Sześciopunkt
Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących
ISSN 2449–6154
Nr 11/80/2022
listopad
Wydawca: Fundacja „Świat według Ludwika Braille’a”
Adres:
ul. Powstania Styczniowego 95D/2
20–706 Lublin
Tel.: 697–121–728
Strona internetowa:
http://swiatbrajla.org.pl
Adres e‑mail:
biuro@swiatbrajla.org.pl
Redaktor naczelny:
Teresa Dederko
Tel.: 608–096–099
Adres e‑mail:
redakcja@swiatbrajla.org.pl
Kolegium redakcyjne:
Przewodniczący: Patrycja Rokicka
Członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski
Na łamach „Sześciopunktu” są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych.
Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji.
Materiałów niezamówionych nie zwracamy.
Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.
&&
Nic ze sobą nie zabiorę – Krzysztof Cezary Buszman
Refleksologia – uciskanie receptorów w chorobach oczu – Andrzej Koenig
Gospodarstwo domowe po niewidomemu
Testujemy urządzenia kuchenne. Kostkarka do lodu – Jolanta Kutyło
Szybko i smacznie – Czytelniczka
Śpimy i śnimy – Małgorzata Gruszka
Niepełnosprawny czy z niepełnosprawnością? – Tomasz Matczak
Aby język giętki – Maria Tarlaga
Czas pożegnań – Aleksandra Ochmańska
Kora – wspomnienie – Radosław Nowicki
Młodość nie wieczność – Jolanta Kutyło
Kochał dwie ziemie: Opolszczyznę i Żeromszczyznę – Ireneusz Kaczmarczyk
Wspomnienia z pielgrzymki – Szymon Dederko
Warto posłuchać – Izabela Szcześniak
Galeria literacka z Homerem w tle
Wiersze wybrane – Genowefa Cagara
Z żałobnej karty. Henryk Tarczewski – Absolwent
Eksperci przez doświadczenie w Fundacji Imago – Monika Łojba
Meandry życia – Marta Warzecha
Jak nie zabłądzić w mieszkaniowej dżungli – Paweł Wrzesień
Projekt Erasmus Plus pn. „Silver Heritage” – Magdalena Kiełczewska
&&
Drodzy Czytelnicy!
Listopad jest miesiącem przesyconym zadumą, refleksją i żywą pamięcią o tych, którzy już odeszli.
W listopadowym numerze „Sześciopunktu” sporo miejsca poświęcamy rozważaniom o przemijaniu, wspomnieniom o zmarłych poetach, piosenkarzach i osobach ze środowiska niewidomych.
W dziale „Rehabilitacja kulturalnie” publikujemy artykuł o pożegnaniach w literaturze, wspomnienie o wyjątkowej piosenkarce Korze oraz o poecie Stanisławie Nyczaju.
W rubryce „Nasze sprawy” zamieściliśmy tekst przedstawiający projekt, w którym aktywny udział biorą „eksperci przez doświadczenie” i artykuł poświęcony niedawno zmarłemu nauczycielowi z Owińsk.
Polecamy uwadze Czytelników stałe „sześciopunktowe” poradniki: psychologiczny, prawny i językowy. Warto też skorzystać z porad dotyczących zdrowia i prowadzenia gospodarstwa domowego.
Czekamy na Państwa opinie, nie boimy się również krytyki. Zależy nam na ciągłym rozwoju oraz publikowaniu treści interesujących naszych Czytelników.
Życzymy ciekawej lektury.
Zespół redakcyjny
&&
Krzysztof Cezary Buszman
Nic ze sobą – oprócz siebie nie zabiorę
Może tylko ptasie pióro – trzepot losu
Bo nam zawsze stąd odchodzić jest nie w porę
Choć na życie przecież to jedyny sposób.
Nic ze sobą oprócz siebie nie zabiorę
Nawet nędzarz tu zostawi w spadku biedę
Do wieczności dobierając aureolę
Tak starannie jak to czynił już niejeden.
Bo jak latarnie – zgasną oczy
Co wypatrują sobą – wzroku
Tych, których pejzaż już się stoczył
W ten nienagannie święty spokój.
Nic ze sobą oprócz siebie tam nie wezmę
Może tylko jakąś karę, jakąś winę
I melodię którą nucił smutny klezmer
Rozstrojonym rozkoszując się pianinem.
&&
&&
Prawnik
Chociaż w kalendarzu i za oknem jeszcze jesień, to nieunikniona jest zmiana aury na zimową. Wraz z nią nadejście opadów śniegu, ujemnych temperatur i scenerii jak z baśni.
Jednak dla większości osób słabowidzących i niewidomych przetrwanie zimy w mieście raczej ma więcej wspólnego z horrorem niż bajką. Zaśnieżone chodniki, oblodzone schody, zalegające błoto pośniegowe czy zwisające sople lodu, to delikatnie mówiąc, tor przeszkód, którego próba przebrnięcia czasami może skończyć się uszczerbkiem na zdrowiu.
Co w przypadku, kiedy złamiemy nogę albo rękę, bądź uszkodzeniu ulegnie nasze mienie? Kiedy, od kogo i w jaki sposób ubiegać się o odszkodowanie i zadośćuczynienie?
Na początku ustalmy, do kogo mamy się zgłosić z roszczeniami.
W sytuacji, gdy wypadek będzie miał miejsce na chodniku, odpowiedzialność poniesie:
Z kolei za porządek na przystankach autobusowych i wiatach tramwajowych odpowiada konkretne przedsiębiorstwo komunikacji miejskiej.
Za utrzymanie porządku na parkingu samochodowym odpowiada administracja parkingu. Natomiast za chodniki przed sklepami, punktami usługowymi, restauracjami i innymi tego typu obiektami odpowiadają właściciele i najemcy lokali.
Właściciele prywatnych posesji również są zobowiązani do utrzymywania porządku na chodnikach do nich przylegających. Dotyczy to również:
O odszkodowanie ubiegać się możemy od wskazanych powyżej podmiotów, a w przypadku, gdy mają wykupione ubezpieczenie OC – od ich ubezpieczyciela.
Zgodnie z ustawą o porządku i czystości w gminach, chodnik powinien być oczyszczony także z błota i innych nieczystości. Właściciele nieruchomości – np. osoby fizyczne i urzędy gminy – mają prawny obowiązek dbać o swoje posesje i usuwać z nich zalegający śnieg i lód.
Na podkreślenie zasługuje fakt, iż właściciel nieruchomości nie ma obowiązku dbania o oblodzony chodnik, jeśli jest w tym miejscu dozwolony płatny postój lub parkowanie pojazdów.
A co, jeśli teren jest położony w granicach przystanków komunikacyjnych? Właściciel takiego terenu również nie ma obowiązku utrzymania chodnika. No dobrze, a jeśli terenem nie zarządza prywatny właściciel lub nie jest to przedsiębiorstwo komunikacyjne? Wtedy taki obowiązek spada na gminę, a konkretnie na prywatną firmę wynajętą przez gminę.
Istotną kwestią jest także nadzór gminy, która powinna kontrolować stan chodników i dopilnować, aby właściciele przylegających posesji zadbali o ich należyty stan. Dysponuje ona odpowiednimi środkami, aby obowiązek utrzymania porządku egzekwować. Brak nadzoru może stać się pośrednią przyczyną szkody zaistniałej w wyniku wypadku i wówczas to gmina może zostać pociągnięta do odpowiedzialności i zobowiązana do wypłacenia odszkodowania.
Kiedy wiemy już, kto może zostać pociągnięty do odpowiedzialności za powstałą szkodę, należy złożyć pozew do sądu. Poszkodowany może ubiegać się o odszkodowanie, które może obejmować:
W praktyce więc w wielu przypadkach szkodę chodnikową można wycenić łącznie nawet na kilkadziesiąt tysięcy złotych. Za 1 proc. trwałego uszczerbku przyjmuje się kwotę od 2 tys. zł u osoby dorosłej, natomiast w przypadku małoletniego – od 3 tys. zł. Są to stawki szacunkowe, które następnie w trakcie leczenia weryfikowane są przez przeprowadzenie komisji naocznej lub zaocznej lekarza, zazwyczaj ortopedy traumatologa. Wyniki takiej komisji pozwalają pewniej oszacować ewentualne roszczenia dochodzone w postępowaniu sądowym. Należy pamiętać o tym, że to po stronie poszkodowanego leży obowiązek udowodnienia, że powstała szkoda była spowodowana zaniedbaniami w utrzymaniu porządku na drodze. Warto więc, jeśli istnieje taka możliwość, zrobić zdjęcia na miejscu zdarzenia oraz należy przedstawić całą dokumentację medyczną wraz z kosztami leczenia powstałych obrażeń. Cennym dowodem będą także zeznania świadków zdarzenia. Poprośmy o spisanie oświadczenia lub chociażby podanie swoich danych osobowych, tak aby móc osoby te przesłuchać w sądzie.
W dochodzeniu swoich roszczeń pomóc może także dokumentacja sporządzona przez pracowników pogotowia ratunkowego, które może zostać wezwane na miejsce wypadku.
Zima to dla wielu czas ograniczonej aktywności z powodu zwiększonego ryzyka kontuzji. Niestety, jako osoby słabowidzące i niewidome jesteśmy bardziej narażeni na możliwe wypadki.
Mam jednak nadzieję, że po lekturze niniejszego artykułu temat uzyskania odszkodowania stał się bardziej zrozumiały.
&&
&&
Andrzej Koenig
Do napisania tego materiału skłoniły mnie wizyty w Stowarzyszeniu na Rzecz Osób Niepełnosprawnych i Zagrożonych Wykluczeniem Społecznym „Źródło Aktywności” z miejscowości Hażlach w powiecie cieszyńskim, które w ramach grantu z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych (PFRON) prowadziło projekt pn. „Odpręż ciało – wycisz umysł”. W ramach tego projektu odbyło się m.in. sześć spotkań z zabiegami z refleksologii. Zajęcia prowadziła refleksolog Aneta Brudny wraz z Krystyną Cholewik, z pomocą których powstał ten materiał.
Problemy z krążeniem, przemianą materii, chorobami oczu, bólami reumatologicznymi oraz nadmierny stres to tylko niektóre dolegliwości, jakie może leczyć refleksologia. Już w czasach starożytnych wierzono, że praktyka ta jest sposobem na powrót do zdrowia i pozbycie się wszelkich schorzeń, które mogą utrudniać codzienne funkcjonowanie.
Wielu osobom refleksologia kojarzy się z wiedzą tajemną, którą mają tylko wybrańcy. Chociaż jej podstaw może nauczyć się każdy, na zgłębienie wszystkich technik refleksologii trzeba poświęcić wiele lat nauki i praktyki.
Tak więc czym jest refleksologia, co oznaczają tajemnicze receptory na dłoniach i stopach i w jaki sposób ich uciskanie może wpływać na nasze zdrowie?
W skrócie refleksologia opiera się na umiejętnym uciskaniu konkretnych miejsc na stopach, dłoniach, twarzy oraz uszach. Miejsca te nazywa się refleksami. Uciskając dane punkty, można poprawić ogólne samopoczucie i wpłynąć na funkcjonowanie całego organizmu. Refleksologia uważana jest za proces samoleczenia, który nie wymaga stosowania dodatkowych środków.
– Czym dla nas jest refleksologia? Jest to zawód wymagający wnikliwej obserwacji skóry stóp, rąk i twarzy, zwrócenia uwagi na zgrubienia, napięcia, zaczerwienienia, gdyż najczęściej w tych miejscach znajduje się przyczyna braku równowagi w organizmie. Każda stopa, dłoń, twarz jest piękna i traktujemy ją jak „nieodkryty ląd”, zaczynając delikatnie i ostrożnie uciskać; nie znaczy to, że nie wywołujemy bólu, ponieważ to ból jest pierwszą informacją, jaki obszar wymaga wsparcia i wzmożonej pracy, ale też nie możemy wywołać reakcji, kiedy układ nerwowy zablokuje się. Częstym pytaniem osób, które poznają refleksologa, jest zapytanie, skąd się u nas wzięło zainteresowanie tym zawodem. Odpowiedź jest prozaiczna: sami dla siebie lub bliskich szukaliśmy pomocy w przypadkach, kiedy medycyna konwencjonalna „rozkładała ręce”. Znajdowaliśmy w tej terapii poczucie, że nie jesteśmy bezsilnie patrzącymi obserwatorami w obliczu dolegliwości, że coś możemy zrobić – mówi Aneta Brudny, refleksolog z terenu powiatu cieszyńskiego.
Terapia schorzeń oczu łączy standardowy zabieg na twarzy ze stymulacją wybranych punktów i stref w pobliżu oczu, na uszach, dłoniach i stopach. Refleksolog uciska precyzyjnie wybrane punkty spośród kilkudziesięciu zlokalizowanych wokół oczu. Refleksoterapia wzroku znajduje zastosowanie w następujących wadach i schorzeniach oczu: krótko- i dalekowzroczność, astygmatyzm, choroba zezowa, zwyrodnienie plamki żółtej, jaskra, zaćma (również w przebiegu cukrzycy), zespół suchego oka, otarcie rogówki, krótkowzroczność nocna, daltonizm, zespół Ushera, stany zapalne spojówek.
W ludzkiej stopie znajdują się zakończenia aż 7200 nerwów, które są połączone z mózgiem i tym samym z innymi częściami ciała, w tym również z narządem wzroku. Prawidłowe funkcjonowanie wszystkich układów, gruczołów oraz narządów zapewnia nam zdrowie i dobre samopoczucie. Jeżeli ich praca zostaje zakłócona, odczuwamy to w naszym organizmie w postaci różnych dolegliwości zarówno fizycznych, jak i psychicznych.
Z materiałów, które znalazłem w internecie, dowiedziałem się, że na stopach, dłoniach oraz twarzy znajdują się odpowiednie punkty nazywane refleksami, które odpowiadają konkretnym organom ludzkiego ciała. Refleksologia polega właśnie na odpowiednim uciskaniu tych obszarów, co pomaga zlikwidować wiele problemów zdrowotnych. Jeżeli przy ucisku danego miejsca pojawi się ból, może to świadczyć o chorobie związanego z nim narządu. Refleksoterapia coraz częściej jest stosowana jako uzupełnienie medycyny konwencjonalnej. Dzięki niej udaje się osiągać zadziwiające rezultaty w leczeniu różnych schorzeń i dolegliwości.
Praca na refleksach pobudza przepływ impulsów nerwowych. Masowanie poszczególnych miejsc na stopach, twarzy lub dłoniach wpływa korzystnie na ukrwienie chorych narządów oraz wzmacnia siły witalne organizmu. Dzięki temu organizm szybciej się regeneruje. Terapia ta sprzyja także poprawie przemiany materii oraz wpływa korzystnie na oczyszczenie organizmu. Wykazuje także działanie przeciwbólowe.
Nie ma większych przeciwwskazań do stosowania refleksologii, prawidłowe wykorzystywanie jej poszczególnych technik nie powoduje skutków ubocznych. Jest metodą bezinwazyjną, w związku z tym może być z powodzeniem stosowana u osób w różnym wieku, zarówno u dorosłych, jak i dzieci.
Gdybym osobiście nie uczestniczył w zajęciach nauki refleksologii za namową kolegi, to pewnie prawy bark czy ścięgno nadal by mi dokuczały.
Uważam, że aby nie czuć bólu, nie zawsze należy sięgać po mocne tabletki przeciwbólowe. Może warto spróbować czegoś nowego.
&&
&&
Jolanta Kutyło
Przedstawiam podręczne urządzenie, jakim jest kostkarka do lodu GÖTZE & JENSEN.
Urządzenie przydaje się podczas spotkań ze znajomymi oraz innych imprez, gdy gościom serwujemy drinki i napoje chłodzące. Użytkownikom daje wiele satysfakcji, gdy standardowe zamrażarki nie potrafią sprostać potrzebom, zwłaszcza w upały.
Kostkarka do lodu wielkością przypomina pół małej chłodziarki, ma kształt sześcianu. Na górze posiada umocowaną na zawiasach pokrywę, którą od góry odchylamy, wewnątrz znajduje się kosz, do którego z miejsca wytwarzania lodu wypadają gotowe kostki.
Przed pierwszym użyciem kostkarki należy zapoznać się z instrukcją obsługi, następnie dokładnie umyć urządzenie namoczoną w wodzie z detergentem ściereczką i koniecznie wytrzeć do sucha.
Wytwarzanie kostek lodu rozpoczynamy od napełnienia kostkarki wodą z kranu lub z butelki do wysokości wyczuwalnego ogranicznika. Do pojemnika wkładamy kosz, zamykamy pokrywę, następnie podłączamy do źródła zasilania (kolejność jest bardzo ważna ze względu na nasze bezpieczeństwo).
Urządzenie wyda pojedynczy dźwięk oznajmiający, że jest gotowe do pracy. Z boku mamy okrągły przycisk włącz/wyłącz, naciskamy go i kostkarka rozpoczyna pracę. Po pół godzinie pojawiają się pierwsze kostki. Z góry otwiera się szuflada, kostki zatrzymują się na specjalnych trzpieniach, następnie wpadają do kosza wydając charakterystyczny odgłos. Jednorazowo do kosza wpada 9 kostek, które pojawiają się co 10 minut. Kostki kształtem przypominają korki, pierwsze są jeszcze bardzo małe, dopiero za trzecim razem stają się większe i grubsze. Gdy kosz wypełni się kostkami, urządzenie wydaje osiem krótkich dźwięków.
Gdy chwilowo nie korzystamy z wytworzonych kostek lodu, należy przenieść je do osobnego pojemnika i umieścić w zamrażarce. W innym przypadku kostki stopnieją a woda z powrotem spłynie do zbiornika. Gdy poziom wody obniży się na tyle, że pompa nie będzie w stanie jej pobrać a my nie mamy możliwości zamrożenia małych jej dawek, kostkarka wyłączy się. Aby ponownie ją uruchomić należy urządzenie odłączyć od zasilania, wlać wodę i ponownie podłączyć.
Kostkarka pracuje cicho, pobierając wodę ze zbiornika z cichym pluskiem, dźwięki zmieniają się zależnie od pracy. Inaczej oznajmia pojawianie się kostek w szufladzie, inaczej, gdy kostki wpadają do kosza.
Urządzenie jest dziecinnie proste, nie sprawia żadnych problemów podczas obsługi przez osoby niewidome.
&&
&&
Czytelniczka
Ciasto francuskie rozwinąć i położyć na desce. Posmarować przecierem pomidorowym. Całe ciasto posypać startym żółtym serem, na cieście porozkładać wybrane dodatki. Całość doprawić przyprawami. Zwinąć w roladkę wzdłuż dłuższego boku, następnie pokroić ją na około 15 plastrów. Ułożyć na blaszce wyłożonej papierem po pieczenia, delikatnie poprawić kształt roladek na bardziej okrągły. Posmarować roztrzepanym jajkiem. Wstawić do nagrzanego do 190 stopni C piekarnika i piec przez około 15 minut.
Makaron ugotować al dente w osolonej wodzie, odcedzić. W między czasie opłukać cukinię i zetrzeć na tarce o grubych oczkach. Cebulkę pokroić w drobną kosteczkę.
Na patelni lub w garnku z grubym dnem roztopić masło, dodać startą cukinię (wcześniej odciśniętą z nadmiaru soku), dodać cebulkę i podsmażać przez kilka minut.
Jajko wbić do miski, dodać serek mascarpone, rozbełtać widelcem. Następnie dodać sól i pieprz.
Zdjąć patelnię z warzywami z ognia i wlać masę ciągle mieszając, aż sos połączy się z warzywami, masa nie może się ściąć jak jajecznica, ma być kremowa. W razie potrzeby można ją podgrzać na malutkim ogniu. Dodać makaron i wymieszać.
Po nałożeniu na talerze posypać świeżą kolendrą.
Piekarnik nagrzać do 175 stopni. Do dużej miski wsypać mąkę, płatki owsiane, migdały lub orzechy, cukier, cukier waniliowy, kakao, sodę, sól i cynamon. Wymieszać.
W oddzielnym naczyniu zmiksować lub porządnie wymieszać resztę składników. Do mokrej masy dodać drobno pokruszoną czekoladę. Powstałą masę połączyć z suchymi składnikami. Zagnieść.
Formować małe placki lub rozwałkować ciasto i wycinać ciasteczka. Piec 12–15 minut.
Smacznego!
&&
&&
Małgorzata Gruszka
O tym, kiedy i dzięki czemu dobrze śpimy, pisałam w jednym z poprzednich „Poradników psychologa”. Tym razem – na prośbę Czytelniczki – piszę o tym, co aktualnie wiadomo o treści naszych snów.
Przypomnijmy: sen jest stanem naszego układu nerwowego, będącym przeciwieństwem stanu czuwania. Stan ten jest cykliczny, będąc w nim, nie mamy świadomości i jesteśmy w bezruchu. Nasz cykl dobowy składa się z naprzemiennie występującego stanu snu i czuwania. Sen jest niezbędny do regeneracji mózgu i całego organizmu. Podczas snu występuje zróżnicowana aktywność mózgu. Każdej nocy kilkakrotnie przechodzimy przez dwie fazy snu. Pierwsza, to tzw. sen głęboki, podczas którego mózg wypoczywa i wykazuje wolnofalową aktywność elektryczną, a u śpiącego obserwuje się wolne ruchy gałek ocznych. Faza druga, to tzw. sen paradoksalny, podczas którego mózg staje się aktywny, pojawiają się szybkie ruchy gałek ocznych, a także marzenia senne. Im dłużej śpimy, tym krótsza staje się faza pierwsza, a wydłuża się faza druga. Nad ranem faza z marzeniami sennymi może trwać nawet kilkadziesiąt minut, co wyjaśnia, dlaczego zdarza nam się wybudzać z konkretnego snu i pamiętać, co nam się śniło.
Istnieje wiele teorii wyjaśniających, czym właściwie są marzenia senne. Pierwszą, naukową teorię snów przedstawił w XX wieku twórca psychoanalizy Zygmunt Freud. Teoria ta zakładała, że sny są efektem przedzierania się do świadomości człowieka jego ukrytych pragnień i popędów związanych ze sferą seksualną, którą ten wielki psycholog uważał za najważniejszą i kierującą życiem człowieka. Większość współczesnych teorii snów zwraca uwagę na to, że są one uniwersalnym dla ludzkości stanem świadomości, w którym widzimy i odczuwamy zmysłowo jakieś zdarzenia, mając przy tym bardzo ograniczoną kontrolę nad tym, co się z nami dzieje. Marzenia senne to przede wszystkim obrazy, ale nie tylko. Zdarza się, że we śnie czujemy smak, zapach lub dotyk. W snach pojawiają się również emocje, a więc radość, podniecenie, ekscytacja, zachwyt, smutek, żal, tęsknota, strach, niepokój, przerażenie, irytacja, złość, rozczarowanie, zaskoczenie, uczucie wstydu, obrzydzenia, zmęczenia lub przytłoczenia. Czasami emocje te są tak silne, że czujemy je jeszcze po przebudzeniu. W snach doświadczamy też ruchu: chodzimy, jeździmy, uciekamy, wznosimy się lub opadamy. Istnienie marzeń sennych wyjaśnia się wzmożoną i niezbędną dla samego mózgu aktywnością niektórych jego obszarów w trakcie, gdy cały organizm wypoczywa i regeneruje się. Szczególnie aktywną częścią mózgu odpowiadającą za występowanie snów jest hipokamp kontrolujący naszą pamięć i emocje. W obszarze tym przetwarzane są informacje, głównie te związane z naszymi myślami i przeżyciami w ciągu minionego dnia. Fakt, że śnimy, zawdzięczamy związkowi organicznemu zwanemu dopaminą, stymulującemu mózg do pracy w ciągu nocy. Naukowcy twierdzą, że śnimy każdej nocy i to nie jeden raz, choć nie zawsze pamiętamy, że cokolwiek nam się śniło.
Większość z nas choć raz doświadczyła snu, który w subiektywnym odbiorze był koszmarem. Czasami sny takie powtarzają się. Zdaniem naukowców koszmary senne są efektem długotrwałego lub krótkotrwałego dużego stresu przeżywanego obecnie lub dawniej. W snach może dochodzić do głosu tzw. pamięć utajona, a więc zapis naszych przeżyć, których świadomie nie pamiętamy lub nie analizujemy, ale który wciąż istnieje w naszych umysłach. Powracającym koszmarem sennym mogą być stresujące sytuacje z domu rodzinnego, szkoły lub pracy.
Oto przykład: kilkanaście lat temu dojeżdżałam do pracy do innego miasta i często po drodze zdarzały się awarie uniemożliwiające mi dotarcie na czas. Spóźniać się nie lubię i był to dla mnie spory stres. Mimo upływu czasu, do tej pory miewam sen, w którym z jakichś dziwnych przyczyn nie mogę dotrzeć do pracy i denerwuję się, że się spóźnię.
Szczególnie uciążliwe i wpływające na jakość życia w ciągu dnia koszmary senne zdarzają się osobom, które mają za sobą doświadczenia traumatyczne, takie jak zagrożenie życia własnego lub kogoś bliskiego, wojna, katastrofa, wypadek, gwałt lub molestowanie seksualne. W takich wypadkach potrzebne jest profesjonalne wsparcie, nierzadko łączące w sobie farmakologię i psychoterapię związaną z traumą. Jedną z metod leczenia nawracających koszmarów sennych jest wykorzystywanie zjawiska zwanego świadomym snem, odkrytego w roku 1913 przez holenderskiego psychiatrę Frederika van Eedena. Zjawisko to polega na tym, że osoba śniąca zdaje sobie sprawę z tego, że śni.
Od zarania dziejów snom przypisuje się ukazywanie przyszłości. Jak dotąd, nauka nie potwierdza, że tak jest. Póki co wiadomo, że sny są efektem myśli i przeżyć, które mamy już za sobą, a więc mających miejsce w dalekiej, bliższej lub bardzo bliskiej, ale jednak przeszłości. Istnieją sytuacje, w których możemy mieć wrażenie, że sen był proroczy, bo stało się to, co wyśniliśmy. Przypuśćmy, że bardzo czegoś pragniemy i intensywnie o tym myślimy. Myśląc, wyobrażamy sobie, że się spełni i to wyobrażone spełnienie pojawia się we śnie. Mija czas i spełnienie następuje w rzeczywistości. Czy dlatego, że nam się przyśniło? Oczywiście nie. Następuje, ponieważ po pierwsze – jest realne; po drugie – bardzo czegoś chcąc, mniej lub bardziej świadomie działamy, żeby to osiągnąć. Faktem jest, że wiara w sny nierzadko wzmacnia wiarę w urzeczywistnienie naszych pragnień. Gdy przyśni nam się to, czego bardzo chcemy, budzimy się z większą wiarą, że się spełni i od tego momentu zaczynamy intensywniej działać na rzecz tego spełnienia, czym oczywiście zwiększamy prawdopodobieństwo sukcesu.
Części z nas zdarza się mówienie przez sen, czyli wypowiadanie na głos jakichś słów lub wręcz reagowanie na czyjeś słowa podczas snu. Możliwość mówienia przez sen naukowcy wyjaśniają tym, że w drugiej fazie snu, tej z marzeniami sennymi, mózg przechodzi w stan czuwania umożliwiający wysyłanie informacji i odbieranie ich z zewnątrz.
Negatywne sny o przyszłości to efekt stresu przeżywanego w związku z tym, co już się dzieje lub co nas czeka. Przed pobytem w szpitalu może nam się śnić, że coś się stanie i nas nie przyjmą, że dostaniemy łóżko na korytarzu, że lekarz będzie okropny, że wyniki badań będą złe, lub że planowany zabieg się nie uda. Przed wyjazdem może nam się przyśnić, że spóźniamy się na pociąg lub samolot, że nasz hotel to jakaś rudera, że przez dwa tygodnie naszego urlopu leje itp. Negatywne sny mogą ukazywać myśli i przekonania związane z jakąś sytuacją, które mamy w głowie, a których do końca sobie nie uświadamiamy. Jeśli nawykowo przewidujemy kłopoty (co jest jednym ze źródeł stresu) prawie na pewno nam się przyśnią.
Treść i jakość naszych snów w pewnej mierze zależą od tego, co robimy bezpośrednio przed snem. Nie od dziś wiadomo, że zasypiając w kontakcie z treściami, które budzą silne emocje, możemy sprawić, że nasz sen będzie miał podobny wydźwięk emocjonalny. Lubimy się bać w sposób kontrolowany, dlatego wielu z nas czyta kryminały, ogląda horrory itp. Duża dawka nawet kontrolowanego i dawkowanego dla przyjemności strachu tuż przed snem może skutkować koszmarem sennym będącym przedłużeniem akcji, przy której lub bezpośrednio po zetknięciu z którą zasnęliśmy. Z doświadczenia wiem, że tak może się dziać. Wiem też, że wciągająca lektura w łóżku bardziej przeszkadza spać niż ułatwia zaśnięcie.
Marzenia senne miewamy wszyscy, są one potrzebną mózgowi aktywnością pojawiającą się w fazie snu nazywanej paradoksalną. Nawet jeśli nie pamiętamy o czym śniliśmy, nasz mózg naprzemiennie wypoczywał i był aktywny w ciągu nocy.
Marzenia senne to nie tylko wizje, ale także emocje oraz wrażenia smakowe, dotykowe, węchowe i ruchowe.
Treść naszych snów zależy od naszych myśli i przeżyć, zarówno teraźniejszych, jak i przeszłych.
Powtarzające się sny z przeszłości są sygnałem, że jakaś sytuacja wywoływała u nas duży stres.
Negatywne sny o przyszłości sygnalizują stres przeżywany w związku z aktualną lub czekającą nas sytuacją.
Nawracające koszmary senne mogą być skutkiem traumatycznych przeżyć. Najczęściej wpływają negatywnie na jakość życia i wymagają fachowej interwencji.
Na treść snów możemy wpływać, unikając tuż przed zaśnięciem kontaktu z treściami budzącymi silne emocje.
Wiara w sny ma sens, jeśli wzmacnia wiarę w powodzenie naszych zamierzeń i przekłada się na bardziej intensywne działania na rzecz ich urzeczywistnienia.
&&
&&
Tomasz Matczak
W sierpniowym „Sześciopunkcie” ukazał się artykuł o nowym poradniku Słowa mają moc. Jak pisać i mówić o osobach z niepełnosprawnościami?
. Czytelnicy „Z polszczyzną za pan brat” z pewnością zorientowali się, że jakkolwiek moim konikiem jest polszczyzna, to nie zawsze mi po drodze z nowymi trendami, rekomendacjami i wytycznymi różnych, poważnych i mniej poważnych gremiów językowych. Nie inaczej jest i w tym, może dla niektórych drażliwym, bo dotyczącym nas, osób, no właśnie – niepełnosprawnych czy z niepełnosprawnościami, przypadku. Nie chcę uchodzić za malkontenta i zaściankowicza, ale po prostu zastanawiam się, czy niektóre proponowane we wspomnianym poradniku zwroty nie są przejawem mody, a nie prawdziwej troski i tolerancji?
Sam fakt, że publikacja nie jest autorskim dziełem a jedynie tłumaczeniem, wzbudził moje obawy. Nie zawsze to, co sprawdza się za granicami Polski, może być zaimplementowane jeden do jednego na naszej niwie.
Poradnik to publikacja napisana prostym językiem, co niewątpliwie jest zaletą. Innym jego atutem jest przejrzystość. Niezwykle istotne jest to, że informuje o różnych wrażliwościach i zwraca uwagę, że to, co jednego może irytować, na drugim nie robi wrażenia. Jednocześnie jednak podsuwa czytelnikowi rozwiązania, które uważa za lepsze od innych. Podaje zwroty stosowane powszechnie, a następnie proponuje inne warianty przekazania tych samych treści, które zdaniem autorów, trafniej i w sposób niewykluczający oddają rzeczywistość. I tu już mam problem. Poradnik bowiem stwierdza np. Nie mów: niemowa, osoba nie potrafiąca mówić, niekomunikująca się werbalnie, lepiej powiedz: osoba korzystająca z urządzenia komunikacyjnego, osoba korzystająca z alternatywnej metody komunikacji
. Hmmm, gdyby ktoś w mojej obecności powiedział, że jego znajomy jest osobą korzystającą z alternatywnej metody komunikacji, to chyba nie wiedziałbym, że chodzi o niemowę.
Moim zdaniem zaproponowane zwroty są po pierwsze niejasne, a po drugie zbyt długie, a przez to niefunkcjonalne w rozmowie. W innym miejscu znalazłem następujące zdanie: Osoba nie jest niepełnosprawna, osoba ma niepełnosprawność
. Rozumiem chęć podkreślenia pewnych ontycznych niuansów, ale tak czy inaczej zaproponowane rozwiązanie wydaje mi się kuriozalne. Wszak mówi się i pisze o osobach homoseksualnych, a nie o osobach z homoseksualnością, o osobach podatnych na stres, a nie z podatnością na stres, o osobach utalentowanych, a nie z talentem itp. Czy w myśl poradnika nie istnieją już blondynki, a jedynie kobiety z włosami koloru blond?
Nieco dalej autorzy publikacji zalecają mówienie o osobach niskiego wzrostu w odniesieniu do karłów. Przyznaję, iż rzeczownik „karzeł” brzmi niesmacznie i nabrał, jeśli nie całkowicie, to przynajmniej częściowo, pejoratywnego znaczenia, ale przecież niski wzrost nie oznacza zaraz achondroplazji. Dla mnie to zwrot co najmniej mylący, jeśli nie totalnie nieadekwatny.
W dalszej części poradnika możemy znaleźć propozycje, aby zamiast parking/toaleta dla inwalidów czy parking/toaleta dla osób niepełnosprawnych, używać alternatywnie: parking dostępny, toaleta dostępna. Oj, tu już naprawdę robi się nieciekawie! To prawda, że ostatnio dostępność kojarzy się wyłącznie z niepełnosprawnością, ale póki co przymiotnik „dostępny” ma jeszcze wiele innych znaczeń! Gdy niedawno moi teściowie udawali się na turnus rehabilitacyjno-wypoczynkowy do Ustki, to sprawdzali, czy ośrodek ma dostępny parking i wcale nie chodziło im o miejsce dla osób niepełnosprawnych.
Zgadzam się w całej rozciągłości z autorami publikacji, że mówienie o kimś, iż jest normalny, w domyśle: pełnosprawny, jest krzywdzące i niestosowne w kontekście osób niepełnosprawnych, ale już propozycję, aby zamiast mówić: „Mam zdrowe dziecko”, używać zwrotu „Moje dziecko jest osobą bez niepełnosprawności”, uważam za przesadną. Tak samo podchodzę do propozycji zastępowania zwrotu „wózek inwalidzki” samym rzeczownikiem „wózek”, czyli zamiast powiedzieć: „Ania korzysta z wózka inwalidzkiego”, autorzy poradnika rekomendują: „Ania korzysta z wózka”, ale przecież wózków jest cała masa i nie wszystkie służą osobom z dysfunkcją ruchu do przemieszczania się. Oczywiście tam, gdzie wynika to z kontekstu, pominięcie przymiotnika „inwalidzki” uważam za stosowne i taktowne, lecz nie wszędzie i nie zawsze, bo może dojść do nieporozumień.
Powyższe uwagi są rzecz jasna bardzo subiektywne. Nie chodzi mi także o to, aby dyskredytować autorów lub wydawców wspomnianego poradnika. Osobiście sądzę, iż przygotowanie jakiegoś językowego savoir vivre w kontekście niepełnosprawności to zadanie niezwykle trudne. Dlaczego? Ano dlatego, że sami niepełnosprawni, jak zresztą podkreśla opisywany tu poradnik, mają różną wrażliwość, więc jednych jakiś zwrot irytuje, innych obraża, a dla jeszcze innych jest obojętny. To nie tak, jak z układaniem sztućców, że widelec ma leżeć po odpowiedniej stronie talerza, bo inaczej będzie wbrew zasadom. Jestem także zdania, iż niektóre określenia, jak np. inwalida, kaleka, nieszczęśliwy, które niegdyś funkcjonowały w społeczeństwie, nie powinny nadal być synonimami osoby niepełnosprawnej. Uważam jednak, że zbytnie ingerowanie w język, majstrowanie przy nim na siłę, kategoryzowanie na słowa wykluczające i niewykluczające, mogą czasami co najmniej wprowadzić zamęt, jeśli nie doprowadzić do nieporozumień, a w niektórych przypadkach nawet narazić na śmieszność.
Być może po prostu nie potrafię pogodzić się ze zmianami następującymi w polszczyźnie? Zaręczam, że nie jestem twardogłowym konserwatystą językowym i daję się przekonać, ale póki co autorzy wspomnianego poradnika nie przedstawili na tyle silnych argumentów, abym przychylił się do ich sposobu myślenia.
Dla mnie to obojętne, czy ktoś nazwie mnie osobą niepełnosprawną, osobą z niepełnosprawnością czy po prostu niepełnosprawnym. Nie oburza mnie nawet nazwanie ślepym, choć wówczas tłumaczę, że słowo to jest raczej uznawane za obraźliwe i negatywnie brzmiące, aczkolwiek medycznego terminu „ślepota” jeszcze nikt nie zastąpił, jak to się teraz mówi, mniej wykluczającym. Wolałbym jednak, aby nikt nigdy nie rekomendował mówienia o mnie osoba z niewidomością zamiast osoba niewidoma, a moim zdaniem wszelkie znaki na niebie i ziemi świadczą o tym, że wkrótce mogę dożyć takich czasów.
Na koniec chciałbym przynajmniej spróbować zmierzyć się z kwestią, o której wspomina p. Gruszka w październikowym artykule psychologicznym. Mile łechcąc moje ego, za co niniejszym serdecznie dziękuję, wywołała mnie niejako do tablicy, zastanawiając się, czy słowo „niewidomy” nie powinno być zastąpione bardziej logicznym zwrotem „niewidzący”. Bardzo trafnie zauważa, iż niewidomy jako przymiotnik oznaczało niegdyś coś niewidocznego, ukrytego, więc logiczniejszym wydaje się na określenie osoby z niepełnosprawnością wzroku słowo „niewidzący”.
To prawda, ale logika w języku nie zawsze stanowi o poprawności. Chciałbym tu przywołać dosyć ciekawą zagadkę, a mianowicie: jaka to rzecz, którą trzeba rozbić, aby była cała? Logika podpowiada, że to niemożliwe, bo rozbijać oznacza stłuc, zniszczyć, rozwalić na kawałki, więc nic rozbitego nie może być całością. Tymczasem rozwiązanie zagadki brzmi: jest to namiot. W języku większą wagę przywiązuje się czasem do częstości występowania pewnych wyrażeń czy słów niż do logiki. Tak właśnie jest ze słowem niewidomy. Funkcjonuje w polszczyźnie od dawna, a najlepszym przykładem jest nazwa Polski Związek Niewidomych. Znaczenie tego wyrazu jest bardzo ugruntowane w polszczyźnie, o czym świadczy ilość jego wystąpień w korpusie językowym. Pani Gruszka stawia także pytanie: jeśli nie widomy, to jaki? Jest to zasadne, ale tylko w kontekście przymiotnikowym. W słownikach podkreśla się natomiast, że słowo „niewidomy” może być przymiotnikiem, ale także rzeczownikiem. Parafrazując zatem pytanie p. Gruszki, można zapytać: jeśli niewidomy, to kto, a nie jaki? Zresztą nie zawsze zaprzeczenie na początku jakiegoś rzeczownika oznacza negację. Mamy takie słowa, jak nietoperz, niedźwiedź i tylko w formie żartu można postawić pytanie: czy skoro istnieją nietoperze i niedźwiedzie, to czym są toperze i dźwiedzie? Oczywiście słowa „niewidomy” nie można zakwalifikować do tej samej grupy, co wcześniej wymienione, bo ono zostało stworzone właśnie przez negację do „widomy”, tj. widoczny, widzialny. Tym niemniej, gdyby traktować je stricte rzeczownikowo, to można by je postawić obok nietoperza czy niedźwiedzia.
Językoznawcy zwracają także uwagę, iż słowo „niewidomy” ma zdecydowanie węższe znaczenie niż „niewidzący”, a dodatkowo jest bardziej sterminologizowane.
Póki co zatem niewidomi egzystują w polszczyźnie i mają się dobrze. Osobiście wolałbym, aby tak zostało, bo jakoś Polski Związek Osób z Niepełnosprawnością Wzroku wydaje mi się nazwą zbyt protekcjonalną.
&&
Maria Tarlaga
Język polski, jak każdy żywy język, podlega ciągłym zmianom. Pewne słowa i zwroty całkiem zanikają, inne zmieniają znaczenie.
Przyczyny tych zjawisk są różne. Jakieś urządzenie znane jeszcze naszym przodkom, może jeszcze nam, dla dzisiejszych nastolatków brzmi egzotycznie. Wystarczy kilkunastoletniego człowieka spytać, co to są żarna, gont czy cep, a będzie miał problem. I tu sprawa jest zamknięta.
Ale od czasu do czasu zdarza się, że ktoś zaczyna przy tej naszej polszczyźnie majstrować. Udało się w latach pięćdziesiątych z ortografią, ale później już tak dobrze nie było.
Pamiętam, jak próbowano w latach siedemdziesiątych zastąpić niektóre słowa innymi. I tak, listonosz miał być doręczycielem a parasol deszczochronem. I co? I nic.
Parasol, choć najczęściej chroni nas od deszczu a nie od słońca, jak sugeruje jego nazwa, pozostał parasolem. Listonosz też listów raczej nie przynosi, ale listonoszem pozostał. Bo tak było od dawna, bo ludzie się przyzwyczaili do tego.
Teraz znowu, w imię poprawności politycznej, każe się mówić w Ukrainie, w Litwie itd. Bo ktoś wykombinował, że forma na Ukrainie to przejaw wyższości. I teraz zaczną się dyskusje, dowodzenie, dlaczego tak.
Przez jakiś czas jedni uczeni będą zaprzeczać drugim. A potem dyskusja ucichnie, ludzie zajmą się innymi tematami i dalej będą jeździć na Węgry, odpoczywać na Węgrzech, na Słowacji czy na Ukrainie. I nic tego nie zmieni, bo taka jest tradycja.
Ludzie jeżdżą przecież do Grecji, ale na Kretę, a nie do Krety.
Ale po co szukać daleko? Dlaczego coś się wydarzyło we Wrocławiu we wtorek, a w Warszawie w piątek? I tu i tam mamy przyimek, ale kto ma ochotę na zbitkę liter?
Żeby odpowiedzieć autorowi na wszystkie wątpliwości, proponuję słowo tata zastąpić słowem ojciec. Tylko czy mężczyznę zastąpimy chłopem? No przecież Danuta Rin pytała kiedyś „Gdzie te chłopy?”.
Myślę, że język polski poradzi sobie z takimi problemami i nie da się nowomowie.
&&
&&
Aleksandra Ochmańska
W życiu każdego nadchodzi kiedyś, niestety, etap pożegnań. Nieoczekiwanie odchodzą ważni dla nas ludzie. Ich brak boli i jest niezrozumiały. Trudno przyznać, nawet przed sobą, że ktoś zniknął i już nigdy nie wróci, że go nigdy nie zobaczymy, nie zadamy pytań, na które tylko ten ktoś znał odpowiedzi. Niełatwo pogodzić się z tym, że nic nie będzie już takie samo.
Z pewnością, każdy inaczej radzi sobie w tych sytuacjach. Nie ma lepszych i gorszych sposobów, ale zawsze jest coś, co choć trochę ukoi smutek. Często, odejście kogoś wyzwala chęć zatrzymania pamięci o nim, uczynienia nieśmiertelnym. Wiedzą o tym twórcy, którzy swoje uczucia przelewają na papier. Znamy ich wielu. Pisanie staje się ucieczką, remedium.
W takich okolicznościach powstała „Klepsydra” Bożeny Bozarskiej. Śmierć ukochanej siostry i pandemia Covid-19 zachęciły pisarkę do wspomnień, w których wraca do odległej przeszłości i stopniowo odnajduje się w smutnej teraźniejszości. Praca nad książką ulżyła jej w cierpieniu. Nie każdy jednak może ją naśladować. Warto zatem poszukać pocieszenia w cudzych utworach.
O śmierci powstało wiele utworów. Często pisała o niej Wisława Szymborska. Wiersz „Każdemu kiedyś” poraża wręcz swoją dosłownością. Noblistka bez upiększeń stwierdza:
Każdemu kiedyś ktoś bliski umiera
.
To suche sformułowanie pozwala odczuć, że nie jest sam. Zaimek „każdy” tworzy wspólnotę tych, których dotyka śmierć bliskiego. Autorka wyznaje:
Ciężko nam uznać, że to fakt banalny
.
(…)
zgodny z procedurą
Ten lżejszy ton to jakby ciche, spokojne tłumaczenie tego, co oczywiste i nieodwołalne. W dalszych wersach, w swoim stylu, dowcipnie niemal, kontynuuje:
Ale takie jest prawo i lewo natury.
.
Taki, na chybił trafił, jej omen i amen
Ten styl pisania ukazuje śmierć jako coś, co jest naturalne. W innym miejscu, autorka zauważa, że zmarli czasem powracają w snach. Powrót ten jest tylko marnym pocieszeniem, ale na nic innego liczyć nie można. Poetka przeplata powagę żartem, co sprawia, że dzieło zapada w pamięć.
Nieco inne uczucia Noblistka przedstawia w wierszu „Kot w pustym mieszkaniu”. Ten wspaniały tekst ukazuje zagubienie, tęsknotę i niezrozumienie obcej sytuacji:
Umrzeć – tego nie robi się kotu.
.
Bo co ma począć kot
w pustym mieszkaniu
Te słowa znają wielbiciele poezji. Bohater liryczny jest kotem, który stracił właściciela. Jego odczucia są jednak bardzo ludzkie. Brak kochanego człowieka, zaburzone codzienne rytuały i zmiany, których nie widać, a które jednak są. Mieszkanie wygląda tak samo, a wszystko jednak jest inaczej. Kot powoli wyczuwa, że coś się zmienia. Podobnie, jak ludzie, dopiero z czasem pojmuje tę smutną zmianę. Zauważa:
Słychać kroki na schodach
.
ale to nie te
Człowiek, tak samo, jest przywiązany do codziennych rytuałów i choć wie, że coś się skończyło, długo oczekuje na to, co nie wróci. Nie może znaleźć sobie miejsca w niechcianej sytuacji. Oczywiście, w wersach ukazujących zachowanie kota, który obraża się na pana i próbuje tego, co zakazane, nie ma wątpliwości, że wiersz dotyczy osieroconego czworonoga. On też cierpi. Jednak utwór jest wielowymiarowy i pozwala dostrzec ludzkie emocje.
U Szymborskiej kot nie pojmuje śmierci. Nie rozumie, że ktoś był, zniknął i „uporczywie go nie ma”.
U Tomasza Jastruna bohaterem lirycznym stały się tytułowe okulary umarłych. One, podobnie jak kot, widzą zmiany. Nagle stały się bezużyteczne.
Leżą na stole
.
Ze splecionymi ramionami
Jakby chciały powiedzieć
Nie możemy
Już dłużej czekać
Ten obraz jest bardzo wymowny. Po umarłych zostaje wiele przedmiotów, które ich przypominają. Kiedyś były ważne dla właścicieli. Teraz mają tylko wartość sentymentalną. Ostatnia strofa tego wiersza chwyta czytelnika za serce. Autor pyta bezradnie:
Jak teraz im wytłumaczyć
.
Czego sami
Nie rozumiemy
Śmierć zawsze jest niezrozumiała. Okulary w wierszu mają ludzkie cechy. One też czekają na powrót właściciela. Nie rozumieją, czemu go nie ma. Okulary zwykle pozwalają lepiej, a może więcej widzieć. W nowym położeniu są jednak tak samo zagubione, jak człowiek, który chce zrozumieć sens śmierci. Sytuacja przerasta jego możliwości. Wiele dramatyzmu jest u Jastruna. W tekście „Pogrzeb” wymienia kolejno przedmioty, które za zmarłym opuszczają mieszkanie. Też odbywają swoją ostatnią drogę. Wydaje się, że za nimi ciągnie się ludzki żal.
Motyw przedmiotów pozostałych po zmarłych często przewija się w literaturze. Wisława Szymborska i Ewa Lipska pisały o listach umarłych, które po ich śmierci czytają żywi. W pewnym sensie umożliwiają poznanie świata, który wraz z nimi odszedł. Czas, który przeminął i tych, którzy odeszli, uwiecznił też Mariusz Szczygieł w książce „Nie ma”. Te braki u Szczygła są bardzo różnorodne, w związku z tym inaczej je odbieramy, ale jak pisała Julia Hartwig:
Niezapisane wspomnienia więdną jak nieuprawiany ogród
.
Dobrze więc, że twórcy je uwieczniają, by żyły wśród nas. Żyjemy szybko, w ciągłym biegu. Czasami można powiedzieć, że każdy ma swój świat i na co dzień nie pamięta o innych. Przypominamy sobie, gdy jest już za późno. W wierszu „epsydra” zauważa to Jarosław Mikołajewski. Podmiot liryczny wspomina znajomego, który ciągle, zwykle nie w porę, dzwonił do niego. Poeta przyznaje:
Nie odbierałem aż przestał
.
W kolejnych wersach snuje domysły, że tamten się obraził, ale kiedyś zadzwoni. Tym bardziej bolesne są słowa:
Aż ta cisza niedzielna dziś w nocy zaczęła dokuczać
.
Znamy to wszyscy. Podmiot liryczny stwierdza, że natrętny jego już zamilkły dzwonek stał się nagle zasługą.
Bo przecież dłuższa cisza jest niewygodna, budzi niepokój. Nagle staje się syreną alarmową nakłaniającą do wykonania telefonu. Wcześniej jednak internet powiadamia go o śmierci natręta. Treść wiersza pozwala odczuć wyrzut sumienia, że się o kimś zapomniało. O kimś, kto nieustannie o sobie przypominał. Bardzo to dramatyczne, gdy czytamy, że bohater wiersza zmarł aż dziesięć miesięcy temu. Nasuwa się pytanie, czy to normalne, że tak długo nie zauważamy czyjejś nieobecności. Wymowne są refleksje:
Czy pomodlił się za mnie stamtąd i poczułem?
Spomiędzy słów wyziera wstyd za grzech zaniechania:
Cześć jemu a dla mnie
.
kit w oko
Ten wstyd jest bardzo jaskrawy. Czytelnik też go odczuwa.
Literatura przedstawia barwną gamę uczuć, z jakimi przychodzi się mierzyć podczas „czasu pożegnań”. Pewnie niejeden człowiek zadaje sobie pytanie z wiersza Haliny Poświatowskiej:
Czy świat umrze trochę
kiedy ja umrę>.
Ktoś może, jak u Mikołajewskiego, żałować, bo czegoś nie zdążył, ale choć to marna pociecha, nie jest z tym sam.
Zdaję sobie sprawę z tego, że mój tekst w żaden sposób nie wyczerpuje poruszonego tematu. Niewątpliwie można by mnożyć emocje i sposób ich przedstawienia. Nie do każdego czytelnika przemawiają przecież te same utwory. Ja ograniczyłam się jedynie do tych, ważnych dla siebie. Mimo wszystko mam nadzieję, że zachęcę innych do poszukiwań „literackiego panaceum” na trudny czas. Na pewno nie będzie ono doskonałe, ale wniesie w codzienność trochę spokoju.
&&
Radosław Nowicki
W listopadzie zawsze nadchodzi czas na zadumę, refleksję o przemijaniu, na wspomnienia o osobach, których już z nami nie ma. Mimo że odeszły z tego świata, to często pozostawiły coś po sobie. W niniejszym tekście chciałbym przypomnieć Korę, która była jedną z największych gwiazd muzyki rockowej w Polsce i pozostawiła po sobie wiele nieśmiertelnych piosenek. Pewnie jej utwory nie trafiały do wszystkich, ale bez wątpienia była postacią nieszablonową, nietuzinkową, inną niż wszyscy. Nie była zwykłą dziewczyną z sąsiedztwa, ale mającą swój styl i sznyt kobietą. Drugiej takiej nie będzie…
Kora, a właściwie Olga Aleksandra Ostrowska urodziła się 8 czerwca 1951 roku w Krakowie. Była piątym dzieckiem Emilii Siarkiewicz oraz Marcina Ostrowskiego. Jej matka była nauczycielką, zaś ojciec pracował przed wojną jako komendant policji w Buczaczu. Przeżył wejście wojsk radzieckich, ale po wojnie nie potrafił odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Rodzina zamieszkała w jednym pokoiku z kuchnią w krakowskiej suterenie, a na co dzień towarzyszyła jej nędza. Sytuacja jeszcze bardziej skomplikowała się, kiedy matka zachorowała na gruźlicę. Wówczas czteroletnia Olga i jej jedenastoletnia siostra Anna trafiły do prowadzonego przez siostry zakonne domu dziecka w Jordanowie. Tam spędziły pięć koszmarnych lat. Po powrocie do domu ojciec zmarł na zawał serca, a wszystkim musiała zająć się matka. Lepiej radziła ona sobie z wychowaniem córek niż synów, ale Oldze brakowało własnego miejsca w domu, dlatego z niego uciekała. Miała więc trudne i skomplikowane dzieciństwo, jednak potrafiła poradzić sobie z niesprzyjającym losem.
– Przeszłam w życiu przez takie sytuacje, w których ludzie się degenerują. A ja przebrnęłam przez to otaczające mnie bagno w zasadzie nietknięta. W sensie psychicznym i fizycznym – napisała w autobiografii „Podwójna linia życia”.
W dzieciństwie i młodości miała za sobą dwie próby samobójcze. Najpierw zażyła wszystkie tabletki znalezione w domu i popiła je śniegiem z podwórka, a później podcinała sobie żyły.
– Nie chcę umierać od momentu, kiedy prawie umarłam. Na całe życie można się ze śmierci wyleczyć – mówiła w jednym z wywiadów Kora, która została jedną z pierwszych hippisek w Polsce.
Była zbuntowaną nastolatką, która sięgała po narkotyki. Jej pierwszym partnerem był Ryszard Terlecki, obecny wicemarszałek Prawa i Sprawiedliwości, ale ich związek nie przetrwał zbyt długo.
Związała się silnie z krakowskim środowiskiem artystycznym. Przyjaźniła się między innymi z Piotrem Skrzyneckim, Jerzym Beresiem, Krystyną Zachwatowicz czy Wiesławem Dymnym. W Piwnicy pod Baranami poznała Marka Jackowskiego, muzyka Vox Gentis, a następnie zespołu Anawa. Ślub wzięła z nim w grudniu 1971 roku.
– Nagle poczułam się bardzo zmęczona i miałam wrażenie jakbym dobiła do jakiejś przystani. Marek był tą przystanią – wspominała Kora, która rok później urodziła Mateusza. Jej drugi syn, Szymon przyszedł na świat w 1976 roku, ale jego ojcem był już Kamil Sipowicz, o czym nie wiedział jej ówczesny mąż. Z Markiem Jackowskim rozstała się w 1984 roku, choć nadal współpracowała z nim na niwie muzycznej i zawodowej. Pięć lat później zamieszkała w Warszawie z Kamilem Sipowiczem, a ślub wzięli w grudniu 2013 roku. Byli razem do końca życia Kory.
Jej przygoda ze sceną zaczęła się jeszcze za czasów zespołu Osjan, którego założycielem był Marek Jackowski, ale wokalną karierę zaczęła w jego kolejnym zespole, czyli Maanam. Pierwszy wielki sukces odniosła w 1980 roku, kiedy to już jako krótko ostrzyżona kobieta zaśpiewała „Boskie Buenos”. Z dnia na dzień stała się wielką gwiazdą. W latach 80. zespół święcił sukcesy w Polsce i w Europie, a w 1983 roku nagrał jeden ze swoich największych hitów, czyli „Kocham cię kochanie moje”. Koncertował do 1986 roku, a później wznowił swoją działalność dopiero w latach 90. Kora nadal pisała teksty piosenek, a hitami stały się np. „Wyjątkowo zimny maj”, „Anioł”, „Po to jesteś na świecie” czy „Po prostu bądź”. 31 grudnia 2008 roku, czyli po 32 latach istnienia Maanam zakończył swoją działalność.
Po jego rozpadzie Kora nie zrezygnowała z muzycznej kariery. Na jej koncertach prezentowane wciąż były przeboje Maanamu, ale również zaczęły pojawiać się jej premierowe utwory. W 2011 roku wydała płytę „Ping pong”, która była pierwszym solowym albumem w jej karierze. Na festiwalu Top Trendy w Sopocie odebrała nagrodę Bursztynowego Słowika. Została odznaczona także Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski jako zasłużony twórca kultury oraz srebrnym medalem Zasłużony Kulturze Gloria Artis. Została także jedną z bohaterek filmu „Droga do mistrzostwa”, w którym opowiadała, jak wyglądała jej droga do sukcesu. Przez pięć lat była również jurorem w programie Must Be the Music. Pisała teksty na kolejną płytę, ale choroba zniszczyła jej plany.
Jej życie legło w gruzach, kiedy usłyszała – rak jajnika i to w czwartym stadium. Diagnoza była znacząco spóźniona, tym bardziej że piosenkarka już dużo wcześniej miała kłopoty zdrowotne.
– Miałam okropne bóle. Zginało mnie do ziemi. Łykałam mnóstwo środków przeciwbólowych. Pewnie to już był rak, ale nikt pod tym kątem mnie nie zbadał. Nawet jak przeszłam operację, nikt nie szukał komórek rakowych. To było już po 1989 roku, ale nadal obywatel był gówno wart, a jak chory, to jeszcze mniej – opowiadała w „Gazecie Wyborczej” piosenkarka.
Walcząc z chorobą, przeszła trzy operacje i dwa cykle chemii. Dodatkowo toczyła bój z Ministerstwem Zdrowia o wpisanie na listę leków refundowanych Olaparibu, który przedłuża życie kobietom z rakiem jajnika, ale miesięczna kuracja nim wówczas kosztowała 24 tysiące złotych. Ostatecznie trafił on na listę refundacyjną, ale dla Kory było już za późno. Ostatnie lata swojego życia spędziła w Bliżowie, w swoim azylu na Roztoczu. Na końcowej drodze życia towarzyszyła jej rodzina i przyjaciele. Zmarła 28 lipca 2018 roku.
Mimo że na scenie Kora była wulkanem energii, to w życiu prywatnym ceniła spokój. Skrywała w sobie wiele sprzeczności.
– Wielu ludzi widziało w niej głównie nieprzejednaną wojowniczkę, a mnie, będąc przez czas jakiś nieco bliżej, udało się dostrzec fascynujące, pozornie wykluczające się sprzeczności. Niezwykłą siłę charakteru połączoną z kruchością. Brak pokory wraz z niekłamaną estymą względem cenionych ludzi. Przekonanie o swojej wyjątkowości wraz z niepewnością co do swoich realnych umiejętności. Oschłość z piękną empatią – napisał po jej śmierci Adam Sztaba, który brał udział z nią w programie Must Be the Music.
W jednym z ostatnich wywiadów stwierdziła, że: W życiu najważniejsze jest życie. Jak się je kocha, zaczyna się je doceniać
. Mimo że jej już nie ma wśród nas, to pozostały po niej piosenki z wieloma przesłaniami, które mogą towarzyszyć nam przez kolejne dziesiątki lat.
&&
Jolanta Kutyło
Lubię być odwiedzana przez młodych ludzi, bo wnoszą w moje życie pozytywną energię. Niedawno miałam zaszczyt rozmawiać z siedmiolatkiem i gdy powiedziałam, że jest inteligentny, odparł: Wiem
.
Gdybym ja, będąc w jego wieku, postąpiła tak samo, zostałabym ukarana za brak skromności.
Pamiętam, jak w internacie starsze wychowawczynie prawiły nam długie morały, były w tym nieprzejednane. Młody personel po liceach pedagogicznych lub studiach wprowadzał inne myślenie, świeży powiew młodości, poprawiając jakość życia tematami bez tabu.
Kto wołem będąc, nie zapomniał, jak się jest cielęciem poganianym batem przestarzałego myślenia minionych pokoleń, prze do przodu, bo świat się zmienia, a wraz z nim poglądy i obyczaje.
Dziś babcie idą w tango z Facebookiem, Instagramem, tworzą wideoblogi, słychać ich głosy na YouTube. Nie wstydzą się mówić otwarcie o przypadłościach dotykających kobiety po menopauzie, wzajemnie się wspierając. Wiedzą, czym są telomery, komórki macierzyste, nieobce im są takie pojęcia, jak neuronauka, robotyka, sztuczna inteligencja, psychobiologia, elastyczny mózg, nad którym intensywnie pracują, bo mają coraz mniej czasu na samorealizację. Korzystają z wykładów na uniwersytetach III wieku, wycieczek organizowanych przez fundacje i stowarzyszenia.
Na ulicach widać seniorów ze smartfonami w rękach, którzy korzystają również z elektrycznych hulajnóg, rowerów, ćwiczą na kortach tenisowych i osiedlowych siłowniach. Ponadto coraz więcej osób zapisuje się na fora randkowe, zawiera nowe znajomości i ma z tego wiele korzyści, niektórzy stają nawet na ślubnym kobiercu. Tworzą się grupy tematyczne np. z kursami komputerowymi, edytorskimi, żywieniowymi, zasilane m.in. funduszami europejskimi. Uczestnicy odkrywają w sobie nowe umiejętności twórcze, na które dotąd nie mieli czasu.
Dzisiejsi emeryci nijak nie przypominają stetryczałych starców narzekających na przypadłości jesieni życia. Wciąż poszerzają swoją wiedzę, uczą się zasad bezpieczeństwa i czujności, żeby nie dać się oszukać np. „na wnuczka”.
Młodość nie wieczność, szybko przemija, dlatego trzeba czerpać z niej garściami to, co najlepsze, spełniać marzenia, by każdą chwilę przeżyć najefektywniej i ładować akumulatory na dalsze lata.
Przekroczone półwiecze nikomu nie daje prawa do wnikania w obyczajowość młodego pokolenia, wyznaczania im drogi według własnych pomysłów, uciszania dzieci bawiących się za oknami.
Dziadku, zapomniałeś, jak biegałeś za piłką i zanim doszedłeś do własnej dojrzałości, popełniłeś wiele błędów?
Babciu, czy nie pamiętasz, jak próbowałaś naśladować styl i obyczaje gwiazd minionej epoki?
Wnuczko, córko, nie traktuj rodziców i dziadków jak osoby, którym trzeba za każdym razem przypominać, że przed wyjściem należy zamknąć mieszkanie i schować klucze do kieszeni.
Niech żyje wolność, ale znaczona wzajemnym szacunkiem wielu pokoleń, bo każdy wiek ma swoje prawa, obyczaje i zasady. Warto podążać własną drogą.
Emeryt ma dwie opcje: kisnąć we własnym sosie wśród bohaterów tanich seriali lub zaprzyjaźnić się z nowymi technologiami usprawniającymi ciało i ducha, otwierając się na świat i ludzi.
&&
Ireneusz Kaczmarczyk
1 kwietnia br. odszedł do wieczności poeta, satyryk, krytyk literacki, współzałożyciel i prezes Kieleckiego Oddziału Związku Literatów Polskich.
Stanisław Nyczaj był członkiem Rady Programowej Radia Kielce oraz współzałożycielem Kieleckiego Oddziału ZLP, któremu szefował nieprzerwanie od 1996 roku. Jako prezes zabiegał, by organizacja ta rozwijała się i nieustannie rosła w siłę. Był organizatorem problemowych sesji literackich, plenerów literacko-plastycznych, spotkań w ramach Świętokrzyskiej Wiosny Literackiej oraz seminariów ogólnopolskich z udziałem pisarzy niewidomych i niedowidzących. Przez dekady uprawiał twórczość powiązaną z ekologią. Ostatnio lubował się w nowym, wymyślonym przez siebie gatunku – aforeskach. Kiedy w jego i naszym życiu pojawiła się pandemia, ją także uczynił bohaterką swoich wierszy. Temu, jak ludzkość znalazła się na „korona wirażu” (to określenie Stanisława Nyczaja), dał wyraz w tomiku zatytułowanym „Covidiada”, który zadedykował „Niestrudzonym mistrzom walki o ludzkie życie”. Stanisław zasiadał również w jury konkursu literackiego „Tak widzę świat, tak go czuję – rzeczywistość w obliczu zagrożenia”. Z radością zgodził się również na ocenianie prac w trzeciej edycji, niestety edycja ta odbędzie się już bez Niego. Podobnie zresztą jak spotkanie pod hasłem „Ludzie pióra wspierają Stanisława Nyczaja” w Domu Środowisk Twórczych w Kielcach, którego głównym celem miała być zbiórka funduszy na leczenie i rehabilitację poety, którego choroba zaatakowała mocniej. Mimo trudnej sytuacji zdrowotnej znajomi i przyjaciele Stanisława wierzyli, że chorobę uda się pokonać. Planowany koncert odbył się, jednak zmienił się jego charakter; przybrał formę artystycznego pożegnania…
Stanisław Nyczaj ur. się 9 stycznia 1943 roku w Nowicy pod Kałuszem w województwie stanisławowskim, dzisiaj należy do Ukrainy. Był synem Michała i Kazimiery z domu Machnik. Mając dwa lata, w wyniku repatriacji razem z matką zamieszkał w Opolu. Po ukończeniu 7-letniej Szkoły Muzycznej I stopnia w klasie fortepianu rozpoczął naukę w LO im. M. Konopnickiej, a po maturze studiował filologię polską na WSP im. Powstańców Śląskich (obecnie Uniwersytet Opolski).
W okresie studiów odnalazł się w kręgu przyjaciół Teatru Laboratorium Jerzego Grotowskiego. Organizował życie kulturalne, redagował pismo studenckie „Nasze Sprawy”, w którym debiutował jako poeta, a rok później w charakterze krytyka literackiego. Pracował jako redaktor w miesięczniku „Opole”, sekretarz redakcji „Kwartalnika Nauczyciela Opolskiego”, sekretarz Zarządu Okręgu Ligi Ochrony Przyrody. Był przewodniczącym Opolskiego Ośrodka Korespondencyjnego Klubu Młodych Pisarzy, wiceprzewodniczącym Klubu Literackiego Związku Nauczycielstwa Polskiego, przewodniczącym Koła Młodych przy Opolskim Oddziale Związku Literatów Polskich.
W październiku 1972 roku na stałe zamieszkał w Kielcach. Początkowo pracował w Wydawnictwie i Instytucie Nauk Społecznych Politechniki Świętokrzyskiej. Prowadził m.in. seminaria z filozofii i kultury współczesnej. Pracował jako redaktor w miesięczniku „Przemiany” w Ośrodku Kultury Literackiej w Oddziale Wydawnictwa Łódzkiego i w Wydawnictwie „Dom Książki”. Prezesował Kielecko-Radomskiemu Nauczycielskiemu Klubowi Literackiemu, a w roku 1993, razem z radomską pisarką Teresą Opoką, założył Oficynę Wydawniczą „Ston”. Od 1994 roku z żoną Ireną (redaktorką graficzną) i synem Pawłem (zajmującym się opracowaniem komputerowym) z powodzeniem realizował się jako edytor w Oficynie Wydawniczej „STON 2”.
Stanisław Nyczaj był osobą niezwykle szanowaną i docenianą zarówno w kraju jak i za jego granicami, świadczy o tym m.in. jego członkostwo w Stowarzyszeniu Kultury Europejskiej z siedzibą w Wenecji i Słowiańskiej Akademii Kultury i Sztuki z siedzibą w Warnie. Jego dorobek literacki wciąż się powiększał, w tym czasie miał już w swym dorobku między innymi serie: „Biblioteka Nauczycielskiego Ruchu Literackiego”, „Biblioteka Satyry”, „Twórczość Młodych” oraz 500 tytułów (głównie z zakresu literatury współczesnej, eseistyki, historii).
Od chwili powstania pełnił funkcję konsultanta literackiego w Krajowym Centrum Kultury PZN. Redagował i wydawał wiele książek niewidomych oraz niedowidzących twórców, promował i popularyzował ich osiągnięcia, nierzadko aż do wprowadzenia na listę członków Kieleckiego Oddziału Związku Literatów Polskich. Cyklicznie ogłaszał konkurs na małą formę literacką. Jako jeden z laureatów w 2003 roku zostałem zakwalifikowany na warsztaty literackie, które prowadził. O ile pamięć mnie nie myli, spotkaliśmy się w „Jodłowym Dworze”, w samym sercu najstarszych w Europie Gór Świętokrzyskich, na skraju słynnej Puszczy Jodłowej u stóp owianej legendami Łysej Góry. Serdeczny, sprawiedliwy, pracowity, oddany innym Człowiek. Jemu właśnie zawdzięczam własny tomik poetycko-prozatorski i ponad 20 spotkań autorskich.
Pod Jego kuratelą szlifowali swój talent między innymi Halina Kuropatnicka-Salamon, Jolanta Kutyło, Iwona Zielińska-Zamora, Helena Dobaczewska-Skonieczka, Leszek Łysak, Janina Filip.
W pielgrzymce do wieczności wyprzedzili swego mentora Andrzej Chutkowski, Stanisław Bożek, Ewa Maria Wojtasik, Józef Wawroń. Może to właśnie Ci poeci zainspirowali Romualda Bielendę do refleksji, którą podzielił się z żałobnikami:
Ja sądzę, że Staszka powołał Pan Bóg do siebie, żeby Mu tam założył oddział literacki i modyfikował psalmy. Człowiekiem był niezwykle dobrym, bardzo przychylnym dla młodych, początkujących twórców. Mimo swojej wady wzroku wiele czytał, miał ogromne wiadomości. Niezwykły, dobry, ciepły, niemający w sobie krzty zawiści. Odszedł wspaniały Człowiek, ale my jego brak dopiero odczujemy
.
Stanisław Nyczaj odznaczony został wieloma nagrodami. Dwukrotnie, w 2014 i 2020 roku, uhonorowany medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”. Laureat licznych nagród i odznaczeń państwowych, między innymi Nagrody Miasta Kielce, Nagrody im. Jarosława Iwaszkiewicza, Nagrody im. Witolda Hulewicza. W roku 1998 został uhonorowany Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Do najważniejszych dzieł Stanisława Nyczaja należą: „Płonący wodospad”, „Metafizyka tworzenia. Na kanwie zwierzeń polskich poetów współczesnych”, „Przedążyć pęd Ziemi”, „Wśród pisarzy. Rozmowy i wspomnienia”, „Wśród pisarzy 2. Rozmowy i wspomnienia”, „Czasochłon”, „Złowieszcze gry z naturą”, „Morze w poezji i malarstwie”, „Aforeski”.
Na koniec pragnę przypomnieć dwa utwory tego wspaniałego twórcy, jakim niewątpliwie był Stanisław Nyczaj.
Otworzyłem ramiona – szeroko,
bym mógł przygarnąć nimi, objąć
to całe szczęście! –
wywoływane z ulgą i tryumfem.
„Nie za wiele pragniesz?” –
ofuknął mnie wzgardliwie Rozum.
No cóż,
przykurczyłem się nieco:
niechby przylgnęło i pół,
choćby tylko ćwierć,
bodaj perełka
przytulana drżącymi dłońmi skulonego
do serca
na szczęście w kąciku pociechy.
Wyciągnąłem poza poręcz balkonu dłoń
i zaszumiał mój dorodny przyjaciel jesion,
jakby na nią czekał.
Wtulił się delikatną gałązką, dziękując,
że znalazłem mu onegdaj pod mym szarym blokiem
cichy ziemi urodzajny kąt,
by przywieziony ze słonecznych zboczy
włoskich lasów dębowych
zawiązał korzenie, wyrósł tu na schwał,
dosięgnąwszy mojego piętra.
– Bądź spokojny, żadna piła cię tu nie skrzywdzi,
nie będę nacinał kory, jak tam by czyniono,
na sok zestalający się w ziarenka manny.
Za muru załomem nie doświadczysz wichur;
ocalisz zdobne biało-fioletowe pączki.
Rano, jak co dzień, będę w płuca głęboko
wdychał pełen kwietnego aromatu twój tlen.
I kosa zaproszę z korony topoli,
na wieczorny koncert pośród twych gałęzi,
sławiący piękno naszej wespół zgody.
&&
Szymon Dederko
Pielgrzymka jest obrazem życia w miniaturze. Całe życie idziemy do Boga. Pielgrzymka daje nam tę możliwość, oczyszczoną z szumów dnia codziennego.
Miałem przyjemność w dniach 15-23 września uczestniczyć w pielgrzymce osób niewidomych do Lourdes. Została ona zorganizowana przez Krajowe Duszpasterstwo Niewidomych, Księdza Andrzeja Gałkę oraz Siostry Franciszkanki Służebnice Krzyża, z nieocenioną s. Ludmiłą na czele.
Nie pierwsza to pielgrzymka organizowana przez to znakomite grono i nie pierwsza, w której biorę udział. Ta, tak jak i poprzednie, zorganizowana, zaplanowana i zrealizowana była naprawdę wzorowo. Celem głównym było nawiedzenie sanktuarium maryjnego w Lourdes, ale odwiedziliśmy też i inne miejsca związane z Matką Bożą. Zaczęliśmy od Saragossy, bazyliki Santa Maria del Pilar. Miejsce ważne, ponieważ tu po raz pierwszy objawiła się Maryja jeszcze przed Jej zaśnięciem. Matkę Bożą ujrzał apostoł Jakub, który zwątpił w celowość prowadzenia ewangelizacji wśród Iberów, ale słowa Jezusa: Idźcie i nauczajcie wszystkie narody
, przypomniane apostołowi przez Maryję stojącą na kolumnie, dodały wątpiącemu Jakubowi sił do kontynuowania pracy apostolskiej i ewangelizacyjnej. Niesamowite było wrażenie, kiedy można było dotknąć wmurowaną w ścianę tę rzymską przydrożną kolumienkę, na której miało miejsce Objawienie. Następnie pojechaliśmy do kraju Basków. Zwiedziliśmy Pampelunę, uliczkę gonitw byków. Poznaliśmy, dzięki naszemu przewodnikowi, historię i style corridy.
Wieczorem, po długiej podróży autokarem, dotarliśmy do Lourdes. Następnego dnia rano mogliśmy uczestniczyć we mszy św., odprawianej przez księży Andrzeja i Jana, który nam towarzyszył w samej Grocie Objawienia. Msza św., kiedy nad ołtarzem z wnęki spoglądało na nas łagodne oblicze Maryi z miejsca, gdzie się objawiła, wprowadziła nas w nastrój wewnętrznego wyciszenia i modlitwy. Następne cztery dni spędziliśmy w Lourdes, w czasie których każdy miał możliwość zarówno grupowego jak i indywidualnego uczestnictwa w mszach, nabożeństwach, procesjach, zarówno różańcowej jak i eucharystycznej. Mogliśmy w ciszy indywidualnej modlitwy obmyć się w wodzie z cudownego źródełka. Pojechaliśmy też na wycieczkę do pobliskiego Lestelle-Bétharram, gdzie w XV wieku Maryja podała gałąź tonącej dziewczynce. Odwiedziliśmy dom, w którym mieszkała święta Bernadeta Soubirous.
Szybko minęły nam dni na modlitwie, rozważaniach i indywidualnym chłonięciu atmosfery świętego miejsca.
Następnie pojechaliśmy do miejscowości Calella pod Barceloną. Jest to kąpielisko morskie. Tam mieliśmy więcej czasu na wakacyjne rozrywki. Długo będę wspominał kąpiel w Morzu Śródziemnym, czystym, o temperaturze 24 st. C.
Drugiego dnia pobytu pojechaliśmy na wycieczkę do Montserrat. Jest to sanktuarium w klasztorze benedyktyńskim, umieszczonym wśród wysokich wzgórz, które pionowo wyrastają z okolicznej ziemi. W klasztorze jest wystawiona cudowna figura Czarnej Madonny, patronki Katalonii. Mieliśmy niezwykłą okazję uczestniczyć we mszy w kaplicy mieszczącej się w bezpośrednim sąsiedztwie Czarnej Madonny. Ogromne wrażenie na mnie zrobiło w trakcie zwiedzania klasztoru miejsce, gdzie na ścianie krużganku znajduje się dekoracja wykonana techniką sgraffito, czyli wydrapywania wzoru na wielowarstwowym tynku, w którym każda warstwa jest innego koloru. Dekoracja ta pokazuje listę sanktuariów Czarnych Madonn na świecie. Jest tam też zaznaczona Częstochowa.
Ostatniego dnia zwiedzaliśmy Barcelonę. Dzień zaczęliśmy mszą w dolnej krypcie Bazyliki Sagrada Familia. Później mieliśmy godzinę na indywidualne zwiedzanie górnego kościoła. Powiem tylko, że pierwszy raz widziałem świątynię, w której światło było budulcem co najmniej tak samo ważnym, jak kamień.
Następnego dnia, rozpoczętego mszą świętą w miejscowym kościele w Calelli, pojechaliśmy na lotnisko w Barcelonie, a po kilku godzinach pożegnaliśmy się wszyscy na lotnisku Okęcie.
Wspomnę tylko, że noclegi mieliśmy zapewnione w bardzo dobrych hotelach, wyżywienie takie, że kuchnię francuską oraz hiszpańską będziemy z tęsknotą wspominać przez długie zimowe miesiące.
Należą się wielkie i serdeczne podziękowania organizatorom pielgrzymki za przygotowanie tak urozmaiconego programu, pełnego atrakcji dla duszy, ciała, intelektu. Mieliśmy okazję poznać zarówno historię, jak i kulturę oraz współczesne zawirowania i kolory życia w niezwykle ciekawym rejonie świata.
Jeżeli Krajowe Duszpasterstwo Niewidomych będzie jeszcze organizowało pielgrzymki, z chęcią wezmę w nich udział. I jeszcze raz, wszyscy głośno: dziękujemy!!!
&&
Izabela Szcześniak
Pragnę polecić wszystkim Czytelnikom książkę Mateusza Madejskiego pt. „Zosia z Wołynia. Prawdziwa historia dziewczynki, która uratowała żydowskie dziecko”.
W 2015 roku autor powieści dostaje wiadomość o ciężkiej chorobie swojej babci. Mateusz Madejski jest młodym dziennikarzem. Znając ciekawą rodzinną historię, podejmuje decyzję, że jeśli babcia wyzdrowieje, przeprowadzi z nią wywiad i napisze książkę.
Zofia Chołub z domu Stramska wyzdrowiała i kiedy Mateusz odwiedzał ją w Stargardzie Szczecińskim, stopniowo opowiadała historię swojego życia.
Kobieta przetrwała rzeź wołyńską, a po wojnie wyszła za mąż za żołnierza wyklętego. Ratując żydowską dziewczynkę, odznaczyła się wielkim bohaterstwem.
Zofia Chołub urodziła się w 1927 roku we wsi Biała Krynica na Wołyniu. W wieku pięciu lat straciła matkę. Po śmierci mamy została otoczona miłością przez ojca i rodzeństwo.
Dziewczynka, doświadczona przez los, odznaczała się wrażliwością na ludzką krzywdę.
W 1942 roku ukraińscy nacjonaliści podpalili dom rodziny Stramskich. Zosia wraz z ojcem i rodzeństwem przeprowadziła się do pobliskiego miasteczka Radziwiłłów. Zamieszkała w mieszkaniu opuszczonym przez rodzinę żydowską, która uciekła na wieś przed Niemcami.
Podczas nieobecności sąsiadów Zosia w malutkiej komórce znalazła małą dziewczynkę, która nie skończyła jeszcze drugiego roku życia.
Inka (Sabina Kagan-Heller) znajdowała się w stanie bezpośredniego zagrożenia życia. Była bliska śmierci głodowej i chorowała na gruźlicę. Dziewczynka leżała w łóżeczku, z którego został wyjęty spód, a odchody spadały na podłogę. Dziecko było bardzo brudne i zaniedbane. Choć Zosia sama miała niewiele żywności, zaczęła potajemnie dokarmiać dziewczynkę.
Niebawem pokazała dziecko Natalii Roztropowicz, która na Wołyniu była sąsiadką rodziny Stramskich.
Rodzina Roztropowiczów podjęła decyzję o adopcji małej Inki. Dziewczynka nie miała rysów semickich, więc Natalia nie ukrywała żydowskiego dziecka.
Po zakończeniu II wojny światowej rodziny Stramskich i Roztropowiczów wyjechały do Polski na tereny ziem odzyskanych i zamieszkały w Niedzicy. W 1947 roku Inkę odnalazła organizacja żydowska, która szukała uratowanych podczas wojny żydowskich dzieci. Roztropowiczowie podjęli decyzję o oddaniu dziewczynki, ale pod warunkiem, że będą otrzymywać wiadomości o losach dziecka.
Inka została umieszczona w znajdującym się w Łodzi sierocińcu dla żydowskich dzieci. Roztropowiczowie jakiś czas utrzymywali kontakt z żydowską dziewczynką, którą kochali jak własną córkę, odwiedzali ją również w sierocińcu. Niestety, wkrótce przestali otrzymywać wiadomości o losach Inki.
Jak potoczyło się życie Zosi? Czy wraz z rodziną Roztropowiczów odnalazła Inkę i odnowiła z nią przyjaźń?
Przeczytajcie sami! Polecam! Mateusz Madejski „Zosia z Wołynia. Prawdziwa historia dziewczynki, która uratowała żydowskie dziecko”. Czyta Ewa Serwa, książka dostępna w formatach Daisy i Czytak.
&&
&&
Genowefa Cagara
Znikły słowa,
Zaginęły wiersze,
W stercie brudów.
Znikło życie,
Zaginął świat,
Zasypany nieuporządkowaniem.
Został jedynie
Milczący z przerażenia
Pożółkły las
Z martwymi palcami gałęzi.
Został jedynie
Stęchły zapach płynących ścieków
– I myśli
– Bez przyszłości.
Czy możemy
Jeszcze wszystko odmienić?
Ocalić resztki zieleni
I spokoju serc?
Czy możemy
Spojrzeć w jasne niebo
Bez nienawiści?
Niewidzialna granica
między wczoraj a jutro.
Linia, która nie zmienia nic,
Poza ostatnią cyfrą w dacie,
Kolejną liczbą dopisaną do segregatora
Przeżytych już lat.
Nikt nie ogląda paszportu ani dowodu.
Kolorowe kule światła płyną w górę,
Żeby bezgłośnie upaść
w przeżyte i wyrzucone dni i miesiące.
Jak one, są już jedynie pyłem,
Brudzącym śnieżną biel
nienapisanych jeszcze kart
nowych godzin, słów i uczuć.
Lepkie krople szampana
nie przykleją
odpadających włosów i uśmiechów.
Czy za rok wyrzucimy kolejny kalendarz,
Zapisany zbędnymi sprawami,
gorzkimi pewnościami?
Czy w ogóle będzie kolejna granica lat,
Na której odruchowo zatrzymamy się na chwilę,
Nie całkiem świadomi, że to właśnie tu?
Już nie dla mnie
deszcz gra nocturn na klawiszach liści.
Już nie dla mnie
w kamieniołomie ktoś niszczy nierozbite głazy chmur.
Już nie ja
spojrzę w niebo nad moim balkonem,
podziurawione punkcikami gwiazd.
I nie mnie
księżyc zabrzmi pełną żalu Legendą Wieniawskiego,
podobny do muzyka, dającego mi w prezencie
piękno i swój talent…
W bezdusznej czerni stoję
z twarzą smaganą niespełnionym marzeniem
– żeby choć raz jeszcze móc opowiedzieć
zmienność chmur,
kolory nienazwane w żadnym języku,
i najpiękniejsze w świecie
– zachwyt i miłość do tego, co widzialne…
– Co teraz jest niewidzialne…
Złote obłoki pozazdrościły słońcu blasku.
Przechadzają się po gładkiej scenie nieba.
Płyną prosto w pajęczą sieć.
Dzień zbiera z gałęzi kolczaste kule lata.
Wyjmuje z nich lśniące uśmiechem chwile.
Dzieci nawlekają je na nitki.
Sznury przyszłych wspomnień.
Zawisną w ciepłych pokojach,
Odliczając kolejno mijające dni.
Ile jeszcze błyśnie mglistych świtów?
Ile zaróżowionych zmierzchów,
Nim zima zdejmie wilgotny szal,
by założyć białe futro śniegu?
Spróbuj wziąć w dłonie
jesienną ulotność barwnych liści,
Zamknij ją między kartki pamiętnika,
Może ulubionego tomiku wierszy?
Kroplę koloru na zimowy biało-czarny czas?
Kamień na polnej drodze.
Kropla czasu, zamknięta w skorupie.
Zawiłe kolorowe linie opisują bieg zdarzeń.
Czy był kiedyś cząstką pradawnego domu?
Czy w czyjejś dłoni stał się groźnym ptakiem nienawiści?
Teraz leży cichy i ciepły, jak dzień lata.
A może uderzy mnie swoją okrutną pewnością?
Zostawi na twarzy ślad czyjejś wrogości?
Kamień. – Martwa natura.
Gdyby ktoś dał nam złoto Mędrców,
Bralibyśmy je pełnymi garściami.
Po królewsku…
Gdyby ktoś otulał nas dymem kadzidła,
Czulibyśmy się jak Bóg.
Chętnie zagarnęlibyśmy Jego stwórczą władzę.
Gdy dostajemy jedną kroplę mirry,
Odrzucamy ją
razem z lękiem, cierpieniem i śmiercią.
Tak chętnie królujemy, posiadamy,
A boimy się nieważkiego okruszka odpowiedzialności.
I bólu…
Przychodzi kolejny dzień.
Kolejny blask słońca i biały obłok.
Za sobą słyszę krzyk upadającej na ziemię nadziei.
Nie uniosę jej w dłoniach.
Zginie w labiryncie zapomnienia,
Schowana pod niemodnymi sukienkami,
Zużytymi gestami i rozczarowaniami.
A kiedy szukając czegoś znajdę ją,
Czy nie schowam szybko z powrotem,
Żeby nie przypominała – o miłości?
Jesień. Chmury. Deszcz.
Smutek wypełza ciemnym strumykiem.
Tęsknota? Za czym, a może za kim?
Czy za wiosną, tańczącą w kolorowej sukience,
z głową pełną myśli, nadziei,
kogoś kochanego?
A może lata, czasu trudnych dni,
niechcianych skutków?
Oczekiwania na owoce jesieni?
Stoję teraz w dzień pełen deszczu i łez
z dłońmi pustymi.
Nic nie mam do podarowania.
Nie mam komu tego „nic” podarować.
Ktoś ważny znikł,
zabierając wszystkie uśmiechy –
i pewność wyboru.
&&
&&
Absolwent
W dniu 16 sierpnia zmarł nasz nauczyciel ze szkoły w Owińskach, pan Henryk Tarczewski, polonista, pedagog, przyjaciel młodzieży, fantastyczny człowiek. Urodził się w Tarnopolu lub Harkowie, jako jedynak, oczko w głowach rodziców. W wieku 10 lat stracił wzrok i rękę w wyniku wybuchu bomby.
Gdy z grupą repatriantów przybył do Krosna Odrzańskiego, rozpoczął naukę w Owińskach k. Poznania 1 października 1946 roku.
Pan Czesław Andrysiak, wspaniały nauczyciel, wpajał uczniom, że niewidomy nie musi być gorszy od osób widzących, choć jest inny. Henryk wziął się ostro w garść i znalazł się wśród siedmiu uczniów, którzy po podstawówce poszli do szkoły średniej. Nauczyciele nie chcieli odpytywać niewidomych, ale to się zmieniło i licealiści pomyślnie zdali maturę.
Henryk Tarczewski marzył o nauce języków obcych; z braku dostępności do pomocy naukowych wybrał polonistykę na Uniwersytecie Poznańskim. Początkowa niechęć do „kalekiego” studenta przeobraziła się w przyjaźń, pomagały koleżanki, jedna z nich – Otylia – pokochała ociemniałego kolegę i została jego żoną. W szczęściu przeżyli wiele lat. Pani Otylia czytała mężowi artykuły z dostępnych gazet, pan Henryk czytał jej artykuły z czasopism brajlowskich.
Po studiach Henryk Tarczewski rozpoczął pracę w dawnej szkole (1961 r.). Najpierw był bibliotekarzem, potem został nauczycielem języka polskiego. Poznałem go właśnie w bibliotece, którą przy wsparciu pani Ireny Hampelskiej prowadził raz w tygodniu w czwartki. Pani Hampelska nadzorowała kartoteki uczniów, pan Tarczewski wpuszczał nas między półki, byśmy sami wybierali interesujące pozycje. Poziom nauczania był wysoki. Musieliśmy płynnie czytać, recytować wiersze, pisać poprawnym językiem rozprawki, plany i streszczenia książek. Częste dyktanda ortograficzne utrwalały pisownię, co nas uskrzydlało, bo byliśmy pomocni widzącym członkom rodzin, gdy przyszło im redagować pisma urzędowe.
Pan Henryk w ciągu okresu pracy pedagoga doskonalił wiedzę. Po studiach ukończył Państwowy Instytut Pedagogiki Specjalnej, a później półtoraroczne studium tyflologiczne, dzięki czemu osiągnął III stopień specjalizacji. Dzięki czujności nigdy nie był obiektem złośliwości słabowidzących łobuzów.
Zaszczepił w nas miłość do czytelnictwa, kładł nacisk na naukę brajla czytanego dotykiem. Wszechstronny erudyta cenił dobrą muzykę, literaturę, wyśmienitą kuchnię, sprzyjał twórcom z naszej szkoły, rzucał nam wędki, a ryby musieliśmy łowić sami.
Sposobem na kreatywność były wypracowania na tzw. wolne tematy, np. dokończenie jakiejś nowelki. Kiedyś mieliśmy opisać dalsze losy „Antka” Bolesława Prusa. Mój dorosły Antek znalazł dziewczynę, poślubił ją i żyli długo, i szczęśliwie.
Zakończyłem edukację w Owińskach, ale kontakt z panem Tarczewskim trwał niemal do śmierci. Urwał się dwa miesiące przed Jego odejściem.
Rozmawiał ze mną i żoną o dawnych i bieżących sprawach nurtujących niewidomych absolwentów szkoły. Ubolewał nad losem „wykolejonych” wychowanków, interesował się naszymi dziećmi, sytuacją materialną, przerażała go niechęć młodych czcicieli nowoczesnych technologii do nauki pisma brajlowskiego. Namawiał do czytania pismem punktowym wygodnickich słuchaczy audiobooków, które zubożają nas z powodu braku kontaktu ze słowem pisanym; zachęcał do słuchania książek mówionych na polskim Czytaku, nie znosił lenistwa, śledził los artykułów z „Sześciopunktu”, pisanych przez dawnych uczniów, lecz także ich twórczość. W rozmowach telefonicznych zapraszał nas do siebie.
Śmierć kochającej małżonki była dla niego wielką stratą. Po jej odejściu wdowcem zaopiekowała się pani Żaneta.
W 2008 roku podczas warsztatów tanecznych w Poznaniu zakwaterowano nas w owińskim internacie. Mieliśmy zwyczaj odwiedzania nauczycieli i wychowawców, by w ten sposób wyrazić im sympatię i wdzięczność za trud wychowawczy. Raz pani Tarczewska postawiła na stole dwa pełne półmiski: pierwszy z drożdżówkami, drugi z kabanosami.
– Wódką was nie poczęstuję, bo jest sierpień, miesiąc trzeźwości – rzekł Pan Nauczyciel. Wizyta przebiegła w radosnym nastroju. Od tego czasu już się nie spotkaliśmy.
Zapamiętałem pana Tarczewskiego jako człowieka wyrozumiałego, przyjaznego, traktującego nas indywidualnie, przede wszystkim wymagającego.
Uroczystość żałobna odbyła się w dniu 20 sierpnia w parafii w Owińskach.
Pokój Jego Duszy!
&&
Monika Łojba
Nie od dziś znane jest nam pojęcie „dostępności”, jednak dopiero od 2019 roku, kiedy weszła w życie ustawa o zapewnieniu dostępności osobom ze szczególnymi potrzebami, naprawdę zrobiło się o niej głośno. W Polsce jest wiele instytucji i specjalistów dbających o to, by infrastruktura, architektura, usługi, wydarzenia, dokumenty i sieć były dostosowane do potrzeb osób z trudnościami, m.in. w zakresie poruszania się i korzystania z wszelkich informacji. Przez wiele lat takie osoby postrzegane były przez społeczeństwo dość negatywnie, czego powodem był brak zrozumienia i wiedzy na temat funkcjonowania osób z niepełnosprawnościami i ich potrzeb.
Placówki wyspecjalizowane we wsparciu klientów z niepełnosprawnościami często oddzielały je od świata, zapewniając wewnątrz opiekę, edukację i rozrywkę. Dając jednak pole do rozwoju wewnątrz, nie do końca miały możliwość przygotowania zewnętrznego środowiska do przyjęcia i zaakceptowania grupy osób z różnego rodzaju dysfunkcjami i schorzeniami.
W krótkim czasie osiągnęliśmy jednak duży progres w zakresie dostępności oraz przygotowania i doinformowania społeczeństwa w zakresie wiedzy i obsługi osób ze szczególnymi potrzebami. Można śmiało powiedzieć, że oprócz wyszkolonej kadry specjalistów dobrą praktyką staje się przyjmowanie do zespołów tak zwanych ekspertów przez doświadczenie, którzy na standardy dostępności mogą spojrzeć z jeszcze innej perspektywy.
Tak też stało się w Fundacji Imago, która rozpoczęła współpracę z ekspertami przez doświadczenie, inspirując się angielskimi praktykami w tym zakresie.
Ustawa o zapewnianiu dostępności oraz ustawa o rehabilitacji zawodowej i społecznej i zatrudnianiu osób niepełnosprawnych wskazują, że wszystkie instytucje publiczne i obiekty użytku publicznego powinny zostać przygotowane do przyjęcia osób poruszających się m.in. na wózkach inwalidzkich, przy pomocy balkoników, kul, lasek, jak również białej laski czy psa przewodnika, a także korzystających z aparatów słuchowych oraz innych sprzętów i aparatur niezbędnych do bezpiecznego i sprawnego funkcjonowania. Powinien być zapewniony dogodny dojazd do obiektów z wydzielonym miejscem parkingowym, wejście możliwe do przebycia z wykorzystaniem wspomnianych sprzętów, windy, platformy, podnośniki, które pomogą dostać się w każde miejsce. Wnętrze budynków powinno zostać prawidłowo oznaczone, by przy pomocy kontrastów, oświetlenia i innych znaków ułatwić korzystanie z pomieszczeń, a także powinny być zachowane odpowiednie wysokości blatów, odległości, szerokości, tak by jednocześnie dało się swobodnie przemieszczać, a także aby istniała bezpieczna droga na wypadek ewakuacji.
Ustawy dotyczą również dostosowania mediów, a konkretnie dokumentów, stron internetowych, urządzeń do komunikacji, aplikacji i innych działań administracyjnych i cyfrowych.
Jednak jedną z najbardziej istotnych rzeczy jest kadra pracownicza przeszkolona do przyjmowania, obsługiwania i wspierania osób ze szczególnymi potrzebami. Należy pamiętać, że wśród nich są nie tylko osoby z niepełnosprawnością wzroku, słuchu czy ruchu, ale również z niepełnosprawnością intelektualną czy psychiczną, które będą wymagały łatwej formy tekstów i zwrotów, miejsca do wyciszenia, odpoczynku i atmosfery, która nie będzie dostarczała stresujących, niepokojących czy nerwowo rozpraszających bodźców. Do tej grupy zaliczają się również kobiety w ciąży i karmiące piersią oraz z małymi dziećmi. Wymagają one miejsca do odpoczynku, do przewinięcia i nakarmienia dzieci oraz szybszej obsługi. Należy pamiętać także o seniorach, którzy również potrzebują miejsca i chwili na oddech, czasem noszą ze sobą aparaturę służącą do zmierzenia ciśnienia, poziomu cukru lub również wymagają miejsca do przewijania osób dorosłych.
Jak wiele osób, tak wiele potrzeb, na które można odpowiedzieć tak zwanym „projektowaniem uniwersalnym”. Dotyczy to również zatrudnienia osób z niepełnosprawnością i szczególnymi potrzebami, dostosowania stanowiska pracy i samego obiektu, na które można pozyskać dofinansowanie ze środków PFRON. Podobnie sprawa ma się z asystentem pracownika lub dofinansowaniem okresowego wsparcia w zaaklimatyzowaniu się pracownika w miejscu pracy przez osobę już zatrudnioną u danego pracodawcy.
Wspomniane udogodnienia mają jednak dwie strony medalu, gdyż oprócz zgłaszania potrzeb dostępności, istnieje również prawo zgłoszenia skargi na obiekt niedostosowany pod kątem dostępności. Warto więc zawczasu skorzystać z wsparcia profesjonalnych zespołów do spraw audytów dostępności, najlepiej posiadających w swoim składzie ekspertów przez doświadczenie.
Kim są eksperci przez doświadczenie? Można studiować i nabywać wiedzę latami, jednak teoria nie da nam tyle, co praktyka. I to nie symulacja wizualna czy zadaniowa, a po prostu własne doświadczenia. Takimi doświadczeniami mogą pochwalić się osoby, dla których powstają dostępne obiekty i media, a także w oparciu o których potrzeby prowadzi się dostępnościowe szkolenia. Ekspertami przez doświadczenie mogą być na przykład osoby niewidome i niedowidzące, poruszające się przy użyciu białej laski lub z psem przewodnikiem, a czasem i bez laski czy psa, korzystające ze specjalnych oprogramowań powiększających lub udźwiękowiających. Będą to również osoby poruszające się o kulach czy przy pomocy wózka inwalidzkiego, głuche, korzystające z aparatów słuchowych i pętli indukcyjnych, czy osoby z niepełnosprawnością intelektualną wymagające specjalnych warunków do skupienia, wyciszenia się, prostego języka wypowiedzi i w dokumentach. Przykładów można oczywiście wymienić dużo więcej. Chodzi tu jednak przede wszystkim o różnorodność potrzeb i różnorakie sposoby radzenia sobie w danym środowisku.
Osoby te nierzadko poruszają się w towarzystwie opiekuna czy asystenta. Zarówno jeden i drugi może mieć ograniczony czas, który dzieli na wsparcie osoby ze szczególnymi potrzebami czy inne sprawy. Dlatego tak istotne jest korzystanie z kas czy stanowisk urzędowych bez wyczekiwania w kolejce, by osoba towarzysząca nie traciła czasu na bezczynne stanie, w którym może jeszcze w inny sposób pomóc beneficjentowi. To przykład budzący wiele kontrowersji, gdyż nie każdy rozumie sens przepuszczania niektórych klientów w kolejkach, a także wiele osób twierdzi, że beneficjent jest wyręczany przez swojego towarzysza, który działa sprawnie i szybko, jak reszta społeczeństwa.
Każdy jednak chce być samodzielny i po to właśnie powołuje się ekspertów przez doświadczenie.
Po szkoleniu uświadamiającym kandydatów o ich prawach i możliwościach, a także pod kątem emancypacji swoich potrzeb, osoby, które chcą podjąć aktywność zawodową w tym zakresie, mogą brać udział w audytach dostępności z wyszkoloną kadrą i wskazywać bariery do likwidacji. Ich zadaniem jest informowanie o doświadczanych trudnościach, w czym czują się niepewnie, co jest dla nich niewidoczne bądź niezrozumiałe oraz proponowanie możliwych rozwiązań.
Zdrowym i pełnosprawnym osobom trudno jest odzwierciedlić sobie pewne uczucia, jak to jest przemieszczać się nie widząc, niedowidząc, nie słysząc czy nie mogąc pokonać prostych przeszkód, takich jak schody czy progi. Na moment przesiadają się na wózek inwalidzki, zakładają google, odcinają dopływ dźwięków, by przez chwilę wziąć udział w ćwiczeniach, po czym wracają do swojej codziennej rzeczywistości i prędzej czy później wiele cennych spostrzeżeń im umyka. Osoby z niepełnosprawnością w większości przypadków nie mają możliwości zmiany swojej sytuacji, a sama niepełnosprawność może postępować i jeszcze bardziej komplikować życie. Co ważne, eksperci przez doświadczenie nie są szkoleni po to, by rozczulać i budzić litość, a po to, by jak najdokładniej uświadamiać pracowników obiektów przestrzeni publicznej, że są niedogodności, których nie można przeskoczyć.
Osoby z niepełnosprawnością w roli ekspertów przez doświadczenie zatem obserwują i są obserwowane, by móc wyciągnąć jak najwięcej wniosków i refleksji względem poprawy dostępności otoczenia społecznego.
Fundacja Imago rozpoczęła cykliczne szkolenia dla osób ze szczególnymi potrzebami, dzięki którym nie tylko zwiększy liczbę ekspertów w Polsce, ale i opracowuje nowe perspektywy i metody audytowe. Inspiracją dla działań i szkoleń Fundacji Imago stała się angielska grupa CQC (Care Quality Commission), która prowadzi szereg działań z zakresu wsparcia osób ze szczególnymi potrzebami, z którą nawiązał współpracę zespół ds. dostępności Fundacji Imago.
&&
Marta Warzecha
Wszyscy, którzy piszą o sobie do naszego miesięcznika, przedstawiają swoją codzienną egzystencję w jaskrawych, ciepłych kolorach. Poznaliśmy szczęśliwą mamę dwóch dziewczynek, radosnego ucznia bydgoskiej szkoły z artykułu napisanego przez jego wychowawczynię i tak dalej. Ja postanowiłam złamać tę zasadę i przedstawić moje życie w różnych odcieniach, za co Panią Redaktor bardzo przepraszam. Mogę tylko obiecać, że wybrane przeze mnie fakty opiszę w możliwie lekkim tonie.
Urodziłam się w Tarnowie, z którym nie byłam, nie jestem i nie będę związana. Moi rodzice dostali przydział pracy w tym mieście i dlatego wylądowaliśmy tu a nie gdzie indziej. Kiedy się urodziłam, maleńka jak pół bochenka chleba, pewna lekarka powiedziała mojej mamie, iż lepiej dla mnie by było, gdybym urodziła się upośledzona, bo bym sobie nie zdawała sprawy z moich ograniczeń, a co za tym idzie, nie buntowałabym się na swój los. Zła czarownica rzuciła na mnie urok, bo zaczęłam się buntować, zwłaszcza w tym okresie życia, w którym zwykle wyrasta się z krótkich sukienek.
Kiedy byłam mała, dorośli lubili bawić się ze mną w „chowanego”. Zabawa jednak różniła się od tej, którą znamy, a polegała ona na tym, że kiedy przychodziła jakaś sąsiadka do babci, zawsze ktoś porywał mnie za rękę i prowadził do innego pomieszczenia. Z czasem przestawało to być zabawne, gdyż zaczął do mnie docierać fakt, iż jestem inna i rodzina się mnie wstydzi. Brak akceptacji mojej niepełnosprawności, szczególnie okazywany przez moją mamę, wychodził na wierzch podczas przygotowań do wszelkich uroczystości rodzinnych. Odbywało się to w taki oto sposób. Kiedy zbliżał się termin komunii, wesel itp., zaczynało się wielkie planowanie, co ze mną zrobić. Rozwiązanie przychodziło szybciej, niż moi zdążyli pomyśleć, bo to było jasne, że trzeba córunię zostawić w internacie na sobotę i niedzielę. Jednym słowem, mieli mnie z głowy. Moje koleżanki opowiadały o weselach w swojej rodzinie, a ja milczałam. Żeby było sprawiedliwie, to na pogrzeby także nie byłam zabierana, wyjątek stanowił mój dziadek, od którego mogłam słyszeć cały repertuar pieśni regionalnych. Jednak w owym czasie miałam już trzydzieści lat.
Kiedy stuknął mi szesnasty roczek, rozpoczęłam swoją pierwszą świadomą ofensywę przeciw decyzjom mojej mamy. Nie przyniosło to żadnego pozytywnego skutku. Postanowiłam więc porozmawiać o wszystkim ze szkolną psycholożką, że w rodzinie w ten weekend odbędzie się wesele, z którego jestem wykluczona, co zresztą miało miejsce od początku mojego istnienia. Szkoła zaczęła działać i na miłą rozmowę zaproszono mojego tatę. Interwencja ta przyniosła jedynie krótko trwały rezultat. Co prawda, pojechałam nie na wesele, lecz na poprawiny, ale później wszystko wróciło do normy. Kolejny atak zbrojny rozpoczęłam w wakacje i uwaga – miałam wtedy już 21 lat, wiek, w którym wiele dziewcząt ma już za sobą pierwsze doświadczenie seksualne, a ja dopiero toczę boje o swoje prawa jako człowiek. Pięknie! Tematem słownych potyczek była wtedy msza, na którą nigdy nie chodziłam, kiedy przyjeżdżaliśmy na wakacje do mojej babci. Co wtedy powiedziałam, to powiedziałam, zrobiło się wszystkim przykro, wszyscy musieli brać coś na uspokojenie i nic z tego nie wyszło. Byłam wtedy młoda i nie umiałam rozmawiać, zwłaszcza z moją mamą, która jest uparta. Dopiero tuż przed trzydziestką poczułam atmosferę wiejskiego kościółka, zielonych świątek oraz podobnych uroczystości.
Pomaluję teraz mój świat nieco żywszymi kolorami, bo przecież moje życie miało też wiele radosnych chwil. Wiem, że jestem kochana i ja też kocham zarówno najbliższą rodzinę, jak i krewnych. Pamiętam ogniska, kiedy przebywaliśmy na wakacjach u dziadków, moją wtedy jeszcze młodą ciocię śpiewającą piosenki oazowe, wygłupy moje i kuzynów. Pamiętam nasze wyjazdy na wczasy z rodzicami, którzy robili wszystko, by atmosfera była cudowna. Wyjeżdżaliśmy głównie nad jeziora i chodziliśmy do sosnowego lasu. Najbardziej zabawny był pobyt w Zagłęboczu na Lubelszczyźnie. Zabawne było wówczas wybieranie się do lasu. Lubelszczyzna może cieszyć się wielkimi, sosnowymi borami o nieskazitelnej czystości, o czym świadczyła obecność mrówczych stad, szczególnie kowali. Do lasu ubieraliśmy się jak do partyzantki i to było najzabawniejsze. Ubrania, którymi szczelnie się opatulaliśmy, miały nas chronić przed komarami, lecz tylko umownie, bo jak wchodziliśmy do tej oazy spokoju, cięły niemożliwie. Bardzo lubiliśmy zbierać borówki, oganiając się oczywiście od komarów. Tego pamiętnego lata był ogromny wysyp borówek.
Obecnie mam ponad czterdzieści lat. Wszystkie złe i dobre chwile z dzieciństwa i dorastania są tylko wspomnieniem. Nie wiem, co jest przede mną, bo nie wierzę w moją szczęśliwą gwiazdę. Dziś wszyscy w rodzinie się wspieramy, choć dochodzi często do konfliktów z powodu mojej niepełnosprawności, z którą wciąż nie mogę się pogodzić.
&&
Paweł Wrzesień
W dobie niestabilnej sytuacji ekonomicznej, wysokich stóp procentowych i spekulacji na rynku nieruchomości niezwykle trudno jest spełnić marzenia o własnym lokum. Osoby marzące o swoich czterech kątach przeglądają oferty i liczą, że bańka wysokich cen kiedyś pęknie, lecz mijają lata, a stawki ciągle idą w górę. Poszukiwanie wygodnego lokum w rozsądnej cenie jest zadaniem trudnym, ale wykonalnym. Warto jednak zachować daleko posuniętą ostrożność, gdyż nie wszystko co legalne jest moralne, a rynek nieruchomości jest pełen nieuczciwych spekulantów, dążących do szybkiego wzbogacenia.
Wybór mieszkania z rynku wtórnego pozwala na szybką przeprowadzkę na swoje, nie zmuszając do oczekiwania na koniec budowy i wykończenie lokalu. Oferty sprzedaży warto jednak czytać bardzo ostrożnie i nie brać za dobrą monetę sloganów typu: „położone w zielonej okolicy, lecz ze świetnym dojazdem do centrum” lub „wykończone z dbałością o najdrobniejsze detale”, gdyż bywają to często powtarzane kalki. Dobrze jest wypytać właściciela o realny stan techniczny i prawny lokalu. Powinien on udostępnić nam numer księgi wieczystej, o ile taka istnieje, a wówczas sami możemy sprawdzić, czy mieszkanie nie posiada wad prawnych lub nie jest obciążone wierzytelnościami. Czytanie zapisów w księgach nie wymaga wiedzy prawniczej, a dostęp można łatwo uzyskać przez internet.
Podczas rozmowy ze sprzedającym zwróćmy uwagę na stan ścian, podłóg, okien czy instalacji, abyśmy krótko po zakupie nie byli zmuszeni do inwestowania w ich remont, jeśli sugerowano w ofercie, iż lokal nie wymaga nakładów finansowych. Zapytajmy o sąsiedztwo i stan sanitarny budynku. Jeśli mieszkanie jest sprzedawane wraz z wyposażeniem, dobrze jest sprawdzić dostępność poszczególnych sprzętów, jak pralka czy płyta indukcyjna, aby po czasie nie okazało się, że nie możemy ich bezwzrokowo obsłużyć.
Cenne może okazać się także zapukanie do drzwi sąsiadów w celu zasięgnięcia bezpośrednich informacji o tym, jak żyje się w okolicy. Osoby z dysfunkcją wzroku najczęściej przemieszczają się środkami transportu publicznego, więc dobrze jest sprawdzić samemu, ile czasu zajmie spacer do najbliższych przystanków lub stacji. Informacje podawane w ogłoszeniach często są koloryzowane, aby zrobić dobre wrażenie na potencjalnym nabywcy. Korzystając z pośrednictwa agencji nieruchomości, warto dowiedzieć się, czy należna jej prowizja jest pobierana od właściciela czy kupującego i czy została uwzględniona w cenie ofertowej.
Jeśli sytuacja życiowa nie zmusza nas do pośpiechu, wówczas atrakcyjne może okazać się mieszkanie z rynku pierwotnego. Od nowości będzie nasze, urządzone według własnego gustu, a do skrzynki na listy nie będzie trafiać korespondencja poprzednich właścicieli. Najszerszy wybór metraży znajdziemy w świeżo rozpoczętych inwestycjach o najdłuższym czasie oczekiwania na klucze. Dobrze jest wybrać kilku deweloperów operujących w interesującej nas okolicy i porównać warunki i ceny.
Gdy przeglądamy już dostępne mieszkania w danej inwestycji, zwykle okazuje się, że przedstawiane na stronach internetowych plany lokali i spacery 3D nie są dostępne osobom z niepełnosprawnością wzroku. Warto więc dzwonić do biur i wypytywać pracowników o rozkłady i wielkości poszczególnych pomieszczeń lub skorzystać z pomocy osoby widzącej. Przy okazji możemy uzyskać wiadomości o planowanym poziomie dostępności budynku. Przepisy zmuszają deweloperów do przestrzegania norm ułatwiających życie mieszkańcom z niepełnosprawnością narządów ruchu, lecz wobec osób z innymi dysfunkcjami budowlańcy często nie wykazują niezbędnej wyobraźni. Na wczesnym etapie budowy można więc nalegać na to, aby winda czy domofon posiadały tradycyjne przyciski zamiast ekranu dotykowego. Irytującą praktyką jest częsty obowiązek zakupu miejsca garażowego wraz z mieszkaniem. Nawet jeśli nie zamierzamy z niego korzystać, możemy poprosić o przydział miejsca przeznaczonego dla osób o ograniczonej mobilności. Dzięki większej powierzchni takiego stanowiska łatwiej będzie je potem komuś wynająć.
Z reguły nowe mieszkania są oddawane w tzw. standardzie deweloperskim. Rzadko kiedy można liczyć na więcej niż otynkowane ściany, cementowe posadzki i zamontowane gniazdka elektryczne. Aby zdjąć sobie z głowy kłopot poszukiwania ekipy remontowej, można skorzystać z opcji wykończenia „pod klucz”, oferowanej przez większość deweloperów. Często jednak jest to znacznie droższe od samodzielnego zaangażowania ekipy fachowców. Jeśli więc chcemy wydać nieco mniej, dobrze jest rozejrzeć się za ludźmi od wykończeniówki z dużym wyprzedzeniem. Firmy o dobrej renomie niekiedy nie dysponują wolnymi terminami nawet na rok naprzód, więc nie warto zwlekać.
Specyficzna dla osób z niepełnosprawnością wzroku jest strona finansowo-formalna procesu kupowania własnej nieruchomości. Jeśli nie dysponujemy całością niezbędnej kwoty i będziemy posiłkować się kredytem, musimy pamiętać o tym, że bank szczegółowo zbada naszą sytuację finansową, aby ocenić zdolność kredytową. Nasze szanse zwiększa posiadanie stałej pracy (najlepiej na podstawie umowy o pracę na czas nieokreślony), wysokość deklarowanego wkładu własnego czy pozytywna historia zapisów w Biurze Informacji Kredytowej. Posiadanie na utrzymaniu małoletnich dzieci, krótki staż pracy czy niższe dochody w oczywisty sposób wpływają na obniżenie kwoty, którą będziemy w stanie pożyczyć. Świadczenia socjalne nie są traktowane jako dochód przez większość instytucji finansowych. Nieliczne banki uwzględniają określone typy rent z tytułu niepełnosprawności pod warunkiem, że są one przyznane na stałe.
Wybór właściwej oferty może nam ułatwić pośrednik kredytowy. Pomoc taka jest nieodpłatna, bo wynagrodzenie pośrednika finansuje bank, z którym zdecydujemy się podpisać umowę.
Istotną kwestią jest własnoręczny podpis, na podstawie którego zostanie utworzony wzór. Bank będzie następnie porównywał z wzorem każdą kolejną złożoną przez nas sygnaturę, dobrze więc, aby były one podobne wyglądem. Jeśli nie jest to możliwe, możemy ustanowić pełnomocnika do podpisu spośród osób, które darzymy zaufaniem. Z pomocy pełnomocnika można skorzystać również, podpisując akt nabycia nieruchomości czy umowę deweloperską u notariusza.
Ważne jest, aby zapoznawać się zawsze z treścią dokumentu, który zamierzamy zaakceptować. Warto poprosić o wcześniejsze przesłanie jego treści, aby przeczytać całość powoli i w skupieniu. Wówczas łatwiej jest wychwycić wszelkie niezrozumiałe punkty i poprosić o ich wyjaśnienie przed złożeniem podpisu.
Budownictwo komunalne i socjalne w Polsce mocno kuleje i często doczekanie się na przydział graniczy z cudem, nawet jeśli spełnimy wszelkie niezbędne kryteria formalne.
Własne mieszkanie może dać poczucie stabilności i bezpieczeństwa, zwłaszcza gdy uporamy się już z jego spłatą. Czytelnikom pozostaje zatem życzyć jak najniższych stóp procentowych w przyszłości i samych dobrych decyzji, aby własne cztery kąty były dla nas azylem, do którego wracamy ze świata po spokój i odpoczynek.
&&
Magdalena Kiełczewska
Dobiega końca projekt pn. „Silver Heritage”, realizowany w latach 2020-2022 przez Stowarzyszenie Pozytywnych Zmian z Łomianek wraz z kadrą Centrum dla Niewidomych i Słabowidzących w Krakowie.
W ramach projektu opracowywano programy nauczania pozaformalnego, związane z organizacją zajęć dotyczących szeroko rozumianej tematyki żywienia.
W realizacji warsztatów pomagały osoby starsze, służące swoją wiedzą i doświadczeniem.
Niniejszy projekt był skierowany do edukatorów: nauczycieli i instruktorów, którzy zajmują się zawodowo i niezawodowo edukacją osób zagrożonych wykluczeniem społecznym poprzez niskie kwalifikacje, niskie umiejętności podstawowe, niepełnosprawność, wiek itp.
Poznanie metod i rozwiązań stosowanych w krajach różnych kulturowo – a także kuchni, kultury i tradycji tych krajów – przyczyniło się do podniesienia poziomu wiedzy i kwalifikacji, w tym poznania kuchni naszych regionów, poznania sposobów promocji zdrowych nawyków żywieniowych i zasad zdrowego odżywiania czy idei niemarnowania żywności.
Podniesienie kompetencji edukatorów jest cennym wkładem w europejski obszar umiejętności i kwalifikacji. Ma ono wymiar lokalny, krajowy i europejski, a końcowymi odbiorcami są słuchacze z mniejszymi szansami społecznymi, w tym niepełnosprawni.
Jednym z rezultatów projektu jest międzypokoleniowa książka kucharska, zawierająca dobre praktyki, oryginalne przepisy starszych pokoleń, dostosowane i zmodyfikowane do dzisiejszych realiów i współczesnych potrzeb oraz ciekawe propozycje warsztatów. Jest ona dostępna m.in. na stronie internetowej: https://www.silverheritage.eu/_files/ugd/428878_52824e5238cc4d299bb4963eda596095.pdf.
Zapraszamy do lektury!
&&
&&
Fundacja „Świat według Ludwika Braille’a” w okresie 07.11.2022 r. – 07.12.2022 r. zrealizuje zadanie publiczne polegające na opracowaniu (zaadaptowaniu do systemu brajla) i wydaniu w piśmie Braille’a poradnika autorstwa Luigi Jodice i Marii Cristiny Strocchi pt. „Jak zachować zdrowie i młodość. 7 zasad szczęścia”.
Publikacja zostanie wydana w piśmie Braille’a w ilości 60 egz. oraz bezpłatnie przekazana do odbiorców zadania – osób niewidomych zamieszkałych na terenie 19 powiatów woj. lubelskiego.
Zadanie publiczne dofinansowane przez Województwo Lubelskie
Regionalny Ośrodek Polityki Społecznej w Lublinie