Sześciopunkt
Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących
ISSN 2449–6154
Nr 10/67/2021
październik
Wydawca: Fundacja Świat według Ludwika Braille’a
Adres:
ul. Powstania Styczniowego 95D/2
20–706 Lublin
Tel.: 697–121–728
Strona internetowa:
http://swiatbrajla.org.pl
Adres e‑mail:
biuro@swiatbrajla.org.pl
Redaktor naczelny:
Teresa Dederko
Tel.: 608–096–099
Adres e‑mail:
redakcja@swiatbrajla.org.pl
Kolegium redakcyjne:
Przewodniczący: Patrycja Rokicka
Członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski
Na łamach Sześciopunktu
są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych.
Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji.
Materiałów niezamówionych nie zwracamy.
Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.
Dofinansowano ze środków Fundacji ORLEN
Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko
Elten Link – platforma społecznościowa dla osób niewidomych – Mateusz Bobruś
Gdy niespłacony kredyt trafi do komornika – Beata Dązbłaż
Kiedy z dzieckiem do okulisty? – dr nauk medycznych Agata Plech
Gospodarstwo domowe po niewidomemu
Podróż w jedną stronę, czyli o tym, gdy nie chce się żyć… – Małgorzata Gruszka
Cyfry i liczby – Tomasz Matczak
Dla tych co utracili wiarę w siebie – Iwona Zielińska‑Zamora
Wędrówki muzyczne – Dorota Mindewicz
Panaceum na wszystko? – Aleksandra Ochmańska
Czy urbex to zabawa dla każdego? – Paweł Wrzesień
Warto posłuchać – Izabela Szcześniak
Galeria literacka z Homerem w tle
Jadwiga Stańczakowa – notka biograficzna
Boicie się czarnego ptaka? (fragmenty) – Jadwiga Stańczakowa
W hołdzie naszym nauczycielom. O pani Zofii Krzemkowskiej – Krystyna Skiera
EKON – Europejska Karta Osoby Niepełnosprawnej – Bożena Lampart
Biała laska – pomoc czy stygmat? – Radosław Nowicki
Biała laska łaską – Czesław Puzyna
Tak, ale… Zastępowanie i doskonalenie zmysłów – Stary Kocur
&&
Drodzy Czytelnicy!
W październiku możemy spodziewać się złotej polskiej jesieni, pięknie przyozdobionych w kolorowe liście drzew, ale też mgieł, mżawek i długich jesiennych wieczorów. To czas spacerów, niekończących się rozmów z przyjaciółmi i refleksji.
Właśnie taki jest obecny numer Sześciopunktu
, obfitujący w wiele różnorodnych treści.
Oczywiście, pamiętamy o naszym wspólnym święcie – Dniu Białej Laski, z okazji którego życzymy wszystkim Czytelnikom zrozumienia i życzliwości ze strony bliskich oraz osób przypadkowo spotykanych, a także pogody ducha, bo z uśmiechem łatwiej jest żyć. Tematowi białej laski poświęciliśmy sporo miejsca w dziale Nasze sprawy
.
Październik z pewnością niektórym Czytelnikom kojarzy się z oszczędzaniem i zachętami do zapisywania się do szkolnych kas oszczędności. W bieżącym wydaniu Gospodarstwa domowego
Gosposia doradza, jak na co dzień można zaoszczędzić.
W naszym życiu cyfry i liczby odgrywają ważną rolę, temat ten zagościł również w felietonie Sześciopunktowego
znawcy języka polskiego.
W Galerii Literackiej
publikujemy opowiadania niewidomej pisarki Jadwigi Stańczakowej.
W Poradniku psychologa
zawsze poruszane są ważne tematy. Tym razem, na prośbę jednej z Czytelniczek omówiono wyjątkowo trudny problem, jakim są myśli samobójcze.
Od trudnych zagadnień, chociaż nie bez refleksji, odpoczniemy czytając artykuły zamieszczone w dziale Rehabilitacja kulturalnie
.
Dziękujemy wszystkim, którzy piszą i dzwonią do redakcji lub do biura Fundacji.
Czekamy na Państwa propozycje tematów. Życzymy ciekawej lektury.
Zespół redakcyjny
&&
Krystyna Kozyra
Dawno to było, ale pamiętam,
że ktoś przygotował dla mnie łóżko
w sypialni niewidomych dzieci.
Pamiętam,
że ktoś gorące mleko przede mną postawił –
w jadalni dla niewidomych dzieci.
Wiem,
że ktoś w nocy cerował pończochy,
strząsając z oczu piach sennych godzin –
w szwalni dla niewidomych dzieci.
Pamiętam pierwszą książkę,
jak z kaszy rozsypanej
niezdarne palce budowały słowa –
w szkole dla niewidomych dzieci.
Złożone ręce w cieniu kaplicy,
lepiły Bogu łódkę glinianą -
popłynął w niej – niepewny jutra
i pozapalał lampy na wzburzonym niebie.
Jeszcze radością pracy mnie obdarowano,
bym mogła cieszyć się powszednim chlebem.
Melodie leśnych ścieżek dotąd znam na pamięć,
starannie zgarniam, mieszam dobre echa
i modeluję cegły z pamiętnych głosów.
Niech rosną w cieniu sosen ściany domu otwartego
dla wszystkich przyjaciół –
niewidomych dzieci.
Źródło: Laski
, nr 2/2011
&&
&&
Mateusz Bobruś
Obecnie na rynku istnieje wiele dostępnych portali społecznościowych, takich jak Facebook czy Twitter. Choć ich autorzy dokładają wszelkich starań, aby były one coraz lepiej dostępne dla czytników ekranu, to mnogość funkcji i aktualizowanie treści w sposób dynamiczny sprawiają, że korzystanie z nich wyłącznie przy pomocy strony internetowej nie jest łatwym zadaniem.
Mimo możliwości korzystania z aplikacji mobilnych użytkownik jest tam zasypywany wszelkiego rodzaju treściami. W powiadomieniach na Facebooku zobaczymy więc informacje o postach w grupie, do której należymy, wydarzenia, na które zapisali się nasi znajomi, powiadomienia o urodzinach znajomych oraz rocznice naszych facebookowych znajomości, a więc wszystko jest wymieszane. Elten, o którym piszę w niniejszym artykule, porządkuje to wszystko w zmyślny sposób. Jest aplikacją o bardzo szerokich zastosowaniach.
Trochę historii, czyli czym jest portal Elten Link i jak to się wszystko zaczęło?
Zapewne niektórzy Czytelnicy pamiętają nieistniejący już portal Klango Network. W 2008 roku czterech programistów z Torunia: Maciej Muszytowski, Sebastian Smyczyński, Waldemar Razik i Daniel Mira stworzyło portal Klango Network, który skupiał w jednym miejscu środowisko niewidomych. Niestety, w 2011 roku autorzy postanowili zaprzestać rozwijania portalu, a większość funkcji przestawała działać, aż w końcu, w 2018 roku wszystkie serwery zostały wyłączone. W 2014 roku wówczas 14-letni niewidomy programista Dawid Pieper, chcąc kontynuować integrację środowiska, postanowił stworzyć portal Elten Network, który obecnie nazywa się Elten Link.
Na jakie platformy dostępna jest aplikacja?
W chwili pisania niniejszej publikacji Elten jest dostępny jedynie na system operacyjny Windows, choć autor deklaruje, że pojawi się również wersja na systemy mobilne.
Program instalacyjny można pobrać z poniższego adresu: https://elten-net.eu/download, po kliknięciu w ten odnośnik rozpocznie się pobieranie programu. Po pobraniu należy kliknąć w plik instalacyjny, a następnie postępować zgodnie ze wskazówkami kreatora instalacji pojawiającymi się na ekranie komputera. Nie musimy się martwić, nasz czytnik ekranu poprowadzi nas bezpiecznie przez proces instalacji.
Pierwsze uruchomienie
Po uruchomieniu programu komputer zostanie sprawdzony pod kątem używania technologii wspomagających (program współpracuje z czytnikiem ekranu NVDA lub z mechanizmem zamiany tekstu na mowę SAPI 5). Jeśli na naszym komputerze zainstalowany jest czytnik ekranu NVDA, program zaproponuje nam instalację specjalnego dodatku, który, choć nie jest wymagany, ułatwia korzystanie z programu poprzez dodanie obsługi monitorów brajlowskich i płynnego przewijania tekstu podczas używania polecenia czytaj wszystko
. Możemy się zgodzić na instalację dodatku, naciskając przycisk tak
lub ją anulować, naciskając przycisk nie
. Po instalacji dodatku wymagane jest ponowne uruchomienie NVDA, należy zatem odpowiedzieć twierdząco.
Rejestracja naszego konta
Po instalacji dodatku wyświetli się prośba o założenie konta. Możemy je w bardzo prosty sposób założyć lub zalogować się na już istniejące. Rejestracja jest bardzo łatwa i nie wymaga przepisywania jakichkolwiek kodów z obrazka. Wystarczy, że podamy swój adres email, nazwę użytkownika oraz hasło, a po pomyślnej rejestracji na naszą skrzynkę przyjdzie wiadomość powitalna. Od tej pory możemy korzystać w pełni ze wszystkich funkcji portalu.
Okno główne programu:
Po zalogowaniu się do programu znajdujemy się w oknie głównym, a program powie aktualną wersję oraz zalogowany jako xxx
, gdzie xxx
oznacza nazwę naszego konta. Program wyświetli nam również tak zwane szybkie akcje, czyli najczęściej używane elementy menu głównego, których nie trzeba aktywować z paska menu po naciśnięciu klawisza Alt.
Najważniejsze funkcje portalu
Blogi – są to swego rodzaju pamiętniki, tyle że publikowane w Internecie. Eltenowe blogi są oparte na systemie Word Press, co oznacza, że są one widoczne dla wszystkich użytkowników, nawet dla tych, którzy nie posiadają konta w Elten Link. Są wspaniałym miejscem do wyrażania swoich myśli, a każdy wpis można swobodnie spersonalizować, nadając mu uprawnienia do wyświetlania. Może on być prywatny – dostęp do takiego wpisu mają jedynie użytkownicy portalu lub publiczny – dostęp mają również użytkownicy niezalogowani. Blogi na Elten Link dają też możliwość publikowania nagrań audio w wysokiej jakości. Można również komentować wpisy i odpowiadać na komentarze innych osób. Warto wyróżnić blogi prowadzone przez kilku użytkowników, np. audiomemy. To oddolna inicjatywa użytkowników portalu, którzy postanowili tworzyć memy dostępne dla osób niewidomych. Ten blog cieszy się niesłabnącą popularnością.
Forum – to nic innego jak miejsce wymiany poglądów na wiele różnych tematów z tą różnicą, że dzięki prostocie interfejsu można w łatwy sposób filtrować treści i odpowiadać w interesujących nas wątkach. Na uwagę zasługuje tutaj fakt, że możemy tworzyć różne rodzaje forów: tekstowe – dodajemy wpisy przy pomocy zwykłego tekstu, głosowe – możemy tworzyć wpisy audio za pomocą wbudowanego w nasz komputer mikrofonu lub tak zwane fora mieszane – możemy tworzyć zarówno wpisy tekstowe jak i głosowe.
Dzięki intuicyjnej nawigacji możemy bardzo łatwo odnaleźć interesujący nas wpis, przeskoczyć na początek i koniec danego wątku, przejść do pierwszego nowego posta oraz dodać ciekawe dla nas rozmowy do listy śledzonych wątków.
Fora znajdziemy w grupach tematycznych, do których możemy dołączać. Po instalacji programu, gdy już wybierzemy język, zostaniemy automatycznie dołączeni do danej grupy językowej – hiszpańskiej, angielskiej, niemieckiej lub polskiej. Na szczególną uwagę zasługują grupy rekomendowane – to takie, w których rozmawia się na istotne tematy, takie jak samodzielność osób niewidomych, kultura i sztuka czy realizacja i montaż dźwięku. Każdy użytkownik portalu Elten Link może stworzyć własną grupkę, a w jej ramach różne fora.
Konferencje – jest to miejsce, w którym użytkownicy portalu mogą rozmawiać na żywo, tworzyć kanały, czyli pokoje rozmów, a także, w celu ich uprzyjemnienia, zapalić wirtualny kominek, aby rozmowy były jak najbardziej realistyczne, jakbyśmy siedzieli razem w pokoju. W odróżnieniu od innych komunikatorów program posiada tak zwaną salę, czyli przestrzeń, w której użytkownicy są rozlokowani względem siebie. Jeśli w danym kanale zebrała się duża grupa użytkowników, możemy strzałką w prawo lub w lewo podejść do innej grupy, jeśli tematy, na które rozmawia jedna z grup nas nie interesują. Możemy za pomocą prostego skrótu klawiszowego podejść do konkretnej osoby, by lepiej ją słyszeć, da się również szeptać do wybranego rozmówcy, tak by tylko on usłyszał nasz komunikat. Służy do tego klawisz Spacji. Ponadto kanał możemy zabezpieczyć hasłem, tak by niepowołane osoby nie mogły do niego wejść bez naszej zgody. Dla tych, którzy chcą skorzystać z odrobiny rozrywki, dostępne są kości lub talia kart do wspólnej gry.
Ankiety – to również chętnie używana przez użytkowników funkcja. Można tam stworzyć własny kwestionariusz, złożony z pytań otwartych jednokrotnego lub wielokrotnego wyboru. Ta funkcja pozwala poznać opinię innych na różne tematy i zobaczyć statystyki konkretnych pytań.
Na portalu Elten Link użytkownicy mają też możliwość wymiany między sobą prywatnych wiadomości tekstowych i głosowych. Można również przesyłać w nich załączniki.
Warto wspierać rozwój programu Elten Link, kupując specjalne pakiety premium, które dają nam jeszcze więcej udoskonaleń. Jest ich kilka, a każdy jest w pewien sposób sprofilowany. Znajdziemy tu więc pakiet audiofil – dla osób, które chętnie nagrywają wpisy audio na forach i na blogu, a także wiadomości głosowe. W tym pakiecie podczas konferencji można, oprócz wirtualnego kominka, dodać różne inne dźwięki tła. Pakiet skryba – to coś dla blogujących. Dzięki niemu można prowadzić więcej niż jednego bloga i śledzić konkretne wpisy innych blogowiczów. Pakiet kurier – to dobry wybór dla tych, którzy lubią wymieniać dużo wiadomości z innymi użytkownikami. Można również mieć je wszystkie, wykupując pakiet sponsorski.
Sam używam programu Elten Link już od wielu lat. Chętnie korzystam z opisanych wyżej funkcji – wymieniam setki wiadomości ze znajomymi, czytam fora i aktywnie włączam się do dyskusji, śledzę ulubione blogi i spotykam się na konferencjach z innymi eltenowiczami.
Elten Link poza tym, że jest bardzo wygodny w obsłudze, daje wiele możliwości kontaktu z innymi, jest miejscem wymiany poglądów i wyrażania siebie.
Serdecznie polecam Elten Link każdemu, dla kogo ważne są kontakty z innymi, kto jest ciekawy świata i kogo cieszą nowinki technologiczne.
Zachęcam wszystkich Czytelników Sześciopunktu
do założenia konta na portalu Elten Link już dziś!
&&
&&
Beata Dązbłaż
Marek Grzelak, rzecznik prasowy Izby Komorniczej w Poznaniu wyjaśnia, jak w praktyce wygląda odzyskanie należności od dłużnika oraz jakie są procedury, gdy niespłacony kredyt, pożyczka czy zaległość w opłacie czynszu trafia do komornika.
– Pierwszym krokiem jest wezwanie do zapłaty. Jego celem jest przypomnienie o zaległej płatności. Zawiera dokładną kwotę, dokument, z którego ona wynika i przekroczony termin płatności. Określa też nowy termin na uregulowanie zaległości. Wezwanie przesyłane jest listem poleconym za potwierdzeniem odbioru. Jeśli mimo wezwania dłużnik nadal nie ureguluje długu, kolejnym krokiem jest złożenie pozwu w sądzie. Sądem właściwym, o ile dokumentacja pożyczki nie stanowi inaczej, będzie ten, na obszarze którego zamieszkuje dłużnik – tłumaczy Marek Grzelak.
Czynny udział dłużnika w postępowaniu sądowym
W postępowaniu tym sąd przed wydaniem nakazu (tytułu wykonawczego) bada, czy z umowy wynika obowiązek zapłaty, jaka pozostała kwota do spłaty kredytu, jakie należy zasądzić odsetki (ustawowe, umowne czy karne) i inne koszty. W postępowaniu tym dłużnik (czyli np. kredytobiorca, który zalega ze spłatą rat kredytowych) może podnosić wszelkie argumenty, że obowiązek nie istnieje, że został wcześniej spłacony, że jest przedawniony, że wierzyciel udzielił mu zwłoki itp. Bardzo ważne jest, żeby dłużnik brał czynny udział w postępowaniu sądowym, podnosił wszelkie argumenty na swoją korzyść, bo po zakończeniu postępowania i wydaniu tytułu wykonawczego nie będzie już takiej możliwości
– informuje na swojej stronie Krajowa Rada Komornicza (KRK).
Nie tylko należna kwota
Warto wiedzieć, że w pozwie, poza żądaniem od pozwanego należnej kwoty, wierzyciel może wnioskować również o zwrot kosztów postępowania sądowego, czy też o nadanie wyrokowi rygoru natychmiastowej wykonalności. Jeśli wierzyciel skorzysta z pomocy prawnika, ma prawo domagać się od dłużnika zwrotu kosztów takiej pomocy.
– Jeśli mimo orzeczenia sądu, opatrzonego klauzulą wykonalności, dłużnik nadal nie reguluje zobowiązania, wierzyciel może skierować sprawę do komornika sądowego. Może to być komornik, który działa przy sądzie rejonowym, który wydał orzeczenie, ale nie musi – mówi Marek Grzelak.
Wykaz komorników działających przy danym sądzie znajduje się na jego stronie internetowej i zawiera imiona i nazwiska komorników oraz numery porządkowe i adresy ich kancelarii. Wykaz znajduje się także na tablicy informacyjnej w budynku sądu.
Wniosek egzekucyjny
– Oprócz orzeczenia sądu, w kancelarii komornika wierzyciel składa też wniosek egzekucyjny. Co ważne, nie ma obowiązku określania we wniosku konkretnych sposobów egzekucji danego zadłużenia, chyba że domaga się egzekucji z należącej do dłużnika nieruchomości, co jednak nie zawsze jest możliwe – dodaje Marek Grzelak.
We wniosku egzekucyjnym powinny być zawarte dane: imię i nazwisko dłużnika, w celu identyfikacji PESEL, NIP, nr dowodu osobistego, adres dłużnika, jaka kwota podlega ściągnięciu.
Komornik jest związany treścią wniosku o wszczęcie egzekucji i nie jest uprawniony do badania zasadności i wymagalności obowiązku objętego tytułem wykonawczym. Bada tylko wniosek pod względem formalnym, czy został prawidłowo sporządzony, podpisany przez osobę upoważnioną oraz czy został dołączony tytuł wykonawczy
– wyjaśnia KRK.
Warto wiedzieć
Jak zawsze przypominamy, że działa Infolinia Krajowej Rady Komorniczej. Każdy może skonsultować swoją sprawę w każdy wtorek w godz. 9-15 pod numerem 22 299 87 77.
Źródło: http://www.niepelnosprawni.pl/
&&
&&
dr nauk medycznych Agata Plech
Czy Twoje dziecko widzi? Nie przegap momentu krytycznego, po którym widzieć nie będzie.
Stosunkowo często trafiają do pierwszego badania okulistycznego rodzice z dziećmi w wieku wczesnoszkolnym, około 7-10 roku życia i są zdziwieni, że… ich dziecko nie widzi dobrze na jedno oko. Jak to się stało??? Pytają. Przecież dziecko nic nie mówiło. Niczego złego przecież nie zauważyłem!!! Jak to – nie będzie już widzieć lepiej? Ale przecież…
Jesteśmy odpowiedzialni za swoje dzieci, dbamy o nie, karmimy, ubieramy, zapewniamy najlepszą opiekę jaką możemy, wycieramy zakatarzone nosy, przyklejamy plastry na zdarte kolana. Wydaje się, że wszystko jest w porządku, przecież robimy co w naszej mocy, by było zdrowe, mądre i szczęśliwe. Rozpoznanie takie jak niedowidzenie, zwane leniwym okiem, zwłaszcza dużego stopnia i w momencie, gdy już niewiele można z tym zrobić, jest dla nas szokiem.
Czemu dziecko nie powiedziało, że coś jest nie tak? Czemu sami niczego nie zauważyliśmy? Rozwikłajmy to.
Dziecko nie wie, że może być lepiej, inaczej. Uczy się żyć w świecie, wykorzystując narzędzia, jakie ma, nawet jeśli są niedoskonałe, a w tym wypadku słabość jednego, rzadziej obojga oczu, jest taką niedoskonałością. Dziecko radzi sobie. No, może czasem uderzy się w któryś bok, ale nauczy się też odwracać głowę, by sprawdzić pole widzenia po drugiej, mniej widocznej stronie, albo nauczy się zachowywać dystans do mijanych przedmiotów.
Czemu nie zauważyliśmy niczego my, dorośli?
Jednostronnego upośledzenia widzenia nie widać, dziecko (dorosły oczywiście też) radzi sobie, wykorzystując lepiej widzące oko. No i mamy problem – nierozpoznaną, nieleczoną chorobę, czasami bez szans na wyleczenie. Co jest ratunkiem? Odpowiedź brzmi – badanie profilaktyczne, badanie wykonane w odpowiednim wieku dziecka, po to by uniknąć sytuacji nieodwracalnych, by móc spojrzeć swojemu dziecku w oczy, gdy już będzie dorosłe i pomyśleć, powiedzieć – zrobiłem/zrobiliśmy wszystko co było trzeba, byś był/była zdrowa.
Niedowidzenie to tylko przykład. Chorób oczu, a także dysfunkcji układu optycznego z wadami wzroku na czele, jest przecież znacznie więcej i nie są zarezerwowane tylko dla osób w pewnym wieku
. Omówię więc poniżej wskazania do badania okulistycznego w zależności od wieku dziecka, a także podstawowe symptomy wskazujące na choroby oczu lub/i wady wzroku.
Kiedy więc u okulisty powinno pojawić się dziecko?
Wcześniaki
Wcześniaki to według definicji dzieci urodzone przed 36. tygodniem trwania ciąży i z wagą poniżej 2500 g. Według wytycznych Polskiego Towarzystwa Okulistycznego z 20.07.2015 roku badaniu okulistycznemu powinny podlegać te wcześniaki, które urodzone są przed lub w 33. tygodniu ciąży, z masą urodzeniową ciała mniejszą lub równą 1800 g oraz wcześniaki urodzone powyżej 33. tygodnia i z masą powyżej 1800 g z towarzyszącą niewydolnością naczyniowo-oddechową, niskim przyrostem masy ciała i innymi patologiami wcześniactwa. Zalecany jest czas pierwszego badania w 4 tygodniu życia dziecka i dalsze kontrole, które są uzależnione od stanu narządu wzroku, a zwłaszcza stwierdzonych przez okulistę zmian na dnie oka.
Dzieci urodzone o czasie
W przypadku dzieci urodzonych o czasie, a więc po 35. tygodniu ciąży, brak jest wyraźnie określonych wskazań do badań okulistycznych. Najczęściej badane są one, gdy ich pediatra zauważy coś niepokojącego, na przykład zeza, albo gdy w czasie badań przy okazji bilansu 3-latka czy 6-latka dziecko nie widzi pokazywanych mu obrazków. Zdarza się również tak, że to rodzice zauważają jakiś niepokojący sygnał u swego dziecka.
Dzieci powinno się badać przesiewowo już w pierwszym roku życia. Kolejne wizyty powinny następować w trzecim i w szóstym roku życia. Taki kalendarz badań pozwoli zaobserwować nie tylko niepokojące zmiany w budowie i funkcji oka, ale także włączyć odpowiednie leczenie. Chcę raz jeszcze zdecydowanie podkreślić, że w przypadku niedowidzenia, zwanego leniwym okiem, mamy ograniczony czas (limitowany wiekiem dziecka) na poprawę widzenia. Trwa on do momentu, kiedy pozwoli na to plastyczność kory mózgowej. Zapewniając dziecku właściwą korekcję okularową, zasłaniając oko lub/i wykonując odpowiednie ćwiczenia, jesteśmy w stanie trwale poprawić widzenie. Warunkiem sukcesu i powodzenia jest czas, w którym zaczniemy. Rozpoczęcie leczenia niedowidzenia zbyt późno, tj. po 8-10 roku życia, nie przyniesie oczekiwanej poprawy.
Dzieci starsze
Wskazówki co do kolejnych badań diagnostycznych dotyczą starszych dzieci i młodzieży. Jeśli u dziecka w wieku przedszkolnym lub wczesnoszkolnym stwierdzi się wadę wzroku (najczęściej nadwzroczność) i nosi ono okulary, to powinno przechodzić kontrole co rok, lub wtedy, gdy zgłasza pogorszenie widzenia. Wiek nastoletni jest też tym okresem, gdy pojawiają się po raz pierwszy w gabinetach osoby krótkowzroczne. Aż do momentu zakończenia wzrostu i narastania wady wzroku powinny być okresowo, co pół roku lub rok kontrolowane.
Wreszcie kwestia druga. Co nas rodziców powinno zaniepokoić, wzbudzić naszą czujność, uwrażliwić w zachowaniu dziecka, byśmy wiedzieli, czy i jak widzi i czym prędzej udali się do okulisty. Zdarza się przecież, że bardzo trudno jest nam się w tym zorientować. A ono samo, nie mając porównania, nie wie, że mogłoby widzieć lepiej.
Jakie sygnały powinny zaniepokoić Ciebie – świadomy rodzicu?
Więcej znajdziesz na https://przejrzyjnaoczy.pl/.
&&
&&
Gosposia
Tłuste lata odchodzą z chwilą założenia własnego gospodarstwa domowego. Trzeba wziąć się za bary z bezlitosną ekonomiką, by nie uwikłać się w długi, a rodzina nie odczuwała niedostatku.
Ja oszczędzam, zacznij oszczędzać ze mną!
W kuchni mam filtr do wody pitnej. Inwestycja opłacalna, woda pozbawiona zapachu chloru ma neutralny smak i jest mineralizowana, odznacza się dużą miękkością, a naczynia tak szybko się nie zakamieniają. Statystyki mówią, że czteroosobowa rodzina wydaje na gazowane napoje rocznie 5000 zł.
Podczas mycia zakręcam kran, więc oszczędzam zarówno wodę jak i pieniądze. Do kąpieli wybieram wannę z ciepłą wodą z dodatkiem leczniczej soli. Częste korzystanie z prysznica wody nie oszczędzi.
Oszczędzam prąd. Faza do światła jest na stałe wyłączona. Włączam ją, gdy odwiedza mnie ktoś widzący, przed jego wyjściem wyłączam. Na noc wszystkie urządzenia, oprócz lodówki, odłączam od sieci, co daje dodatkowe 300 złotych rocznie.
Po mieszkaniu chodzę w dresach, dzięki temu oszczędzam wodę i prąd, ponieważ nie muszę często korzystać z pralki. Ponadto moja odzież wyjściowa dłużej zachowuje czystość i dobrą jakość.
Z resztek jedzenia przygotowuję nowe potrawy, nie marnuję żywności, ponieważ wyrzucając jedzenie do kosza, wyrzucam własne pieniądze.
Kanapki pakuję w woskowijki – ekologiczne opakowania do żywności, wykonane z pomocą osoby widzącej.
Używam pojemników próżniowych. Zajmują w lodówce mniej miejsca niż garnki, a żywność dłużej zachowuje świeżość.
Produkty do mrożenia szczelnie pakuję w papier i pojemniki plastikowe do wielorazowego użycia.
Papierowe, jednorazowe ręczniki zastępuję tetrową pieluchą bardziej chłonną niż one.
Na zakupy chodzę zawsze z listą zakupów. Korzystam z promocji.
Z niemodnych ubrań poszyłam torby na zakupy, są wielokrotnego użytku, a co najważniejsze nie szkodzą środowisku.
Zapasy na zimę robię sama, ponieważ domowe przetwory są tańsze od przetworów ze sklepowych półek. Nie są to jakieś olbrzymie ilości, ale zawsze coś swojego mam w domowej spiżarni. Jaka to rozkosz zjeść kawałek mięsiwa lub dobrą wędlinę z dodatkiem domowej przystawki czy herbatę dosładzać domowym sokiem lub owocami w syropie.
W swoim gospodarstwie domowym wybieram gaz, ponieważ taniej jest gotować na gazie niż na indukcji. Moim zdaniem potrawy gotowane na indukcji inaczej smakują.
Korzystam z szybkowaru – przygotowywanie w nim potraw oszczędza czas i energię, warzywa gotuję na parze.
Nie kupuję fabrycznych słodyczy. Ciasta i inne słodkości piekę sama na blasze wyścielonej matą silikonową lub wysmarowanej tłuszczem i wysypanej mąką lub bułką tartą. Unikam papieru do pieczenia, ponieważ jest drogi.
Niezużyte pieczywo mrożę lub suszę, następnie rozdrabniam w blenderze po czym wykorzystuję do panierek. Dzięki temu oszczędzam na kupnie gotowej bułki tartej.
Sypaną, liściastą herbatę parzę w praktycznej zaparzarce z tłokiem, jest jej wtedy więcej, ma odpowiednią moc i głęboki smak.
Korzystam z dobrodziejstw tyflosprzętu. Kupuję gumowe skarpetniki, zajmują mało miejsca, skarpetki nie rozłączają się w praniu. Baterie zastępuję akumulatorkami, audioetykietki przylepiam na pokrywkach pojemników lub słoików, dzięki temu wymieniam tylko słoiki.
Chemicznych środków czystości używam w sytuacjach trudnych, częściej zamieniam je na sodę, ocet spirytusowy, sól kuchenną, kwasek cytrynowy, boraks. Boraks likwiduje wyziewy z sanitariatów, wybiela je i nie truje środowiska. Hydraulicy zalecają, by raz na miesiąc do odpływu wlać nieco płynu do naczyń i zalać wrzątkiem. Zapobiegnie to zatkaniu rur, natomiast chemicznych środków do udrażniania rur należy używać w ostateczności.
Oboje z mężem wykonujemy drobne naprawy przy pomocy prostych narzędzi.
Przed wyjściem z domu zakręcam wszystkie zawory, by uniknąć przykrych niespodzianek.
Nałogi obciążają budżet rodziny. Gdy w domu nie mieszka palacz
nie musimy nadmiernie wietrzyć pomieszczeń, co chroni dom przed utratą ciepła. Dodatkowo nie występuje zagrożenie zaprószenia ognia. Czteroosobowa rodzina wypala ok. 600 zł na osobę miesięcznie, gdy paczka papierosów kosztuje 20 zł. Jeżeli ktoś wydaje 12 zł na 4 piwa dziennie, wówczas miesięczny koszt to 360 zł, a za butelkę wódki w cenie 25 zł dziennie, poniesiony koszt na miesiąc to 750 zł. Te dane zmieniają się zależnie od długości miesiąca.
Ubezpieczam mieszkanie oraz sprzęt rehabilitacyjny. Jest zbyt kosztowny, by o niego nie dbać. W razie wypadku losowego, jak pożar, kradzież czy powódź, zawsze zwrócą się jakieś koszty.
Są sytuacje, w których firmy ubezpieczeniowe niechętnie wypłacają należne odszkodowania za poniesione straty, tłumacząc się własnymi prawami, a to już kolejne koszty, gdy trzeba upominać się o swoje przy pomocy prawników.
Takich trików można by wyliczać w nieskończoność.
Gdy wszystko się zsumuje, nieźle zaoszczędzimy. To ważne, ponieważ my niewidomi, jesteśmy zbyt biedni, by żyć rozrzutnie.
Dodatkowo dzięki oszczędnościom unikniemy kredytów, na które namawiają nas banki, gdy zechcemy wyremontować mieszkanie, jechać na wakacje czy zakupić dobry sprzęt albo skorzystać z prywatnych zabiegów stomatologicznych, wykonania badań na cito, zakupu drogich leków, a przede wszystkim lepiej zjeść.
W razie nieszczęścia, o które nietrudno, dziura w budżecie się zmniejszy.
&&
&&
Małgorzata Gruszka
Koniec życia jest wiadomy i nieuchronny. Zdając sobie z tego sprawę, myślimy czasem o nim i wyobrażamy sobie, jak będzie wyglądał. Myślimy, wyobrażamy sobie, ale rzadko kiedy zakładamy osobisty wpływ na to, jak i kiedy nastąpi… Na prośbę jednej z Czytelniczek, październikowy Poradnik psychologa
poświęcony jest planowaniu osobistego zakończenia życia, czyli myślom samobójczym.
Wola życia
W każdym z nas istnieje wola życia, nazywana też instynktem samozachowawczym. Życie jest wszystkim, co mamy, dlatego staramy się unikać sytuacji zagrażających mu, a gdy już się zdarzą, robimy wszystko, żeby je zachować. Wola życia skłania ludzi do działań, które w sytuacjach codziennych wydają się wręcz niewykonalne. Chcąc żyć, potrafią przetrwać w ekstremalnych warunkach panujących na ziemi i pod ziemią. Znane są liczne przykłady długotrwałego przebywania, prób ratowania się i czekania na pomoc ludzi, którzy – w wyniku różnych zdarzeń losowych – znaleźli się w odciętych od świata szybach kopalnianych, w zatopionych jaskiniach, w niedostępnych górach lub w dżungli, pod gruzami zniszczonych miast, w strefach konfliktów zbrojnych, w miejscach objętych pożarem lub powodzią… Wszędzie tam wola życia zwycięża. Dlaczego więc niektórym przychodzi do głowy, że nie chcą żyć? Na dodatek, przychodzi wtedy, gdy mogą kontynuować życie, bo nic mu nie zagraża…?
Wola nieżycia
Wola nieżycia, czyli myślenie o tym, że lepiej by było, gdyby nastąpił jego koniec, pojawia się wtedy, gdy doświadczane cierpienie wykracza ponad to, co jesteśmy w stanie znieść i nie ma nadziei na to, że kiedykolwiek się skończy. W opisanych wyżej sytuacjach ekstremalnych wolę życia podtrzymuje wizja końca koszmaru, a więc nadzieja na ratunek i powrót do normalności, która – choć niedoskonała – daje wiele momentów zadowolenia i powodów do radości. Wola nieżycia jest konsekwencją poczucia, że owa normalność nie niesie ze sobą nic oprócz cierpienia, lub że cierpienie, które teraz stało się naszym udziałem, można uśmierzyć tylko w jeden sposób – kończąc życie.
Skąd biorą się myśli samobójcze?
Myśli samobójcze, czyli pragnienie zakończenia życia wywołane doświadczanym cierpieniem, kojarzone są głównie z zaburzeniem psychicznym, jakim jest depresja. W zaburzeniu tym dominuje cierpienie wywołane znacznie obniżonym nastrojem, dojmującym smutkiem, brakiem nadziei i energii do działania. Przyczyną tych objawów są nieprawidłowości w zakresie funkcjonowania układu nerwowego, na które nie mamy żadnego wpływu. Można łagodzić je lub eliminować przy pomocy odpowiednio dobranych leków, które poprawiają samopoczucie.
Myśli o końcu życia jako jedynym sposobie na niedoświadczanie cierpienia, wywołanego osobistymi problemami, mogą pojawiać się również w trudnych momentach życiowych, takich jak zawód miłosny, rozstanie, strata bliskiej osoby, utrata pracy, rozwód itd. Przyczyną tych myśli jest wówczas nagły kryzys wywołany określoną sytuacją, z której nie widzi się innego wyjścia poza tym jednym…
Pomysł na to, żeby zakończyć życie, bywa też skutkiem długotrwałego poczucia izolacji i braku akceptacji ze strony otoczenia. Do tego, żeby chcieć żyć, potrzebujemy poczucia, że są ludzie, którzy rozumieją nas i akceptują takimi jakimi jesteśmy: z naszym wiekiem, wyglądem, ograniczeniami, stosunkiem do religii, orientacją seksualną itp.
Jak dotąd naukowcom nie udało się dokładnie wyjaśnić, skąd biorą się myśli samobójcze. Przyczyny ich są bardzo różne i w różny sposób próbuje się pomagać ludziom, którzy ich doświadczają.
Radzenie sobie z myślami samobójczymi
Radzenie sobie z myślami samobójczymi nie jest łatwe, ponieważ pojawiają się one samoistnie; bywają intensywne i natrętne. Myśli o tym, że nie chce się już żyć, są zazwyczaj przykre. Osoby doświadczające ich mają świadomość, że pod tym względem różnią się od ludzi, którzy po prostu żyją i uważają to za naturalny stan rzeczy. Nierzadko nasila to poczucie bycia innym i nierozumianym. Pomoc osobom borykającym się z myślami samobójczymi polega na eliminowaniu tych myśli, minimalizowaniu lub akceptowaniu. To ostatnie ma miejsce w przypadku osób, u których myśli samobójcze nie redukują się pod wpływem farmakologii i terapii, a ponadto mają charakter nawracający; pojawiają się co jakiś czas, bez wyraźnej przyczyny, po czym mijają.
Profesjonalna pomoc w radzeniu sobie z myślami o samobójstwie polega najczęściej na stosowaniu odpowiednich leków i psychoterapii. Środkami farmakologicznymi są tu leki antydepresyjne regulujące pracę układu nerwowego w zakresie wytwarzania i przekazywania substancji chemicznych zwanych neuroprzekaźnikami, od których zależy nasze samopoczucie, w szczególności nastrój i energia. Leki tego typu nie uzależniają i powinny być dobrane tak, by poprawiały samopoczucie i funkcjonowanie. Działania terapeutyczne kierowane do osób mających myśli samobójcze to: psychoterapia grupowa, psychoterapia indywidualna i grupy wsparcia. Pomoc taką można znaleźć w państwowych poradniach zdrowia psychicznego i w prywatnych placówkach oferujących pomoc psychiatryczną i psychologiczną.
Czego potrzebuje osoba mająca myśli samobójcze?
Osoba doświadczająca myśli samobójczych potrzebuje przede wszystkim tego, czego większość z nas bardzo się boi, a mianowicie poważnej i otwartej rozmowy o trapiących ją myślach. Fakt, iż ktoś myśli o tym, że chce się zabić i jeszcze o tym mówi, budzi naturalny lęk u osób, którym coś takiego w ogóle nie przychodzi do głowy. Życie to przecież najwyższa wartość i działanie przeciwko niemu odbierane jest jako coś bardzo dziwnego lub złego. Osoby mające myśli samobójcze nie są przeciwko życiu jako takiemu. Myślą o zakończeniu własnego życia, bo z ich perspektywy w danym momencie jest to jedyny pomysł na koniec cierpienia, które bez tego nigdy się nie skończy.
Ważne!
Fakt, że ktoś ujawnia myśli samobójcze i dzieli się nimi z innymi, jest pozytywny!
Pozytywny, ponieważ oznacza, że nie podjął jeszcze ostatecznej decyzji. Gdyby ją podjął, zrealizowałby ją bez mówienia o tym komukolwiek.
Informowanie o myślach samobójczych oznacza, że ktoś, kto je ma, nie jest pewny, czy to najlepsze wyjście z sytuacji i prosi nas o pomoc w rozważeniu tego pomysłu!
Jak reagować na takie informacje?
W sytuacji, gdy ktoś mówi o chęci odebrania sobie życia, mamy prawo się bać i nie wiedzieć co zrobić.
Poważnym i otwartym podejściem do problemu jest powiedzenie drugiej osobie, że widzimy jej problem, nie wiemy jak jej pomóc, ale pomożemy jej znaleźć kogoś, kto wie co zrobić. Pomożemy, bo widzimy, że cierpi, traktujemy to poważnie i z szacunkiem, a przede wszystkim chcemy, żeby ta osoba poczuła się lepiej.
Pomoc w znalezieniu profesjonalnej pomocy jest już pomocą!
Czego nie robić?
Z perspektywy osoby, która chce żyć, czujemy naturalną chęć popchnięcia kogoś, kto mówi, że żyć nie chce, w kierunku, który sami uważamy za właściwy. W tym celu mamy chęć i pokusę powiedzieć, by przestał gadać głupoty; by wziął się w garść; by zastanowił się nad sobą; by zobaczył, że życie jest piękne; by przestał się rozczulać itd. Niestety, te naturalne i działające w tzw. dołach rady nie tylko nie eliminują myśli samobójczych, ale mogą je nasilać. Mogą je nasilać, zwiększając u kogoś poczucie bycia nienormalnym, słabym i nieprzystosowanym do życia, a przede wszystkim samotnym, nieakceptowanym i nierozumianym.
&&
&&
Tomasz Matczak
Matematyka, brrrrrr! Nie będę ukrywał, że nie jest to moja ulubiona dziedzina. Zawiłości funkcji trygonometrycznych, logarytmów, macierzy, ułamków czy całek zadziwiały mnie i przerastały od zawsze. Pamiętam jeden żart, który można nazwać matematyczno-językowym:
– Co to jest różniczka?
– To wyniczek odejmowanka!
Sympatyczna gra słowna, polegająca na zbieżności fonetycznej zdrobnienia rzeczownika różnica
i pojęcia matematycznego, nieodmiennie wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Nie będę się jednak zajmował tak skomplikowanymi działaniami jak różniczki czy choćby cosinusy. Sięgnę do samych podstaw matematyki, a więc tam, gdzie czuję się w miarę pewnie, a jeśli dodam, że będą to nie matematyczne a językowe rozważania, to od razu kamień spada mi z serca. Wszak piszę w ramach cyklu Z polszczyzną za pan brat
, a nie Z matematyką za pan brat
!
Myślę, że przynajmniej część Czytelników zastanawiała się nad różnicą między rzeczownikami cyfra
oraz liczba
. Nierzadko słyszy się dyskusje na ten temat. Zwolennicy jednego nurtu twierdzą, że cyfr jest tylko dziesięć i są to: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 0 a wszystko inne to liczby, a drudzy uważają, że 1 czy 5 lub 9 to także liczby. Kto ma rację? Czy prawda, jak mówi powiedzenie, w tym przypadku także leży po środku?
Nie, sprawa jest zasadniczo prosta, choć oczywiście wzbudza pewne wątpliwości. Cyfra to graficzny znak liczby i rzeczywiście cyfr jest dziesięć. Zostały one wymienione wcześniej. Zwróćmy uwagę, że mówimy tu wyłącznie o cyfrach arabskich, a przecież znane są nam także rzymskie. Te ostatnie to także graficzne znaki, odpowiadające liczbom, np. L to 50, X to 10 a C to 100. Konia z rzędem temu, kto odpowie na pytanie, jakim znakiem Rzymianie oznaczali zero? Oczywiście nie ma niczego takiego, ponieważ nie posługiwali się oni w zapisie tą cyfrą. Wspominam o zapisie rzymskim, aby zastosować analogię, by łatwiej było zrozumieć, na czym polega różnica między cyfrą a liczbą. Nikt raczej nie pyta: C to, litera czy liczba? Choć w zależności od kontekstu użycia ten graficzny znak może być jednym i drugim. Po prostu ten niuans jest natychmiast wychwytywany. Nieco inaczej rzecz się ma z cyframi arabskimi, ale mam nadzieję, że przykład oznaczeń rzymskich skierował już nasze myśli na właściwe tory. Znak 1 może bowiem być zarówno cyfrą, jak i liczbą, a to, czym jest, wynika z kontekstu. Cyfry arabskie to graficzne znaki oznaczające liczby i służące do ich zapisywania. Na zegarku znak 2 oznacza godzinę drugą, ale w zapisie matematycznym: 1 + 1 = 2 oznacza liczbę 2. Tak samo znak 1 w tym zapisie oznacza liczbę. Oczywiście w zapisie matematycznym liczby są jednocześnie cyframi, bo jakoś trzeba je zapisać. W alfabecie Braille’a jest jeszcze inaczej, bo tam liczby zapisuje się przy pomocy liter i to jest dopiero galimatias, bo litera C może oznaczać cyfrę trzy, ale w zapisie rzymskim będzie oznaczać 100!
Ufffff!
Miało być lekko, łatwo i przyjemnie, a wyszło jak zawsze zawile!
Najwyraźniej matematyka jest bardziej skomplikowana niż potrafię sobie to wyobrazić. Nawet językowe o niej rozważania mogą przyprawić o ból głowy...
Ból głowy zaś to już domena medycyny!
&&
&&
Iwona Zielińska‑Zamora
Jestem świeżo po lekturze powieści Bulterier Samson i ja
Waldemara Borzeszkowskiego. Książka drukiem ukazała się w 2008 roku, ja – co ważne, powieść czytałam w formacie dostępnym na Czytaka. Opisana historia jest tak ciekawa, że pochłonęłam ją tak szybko jak to tylko było możliwe.
Bohater opowieści, Dawid jest (jego własnym zdaniem) życiowym nieudacznikiem. Trochę się z nami droczy, bo może on i nieudacznik, ale z pewnością obdarzony bystrym, przenikliwym umysłem i zapewne właśnie te cechy sprawiają, że nie potrafi dostosować się do jakże niekiedy bzdurnych, a czasem wręcz upokarzających i wszechobecnych mechanizmów współczesnego świata.
Można by powiedzieć, że narrator powieści daje nam lekcje życia w pigułce. On, dobiegający czterdziestki facet, zaledwie po maturze zdanej z wielkim wysiłkiem w szkole wieczorowej, postanowił stać się wolnym człowiekiem. Szczegółowo, z wielką swadą i ogromnym dystansem do samego siebie snuje swoją opowieść: o wielkiej miłości, o jej przykrych konsekwencjach burzliwej namiętności, o nieudanym związku, rozwodzie itp., itd.
Z pozoru historia banalna i jednostkowa. Ale sposób narracji sprawia, że staje się ona nie tylko historią Dawida, bohatera powieści, ale wielu z nas odnajdzie w niej siebie, jeśli nie w całości, to z pewnością niektóre epizody wydadzą się nam – O! jakże znajome.
Napisana pięknym językiem, choć nie wolna od ostrych, nierzadko wulgarnych słów, pikantnych szczegółów z życia erotycznego narodu, ale bez tych ozdobników
byłaby nieprawdziwa, niczym nieprzystająca do naszych realiów.
Jest to również opowieść o przyjaźni, a może nawet miłości i wzajemnym zaufaniu do siebie – Dawida i psa bulika
o wdzięcznym imieniu Samson. Samson niespodziewanie pojawia się w życiu naszego bohatera, co było tego przyczyną – nie zdradzę.
Kilka miesięcy wspólnego życia i zadzierzgnięte więzy przyjaźni radykalnie odmieniły losy, teraz już dwojga bohaterów: Samsona i jego tymczasowego opiekuna. Trudno określić dokładnie od jakiego momentu Samson staje się pełnoprawną osobą dramatu
. Być może od początku nim był? Wszystko co razem przeżyli zdeterminowało ich losy. Zachowanie bulika
, szczegółowo opisane na kartach powieści, sprawiło, że polubiłam tę rasę psów, chociaż nigdy nie kupiłabym psa, bo taką mam zasadę. Przecież tyle jest biednych, porzuconych i czekających w schroniskach! Nasz bohater też nie kupił Samsona, ale w jaki sposób wszedł w posiadanie psa tej rzadkiej i drogiej rasy – tego dowiecie się Państwo po przeczytaniu książki.
Zaskakująca jest pointa powieści, dla mnie trochę naiwna, ale takie są wymogi współczesnej literatury – czytelnicy nie lubią smutnych zakończeń. To wytyczna dla tych, którzy stracili już nadzieję, że uda im się odkleić przylepioną (kiedyś…, tam…) doń etykietkę życiowego nieudacznika – mają ciągle szanse, a paradoksalnie, splot pozornie niekorzystnych przypadków może odmienić ich życie na lepsze i ciekawsze.
Gorąco zachęcam do lektury książki Bulterier Samson i ja
, to pasjonująca, chwilami wzruszająca opowieść, a jednocześnie zmuszająca do zweryfikowania swoich poglądów. Nie wszystko jest w niej czarno-białe, bywają i odcienie szarości, a czasem też błękitu i zieleni, która wiadomo – jest barwą nadziei.
To książka dla tych, którzy zniechęceni niepowodzeniami, utracili wiarę w lepsze jutro, a w konsekwencji przestali walczyć z losem o godne życie. Autor wspiera wszystkich nieudaczników humorem i opisami, czasami wręcz nieprawdopodobnymi, scenek rodzajowych – nie
– a jednak tak
. Głowa do góry, smycz do ręki, na wieczorny spacer, byle do przodu, byle nie poddać się.
&&
Dorota Mindewicz
Jesienne mgły, okwitł róży krzew
i smutne pieśni nuci kwiatom deszcz drobniutki.
Swawolne ptaki umilkły pośród łąk, pośród pól.
Śpią drzewa już, nie ma złotych zórz,
a po niebie płyną zwały szarych chmur…
To nie jest tylko romantyczny opis przyrody. Tak rozpoczyna się nastrojowa pieśń zatytułowana Etiuda
. Historia tej pieśni jest trochę nietypowa. Otóż kompozytor – Stanisław Głowacki opracował na chór mieszany Etiudę E-dur Chopina. Ktoś napisał słowa, ktoś je trochę zmienił i tak utwór fortepianowy zyskał postać pięknej miniatury wokalnej. Posłuchać jej można w wykonaniu Zespołu Kameralnego Signum na stronie internetowej Towarzystwa Muzycznego im. Edwina Kowalika, odwiedzając bibliotekę utworów chóralnych.
Oczywiście biblioteka zawiera nie tylko nagrania, ale także zapisy partytur trzy- i czterogłosowych utworów wokalnych. Służą one zarówno osobom niewidomym jak i widzącym, gdyż prezentowane są w kilku formatach. Ważną kategorię stanowią pieśni na trzy głosy równe, które mogą zainteresować osoby prowadzące chóry dziecięce. Wszystkim polecam kanony, a wśród nich kanon Moniuszki Wlazł kotek na płotek
. Z muzyki kościelnej proponuję natomiast nietrudny kanon Mozarta pt. Ave Maria
. Ostatnio, dzięki dofinansowaniu MKiDN, nasza biblioteka kolejny raz zostanie wzbogacona o nowe, równie ciekawe pozycje. Na koniec 2021 roku będzie obejmowała prawie 1250 utworów.
Obecnie Towarzystwo Muzyczne podjęło pracę nad konwersją brajlowskiego dorobku wydawniczego z systemu DOS na system Windows. W ten sposób zostanie on ocalony od przedawnienia. A dorobek ten obejmuje: nuty na różne instrumenty, podręczniki muzyczne oraz książki do nauki języków obcych: włoskiego i hiszpańskiego, a ponadto zbiory poezji niewidomych autorów i literaturę religijną. Sponsorem tego dużego przedsięwzięcia jest również MKiDN.
Z okazji przypadającej w 2020 roku 250. rocznicy urodzin Ludwiga van Beethovena, dzięki dofinansowaniu przez Fundację PZU, nasze Towarzystwo przygotowało dwutomowy wybór utworów fortepianowych tego kompozytora. Stanowił on będzie pomoc dla niewidomych uczniów szkół muzycznych, ich rodziców i nauczycieli. Myślę, że będzie on przydatny również niewidomym rodzicom i dziadkom mającym w swojej rodzinie widzące dzieci, kształcące się w dziedzinie muzyki. I wreszcie z tych nut skorzystają również dorośli niewidomi pianiści. Oprócz wersji brajlowskiej dostępne są nuty w formie elektronicznej, zapisane w programie Braille Music Editor. Wersję BMML można bez ograniczeń pobrać z witryny Towarzystwa www.idn.org.pl/towmuz z działu Publikacje multimedialne.
Pierwszy tom zawiera łatwe miniatury: tańce, sonatiny, bagatele i wariacje. Kiedy słuchałam tych utworów z komputera, zapisanych w formacie BMML, przypomniałam sobie lata spędzone w krakowskiej szkole muzycznej oraz koleżanki i kolegów grających na fortepianie niektóre z tych uroczych drobiazgów: Menueta G-dur, Sonatinę Es-dur, Dla Elizy
, Rondo C-dur czy drobne utwory na cztery ręce. Natomiast w drugim tomie znalazły się sonaty, a więc kompozycje wymagające już od pianistów większych umiejętności wykonawczych. Nie zabrakło wśród nich słynnej Sonaty Księżycowej
, która powstała w szczególnych okolicznościach.
Był rok 1800. Trzydziestoletni wówczas Beethoven przeżywał dramat szybko postępującej utraty słuchu. W liście do przyjaciela pisał: Od prawie dwóch lat unikam towarzystwa, ponieważ nie mogę zdobyć się na to, by powiedzieć ludziom: jestem głuchy. Gdybym tylko miał inny zawód, potrafiłbym poradzić sobie z moim inwalidztwem
.
Także wtedy poznał i pokochał młodziutką, piękną hrabiankę – Giuliettę Guicciardi. To dla niej skomponował Sonatę cis-moll, określając ją jako Sonata quasi una fantasia
. Pewien romantyczny poeta nazwie ją Sonatą Księżycową
, ponieważ słuchając pierwszej części, zobaczy w wyobraźni odbicie światła księżyca w spokojnej, gładkiej tafli jeziora.
Wróćmy jednak do Beethovena. W miejsce przygnębienia i smutku, spowodowanego chorobą, w jego sercu zagościła radość. Tak pisał o tym do przyjaciela: Dopiero od niedawna czuję się trochę lepiej. Zmianę tę zawdzięczam uroczej dziewczynie, która mnie kocha i którą ja kocham. Po dwóch latach samotności w końcu zaznałem kilku szczęśliwych chwil
.
Kompozytor poprosił rodziców o rękę Giulietty. Jednak spotkał się z kategorycznym sprzeciwem z ich strony. Nie miał przecież odpowiedniej pozycji, majątku ani stałego zatrudnienia. Wkrótce więc państwo Guicciardi wydali córkę za mąż za złotego młodzieńca z własnej sfery. I tak zakończyła się ta smutna historia.
Ostatnią pozycją, którą pragnę zaprezentować, jest obszerny podręcznik do historii muzyki autorstwa Danuty Gwizdalanki. Jego brajlowskie i elektroniczne wydanie zrealizowane zostanie do końca marca 2022 roku dzięki dofinansowaniu przez PFRON. Sądzę, że stanie się on przydatny nie tylko dla uczniów szkół muzycznych, ale także zainteresuje tych wszystkich, którzy lubią zgłębiać dzieje kultury w ogóle. Będzie to fascynująca wędrówka przez wieki od starożytności aż po czasy najnowsze. Czytając tę książkę, będzie można dowiedzieć się na przykład: dlaczego w Izraelu we wspólnej modlitwie w synagodze nie brały udziału kobiety, dlaczego Homer śpiewał swoje eposy zamiast je recytować, dlaczego w średniowieczu uważano teorię muzyki za jedną z czterech nauk matematycznych, kogo miał na myśli Kochanowski pisząc: nie każdy weźmie po Bekwarku lutniej
i co to była Operalnia w Warszawie. Oj, będzie co czytać.
Wszystkie przedstawione tu publikacje, w wersji brajlowskiej, trafią do szkół muzycznych i bibliotek dla niewidomych. Natomiast ich wersja elektroniczna dostępna będzie na witrynie naszego Towarzystwa w dziale Publikacje multimedialne.
Zapraszamy zatem serdecznie do odwiedzania naszej witryny internetowej, bo naprawdę warto: http://idn.org.pl/towmuz/.
&&
Aleksandra Ochmańska
Któż z nas nie spotkałby się chętnie z kimś, kto zna receptę na wszelkie bolączki tego świata? Kto nie chciałby dostać remedium na kłopoty, z którymi przychodzi nam mierzyć się każdego dnia? No właśnie, pytanie wprawdzie retoryczne, ale założę się, że chętnych do spotkania z takim geniuszem by nie brakowało. No cóż, ja niestety go nie znam i podejrzewam, że jednego, cudownego leku na wszystko
jeszcze długo nikt nie sporządzi. Póki co, mogę jedynie polecić specyfik, który sama stosuję od dawna. Jest skuteczny, ale niestety ma również działanie niepożądane, a mianowicie szybko uzależnia… W tym momencie pragnę jednak uspokoić wszystkich zainteresowanych, gdyż tym cudownym medykamentem jest dobra literatura i ewentualne uzależnienie nie wymaga leczenia.
Jeremi Przybora śpiewał, że piosenka jest dobra na wszystko. Być może tak jest, ale moje doświadczenia skłaniają mnie do przekonania, że tylko literatura jest dobra na wszystko. To ona poszerza nam horyzonty i pozwala zdobywać nowe, wcześniej nam nieznane lądy. Słowa otwierają nam drzwi do innego świata, a w cudzych opowieściach możemy odnaleźć kogoś podobnego do nas samych, kogoś z kim chcielibyśmy się utożsamić, a niekiedy zdarza się, że wręcz odnajdujemy siebie. Dla mnie literatura jest w pewnym sensie miejscem
, w którym czuję się bezpiecznie, miejscem, do którego można uciec, w którym czeka wytchnienie i zapomnienie. Tu można czasami znaleźć również podpowiedź, jak rozwikłać codzienne węzełki gordyjskie
.
Oczywiście niekiedy sami autorzy utworów literackich, poprzez pisanie, starają się uporządkować zarówno świat, w którym żyją, jak i własną codzienność. Próbują rozliczać się z przeszłością i z pewnością można powiedzieć, że ich utwory spełniają funkcję terapeutyczną. Ja jednak nie chcę skupiać się w tym tekście na tej funkcji. Uważam bowiem, że, tak naprawdę, ważniejsze dla czytelnika jest to, co pozytywnego dla siebie znajdzie w danym dziele.
Jak już wielokrotnie podkreślałam w swoich felietonach, literatura jest obecna w moim życiu na każdym kroku. W wielu sytuacjach codziennych odnajduję też podobieństwa do utworów literackich i ich bohaterów. A zaczęło się tak jeszcze w dzieciństwie.
Zafascynowała mnie wówczas stworzona przez Astrid Lindgren Pippi Pończoszanka. Wielkim podziwem darzyłam tę wesołą, nieznającą strachu, rudowłosą pieguskę. To ona wnosiła w moje życie dużo radości i pozwalała wierzyć, że skoro Pippi sobie poradziła, to i ja dam sobie ze wszystkim radę.
No, ale to było dawno temu… Obecnie pociechę w trudnych sytuacjach przynosi mi wiersz Wisławy Szymborskiej Nic dwa razy
, a konkretnie słowa:
Czemu ty się, zła godzino,
.
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
Jesteś – a więc musisz minąć.
Miniesz – a więc to jest piękne
Myślę, że każdy, kto czytał ten wiersz, czuje emanującą z niego siłę i wie, dlaczego tak często chętnie go cytuję.
Patrząc na otaczającą mnie rzeczywistość, często mam również asocjacje z Przemianą
F. Kafki. Tak łatwo bowiem wczuć się w sytuację bohatera tego utworu – Grzegorza Samsy, który pewnego dnia budzi się we własnym łóżku jako robak. Do wielu życiowych sytuacji to podobne, prawda? Jeżeli ktoś jeszcze nie zna tej krótkiej, a jakże wymownej pozycji tego autora, to zachęcam do lektury. A Proces
Kafki? Raz zdarzyło mi się krótką chwilę przebywać w budynku prokuratury. Ciemny, wąski korytarz od razu przywołał wspomnienie Józefa K.
Albo jeszcze inna przygoda. Otóż umówiłam się na spotkanie. Przyszłam za wcześnie, a niebo płakało rzewnymi łzami, kiedy ja stałam przed zamkniętymi drzwiami. Pierwsze skojarzenie? Dramat Wolfganga Borcherta: Pod drzwiami
. Wprawdzie utwór ten przedstawia sylwetkę niemieckiego repatrianta – Beckmanna, który wraca po trzech latach wojennej niewoli i nie potrafi znaleźć swojego miejsca w nowych realiach, a nie tak banalne doświadczenie, jakim jest czekanie na kogoś pod zamkniętymi drzwiami, ale skojarzenie z tytułem dramatu nasunęło się samo.
Myślę, że również ostatni podany przeze mnie przykład panaceum na wszystko
wbrew pozorom nie jest zły. Nie nudziłam się pod drzwiami, bo przypomniałam sobie dzieje Beckmanna, a poza tym, cóż znaczyła moja chwilowa niewygoda wobec tragedii postaci stworzonej przez Borcherta?
Mogłabym mnożyć tych przykładów wiele więcej, ale sądzę, że każdy wielbiciel literatury, podobnie jak ja, ma swoje skojarzenia i doświadczenia. Niewątpliwie warto je nadal zbierać, by w każdej sytuacji móc zmienić coś w swoim życiu. Nawet, gdyby miało to być jedynie pokonanie nudy w czasie deszczu.
&&
Paweł Wrzesień
Współczesny człowiek poszukuje nowych doznań wszędzie, gdzie to możliwe. Nasz gatunek swoją eksploracją objął już najdalsze zakątki kuli ziemskiej i coraz śmielej zapuszcza się również w przestrzeń kosmiczną. Pisarze science fiction przewidywali, że kolejnym stopniem zaawansowania będą podróże w głąb samych siebie, poznawanie coraz dalszych obszarów świadomości bez potrzeby ruszania się z miejsca. To jednak jeszcze przed nami. Póki co, nie mając już nowych obszarów naturalnych do podbicia, ludzkość zwróciła się ku ponownemu poznawaniu tego, co sama kiedyś stworzyła. W ten właśnie sposób powstał urbex, czyli z angielskiego urban exploration
, a po polsku: poznawanie przestrzeni miejskiej
.
Zwiedzać można bardzo wiele miejsc i w różny sposób. Ciekawe dla uprawiających urbex jest to co kiedyś służyło człowiekowi, a później, z pewnych przyczyn zostało opuszczone. Bardzo często takie miejsca otacza atmosfera tajemniczości i grozy, a jedynie nieliczni są świadomi dawnego przeznaczenia obiektów. Przykłady popularnych budynków w tego rodzaju turystyce to zabudowania po dawnych szpitalach, sanatoriach, blokach mieszkalnych czy bazach wojskowych. Zwiedzać można oczywiście osobiście, choć nie zawsze jest to bezpieczne. Pamiętajmy, że w nieużywanych od lat pomieszczeniach ryzyko mogą stanowić choćby zapadające się podłogi, odrywające się tynki czy uszkodzone stropy, rozbite szkło lub nawet utleniający się azbest. Nie każdy musi jednak piąć się w górę po spróchniałych schodach lub zaglądać do mrocznych podziemi. Nie polecam tego szczególnie osobom niepełnosprawnym. Samodzielnie natomiast możemy poznawać zakątki będące ciągle w użyciu, ale niedostępne na co dzień dla oczu osób postronnych, jak choćby podziemia miejskie, np. w Lublinie czy lokomotywownie kolejowe. Te ostatnie od czasu do czasu organizują dni otwarte dla chętnych zwiedzających. Taki urbex nie wiąże się z ryzykiem, a także daje nam przyjemność odkrywania nieznanego.
Równie ciekawą formą uprawiania urbexu jest poszukiwanie informacji o historii konkretnego miejsca, rozmowy ze starszymi mieszkańcami okolicy, wizyty w bibliotekach czy szperanie w Internecie. Nierzadko możemy w ten sposób poczuć żyłkę detektywa przeszłości i poznać fascynującą historię, którą następnie podzielimy się z innymi. Pragnąc osobistych doznań, możemy wybrać się w pobliże odkrywanego przez nas miejsca, poczuć jego atmosferę i wyobrazić sobie, co też działo się tam przed laty, gdy tętniło jeszcze życiem. Tego typu lokalizacji jest na naszych mapach bardzo dużo.
Pragnę podzielić się krótką historią urbexowego miejsca, które sprawiło, że biegnący szybko czas na jeden moment odwrócił dla mnie swój bieg.
Część osób z dysfunkcją wzroku pamięta zapewne sanatorium dla dzieci w Nowym Czarnowie, w okolicach Szczecina. Sanatorium miało swój oddział okulistyczny i wypoczywającym tam najmłodszym oferowało zabiegi usprawniające widzenie i wzmacniające oczy. Byłem jego pensjonariuszem latem 1992 roku i mimo upływu niemalże trzech dekad pamiętam długie piętrowe budynki otoczone zielenią, a także majaczący w oddali komin elektrowni Dolna Odra. W czasie wolnym od zabiegów rehabilitacyjnych organizowano nam zajęcia na powietrzu lub w świetlicy. Pamiętam także, że podopieczni ośrodka mieli sporo swobody w czasie wolnym, co nie zawsze kończyło się pozytywnie. Sanatorium dysponowało nawet własną pływalnią, z której jednak nie było mi dane skorzystać.
Po powrocie z turnusu pozostały wspomnienia zacierające się z czasem. Niedawno, z pewnym trudem, przypomniałem sobie nazwę miejscowości, w której spędziłem lato. Rozpocząłem zbieranie informacji, których nie ma zresztą wiele. Okazało się, że sanatorium już nie istnieje. Przyczyną zakończenia działalności był właśnie widoczny z terenu ośrodka komin elektrowni. Przepisy, które Polska przyjęła, aspirując do członkostwa w Unii Europejskiej, zabraniają tworzenia jednostek leczniczych w tak bliskim sąsiedztwie obiektów emitujących szkodliwe substancje do atmosfery. W czasach PRL, gdy powstał ośrodek, nie stanowiło to problemu. Trudno określić dokładnie, kiedy zamknięto Nowe Czarnowo – ponoć na początku obecnego stulecia funkcjonowała jeszcze część oddziałów. Po wyprowadzce wszystkich pensjonariuszy sanatorium nie otrzymało nowego przeznaczenia. Część budynków była wynajmowana podmiotom gospodarczym, lecz sąsiedztwo innych, które z upływem lat ulegały dewastacji, odstraszyło w końcu najemców. Co ciekawe, z Nowego Czarnowa wywieziono jedynie część wyposażenia, pozostawiając wiele rzeczy, szczególnie w podziemiach ośrodka. W serwisie YouTube można obejrzeć nagrania dokonane przez śmiałków, którzy zapuścili się do wnętrza budynków. Poza wybitymi szybami, graffiti na ścianach i śmieciami na podłogach znaleźli liczne pozostałości po dawnych mieszkańcach. Niesamowita cisza i klimat miejsca spowodowały, że nawet imię i data wypisane na ścianie zapewne przez dziecko, które przebywało tam swego czasu na turnusie, nabierały nowego znaczenia. Pracująca intensywnie wyobraźnia podsuwała skojarzenia scen rodem z horrorów o dzieciakach przetrzymywanych w tajnych ośrodkach medycznych, na których dokonywane są nielegalne eksperymenty.
Eksploratorzy zapuścili się również do piwnic jednego z budynków, i przechodząc wzdłuż kolejnych pomieszczeń, przy dźwięku chrzęszczącego pod nogami gruzu odnajdywali pozostałości zabawek, mebli, a nawet stare dokumenty, których nie zabrano podczas likwidacji placówki. Były tam choćby spisy żywności zamawianej przez ośrodek oraz menu stołówki z rozpisaną ilością posiłków różnych kategorii. Ogromne wrażenie wywołało pomieszczenie nieczynnego basenu, uderzające w oczy nagłą jasnością, tuż po wyjściu z ciemnego korytarza. Górna część jednego z budynków ukazywała natomiast wypaloną wyrwę jako pamiątkę pożaru, który wybuchł tam kilka lat temu na skutek zaprószenia ognia.
Niewątpliwie Nowe Czarnowo w obecnej formie jest skazane na zagładę. Porzucone przed dwiema dekadami zabudowania zapewne już teraz nadają się tylko do rozbiórki, której w przyszłości dokona kolejny gospodarz terenu. Czy jednak dawni pensjonariusze, którzy pamiętają pobyt w ośrodku, nie poczują łzy w oku i nuty nostalgii w sercu, czytając o jego losach?
Mam nadzieję, że będzie to szansa, aby choć na chwilę powrócić do tamtych dni z dzieciństwa, przeżytych w Nowym Czarnowie przygód i nawiązanych wówczas znajomości.
Po poznaniu historii sanatorium odnotowałem już kilka podobnych, odkrytych na nowo miejsc. Myślę, że dzięki nim ojczysty kraj stał się dla mnie jeszcze ciekawszy. Przecież historia to nie tylko piękne, monumentalne zabytki odwiedzane corocznie przez tysiące turystów, ale także ślady codziennego życia zwykłych ludzi, które powoli znikają z naszych map.
Zachęcam Czytelników do bezpiecznego i legalnego uprawiania urbexu i umacniania w sobie tej ciekawości dawnych miejsc i ludzi, która jest świetnym podłożem do wzrostu lokalnego patriotyzmu.
&&
Izabela Szcześniak
Pragnę polecić wszystkim Czytelnikom książkę Janiny Konarskiej pt. Dwór na wulkanie. Pamiętnik ziemianki z przełomu epok 1885–1920
.
Janina z Fuldów Konarska urodziła się w 1870 roku, była radomianką. Pochodziła z bogatej rodziny. Janeczka lubiła tańczyć, podróżować, chodzić do teatru, oglądać dzieła sztuki w muzeach w Polsce i za granicą. Pragnęła zamieszkać na wsi. To marzenie spełniło się w późniejszych latach.
Janeczka w wieku 15 lat zaczęła pisać pamiętnik. Barwnie opisywała w nim swoje przemyślenia i przeżycia. Chociaż była jedynaczką i niczego jej nie brakowało, to odznaczała się wrażliwością. Dzięki swojej matce poznała Wandzię Poklepską-Kozieł. Między dziewczętami nawiązała się wielka przyjaźń. Wanda wraz z rodziną mieszkała na wsi w Mniszkowie. Janina często odwiedzała przyjaciółkę.
W 1908 roku Janeczka wyszła za mąż za Maksymiliana Konarskiego. Wraz z mężem zamieszkała we wsi Kluczewsko, w której przyszły na świat dzieci. Janina przeżyła I wojnę światową. Doczekała się odzyskania przez Polskę niepodległości w 1918 roku. Pisanie pamiętnika przerwała w 1920 roku.
Bardzo poruszyły me serce mądre przemyślenia autorki książki dotyczące narzeczeństwa i małżeństwa, które są przesłaniem dla dziewcząt i kobiet w czasach współczesnych.
Pamiętniki Janiny Konarskiej to wartościowa pozycja książkowa. Przeczytajcie sami!
Polecam, Janina Konarska Dwór na wulkanie. Pamiętnik ziemianki z przełomu epok 1885–1920
. Czyta Bożena Furczyk. Książka dostępna w formacie Czytak i Daisy.
&&
&&
Jadwiga Stańczakowa urodziła się 1919 roku w Warszawie. Zadebiutowała w roku 1979 tomikiem wierszy Niewidoma
. Od tego czasu opublikowała zbiory poetyckie: Magia niewidzenia
(1984), Depresje i wróżby
(1984), Na żywo
(1987) oraz tomy krótkich opowiadań: Ślepak
(1982) i Przejścia
(1986). Cennym walorem jej prozy jest oszczędna, potoczna narracja i umiejętność utrwalania tego, co najbardziej ulotne, a co stanowi smak czasu, smak przeszłości.
&&
Jadwiga Stańczakowa
&&
W ostatnich latach zaczęłam uciekać od imienin do Obór. Któregoś roku piętnastego października przyjechała do mnie cała rodzina. Poszliśmy wszyscy karmić trawą cielęta. Spacerowaliśmy po szeleszczących liściach w parku nad stawem.
W tym roku dwa dni przed terminem zapowiedziałam moim:
– No, to sobie we wtorek wypijemy po kieliszku.
Nie przejmowałam się. Kryzys od wielu rzeczy zwalnia. Pan Florian miał przynieść ciasto.
Po południu Stefan zaczął majstrować – reperować swoje górne światło, nieczynne co najmniej od roku. Swoje naprawił. Ale wysiadło u mnie.
Przyszedł pan Florian z sernikiem i dwiema rolkami papieru toaletowego zamiast kwiatów. Posadziłam go w pokoju Stefana.
Dzwonek. Moja siostrzenica Marylka. Zabiera się do robienia kanapek z kartkową kiełbasą. W mig się z tym uporała. Przybrała kanapki jajkiem, pomidorami, podlała keczupem.
Dzwonek. Ania, Tomek i Justyna.
– Głodni jesteśmy!
– Głodni!
– O, wspaniale – Ania rozpromieniona na widok kanapek.
– Mogę ci podarować mydło hiacyntowe – proponuje Tomek – dostałem od reżysera Z. Chcesz?
– No pewnie – ucieszyłam się. – Wiecie, Chuda Zosia przyniosła mi za papierosy torbę cukierków. A Aldona z rozpędu, ponieważ akurat były w sklepie, kupiła podkolanówki. Zapomniała, że nie nosi.
Ania chichocze.
– Pani Aldona w podkolanówkach!
– A przed sklepem jakaś kobieta zaraz zamieniła się z nią – te podkolanówki na szampon.
Stefan wnosi do telewizorowego świecznik z korzenia Ani roboty. Świece się palą. Ale obrus trudno znaleźć w zakamarkach segmentów. Więc uroczystość na ceracie.
Pan Florian co rusz cichutko się wymyka i schodzi na parter do elektrotechnika Drzazgi, żeby nam zreperował światło. Przy kartkowej wiśniówce rozmowa toczy się na temat pralki.
Ważne wydarzenie. Tydzień temu Ania włączyła się do kolejki przed sklepem z pralkami. Została zapisana na listę jako setna. Wyznaczono jej dyżur następnego dnia od ósmej wieczorem do dwunastej.
Przy tym odstawaniu pralki Ania się bardzo zaziębiła. Następnego dnia pojechała do Torunia na konferencję na temat pisarzy emigracyjnych. Najpierw była straszliwie śpiąca i zasnęła w pierwszym rzędzie. A potem tak ją bolało gardło, że w ogóle nie mogła mówić. Teraz jest uszczęśliwiona, bo udało jej się wpłacić pierwszą ratę na tę pralkę.
Profesor Tatarkiewicz na pewno miał rację. Ubogie narody nie są o wiele mniej szczęśliwe od bogatych. Mają swoje radości.
Pana Drzazgi wciąż nie ma, świece się kończą. Goście szykują się do wyjścia. Stefan przenosi świecznik do przedpokoju.
– To były bogate imieniny – mówi Marylka.
&&
Kasia M., studentka psychiatrii, w czasie moich depresji w latach siedemdziesiątych zaopiekowała się mną społecznie. Parę razy w tygodniu dreptałyśmy po skwerku koło kościoła Świętej Barbary albo spacerowałyśmy w kwadrat – Hoża, Emilii Plater, Wspólna, Poznańska. Kasia była łagodna. Przynosiła mi ulgę. Szłam uczepiona jej ramienia. Opowiadałam o swoich przeżyciach.
– Ale ty mnie nie opuścisz, Kasiu – prosiłam.
– Na pewno pani nie opuszczę – odpowiadała cichym głosem.
Potem zaprzyjaźniłyśmy się.
Ania i Tadek mieszkali wtedy na Chłodnej. Latem wyjechali z Justyną. A Kasia ze swoją przyjaciółką Iwoną zamieszkały u nich i opiekowały się kotem.
Pamiętam popołudnie, które spędziłam tam z dziewczętami. Byłyśmy w świetnych humorach. Śmiałyśmy się z byle czego. Trudno mi było uwierzyć, że wiosną miałam depresję. Kot kręcił się leniwie. Iwona chwaliła się, że on jest dla niej łaskawy.
– Nie mów tego Mironowi – prosiłam. – Bo Miron ciągle biega. A kot za nim i gryzie go w łydki.
Po chwili zjawił się Miron, rozradowany, z kwiatami, z ciastkami. Iwona natychmiast się wygadała.
– To niemożliwe! – zawołał.
A kot, jakby chciał naprawić sytuację, zaczął ocierać się o jego nogi.
– No, widzicie, dziewczyny – ucieszył się Miron – on się widocznie zmienił.
Wyjechałam wtedy ze Stachą do Śródborowa. Kasia odwiedziła mnie tam z Iwoną. Stacha zaprowadziła nas do Pogorzeli nad strumyk. Świat lśnił po deszczu. Szłam sama z białą laską skrajem brzozowego lasu. Dziewczęta zbierały kwiaty, chichotały.
Tego samego lata byłam jeszcze ze Stachą w Kazimierzu. Kasia przyjechała po nas. Wybrałam się z nią na daleki spacer przez pola, łąki i wąwozy. Pachniało siano. Cykały świerszcze.
– Kiedy skończę studia – powiedziała Kasia – wybieram się za mąż. Ale to nie będzie miało wpływu na naszą przyjaźń.
– Mam nadzieję – odpowiedziałam niepewnie.
I rzeczywiście Kasia wyszła za mąż po skończeniu studiów. W pierwszym okresie zwierzała mi się ze swoich przeżyć. Ale zjawiała się u mnie coraz rzadziej i rzadko telefonowała. Potem, po bardzo długiej przerwie, dostałam od niej kartę z Pragi. Opisywała swój pobyt w Czechosłowacji i obiecywała, że po powrocie do Warszawy zadzwoni. Ale się nie odezwała.
Mąż Kasi, alpinista, wybierał się do Indii na wysokogórską wyprawę. Kasia miała z nim pojechać. Marzyła o tym. Nie wiem, czy jej marzenie się spełniło. I w ogóle, co ja o niej wiem? O pani doktor Katarzynie G.? Nie znam jej. A Kasia-dziewczyna zniknęła.
&&
Kiedy zaczęłam pracować w Radio w Gdańsku, nie istniała jeszcze radiostacja. Miałam więc dużo wolnego czasu. Któregoś dnia wybrałam się z koleżanką do Brzeźna na plażę. Pamiętam, że ta koleżanka miała zielone oczy i nazywała się Marzena. To imię usposabiało mnie do niej przychylnie. Czytałam jako dziecko w Moim Pisemku
opowiadanie o pięknej Marzence.
Do Brzeźna jechało się tramwajem. Na pętli obok przystanku znajdował się porośnięty rzęsą stawek. Drewniane szatnie na plaży były puste. Dął zimny wiatr. Nie rozbierałyśmy się. Zdjęłyśmy tylko pantofle i ruszyłyśmy wzdłuż brzegu w stronę Jelitkowa.
Są takie momenty, kiedy czujemy potrzebę zwierzeń i zwierzamy się komuś przypadkowemu.
Zaczęłam opowiadać Marzenie o moich okupacyjnych przeżyciach. Szła obok mnie i słuchała w milczeniu. Wiatr unosił drobiny piasku. Kłuły nas w twarze. Na plaży stał opustoszały kosz. Usiadłyśmy w nim. Marzena zapaliła papierosa.
– Wie pani – powiedziała – ja też miałam jedno trudne przeżycie. Mieszkaliśmy na Pradze. Mój ojciec prowadził skład węgla. Przed wojną mój brat, Marek, miał w gimnazjum ulubionego nauczyciela polonistę, Jakuba Krakowskiego. Pan Jakub był samotny. Mieszkał w starym domu z piecami, kupował u nas węgiel. W czasie okupacji, kiedy Żydzi mieli przenieść się do getta, Marek był zrozpaczony. Męczył ojca, żeby pomógł panu Jakubowi. Ojciec wzruszył ramionami: Co ja mogę na to poradzić?
Ale któregoś dnia powiedział: Może się coś da zrobić
. Włożył płaszcz i czapkę i wyszedł z domu. Nie było go długo. Ściemniało się. Kiedy przyszedł, zamknął się z matką w sypialni. Rozmawiali przez pewien czas, potem nas tam poprosili. Dowiedzieliśmy się, że ojciec przyjmuje nowego pracownika, Heńka Gołębia, który zamieszka nad składem na pięterku. Zrozumieliśmy, że prawdziwe nazwisko pana Jakuba musi być zapomniane. Niepokoił nas fakt, że pan Jakub miał wygląd semicki. Ale kiedy zobaczyliśmy go po kilku dniach w składzie, stanęliśmy zdumieni. Brudny drelich, twarz i ręce umorusane węglem stanowiły świetną maskę. Po składzie kręcił się węglarz, po prostu węglarz. Pomagał wyładowywać i załadowywać węgiel. Do klientów ojciec go nie posyłał. Wieczorami na pięterku, przy karbidowej lampie, pan Jakub wykładał nam polską literaturę. Tak nas w niej rozmiłował, że obydwoje poszliśmy na polonistykę.
– A czy nie było żadnych kłopotów? – zapytałam.
– Były ciężkie przeżycia. Niektóre pamiętam, bo akurat znalazłam się w składzie. Kiedyś wpadli gestapowcy, kogoś szukali. Pan Jakub stanął na rozkraczonych nogach, rozdziawił usta i gapił się na nich z tępym wyrazem twarzy. Jeden z gestapowców chwycił pejcz, trzasnął go po plecach i wrzasnął: Geh weg, Du dummes Schwein!
Pan Jakub wolnym krokiem skierował się w stronę drzwi i wyszedł na podwórze. Innym razem zjawili się w składzie dwaj granatowi policjanci ze Śródmieścia. Byli bardzo niebezpieczni. Poznawali Żydów o wiele łatwiej niż Niemcy. Skład mieścił się w starej ruderze. Na podwórzu był ustęp. Policjanci stali koło tego ustępu, rozmawiali i palili papierosy. Pan Jakub przeszedł koło nich powoli i wszedł do środka. Nie zainteresowali się nim. Miał i inne przygody. Ale już ich nie pamiętam.
– I przeżył okupację? – zapytałam.
– Tak. Spotkałam go jesienią w Lublinie. Mówił, że kiedy widzi furę z węglem, ma ochotę natychmiast zabrać się do jej wyładowywania.
Wiatr ustał. Niebo było perłowe. Morze wyglądało jak łąka, po której śmigają stada owieczek. Marzena rzuciła niedopałek w piach i zagrzebała go nogą.
– Przeżyłyśmy straszne czasy – powiedziała – a teraz przeżywamy czasy dziwne. Niech pani spojrzy – zupełnie pusto, jakbyśmy były same na świecie. Czy tu się kiedyś zaludni?
Źródło: Jadwiga Stańczakowa, Boicie się czarnego ptaka?, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1989
&&
&&
Krystyna Skiera
Pani Zofia Krzemkowska to nauczycielka z wieloletnim stażem. Chciałam o niej napisać na łamach Sześciopunktu
. Przedstawić jej drogę pracy i życia. Dla jednych będzie to przypomnienie sylwetki i działań pani Zofii, a dla innych zapoznanie się z jej pracą pedagogiczną i działalnością społeczną.
Pani Krzemkowska jest osobą niewidomą od dzieciństwa. Studiowała historię, a praktyki studenckie odbyła w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym dla Dzieci Niewidomych w Bydgoszczy przy ul. Krasińskiego 10 i w tej szkole rozpoczęła pracę ok. r. 1963. Wówczas, jako uczennica czwartej klasy, miałam z nią pierwszy kontakt. Uczyła naszą klasę historii. Po pewnym czasie przeszła do pracy w Ośrodku Rehabilitacji przy ul. Bernardyńskiej 3 w Bydgoszczy. Tam uczyła ludzi, którzy z różnych przyczyn nie ukończyli szkoły podstawowej. Dzięki jej pracy przerabiali 2 lata w jednym roku. Po przekształceniu Ośrodka w Krajowe Centrum Rehabilitacji i Szkolenia Niewidomych uczyła dalej osoby dorosłe, ale dużo swoich sił i czasu poświęcała ludziom pragnącym zdobyć średnie i wyższe wykształcenie. Dzięki jej pomocy wielu z nas (ja również byłam wśród nich) zostało instruktorami pisma punktowego. Jednak najwięcej serca i czasu pani Zofia poświęcała osobom nowo ociemniałym. To właśnie oni mogli się do niej zwracać nie tylko w godzinach pracy, ale zawsze wtedy, kiedy potrzebowali jej wsparcia. Nigdy nie odmówiła nikomu pomocy. Wiele osób zawdzięcza jej pracę zawodową, bo i tu na ich rzecz działała i to nierzadko z sukcesem. Mogłabym w tym miejscu wymienić kilka nazwisk, jednak wolałabym, aby te osoby same podzieliły się wspomnieniami o pani Zofii z Czytelnikami Sześciopunktu
. Nic też dziwnego, że została doceniona przez władze państwowe, władze miasta Bydgoszczy i Polskiego Związku Niewidomych. Otrzymała bardzo wiele różnych odznaczeń. Wymienię tu tylko Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski i Medal Komisji Edukacji Narodowej, z którego pani Zofia jest bardzo dumna i ceni go najbardziej. Wśród innych wyróżnień otrzymała nagrodę im. Władysława Winnickiego, niewidomego nauczyciela i pierwszego prezesa okręgu Polskiego Związku Niewidomych w Bydgoszczy. Wyróżnienie to jest przyznawane wybitnym działaczom, których wybiera specjalnie powołana kapituła.
Moje kontakty z panią Krzemkowską są cały czas żywe. Ona uczyła mnie pisać artykuły – co chętnie robiłam, kiedy istniał miesięcznik Głos Kobiety
, którego była redaktorem naczelnym. W tym piśmie niewidome kobiety znajdowały ciekawe informacje z dziedzin interesujących gospodynie domowe, matki, pracownice a przede wszystkim działaczki na szczeblu kół PZN. Dużo miejsca przeznaczała na szeroko pojętą kulturę. Za czasów jej redaktorowania nikt piszący nie zostawał pozostawiony domysłom co do dalszych losów swojego artykułu. Zawsze była informacja zwrotna, bo pani Zofia bardzo ceniła pracę ludzi piszących. Niezależnie, czy artykuł był wydrukowany, czy odrzucony. Z racji mojej pracy – najpierw jako starszy instruktor wychowawczo-oświatowy a później bibliotekarka – często korzystałam z jej wiedzy i pomocy, czy to przy organizowanych konkursach, odczytach, czy innych spotkaniach. Nie zdarzyło się nigdy, aby mi odmówiła. Zawsze chętna, zawsze życzliwa i zawsze pomocna. Też dzięki niej miałam okazję prowadzić kilkanaście dwutygodniowych kursów nauki brajla. Wówczas przekonałam się, jaka to trudna a zarazem piękna praca. Bo chyba nie ma nic piękniejszego nad list od kursanta, którego nie tylko nauczyłam pisma punktowego, ale dzięki temu przywróciłam do czynnego życia rodzinnego, zawodowego i społecznego po utracie wzroku.
Obecnie, ze względu na stan zdrowia, pani Zofia zakończyła czynne działania, ale w dalszym ciągu żywo interesuje się środowiskiem niewidomych i ciągle podkreśla, że wszyscy niewidomi powinni znać pismo Braille’a.
Życzymy pani Zofii wszystkiego co najlepsze, a ja szczególnie dziękuję za to, że zawsze mogłam liczyć na Pani dobrą radę.
&&
Bożena Lampart
Gdy Komisja Europejska w 2016 roku uruchomiła pilotażowy projekt Europejska Karta Osoby Niepełnosprawnej
, mający na celu stworzenie dokumentu ułatwiającego osobom z dysfunkcjami podróżowanie i korzystanie ze świadczeń na terenie wszystkich państw członkowskich Unii Europejskiej, wywołało to w środowisku osób niepełnosprawnych duże poruszenie, gdyż wzbudziło nadzieję na poszerzenie rehabilitacji społecznej o realizację marzeń związanych z poznawaniem innych krajów UE. Wspomniany projekt został przedsięwzięty na wniosek Europejskiego Forum Niepełnosprawności (EDF) oraz Europejskiej Unii Niewidomych (EBU). W 2017 roku tylko 8 państw spośród wszystkich krajów członkowskich UE wyraziło chęć wzięcia w nim udziału – Belgia, Cypr, Estonia, Finlandia, Włochy, Malta, Rumunia i Słowenia (Europejska Karta Osoby Niepełnosprawnej – Stanowisko EBU
, Biuletyn Informacyjny PZN, BIP nr 12 (251), czerwiec 2021). Pozostawiono im swobodne decydowanie o tym, kto w danym kraju otrzymuje Kartę oraz swobodę przyznania statusu osoby niepełnosprawnej (status osoby niepełnosprawnej dotyczy osoby z orzeczeniem o stopniu niepełnosprawności). Więcej informacji o tym projekcie można znaleźć na stronie internetowej Komisji Europejskiej: https://ec.europa.eu/social/main.jsp?catId=1139&langId=pl%20.
Po kilku latach eksperymentu związanego z realizacją Karty stwierdzono, że ta określa jedynie, iż danej osobie przyznano status osoby niepełnosprawnej obowiązujący w kraju, w którym mieszka, co w konsekwencji oznacza, że turyści z zagranicy nie mogą korzystać z takich samych ulg, jakie są przyznane osobom z dysfunkcjami w danym kraju. Jedynie dobra wola goszczącego państwa może o tym zdecydować. Podsumowując, proponowana Karta nie ma takiego wpływu na swobodne przemieszczanie się pomiędzy krajami UE, jakiego się spodziewano.
Polskim obywatelom z niepełnosprawnościami trudno niestety ocenić przydatność owej Karty czy sens realizacji programu pilotażowego, ponieważ nasz kraj nie wyraził chęci udziału w tym eksperymencie. Mogliśmy natomiast przekonać się, jaki wpływ na nasze podróżowanie może mieć nowy wzór Legitymacji Osoby Niepełnosprawnej, który obowiązuje od 2017 roku w naszym kraju. To plastikowa karta, na której awersie oznaczony jest charakter dokumentu oraz nasze imię i nazwisko. Napis Legitymacja Osoby Niepełnosprawnej
jest tłumaczony na język francuski oraz angielski. Na rewersie istnieje 9-cyfrowy nadany numer legitymacji, a tuż za jego ukośnikiem numer organu wydającego ten dokument. Legitymacja zawiera elementy zabezpieczające przed sfałszowaniem lub jej podrobieniem, natomiast pod kodem QR kryje się PESEL posiadacza i numer legitymacji. Jak nas poinformowano, miała ułatwić podróżowanie po całej Europie z możliwością korzystania z ulg.
O tym błędnym przekazie miałam się przekonać wkrótce podczas wycieczki do Francji tranzytem przez Niemcy. Pierwsza niespodzianka czekała mnie na stacji benzynowej w Niemczech. Chciałam skorzystać z toalety publicznej dla osób niepełnosprawnych. No cóż, temat delikatny, wstydliwy, lecz może dotyczyć każdego… Wracając do problemu, obok drzwi do wspomnianej toalety widniał napis w języku niemieckim informujący, że użytkownik powinien posiadać uniwersalny klucz, aby z niej skorzystać. Ponieważ była to dla mnie nowa i niezrozumiała sprawa, postanowiłam znaleźć informację na jej temat w Internecie. Otóż, okazało się, że osoby z niepełnosprawnościami w Niemczech otrzymują tzw. Euro-Schlüssel, Eurokey, czyli klucz uniwersalny do wszystkich toalet ze znaczkiem wózka inwalidzkiego. Ot, takie praktyczne rozwiązanie.
Z kolei we Francji, korzystając z naszej legitymacji przy wejściu do muzeum, galerii, skansenu, spotkałam się z kompletnym niezrozumieniem idei jej posiadania. Przyznam szczerze, że jedynie empatia osoby sprzedającej bilety wstępu spowodowała, że wpuszczono mnie bez uiszczenia opłaty. Przecież w tym wszystkim nie o to chodzi, ponieważ skoro jest jakiś dokument potwierdzający moją dysfunkcję, to dlaczego nie jest honorowany, a w tym celu przecież został wydany?
Znowu sytuacja podobna do tej związanej z posiadaniem EKON, która miała ułatwić podróżowanie i korzystanie z ulg dla osób niepełnosprawnych w krajach UE. W 2019 roku Komisja Europejska dokonała oceny przydatności Karty będącej przedmiotem programu pilotażowego i znalazła w nim pewne nieścisłości. Zobowiązała się, że do 2023 roku rozstrzygnie problem związany z uprawnieniami, jakie gwarantuje Karta (Europejska Karta Osoby Niepełnosprawnej – Stanowisko EBU
, Biuletyn Informacyjny PZN, BIP nr 12 (251), czerwiec 2021).
Z założenia EKON uznaje status osoby niepełnosprawnej w każdym kraju, to dlaczego także nie może zostać ujednolicony system przyznawania ulg w każdym z nich? Wszyscy mamy nadzieję, że wkrótce takie rozwiązania się znajdą, a Karta stanie się ogólnounijnym systemem uznania niepełnosprawności, który ma zapewnić równy dostęp do wszystkich ulg lub świadczeń.
Dla zainteresowanych opis EKON wydany przez państwa biorące udział w projekcie poniżej:
Jest podobna do standardowego dowodu tożsamości. Ma kolor niebieski, posiada oznaczenie, że jest to
.Europejska Karta Osoby Niepełnosprawnej
, wyszczególnienie państwa wydającego ten dokument oraz dane posiadacza i data jej ważności
Więcej o tej Karcie można przeczytać w artykule D. Koprowskiej i J. Koprowskiej Europejska Karta Osoby Niepełnosprawnej szansą na większą mobilność
, 17.12.2018 r., http://www.trakt.org.pl/europejska-karta-osoby-niepelnosprawnej-szansa-na-wieksza-mobilnosc-oprac-dorota-koprowska-joanna-koprowska.
&&
Radosław Nowicki
Mimo że w kalendarzu jest wiele mniej lub bardziej poważnych świąt, to dla osób z dysfunkcją wzroku najważniejsze jest to obchodzone w październiku, a dokładniej 15 dnia tego miesiąca. Wówczas bowiem wypada Międzynarodowy Dzień Białej Laski, czyli symbolu osób niewidomych, bez którego trudno byłoby im funkcjonować na co dzień. Święto to obchodzone jest corocznie od 1964 roku. Jego celem jest przedstawienie problematyki osób niewidomych i niedowidzących opinii publicznej, władzom centralnym i lokalnym. W tym dniu osoby z dysfunkcją wzroku chcą przypomnieć, że funkcjonują w społeczeństwie, że chcą być traktowane na takich samych zasadach jak osoby pełnosprawne, że chcą żyć bez ograniczeń tworzonych często przez drugiego człowieka. Wreszcie – że ludzie bardziej powinni się otworzyć na osoby mające problem ze wzrokiem, podchodzić do nich z większą empatią i zrozumieniem. Nie traktować ich ani jako bohaterów, ani jako nieszczęśliwych, a jako zwykłych ludzi, którzy nie wyróżniają się z tłumu.
Osoby niewidome mogą poruszać się w różny sposób. Najłatwiej jest im przemieszczać się przy pomocy drugiej osoby, ale nie zawsze jest taka możliwość. Sporym zainteresowaniem cieszy się także asysta psa przewodnika, ale nie każdy może sobie pozwolić na posiadanie takiego czworonożnego pomocnika. Wówczas zostaje biała laska, czyli jeden z głównych atrybutów osoby z dysfunkcją wzroku, dzięki któremu może przemieszczać się i funkcjonować na podobnych zasadach jak osoby pełnosprawne.
Różne jest jednak podejście do białej laski. Jest ona bowiem przedmiotem, który trochę stygmatyzuje, od razu wpycha nas do pewnej grupy społecznej. Nie wszyscy ludzie spotkani na ulicy wiedzą jak mają się zachować wobec nas, czyli osób poruszających się przy pomocy białej laski. Niektórzy udają, że nas nie widzą, inni wchodzą nam prosto pod nogi, bo są zapatrzeni na przykład w ekrany swoich smartfonów, a jeszcze inni proponują pomoc na siłę. Bywa to frustrujące i świadczy o tym, że wciąż potrzebna jest edukacja w tym temacie, żebyśmy nie byli traktowani jak dziwolągi.
Sam w latach dzieciństwa na tyle dobrze widziałem na jedno oko, że w dzień mogłem poruszać się bez białej laski. Jednak po odklejeniu się siatkówki sytuacja się zmieniła. Musiałem zacząć korzystać z jej pomocy, ale nie stanowiło to dla mnie problemu. Jednak nie wszystkim przychodzi to z taką łatwością. Bariery psychologiczne są na tyle silne, że czasami ludzie wolą zderzenie z przeszkodami niż teoretyczne spojrzenia przechodniów. Kluczowe jest to, aby dana osoba zaakceptowała swoją dysfunkcję wzroku.
– Z punktu widzenia osoby, która dopiero zbliża się do momentu, w którym będzie musiała używać białej laski, bronię się przed tym rękami i nogami. Kombinuję jak to odwlec. Choć praktycznie nie ma dnia, żebym nie zaliczył jakiegoś słupka, to wolę to niż chodzenie z laską – powiedział Piotr.
Takie opinie nie są wyjątkiem, tym bardziej, że biała laska sprawia, że osoby widzące od razu patrzą na niewidomych przez jej pryzmat. Niektórzy mają duży problem, aby pogodzić się z poruszaniem się przy pomocy białej laski.
– Oczywiście, że biała laska to stygmat. Nigdy jej nie zaakceptuję, ale jest to czytelny znak dla innych, że idzie osoba niewidoma bądź słabowidząca. Jeszcze gorsze są żółte opaski w czarne kropki, których znaczenie mało kto rozumie – stwierdziła Ewa.
Inni potrzebują czasu, aby oswoić się z tym, że biała laska jest dla nich atrybutem niezbędnym do codziennego funkcjonowania.
– Na początku laska kojarzyła mi się ze starszymi osobami, które muszą się nią podeprzeć. Nie potrafiłam zrozumieć, że osobie niewidomej służy ona do zupełnie innych celów. Potem – jako nastolatka – znałam już jej zastosowanie, ale nadal jej nie polubiłam. Po prostu wstydziłam się jej używać, bo pokazywała moją inność, a ja miałam spore problemy z zaakceptowaniem swojej niepełnosprawności. Zaprzyjaźniłam się z nią bardziej dopiero pod koniec gimnazjum. Teraz już nie wyobrażam sobie wyjścia z domu bez białej broni
. Czułabym się bez niej bardzo niepewnie – podkreśliła Agata.
Bez wątpienia biała laska ma wszechstronne zastosowanie. Bez niej trudno wyobrazić sobie funkcjonowanie osób z dysfunkcją wzroku.
– To, że laska jest biała, sprawia, że jest lepiej widoczna. Dzięki temu, że dużo osób zgodziło się używać lasek w jednym kolorze i o podobnym kształcie, pozwoliło to wypracować rozpoznawalność ich użytkowników jako osób z jakimś problemem ze wzrokiem. Często to obu stronom oszczędza wielu nerwowych sytuacji, pytań i konieczności tłumaczenia się z niektórych zachowań. Doceniam białe laski nie tylko za możliwość godnego i estetycznego poruszania się w przestrzeni publicznej, ale również za ich jakość i wszelkie alternatywne funkcje od badawczych przez miernicze do tych, które trudno by zaklasyfikować – ocenił Emil.
Białe laski są sygnałem dla ludzi wokół, że mają do czynienia z osobą mającą problem ze wzrokiem. Wiele osób to rozumie, oferując pomoc, ale czasami można zetknąć się z niezrozumieniem, ciekawością, a nawet litością, która nie ma podstaw w rzeczywistości.
– Ludzie często zwracają na mnie uwagę i oferują pomoc. Biała laska jest znakiem rozpoznawczym. Oczywiście, zdarza się, że wywołuję konsternację lub, że ludzie gapią się na mnie, ale zwykle jest to dla mnie zabawne albo po prostu mi obojętne. Irytują mnie tylko komentarze na temat tego, jak bardzo muszę być nieszczęśliwa, będąc osobą niewidomą – zaznaczyła Kinga.
Niezależnie jednak od reakcji ludzi biała laska daje niewidomym chociaż częściowe poczucie samodzielności i jest elementem bezpieczeństwa przy przemieszczaniu się. Chociaż nawet korzystając z niej, czasami nie da się ominąć wszystkich przeszkód. Używając laski, stajemy się niezależni. Możemy wyjść z domu wtedy, kiedy chcemy.
– Bez niej najzwyczajniej nie mogłabym funkcjonować. Chodzę z nią na tyle długo, że nauczyłam się olewać to, co ludzie chlapną, widząc mnie z nią. Zresztą rzadko słyszę durne komentarze. Częściej ludzie oferują mi pomoc. Oczywiście, zdarzają się też tacy, którzy się nade mną użalają, co bywa irytujące – podkreśliła Magdalena.
Dobrze, że przynajmniej raz do roku nagłaśniane są sprawy związane z osobami mającymi problem ze wzrokiem. Edukacji społecznej bowiem nigdy nie za wiele. Może dzięki dniu 15 października będzie wzrastała świadomość społeczna. Chodzi o to, aby ludzie przestali patrzeć na nas jako biednych i nieszczęśliwych niepełnosprawnych, a zaczęli nas postrzegać jako zwykłych ludzi funkcjonujących w społeczeństwie. W końcu, aby nie traktowali nas jak powietrze, nie wciągali nas na siłę do tramwajów i autobusów albo nie okrążali nas szerokim łukiem, tylko potrafili podejść i zwyczajnie zapytać, czy nie potrzebujemy pomocy. Ot, tylko tyle albo i aż tyle. Im więcej będzie osób z białymi laskami w przestrzeni publicznej, tym większa szansa, że nie będą budziły już skrajnych emocji, a społeczeństwo będzie wiedziało, jak na nas reagować.
&&
Czesław Puzyna
Jedną z pierwszych osób niewidomych, którą miałem okazję spotkać i bliżej poznać, był Andrzej Adamczyk. Nasze z żoną kontakty z Laskami, a równocześnie z kościołem św. Marcina, sprowadzały się w tym czasie przede wszystkim do osób związanych z KIK-iem, a więc osób widzących. Ucieszyłem się więc, kiedy jedna z sióstr z Piwnej dała mi telefonicznie znać, że potrzebny jest lektor. Muszę się przyznać, że idąc po raz pierwszy na spotkanie z panem Andrzejem, miałam trochę tremy, jak się ułoży nasza współpraca, czy potrafię we właściwy sposób wyjść naprzeciw jego oczekiwaniom. To było dla mnie bardzo cenne doświadczenie, kiedy podczas naszych pierwszych spotkań robił korekty tekstów brajlowskich z podręczników szkolnych czarnodrukowych, które czytałem. Z czasem, kiedyśmy się bliżej poznali, coraz więcej czasu poświęcaliśmy lekturom bieżącym czasopism i książek. Nigdy później nie miałem tak uważnego i skoncentrowanego na lekturze słuchacza jak wtedy.
Myślę, że o zgodności naszych zainteresowań i poglądów zadecydowało między innymi pewne podobieństwo i uzupełnianie się naszych zainteresowań zawodowych. Pan Andrzej przygotowywał wówczas pracę doktorską z zastosowań matematyki w fizyce, ja natomiast eksperymentalną z psychoakustyki. Miałem w związku z tym okazję podziwiać niespotykaną pamięć i wyobraźnię związaną z pojęciami matematycznymi, jakie wykazywał. Jakież więc było moje zaskoczenie, kiedy przy takich właśnie uzdolnieniach zdecydował się zrezygnować z pracy w Instytucie Badań Jądrowych PAN, aby podjąć pracę w Laskach.
Myślę, że była to potrzeba serca, potrzeba, żeby iść śladami Henryka Ruszczyca, którego tak bardzo cenił, potrzeba spłacenia zaciągniętego długu wdzięczności, powołanie.
Podjęta decyzja miała zasadniczy wpływ na treść naszych spotkań. Zaczęły w nich przeważać sprawy związane z różnymi programami dla szkół, jak również analizy różnych projektów, ich rozbudowy w Laskach. Nie tylko zresztą o szkoły tu chodziło – byliśmy zgodni co do tego, że Laski jako najpoważniejszy ośrodek szkolno-wychowawczy dla niewidomych w kraju, powinien obok działalności pedagogicznej, spełniać rolę nie tylko centralnego ośrodka informacji, ale też ośrodka wiodącego w podejmowaniu inicjatyw w dziedzinie prac badawczych z szeroko rozumianej tyflologii, a jeśli to możliwe, aby sam takie prace prowadził. Przecież skróty, mające na celu usprawnienie posługiwania się brajlem, opracowała Matka Elżbieta Czacka.
Ucieszyłem się więc, kiedy w nr 5/1995 Lasek
znalazł się nowy dział poświęcony poszukiwaniom badawczym z zakresu problematyki niewidomych, a więc wychodzący naprzeciw naszym ówczesnym przemyśleniom. Przedstawione w tym numerze wyniki badań orientacji przestrzennej były jednym z ostatnich tematów naszych rozmów z panem Andrzejem.
Jednym z fragmentów tych badań był problem, wydawałoby się, tak prosty i banalny, jakim jest laska niewidomego. Jej podstawowym zadaniem jest wyszukiwanie przeszkód i ocena charakterystycznych cech terenu. Dla akustyka stosowanie laski wiąże się jednak z występowaniem wielu złożonych zjawisk, które użytkownikowi laski mogą w sposób mniej lub bardziej uświadomiony dodatkowo ułatwiać lub utrudniać orientację. Już samo uderzenie laski o powierzchnię terenu jest źródłem fal dźwiękowych, jak i drgań przenoszonych wzdłuż laski na rękę; odbierane i słuchem i ręką informują o tym, jaki ten teren jest, a więc np. czy jest to piasek, płyta chodnikowa czy płyta z metalu. Na charakter oraz wartość informacyjną widma dźwięku takich uderzeń ma jednak wpływ nie tylko rodzaj powierzchni terenu, ale zarówno materiał jak i konstrukcja laski. Może to między innymi prowadzić do poszukiwania optymalnych pod tym względem, np. wykładzin podłogowych lub konstrukcji lasek.
Fale dźwiękowe, których źródłem jest uderzenie laski, rozchodzą się we wszystkich kierunkach. Kiedy natrafią na przeszkodę, np. w postaci ściany, odbijają się od niej, docierając do ucha z pewnym opóźnieniem w stosunku do dźwięku uderzenia pierwotnego, tym większym im przeszkoda znajduje się dalej. Sama przeszkoda może znajdować się z przodu lub z boku, co dzięki słyszeniu kierunkowemu słuchu – może ułatwić jej zlokalizowanie tym skuteczniej, im ta przeszkoda intensywniej odbija dźwięki. Opisane tu zjawiska są na ogół znane z elementarnej fizyki, kiedy się je jednak właściwie interpretuje, mierzy, a wyniki pomiarów przelicza, mogą być przydatne dla prawidłowego kształtowania środowiska.
Laska, to nie tylko przedłużenie działania ręki, zabezpieczenie czy ułatwienie orientacji, to wielki symbol, który poprzez karty Starego i Nowego Testamentu jest czytelnym znakiem orientacji w drodze Narodu Wybranego. Już Księga Wyjścia podkreśla znaczenie laski jako niezbędnego wyposażenia pielgrzyma przed wyruszeniem w drogę do Ziemi Obiecanej – Biodra wasze będą przepasane, sandały na waszych nogach, laska w waszym ręku
. Kiedy zaś już na pustyni Izraelitom grozi śmierć z pragnienia, Jahwe mówi do Mojżesza: Weź w rękę twoją laskę... Uderzysz w skałę, a wypłynie z niej woda i lud zaspokoi swe pragnienie
. Laska staje się też znakiem wyboru, kiedy w Księdze Liczb, spośród dwunastu lasek poszczególnych pokoleń, tylko laska Aarona staje się symbolem życia, wypuszczając pączki i gałązki oraz wydając kwiaty i dojrzałe owoce. Czyż w obu tych wydarzeniach woda, która wytrysnęła ze skały, nie jest wodą życia, które miało wyrosnąć w pokoleniu wybranym przez Boga, wtedy kiedy dokonała się pełnia czasów?
Spośród licznych wersji znaczeniowych, słowo laska
, chyba najbardziej nam bliskie, znajduje się w Psalmie 23 w. 4. Interesujące jest porównanie kilku tłumaczeń tego fragmentu.
I tak wg Biblii Tysiąclecia: Kij Twój i Twoja laska: to one mnie pocieszają
. Wg Cz. Miłosza: Laska spełnia rolę zbliżoną do jej rzeczywistego zastosowania: Twój kij pasterski i laska one mnie będą wiodły
. Ale w porównaniu z podanymi, chyba najgłębsze (choć ukryte) symboliczne znaczenie słowa laska
, zawiera tłumaczenie J. Kochanowskiego: Twój pręt, o Panie, i łaska Twoja, w niebezpieczeństwie obrona moja
.
Zakończenie
Laska łaską tak właśnie to symboliczne znaczenie rozumiał pan Andrzej, kiedy wyrażał Bogu swoją wdzięczność za to, że przez brak wzroku pozwolił mu rozpoznawać rzeczy ważniejsze od tych, które widzą oczy.
Dla mnie biała laska była jednym z najcenniejszych prezentów, jakie w życiu otrzymałem. Ofiarował mi ją mój niewidomy przyjaciel, ot tak, bez żadnej określonej okazji, po prostu z potrzeby serca. Starałem się odczytać intencję tego daru: czy miała ona służyć ku obronie (kiedy późną nocą wracałem ze spotkania), czy też żebym przejrzał? Myślę, że chodziło i o jedno i o drugie.
Źródło: Laski
nr 4-5/1996
&&
Stary Kocur
Oj, plotą ludziska, plotą. Niby nic nowego, ale ciągle to dziwi. Jak u wyliniałego kundla można z wielką pewnością wypowiadać opinie na temat, na który nie ma się bladego pojęcia. Żaden kot tak nie postępuje, a człowieki? Nawet naukowcy roili nieprawdziwe idee i się z nich wycofali, ale za to ludziska ciągle w nie wierzą i je głoszą.
Jedną z takich teorii jest wikariat zmysłów, ma się znaczyć, zastępstwo zmysłów. Tracisz jeden zmysł, jego funkcje przejmuje inny albo inne. Tracisz wzrok, doskonali ci się słuch oraz dotyk i zastępują wzrok.
Zrozumienie, że nie jest to możliwe, ułatwi porównanie zmysłów do aparatów wytworzonych przez człowieka, które odbierają, oceniają, mierzą różne zjawiska. Do wzroku można porównać aparat fotograficzny czy kamerę filmową, do dotyku i zmysłu kinestetycznego – wagę, do smaku – papierek lakmusowy, do węchu – aparaty reagujące na dym czy czad, do słuchu – mikrofon. Przy pomocy kamery filmowej nie da się wykryć czadu, przy pomocy wagi nie można wykryć kolorów, a mikrofonem nie da się ocenić smaku. Każdy zmysł, podobnie jak każde urządzenie, aparat czy przyrząd reaguje na jeden rodzaj bodźców, a inne są poza jego możliwościami.
I tak nie ma możliwości zastępowania bodźców wzrokowych innymi bodźcami. Wzrok reaguje na światło, czyli fale elektromagnetyczne. Żaden inny zmysł nie ma receptorów reagujących na takie bodźce. Fale elektromagnetyczne nie powodują drgań powietrza, które może odbierać słuch, nie mają zapachu ani smaku, a więc nie są dostępne dla nosa ani dla języka. Nie posiadają też właściwości mechanicznych; to ma oznaczać, że nie nacisną na opuszki palców. Nie mają też innych właściwości, które byłyby dostępne dla pozostałych zmysłów. Odbierać może je wyłącznie wzrok.
Coś jednak jest możliwe. Człowieki mają wspaniałe mózgi, jeno bardzo niechętnie ich używają. Wolą pleść trzy po trzy bez zastanowienia. Jeżeli jednak włączą mózg, czyli myślenie, to na podstawie cech pozyskiwanych innymi zmysłami mogą wnioskować o tym, czego nie widzą. Jeżeli niewidomy weźmie w ręce jakąś bryłę, to na podstawie jej ciężaru, gładkości, twardości itp. może ocenić, z jakiego jest materiału: z drewna, z metalu, styropianu, to i jej kolor może odgadnąć. Jeżeli uzna, że jest to kamień, to będzie wiedział, że jest najprawdopodobniej szary, jeżeli metal – to srebrzysty, a jeżeli styropian – to biały. Będą to jednak wnioski tylko prawdopodobne a nie pewne. No i wnioskowanie takie wymaga wiedzy, doświadczenia, umiejętności oceny, wymaga doświadczenia i ruszenia mózgownicą.
Mimo tej prawdy, mit o doskonaleniu zmysłów i zastępowaniu jednych zmysłów przez inne funkcjonuje i łatwo nie da się zmienić tego faktu.
Zmysły – są to anatomiczne części organizmów składające się z receptorów, nerwów przekazujących bodźce do odpowiednich pól mózgowych, w których następuje interpretacja uzyskanych informacji z otoczenia oraz z własnego organizmu. Pozyskiwane i przetwarzane informacje umożliwiają reagowanie na bodźce z otoczenia, właściwe zachowanie.
Ważną częścią zmysłów są receptory, które reagują na określone bodźce, każdy na inne.
Według potocznych poglądów człowiek wyposażony jest w pięć zmysłów, tj. dotyk, smak, węch, słuch i wzrok. W rzeczywistości jest ich więcej – według niektórych badaczy aż 21. Wyróżniamy: wzrok, słuch, zmysł równowagi, smak, dotyk, zmysł bólu, zmysł temperatury, zmysł czucia głębokiego i zmysł wibracji.
Oprócz wymienionych niektórzy badacze wyróżniają, m.in. zmysł głodu, zmysł pragnienia, zmysł zagrożenia. Poza tym niekiedy jeden zmysł w potocznym rozumieniu jest grupą zmysłów, np. smak składa się z pięciu zmysłów, a wzrok z dwóch. Receptorami tego ostatniego są czopki, które reagują na kolory i pręciki, które reagują na światło i na ruch. A smak – zmysły reagujące na smaki: gorzki, słony, kwaśny i słodki, a także na smak mięsa.
Szacunkowo najwięcej informacji pozawerbalnych, czyli pozasłownych, dostarcza wzrok – około 85 proc.
Słuch około 11 proc. informacji, a pozostałe zmysły dostarczają znacznie mniej informacji. I tak według szacunków: węch 3,5 proc., dotyk 1,5 proc., smak 1 proc.
Na inne zmysły pozostaje niewiele pozyskiwanych informacji. Dane te dotyczą ludzi widzących. Niewidomym zmysł dotyku i zmysł słuchu, a także inne zmysły, dostarczają proporcjonalnie więcej informacji.
Wszystkie informacje są ważne dla prawidłowego funkcjonowania organizmu. Człowiek może pobierać informacje z otoczenia i z własnego ciała wyłącznie przy pomocy zmysłów.
Cechy otoczenia możemy poznawać przy pomocy zmysłów odpowiednich dla tych cech i zjawisk. Muzykę można odbierać wyłącznie przy pomocy słuchu, piękno zorzy polarnej tylko wzrokiem, ciężar wyłącznie przy pomocy zmysłu kinestetycznego. Niektóre przedmioty i ich cechy można poznawać przy pomocy kilku zmysłów, np. kształt i wielkość jabłka można poznać przy pomocy wzroku albo przy pomocy dotyku. Nie ma natomiast takich cech ani takich zjawisk, które można poznawać bez pośrednictwa zmysłów.
Doskonałym źródłem poznania jest słowo mówione i pisane. Żeby jednak człowiek mógł porozumiewać się przy pomocy słów, musi je słyszeć wypowiadane lub widzieć napisane. Słowo napisać można również tak, że da się przeczytać bez pomocy wzroku, np. brajlem. Wówczas niezbędny jest zmysł dotyku.
Tak więc tylko przy pomocy zmysłów ludzie mogą orientować się w otoczeniu, poznawać przedmioty i zjawiska oraz porozumiewać się między sobą. A jeżeli któryś ze zmysłów nie funkcjonuje jak należy, człowiek staje się niepełnosprawny.
Skoro więc nie istnieją możliwości odbioru bodźców wzrokowych przez inne zmysły, nie można zastąpić na drodze zmysłowej informacji dostarczanych przez wzrok. Istnieje natomiast możliwość interpretacji bodźców odbieranych przy pomocy innych zmysłów i na tej podstawie orientacji w środowisku fizycznym i społecznym. Informacje te różnią się od obrazów wzrokowych, mają inny charakter, ale bodźce odbierane, zestawiane i interpretowane przez mózg umożliwiają wytwarzanie wyobrażeń dotyczących przedmiotów i zjawisk zachodzących w otoczeniu.
Jeżeli człowiek nauczy się interpretować informacje uzyskiwane przy pomocy słuchu i dotyku, a także węchu, zmysłu temperatury, zestawiać je, uzupełniać jedne drugimi, może jako tako funkcjonować w środowisku społecznym i przyrodniczym.
Na koniec obalę jeszcze jeden mit – możliwość doskonalenia zmysłów. Nie istnieje coś takiego. Nie da się przez ćwiczenia poprawić słuchu nawet o ułamek decybela, wzroku nawet o jeden foton, a dotyku nawet o ułamek grama. Jeżeli np. ktoś wyczuwa opuszkami nacisk 0,2 grama, to na skutek ćwiczeń nie da się osiągnąć, żeby wyczuwał 0,1 grama. Tak samo, jeżeli ktoś widzi na białym papierze znaki wielkości 5 milimetrów, to przez ćwiczenia nie da się osiągnąć, żeby widział znaki wielkości 4 milimetry.
Można natomiast ćwiczyć zdolność wyczuwania różnicy. Ponoć farbiarze rozróżniają kilkadziesiąt odcieni czerni, Eskimos kilkadziesiąt rodzajów śniegu, a niewidomi czytają brajlem, chociaż jest to niemożliwe dla większości ludzi. Czytają, bo nauczyli się odróżniać odległości między punktami i ich układ.
No, po tym wykładzie musicie przyznać, że jestem mądry, a nie tylko stary.
&&
&&
Bardzo dziękuję za ciekawe czasopismo. Cieszę się, gdy odbierając elektroniczną pocztę, znajduję maila od P. Patrycji Rokickiej i kolejny numer Sześciopunktu
. Otwieram go, przeglądam spis treści i zabieram się do czytania artykułów. Mam ustaloną kolejność. Najpierw czytam, nawet kilka razy, zamieszczony na początku wiersz, a zaraz potem Galerię literacką z Homerem w tle
, Z polszczyzną za pan brat
, Nasze sprawy
i potem inne teksty.
Szczególnie cenię sobie artykuły Małgorzaty Gruszki zamieszczane w dziale Z poradnika psychologa
. Chociaż tematy, które porusza autorka, są trudne, potrafi je ona przedstawić w przystępny, zrozumiały dla każdego sposób. Z zainteresowaniem przeczytałam, np. o roli dziadków w rodzinie, o naszych emocjach, czym jest tolerancja czy o stresie.
Ostatnio dużo mówi się o depresji. Ale mało kto wie, czym ona jest rzeczywiście. Z artykułów autorki można dowiedzieć się, jak rozpoznać tę ciężką chorobę, by nie pomylić jej z poważnym załamaniem psychicznym i co bliscy mogą zrobić, aby takiej osobie pomóc. Mnie udało się podzielić tymi cennymi wiadomościami także z widzącymi osobami, z którymi się spotykam.
Jeśli wolno mi zaproponować temat do jakichś następnych rozważań, to prosiłabym o przybliżenie problemu dotyczącego relacji pomiędzy dorosłymi dziećmi i ich rodzicami.
Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam całą Redakcję.
Dorota Mindewicz
&&
Z okazji Dnia Białej Laski życzę wszystkim osobom zmagającym się z chorobami narządu wzroku, zwłaszcza zaś osobom niewidomym i niedowidzącym wszystkiego najlepszego w codziennym życiu – wytrwałości w pokonywaniu trudności, eliminacji barier, poczucia niezależności każdego dnia, satysfakcji z osiąganych celów oraz ludzkiej życzliwości i wyrozumiałości.
Pozdrawiam
Andrzej Koenig
Ociemniały
&&
&&
duży format
mały format
Uwaga! Przyjmujemy indywidualne zamówienia na różnego rodzaju pozycje brajlowskie z różnych dziedzin np. poradniki, podręczniki do nauki języków obcych, instrukcje, itp.
Bardzo dobrej jakości dyktafony cyfrowe z udźwiękowieniem już od 700 zł.
pocztowa. Cena 599 zł.
Oferta zawiera jedynie część naszych towarów. Wszystkie znajdują się na naszej stronie internetowej. Prosimy często ją odwiedzać, ponieważ co chwilę pojawiają się nowe, atrakcyjne produkty.
Zachęcamy do skorzystania z naszej oferty. Będziemy wdzięczni za wszelkie uwagi i propozycje.
P.H.U. Impuls Ryszard Dziewa
ul. Powstania Styczniowego 95d/2
20-706 Lublin
tel. 81 533 25 10
tel. kom. 693 289 020
e-mail: sklep@phuimpuls.pl
strona internetowa: www.phuimpuls.pl
Nr konto: 86 1020 3176 0000 5102 0189 8261