doczekacie. Nie zdziwcie się, kiedy żony podadzą wam na śniadanie sałatkę z planktonu.
Dwudziestego pierwszego wieku doczekaliśmy, ale nie spożywamy planktonu, tylko jak dawniej warzywa i owoce, może nawet w większej ilości niż kiedyś, ponieważ obecnie zwiększył się ich asortyment, są również bardziej dostępne.
Pan Abramowicz, ani nikt inny w tamtych czasach nie przeczuwał nadejścia ery zaawansowanych technologii cyfrowych. Przewidział to jedynie pisarz fantasy Stanisław Lem, ale wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem.
Mamy więc technologię cyfrową, bez której dziś żyć się nie da, bo jest wszechobecna. Poprawia i usprawnia życie jej użytkowników, w tym także osób niewidomych. Dzięki niej mogę korzystać z mówiącego telefonu. Pamiętam, kiedy trwałemu uszkodzeniu uległ mój telefon z Symbianem, ogarnęło mnie wtedy prawdziwe przerażenie. Na szczęście szybko się pozbierałem a moim nowym, wartościowym nabytkiem okazał się iPhone.
Przyznam, że początkowo byłem niezadowolony, ponieważ muskając gładką taflę ekranu telefonu, dzwoniłem do obcych osób, które na szczęście się nie gniewały, życzliwie twierdząc, że na początku to normalna rzecz. Każdy korzystający z dotykowców
ma prawo do pomyłki.
O pomoc w obsłudze prosiłem kolegów posiadających profesjonalne urządzenia, jednak były to porady zdalne, każda z nich brzmiała inaczej a w mojej głowie narastał mętlik.
Podczas szkolenia w Bydgoszczy liznąłem
nieco wiedzy, ale dla mnie było jej zbyt mało. Zawiedziony skomplikowanymi procedurami zarzuciłem iPhone’a na dłuższy czas.
Do powrotu zachęciły mnie aplikacje ułatwiające funkcjonowanie w gąszczu informacji i różnych wyzwań, w tym finansowych. Przeprosiłem iPhone’a, gdy skorzystałem z profesjonalnego szkolenia. Dowiedziałem się, że na początku nauki najważniejsze jest opanowanie prawidłowych gestów, a gdy to już potrafimy, dalsze poznawanie telefonu idzie jak z płatka.
Dziś nie zamieniłbym go na nic innego, ponieważ iPhone ma wiele możliwości. Dzięki aplikacjom mogę sprawdzić nominały banknotów, taniej kupić żywność w dużych sklepach, przeczytać czarnodrukowe etykiety na płaskich powierzchniach oraz kartonikach, bez proszenia o pomoc odczytać ważne ogłoszenie na drzwiach, kupić bilety kolejowe online, dokonać szybkich płatności. Gdy idę gdzieś pierwszy raz korzystam z aplikacji Lazarillo. Dzięki niej wiem, gdzie jestem, gdyż podaje nazwy wszystkich ulic, numery budynków oraz nazwy obiektów użyteczności publicznej w najbliższej okolicy.
Mogę sprawdzić pogodę w okolicy i na całym świecie, odbierać i wysyłać e-maile - także głosowo, odczytywać i pisać SMS-y - także na komendę dyktuj
, kiedy wiadomość jest pilna, a muszę się pośpieszyć z jej dostarczeniem do odbiorcy, wreszcie pisać brajlem.
Dużą korzyść mam z Internetu i komunikatorów, za pośrednictwem których mogę porozumiewać się za darmo z ludźmi na całym świecie. Mam także dostęp do radia internetowego z całego świata, mogę go słuchać poza domem, gdy mam dużo czasu, czekając w kolejce do lekarza, mogę słuchać także książek w formacie audio i w formatach tekstowych.
iPhone ma coraz więcej możliwości, których nie sposób wymienić, bo producent wciąż go rozbudowuje.
iPhone to kosztowne i delikatne urządzenie, łatwo można go uszkodzić, a naprawić trudno, czasem nawet nie ma takiej możliwości, dlatego należy właściwie o niego zadbać.
Jak dbać o iPhone’a, by jak najdłużej nam służył?
Najlepiej przechowywać go zawsze w tym samym miejscu, np. na wygodnej, stabilnej i łatwo dostępnej półce, tak by niechcący nie zrzucić go i nie uszkodzić. Zdarza się, że podczas upadku wyświetlacz się nie rozbije, ale zniszczy się jego wnętrze.
Nie należy trzymać telefonu w wilgotnych miejscach, najlepiej przechowywać go z dala od zmiennej temperatury, dużego ciepła i zimna.
Nie należy rozładowywać baterii do zera. Lepiej iPhone od czasu do czasu doładować, a jeszcze lepiej na noc podłączyć do sieci. Wówczas ładuje się wolno i stabilnie.
Należy pamiętać, że zużycie energii zależy od ilości przeprowadzonych rozmów, korzystania z aplikacji, z których jedne więcej zużywają prądu a inne mniej.
Warto kupić dobre zabezpieczenie dla iPhone’a, idealnie sprawdzają się skórzane etui okrywające przód i tył telefonu.
Co pewien czas trzeba zaktualizować system operacyjny, w tym potrzebne nam aplikacje.
Przedstawiłem tylko podstawowe funkcje tego jakże przydatnego urządzenia, które możemy określić jako kieszonkowy komputer. Chciałem wszystkim osobom niezdecydowanym uzmysłowić, że iPhone to nie potwór, jak go często postrzegają przeciwnicy ekranów dotykowych.
Warto przesiąść się
na iPhone’a, bo ułatwia codzienne życie i w dużym stopniu uniezależnia nas od osób widzących.
&&
&&
Prawnik
Podanie ogólnej definicji niepełnosprawności do najprostszych nie należy. Dla każdego będzie to inny zbiór cech, albowiem jednym razem czujemy mniejsze, innym zaś większe możliwości czy też ograniczenia. Ponadto u każdego człowieka występuje też naturalne pogłębianie się niepełnosprawności i dysfunkcji wraz z wiekiem. Jednakże ujednolicenie tego pojęcia w systemie prawnym jest kluczowe dla możliwości określania statusu osób z różnymi dysfunkcjami.
W prawie polskim pojęcie osoba niepełnosprawna
zostało zdefiniowane po raz pierwszy w ustawie z roku 1991 o zatrudnieniu i rehabilitacji zawodowej osób niepełnosprawnych i zastąpiło używane od wielu lat określenie inwalida
.
Jednakże dopiero w roku 1997 w ustawie z dnia 27 sierpnia o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnianiu osób niepełnosprawnych opracowano nową definicję, według której niepełnosprawnymi są osoby, których stan fizyczny, psychiczny i umysłowy trwale bądź okresowo ogranicza lub uniemożliwia wypełnianie ról społecznych, a w szczególności ogranicza zdolności do wykonywania pracy zawodowej, jeżeli uzyskały orzeczenie o zakwalifikowaniu do jednego z trzech stopni niepełnosprawności albo orzeczenie o całkowitej lub częściowej niezdolności do pracy, a jeśli nie ukończyły 16 roku życia orzeczenie o niepełnosprawności.
W kontekście osób z dysfunkcją narządu wzroku z punktu widzenia orzekania o niepełnosprawności i stopniu niepełnosprawności, za osoby niewidome można uznać osoby legitymujące się orzeczeniem o znacznym stopniu niepełnosprawności z symbolem przyczyny niepełnosprawności 04-O; natomiast osoby będące w posiadaniu orzeczenia ustalającego inny stopień niepełnosprawności niż znaczny, można uznać za niedowidzące w zależności od stopnia upośledzenia wzroku.
W ustawie o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnianiu osób niepełnosprawnych wyróżniono instytucje zajmujące się ustaleniem statusu osoby orzeczonej jako osoby niepełnosprawnej, tj.:
Organy te mają za zadanie wydać orzeczenie kwalifikujące daną osobę do grupy lekkiego, umiarkowanego bądź znacznego stopnia niepełnosprawności, a ponadto odnieść się do:
W kwestiach formalnych wniosek należy złożyć do zespołu właściwego ze względu na miejsce stałego pobytu osoby zainteresowanej. Załączyć trzeba dokumentację medyczną oraz zaświadczenie lekarza prowadzącego o stanie zdrowia (ważne miesiąc). Niniejsze dokumenty można złożyć zarówno osobiście jak i przez przedstawiciela ustawowego, a nawet kierownika ośrodka pomocy społecznej.
Należy pamiętać, iż osoby ubiegające się o wydanie orzeczenia mogą zostać skierowane na badania specjalistyczne do wojewódzkiego zespołu do spraw orzekania o niepełnosprawności. W wojewódzkim zespole przeprowadza się badania pulmonologiczne, okulistyczne, elektromiograficzne, ultrasonograficzne i psychologiczne. Badania specjalistyczne mogą również zostać przeprowadzone w trakcie postępowania odwoławczego przed zespołem wojewódzkim. Odmowa przeprowadzenia badań specjalistycznych przez osobę zainteresowaną lub dziecko może skutkować pozostawieniem wniosku o wydanie orzeczenia lub odwołanie bez rozpoznania.
Postępowanie orzecznicze służące ustaleniu niepełnosprawności (dotyczy osoby, która nie ukończyła 16 roku życia) lub stopnia niepełnosprawności co do zasady jest zespołowe i dwuinstancyjne. Oznacza to, że w posiedzeniu składu orzekającego zespołu powiatowego i wojewódzkiego uczestniczy co najmniej dwóch specjalistów - członków zespołu orzekającego, z których co najmniej jednym jest lekarz sprawujący jednocześnie funkcję przewodniczącego składu orzekającego. Drugim członkiem składu orzekającego może być pedagog, psycholog, pracownik socjalny, doradca zawodowy albo inny lekarz.
W sytuacji wyczerpania dwuinstancyjnej drogi odwoławczej, jeśli w ocenie osoby zainteresowanej orzeczenie wojewódzkiego zespołu jest również niekorzystne, można złożyć odwołanie do rejonowego sądu pracy i ubezpieczeń społecznych z wnioskiem o powołanie biegłego z dziedziny medycyny, w której osoba zainteresowana jest leczona. Postępowanie odwoławcze przed sądem jest wolne od opłat i nie wymaga pomocy adwokata.
Na niekorzystną opinię biegłego stronie przysługuje wniesienie zarzutów - ustosunkowanie się do opinii. Doręczając stronie opinię, sąd zakreśla termin, w jakim można to uczynić; najczęściej jest to termin 7 bądź 14 dni od dnia otrzymania opinii.
Uzyskane orzeczenie jest podstawą do korzystania z systemu ulg i uprawnień przysługujących osobom niepełnosprawnym. Potwierdzeniem posiadania orzeczenia jest legitymacja osoby niepełnosprawnej, która wydawana jest na okres ważności orzeczenia, nie dłużej jednak niż na okres:
Powyżej opisana procedura nie wyczerpuje katalogu orzeczeń jakie są wydawane w polskim systemie prawnym. W kolejnym artykule omówione zostaną zagadnienia dotyczące orzeczeń o niezdolności do pracy. Zapraszam do lektury.
&&
&&
Damian Szczepanik
Olej z czarnuszki ma wiele cech prozdrowotnych, gdyż zawiera mnóstwo składników odżywczych i utrzymuje organizm w odpowiedniej kondycji. Może nam pomóc w leczeniu cukrzycy, ponieważ reguluje poziom glukozy we krwi oraz poziom lipidów. Jego korzystne działanie na cukrzycę potwierdza wiele badań, a naukowcy nie raz dowodzili, że spożywanie tego oleju jest opłacalne dla osób z cukrzycą typu drugiego.
Olej ten może być również pomocny w walce z problemami skórnymi, na przykład z atopowym zapaleniem skóry. Choroba ta najczęściej spotykana jest u dzieci, ale nie omija także dorosłych. Badania potwierdzają, że olej z czarnuszki może być równie skuteczny co standardowo stosowane maści sterydowe. Dzieje się tak dlatego, że w skład tego produktu wchodzą liczne nienasycone kwasy tłuszczowe, którym przypisuje się właściwości odżywcze i przeciwzapalne. Olejek z czarnuszki można dwa razy dziennie wmasować w skórę. Może też być on przydatny w leczeniu grzybicy czy trądziku.
Poza tym stymuluje nasz układ odpornościowy, a w szczególności limfocyty T oraz komórki NK (Natural Killers - naturalni zabójcy). Są one bardzo ważne w walce z wirusami, komórkami nowotworowymi czy innymi patogenami. Kiedy temperatura na zewnątrz jest niska i łatwiej o zachorowanie, warto pić olej z czarnuszki celem wzmocnienia naszego układu immunologicznego. Olej ten może być również pomocny w leczeniu astmy oraz alergii. Ma działanie przeciwhistaminowe, a to właśnie histamina pośredniczy w reakcji alergicznej. Jego regularne spożywanie może przynieść dobre rezultaty w łagodzeniu wielu objawów alergii oraz astmy. Najszybsze efekty widoczne są u dzieci.
Myślę, że z powodu mniejszej aktywności fizycznej w związku z pandemią wiele osób zainteresuje fakt, iż olej z czarnuszki jest pomocny w trakcie odchudzania. W amerykańskim piśmie opublikowano artykuł, w którym jest opisane badanie trwające 8 tygodni. Dwie grupy kobiet stosowały dietę niskokaloryczną, jednakże jedna grupa dodatkowo spożywała olej z czarnuszki. Pod koniec badania okazało się, że kobiety, którym dodatkowo podawano olej z czarnuszki, zanotowały większy spadek wagi. Pamiętajmy jednak, że olej nie zastąpi diety oraz ćwiczeń. Może pomóc w walce z nadwagą. Ale, jak to mówią, nic samo się nie zrobi.
Jedną z większych zalet tego oleju jest to, że może on pomóc także w walce z męską niepłodnością. Powołam się na badanie naukowe z 2014 roku, do którego zaproszono 68 mężczyzn. Okazało się, że dzienna dawka w wysokości 5 ml oleju z czarnuszki podawana przez 2 miesiące wpłynęła na lepsze poruszanie się plemników i zwiększyła ich liczbę w objętości nasienia. A co najważniejsze - suplementacja oleju w takiej ilości nie przyczyniła się do powstania żadnych efektów ubocznych. A więc panowie - wspomagajcie swoich wojowników w walce o 500 plus.
Wspomnę jeszcze o przeciwbakteryjnych właściwościach oleju z czarnuszki. W 2008 roku przeprowadzono badanie, z którego wynika, iż olej ten może zwalczać gronkowca złocistego; nawet tego, który wykazał antybiotykooporność. Gronkowiec jest często wynikiem zakażenia szpitalnego. Suplementacja olejem z czarnuszki przed i po zabiegu chirurgicznym teoretycznie może chronić nas przed zakażeniem gronkowcem złocistym lub zmniejszyć jego objawy, jeżeli do zakażenia już dojdzie.
&&
&&
Joanna Kapias
Mycie okien może wydawać się czynnością niezwykle trudną dla osób niewidomych. W naszej opinii nie jest to łatwe, ale jest wykonalne. Jak sobie z tym radzi Małgorzata Kapias - ociemniała gospodyni domowa?
J.K.: Powiedz naszym Czytelnikom, od czego zaczynasz.
M.K.: Zaczynam od zdjęcia zasłon i firanek oraz zabrania kwiatków z parapetu. Jest to okazja do zrobienia z nimi porządku, tzn. oberwania suchych listków. Robię to na wyczucie - ręką rozpoznaję, który listek jest uschnięty. Omiatam też parapet, żeby usunąć ewentualne pajęczyny, resztki roślin itp.
J.K.: Jakie rzeczy będą nam potrzebne?
M.K.: Miska z ciepłą wodą i z płynem uniwersalnym, ściereczka - najlepiej z mikrofibry, spryskiwacz do szyb (środek do mycia okien) oraz ręcznik papierowy.
J.K.: Skoro jesteśmy gotowi, to do dzieła!
M.K.: Najpierw ściereczką i ciepłą wodą z płynem myję wszystkie szyby, wykonując ruchy okrężne miejsce koło miejsca
. Następnie tą samą wodą i ściereczką przecieram ramy i futryny okna oraz parapety - wewnętrzny i zewnętrzny, a także karnisz. Wylewam wodę z płynem, napełniam miskę ciepłą wodą i powtarzam wszystkie czynności, tzn. mycie szyb, ram, futryn i parapetów. Dzięki temu upewniam się, że nic nie pominęłam oraz pozbywam się płynu z okna. Ostatnim etapem jest spryskanie szyb odpowiednim środkiem i polerowanie do sucha ręcznikiem papierowym. Gdy ręcznik jest przemoczony, należy wziąć kolejny kawałek. Poleruję znów miejsce koło miejsca
ruchami okrężnymi. Pamiętajmy, że całą procedurę należy wykonać nie tylko od środka, ale i od strony zewnętrznej okna.
J.K.: Czy udaje Ci się uniknąć smug?
M.K.: Kiedyś, po każdym myciu, przed ustawieniem kwiatków na parapecie pytałam kogoś, czy nie ma smug. Odpowiedź zawsze była przecząca, więc z czasem przestałam pytać. Testowałam kiedyś karcher do mycia okien, ale właśnie po nim zostawały mi smugi. Jednak tradycyjna metoda wydaje mi się najlepsza.
J.K.: Co sprawia Ci największy problem przy myciu okien?
M.K.: Najtrudniejszy, moim zdaniem, jest etap już po umyciu okna, czyli zawieszenie czystych firan i zasłon. Ja robię to tak: mam policzone, ile jest klamerek - tzw. żabek na karniszu (18). Wieszam najpierw oba rogi firanki (prawy i lewy), więc zostaje mi 16. Dzielę sobie je na pół - 8 przesuwam na lewo, a 8 na prawo. Mniej więcej określam, gdzie jest środek firanki i tam przypinam dwie żabki w odległości szerokości dłoni. Po każdej stronie zostaje 7 żabek i teraz mierzę dłonią fragment firanki, by rozdysponować je odpowiednio z każdej strony. Np. pomiędzy powieszonym lewym rogiem a środkiem firanki mam odległość 10 dłoni, więc wiem, że muszę żabki rozmieszczać nieco rzadziej niż odległość jednej dłoni. Z zasłonami jest podobnie, z tym że na wstępie dzielimy żabki na pół - każda połowa do jednej zasłony, a dalsze kroki pozostają bez zmian. Sam opis może wydawać się skomplikowany, ale wystarczy trochę praktyki.
J.K.: Wspomnijmy, że istnieją różne rodzaje karniszy. W mojej opinii łatwiejsze są tzw. przelotowe
. Karnisz jest wtedy rurką, którą można zdjąć, a firanki i zasłony przeznaczone do tego rozwiązania mają u góry otwory. Założenie firanki polega wówczas na wsunięciu w nie rurki. Jak widać, można sobie jednak poradzić również z żabkami.
Mamy nadzieję, że te drobne wskazówki okażą się dla Państwa przydatne. Zachęcamy do przesyłania swoich rozwiązań dbania o dom po niewidomemu
oraz pytań i tematów, które chcieliby Państwo, byśmy poruszyły na adres: joanna.kapias@onet.pl.
&&
&&
Radosław Nowicki
W XXI wieku zmieniają się nawyki żywieniowe. Coraz większą popularnością cieszą się weganizm oraz wegetarianizm, a także różne rodzaje diet, na przykład bez laktozy lub bez glutenu. Konsumenci coraz chętniej sięgają po droższe produkty, ale lepsze jakościowo, a kuchnia roślinna zyskuje na znaczeniu.
Chodzi o to, aby ograniczać spożywanie mięsa ze względu na zmiany klimatyczne i zdrowie. Co więcej, jeden z krajów członkowskich UE, a ściślej rzecz ujmując - Niderlandy, już testują wprowadzenie podatku od mięsa. O ile jednak taką daninę na napoje z cukrem łatwo było przeforsować, o tyle z wprowadzeniem dodatkowych opłat za mięso nie będzie tak prosto. Dlatego unijni urzędnicy bardziej skłaniają się do obniżenia spożycia mięsa poprzez zmniejszenie wydatków na jego promocję; bowiem w Unii Europejskiej na reklamy produktów odzwierzęcych wydawane są miliony euro.
Według mnie nakładanie dodatkowych danin na konsumentów mięsa nie jest dobrą drogą dbania o klimat. Uważam, że więcej dobrego zrobiłaby odpowiednia edukacja w tym zakresie. Wszak nie chodzi o to, aby karać zwolenników jedzenia mięsa, ale uświadamiać ich, że taki sposób odżywiania ma negatywny wpływ nie tylko na ich zdrowie, ale także na całą planetę. Sam od małego byłem uczony, że jak zupa, to tylko na kościach, jak drugie danie, to tylko z mięsem, a wcale tak być nie musi. Do dziś spożywam mięso, choć w ograniczonym zakresie.
W niniejszym tekście chciałbym przedstawić kilka pomysłów na pasty do smarowania chleba. Kanapki nie muszą być nudne, nie powinny ograniczać się jedynie do wędliny i sera, mogą być kolorowe i bardzo smaczne.
Na początek zachęcam do zrobienia paprykarza wegetariańskiego. Składa się on z warzyw i ryżu. Ryż można zamienić na kaszę jaglaną, wtedy smarowidło będzie jeszcze zdrowsze, bowiem zawiera ona witaminy z grupy B, witaminę E, lecytynę, krzem i ma właściwości zasadotwórcze.
Najpierw trzeba ugotować pół szklanki ulubionego ryżu/kaszy jaglanej w szklance wody. Następnie na patelni podsmażyć cebulę pokrojoną w mniejsze cząstki na odrobinie oleju. Do niej dodać startą na tarce o grubych oczkach marchewkę i kawałek pietruszki. Dorzucić dwa listki laurowe, kilka ziarenek ziela angielskiego i dolać odrobinę wody. Podsmażać warzywa tak długo na patelni aż będą miękkie. Po ostygnięciu wyjąć z nich ziele angielskie i liście laurowe, bo nie będą już potrzebne. Warzywa przełożyć do miski razem z ryżem/kaszą. Dodać sól, pieprz, ostrą paprykę, dwie łyżeczki koncentratu pomidorowego, trochę keczupu, dwie łyżki sosu sojowego i opcjonalnie nieaktywne płatki drożdżowe. Można też doprawić według swojego smaku, dodając np. czosnek lub imbir. Na koniec zblendować wszystko na jednolitą masę lub zostawić część pasty w kawałkach dla ciekawego kontrastu. Paprykarz najlepiej smakuje po schłodzeniu, można go przechowywać przez kilka dni w lodówce.
Głównym składnikiem kolejnej pasty jest biała fasola. Zawiera ona błonnik, witaminy z grupy B oraz pierwiastki: magnez, wapń i żelazo.
W celu przygotowania pasty należy namoczyć szklankę suchej fasoli w wodzie przez całą noc. Następnie przepłukać ją i ugotować w wodzie z solą i liściem laurowym. Po wyjęciu liścia laurowego fasolę można zblendować z odrobiną wody, w której się gotowała. Należy dodać do niej sól, pieprz oraz ulubione przyprawy, a także podsmażoną na patelni cebulkę oraz dwie - trzy łyżki pasty sezamowej Tahini. Następnie pokrojone ciemne oliwki oraz suszone pomidory w drobniejszych cząstkach. Wszystko wymieszać łyżką, na koniec ewentualnie doprawić do smaku. Można również dodać posiekany szczypiorek albo listki bazylii, wtedy pasta będzie miała jeszcze bardziej śródziemnomorski akcent.
Kolejna zaproponowana przeze mnie pasta będzie składała się przede wszystkim z czerwonej soczewicy i ciecierzycy. Ta pierwsza jest źródłem dobrze przyswajalnego białka, zawiera także kwas foliowy, potas, cynk, fosfor, żelazo oraz witaminy A, B, C i K; druga jest bogata również w witaminy oraz związki mineralne, takie jak: wapń, żelazo, cynk, miedź, magnez i potas.
Najpierw należy namoczyć przez całą noc w wodzie pół szklanki suchej ciecierzycy, a następnego dnia ugotować ją bez soli. Można także ułatwić sobie zadanie, sięgając po gotową ciecierzycę w słoiku. Następnie trzeba ugotować szklankę suchej czerwonej soczewicy, zalewając ją wodą w proporcji 1 do 1,5. Nadmiar wody zawsze można odlać jeśli uznamy, że soczewica jest już miękka. Do misy blendera należy włożyć ugotowaną soczewicę i ciecierzycę, ząbek czosnku, kilka sztuk pokrojonych na mniejsze kawałki suszonych pomidorów, łyżkę sosu sojowego, łyżkę koncentratu pomidorowego oraz ulubione przyprawy. Opcjonalnie można także dodać dwie, trzy łyżki oleju z suszonych pomidorów, pastę Tahini oraz wspominane już nieaktywne płatki drożdżowe. Po zblendowaniu na gładką masę, gęstość pasty można regulować, dodając wodę np. z gotowania soczewicy lub oliwę z pomidorów.
Na koniec chciałbym zaproponować pastę ze słonecznika. Jego ziarna są bogate w nienasycone kwasy tłuszczowe, zawierają witaminy A, B, D, E, a także wapń, cynk, żelazo i potas.
W celu przygotowania pasty należy namoczyć przez noc szklankę ziaren słonecznika. Następnego dnia słonecznik włożyć do misy blendera, dodać ząbek czosnku, kilka suszonych pomidorów, podsmażoną jedną cebulę, kilka łyżek przegotowanej wody, oliwę z suszonych pomidorów, szczyptę soli, pieprzu, papryki słodkiej lub ostrej. Smak pasty można zmieniać, dodając na przykład łyżkę soku z cytryny lub przecieru pomidorowego. Suszone pomidory można zamienić na ogórki konserwowe. Wówczas pasta będzie miała zupełnie inny smak, w połączeniu z kiełkami i świeżym ogórkiem na kanapkach będzie smakowała wybornie.
Przepisów na pasty do pieczywa jest mnóstwo. Nie wspomniałem jeszcze o popularnym humusie, czyli paście z ciecierzycy z dodatkiem Tahini oraz ulubionych ziół. W ich roli dobrze sprawdzą się często niedoceniane w Polsce kozieradka czy czarnuszka. Na pastę świetnie nadadzą się także podsmażone pieczarki w połączeniu z pestkami dyni lub słonecznika. Z kolei zielone smarowidło można wykonać z groszku, bobu i zielonej soczewicy.
Tak naprawdę ograniczeniem w kuchni jest tylko i wyłącznie nasza wyobraźnia i kubki smakowe.
Fantastycznym dodatkiem do past mogą być chrupiące warzywa: ogórki, papryka, rzodkiewka, sałata a także pomidory, kiełki, koperek, natka pietruszki etc. W kuchni powinno być różnorodnie i kolorowo, a przede wszystkim zdrowo.
W niniejszym tekście chciałem pokazać, że śniadania i kolacje wcale nie muszą być nudne. W każdym tygodniu można robić inną pastę, by w ten sposób urozmaicać swój jadłospis i przynajmniej częściowo ograniczyć spożywanie mięsa.
Zachęcam wszystkich Czytelników Sześciopunktu
do eksperymentowania w kuchni i odkrywania nowych smaków.
&&
&&
Małgorzata Gruszka
Kilka miesięcy temu w Poradniku psychologa
pisałam o postprawdzie i o tym, jak sobie z nią radzić. W międzyczasie zwrócono mi uwagę na to, że i z prawdą bywa trudno. Zgadzam się i dlatego kolejną odsłonę Poradnika
poświęcam skomplikowanemu zagadnieniu, jakim jest mówienie prawdy.
Czym jest prawda?
Prawdę mówiąc, trudno powiedzieć, ale spróbujmy.
Prawda osobista
Zacznijmy od subiektywnej prawdy pojedynczego człowieka, czyli zespołu wartości, przekonań o sobie, ludziach i świecie powstałych na gruncie rodzinnych wzorców, osobistych doświadczeń i drogi życiowej. Paradoksalnie, właśnie tę prawdę często uważamy za jedyną, uniwersalną i niezmienną. Dzieje się tak, ponieważ to co przekazali nam najbliżsi, co przeżyliśmy i czego doświadczyliśmy jest dla nas najbardziej prawdziwe. Osobista perspektywa jest jedyną, którą znamy i wyjście poza nią jest trudne. Stąd wybory innych ludzi często nie mieszczą nam się w głowie, a styl życia inny od naszego irytuje, dziwi, a nawet złości. Osobiste przekonania o sobie, ludziach i świecie mogą być budujące, wzmacniające i wspierające lub przeciwnie: ograniczające lub destrukcyjne. Minionych przeżyć i doświadczeń osobistych zmienić się nie da. Można natomiast zmienić sposób postrzegania ich i wpływ jaki wywierają na naszą teraźniejszość i przyszłość.
Prawda obiektywna
Prawdą obiektywną nazywam po prostu fakty, które mają miejsce i którym nie da się zaprzeczyć. Prawdę obiektywną wyrażamy, mówiąc na przykład: autobus się spóźnił, pada deszcz, tam rośnie drzewo itp.
Prawda historyczna
Prawda historyczna dotyczy minionych faktów w dziejach poszczególnych narodów. Jest problematyczna, ponieważ ustalenie faktów bywa trudne, a fakty te postrzegane i oceniane są różnie z różnych perspektyw.
Prawda w relacji
Prawda w relacji najczęściej rozumiana jest jako szczerość, czyli mówienie tego, co myślimy o innych. Czymś więcej jest otwartość, czyli ukazywanie innym prawdy o sobie. Chodzi przede wszystkim o komunikowanie własnych odczuć, potrzeb i oczekiwań. Prawdą w relacji jest również uczciwość, czyli bycie autentycznym, niemanipulowanie innymi i nieudawanie niczego. Prawda w relacji to również nieukrywanie ważnych faktów z naszego życia przed ważnymi osobami.
Prawda w medycynie
Prawda w medycynie to zagadnienie związane z informowaniem pacjentów o ich stanie zdrowia. W przeszłości uważano, że lepsza dla pacjenta jest niewiedza o tym, że jego stan jest poważny lub zagraża życiu. Obecnie uważa się, że pacjent powinien być świadomy swojej sytuacji, bo tylko wtedy może przygotować się na jej ewentualne konsekwencje. Najważniejsze w tej kwestii jest przygotowanie lekarzy do prowadzenia trudnych rozmów z chorymi i ich rodzinami, a także profesjonalna pomoc psychologiczna dedykowana pacjentom i ich bliskim.
Prawda w relacji z dziećmi
Prawda w relacji z dziećmi to informowanie ich o tym co się z nimi i wokół nich dzieje. Kiedyś uważano, że dzieci niewiele postrzegają i niewiele rozumieją z otaczającej je rzeczywistości. Obecnie wiadomo, że tak nie jest. Dzieci są bystrymi obserwatorami i bezbłędnie wyczuwają, że coś jest inaczej niż było. Dlatego udawanie przed nimi, że wszystko jest OK nie pomaga im i nie uspokaja.
Jak radzić sobie z prawdą osobistą?
Jak napisałam wyżej - osobiste przekonania o sobie, ludziach i świecie można przeformułować i warto to zrobić, jeśli stwierdzimy, że któreś z nich ograniczają nas, przeszkadzają nam lub utrudniają życie.
Z perspektywą innych osób, którą trudno jest nam przyjąć, najłatwiej poradzimy sobie, gdy po prostu przyjmiemy, że istnieje; zaakceptujemy fakt, że jej nie rozumiemy. Nie rozumiemy i nie musimy. Sprawa się komplikuje, gdy okazuje się, że przeszkadzają nam poglądy, styl bycia, zachowanie, a więc perspektywa kogoś, kto jest blisko nas: członka rodziny, współpracownika, szefa, sąsiada. W takiej sytuacji najlepiej skupić się na tym, co dobrego wynika dla nas z relacji z daną osobą i na tym co może łączyć - nie dzielić.
Jak radzić sobie z prawdą historyczną?
Dotarcie do prawdy historycznej wymaga dużego zaangażowania i wysiłku. Chcąc ją poznać, najlepiej sięgnąć do możliwie jak największej ilości źródeł. Prawda historyczna i nie tylko wygląda często jak góra, której jedno zbocze jest porośnięte lasem, drugie pokryte kamieniami, a trzecie skute lodem. Mieszkający u stóp góry widzą tylko swoje zbocza. Jedni przekonani są, że góra, pod którą mieszkają, jest zalesiona; inni, że jest kamienista, jeszcze inni, że pokryta lodem. Wszyscy mówią prawdę, bo opisują to, co widzą i z czym mają do czynienia. Ale żeby poznać prawdę o górze, trzeba obejść ją dookoła. Komu się chce? Kto ma na to czas, energię i siłę? Każdy postrzega swoją cząstkę góry/prawdy i zgodnie z tym opisuje całość.
Jak radzić sobie z prawdą w relacji?
W mówieniu prawdy w relacji najważniejsze są trzy rzeczy: intencja, użyteczność i sposób.
Intencja - chcąc mówić innym prawdę, w znaczeniu dzielić się tym co myślimy, np. o czyimś wyglądzie, poglądach lub zachowaniu, warto przyglądać się swoim intencjom. Warto pytać siebie, po co chcę powiedzieć to czy tamto? Co mną kieruje? Chcę komuś pomóc czy dopiec? Uświadomienie sobie intencji może powstrzymać nas od powiedzenia komuś prawdy lub przeciwnie, zmotywować nas do tego, nawet jeśli prawda ta może być dla kogoś przykra. Przykładem tego pierwszego jest powstrzymanie się od jakiejś uwagi, która nie służy niczemu poza tym, że zepsuje komuś nastrój. Przykładem drugiego jest obrona swoich granic i mówienie, że czegoś nie lubimy, nie życzymy sobie, nie potrzebujemy; z ryzykiem, że kogoś zranimy i zyskamy miano niewdzięcznych.
Użyteczność - chcąc dzielić się z innymi jakąś prawdą, warto zadawać sobie trzy pytania:
Bywa tak, że jakieś dobro uznamy za ważniejsze. Na przykład powiemy, że coś nam się nie podoba, ryzykując niezadowolenie drugiej osoby i narażając się na czasowe lub stałe pogorszenie relacji. Albo inaczej: osobie, którą bardzo lubimy, nie będziemy przypominać o tym, że nie powinna używać niecenzuralnych słów. Odpuścimy sobie dla dobra relacji.
Sposób - często zastanawiamy się, czy powiedzieć komuś prawdę - cokolwiek przez to rozumiemy. Zastanowić się warto nie tylko czy powiedzieć, ale także jak powiedzieć. Sposób powiedzenia komuś jakiejś prawdy może spowodować jej rozważenie lub automatyczne odrzucenie. Można mieć obiektywną rację, ale nic z tego nie wyniknie, jeśli wyrazimy ją w sposób, który wywoła chęć obrony. Chcąc powiedzieć komuś coś, co może być przykre lub niewygodne, warto stosować prostą zasadę: swój komunikat formułować tak, jak sami chcielibyśmy go usłyszeć. Oczywiście, nie zawsze, nie w każdych warunkach i nie z każdym to się udaje. Ważne jest jednak to, że temu, co mówimy innym, towarzyszy zaczynanie od jakiejś refleksji.
W mówieniu innym prawdy ważne jest także opieranie się na konkretach i faktach. Często zamiast tego opieramy się na osobistych interpretacjach faktów lub na uogólnieniach. Np. ktoś spóźnia się trzeci raz pod rząd na spotkanie grupy. Mówiąc: ciągle się spóźniasz
, wywołujemy reakcję obronną w stylu: nie ciągle, spóźniłem się tylko trzy razy
. Lepiej więc powiedzieć: Nie podoba mi się to, że spóźniłeś się trzeci raz pod rząd. Przez to nie możemy zacząć pracować i marnujemy czas, czekając na ciebie. Chcę, żebyś przychodził punktualnie
. W zdaniu tego typu opisujemy fakty (spóźniłeś się trzy razy), wyrażamy uczucia (nie podoba mi się to), opisujemy konsekwencje (nie możemy zacząć pracy i marnujemy czas), formułujemy oczekiwania (chcę, żebyś przychodził punktualnie).
Użytym w tym zdaniu i użytecznym narzędziem komunikacyjnym jest reguła FUKO. Według niej, chcąc przekazać komuś jakąś prawdę, warto opisywać fakty - F, komunikować uczucia - U, pokazywać konsekwencje - K i formułować oczekiwania - O.
Czy i jak mówić prawdę dzieciom?
Oczywiście mówić i w sposób dostosowany do wieku, rozwoju i możliwości poznawczych dziecka. Rozmowa z dzieckiem o rzeczach trudnych jest łatwiejsza, gdy ogólnie rozmawiamy z nim często i na różne tematy. Pytamy o to co czuje, co myśli, co chciałoby zrobić; odpowiadamy na pytania, uważnie słuchamy, interesujemy się światem dziecka i wszystko co mówi, traktujemy poważnie; jesteśmy otwarci na rozmowę. W dobrym kontakcie z dzieckiem tematy trudne pojawiają się spontanicznie i stosownie do okoliczności. W wyjątkowo trudnych sytuacjach warto skorzystać z napisanych przez psychologów dziecięcych poradników zawierających praktyczne wskazówki, historyjki i bajki. Poradniki takie pomagają dorosłym rozmawiać z dziećmi w różnym wieku o rzeczach trudnych, takich jak adopcja, choroba, śmierć, rozstanie, wypadki, katastrofy czy wojny.
&&
&&
Tomasz Matczak
Zawsze twierdziłem, jeśli ktoś nie pamięta, niech sięgnie do mojego pierwszego felietonu, że jestem raczej pasjonatem polszczyzny, a nie specjalistą w tej dziedzinie. Być może dzisiejsze rozważania nie dla wszystkich okażą się ciekawe i pouczające, bo ktoś doskonale zdaje sobie sprawę z poruszanych kwestii, lecz postanowiłem podzielić się z Czytelnikami Sześciopunktu
moim odkryciem
. Człowiek uczy się przez całe życie. Dowodem na to są niniejsze przemyślenia dotyczące solenizanta i jubilata. Do niedawna byłem przekonany, iż te dwa rzeczowniki oznaczają osoby, które w danym dniu obchodzą imieniny - solenizanci oraz urodziny - jubilaci. Kto lub co sprawiło, że tak właśnie je postrzegałem? Tego już nie pamiętam. Wydawało mi się to logiczne. Prawda jest jednak inna. Otóż solenizant to ktoś, kto w danym dniu obchodzi imieniny lub urodziny, a jubilat to osoba obchodząca jakiś okrągły jubileusz, np. dwudziestolecie pracy w firmie, piętnastą rocznicę ślubu czy, uwaga, okrągłe, podzielne przez 5, urodziny. Pierwszy rzeczownik pochodzi od łacińskiego solennis
, słowo to oznacza coś uroczystego, ale też coś dorocznego. Wszystko zatem się zgadza: imieniny obchodzimy raz w roku i urodziny także, a i jedno, i drugie wydarzenie zwykle ma charakter uroczysty. Słowo jubilat
wywodzi się także z łaciny. Pochodzi od rzeczownika jubileusz
, a ten z kolei od jubilum
, który w łacinie oznacza radosny okrzyk. Czasownik jubilare
to po polsku radować się, weselić się.
W polszczyźnie funkcjonują i są uważane za poprawne żeńskie formy: solenizantka oraz jubilatka. Oczywiście używa się także form liczby mnogiej, gdy solenizantów czy jubilatów jest więcej. Co ciekawe, jubileusz mogą obchodzić nie tylko ludzie. Termin ten jest także stosowany w odniesieniu np. do firm, parafii czy zespołów muzycznych. I tak z powodzeniem i bez błędu można powiedzieć, że Fundacja Świat według Ludwika Braille’a
, parafia pod wezwaniem św. Piotra w Kałuszynie czy zespół Mazowsze
obchodzi jubileusz swego istnienia. Należy tylko pamiętać, by o jubileuszu mówić wyłącznie w kontekście okrągłych, podzielnych przez 5 rocznic. W innym przypadku należy używać rzeczownika rocznica
. Zatem nie każda rocznica jest jubileuszem, ale każdy jubileusz jest rocznicą.
Na koniec chciałbym złożyć najserdeczniejsze życzenia wszystkim czytającym te słowa solenizantom i jubilatom.
&&
&&
Aleksandra Ochmańska
Jakiś czas temu pisałam o podróżowaniu w literaturze. Temat ten jest mi bardzo bliski i zdaje się nie mieć końca. Każdy nowy utwór jest przecież kolejną wycieczką w nieznane. Poruszamy się wszak między wersami po nieznanym gruncie. Odkrywamy nowe miejsca, nowych bohaterów literackich i inne realia. A co, jeśli protagoniści i ich codzienność są już nam znani? Co, jeśli otwierając powieść mamy wrażenie, że wszystko już wiemy o przedstawionych w niej postaciach i wydarzeniach? Cóż, wiele osób powie prawdopodobnie, że nie czyta ponownie tej samej lektury. Szkoda czasu, prawda? Półki w księgarniach pęcznieją przecież od nowości, kusząc tym, czego nie znamy. A poza tym, każdy czytelnik ma z pewnością prywatną listę pozycji książkowych, które już od lat obiecuje sobie przeczytać w wolnej chwili
. I na to brak czasu, więc kogo dzisiaj stać na taką repetę? Zresztą, skoro znajomi czytacze
dyskutują o, dajmy na to, najnowszej powieści Twardocha, trzeba nam ją przeczytać, by mieć własne zdanie i wiedzieć o czym mówią… Otóż, niekoniecznie!
Zgadzam się z tym, że pociąga nas nowe i nieznane. Z drugiej jednak strony dobrze czujemy się wśród osób znajomych, w miejscach, które nie są nam obce. W pewnym sensie czujemy się bezpiecznie, bo zdaje się, nic nie jest w stanie nas zaskoczyć. Podobnie jest w przypadku literatury. Wychodząc z takiego założenia, pozwoliłam sobie przeprowadzić wiele rozmów z czytaczami
. Przepytałam ich dokładnie, jakie mają doświadczenia z powrotami literackimi
i, co skłania ich do ponownego zanurzenia się w świat przedstawiony na kartach danej powieści. O, jakże owocne były te rozmowy. Ku mojemu zadowoleniu okazało się, że ludzie kochający słowo pisane odbywają chętnie powtórne podróże literackie
. No, ale może zacznę od początku.
Przyczynkiem do poruszenia tego tematu była zwyczajna rozmowa telefoniczna z dobrym znajomym. Za oknem królowała akurat zima i długie wieczory, które warto było dobrze zagospodarować. Dlatego też postanowił wrócić do lektur swojej młodości. Natchnęły go do tego porządki w domowej bibliotece. Zainteresował się głównie powieściami Ericha Remarque’a. Wymienił kilka tytułów, a między nimi oczywiście: Na Zachodzie bez zmian
, Łuk triumfalny
i Kochaj bliźniego swego
. Zapytany o wrażenia skwitował krótko: wiesz, to już nie to… Inaczej to pamiętałem. Nie podoba mi się już ten sposób pisania, a zresztą, Remarque chyba za dużo fantazjował. No, a
. Krótko mówiąc, znajomy nie twierdził, że dzieła pisarza są złe. Był jednak zawiedziony.Na Zachodzie bez zmian
jakoś nie pasuje do reszty jego dzieł
Po tej rozmowie zaczęłam się zastanawiać, co powoduje tak odmienne wrażenia. Sama też mam pewne doświadczenia z ponowną lekturą i niestety, też przeważnie znajdowałam jakieś ale
. Nie mówię tu o bajkach czytanych w dzieciństwie. Andersena, Grimmów albo Plastusiowy pamiętnik
Kownackiej mogłam czytać ciągle i zawsze byłam zachwycona. To samo tyczyło się Pippi Pończoszanki
. Mogłam otworzyć te pozycje w jakimkolwiek miejscu i uśmiech sam wybiegał mi na twarz. Ale te pozycje to czas dzieciństwa, powiedziałby ktoś. Coś czytanego wtedy, gdy literatura dopiero otwiera przed człowiekiem swoją skarbnicę. No cóż, i tak i nie, bo młodszym członkom rodziny chętnie czytuję te same dziełka i przyznam się, że taka ucieczka do przeszłości
jest wspaniałym relaksem. Kilku z moich emerytowanych rozmówców również wymieniło książki, które były dla nich ważne w czasie dorastania, a do których także dziś wracają. Wśród autorów nie zabrakło Alfreda Szklarskiego, Kornela Makuszyńskiego czy Karola May’a. Gdy spytałam, czy po przeczytaniu utworów tych pisarzy w wieku dorosłym czują się zawiedzeni, usłyszałam tylko śmiech i wyjaśnienie, że różnica polega na tym, iż dorośli już wiedzą, że wszystko, co zostało napisane, np. przez Szklarskiego, to fikcja. To, co wydawało się prawdopodobne u May’a teraz śmieszy, ale nie można powiedzieć, że jest złe.
Wiele moich rozmówczyń, jako książki czytane po wielokroć, w różnym wieku wymieniało cały cykl dotyczący losów Ani z Zielonego Wzgórza. Ja do nich, niestety, nie należę… Pragnę jednak zaznaczyć, że nie dlatego, żebym nie ceniła Lucy Maud Montgomery. Po prostu, jeszcze nie nadszedł dla mnie czas na te powtórki. Osobiście zdarzyło mi się kilkakrotnie przeczytać Blaszany bębenek
Guentera Grassa i były to bardzo ciekawe doświadczenia. Utwór za każdym razem zyskiwał w moich oczach. Nie zapomnę, jak pierwszy raz czytałam tę powieść. Strasznie żal było mi głównego bohatera - Oskara Matzeratha, który w wieku 3 lat postanowił nie rosnąć i zostać dzieckiem. W powieści jest narratorem przebywającym w szpitalu psychiatrycznym. Ten fakt sprawił, że w pierwszej chwili oceniłam go błędnie. Wymowa dzieła wydawała mi się antypolska. Dopiero po kolejnym przeczytaniu tej książki Oskar z biednego chorego chłopca
stał się w moich oczach sprytnym, dobrze radzącym sobie w życiu człowiekiem, kimś, kto skutecznie dąży do celu. Zachwyciła mnie też wymowa utworu i groteska, której mistrzem był Grass. Zniknęła więc, dostrzegana wcześniej, antypolskość.
Przypominam sobie, z jakim zainteresowaniem przeczytałam Homo Faber
Maxa Frischa. Pierwsze czytanie sprawiło, że byłam zauroczona tą książką. Po kilku latach wróciłam do niej, już z mniejszym entuzjazmem. Co było nie tak? Homo Faber
oczywiście nadal dobrze napisany, ale zabrakło mi tej świeżości, którą ma nieznany utwór. Poza tym okazało się, podobnie jak u znajomego od Remarque’a, że inaczej to pamiętałam. Co to znaczy inaczej pamiętać? Otóż w rozmowach z czytaczami
często pojawiało się spostrzeżenie, że ta sama lektura czytana w różnym czasie jest trochę inaczej odbierana, bo w zależności od wieku i czasu, jaki możemy poświęcić książce, zwracamy uwagę na coś innego. Coś innego jest dla nas ważne. Zdarza się, że naszej uwadze umyka jakiś wątek albo fakt. Wielbiciel utworów Melchiora Wańkowicza wyznał mi, że dopiero po którymś przeczytaniu jednej z książek tego autora zdarzało mu się odkryć coś, czego wcześniej nie zauważał. Ktoś inny zwracał uwagę, że wraca do dzieł, których kiedyś nie przeczytał, bo były wtedy za trudne albo nawet nudne. Teraz okazały się nagle ulubionymi lekturami. Przytaczano tu Nad Niemnem
Elizy Orzeszkowej albo Chłopów
W.S. Reymonta.
Na podstawie własnych obserwacji i licznych rozmów jestem przekonana, że każdy z nas przeżył takie powroty literackie
. A gdyby ktoś twierdził inaczej, to niech pomni te ciche chwile z poezją. Zawsze przecież lubimy wracać do wierszy, które koją duszę. I rzec by można, że jest to połączenie znanego z nowym, bo przecież w znanym wierszu za każdym razem możemy odnaleźć coś, czego kiedyś nie zauważaliśmy. Wszystko jest przecież kwestią interpretacji.
Wracajmy więc do książek, które zapisały się w naszej pamięci. Może dzisiaj, po miesiącach, może latach zaskoczą nas swoim pięknem raz jeszcze. Może przypomną dawno zapomniane wrażenia lub pozwolą poczuć się odkrywcą.
&&
Paweł Wrzesień
Gdy w 1989 roku ówczesny szef Telewizji Polskiej Jerzy Urban zapowiadał koncert Steviego Wondera w Polsce, nie przypuszczał jaką niespodziankę już niebawem zafunduje komunistycznym władzom słynny muzyk. Dla rządu PRL miał być szansą na ocieplenie wizerunku przed zbliżającymi się wyborami z 4 czerwca, jednak niespodziewanie zaszczycił swą obecnością jedną z warszawskich kawiarni, aby spotkać się z liderami NSZZ Solidarność
i wraz z Jackiem Kuroniem i Janem Lityńskim zaśpiewać jeden ze swych największych hitów I just called to say I love you
. W ten sposób udowodnił, że jako przedstawiciel zachodniego świata wspiera dążenia wolnościowe Polaków, a jego wizyta nad Wisłą nie jest jedynie kolejnym punktem na trasie koncertowej.
Niespodzianki sprawiał zresztą już od najmłodszych lat. Urodził się 13 maja 1950 r. jako Stevland Hardaway Morris. Był wcześniakiem i został tuż po narodzinach umieszczony w inkubatorze. Na skutek podania zbyt dużej ilości tlenu utracił wzrok. W połowie XX wieku przed niewidomym dzieckiem nie otwierało się tyle ścieżek kariery co obecnie. Solidne wykształcenie u osób z dysfunkcją wzroku stanowiło rzadkość, podobnie jak praca zawodowa i życiowa niezależność.
Mały Steve ukończył szkołę dla niewidomych Stanu Michigan w Lansing, rozwijając jednocześnie swoje talenty muzyczne. Szybko został dostrzeżony i już jako 11-latek nagrał debiutancki instrumentalny album, którego tytuł na polski tłumaczy się jako: Jazzowa dusza małego Steviego
. Wtedy właśnie po raz pierwszy ujawnił się światu pod wymyślonym przez marketingowca z wytwórni muzycznej pseudonimem Wonder
. Miał on zwrócić uwagę publiczności na cudowne niewidome dziecko, obdarzone wybitnym słuchem i talentem i okazał się strzałem w dziesiątkę. Gdy liczył sobie zaledwie 13 lat, jego przebój Finger Tips
zagościł na szczycie amerykańskiej listy Billboard’s Hot 100. Nikomu wcześniej ani później nie udało się tego osiągnąć w tak młodym wieku. Współpraca z wytwórnią płytową Tamla była tak owocna, że artysta pozostał jej wierny przez całą swoją, trwającą już 60 lat, karierę sceniczną. Stevie rozwijał swoje umiejętności, opanowując szybko grę na harmonijce ustnej, instrumentach klawiszowych, w tym fortepianie, bongosach, gitarze basowej czy perkusji. Pomagał mu w tym słuch absolutny, czyli umiejętność trwałego zapamiętania brzmień określonej kategorii, którym nawet w branży muzycznej może poszczycić się bardzo niewielu. Ze słuchem Steviego wiąże się ciekawa anegdota pochodząca z lat 60., gdy występował w programie telewizyjnym The Ed Sullivan Show
. Podczas próby 30-osobowa orkiestra grała właśnie utwór, do którego Wonder miał śpiewać tego wieczoru. W pewnym momencie muzyk zwrócił dyrygentowi uwagę, że jeden z saksofonistów fałszuje. Po weryfikacji okazało się, iż rzeczywiście jeden z saksofonów grał o pół tonu za nisko, czego sam dyrygent wcześniej nie wychwycił. Poza grą i śpiewem nasz bohater szybko zaczął także komponować i tworzyć teksty piosenek. Od najmłodszych lat dał się poznać jako szalenie płodny twórca; wystarczy wspomnieć, że w ciągu zaledwie 5 lat od płytowego debiutu opublikował aż 10 kolejnych krążków, swobodnie poruszając się w takich gatunkach muzycznych jak jazz, blues, R&B, soul, a nawet rock. Łącznie wydał ich dotąd aż 32. Krytycy za szczytowy okres jego kariery uznają lata 1972-1976, gdy otrzymał najwięcej nagród amerykańskiego przemysłu muzycznego Grammy. W dotychczasowej karierze zdobył ich zresztą aż 25, dając się wyprzedzić jedynie trzem swym rodakom. Za ukoronowanie jego scenicznych osiągnięć można zaś uznać wprowadzenie do Rock and Roll Hall of Fame, które nastąpiło w roku 1989.
Chętnie współpracował z innymi artystami, m.in. Celine Dion, Michaelem Jacksonem, Bobem Dylanem, a nawet Johnem Lennonem. Zaśpiewał także wspólnie z innym niewidomym artystą Andreo Bocellim. Znaczna ilość utworów wykonywanych w duecie nie świadczy jedynie o jego klasie artystycznej, ale także czysto ludzkiej. W ciągu długiej kariery nawiązał bowiem w branży wiele przyjaźni, które nierzadko przetrwały aż po grób, jak w przypadku Michaela Jacksona, Whitney Houston czy Etty James, na pogrzebach których wystąpił osobiście. Specyficzny dźwięk harmonijki, stanowiący jeden ze znaków firmowych twórczości Steviego, pojawia się też gościnnie w utworach zaprzyjaźnionych z nim wykonawców, jak choćby w Brand New Day
Stinga, I Guess That’s Why They Call It The Blues
Eltona Johna czy I Feel For You
Chaki Khana.
Stevie Wonder był aż 3 razy żonaty i posiada łącznie dziewięcioro dzieci. Pomimo bogatego życia osobistego trudno jednak doszukać się w jego karierze skandali czy niesmacznych doniesień medialnych, jakimi żyje współczesny nam show-business. Dokonania Steviego okazały się wartością samą w sobie i dla podbicia popularności nie potrzebowały budzących niezdrową fascynację plotek. Wonderowi wystarczy unikalna i silna więź z publicznością, którą od lat urzeka swym ciepłym głosem, klasyfikowanym jako tenor liryczny oraz grą na instrumentach, podczas której nie używa nigdy prawego kciuka. Występuje często ze swoją córką Aishą Morris jako wokalistką wspomagającą. Ciekawostkę stanowi fakt, że zdarza się im wykonywać wspólnie piosenki z albumu Songs in The Key of Life
, nagranym przez Steviego w roku 1976 właśnie dla uczczenia narodzin Aishy. Kolejnym dzieckiem koncertującym wraz ze swym sławnym ojcem jest grający na instrumentach perkusyjnych syn Kailand Morris.
Teksty piosenek Wondera nie krążą wyłącznie wokół tematyki miłości i związków damsko-męskich, do czego ogranicza się wielu współczesnych piosenkarzy. Stevie często porusza także tematy istotne społecznie. Warto nadmienić, że jego utwór Happy Birthday
z 1981 roku stał się symbolem wygranej walki o ustanowienie dnia narodzin Martina Luthera Kinga świętem narodowym w Stanach Zjednoczonych. Bliskie są mu kwestie związane z życiem duchowym, co wyniósł z domu wraz z głęboko religijnym wychowaniem. Steve przywiązuje również wagę do kwestii ochrony praw zwierząt i ekologii. Od lat jest weganinem i w trasy koncertowe wyrusza w towarzystwie osobistego kucharza, który dba o właściwą dietę artysty.
W roku 2019 nasz bohater zasmucił swych fanów informacją o czekającej go operacji przeszczepu nerki. Miała ona miejsce we wrześniu owego roku i przebiegła pomyślnie. Pozytywne nastawienie piosenkarza i wiara w powodzenie kuracji na pewno pomogły w powrocie do zdrowia, a on sam podkreślał, że dzięki chorobie mógł wreszcie spędzać więcej czasu z rodziną.
Wierzę, że każdy z Czytelników przeżywa na swój sposób obcowanie z twórczością Steviego Wondera. Opisywać związanych z nią odczuć nie warto, ponieważ są one kwestią indywidualną i tak trudną do przekazania jak smak ulubionej potrawy czy zapach domu rodzinnego zapamiętany w dzieciństwie. Pozostaje jedynie życzyć sobie, by Stevie Wonder zachwycał nas artystycznie przez wiele kolejnych lat, a wydana w 2005 roku najnowsza płyta artysty A Time to Love
, doczekała się wreszcie następczyni.
&&
Ireneusz Kaczmarczyk
Biografię i twórczość poety przybliżył mi po latach przyjaciel Leszek Świca w autorskim programie pod tytułem: A tak kochając, walcząc, prosząc
. Po tytuł słowno-muzycznego spektaklu sięgnął zainspirowany wierszem pisarza pt. Deszcze
. Liryki wywoływane kolejnymi fragmentami życiorysu poety śpiewał, akompaniując sobie na gitarze. Pamiętam do dziś, jak bardzo byłem oczarowany i głęboko poruszony tym spektakularnym wydarzeniem. Imponowała mi niespotykana wrażliwość, która dominowała w swej wymowie w każdym z lirycznych obrazów. Niemal do łez wzruszyła mnie historia młodzieńczej miłości Krzysia i Basi.
Od pamiętnego wieczoru Baczyński należy do moich ulubionych poetów i do dzisiaj chętnie wracam do nagrań, które, oprócz wrażeń zapisanych na kasecie magnetofonowej, pozostały mi po tym spotkaniu.
Krzysztof Kamil Baczyński herbu Sas przyszedł na świat 22 stycznia 1921 roku w Warszawie. Drugie imię otrzymał po zmarłej jeszcze przed jego urodzeniem siostrze Kamili. Był synem nauczycielki Stefanii z Zieleńczyków i krytyka literackiego Stefana Baczyńskiego. Już w dzieciństwie okazało się, że jest słabego zdrowia. Słabe serce, astma, początki gruźlicy prześladowały go przez całe życie. Stosunki między rodzicami poety nie układały się dobrze, co w końcu doprowadziło do separacji. Więź z matką, która samotnie go wychowywała, pozostanie do końca jedną z najważniejszych relacji w życiu poety. Ich ślady spotykamy w utworach, takich jak Sny dziecinne pachniały wanilią
, gdzie prosi: … Matko, jeszcze jednym uśmiechem sprzed lat dwudziestu przywróć mi wzrok dla świata dziecięcy
. Wiersze zaczął pisać już jako uczeń warszawskiego gimnazjum im. Stefana Batorego, jednak najwyższe oceny zbierał z rysunków; dlatego po maturze zamierzał zdawać na Akademię Sztuk Pięknych. W szkole średniej przystąpił do tajnego radykalnego ugrupowania socjalistycznego Spartakus
, gdzie współredagował wydawane przez organizację pismo Strzały
. Z tego okresu pochodzi jego pierwszy znany wiersz Wypadek przy pracy
. Maturę uzyskał w maju 1939 roku, miesiąc później zmarł jego ojciec, a we wrześniu wybuchła wojna. Studiował polonistykę na tajnym Uniwersytecie Warszawskim. Dorywczo szklił okna, malował szyldy, pracował u węglarza, przyjmował telefonicznie zlecenia w Zakładach Sanitarnych. W okresie okupacji mieszkał z matką przy ul. Hołówki 3. Pozostał tam nawet po utworzeniu warszawskiego getta, ryzykując rozstrzelanie w razie wykrycia żydowskiego pochodzenia. Początkowo współpracował z socjalistyczną grupą Płomienie
, publikował także w lewicowym miesięczniku literacko-społecznym Droga
. Lewicowe sympatie młodego poety ostatecznie ostygły po odkryciu w kwietniu 1943 roku grobów w Katyniu.
W życiu doświadczył pięknego uczucia - miłości od pierwszego wejrzenia. Uczucie narodziło się 1 grudnia 1941 r. na konspiracyjnym wieczorku literackim studentów polonistyki. W grupie studentów dostrzegł młodą, szczupłą dziewczynę o inteligentnym spojrzeniu lekko skośnych oczu, brązowych włosach i zadartym nosku. Interesowała się literaturą, pisała wiersze, po wojnie planowała zostać krytykiem literackim. Dyskutowali o książkach. Baczyńskiego z miejsca zainteresowała bystra dziewczyna o zdecydowanych poglądach, wypowiadająca się w stanowczy sposób. Zaproponował odprowadzenie do domu. Propozycja została przyjęta. Tego samego dnia oświadczył matce, że spotkał kobietę swojego życia. Cztery dni później poprosił Basię o rękę. Oświadczyny zostały przyjęte. Stefania Baczyńska przyjęła bardzo źle tę wiadomość. Nie szczędziła złośliwych uwag. Mówiła, że chce się żenić ze zwykłą drukarzówną, choć jej samej ojciec był rzemieślnikiem produkującym czapki. Prosiła, by poczekał, aż życie znów stanie się normalne. Ale on nie chciał czekać, jakby nie zauważając, że matka jest po prostu zazdrosna. Zamiast dla niej zaczął pisać wiersze dla innej kobiety. Tak było w istocie. Coraz częściej Basia była muzą i adresatką takich tekstów, jak erotyk Miłość
, w którym czytamy: … Słońce, słońce w ramionach, czy twego ciała kryształ, pełen owoców białych, gdzie zdrój zielony tryska, gdzie oczy miękkie w mroku tak pół mnie, a pół Bogu
. Ślub wzięli 3 czerwca 1942 r. w kościele na Powiślu. Świadkiem Baczyńskiego był Jerzy Andrzejewski. W ceremonii wziął też udział Jarosław Iwaszkiewicz. Nie był to przypadek. Z Iwaszkiewiczem i Czesławem Miłoszem Baczyńskiego poznał właśnie Andrzejewski. Wesele odbyło się w domu Drapczyńskich. Podobno teść sprzedał złoty zegarek, by przygotować przyjęcie. W uroczystości nie brała udziału matka pana młodego, która w kościele, gdy młodzi wyznawali sobie sakramentalne tak
, zasłabła. Nowożeńcy wprowadzili się do mieszkania Baczyńskich. Prawie natychmiast rozpętało się piekło. Obie panie zdecydowanie nie pałały do siebie miłością. Małżeństwo ze studentką podziemnej polonistyki Barbarą Drapczyńską okazało się wyjątkowo dobrane i zgodne. Mimo to atmosfera w domu była tak zła, że w pewnym momencie synowa i teściowa postanowiły podzielić mieszkanie. Dokonały tego za pomocą rozwieszonych prześcieradeł. Po jednej z kolejnych awantur Basia uciekła do rodziców. Po tym zdarzeniu matka Krzysztofa wyprowadziła się do Anina. Zaangażowała się w tajne nauczanie. Latem 1943 r. poeta, za przykładem kolegów po piórze: Leona Zdzisława Stroińskiego (pseudonim Chmura
) i Tadeusza Gajcego (pseudonim Karol Topornicki
, Topór
, Roman Oścień
) wstępuje do Szarych Szeregów. Dostaje przydział do II plutonu Alek
kompanii Rudy
Batalionu Zośka
. Jest sekcyjnym; dowodzi pięcioma żołnierzami. Kończy ostatni przed Powstaniem, czwarty turnus Tajnej Szkoły Podchorążych Agricola
. W mieszkaniu Baczyńskich odbywają się konspiracyjne spotkania. Powstaje też skrytka, w której przechowywanych jest kilka pistoletów maszynowych, granaty, mapy, podręczniki z dziedziny wojskowości, prasa konspiracyjna. Krzysztof bierze udział w akcji Tłuszcz-Urle, podczas której wykolejony zostaje pociąg niemiecki. Na skutek tej akcji ruch pociągów na tym odcinku zostaje przerwany na 26 godzin. Uczestniczy też w czerwcu 1944 r. w szkoleniu strzeleckim na terenie Puszczy Białej k. Wyszkowa. Na miesiąc przed wybuchem Powstania jego dowódca, Andrzej Romocki (herbu Prawdzic, pseudonim Moro
) składa mu propozycję objęcia stanowiska szefa prasowego kompanii. Urażony młodzieniec przenosi się do Batalionu Parasol
. Na wieść o wstąpieniu Baczyńskiego do oddziału dywersyjnego Stanisław Pigoń mówi Kazimierzowi Wyce: Cóż, należymy do narodu, którego losem jest strzelać do wroga z brylantów
.
Baczyński publikuje, ukrywając się pod pseudonimami: Jan Bugaj, Piotr Smugosz, Jan Krzyski, Krzysztof Zieliński, Emil, Krzysztof, Krzyś. W okresie okupacji niemieckiej wydaje 4 tomiki poezji: Zamknięty echem
(lato 1940), Dwie miłości
(jesień 1940), Wiersze wybrane
(maj 1942), Arkusz poetycki Nr 1
(1944) i składkę Śpiew z pożogi
(1944) oraz wiele utworów w prasie konspiracyjnej.
Nadchodzi dzień 4 sierpnia 1944 r. W tym dniu matka Basi wyczarowała pierogi z jagodami. Zjadł z apetytem zadowolony jak dziecko, a potem poszli, on i Basia, walczyć o wolność swojego narodu. Kazali mu stawić się w okolicach pl. Teatralnego. Tam, z kilkoma innymi, miał odebrać buty dla oddziału. Tam zastał go wybuch Powstania. Został odcięty od miejsca, w którym zbierał się jego oddział, dlatego dołączył do grupy ochotników. Dowodził nimi ppor. Leszek
Lesław Kossowski. Oddział ten brał udział w udanym ataku na pałac Blanka. Tego dnia dziewczęta przyniosły skądś jabłka. Jedne z pierwszych tego roku. Stał na posterunku na pierwszym piętrze. Delektował się zapachem i smakiem tego jakże polskiego owocu. Nagle usłyszał pojedyncze strzały. Jeden z pocisków trafił go w głowę. Sanitariuszki ruszyły z pomocą. Prawdopodobnie przewidywał swą śmierć: … I wyszedłeś, jasny synku, z czarną bronią w noc, i poczułeś, jak się jeży w dźwięku minut - zło. Zanim padłeś, jeszcze ziemię przeżegnałeś ręką. Czy to była kula, synku, czy to serce pękło?
(Elegia o chłopcu polskim
).
Poeta zginął w Pałacu Blanka 4 sierpnia około godziny 16-tej. Trafił go niemiecki snajper strzelający z gmachu Teatru Wielkiego. 1 września zginęła jego żona Barbara. Oboje pochowani są na Cmentarzu Wojskowym na warszawskich Powązkach.
Krzysztof Kamil Baczyński został kilkakrotnie odznaczony. Otrzymał między innymi Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski (pośmiertnie 2018), postanowieniem prezydenta RP Andrzeja Dudy za wybitne zasługi dla niepodległości Rzeczypospolitej Polskiej, za osiągnięcia w działalności na rzecz rozwoju polskiej kultury, Medal za Warszawę 1939-1945, Krzyż Armii Krajowej.
W Dziale Zbiorów dla Niewidomych Głównej Biblioteki Pracy i Zabezpieczenia Społecznego znalazłem Wiersze wybrane
. Jestem już po lekturze, gorąco polecam.
&&
Anna Dąbrowska
Zbliżał się długi sierpniowy weekend, w katolickim kalendarzu to święto Matki Boskiej Zielnej.
Piękne misterium - rolnicy idą do kościoła z bukietami świeżych i pachnących ziół. W powietrzu czuć, że lato zbliża się już ku końcowi. Poranki i wieczory bywają chłodne. Rano na łąkach rozciąga się mgła. Zieleń zmęczona upalnym latem nie jest już taka żywa. I choć piaszczyste ścieżki wśród łąk są jeszcze ciepłe pod bosymi stopami, to trawy rosnące na ich brzegach często już wypalone.
Ogarnął mnie nostalgiczny nastrój, być może dodatkowo spotęgowany rozstaniem z moim chłopakiem po kilku latach bycia razem. Zadawałam sobie pytanie, czyja była to wina, że nasza znajomość i przyjaźń runęła w ciągu jednej chwili. Ostatnimi miesiącami bywało źle, kłóciliśmy się, ale dlaczego nie potrafiliśmy wybaczyć sobie? Tak wiele nas przecież łączyło. Przyjemność z wyjazdów, poznawanie nowych, przypadkowych ludzi i rozmowy z nimi. Aktywny tryb życia i radość bycia po prostu razem.
No ale trudno, stało się. Wiedziałam, że to koniec.
W domu znalazłam jakiś ilustrowany przewodnik po Włoszech. Zajrzałam do środka i mój wzrok zatrzymał się na zdjęciu Wenecji.
Wenecja - to brzmiało wyjątkowo romantycznie, a ja przecież byłam sama! Co więc zrobić? Zaproponowałam ten wyjazd mamie. W sumie nawet jej nie spytałam o zdanie, tylko kupiłam dwa bilety i poinformowałam, że lecimy za 3 dni.
Wenecja z mamą - wiadomo, że będzie fajnie!
Po dotarciu na miejsce zatrzymałyśmy się w przedziwacznym hoteliku. W ścianach budynku widniały jeszcze kule, podobno z bitew napoleońskich. Podłogi były nierówne przez to, że budynek był pochylony w jedną stronę. Położenie jego było wyjątkowo urokliwe, hotelik znajdował się przy maleńkim placu w bezpośrednim sąsiedztwie opery Teatro la Fenice. Wąziutkie uliczki dochodzące do placu prowadziły do przystani tramwajów wodnych na Canal Grande. Uliczki pełne były luksusowych sklepików z bogato zdobionymi maskami. Tylna ściana hotelu wchodziła wprost do kanału, którym pływali gondolierzy już od 6.00 rano, śpiewając O sole mio
. W pokoju hotelowym, na łóżkach leżały czekoladki w kształcie serduszek. Zapowiadała się istnie miłosna atmosfera.
Jak się okazało, dzielnica w której znajdował się hotel była luksusowa i wówczas, a piszę o podróży sprzed 20 lat, mało turystyczna.
Można było poczuć atmosferę Wenecji, według mnie najbogatszego włoskiego miasta. Wenecja jest złota. Zewsząd płynie muzyka. Setki restauracji zapraszają na romantyczne kolacje przy świecach. W menu afrodyzjaki i lekkie dania kuchni włoskiej. Klasyczna muzyka, często grana na żywo, jest przyciszona i subtelna. Nie zakłócając rozmów, szeptów i miłosnych wyznań kochanków.
Wenecja to miasto miłości. Takiej nieskromnej, otwartej i bogatej. To nie bukiecik kwiatków i delikatny uśmiech. To stosy sypiących się róż, otwarte ramiona i rzucanie się na kolana, by wyznać miłość!
Wracałyśmy z mamą z kolacji na placu obok opery. Na skwerze rozstawiono tylko 3 stoliki. Serwowano nam ryby i białe wino. Plac był łagodnie oświetlony, a gdzieś daleko grał grajek włoskie melodie.
Po wieczerzy, w drodze do hotelu mijałyśmy oświetlone lampionami gondole, w których wtuleni w siebie zakochani rozkoszowali się cudnym wieczorem.
Rano, po przebudzeniu zauważyłam, że moja górna warga jest strasznie spuchnięta. Dziś byłby to powód do dumy, gdyż byłabym jak gwiazdy Instagrama - w większości z powiększonymi ustami. Wtedy oznaczało to jedno - ugryzł mnie włoski komar, których było wiele przy kanałach.
Ze względu na to, iż okna nasze wychodziły na jeden z kanałów, komarów było w bród, jak pod namiotem na Mazurach. Obrysowałam sobie dolną wargę szminką, tak by nie było różnicy w stosunku do górnej i zeszłyśmy na śniadanie.
Śniadanie w Italii nie jest czymś ważnym. Często je się na stojąco w barze, zamawiając cappuccino, które Włosi piją tylko rano i brioche - małą, słodką bułeczkę. W naszym hoteliku była to kawa, szklanka soku, kilka sucharków, dżem i parę kruchych ciasteczek. W domach Włosi piją kawę mocca paloną w małym tygielku oraz jedzą biscotti, czyli herbatniki.
Wyjątkowo lekkie po tym śniadaniu ruszyłyśmy w miasto. Dotarłyśmy do dzielnicy, w której cumowały wielkie statki odpływające w różnych kierunkach. Bez specjalnego planu wsiadłyśmy do pierwszego płynącego na wyspę Burano. Maleńka wyspa znana jest z wyrobu koronek i kolorowych domków. Jedna godzina wystarcza, by przejść się po wysepce i zobaczyć miejscowe atrakcje. Starsze panie siedzą przed kolorowymi mikroskopijnymi domkami i tkają koronki. Nie są tanie, tak jak nic w Wenecji.
Można zatrzymać się i przysiąść na kawę. Popatrzeć na turystów spacerujących po głównej uliczce i oglądających miejscowe wyroby.
Sama podróż na Burano jest już atrakcją. Piękne morze, słońce lub jego zachód, tak jak w naszym przypadku, gdy wracałyśmy z powrotem do Wenecji. I nagle burza, która nas złapała na statku, choć chwilę wcześniej obserwowałyśmy cudny zachód słońca.
Wenecja jest nieprzewidywalna, tak jak miłość!
Miasto oferuje wiele atrakcji, jak słynny Plac św. Marka, Pałac Dożów, przepiękne kościoły, plaże, wyspa Murano.
Ja zapamiętałam wizytę w muzeum Peggy Guggenheim. Muzeum pokazuje sztukę współczesną i nowoczesną. Zbiory bazują na prywatnej kolekcji Peggy Guggenheim. Spadkobierczyni potężnego majątku po ojcu, który zginął w katastrofie Titanica w wieku 22 lat, zamieszkała w Paryżu. Poznała pisarza i malarza Laurence’a Vaila, który został jej pierwszym mężem. Ona go utrzymywała, a on był jej przepustką do środowiska francuskich surrealistów. Peggy miała tysiące kochanków, bo uwielbiała mężczyzn. Sztukę kochała chyba trochę mniej, ale wywarła na nią taki wpływ jak mało co w XX wieku.
Jej zbiory są imponujące i zapierające dech w piersiach, jak i Wenecja, do której chciałabym już wrócić, najlepiej z jakimś przystojnym brunetem.
&&
Bożena Lampart
Islandia to europejska wyspa leżąca w pobliżu Arktyki. Kraj pełen kontrastów stał się atrakcyjny turystycznie. Opływany przez lodowate morza arktyczne i cieplejsze wody północnego Oceanu Atlantyckiego stanowi zagadkę klimatyczną. Charakteryzuje się klimatem umiarkowanym, bez letnich upałów, ale i bez zimowych mrozów. Lato trwa tutaj krótko, a dni są oddzielone od siebie 3 - 4-godzinnymi nocami. Natomiast zima jest długa, a dzień trwa zaledwie kilka godzin. Co więcej, takie zawirowania klimatyczne sprawiają, że w ciągu jednego dnia można przeżyć 4 pory roku - słoneczne promienie przeplatają się z silnymi wiatrami, deszczem lub śniegiem, aby następnie ogarnąć swoim zasięgiem mieszkańców i turystów.
Zorza polarna czasami króluje nad licznymi gejzerami, wodospadami, lodowcami czy wulkanami. Spod zastygłej lawy tryskają gorące źródła wody i pary wodnej. Ma tu miejsce odwieczna walka zimna z ciepłem przy akompaniamencie wiatru, szumu wodospadów czy dźwięku wylewającej się lawy.
Zjawiska ekscytujące, momentami przerażające, lecz dla niewidzących nieosiągalne. Czyżby? A może jednak, ale w inny sposób…
Pani Katarzyna Paluch - przewodnik po Islandii, muzykolog, dziennikarz muzyczny, Polka zamieszkująca wyspę oprowadzała kiedyś niedowidzącą turystkę po tajemniczych zakątkach Islandii (M. Kozicki, Szum: Nagrania terenowe z Islandii, 18.10.2020 r., http://www.stacjaislandia.pl/aktualnosci/islandia/relacje/szum-nagrania-terenowe-z-islandii). I to właśnie za sprawą podróżnej przewodniczka dowiedziała się, że brak wizualnego odbioru tego miejsca można dostatecznie zastąpić odbiorem słuchowym. Zafascynowana już nie wyłącznie dzikością przyrody i jej odgłosami, ale i nowym doświadczeniem postanowiła oddać urok wyspy za pomocą nagrań terenowych dźwięków natury wypełniających wyspę.
Powstała w ten sposób forma dokumentacji projektu NIĐUR/NOISE/SZUM jej autorstwa, zwana dźwiękową mapą Islandii. Na stronie internetowej: https://noisefromiceland.com/ znajduje się interaktywna mapa dźwięków Islandii aktualizowana na bieżąco. Usłyszymy tam odgłosy z najbardziej popularnych miejsc, jakimi są wodospad Gullfoss i gejzer Strokkur czy Laguna Lodowcowa lub dźwięk potężnego sztormu z okolic Reykjaviku w 2020 roku.
W ramach projektu NIĐUR/NOISE/SZUM autorka wydała również album w formie cyfrowej. O wydawnictwie zatytułowanym Gos
, które miało swoją premierę 7 kwietnia 2021 roku na platformie bandcamp pisze krytyk muzyczny Marcin Kozicki w swoim artykule z dnia 11 kwietnia 2021 r. (M. Kozicki, 11.04.2021 r., Kaśka Paluch/Noise from Iceland: GOS recenzja), http://www.stacjaislandia.pl/aktualnosci/muzyka/recenzje-albumow/kaska-paluch-noise-from-iceland-gos-recenzja/?fbclid=IwAR2jprIEjRRvFVuz6JkjCcAg82HQFFeRWnq0mkzc-O6yYqIfeICU0JeBD6w).
Album zawiera nagrania terenowe z trzęsienia ziemi i wybuchu wulkanu Fagradalsfjall, które miały miejsce w marcu br., a także komentarze Katarzyny Paluch pod każdym z nich.
Na album składają się nagrania trwające około 15 minut. Ponieważ są stosunkowo krótkie, warto przesłuchać je kilkakrotnie, aby wyłapać wszystkie odgłosy. Płyta Katarzyny Paluch została podzielona na kilka części, a ich tytuły i komentarze autorki można znaleźć we wskazanym przeze mnie artykule M. Kozickiego z 11 kwietnia 2021 r.
Poniżej zamieszczam tytuły poszczególnych utworów oraz moje odczucia podczas ich odsłuchiwania:
To naprawdę ekscytujący eksperyment, do którego zachęcam wszystkich zainteresowanych ekstremalnymi zjawiskami natury. Ciekawa jestem odczuć Czytelników po odsłuchaniu nagrań, które są tematem tego artykułu.
&&
Izabela Szcześniak
Pragnę polecić wszystkim Czytelnikom piękną książkę Josiane Criscuolo pt. Słońce świeci dla wszystkich
.
Josiane wraz z rodzicami i młodszą siostrą mieszka w Algierii. Studiuje, a czas wolny od nauki spędza z przyjaciółmi.
Jej życie zmienia się, gdy nadchodzi grudzień 1961 roku. Josiane choruje na polio (chorobę Heinego-Medina), trafia do szpitala. Dzięki miłości rodziców i młodszej siostry a także personelu szpitalnego jej życie zostaje uratowane. Jednak Josiane jest prawie całkowicie sparaliżowana. Pozostała jej jedynie sprawność w dużym palcu jednej nogi. Może również poruszać głową i szyją. Mięśnie oddechowe dziewczyny są nieczynne, dlatego musi być dzień i noc podłączona do aparatury wspomagającej oddychanie.
Podczas pobytu bohaterki powieści w szpitalu Algierczycy walczyli o niepodległość. Trwały zamieszki, podczas których zginęło wiele osób. W tym czasie Josiane zostaje przetransportowana do Francji.
Jak potoczyły się dalsze losy dziewczyny? Czy udało się jej usamodzielnić i osiągnąć swoje życiowe cele?
Przeczytajcie sami! Polecam, Josiane Criscuolo Słońce świeci dla wszystkich
, czyta Marianna Mrozowska, książka dostępna w formacie Daisy i Czytak.
&&
&&
Maria Choma
Pomiędzy Chełmem i Włodawą Białe Jezioro się znajduje, w którym woda jest biała, jakby mleczna, tak czysta, że wodorosty są w niej przedziwne, jakich nigdzie indziej już nie spotkasz, drogi Czytelniku, tak czysta, że raki w niej żyją, które tylko czystą wodę lubią. Dziwią się ludzie, patrząc w tę wodę, że biała jest jak mleko. Mówią, że biała, bo czysta. Ale ja wiem, jak rzecz się ma i chętnie Ci opowiem, jeśli chcesz. Pośrodku jeziora była kiedyś wyspa, a na niej zamek stał okazały. Mieszkał w nim kasztelan z rodziną. Najbardziej kochał on najmłodszą córkę, już w późnych latach jego życia urodzoną, miłą, śliczną panienkę. Starsze dzieci już się pożeniły, powydawały, a ona jeszcze taka młoda! Jedyną jego troską była jej przyszłość, co z nią będzie, gdy ojca nie stanie. Trzeba ją dobrze wydać, kandydatów o rękę panny kasztelanki nie brakowało, ale ojcu żaden się nie podobał. Aż tu wieść heroldowie rozgłaszają, że młody książę szuka żony. A ma ona mieć włosy jak słońce, oczy jak niebo, a lica jak mleko. Która panna nie chciałaby zostać księżną, a kasztelanka najbardziej tego pragnęła. Rozumiała pragnienie ojca, aby to ona właśnie księżną została. Więc zaczęła dbać o swą urodę. Kazała wodę z deszczu zbierać, w której chciała się co dzień kąpać. Po kąpieli maściami lica smarowała, a nim spać poszła, płatki kwiatowe na policzki nakładała. Do wiedźmy leśnej chodziła, zioła od niej brała, by napar z nich pić wieczorami. Nie żałowała pieniędzy, coraz częściej do wiedźmy przez las chodziła po dalsze porady. A przed zwierciadłem długo siedziała, zła była, sługi często łajała za byle co, a czasem bez powodu. Ciągle myślała o swej urodzie, że lica nie są białe jak mleko. Dziwili się wszyscy w domu, co się z panienką stało? Taka była miła, słodka, a teraz złośnica się z niej zrobiła. Wiedźma leśna nie wiedziała, co jej doradzić, aż na koniec rzekła: Ano, jeśli masz mieć lica białe, to spróbuj kochaneczko w mleku się wykąpać. To ci pewnie pomoże
. I kąpała się panna w mleku, które jej na wyspę łodziami przywożono. Pomogło, po kilku dniach bielsze miała lica, szyję, ramiona, cała wybielała. Musiała co dnia się kąpać, a ludzie nie mogli się z dostawą spóźnić. I coraz więcej mleka potrzebowała. Dawali więc mleko mieszkańcy przyjeziornych osad. Biada tym, co nie dadzą! Kasztelan srogie kary nakładał. Któregoś roku susza była. Zima bez śniegu prawie, wiosna bez deszczu, a lato upalne, więc sucha ziemia plonów prawie nie dawała, czego skutkiem głód nastał, jakiego najstarsi ludzie nie pamiętali. A panna kasztelanka mleko musiała mieć na kąpiele. Aż zbuntowali się mieszkańcy Okuninki, co dotąd najwięcej dawać musieli z rozkazu pana kasztelana. Zebrali się pewnego wieczoru na moście drewnianym i zaczęli radzić, co robić, gdy już wytrzymać nie mogli. A pókiż tego jeszcze będzie?! My tu głodem przymieramy, a ona mleko na kąpiele musi mieć! Dzieciaki nasze nie dostaną, a tej pannicy trza na kąpiele dawać! I gdzie tu sprawiedliwości szukać? Do starosty pisalim, do wojewody i co? A jakby do króla napisać? Król ma ważniejsze sprawy na głowie. Aż jeden ze starszych, co go wszyscy szanowali, bo mądry był i zawsze wiedział, co ma gadać, rękę podniósł, aby go do głosu dopuścili i tak powiedział: „Ludzie, ja myślę, że sami nic nie zrobimy, trza wodników o pomoc prosić, co lepsi są od ludzi, oni nam pomogą. A wołajmy głośno, całym gardłem, póki nie odpowiedzą. Wołajmy tak:
Wodniki, wodniki, biednych pomocniki! Przyjdźcie do narodu, brońcie nas od głodu!
”. I wołali ludzie na moście w Okunince z płaczem tak wielkim, że kamień zapłakałby nad ich niedolą. I wynurzył się z jeziornej toni stary wodnik. Więc ucichli, żeby go słuchać. A on rzekł: Ludzie, bądźcie dobrej myśli. Znamy waszą biedę i pomożemy wam. Niedługa już wasza niedola. Ale niech jutro jeszcze raz łodzie z mlekiem wypłyną ku wyspie. A teraz do domu idźcie spać i nie traćcie nadziei
. Ranek wstał pogodny, jezioro było spokojne, więc beczki z mlekiem wtoczono na łodzie, które równo, zgodnie ku wyspie wypłynęły. Już niedaleko, więc ucieszyli się wioślarze. Aż nagle… zerwał się wicher, fala na jeziorze się podniosła, burza się rozszalała. Pioruny bić zaczęły jeden za drugim. Łodzie się wywróciły, a beczki do wody wpadły i mleko się wylało. Krzyk ogromny w niebo uderzył.
A na moście w Okunince ludzie stoją, widzą wzburzone jezioro. I przeraziła ich nagła cisza, gdy burza przeszła. I zdumieli się, że nie ma zamku, nie ma wyspy, a kasztelan, a jego rodzina? A co się stało z panną? Nikt nie zginął. Kasztelanowi udało się jakoś uciec z zalanej wyspy ze wszystkimi, co w zamku byli, a samą pannę kasztelankę jeden z tutejszych mieszkańców uratował, ugościł w swoim domu, a po roku poślubił. Książę wyjechał dokądś i może znalazł sobie żonę.
A w Okunince na moście ludzie wspominają tamte czasy i mówią: Ano, woda w naszym jeziorze czysta, a patrzcie, jaka biała! No, od tego mleka, co się w tamten poranek do jeziora wylało
.
&&
&&
Teresa Dederko
Teresa Dederko: Jest Pan osobą bardzo słabowidzącą. Jak przebiegała Pana edukacja? Czy był to ośrodek dla dzieci niewidomych? Czy szkoła masowa?
Zenon Grodzki: Dopiero w szkole rejonowej, do której zacząłem uczęszczać, nauczyciel zorientował się, że mam słaby wzrok. Nie widziałem, nawet siedząc w pierwszej ławce, co jest napisane na tablicy. Od trzeciej klasy szkoły podstawowej kontynuowałem naukę w szkole dla uczniów słabowidzących. Najwięcej zawdzięczam nauczycielowi matematyki, który zainteresował mnie tym przedmiotem, co w przyszłości dało mi ciekawą pracę i stało się moją pasją.
T.D.: Wielu uczniów, niewidzących również, ma poważne problemy z opanowaniem programu z matematyki, a jak Pan radził sobie w liceum?
Z.G.: Zdałem celująco egzamin do bardzo dobrego liceum im. Tadeusza Reytana, gdzie poziom nauczania był naprawdę wysoki. Początkowo miałem problem z opanowaniem różnych przedmiotów ze względu na problemy ze wzrokiem. Ratowała mnie właśnie królowa nauk
, ponieważ z zadaniami matematycznymi radziłem sobie znakomicie. Często pomagałem innym uczniom, w klasie byłem lubiany i szanowany.
T.D.: Domyślam się, że z wyborem studiów nie miał Pan problemu, pewnie znowu zdecydowała miłość do matematyki?
Z.G.: Tak, przez 5 lat studiowałem na Uniwersytecie Warszawskim na Wydziale Matematyki i Mechaniki. Zupełną nowością były wtedy maszyny matematyczne, które pochłonęły mnie bez reszty.
T.D.: Czy po studiach łatwo znalazł Pan pracę? W latach 70-tych wiele osób z problemami wzroku znajdowało zatrudnienie w spółdzielczości. Czy nie zastanawiał się Pan nad taką formą zarabiania na życie?
Z.G.: Chciałem pracować zgodnie z moim wykształceniem w zakresie zastosowania maszyn matematycznych dla inżynierów. Obowiązywał mnie nakaz pracy tak samo jak kolegów ze studiów po takim kierunku. Zostałem skierowany do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i tu paradoksalnie pomógł mi mój słaby wzrok, ponieważ oświadczyłem, że nie pozwala mi on na podjęcie obowiązków związanych z odczytywaniem ręcznie pisanych dokumentów. Nie chciałem pracować w instytucji, gdzie nie można było publikować opracowań i brać udziału w konferencjach. Zatrudniłem się w Instytucie Techniki Budowlanej, w którym przepracowałem z powodzeniem kilka lat. W tym czasie byłem, jako przedstawiciel Instytutu, członkiem Polskiego Towarzystwa Matematycznego i często wyjeżdżałem na konferencje naukowe. Wkrótce zostałem zaangażowany jako asystent i wykładowca na nowo tworzonym wydziale Informatyki Politechniki Białostockiej.
T.D.: Przypuszczam, że dojazdy i kilku dniowe pobyty poza domem utrudniały prowadzenie życia rodzinnego.
Z.G.: Mam dwie córki, z którymi do dzisiaj jesteśmy w dobrym kontakcie, ale w dzieciństwie mało mogłem poświęcić im czasu. Tak to bywa, gdy ojciec musi zaangażować się w obowiązki zawodowe. Po jakimś czasie, poproszono mnie o zgodę na przeniesienie na Politechnikę Warszawską, na której przepracowałem następnych kilkanaście lat. Dzieliłem się moją wiedzą nie tylko poprzez wykłady i ćwiczenia. Opracowywałem podręczniki dla studentów i publikacje w formie referatów na konferencje naukowe krajowe i zagraniczne.
T.D.: Przy tak intensywnej pracy zawodowej jak znajdował Pan czas i siły na działalność społeczną w Polskim Związku Niewidomych? Pana nazwisko wielu starszym członkom, kojarzy się z Sekcją Zatrudnionych na Otwartym Rynku Pracy, która funkcjonowała przy Zarządzie Głównym, podobnie jak kilka innych sekcji.
Z.G.: Rzeczywiście, w latach 90-tych moja sytuacja zawodowa była bardzo dobra, ustabilizowana. W 1993 r. rozpocząłem bardzo odpowiedzialną pracę w centrali Banku Narodowego. Moje przeniesienie wynikało z porozumienia prezesa NBP z rektorem politechniki. Bank potrzebował informatyków programistów, mających doświadczenie w pracy z komputerem i koniecznością opracowania nowoczesnych relacyjnych baz danych. Nie jestem prorokiem, ale zrozumiałem wtedy, że nowoczesne technologie mogą w bliskiej przyszłości ułatwić życie osobom niewidzącym. Angażując się w pracę Sekcji Zatrudnionych na Otwartym Rynku Pracy, jako jej przewodniczący organizowałem spotkania z przedstawicielami powstających firm informatycznych i szkolenia z obsługi dostępnych dla niewidomych programów komputerowych. Przewodniczący Sekcji byli wówczas zapraszani na posiedzenia i plena Zarządu Głównego PZN, więc miałem na bieżąco wgląd w sprawy Związku. Na pracę społeczną poświęcałem prawie cały mój urlop. Działalność dla innych dawała mi sporo satysfakcji, a chociaż nie zabiegałem o podziękowania, PZN wystąpił do Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej o odznaczenie dla mnie. W 2003 r. za pracę społeczną zostałem odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi Rzeczypospolitej.
T.D.: Ma Pan spore doświadczenie w pracy w naszej organizacji. Niedługo, prawdopodobnie pod koniec września, odbędzie się Krajowy Zjazd Delegatów Polskiego Związku Niewidomych. Zostaną wybrane nowe władze Związku, czy zgodziłby się Pan kandydować, a jeśli tak, to co chciałby Pan przekazać delegatom na Zjazd? Jak widzi Pan przyszłość PZN, który nie jest już monopolistą w reprezentowaniu spraw osób z problemami wzroku?
Z.G.: Nigdy nie chciałem siebie lansować, ale bardzo zależy mi na poprawie jakości życia naszego środowiska i to w jego różnych wymiarach. Dla mnie jako informatyka, bardzo ważne jest aby niewidomi mieli zapewniony szeroki dostęp do informacji, wtedy łatwiej będą orientowali się w różnych sprawach. Chciałbym, żeby dla decydentów, PZN był ośrodkiem opiniodawczym przy podejmowaniu decyzji dotyczących naszej problematyki, a przedstawiciele Związku byli obecni w Sejmie, Senacie, Rządzie i aktywnie uczestniczyli przy ustalaniu zmian prawnych, dotyczących osób z niepełnosprawnościami, a w szczególności z niepełnosprawnością wzrokową.
Uważam, że wewnątrz organizacji Zarząd Główny większego wsparcia powinien udzielać Okręgom, zwłaszcza tym przeżywającym poważne trudności. Służebność wobec Okręgów chociażby w formie doradztwa i szkoleń jest bardzo wskazana. Istotnym zagadnieniem jest przeciwdziałanie izolacji w naszej społeczności. Powołanie zespołów masażystów, informatyków, młodzieży, emerytów oraz innych pomogłoby rozwiązać problemy atomizacji naszego środowiska. Związek powinien przeciwdziałać wykluczeniu cyfrowemu osób niewidzących i zadbać o udźwiękawianie urządzeń powszechnie wyposażanych w wyświetlacze. Ważnym problemem, którym koniecznie trzeba się zająć, jest sprawa zatrudnienia osób niewidomych. Ciągle zbyt mały procent ich pracuje zarabiając na utrzymanie swoje i rodziny. Niewidomy aktywny, pracujący ma poczucie własnej wartości.
Mam nadzieję, że Polski Związek Niewidomych mając 70-letnią tradycję, nadal będzie odgrywał wiodącą rolę wśród organizacji działających na rzecz niewidomych.
T.D.: Oczywiście życzę Panu i PZN-owi aby te prognozy się sprawdziły, a delegaci na Krajowy Zjazd dokonali najlepszego, racjonalnego wyboru władz na następną kadencję. Dziękuję za miłą, rzeczową rozmowę.
Z.G.: Dziękuję również.
&&
Krystian Cholewa
Podróże to potrzeba wielu ludzi, którzy są ciekawi świata. Oczywiście, każdy kto pragnie poznawać różne ciekawe miejsca, musi posiadać fundusze na ten cel. W przypadku osoby niepełnosprawnej wszystko musi być zapięte na ostatni guzik. W zależności od stopnia niepełnosprawności i schorzenia trzeba wybrać odpowiedni środek transportu; do tego też doliczyć koszty związane z noclegiem.
Jedną z ważniejszych spraw jest zapewnienie asystenta osoby niepełnosprawnej, bez którego nasza podróż się nie odbędzie. Dobrze by było, jeżeli stan zdrowia na to pozwala, żeby osoba niepełnosprawna pojechała na wypoczynek bez rodziców; to ją uczyni bardziej samodzielną i dowartościowaną. Opiekun musi być zdyscyplinowany, odpowiedzialny, empatyczny, lecz nie może wyręczać podopiecznego w wykonywaniu podstawowych czynności.
Zwiedziłem kilka miast europejskich, takich jak Praga, Bruksela, Berlin, Rotterdam. Pierwszą moją podróżą zagraniczną była wyprawa do Brukseli, na którą wybrałem się na przełomie roku 2008/2009 na Europejskie Spotkanie Młodych. Mieszkaliśmy u rodzin, więc wydatki związane z pobytem nie były duże, ponieważ pokrywaliśmy tylko koszty transportu. Miałem okazję od kuchni
zobaczyć Parlament Europejski, pałac oraz słynne belgijskie atomy.
Zaraz po obronie pracy magisterskiej w 2010 r. pojechałem na rekolekcje do Francji. Był to tygodniowy wyjazd w okolice Cluny. W programie była modlitwa, katechezy, pomoc przy rozdawaniu posiłków, a także zwiedzanie okolicy jak i sanktuarium w Ars oraz modlitwa przy grobie założyciela wspólnoty, brata Rogera. Miałem także okazję spotkać wiele ciekawych osób, z którymi mam kontakt do dzisiaj, mimo że od tego czasu minęło już 11 lat.
W kraju tulipanów byłem dwa razy w życiu. Nie ma tam żadnych barier architektonicznych, wysokich krawężników. Osoba poruszająca się na wózku elektrycznym jest samodzielna i nie potrzebuje pomocy. A widok takiej osoby nie dziwi nikogo. Holandia jest stosunkowo małym państwem, ale bardzo dobrze skomunikowanym pod względem linii metra, pociągów, autobusów. Bardzo szybko się można przemieszczać z jednego miasta do drugiego. Przed podróżą kupiłem sobie nowe buty. Niestety miały one usterkę techniczną, o istnieniu której nie miałem pojęcia. W Holandii dużo zwiedzaliśmy. Tak sobie odcisnąłem pięty, że musiałem założyć sandały, ponieważ nie miałem innych butów na zmianę. Mogłem wówczas liczyć na pomoc kolegi, który lekko mnie podtrzymywał w trakcie chodzenia, kiedy noga była już bardzo obolała. Za dwa dni dopiero wracałem do Polski. To był grudzień, ale dobrze, że temperatury są w Holandii dodatnie. W drodze powrotnej do kraju autokar miał awarię, jednak mimo wszystko i tak wyjazd uważam za udany.
W roku 2013 miałem okazję zwiedzić stolicę Niemiec. Była to wycieczka jednodniowa. Podróż przebiegła bardzo dobrze, trwała zaledwie 5 godzin. Miałem okazję zobaczyć słynny Mur Berliński, Bramę Brandenburską, być na wieży widokowej, skąd mogłem podziwiać całą panoramę miasta. Na koniec odwiedziłem Parlament Niemiecki.
W roku 2014 byłem w stolicy Czech. Pogoda przywitała nas obfitymi opadami śniegu. To jest kraj bardziej górzysty, więc nie jest idealnym miejscem dla osoby niepełnosprawnej, ale mimo to wspominam go bardzo miło, ponieważ dużo zwiedziłem: Most Karola, zamek na Hradczanach i jeszcze kilka innych zabytków u naszych południowych sąsiadów. Jednak bez wsparcia moich znajomych, a także i obcych ludzi, nie dałbym rady, gdyż teren był bardzo stromy, a chodniki pokryte śniegiem. Dla osoby niepełnosprawnej zwiedzanie miasta w takich warunkach to nie lada wyczyn. Jednak mimo wszystko udało się, z czego jestem bardzo zadowolony.
Na każdy z tych wyjazdów tygodniowych pojechałem sam, bez moich najbliższych. Stało się tak z kilku powodów - po pierwsze, jestem już dorosły. Po drugie, chciałem się sprawdzić, czy poradzę sobie bez pomocy mojej rodziny i się udało. Po trzecie, miałem okazję przebywać wśród swoich rówieśników i przekonałem się, że ludzie pełnosprawni są całkiem w porządku. Nawet nie musiałem prosić ich o pomoc w razie potrzeby. Sami się domyślali. Osoba z dysfunkcją nie może się zamykać w sobie. Mimo wszystko musi wyjść do ludzi i pokazać, że życie mimo niepełnosprawności może być bardzo piękne i udane. W takich miejscach, gdzie odbywają się Europejskie Spotkania Młodych, wolontariuszy jest cała armia. Zawsze ktoś przyjdzie z pomocą w razie konieczności. Przekonałem się o tym na własnej skórze. Nigdy nie podróżowałem z biurem podróży, ponieważ koszty przewyższałyby moje możliwości finansowe. Wybierałem więc wyjazd, który nie jest organizowany przez pośredników i z małą grupą osób.
Na tych kilku europejskich wyjazdach przeżyłem niesamowite chwile, które zapewne na długo pozostaną w pamięci.
&&
Czytelniczka
Kiedy nie można liczyć na wsparcie rodziny, trzeba się rozejrzeć za pomocą osób trzecich. Możemy wtedy skorzystać z usługi z OPS-u, którą dodatkowo można odliczyć od podatku. Aby móc skorzystać z pomocy opiekunki, należy się skontaktować z przypisanym do naszego miejsca zamieszkania Ośrodkiem Pomocy Społecznej i poprosić o tzw. usługę opiekuńczą.
Po otrzymaniu naszego zgłoszenia pracownik socjalny przeprowadza wywiad środowiskowy. Wymagane jest wtedy zaświadczenie o dochodach, decyzja o wysokości renty czy emerytury, odcinek z pracy zarobkowej oraz aktualne orzeczenie o niepełnosprawności. Od dochodów odlicza się zobowiązania alimentacyjne. Podczas spotkania ustala się czas wykonywanej usługi - minimum godzina w tygodniu. Po załatwieniu formalności wykonawca przysyła do domu opiekunkę.
Kandydatki na opiekunki powinny być poddane testom psychologicznym, odbyć szkolenie w zakresie pielęgnacji, rehabilitacji podstawowej; jest to w gestii gmin, które je zatrudniają.
Poniżej przedstawię prawa i obowiązki opiekunki oraz osoby korzystającej z pomocy. Oczywiście skupię się na naszym środowisku. W odniesieniu do osoby korzystającej z usługi opiekuńczej będę używała zwrotu pacjent
, ponieważ podopieczny
źle mi się kojarzy.
Prawa i obowiązki opiekunki:
władzy; pod żadnym pozorem bez zgody pacjenta nie przeszukiwać jego osobistych rzeczy, nie wyrzucać czegokolwiek bez poinformowania i pokazania do ręki; szanować mienie pacjenta, za zniszczony sprzęt zapłacić; nie zajmować się prywatnymi sprawami w czasie pracy, nie palić tytoniu; przynosić własne środki osobistego zaopatrzenia, tj. mydło, ręcznik, płyn do dezynfekcji rąk, maseczkę, przestrzegać reżimu sanitarnego; czytać głośno informacje z karty pracy, żeby pacjent wiedział, co podpisuje; zachować czujność w stosunku do pacjenta, agresywną postawę zgłosić w jego obecności do pracodawcy, w razie potrzeby wezwać policję; zapewnić pacjentowi bezpieczeństwo podczas zakupów, w drodze do urzędów, do lekarza; w sklepach nie wywierać presji, nie narażać na pośmiewisko innych klientów, służyć podpowiedzią, czytać etykiety, nie komentować tego, co i ile pacjent kupuje; w razie osłabionego wzroku zaopatrzyć się w pomoce optyczne np. okulary, by dobrze odczytywać ceny; w domu pacjenta rozliczyć głośno paragon; sprawdzić zakupy i mieszkanie na obecność owadów przyniesionych ze sklepu, targu; posegregować pranie, u osób samotnych co pewien czas umyć okna, osobom mniej sprawnym przygotować posiłki, pomóc podczas toalety; pomagać jako lektor lub sekretarz, gdy pacjent nie posiada komputera lub dyktafonu; okazywać rachunki za przepracowane godziny, głośno odczytywać ich treść, podawać do ręki pacjenta; dochować tajemnicy służbowej, nie obmawiać innych pacjentów, przestrzegać regulaminu pracodawcy i RODO.
Prawa i obowiązki osoby korzystającej:
Wykonawcy z OPS-ów mają ogromne braki dotyczące potrzeb osób niewidomych, nie wiedzą jak prawidłowo im pomagać, dlatego opiekunki nie są przygotowane do pracy z nimi. Często traktują niewidomych gorzej niż pacjentów geriatrycznych.
Ponadto pod ścianą stawiane są osoby z najwyższymi dochodami wymagające kilkugodzinnej opieki. OPS-y pobierają od nich ogromne pieniądze na rzecz tych, którzy nic nie mają. Niejeden chory zmuszony jest do zamieszkania w DPS-ie. Obie opcje nie są korzystne.
Dlatego należy jak najdłużej zachować sprawność ruchową i umysłową.
Najlepiej sprawdzają się opiekunki, które pracowały za granicą, gdzie nauczyły się poszanowania obowiązków i ludzi. W roli opiekunek i opiekunów dobrze sprawdzają się również studenci ponieważ kształcą się i często mają szerokie horyzonty.
Zdarza się, że jedynym motywem do działania wielu opiekunek jest zysk, a chorych, starych i niepełnosprawnych traktują jak produkty uboczne, z którymi się nie liczą. Należy jednak pamiętać, że są również opiekunki uczciwe, zżyte z pacjentami, oddane, lojalne, rzetelne, które skutecznie bronią ich interesów.
&&
Stary Kocur
Ludzie widzący nie rozumieją niewidomych i nigdy ich nie będą rozumieli. Nie wiedzą, czego niewidomi potrzebują ani jak im pomagać. Nie wiedzą też, co niewidomi mogą, a czego nie mogą. Dlatego nie powinni być instruktorami rehabilitacji. Ale może jednak jest inaczej.
Prawdą jest, że życie bez wzroku przerasta wyobraźnię ludzi widzących. Mało tego, nawet fachowcy czasami mają niezrozumiałe poglądy na temat niewidomych.
W artykule: Prawie 500 tys. Polaków czeka w kolejce na operację zaćmy
, opublikowanym przez PAP i Rynek Zdrowia
z 25 września 2014 r., dotyczącym leczenia zaćmy czytamy:
Jak wyjaśnił dr Andrzej Dmitriew z Katedry i Kliniki Okulistyki Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu, taka ostrość wzroku oznacza, że pacjent ma zachowane jedynie 40 proc. prawidłowego widzenia. Prof. Grabska-Liberek dodała, że taka ostrość widzenia wyklucza kompletnie u pacjentów możliwość pracy zawodowej
.
Ajajaj! Coś takiego? Kurdebele...
Według Międzynarodowej klasyfikacji obniżenie ostrości wzroku od 0,8 do 0,3 jest to słabowzroczność lekka. Jeżeli 0,4 normalnej ostrości, według prof. Grabskiej-Liberek, wyklucza możliwość pracy zawodowej, to chyba całkowita utrata wzroku wyklucza możliwość życia i medycznie niewidomi, czyli bez poczucia światła, powinni co rychlej przenieść się na łono Abrahama. I aż dziw bierze, że tego nie robią.
40 proc. ostrości widzenia to mniej niż 100 proc, ale każdy z niewidomych chciałby widzieć tak mało
. Z pewnością wyżej wymienieni lekarze okuliści nie mogliby być instruktorami rehabilitacji niewidomych. Nie oznacza to, że są kiepskimi okulistami, ale nie wierzą w możliwości niewidomych, a jak nie wierzą, to nikomu nie mogą przekazać niezbędnej wiary. A jak wiadomo: Wiara góry przenosi
. Ale do wszystkich nieszczęść! Okuliści powinni jednak coś niecoś wiedzieć o niewidomych. Ociemniały musi uwierzyć, że dużo, bardzo dużo, diabli wzięli, ale przecież coś zostawili. I to coś
jest na tyle duże i ważne, że może stanowić podstawę budowania nowego życia na gruzach starego, tego, które skończyło się wraz z utratą wzroku.
Ludzie widzący nie wyobrażają sobie życia bez wzroku, ale przecież nie dotyczy to wszystkich. Jeżeli dobrze znają niewidomych, to i znają ich możliwości. A instruktorzy - toż to przecie osoby, które znają niewidomych i znają wypracowane metody wykonywania różnych czynności bez posługiwania się wzrokiem. A więc również wierzą, że możliwe jest to, czego mają nauczyć.
Spróbujmy porównać możliwości niewidomych i widzących instruktorów rehabilitacji osób z uszkodzonym wzrokiem. Wyłączam z tych porównań instruktorów orientacji przestrzennej, bo to zupełnie inne zagadnienie. Zajmę się nim w następnym felietonie.
Niewidomemu wszystko przychodzi trudniej niż ludziom widzącym, a więc i niewidomy instruktor nie ma łatwiej niż instruktor widzący.
Znam słabowidzącą instruktorkę brajla, która potrafi sprawdzać tekst bez wyjmowania kartki z brajlowskiej tabliczki, oczywiście, sprawdza wzrokiem. Bez wątpienia jest to szybciej niż wyjmowanie kartki z tabliczki i sprawdzanie palcami.
Niewidomemu instruktorowi prowadzenia gospodarstwa domowego trudniej niż widzącemu uczyć wykonywania poszczególnych prac domowych, a czasami może to nawet być niebezpieczne, np. nauka gotowania, smażenia, pieczenia. Niesforny uczeń łatwo może się poparzyć.
Niewidomemu instruktorowi nauki posługiwania się komputerem trudniej jest niż instruktorowi widzącemu śledzić co dzieje się na monitorze komputera, a tym samym, co robi jego uczeń.
Wystarczy przykładów. Wiadomo, niewidomemu wszystko przychodzi trudniej. Nie oznacza to, że niewidomy nie może być instruktorem rehabilitacji niewidomych.
Niewidomy instruktor ma też przewagę nad instruktorem widzącym i to wielką przewagę. Jest żywym przykładem możliwości niewidomych, jest bardziej wiarygodny od instruktora widzącego. Łatwiej jest mu przekonać osobę rehabilitowaną, wzbudzić jej wiarę we własne możliwości. Zawsze może powiedzieć: Felek psia twoja, ja mogę, to i ty możesz
. Jest to szczególnie ważne przy realizacji zadań bardzo trudnych, żmudnych, które wymagają cierpliwości, wręcz samozaparcia, jak na przykład nauka brajla.
Reasumując, jeżeli niewidomy instruktor nie jest ofermą, jeżeli jest dobrze zrehabilitowany i dobrze do pracy przygotowany, z całą pewnością może być dobrym instruktorem.
Psia drynda, jakoś mi zbyt poważnie wypadł ten felietonik - to nie w moim kocim stylu. Żeby się zrehabilitować w oczach Czytelników, opowiem pewne zdarzenie. Nie dotyczy ono niewidomego instruktora, lecz niewidomego nauczyciela. O zdarzeniu tym opowiadał wieloletni pracownik ZG PZN. Jest to więc chyba fakt a nie anegdota. Otóż pewnego razu uczeń nadepnął na rękę niewidomemu nauczycielowi. Co, może myślicie, że na wychowaniu fizycznym? Ależ skąd! Zdarzyło się to na lekcji polskiego. Nauczyciel kazał uczniom coś pisać, a sam oparł się na biurku i zasnął. Uczniowie zaczęli ganiać się po klasie, skakać po stołach, no i któryś wskoczył na biurko nauczyciela. Oczywiście ten pan nie był dobrym pedagogiem i nie byłby dobrym instruktorem, ale nie z powodu braku wzroku, tylko z powodu niedostatków osobowościowych.
Dodam, że w Chorzowie był nauczyciel nudnego szczotkarstwa, który osiągał niesamowicie dobre wyniki nauczania. Jego uczniowie tak angażowali się w naukę, tak między sobą rywalizowali, że trudno było wygnać ich z pracowni na przerwę. Był to niewidomy nauczyciel, ale daj Boże więcej takich talentów pedagogicznych.
Tak więc nie wszystko zależy od stanu wzroku człowieka i nie wszystko da się wyjaśnić brakiem wzroku, ale niewidomy instruktor czy nauczyciel ma tę przewagę nad widzącym, że nikt nie może mu powiedzieć: Tobie łatwo mówić, bo widzisz, ale spróbuj to zrobić z zasłoniętymi oczami
.
&&
&&
Chętnie nawiążę znajomości z osobami, które tak jak ja tworzą muzykę i rozwijają swoje pasje. Mój numer telefonu: 696–721–193.
Ania Głuchowska
&&
Sztuka Osób Niepełnosprawnych
Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych ogłasza XIX edycję Ogólnopolskiego Konkursu Plastycznego dla uczestników warsztatów terapii zajęciowej, uczestników środowiskowych domów samopomocy oraz niepełnosprawnych mieszkańców domów pomocy społecznej Sztuka Osób Niepełnosprawnych
Tytuł Konkursu
To, co kocham.
Termin składania prac konkursowych
30 września 2021 r.
Zgłoszenia prac do Konkursu
Dokonuje się jedynie na formularzu zgłoszeniowym, który jest do pobrania ze strony https://www.pfron.org.pl/aktualnosci/szczegoly-aktualnosci/news/xix-edycja-ogolnopolskiego-konkursu-plastycznego-sztuka-osob-niepelnosprawnych/.
Miejsce składania prac
Oddziały wojewódzkie PFRON właściwe ze względu na siedzibę placówki biorącej udział w Konkursie.
Kategorie i techniki wykonania prac
Malarstwo i witraż
Dopuszczalne techniki: akwarele, pastele, gwasz, olej itp., na dowolnym podłożu (np. płótno, papier, tkanina, szkło, płyta).
Rysunek i grafika
Dopuszczalne techniki: ołówek, węgiel, piórko, mazak, techniki powtarzalne, np. drzeworyt i linoryt.
Rzeźba kameralna i płaskorzeźba
Dopuszczalne techniki: rzeźba w drewnie, ceramice, kamieniu i technikach mieszanych.
Tkanina i aplikacja
Dopuszczalne techniki: hafty wykonane różnorodną techniką, gobeliny, makaty.
Fotografia
Fotografia.
Szczegółowe informacje
Zawarte są w Regulaminie na stronie https://www.pfron.org.pl/aktualnosci/szczegoly-aktualnosci/news/xix-edycja-ogolnopolskiego-konkursu-plastycznego-sztuka-osob-niepelnosprawnych/.
Uwaga!
W celu zapewnienia właściwej identyfikacji autora prosimy o trwałe opisywanie prac.
Termin uroczystego Finału Konkursu
Nagrodzone placówki zostaną poinformowane o uroczystości niezwłocznie po rozstrzygnięciu Konkursu.
Miejsce i termin odbioru prac nienagrodzonych i niewyróżnionych
Prace nienagrodzone i niewyróżnione w etapie wojewódzkim można odebrać w terminie do 30 dni od daty zamieszczenia na stronie internetowej Funduszu www.pfron.org.pl informacji o rozstrzygnięciu etapu wojewódzkiego Konkursu w Oddziałach PFRON, prace nienagrodzone i niewyróżnione przez Centralną Komisję Konkursową można odebrać w terminie do 30 dni od daty zamieszczenia na stronie internetowej Funduszu informacji o rozstrzygnięciu Konkursu.
Osoba do kontaktu w sprawie Konkursu w Biurze PFRON
Wydział Komunikacji, Pan Maria Nejman, tel.: 22 50 55 787, e‑mail: mnejman@pfron.org.pl.
Źródło: https://www.pfron.org.pl/