Sześciopunkt
Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących
ISSN 2449–6154
Nr 12/81/2022
grudzień
Wydawca: Fundacja „Świat według Ludwika Braille’a”
Adres:
ul. Powstania Styczniowego 95D/2
20–706 Lublin
Tel.: 697–121–728
Strona internetowa:
http://swiatbrajla.org.pl
Adres e‑mail:
biuro@swiatbrajla.org.pl
Redaktor naczelny:
Teresa Dederko
Tel.: 608–096–099
Adres e‑mail:
redakcja@swiatbrajla.org.pl
Kolegium redakcyjne:
Przewodniczący: Patrycja Rokicka
Członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski
Na łamach „Sześciopunktu” są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych.
Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji.
Materiałów niezamówionych nie zwracamy.
Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.
&&
Wigilia – Halina Kuropatnicka‑Salamon
Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko
BlindShell Classic 2 – coś dla zwolenników fizycznej klawiatury – Dariusz Marciniszyn
Dlaczego Polacy coraz chętniej zakładają organizacje pozarządowe? – Justyna Margielewska
Grzybica – dermatofitoza – dr Stanisław Rokicki
Gdy nasz mózg się myli – Małgorzata Gruszka
Umarła królowa, niech żyje król – Paweł Wrzesień
Kolędy i pastorałki w polskiej kulturze i tradycji – Agnieszka Zamojska
Na to Boże Narodzenie – Marta Warzecha
D’Artagnan i trzech muszkieterów z Krakowa – Maria Dąbrowska
Warto posłuchać – Izabela Szcześniak
Galeria literacka z Homerem w tle
Wiersze wigilijne – Halina Kuropatnicka‑Salamon
Utrata wzroku, czy to koniec nowych znajomości – Anna Kłosińska
Międzynarodowy Dzień Osób Niepełnosprawnych – Krystian Cholewa
Tyfloakademia dla wszystkich – J.S.
Podsumowań czas – co działo się przez 12 miesięcy – Radosław Nowicki
&&
Drodzy Czytelnicy!
Przed nami te najpiękniejsze, przesycone polską tradycją Święta Bożego Narodzenia, a także Nowy Rok, którego przyjście możemy wreszcie obchodzić bez ograniczeń wywołanych pandemią.
Z tej okazji, dzieląc się opłatkiem, życzymy wszystkim przyjaciołom miesięcznika „Sześciopunkt” wiele dobrych, radosnych chwil, zanurzenia w ciepłej, rodzinnej atmosferze i błogosławieństwa we wszystkim, a nadchodzący 2023 rok niech przyniesie do naszych domów i ojczyzny tylko dobro, miłość, zmiany na lepsze i niech się spełnią wszystkie nasze marzenia.
Zarząd Fundacji „Świat według Ludwika Braille’a” i zespół redakcyjny
&&
Drodzy Czytelnicy!
Wraz z życzeniami przesyłamy świąteczny numer magazynu „Sześciopunkt”, a w nim znajdą Państwo sporo akcentów związanych z Bożym Narodzeniem.
Już w poradniku językowym: „Z polszczyzną za pan brat” autor wyjaśnia pochodzenie i znaczenie takich słów, jak opłatek, kolęda.
W dziale „Rehabilitacja kulturalnie” publikujemy dwa artykuły poświęcone kolędom i pastorałkom w polskiej kulturze oraz tradycji ludowej.
Zapraszamy do „Galerii literackiej”, w której prezentujemy piękne, świąteczne wiersze popularnej poetki Haliny Kuropatnickiej-Salamon.
W rubryce „Nasze sprawy” autor, w rozmowie z założycielami Stowarzyszenia „W Labiryncie„, przedstawia projekt, w ramach którego powstał kanał na YouTube, gdzie każdy niewidomy może wrzucić filmik dotyczący życia po niewidomemu.
W tym numerze, zamiast porad prawnych, zamieściliśmy interesujący artykuł, w którym oprócz danych statystycznych autorka przedstawia własne spostrzeżenia i doświadczenia w pracy w organizacjach pozarządowych.
W poradniku psychologa pt. „Gdy nasz mózg się myli” omówiono błędy w myśleniu, ich wpływ na nasze widzenie rzeczywistości, postawy i zachowania, a także jak radzić sobie z podobnymi problemami.
Zapraszamy do kontaktu z biurem Fundacji „Świat według Ludwika Braille’a” i z redakcją magazynu „Sześciopunkt”.
Życzymy ciekawej lektury.
Zespół redakcyjny
&&
Halina Kuropatnicka‑Salamon
W lichtarzu zabłysnęły biało-czerwone świece obie.
Choinka ze stolika srebrno-zielonym lasem pachnie.
Sonata Księżycowa cichym, promiennym pasmem płynie.
Przyczaja się za oknem spokój zmieniony w grudnia wieczór.
Wigilia złote kroki pod nasze dachy skierowała.
Posłuchaj! Gwiazdy dzwonią blaskiem nadzieje twoje lśniące.
&&
&&
Dariusz Marciniszyn
Kiedy kilka lat temu rozważałem zakup smartfona z systemem Android, spora grupa niewidomych znajomych gorąco motywowała mnie do tej decyzji: „Zobaczysz, jak wiele możliwości daje używanie smartfona”. Tego rodzaju opinie słyszałem niemal na każdym kroku. Po początkowej euforii związanej z ogromem funkcji, jakie oferował nowy telefon, stopniowo zacząłem zdawać sobie sprawę, że mimo wszystko chciałbym powrócić do używania sprzętu z wbudowaną klawiaturą fizyczną T9. Po upływie kilku miesięcy poczułem się jak niewolnik rozwiązania, którego nie byłem w stanie zaakceptować. Metaforyczna smartfonowa złota klatka dawała mi absolutnie wszystko poza jednym – komfortem płynnego pisania.
W połowie kwietnia 2021 roku zdecydowałem się na odgrzebanie i wyjęcie z szuflady Nokii E52 i definitywną rezygnację z urządzenia z panelem dotykowym. Wreszcie, po kilku latach poczułem, że to telefon jest stworzony dla mnie, a nie ja dla telefonu. Klawiszowa Nokia, rzecz jasna, nie oferowała nawet jednej dziesiątej smartfonowych aplikacji, ale bez trudu byłem w stanie zapłacić tę cenę na rzecz komfortu pisania.
Pod koniec sierpnia 2021 roku dowiedziałem się o nowym produkcie firmy BlindShell, który miał pojawić się w sprzedaży pod koniec września. Opis telefonu mnie zaintrygował. W odróżnieniu od poprzedniej wersji, aparat został wyposażony w bardzo dobrze zoptymalizowaną baterię oraz wiele przydatnych aplikacji (m.in. Messenger, Skype, Whatsapp, Google Lookout i inne). Po kilku dniach testów zdecydowałem się na zakup sprzętu, który uważam za idealny dla moich potrzeb.
Na wstępie należy wyraźnie zaznaczyć, że BlindShell Classic 2 to telefon dedykowany entuzjastom wbudowanej, fizycznej klawiatury T9, a takich użytkowników (wbrew powszechnej opinii) w naszym środowisku nie brakuje. Urządzenie usatysfakcjonuje zarówno osoby starsze, jak i odbiorców nieakceptujących dotykowej metody wprowadzania tekstu, do grona których osobiście się zaliczam. Oczywiście, sprzętu nie poleciłbym osobom niemającym trudności z użytkowaniem smartfona oraz pisaniem na panelu dotykowym.
BlindShell Classic 2 bazuje na zamkniętym, autorskim systemie operacyjnym, uniemożliwiającym korzystanie ze sklepu Google Play. W związku z tym, użytkownicy telefonu mają dostęp wyłącznie do aplikacji sukcesywnie dodawanych przez producenta aparatu. Ich pełna lista znajduje się w instrukcji obsługi telefonu, zamieszczonej chociażby na stronie internetowej sklepu Lumen. Szczegółowej prezentacji możliwości telefonu dokonałem także w dwóch audycjach dostępnych na stronie Tyflopodcastu.
Po ponad roku użytkowania telefonu dość łatwo wskazać mi wiele zalet sprawiających, że nie zamieniłbym BlindShella na żaden inny sprzęt, przy czym pragnę wyraźnie zaznaczyć, iż piszę to jako zwolennik fizycznej klawiatury T9, mający pełną świadomość systemowych ograniczeń rekomendowanego sprzętu.
Niewiele urządzeń może poszczycić się tak żywotnym akumulatorem. W odróżnieniu od swojego poprzednika, BlindShell Classic 2 został wyposażony w baterię umożliwiającą wielogodzinne przeglądanie stron internetowych, czytanie książek etc., bez konieczności martwienia się o ładowanie sprzętu. Akumulator BlindShella 2 przywodzi na myśl baterie dołączane do klasycznych Nokii (takich jak 3210 i 3310). Oczywiście zwolennicy sprzętów firmy Apple powiedzą, że zawsze można wziąć ze sobą powerbank, a problem przestaje istnieć. Ja jednak uważam akumulator za ogromną zaletę, wyróżniającą BlindShella 2 na tle innych udźwiękowionych telefonów. Co więcej, chcąc łatwo przedłużyć jego żywotność, osoba niewidoma może zminimalizować jasność ekranu oraz podświetlenie, a to, w odróżnieniu od funkcji kurtyny w systemie IOS, przynosi realny efekt.
Przeglądanie stron internetowych uważam za niezwykle wygodne i intuicyjne. Aplikacja umożliwia szybką nawigację w obrębie strony, pobieranie plików oraz wygodne dodawanie zakładek. W przyszłości należałoby tylko udoskonalić możliwość bezwzrokowego radzenia sobie ze wszelkimi kodami Captcha, co zdecydowanie usprawniłoby korzystanie z przeglądarki.
Ta funkcja została wprowadzona całkiem niedawno. Osobiście cieszę się, że producenci telefonu zdecydowali się na przypisanie każdego konta do osobnego folderu, co w mojej opinii usprawnia komfortowe przeglądanie nowych maili i odpisywanie z danego adresu. Pracując na kilku kontach, w przeciwieństwie do wielu klientów poczty dla systemu Windows, nie musisz notorycznie zastanawiać się, czy na pewno odpowiadasz z właściwego adresu.
BlindShell Classic 2 w prosty sposób umożliwia nagrywanie rozmów. Wystarczy podczas rozmowy wejść do menu, włączyć tryb nagrywania i gotowe. Co prawda, jakość takich nagrań mogłaby być lepsza, jednak w mojej opinii nie ma co narzekać, gdyż użytkownicy tradycyjnych smartfonów, chcąc nagrać rozmowę, także napotykają na trudności.
Ta funkcja w znacznym stopniu upraszcza dostęp do najczęściej używanych aplikacji; w moim przypadku są to: klient poczty e-mail, przeglądarka internetowa, Messenger i kilka innych.
W tym miejscu nie sposób nie wspomnieć o oczekiwaniach wobec przyszłych aktualizacji. Myślę, że najwięcej użytkowników BlindShella czeka na aplikację do nawigacji, nad którą prace podobno trwają już od jakiegoś czasu. Mnie osobiście przeszkadza także narzucona przez producenta funkcja redukcji szumów przy nagrywaniu dyktafonem. Nic nie stałoby się, gdyby producent dał wybór, umożliwiając jej wyłączenie. Kolejna niedogodność nie jest winą BlindShella, lecz zabezpieczeń banku, z którego korzystam. Na dzień dzisiejszy nie jestem w stanie zalogować się na swoje konto przy pomocy strony internetowej, gdyż przeglądarka od BlindShella jest traktowana jako złośliwe oprogramowanie. Kilka miesięcy temu zgłosiłem tę niedogodność i nadal czekam na odpowiedź.
Reasumując, BlindShell Classic 2 to telefon, który usatysfakcjonuje miłośników wbudowanej, fizycznej klawiatury T9, niechcących korzystać z dotykowej metody wprowadzania tekstu. Mimo systemowych ograniczeń telefonu, ja osobiście nie wyobrażam sobie powrotu do dotykowego smartfona. Warto podkreślić, że na dzień dzisiejszy tyflotelefony firmy BlindShell oraz Kapsys stanowią jedyną alternatywę dla entuzjastów wbudowanej, fizycznej klawiatury T9. Oczywiście, byłoby idealnie, gdyby na otwartym rynku można było kupić nowy, klawiszowy sprzęt firmy Samsung, Xiaomi czy Apple. Jednak z uwagi na brak takich modeli, tyflosprzęty dla pewnej grupy odbiorców są jedynym akceptowalnym wyjściem.
Wielkimi krokami zbliżają się Święta Bożego Narodzenia. Producent tradycyjnie przygotowuje aplikacyjne niespodzianki dla użytkowników BlindShella. Czym tym razem zaskoczy nas nowa aktualizacja? Przekonamy się już niebawem.
&&
&&
Justyna Margielewska
Według najnowszych danych statystycznych, w Polsce zarejestrowanych jest 138 tys. organizacji pozarządowych. Większość z tych instytucji to stowarzyszenia. Fundacje zajmują drugie miejsce na podium z wynikiem 31 tys. podmiotów. Co ciekawe, takie formy zrzeszeń, jak ochotnicze straże pożarne również zostały zaliczone do kategorii organizacji pozarządowych (16,5 tys. jednostek). Podobnie sprawa wygląda w przypadku takich oddolnych inicjatyw społecznych, jak koła łowieckie, związki zawodowe, spółdzielnie socjalne, a nawet… ugrupowania polityczne!
Zestawienie partii w charakterze organizacji pozarządowych jest zaskakującym pomysłem. Może dotyczy to ugrupowań, które nie mają przedstawicieli w sejmie i w senacie? Istnieje opcja, że autorzy spisu z serwisu ngo.pl mieli na myśli różne grupy ludzi, którzy sympatyzują z partiami, zrzeszając się w organizacje popierające konkretne projekty ustaw. Na przykład są za powstawaniem przywięziennych zakładów pracy.
Jeśli chodzi o aktywność organizacji pozarządowych, to prym wiedzie Mazowsze (zwłaszcza Warszawa). W następnej kolejności na liście są województwa: wielkopolskie, małopolskie, śląskie i dolnośląskie. Najtrudniej NGO-som wiedzie się w województwie świętokrzyskim.
Dlaczego coraz częściej zakładane są nowe organizacje pozarządowe? Przyczyn tego zjawiska jest wiele. Ludzie chcą być aktywni, więc szukają innych, którzy mają podobne pasje, reprezentują tę samą grupę zawodową lub doświadczają podobnych problemów zdrowotnych. Instytucje pozarządowe stają się sposobem na realizowanie niezaspokojonych potrzeb oraz bywają wspólnym głosem adresowanym do polityków z prośbą o zwracanie uwagi na nierozwiązane problemy. Dobrym tego przykładem był protest opiekunów dorosłych osób z niepełnosprawnościami, którzy domagali się zmian w zakresie przyznawania świadczeń i w tym celu założyli Stowarzyszenie Niepokonani 2012.
Kiedy podróżuję komunikacją miejską, nieraz widzę małe plakaty. Nalepiane na szybach grafiki zawierają prośby związane z przekazywaniem 1% podatku na leczenie dzieci. Nic dziwnego, że ludzie (nie wszyscy pracują w trzecim sektorze), obserwując te wydruki w autobusach czy w tramwajach, mogą uważać, że organizacje pozarządowe głównie zajmują się pozyskiwaniem funduszy na leczenie małych pacjentów lub starają się o pozyskanie sprzętu medycznego. Istnieją strony www pomagające uzbierać astronomiczne kwoty na ratowanie czyjegoś zdrowia i życia. Cel trzeba osiągnąć w kilka dni, inaczej zgaśnie ostatnia nadzieja. Żeby móc usprawnić proces szukania pomocy, zakładane są organizacje pozarządowe. Każde działanie jest lepsze niż bezsilne czekanie na cud. Pozostaje pytanie: dlaczego wciąż musimy płacić składki na ubezpieczenie zdrowotne, skoro nadal nie otrzymujemy szybkiej i trafnej diagnozy?
Idąc dalej tym tropem, jeśli mamy szczęście, bo nie chorujemy onkologicznie, to zawsze możemy mieć inne problemy. Pracodawcy obawiają się zatrudniać pracowników z niepełnosprawnościami. Ten kłopot jest mi bliski. Z racji niedowidzenia od wielu lat pracuję w organizacjach społecznych, chociaż mogłabym prowadzić warsztaty artystyczne w szkołach czy w domach kultury. Podobnie jak tysiące osób zatrudnionych w NGO-sach, muszę liczyć na to, że mój pracodawca pozyska środki finansowe na realizację swoich działań.
Oczywiście, zanim to nastąpi, my społecznicy musimy „popływać” w niezbyt czytelnej dokumentacji (pisanie wniosków na artystyczne wydarzenie, tworzenie tego dzieła, a potem dokumentacja finansowa i merytoryczna projektu). Przypominam, że różnie bywa z dostępnością dokumentów i stron www niezbędnych do składania sprawozdań. Największą bolączką fundacji działających w sektorze kultury jest funkcjonowanie od projektu do projektu. Zatrudnieni tam społecznicy – przeważnie artyści – zamiast pisać projekty, woleliby komponować muzykę, tworzyć poezję, edytować filmy, nie martwiąc się sprawozdawczością. Każdy kto próbował składać oferty konkursowe, ten wie, że w głowie można mieć świetny plan, ale kiedy trzeba coś wytłumaczyć na piśmie, to nawet najpiękniejsze marzenia sypią się jak domki z kart.
Pomimo tych utrudnień warto pamiętać, że NGO-sy zapewniają zatrudnienie. I nie mam na myśli wyłącznie wypełniania swoich obowiązków w formie pracy zdalnej. Wobec braku możliwości chodzenia do biura, pisanie na potrzeby Internetu nie jest niczym złym. Jednakże, po czasie przymusowej izolacji od innych ludzi (pandemia COVID-19, a teraz jeszcze inflacja), mamy prawo nie być z góry przegranymi w tej grze o nasz dobrobyt.
Dlaczego organizacje pozarządowe muszą wyręczać pracodawców z otwartego rynku, oferując coś więcej niż niewidomy ochroniarz w sklepie lub posada konserwatora powierzchni płaskich? Dlaczego zdarzają się takie oferty w urzędzie pracy? Posiadanie prawa jazdy wszystko zmienia. Wtedy można aplikować na stanowisko biurowe lub dostać się na bezpłatny kurs na spawacza. Z orzeczeniem o niewidzeniu nie ma szans dowiedzieć się w urzędzie pracy, jak założyć własną firmę. W większości przypadków trzeba uczyć się samodzielnie lub korzystać ze szkoleń oferowanych przez trzeci sektor.
Żeby jednak nie było tak smutno, warto wspomnieć o jeszcze jednej roli organizacji pozarządowych. Beneficjenci ich projektów mogą korzystać z uczestnictwa w konkursach wokalnych i innych, czy nawet pójść na dostępny seans kinowy z audiodeskrypcją (wdrażanie innowacyjnych technologii). To właśnie NGO-sy uczą nas, jak powinno funkcjonować społeczeństwo obywatelskie. Fundacje i stowarzyszenia wykazują się w przeróżnych dziedzinach i są symbolami zmian na lepsze, a jednocześnie umożliwiają wyrażanie opinii. W poprzedniej epoce głos obywateli był krwawo tłumiony podczas strajków, a osoby z niepełnosprawnościami, jak nie raz wspominała aktorka Anna Dymna, nie istniały dla systemu.
Od 2023 roku będzie można przekazywać 1,5% podatku na rzecz Waszej ulubionej instytucji społecznej. To nic nie kosztuje. Jest to drobny, ale dobry gest. Jeśli jest to możliwe, również zachęcam Państwa do przekazywania darowizn na rzecz organizacji, które realizują projekty, na których efekty czekacie z niecierpliwością.
Mam nadzieję, że w tym tekście odpowiedziałam na pytanie, dlaczego Polacy coraz chętniej zakładają organizacje pozarządowe.
&&
&&
dr Stanisław Rokicki
Ze względu na miejsce bytowania grzyby chorobotwórcze dzielą się na:
Grzybami możemy zarazić się poprzez następujące drogi zakażenia:
Czynnikami ryzyka w przypadku grzybicy stóp i paznokci są: urazy paznokci, zwiększona krzywizna płytki paznokciowej, zwiększona potliwość stóp, leki immunosupresyjne (hamujące odporność), niedokrwienie stóp w przebiegu miażdżycy tętnic kończyn dolnych, cukrzyca, zaawansowany wiek.
W przypadku grzybicy pachwin czynniki ryzyka to: otyłość, nadmierna potliwość ciała, ciasna i nieprzewiewna odzież.
Zakażenia grzybicze dotyczą struktur naskórka, włosów i paznokci.
Grzybica stóp występuje w następujących postaciach:
Wyróżniamy następujące rodzaje grzybicy paznokci stóp:
Zakażenie to jest stosunkowo rzadkie. W większości przypadków dotyczy jednej dłoni. Przeważnie towarzyszy grzybicy stóp, a zakażenie jest przeniesione ze stóp na dłonie. Objawia się nadmiernym rogowaceniem i złuszczaniem naskórka dłoni. Przy rozprzestrzenianiu się zakażenia na powierzchnię grzbietową dłoni pojawiają się zmiany rumieniowe, dobrze odgraniczone od skóry zdrowej, o większym nasileniu stanu zapalnego na obwodzie. Paznokcie są zgrubiałe i kruche, o nierównej powierzchni i zmienionej barwie – zmleczniałe lub zażółcone, mogą odwarstwiać się od podłoża.
Grzybice innych okolic i ich postacie zostaną omówione w kolejnym artykule.
Rozpoznanie ustala się na podstawie dodatniego wyniku badania zeskrobin z powierzchni zmian. W zakażeniu paznokci pobiera się wyskrobiny spod płytki paznokciowej, z miejsca położonego jak najbliżej wału paznokciowego. Dzięki temu pozyskuje się żywe, wzrastające na podłożu hodowlanym nici grzybni. Wynik badania uzyskuje się po około 3 tygodniach. Jako badanie uzupełniające stosuje się badanie PCR.
W rozpoznaniu różnicowym bierze się pod uwagę łuszczycę, wyprysk kontaktowy i potnicowy, liszaj płaski, drożdżycę bądź wyprzenia bakteryjne.
Zastosowanie miejscowych lakierów do paznokci (cyklopiroks, amorolfina) przez około 12 miesięcy. Niezłe wyniki daje również stosowanie olejku herbacianego i octów owocowych, np. jabłkowego.
Leczenie ogólnoustrojowe stosuje się, gdy zmiany dotyczą większej liczby płytek paznokciowych lub zmiany obejmują całą płytkę. Doustnie przyjmuje się wtedy terbinafinę, flukonazol lub itrakonazol.
Zaleca się leczenie skojarzone – miejscowe i ogólnoustrojowe.
Aby zapobiec po wyleczeniu nawrotowi grzybicy, należy pamiętać o odkażaniu (10% roztwór formaliny) obuwia i skarpetek lub ich wymianie.
&&
&&
N.G.
Okres świąt Bożego Narodzenia to wyjątkowo męczący czas dla gospodyń domowych, które są zapracowane zawodowo lub obarczone licznymi domowymi obowiązkami.
Coraz chętniej zaczynamy wyjeżdżać na święta, aby w ten sposób mieć więcej czasu dla bliskich i wypocząć. Myślę, że właśnie to, w dzisiejszych zagonionych czasach, jest ważniejsze od setek własnoręcznie ulepionych uszek do barszczu.
W tym numerze proponuję Państwu łatwe i szybkie potrawy, które dobrze wpisują się w naszą wigilijną tradycję. Czytelnicy, którzy zechcą więcej tradycji, mogą sięgnąć do wcześniejszych numerów „Sześciopunktu”. W grudniowym numerze z 2016 roku i w następnych zamieściłam pierwsze tradycyjne przepisy wigilijne z mojego rodzinnego domu. Zachęcam do sięgnięcia do numerów grudniowych właśnie od ww. roku.
Włoszczyznę i dwie pieczarki zalewamy litrem wody i gotujemy do miękkości. Gdy warzywa są już miękkie wyjmujemy je i wkładamy do blendera. Ugotowane pieczarki kroimy w paseczki (na końcu dodamy je do każdej miseczki z zupą). Warzywny wywar odstawiamy, będzie on bazą naszej zupy. Do rondelka wkładamy masło i dokładnie umyte, osuszone i pokrojone w plasterki pieczarki, które podsmażamy. Następnie umieszczamy je w blenderze razem z warzywami. Gdy się dokładnie rozdrobnią, łączymy z wywarem warzywnym, mieszamy i chwilkę gotujemy. Doprawiamy do smaku solą i pieprzem, zdejmujemy z palnika i dodajemy śmietanę. Aby się nie zwarzyła, mieszamy ją z kilkoma łyżkami przestudzonego wywaru. Zupę podajemy w miseczkach. Każdą porcję posypujemy pieczarkami pokrojonymi w paseczki, grzaneczkami lub groszkiem ptysiowym i natką pietruszki.
Uwaga! Gęstość zupy regulujemy przegotowaną wodą. Podana porcja wystarcza na 3 osoby. Według uznania zwiększamy ilość składników.
Obrane jabłka i cebulę kroimy w drobną kostkę, dodajemy szczyptę cukru, mieszamy i układamy w salaterce. Na to układamy filety śledziowe pokrojone w poprzek na małe kawałki, całość kropimy olejem i sokiem wyciśniętym z cytryny. Dekorujemy natką pietruszki.
Warzywa i jabłka obieramy ze skórki, kroimy w kostkę, śledzie kroimy na mniejsze cząstki. Pokrojone składniki łączymy, dodając posiekane orzechy. Wszystko delikatnie mieszamy, doprawiamy do smaku sokiem z cytryny, solą, świeżo zmielonym pieprzem i szczyptą cukru. Dodajemy jogurt, ewentualnie majonez, ponownie delikatnie mieszamy. Nakładamy do salaterki i dekorujemy papryką, pokrojonym w cząstki jajkiem na twardo i natką pietruszki.
Do miski robota dodajemy składniki w następującej kolejności (nie przerywając ucierania): miód z cukrem, po chwili całe jajka, masło, przyprawę, skórkę cytrynową, cynamon, mąkę wymieszaną z sodą. Gdy powyższe składniki dokładnie się połączą, wlewamy rum, chwilę ucieramy i dodajemy posiekane orzechy i skórkę pomarańczową, jeszcze krótko, wolno ucieramy.
Masę wykładamy na średnią blachę wysmarowaną tłuszczem i posypaną bułką tartą lub na tortownicę wyłożoną pergaminem do pieczenia. Wstawiamy do nagrzanego piekarnika do 180 stopni C i pieczemy ok. 50 minut na programie góra-dół. Po wystygnięciu piernik można polać czekoladą, polukrować lub cieniutko posmarować gęstymi powidłami śliwkowymi i posypać płatkami migdałowymi, rodzynkami lub rodzynkami w czekoladzie, suszonymi wiśniami itp.
Uwaga! Do ucierania najlepiej użyć robota z miską obrotową.
W tradycji mojego rodzinnego domu, aby pieniądze się trzymały, podajemy kaszę jaglaną ugotowaną na sypko, wymieszaną z odrobiną stopionego masła i łyżką płynnego miodu.
To kolejna, świąteczna, bardzo prosta potrawa. W osolonej wodzie gotujemy fasolę Jaś, którą podajemy na osobnym talerzyku.
Fasolę, która zostanie, można podać do barszczu czerwonego, do kapusty zamiast grochu lub drugiego dania zamiast ziemniaków.
Pamiętajmy, żeby skosztować każdej z wigilijnych potraw, która pojawi się na świątecznym stole. Jest to nasza bożonarodzeniowa tradycja, a każda potrwa ma w tym wyjątkowym dniu swoje znaczenie i wpływ na cały kolejny rok.
&&
&&
Małgorzata Gruszka
Jedną z czynności, którą wykonujemy niemal cały czas, jest myślenie. Myśląc, a raczej podążając za niektórymi myślami, utrudniamy życie sobie i innym. Robimy to nieświadomie, nie wiedząc, że myśli te zawierają błędy i zniekształcenia rzeczywistości. W kolejnym „Poradniku psychologa” przeczytają Państwo o tym, że nasz mózg czasem się myli, a także o tym, jak to robi, skąd to się bierze, jak zauważać te pomyłki i jak im nie ulegać.
Mózg, to najbardziej złożony i skomplikowany organ naszego ciała. Składa się z miliardów komórek nerwowych zwanych neuronami, połączonych milionami wypustek zwanych synapsami. Jedną z podstawowych czynności naszego mózgu jest myślenie, czyli przetwarzanie informacji, a następnie formułowanie ich w treści kierowane do siebie lub otoczenia. Formułowanie myśli możliwe jest dzięki językowi, którym się posługujemy.
Myślenie – przetwarzanie informacji przez mózg – przebiega na dwóch poziomach: świadomym i nieświadomym. Świadomie myślimy wówczas, gdy koncentrujemy się, skupiamy na jakimś działaniu lub planowaniu działania. Np. układamy plan dnia, pakujemy się przed podróżą, układamy listę zakupów, rozwiązujemy łamigłówkę, opowiadamy komuś film, piszemy artykuł, tworzymy jakieś wystąpienie itd. Ogromna część naszego myślenia przebiega nieświadomie, to znaczy automatycznie.
Automatyczne myślenie – przetwarzanie informacji poza świadomością – sprawia, że w wielu sytuacjach działamy na czymś w rodzaju autopilota. Myślenie takie jest potrzebne, ponieważ bez niego musielibyśmy zastanawiać się nad wszystkim co robimy, a więc nad takimi czynnościami jak chodzenie, jedzenie, wkładanie ubrań, spuszczanie wody w toalecie, mycie zębów, gaszenie światła, zamykanie drzwi, czy zmiana obuwia przy wychodzeniu na zewnątrz i wchodzeniu do domu. Chcąc poczuć różnicę między myśleniem nieświadomym a świadomym, warto spróbować zjeść zupę, trzymając łyżkę w innej ręce niż zawsze, odwrotnie zakładać nogę na nogę, zmienić układ ubrań w szafie lub przełożyć zegarek na drugą rękę.
Choć złożony i skomplikowany, nasz mózg dąży do tego, by otaczającą nas rzeczywistość interpretować możliwie jak najprościej. Służą temu m.in. pewne style myślenia, które upraszczają rzeczywistość, jednocześnie zniekształcając ją, dlatego nazywamy je błędami w myśleniu. Błędy te popełnia większość z nas, ponieważ przekazywane są z pokolenia na pokolenie, zautomatyzowane, utrwalone językowo i przekształcone w nawyki.
Przypomnij sobie, kiedy zdarzyło Ci się pomyśleć: czuję, że to się nie uda
, czuję, że będzie źle
, czuję, że się nie dogadamy
, czuję, że się zbłaźnię
, czuję, że nie dostanę tej pracy
itp.
O co chodzi? Przecież tak się mówi. Owszem, mówi się i nierzadko pociąga to za sobą negatywne konsekwencje w postaci rezygnacji z jakiegoś działania lub pogorszenia relacji. Mylenie myśli z emocjami polega na nadawaniu emocjonalnego charakteru treściom będącym tak naprawdę myślami.
Myśli, to treści kierowane do siebie lub innych, złożone z dwóch słów lub więcej. A więc: to się nie uda
, będzie źle
, nie dogadamy się
, zbłaźnię się
, nie dostanę tej pracy
to są myśli – przekonania – związane z nami, innymi ludźmi lub sytuacjami. Przekonania te mogą być tak silne, że możemy odbierać je tak jakby były emocjami.
W odróżnieniu od myśli – przekonań – emocje są tym, czego w danej chwili doświadczamy i wyrażamy je pojedynczymi słowami, takimi jak: radość, smutek, złość, żal, wstyd, zaskoczenie, rozczarowanie, obrzydzenie, tęsknota, zachwyt, oczarowanie, rozpacz, frustracja, przygnębienie, niepokój itd.
A zatem: czuję, że to się nie uda
równa się myślę, że to się nie uda
i w związku z tym czuję niepokój; czuję, że będzie źle
równa się myślę, że będzie źle
i w związku z tym czuję strach; czuję, że się nie dogadamy
równa się myślę, że się nie dogadamy
i w związku z tym czuję frustrację.
Myśli i przekonania są tymi elementami naszej psychiki, które możemy poddawać ocenie, podważać je, uzasadniać, określać stopień ich słuszności, a także użyteczności w różnych sytuacjach.
Z uczuciami dyskutować się nie da, one po prostu są. Mówiąc sobie, czuję, że to się nie uda
, zwiększamy ryzyko rezygnacji z jakiegoś działania, bo z tym co czujemy, nie da się dyskutować. Mówiąc sobie, Myślę, że się nie uda
, możemy zadać sobie kilka pytań: dlaczego tak myślę
, co przemawia za tym, że może się nie udać
, czy chcę, żeby się udało
, co mogę zrobić, żeby się udało
, czy myśl, że się nie uda, jest pomocna w osiągnięciu zamierzonego celu
, jak mogę ją zmienić, żeby pomóc sobie osiągnąć swój cel
.
Myląc myśli z emocjami, najczęściej nabieramy niechęci do działań lub sytuacji, które ocenilibyśmy zupełnie inaczej, analizując najpierw to, co myślimy, a następnie nazywając to, co w związku z tym czujemy.
Myślenie w kategoriach „wszystko albo nic” polega na dostrzeganiu i braniu pod uwagę jedynie skrajnych wymiarów różnych elementów rzeczywistości, bez dostrzegania wymiarów pośrednich, czyli kontinuum.
Myślenie w kategoriach „wszystko albo nic” polega na dostrzeganiu i braniu pod uwagę jedynie skrajnych wymiarów różnych elementów rzeczywistości, bez dostrzegania wymiarów pośrednich, czyli kontinuum.
Oto przykłady:
Podczas wystąpienia publicznego zdarzy nam się jedna pomyłka i uważamy, że w ogóle nam nie wyszło, wypadliśmy beznadziejnie i nie powinniśmy mówić do ludzi. Tymczasem, pomyłki tej prawie nikt nie zauważył, a nawet jeśli zauważył, to zapomniał o niej, bo cała reszta była interesująca i sprawnie poprowadzona.
Planujemy napisać artykuł; coś nam przeszkodzi i wykonamy 80% zaplanowanej pracy. Czujemy silny dyskomfort i dręczy nas myśl, że nic nie zrobiliśmy.
W naszym związku czasami zdarzają się nieporozumienia. Myślimy, że to koniec miłości.
Myśląc w kategoriach „wszystko albo nic”, siebie, ludzi i świat postrzegamy w kategoriach „idealny/beznadziejny” przy czym, beznadziejne staje się wszystko to, co przez niewielki brak przestało być idealne, a więc wystąpienie z jedną pomyłką, 80 proc. zamiast 100% wykonanej pracy, związek, w którym zdarzają się nieporozumienia itp.
Oznaką myślenia w kategoriach „wszystko albo nic” jest dominujące niezadowolenie z siebie, innych ludzi i rzeczywistości. Trudno być zadowolonym z życia, gdy nic nie jest wystarczająco dobre, bo wystarczająco znaczy dobre w 100 procentach, czyli idealne. W poradzeniu sobie z takim myśleniem pomaga skupianie się na ważnych dla nas i wartościowych stronach różnych sytuacji życiowych zamiast na tym, czego brakuje im do ideału. Jedna pomyłka nie eliminuje wartości całego wystąpienia; 20% mniej wykonanej pracy nie eliminuje tego, co udało się zrobić; nieporozumienia w związku nie eliminują miłości.
Ten błąd w myśleniu polega na wyciąganiu ogólnych wniosków z pojedynczego doświadczenia lub niekompletnej informacji, a także na wychwytywaniu informacji potwierdzających nasze przekonania z jednoczesnym pomijaniem – ignorowaniem tych, które im przeczą. Oznaką myślenia uogólniającego jest częste używanie słów takich jak: zawsze, ciągle, cały czas, wiecznie, bez przerwy, wszyscy, każdy, nikt, wszędzie, nigdzie, wszystko, nic
. Generalizując, myślimy lub mówimy: wszyscy kłamią
, nikt mnie nie lubi
, wszystko psuję
, wszystko robię najlepiej
, nigdzie nie jest bezpiecznie
, bez przerwy na mnie krzyczysz
.
W radzeniu sobie z nawykiem generalizowania pomaga zastanawianie się nad treścią swoich wypowiedzi i zgodnością ich z rzeczywistością. Jeśli wszyscy kłamią, to jak to jest możliwe, że ostatnio nikt mnie nie okłamał? Jeśli nigdzie nie jest bezpiecznie, to jak to się dzieje, że ja, moja rodzina i znajomi bezpiecznie wracają do domu z pracy? Jeśli wszystko robię najlepiej, to jak to jest możliwe, że szef zwrócił uwagę na gorsze wyniki mojej pracy? Generalizujące określenia warto zastępować bardziej elastycznymi i odpowiadającymi rzeczywistości, np. wszyscy – niektórzy; wszystko – niektóre rzeczy; zawsze – bardzo często; wszędzie – w niektórych miejscach.
Zgubnym i komplikującym błędem w myśleniu jest myślenie za kogoś, czyli przeświadczenie, że wiemy, co ktoś myśli, jaki ma zamiar, jaką intencję i motyw. Wnioski na temat czyichś intencji i pobudek są zazwyczaj pochopne, negatywne i nie wynikające ze znajomości przyczyn czyjegoś zachowania. Czytając w cudzych myślach, mówimy np. on ma mnie za nic, bo…
, wydaje jej się, że jestem na posyłki
, niech sobie nie myśli, że ja nie mam co robić tylko…
.
W radzeniu sobie z omawianym błędem w myśleniu pomaga zastanawianie się nad tym skąd wiem, co ktoś myśli; skąd wiem, jak jest naprawdę; czy to co mówię, jest faktem, czy opinią.
Omówione tu błędy w myśleniu mogą nie tylko ograniczać nasze widzenie rzeczywistości, ale także przyczyniać się do częstszego doświadczania przykrych emocji i realizowania niekorzystnych dla nas postaw i zachowań.
&&
&&
Tomasz Matczak
Zanurzeni po uszy w magicznym czasie świąt Bożego Narodzenia, konsumując nie tylko smakowite potrawy, w których przygotowaniu pomógł sześciopunktowy cykl „Kuchnia po naszemu”, ale także tę radosną i szczególną atmosferę jedynych w swoim rodzaju dni w roku, zatrzymajmy się na chwilę, by przeczytać parę linijek tekstu na temat towarzyszących nam w tym okresie słów.
Któż z nas nie wie, co to opłatek? W Wigilię dzielą się nim niemalże wszyscy, zarówno wierzący, jak i niewierzący, bo tradycja ta na stałe wpisała się w bożonarodzeniowe obchody. No tak, ale dlaczego ten biały, cienki, niekwaszony i bez dodatków drożdży wypiek nazywa się opłatkiem? Od biedy można by go nazwać białym płatkiem, ale skąd to „o” na początku? Rzeczownik „płatek” spotykany jest w polszczyźnie powszechnie. Mamy płatki śniegu, płatki kukurydziane, płatki kosmetyczne, więc skąd wziął się opłatek?
Na początek trzeba zaznaczyć, że nazwa ta funkcjonuje wyłącznie w kontekście religijnym. Nie ma w polszczyźnie świeckich opłatków, bo tak nazywa się jedynie okrągłe wypieki dla celów liturgicznych, czyli tzw. Komunikanty oraz prostokątne, którymi dzielimy się przy wigilijnym stole. Po konsekracji te okrągłe przestają być opłatkami, a stają się Hostiami. Wigilijny opłatek w zasadzie nie jest używany do celów liturgicznych, więc pozostaje opłatkiem. Nie bez kozery jednak ów rzeczownik ma ścisły związek z religią. Słowo „opłatek” pochodzi bowiem od łacińskiego „oblatum”, które oznacza dar ofiarny.
Inaczej rzecz ma się z innym, ściśle związanym z czasem Bożego Narodzenia, słowem „kolęda”. Ono z kolei dotarło do naszego języka z pogańskiego Rzymu i ma wiele wspólnego z dobrze nam znanym rzeczownikiem „kalendarz”. Dawniej bowiem zapisywano słowo kolęda nie przez „ę”, ale przez „en”, a dzisiejsza pisownia to efekt długotrwałych zmian w wymowie. Słowo „kolęda”, podobnie jak „opłatek”, pochodzi z łaciny. Jego pierwowzorem jest wyraz „calendae”. Mianem tym określano niegdyś pierwsze dni roku kalendarzowego. Chrześcijaństwo przejęło tę nomenklaturę, a w związku z tym, że Boże Narodzenie zaczęto obchodzić pod koniec roku, skąd niedaleko już do początku nowego, to rzeczownik „kolęda” wszedł do użytku właśnie w bożonarodzeniowym okresie. Dziś ma wiele znaczeń. Kolędą nazywa się zarówno pieśń kościelną, wykonywaną podczas liturgicznego okresu Bożego Narodzenia, jak i tzw. wizytę duszpasterską, gdy duchowni odwiedzają domy wiernych. Niektórzy kolędą określają także pieniężną ofiarę, składaną przy tej okazji. I wcale nie jest to nadużycie. W dawnej Polsce bowiem słowo kolęda określało przymusową daninę, jaką należało złożyć na rzecz Kościoła w okresie Bożego Narodzenia. Dziś przymusu nie ma, ale kolęda została. Na marginesie dodam, że bożonarodzeniowe pieśni zaczęto nazywać pastorałkami stosunkowo późno, bo dopiero około XVII wieku, ale i tak nazwa ta jest rzadziej używana niż popularna kolęda.
Kiedy już podzielimy się opłatkiem i w rodzinnym gronie pośpiewamy kolędy, udajemy się na odprawianą o północy pasterkę. Fonetycznie nazwa ta jest tożsama z rzeczownikiem pospolitym rodzaju żeńskiego, określającym osobę wypasającą zwierzęta. Nie stąd jednak pochodzi nazwa tej szczególnej mszy świętej. Pasterka to skrócona wersja zwrotu msza pasterska. Analogicznie mszę gregoriańską nazywa się potocznie gregorianką. Nie jest to nazwa własna, więc rekomendowanym zapisem jest ten od małej litery – pasterka.
Na koniec, nie z kurtuazji, ale potrzeby serca, chciałbym wszystkim Czytelnikom „Sześciopunktu” życzyć owocnego przeżycia świąt Bożego Narodzenia, a w nadchodzącym nowym roku samych radosnych i pełnych pomyślności dni.
&&
&&
Paweł Wrzesień
Od śmierci królowej Elżbiety II minęło już kilka miesięcy, lecz nadal wspomnienie jej osoby przychodzi od razu do głowy, gdy pomyślimy o Wielkiej Brytanii. Większość z nas nie pamięta brytyjskiej historii pod innym panowaniem. Nie zawsze jednak osoba Elżbiety wydawała się stanowić integralną część instytucji monarchii. Gdy 6 lutego 1952 roku objęła panowanie po śmierci swego ojca Jerzego VI, miała niespełna 26 lat, była młodą żoną i matką i mimo odebrania starannego wykształcenia, nie miała żadnego doświadczenia w pełnieniu roli głowy państwa.
Elżbieta Aleksandra Maria, z Bożej łaski królowa Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej oraz innych jej posiadłości i terytoriów, głowa Wspólnoty, obrończyni wiary – taki tytuł otrzymała podczas oficjalnej koronacji w dniu 2 czerwca 1953 roku. Ówczesny świat co prawda mógł odetchnąć z ulgą po zakończeniu II wojny światowej i rozgromieniu hitlerowskich Niemiec, jednak tuż za rogiem czekało wiele nowych zagrożeń. Mimo iż oficjalnie król brytyjski panuje a nie rządzi, jego rola jest więc głównie reprezentacyjna, to jako symbol państwowości firmuje swoją osobą efekty działań aktualnych rządów. Podczas 70 lat zasiadania Elżbiety na tronie służyło jej aż 15 premierów, od słynnego Winston’a Churchill’a, przez pamiętaną do dziś Margaret Thatcher, aż do Liz Truss, której urząd powierzyła zaledwie na 2 dni przed własną śmiercią. W tym okresie świat zmienił się nie do poznania.
Tuż po II wojnie światowej Wielka Brytania była wciąż imperium kolonialnym. Jej rozległe posiadłości w Azji i Afryce liczyły ok. 34 mln kilometrów kwadratowych i sprawiały, że nad imperium nigdy nie zachodziło słońce. Elżbieta musiała jednak zmierzyć się z przemianami politycznymi, które negowały zasadność poddaństwa jednych narodów innym. Coraz więcej zamorskich posiadłości korony domagało się prawa do samostanowienia i otwarcie buntowało wobec dominacji Londynu. Królowa rozumiała, że nie można powstrzymać globalnych zmian cywilizacyjnych, tak jak nie da się wstrzymać gołymi rękoma biegu rzeki. Zamiast więc zmuszać zamorskich poddanych do uległości i topić buntowników we krwi, przyjęła do wiadomości to co nieuniknione. Zakończyła się era czerpania przez Londyn zysków z eksploatacji bogactw ziem kolonialnych, a ich mieszkańcy uzyskali prawo decydowania o własnej państwowości. W zamian za to udało się utrzymać więzi kulturalne, a język angielski do dziś jest powszechnie znany w takich krajach, jak m.in. Indie, Ghana czy Nigeria.
Panowanie Elżbiety to także przemiany społeczne w Wielkiej Brytanii. W XIX wieku była jednym z liderów rewolucji przemysłowej, czerpiąc ze sprzedaży nowoczesnych produktów wytwarzanych masowo ogromne zyski. W drugiej połowie ubiegłego stulecia poziom uprzemysłowienia zaczął jednak tracić na znaczeniu. Liczyć zaczęła się innowacyjność, nowe technologie, informatyzacja i rozwój usług. Rozrośnięty przemysł i górnictwo zaczęły stanowić kulę u nogi gospodarki, jako dziedziny generujące coraz większe koszty i coraz mniejsze przychody wobec rosnącej konkurencji z krajów, gdzie płace robotników są znacznie niższe niż nad Tamizą. Zwłaszcza w czasach rządów premier Thatcher strajki i protesty rozczarowanych swą pozycją życiową pracowników fizycznych były wielką bolączką. Królowa starała się tonować te nastroje, podkreślając wspólnotę wszystkich swych poddanych, wyrażając troskę wobec najsłabszych grup społecznych, a jednocześnie promując zdobywanie wykształcenia i rozwój nowoczesnych dziedzin gospodarki. To za jej panowania wzrosła rola londyńskiego „City” jako ośrodka finansowego tej części świata. Zjednoczone Królestwo zaczęło też przyciągać do siebie specjalistów w dziedzinie nowych technologii z całego świata. Dzięki temu Wielka Brytania bogaci się obecnie, sprzedając stworzone tam patenty, a wytwarzanie powstałych dzięki nim produktów deleguje do państw rozwijających się, gdzie koszty produkcji są znacznie niższe.
Przez ostatnich 70 lat zmieniła się diametralnie sytuacja geopolityczna na świecie. Wielka Brytania, jako najbliższy europejski sojusznik USA, nie musi już lękać się zagrożenia militarnego i ideologicznego ze strony ZSRR. Głównymi problemami stały się wyzwania cywilizacyjne i społeczne, jak rozwarstwienie ekonomiczne, równouprawnienie płci, kwestia ochrony środowiska naturalnego czy rosnąca fala migracji. Elżbieta II, dzięki swej wrażliwości społecznej, potrafiła okazać szacunek i troskę grupom najsłabszych obywateli swego kraju. Wyraziło się to m.in. w powołaniu Fundacji Królowej Elżbiety na Rzecz Osób Niepełnosprawnych (ang. „QEF”), wspierającej zarówno dzieci, jak i osoby dorosłe z dysfunkcjami fizycznymi i intelektualnymi w zwiększaniu ich samodzielności i osiąganiu życiowych celów.
Obdarzona miłością i szacunkiem poddanych, Elżbieta II zmarła 8 września tego roku. Pozostawiła po sobie wizerunek osoby, której życie było służbą. Praktycznie nie widywano królowej przeżywającej własne życiowe dramaty, wyrażającej na zewnątrz targające nią uczucia. Uśmiechała się, gdy tego wymagała sytuacja, a jej twarz i zachowanie przejawiały powagę czy smutek, gdy żal wyrażał brytyjski dwór. Może dlatego po Jej odejściu tak chętnie publikowano nagrania, na których Elżbieta pozwalała sobie na spontaniczne emocje wywołane chwilą, jak choćby moment, gdy wizytując miejską farmę w Edynburgu, po wejściu do chlewni ujrzała dorodnego prosiaka czochrającego się tylną częścią ciała o pręty kojca. Szczere zaskoczenie i rozbawienie królowej budzi do teraz uśmiech odbiorców.
Król Karol III do objęcia tronu mógł się przygotowywać aż przez 73 lata swego życia, obserwując działania własnej rodzicielki. Trudno jednak spodziewać się, by jego panowanie było wiernym odwzorowaniem stylu Elżbiety II. W odróżnieniu od niej, nie raz dał pożywkę tabloidom, głównie przez skandale związane z jego małżeństwem z księżną Dianą oraz trwającym już wtedy nieformalnym związkiem z Camillą Parker Bowles – obecnie królową małżonką. Pierwszą zmianą, jaka spotkała Brytyjczyków, jest stopniowa wymiana znaczków pocztowych i banknotów z portretem Elżbiety II na przedstawiające wizerunek następcy tronu. Śpiewając hymn państwowy, Brytyjczycy nie proszą już Boga, aby chronił królową, lecz króla. Sposób sprawowania władzy w przyszłości będzie z pewnością związany z poglądami i usposobieniem Karola III. Słynie on z ciętego języka, stojącego często w sprzeczności z kanonami dyplomacji. Promuje ekologizm, od dawna optuje za modernizacją gospodarki brytyjskiej, aby nie zatruwała środowiska i funkcjonowała w zgodzie z naturą. Kocha ogrodnictwo i jest zwolennikiem medycyny naturalnej. W kwestii napaści Rosji na Ukrainę od samego początku staje stanowczo po stronie Ukraińców. Można spodziewać się zatem nieco twardszego stylu rządów od tego, który reprezentowała jego matka, choć z racji wieku monarchy nie wiadomo, ile zmian faktycznie uda mu się wprowadzić w życie. I choć wszyscy pamiętamy jeszcze niedawną żałobę Brytyjczyków, warto na cześć Karola III zawołać: umarła królowa, niech żyje król!
&&
Agnieszka Zamojska
Każde Boże Narodzenie wyzwala w nas wspomnienie cichej nocy betlejemskiej, kiedy na ziemię przyszedł długo oczekiwany Mesjasz, Syn Boży. Nie objawił się On w cudowny sposób, lecz urodził się jak każdy ziemski człowiek. Przyszedł w nędzy i poniżeniu, w prostej grocie pasterskiej, by jeszcze bardziej przybliżyć się do ludzi.
Ubogie byłyby święta Bożego Narodzenia bez radosnych pieśni sławiących cud Boskiej Miłości i fakt narodzin Boga wśród ludzi. Polskie kolędy! Kto ich nie kocha? Co roku chętnie powracamy do dobrze znanych melodii. Chwytają nas za serce teksty, często naiwne i proste, lecz jakże pełne miłości ku małemu Dzieciątku. Nawet jeśli nie posiadamy wybitnych predyspozycji głosowych, nie ma to większego znaczenia, gdy zasiadamy w chórze z naszymi bliskimi – otwarci na chwile radości, nie kryjący wzruszeń. Wspólne kolędowanie wytwarza poczucie prawdziwej więzi i nastrój życzliwości – tak bardzo potrzebne każdemu z nas. Śpiewanie kolęd przynosi także wewnętrzny spokój i ukojenie.
Duch rodzinnego kolędowania zaczął niestety zanikać w niektórych z naszych domów. Śpiewanie kolęd przy wigilijnym stole często zastępowane jest słuchaniem nagrań z telewizora lub płyt CD. Skutecznie starają się zapobiegać temu zjawisku autorzy ogólnodostępnych śpiewników, zamieszczając w nich obszerne wersje tekstów kolęd oraz pastorałek.
Kolędy są pieśniami niestarzejącymi się, żywymi. Są bezcennym skarbem polskiej kultury i naszej religijności. Tak wielkiego bogactwa ilościowego i tematycznego kolęd nie posiada żaden inny kraj europejski.
Gdy Kościół zniósł stare pogańskie obchody związane z nowym rokiem, nie zabronił śpiewania pobożnych pieśni sławiących cud Bożej Miłości oraz zwyczaju składania sobie życzeń i obdarowywania się prezentami. Dzięki temu do języka naszych praojców weszło łacińskie słowo „calendae” – kolęda w podwójnym swym znaczeniu: pieśni oraz podarunku.
Pierwsze pieśni kolędowe, mówiące o Narodzeniu Pańskim, pojawiły się w Polsce w XIII wieku, kiedy franciszkanie zaczęli organizować w świątyniach misteria ruchome ze scenami Narodzin Pańskich. Przy takich widowiskach śpiewano odpowiednie pieśni, jednakże w języku łacińskim. Nie zachowały się one do naszych czasów.
Dawne śpiewniki określały kolędę jako „kantyczkę” lub „rotułę”. Rotuły to rzewne utwory religijne, znane w Polsce jeszcze w XVII wieku. Ukazywały niedolę Dzieciątka, które płacze z zimna ułożone na sianku, cierpiąc głód.
Za jedną z najstarszych kolęd polskich uważa się pieśń „Zdrów bądź Królu anjelski”, której tekst pochodzi z 1424 roku. Od XIII wieku rozpoczyna się prawdziwa ekspansja kolęd. Powstają m.in.: XVI-wieczna kolęda „Anioł pasterzom mówił”, barokowa „Przybieżeli do Betlejem pasterze”, dzieło F. Karpińskiego „Bóg się rodzi” (1729), a także XIX-wieczne kolędy: „Wśród nocnej ciszy”, „Gdy się Chrystus rodzi”, „Lulajże Jezuniu”, „Mizerna cicha stajenka licha” T. Lenartowicza oraz zapożyczona kolęda „Cicha noc”.
Z biegiem czasu powstał i inny nurt rozwoju pieśni kolędowej, nurt bardziej swobodny, nieskrępowany powagą Kościoła. Związany był on z tradycją chodzenia po kolędzie w okresie świąt zimowych. Zwłaszcza ludzie niskiego stanu szturmowali pieśnią kolędową do kieszeni finansowej elity. Tu należy doszukiwać się pierwowzoru pieśni ludowej, zwanej pastorałką. Najliczniejsze z nich pochodzą z XVII i XVIII wieku. Charakterystyczną cechą pastorałek jest tematyka osnuta na motywach pasterskich, nastrój radości i humoru. Pastorałki przedstawiają sceny Bożego Narodzenia w sposób bardzo prosty. Jednak mimo swej prostoty i często zbyt wielkiej poufałości, kolędy ludowe nie przekraczają granicy taktu i dobrego tonu. Mały Jezus traktowany jest z należytą Mu czcią, pasterze nazywają Go Dziedzicem, a siebie poddanymi. Akcja przedstawiana w pastorałkach rozgrywa się najczęściej nie w Palestynie, ale w rodzinnym, mroźnym krajobrazie, w związku z czym stanowią one cenne źródło wiadomości o życiu wsi w dawnej Polsce. Poznajemy w nich m.in. imiona pasterzy, nazwy popularnych wówczas instrumentów muzycznych, a także niektóre zwyczaje związane z Bożym Narodzeniem.
Cenny zbiór pastorałek wydał ks. M. M. Mioduszewski pt. „Pastorałki i kolędy z melodyjami” (1843-45). L. Schiller wystawił słynny spektakl „Pastorałka” (1926) z muzyką J. A. Maklakiewicza.
Melodie wielu kolęd i pastorałek oparte są na rytmach tanecznych, charakterystycznych dla epoki, w jakiej powstały. Motyw poloneza i mazura występuje w kolędach: „W żłobie leży”, „Dzisiaj w Betlejem”, „Bóg się rodzi”, „Ach ubogi żłobie”, natomiast motyw krakowiaka w kolędzie „Hej bracia, czy śpicie?”. W kolędach spotykamy także dawne tańce pochodzenia obcego, tj. sarabanda, pawana czy menuet, np. „Pasterze drzemali w dolinie”. Wiele kolęd posiada melodie utrzymane w charakterze kołysanki, lirycznej dumki, np. „Lulajże Jezuniu”, „Gdy śliczna Panna”.
Trudno dziś dociec, kto jest autorem tekstów większości kolęd. Jedne wyszły zapewne spod pióra zakonnego poety, bakałarza wiejskiego czy uzdolnionego organisty. Inne powstały z potrzeby serca, z żarliwości człowieczej duszy i miłości ku Bożemu Dzieciątku.
Podstawowym przesłaniem kolęd jest przybliżenie ewangelicznego przekazu o narodzeniu Jezusa, które otrzymuje w nich często wymiar symboliczny. W słowach kolęd wierni Kościoła najpełniej mogą wznosić swą myśl na wysokość Majestatu Bożego, a przez to zbliżyć się do żłóbka na równi z aniołami. Kolędy stały się wspaniałymi pieśniami pochwalnymi, którymi otoczona jest liturgia Bożego Narodzenia. Poza nutą radosną nie brak w kolędach także smutnych, lirycznych akcentów. W słowach kolęd: „Jezus Malusieńki” czy „Mizerna cicha”, „Nie było miejsca dla Ciebie”, wyrażana jest serdeczna troska o los Dzieciątka, które przyszło na świat w niedoli i ubóstwie. Nie brakuje określeń i serdecznych wezwań, tj. „Dzieciąteczko”, „Pieścidełko”, „Perełko”. Oprócz Dzieciątka eksponowana jest również postać Najświętszej Panienki, uosobienie bezgranicznej ufności i dramatu bezdomnego macierzyństwa.
Kolędy i pastorałki stały się źródłem inspiracji dla wielu kompozytorów i publicystów. Fryderyk Chopin zapożyczył motyw kolędy „Lulajże Jezuniu”, wplatając go w środkową część „Scherza h‑moll”. Jan Maklakiewicz w jednym ze swoich artykułów napisał o kolędach: „Przez nie nauczyłem się kochać wszystko, co polskie”.
Obecnie wchodzą w obieg współczesnej kultury nowe pieśni artystyczne, stylizowane na kolędy i pastorałki. Tworzone są w seminariach duchownych, a także przez muzyczne zespoły młodzieżowe. Wychodząc od świeckiego aspektu Świąt, sprowadzanego do przygotowań i zimowej aury, autorzy ukazują wymiar sakralny tych szczególnych dni oraz zdarzeń, skłaniając odbiorcę do głębszej refleksji.
Kolędy silnie zakorzeniły się w naszej polskiej tradycji. Zofia Kossak pięknie napisała o nich niegdyś: Stary czy młody, wierzący czy obojętny religijnie, gdzież jest Polak, dla którego melodie: Bóg się rodzi, Wśród nocnej ciszy, W żłobie leży, nie stanowiłyby części własnej duszy
?
Kolędy i pastorałki odgrywają ważną rolę w osobistych odczuciach każdego z nas. Ich oddziaływanie zależne jest w dużym stopniu od wrażliwości muzycznej człowieka, ale także od jego ogólnych potrzeb natury estetycznej czy duchowej – w tym przypadku są to potrzeby wzmocnione aspektem religijnym. Kolędy posiadają niezwykle istotny, pozytywny wpływ na sferę emocjonalno-uczuciową każdego człowieka.
&&
Marta Warzecha
Święta Bożego Narodzenia to najbardziej rodzinne święta oraz najpiękniejsze w całym roku. Jest to okres, kiedy stajemy się lub chcemy stać się lepsi. Nagłaśniana jest działalność organizacji charytatywnych, takich jak „Kromka chleba” siostry Małgorzaty Chmielewskiej, „Caritas Polska”, wreszcie „Szlachetna paczka”. Na ogół organizacje te kojarzą się ze świętami Bożego Narodzenia i zapominamy, że przecież działają cały rok. Mnie osobiście nie podoba się ten świąteczny zryw solidarnościowy, bo jeśli ktoś nie pochylił się nad własnym sąsiadem przez minione dni w roku, to jego nagły przebłysk dobroci jest nienaturalny.
W obecnych czasach obchody Narodzenia Pańskiego są pozbawione swojskości. Nawet na wsiach jedynie animatorom z domów kultury czy świetlic wiejskich udaje się przywrócić pierwotny charakter Świąt. Czynią to poprzez warsztaty, prelekcje, przeglądy, na przykład grup kolędniczych.
Święta Bożego Narodzenia na dawnej wsi rozpoczynały rok obrzędowy i gospodarczy. Poprzedzał je adwent, okres, bardzo surowo przestrzegany, czas skupienia i modlitwy. W tym czasie milkły instrumenty, nie wyprawiano hucznych zabaw, a jedynym instrumentem była w regionach górskich piszczałka lub trąbita, przypominająca o roratach. W tym czasie skupiano się na generalnych porządkach w domach albo na wykonywaniu ozdób choinkowych, a były to wyroby wyłącznie własnoręczne: łańcuchy, papierowe aniołki czy tzw. światy, czyli ozdoby w kształcie płaskiego koła. Przyznam, że ja już tych światów nie pamiętam. Wybierano co ładniejsze jabłka i orzechy, które także miały zdobić świąteczne drzewko. Tradycja strojenia świerków czy jodeł weszła do chat chłopskich dopiero pod koniec dziewiętnastego wieku.
Boże Narodzenie poprzedzała kolacja wigilijna zwana też wieczerzą. Dzień ten wiązał się z różnymi wierzeniami, wróżbami i przesądami. Tego dnia należało zachowywać się przyzwoicie, to znaczy według ustalonych reguł. Trzeba było być uprzejmym, życzliwym dla reszty domowników, a także uśmiechniętym oraz nie należało wdawać się w różne waśnie czy też samemu nie zaczynać sporów. Wierzono bowiem, że jaki jesteś w dzień wigilijny, takim będziesz przez cały nadchodzący rok. Nawet ja pamiętam te napomnienia.
Wigilia wiąże się też z różnymi wróżbami. Jedną z takich wróżb było nasłuchiwanie, z której strony pies zaszczeka. Panny, nasłuchując szczekania psa, to z lewej strony, z prawej czy z przeciwka, wnioskowały swoje zamążpójście, gdyż z tej to strony do niej przyjdzie kawaler. Poza tym w dzień ten robiono ostatnie porządki, myto się i ubierano w czyste, eleganckie stroje, bo nie przystało siadać do wieczerzy w codziennym ubraniu. Gospodarz przynosił siano na stół, na którym kładziono opłatek. Do niektórych domów przynoszone było zboże lub snopy, które wkładano za belki sufitowe. Wieczerzę zaczynano modlitwą oraz łamaniem się opłatkiem, życząc sobie wszystkiego co najlepsze, a potem siadano do stołu.
Gospodyni przynosiła wielką misę, z której jadła cała rodzina i inni uczestnicy wieczerzy, którą należało spożywać spokojnie i niespiesznie. Można było najeść się do syta każdego przyniesionego dania, lecz nie można było zjadać do czysta, bo resztkami z kolacji karmiono domowe zwierzęta, krowy i inne bydło. Przez cały wigilijny wieczór wypadało być w dobrym humorze, tak więc między spożywaniem kolejnych potraw śmiano się, żartowano i śpiewano kolędy. Wieczór kończył się pasterką – pierwszą mszą bożonarodzeniową, na którą szły całe rodziny.
Pierwszy dzień świąt był restrykcyjny. Spędzano go w gronie najbliższej rodziny. Nie wolno było odwiedzać się nawzajem ani przyjmować gości. Dla mnie jest to nie do pomyślenia może z tego powodu, iż ludzie obecnie mało odwiedzają się, nie to co dawniej, kiedy sąsiadki przychodziły choćby po to, by pożyczyć cukier czy sól. Nie można było przyjmować zalotników, ani chodzić na zaloty. W dzień świętego Szczepana (drugi dzień Świąt) święcono w kościele owies na znak urodzaju, którym z kolei obsypywano się wzajemnie, składając sobie życzenia. Można już było chodzić z wizytą oraz przyjmować gości. Kawalerowie również wyruszali na podboje.
Atrakcją Świąt byli kolędnicy, chodzący od domu, do domu z kolędą. Swoją aktywność zaczynali w dzień świętego Szczepana.
Mogłabym wymienić wiele grup kolędniczych występujących w Małopolsce. Najpopularniejsza z nich to kolędnicy z gwiazdą. Ich występ opierał się głównie na oracjach dotyczących Narodzenia Pańskiego, przerywanych kolędami lub pastorałkami. Drugą grupą były tak zwane herody. Grupa ta przedstawiała inscenizacje o Bożym Narodzeniu. Muszę jednak dodać, iż nie były to jasełka, lecz zespół kolędniczy; tak więc teksty w żadnym wypadku nie były biblijne. W przedstawieniu kolędniczym brał udział przede wszystkim Herod, mściwy i okrutny. W pozostałych rolach występował pastuch pierwszy – bojący się nagłej jasności o północy, pastuch drugi – najczęściej zwany Józefkiem, który uspokajał pierwszego, by się tak nie bał i nie krzyczał. Był Żyd, który lubił się napić wódki, sługa króla Heroda i śmierć, która straszyła niepokornego króla. W swoim repertuarze przedstawienia miały również grupy, w których występowały zwierzęta. Były to grupy z kozą, konikiem i najczęściej występująca grupa z turoniem. Dodam, że turoń, choć to zwykły wół trochę brzydko pachnący, niechętnie wpuszczany przez gospodarzy do domu, był symbolem dostatku i urodzaju.
Święta Bożego Narodzenia to także okres kolędowania w gronie rodzinnym, zwyczaj znany i na wsiach, i w mieście. Może będzie to subiektywna opinia, ale uważam, że na wsi tradycja ta jest bardziej barwna i bogata. Z pewnością źródłem tego są grupy kolędnicze, które przynoszą ze sobą pastorałki o tekstach tradycyjnych, a co najważniejsze – kolędy z życzeniami. Są to muzyczne życzenia gospodarzowi obfitych plonów, urodzaju w sadzie, w podwórzu oraz w oborze. Przyśpiewuje się gospodyni, życząc jej, by była zdrowa, by ją nic nie bolało, żeby dała coś z komory – pęto kiełbasy, trochę sera i tak dalej. Nie zapominano też o pannie, jeśli taka w domu była. Życzono jej kawalera, a potem dobrego pójścia za mąż. Słyszałam taką opinię, myślę całkiem trafną, że chodzenie po kolędzie, zwłaszcza do domu, gdzie była młoda dziewczyna, było pretekstem do zalotów. Nie rezygnowano ze śpiewania kolęd powszechnych, tyle że pozwalano sobie wykonywać zwrotki, które ja określam jako ludowe. Tak więc „Lulajże Jezuniu”, kolęda wszystkim znana, obejmowała także strofy, w których mały Jezus miał dostać słodkich jagódek czy z chlebem masełka. Śpiewano duże ilości zwrotek, które ja do dziś śpiewam. Na południu Polski bardzo znaną pastorałką jest melodia Jezusa narodzonego. W naszej rodzinie znane są kolędy, które choć spełniają rolę kolęd życzących, śpiewane są przy stole. Są to „Słuchaj gospodarzu” i „Co wyszyje kwiecie”.
Dołożę jeszcze jedną tylko cegiełkę. Każda z grup kolędniczych, rekrutujących się z młodzieży męskiej, miała swoją kapelę, w której skład wchodziły najczęściej skrzypce, trąbka lub klarnet i harmonia. Pamiętam święta Bożego Narodzenia z wczesnego dzieciństwa, kiedy słuchaliśmy wspomnień mojego dziadka, który w czasach młodości chodził po kolędzie, odgrywając Żyda.
Obecnie zwracają uwagę na tradycje, obrzędy świąteczne wyłącznie animatorzy kultury, jak etnografowie, regionaliści czy folkloryści. Odbywają się konkursy na najpiękniejszą kolędę i pastorałkę oraz wspomniane już w tym artykule przeglądy grup kolędniczych. Imprezy te są organizowane na trzech szczeblach: gminnym, regionalnym i ogólnopolskim.
&&
Maria Dąbrowska
Był mroźny, zimowy poranek. Nagle zza chmur wychyliło się słońce. Wystawiłam twarz w jego stronę i usiadłam na ławeczce na pętli, czekając na autobus. Przymknęłam oczy i zamarzyłam o mroźnym poranku w górach. Najlepiej w Alpach i najlepiej na narciarskim stoku!
W jednej chwili zaczęłam w głowie planować wyjazd. Wszystko udało mi się zorganizować oprócz towarzyszy podróży. Po prostu nie miałam z kim jechać. Każdy miał jakieś sprawy. Brak urlopu, brak pieniędzy, brak czasu albo organizacja ferii dla dzieci. Postanowiłam, że pojadę sama. Nie chciałam szukać narciarskiego wyjazdu „dla samotnych”. Na samą myśl przeglądania ogłoszeń typu: Niezależny finansowo, lekko puszysty brunet (zapewne były brunet) szuka opiekuńczej i atrakcyjnej, pracowitej, szczupłej pani do 30 lat
, dostawałam dreszczy i czułam niesmak.
Był to mój pierwszy samotny wyjazd. Pomyślałam, że jak będę trzymała narty pod pachą, to prawie jakbym trzymała lekko puszystego bruneta. Mam więc kompana. Wiernego, oddanego i gotowego w każdym momencie, jeśli mi przyjdzie ochota!
Poleciałam do Mediolanu, skąd dalej przemieściłam się busem do miejscowości Tonale. Do hotelu dotarłam późnym wieczorem. Dostałam pojedynczy pokój. Zmęczona trudami podróży, szybko poszłam spać. Narty leżały równo przy moim pojedynczym łóżku.
Rano zeszłam na włoskie śniadanie. Byłam lekko skrępowana nowym miejscem i nową sytuacją. Usadzono mnie na środku dużej sali. Wokół rozstawione były stoły cztero- i ośmioosobowe. Ja siedziałam sama! Wokół siedziały rodziny, grupy znajomych z dziećmi bądź bez. Urlopowicze śmiali się, rozmawiali, częstowali pieczywem, podając sobie z nim koszyczki, nalewali soki jeden drugiemu. Przemknęłam na paluszkach, prawie niewidocznie i przyniosłam sobie skomponowany własnoręcznie zestaw śniadaniowy. Zaczęłam jeść go sama. Nie rozglądałam się na boki, bo byłam okropnie spięta. Wzrok wbiłam w swój talerzyk z małym śniadaniem. Wydawało mi się, że wszyscy na mnie patrzą. Jak jem, jak gryzę, jak trzymam nogi pod stołem i czy się nie garbię. Ledwo przełykałam, nie czując smaku. Wzięłam swój telefon komórkowy i kręciłam nim w ręku dla rozładowania emocji. Wysyłałam SMS‑y na tzw. „rybkę”, tzn. do wszystkich jednocześnie, wpisując tekst: Pozdrawiam ze słonecznych Włoch. Jest cudownie
. Tak naprawdę czekałam, czy ktokolwiek odpisze, a ja będę mieć jakieś zajęcie, oprócz uciekania wzrokiem od gapiów, skupionych na moim centralnie ustawionym stoliku.
W pewnym momencie siedzący niedaleko młody mężczyzna uśmiechnął się do mnie i powiedział „dzień dobry”. Jakże się ucieszyłam! Polak! Uśmiechnęłam się do niego szczerze i on odwzajemnił tym samym. Przy stoliku siedział z dwoma kolegami. Wszyscy skinęli do mnie głową, a ja odpowiedziałam im prawie telewizyjnym uśmiechem, który od kilku sekund miałam na twarzy. Zdenerwowana, pełna emocji wybąkałam w ich kierunku: Nie wiedzą może Panowie, jak mam dojechać do wyciągu narciarskiego?
. Podjęłam decyzję, że muszę coś powiedzieć, bo już taka okazja się nie powtórzy. Podeszli do mojego stolika i zaczęli mi coś tłumaczyć. Patrzyli w moje oczy, lecz zrozumieli, że ja kompletnie nic nie rozumiem co do mnie mówią. Nie wiem, gdzie tak naprawdę położony jest hotel, jakie otaczają go stoki i gdzie w ogóle jesteśmy. Powiedzieli wprost: Przecież my właśnie tam jedziemy, czy chciałaby Pani z nami pojechać?
. Krzyknęłam: Oczywiście!
.
Później opowiedzieli, że długo obserwowali mnie podczas tego pierwszego śniadania. Zastanawiali się, czy zaraz dosiądzie się koleżanka, czy też z pokoju przyjdzie mąż. Odczekali 15 minut, a że nikt nie przychodził, to zagadnęli powitaniem „dzień dobry”.
Byliśmy mniej więcej w tym samym wieku, no może ja 2-3 lata starsza. Byli z Krakowa, więc, jak to krakusy, dobrze jeździli na nartach, przyjechali dzień przede mną i mieli być tydzień, czyli tak jak ja. Od razu bardzo się polubiliśmy.
Zaproponowali, bym dosiadła się do nich do stolika. Jedliśmy już zawsze razem śniadania i kolacje. Rano rozmawialiśmy o planach i trasach narciarskich, które planowaliśmy tego dnia, ocenialiśmy pogodę i nasze możliwości. Wieczorem zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi, jedliśmy serwowane przez hotel posiłki, zamawialiśmy wino i cieszyliśmy się miło spędzonym dniem. Czas upływał w sportowym rytmie, chłopcy nosili moje narty, pytali, czy nie jestem zmęczona, i czy dam radę jeszcze jeździć. Doradzali, uczyli jak mam skręcać na stromym stoku, oceniali moje postępy i dbali o mnie bardzo.
Tydzień szybko minął. Ich pobyt kończył się w piątek, ja wyjeżdżałam w sobotę następnego dnia. Ucałowałam każdego z nich na pożegnanie i długo stałam przed hotelem, machając, aż ich samochód nie zniknął za jakimś zakrętem.
Gdy wróciłam do swojego pokoju i usiadłam na swoim łóżku, zrobiło mi się smutno i okropnie pusto. Bardzo się przez te kilka dni zżyliśmy. Spędzaliśmy dosłownie każdą minutę dnia razem. Opowiadaliśmy sobie dowcipy, jadąc wyciągiem, chłopcy śpiewali góralskie przyśpiewki, drażniliśmy temat położenia stolicy Polski. Oni uważali, że jej miejsce jest w Krakowie.
Powoli włożyłam narciarski strój, wzięłam swoje narty i poszłam w stronę przystanku skibusa. Na stoku tak samo świeciło słońce i był piękny śnieg, ale ja czułam się inaczej. Wzrokiem nie poszukiwałam nowych tras zjazdowych, nie patrzyłam na mijane, piękne alpejskie stoki. Zjechałam kilka razy i poszłam na kawę do baru mieszczącego się na stoku. Siedziałam znowu sama, wyjęłam telefon. Zadzwoniłam do nich. Byli już w Austrii. Powiedziałam, że mi ich bardzo brakuje i że życzę im szerokiej drogi.
Po powrocie do Warszawy życie wróciło do normalnego rytmu. Przez pierwsze kilka dni narciarski wyjazd przypominały mi tylko mięśnie w nogach podczas chodzenia po schodach.
Po dwóch miesiącach zadzwonił do mnie jeden z krakowiaków z pytaniem, czy w ten weekend będę w Warszawie, bo oni chcą przyjechać do Muzeum Powstania Warszawskiego. Jakże się ucieszyłam! Zaproponowałam nocleg u siebie w mieszkaniu, a sama przeniosłam się na ten czas do mamy. W sobotę przygotowałam dla nich kolację z winem. Jedliśmy, rozmawialiśmy i znowu było bardzo miło. Umówiliśmy się, że następnym razem ja przyjadę do Krakowa, a oni oprowadzą mnie po mieście swoimi ścieżkami i pokażą swój Kraków, taki prawdziwy.
Pojechałam latem na 3 dni. Chłopcy umówili się, że każdy z nich spędzi ze mną 1 dzień i pokaże mi najciekawsze krakowskie zakątki. Opowie, jak spędza czas, co lubi. Następnego dnia przejmie mnie następny i opowie o swoim życiu w Krakowie, oprowadzając po swoich miejscach. Była to bardzo ciekawa koncepcja. Bez żadnego planu na cały weekend, bez kontaktu z innymi chłopcami. Każdy dzień z kim innym i wiadomo, że każdy z kolegów chciał to zrobić najlepiej, najciekawiej, pokazując swój Kraków znajomej warszawiance.
Zakończeniem tych pełnych wrażeń trzech dni była wspólna kolacja. Moi muszkieterzy, bo tak czasem do nich mówiłam, zorganizowali ją w ogrodzie pod starą czereśnią. Chłopcy robili grilla, serwowali mi chłodne wino i znowu przez chwilę czułam się jak królowa. Zaopiekowana, rozbawiona i szczęśliwa.
Następnego dnia wróciłam pociągiem do Warszawy. To był cudny, wspólny czas z moimi muszkieterami z włoskich stoków, z którymi jeszcze wielokrotnie później odwiedzałam te stoki zimą. Jednak ten pierwszy wyjazd, emocje z nim związane i w sumie los wygrany na loterii, którym było spotkanie ich, pozostanie na zawsze w mojej pamięci.
&&
Izabela Szcześniak
Akcja książki Frances de Pontes Peebles pt. „Szwaczka” toczy się w latach 1928-1935 w Brazylii (stan Pernambuco).
Emilia i Luzia dos Santos zostały osierocone przez matkę, która zmarła po urodzeniu młodszej córeczki. Ojciec, alkoholik nie poradził sobie z wychowaniem dziewczynek i oddał malutkie córki swojej siostrze Sofii.
Kobieta była dobrą krawcową. Mieszkała w małej brazylijskiej miejscowości Taquaritindze, żyła w biedzie. Na życie zarabiała, szyjąc w domu żony miejscowego pułkownika.
Dziewczynkom dobrze było z ciocią Sofią. Uczęszczały do szkoły prowadzonej przez padre Ottona.
W wieku 11. lat Luzia spadła z dużego drzewa mangowego. Po wypadku stan dziewczynki był ciężki. Doszło do skomplikowanego złamania ręki w ramieniu, które się źle zrosło. Od tego czasu Luzia miała zdeformowaną i niesprawną rękę.
Wkrótce w szkole została przezwana „Victrolą” (victrola – gramofon, którego częścią jest ciężkie ramię).
Ciocia przyuczyła Emilię i Luzię do zawodu krawcowej. Pod nadzorem Sofii nastoletnie dziewczynki pracowały przy szyciu u żony pułkownika.
Emilia chciała zostać damą i marzyła o wyrwaniu się do miasta i zamieszkaniu w luksusowej rezydencji. Od swojej pracodawczyni otrzymywała magazyn dla kobiet, z którego kopiowała wzory modnych ubrań i kapeluszy. Zaczęła sobie szyć modne ubrania. Miała dość życia na wsi i pracy przy maszynie do szycia.
Luzia uwalniała z klatek uwięzione przez miejscowego bogacza ptaki. Pewnego poranka została przyłapana przez Antonio, który był przywódcą bandy odznaczającej się okrucieństwem. Posiadał pseudonim „Jastrząb”. Nie zrobił Luzi krzywdy, ale następnego dnia przyszedł wraz ze swoimi ludźmi do domu cioci Sofii. 16-letnia dziewczyna została uprowadzona przez bandę Cangaceiros (canga – godność, wolność).
Wkrótce zachorowała i umarła ciocia, którą opiekowała się Emilia. Dziewczyna poznała studenta prawa – Degasa Coelho. Chłopak ożenił się z Emilią i zabrał świeżo poślubioną małżonkę do swojego domu.
Emilia zamieszkała w mieście, w luksusowej rezydencji, ale czuła się osamotniona i nieszczęśliwa. Teściowie dziewczyny, dr Duarto Coelho (kryminolog) i jego żona Donia Dulce, okazywali młodej synowej nieżyczliwość. Małżeństwo z Degasem nie układało się najlepiej.
Luzi z początku było ciężko przystosować się do życia wśród bandytów z Cangaceiros. Próbowała uciekać, ale wracała, bo kochała Jastrzębia.
Przebywając z okrutnymi ludźmi, dziewczyna zaczęła się zmieniać. Nauczyła się strzelać i brała czynny udział w napadach. Luzia przyjęła pseudonim „Szwaczka”.
Jakie były dalsze losy bohaterek powieści? Czy życie Emilii się ułoży? Czy dowie się, kim jest dziewczyna o pseudonimie „Szwaczka”?
Przeczytajcie sami. Polecam! Frances de Pontes Peebles „Szwaczka”, czyta Elżbieta Kijowska. Książka dostępna w formacie Czytak i Daisy.
&&
&&
Halina Kuropatnicka‑Salamon
Wymarzymy sobie choinkę,
taką świeżą, zieloną, pachnącą,
całą w lśnieniach radosnych stojącą,
najładniejszą swoją choinkę.
A na każdej giętkiej gałązce
zawiesimy cudowne marzenia,
śliczne chwile, uśmiechy i śnienia na każdziutkiej
giętkiej gałązce.
Zaś na samym szczycie, wysoko,
gwiazdę spełnień największych przypniemy
i życzenia wysyłać będziemy
aż do gwiazdy, na szczyt, wysoko!
Jedno cacko po drugim oswaja jodełkę.
Jeszcze tylko gwiazdka ze sztucznego srebra
i można zaczynać wieczór.
Nagle czyjaś obecność, kapryśna i bliska,
rzuca małe światła między świecidełka,
jak dreszcze sekretnych przeczuć.
Paganini przeciąga po gałązkach smyczkiem.
Jemu przecież dobre byle jakie struny
za cenę samotnej duszy.
Sypkie dźwięki w zachwycie zanoszą się śpiewem.
Serce ledwo może takie piękno dźwigać.
A mistrz wciąż dzwonkami prószy.
Najpierw dał się słyszeć szelestem przed progiem,
potem zapukaniem,
nim okazał się Bogiem
– krąg łobuzim, pulchnym, kędzierzawym dzieckiem.
Zaczął prędko sypać z rąk swoich do moich
dary, jakich dusza nawet pragnąć się boi
albo myśli sobie, że już nie istnieją.
Dostałam głos babci, własne dwa warkocze,
czyjeś rozczulenie…
Przyszło tylko łzy otrzeć
lub po prostu klęknąć z ciężarem zachwytu.
Znalazł się pamiętnik, listy potargane,
wszystkie moje klasy
i dni pomarnowane
– każde z tamtych kiedyś zamierzonych dążeń.
„Jezu” tchnęłam sobą
– „Jezusku wrocławski!”
A on na to szeptem,
że musi być warszawskim,
szczecińskim i chorzowskim – wszędzie zdążyć trzeba…
Później w dół po schodkach dziecko podreptało.
Brama się zamknęła.
W powietrzu zostało
trochę woni siana i trochę tęsknoty.
Gdy wigilijnie wróci czas zielony,
z wonią i światłem jasnym,
pomyśl o drugim swoim sercu własnym,
pomyśl o pewnym domu oddalonym.
W serdecznym kole ludzi rozrzewnionych
pamiętaj przy wieczerzy,
że cię czekają krzesło i talerze
w pewnym najlepszym domu oddalonym.
A wspominając bliskich i znajomych,
szczególnie przy życzeniach,
pomyśl przez chwilę o czyichś westchnieniach,
o czyichś dłoniach
– takich oddalonych.
Śpij, Dzieciątko śpij spokojnie,
a gdy się obudzisz,
mama zaraz ci pokaże
podarki od ludzi.
To na prawo, co polśniewa
jak drogie kamuszki,
to są pieśni, które trysną
spod serca Moniuszki.
To na lewo, załzawione,
Szumiące, strumienie,
kiedyś Chopin porozdaje
w tęsknocie bezsennej.
Zaś w tym trzecim ponad główką,
co z góralska szlocha,
będzie uczyć Szymanowski,
jak się ludzi kocha.
Śpij, Dzieciątko, póki pora,
bo gdy ranek wstanie,
trzeba będzie Tobie zacząć swe muzykowanie.
Pobłogosław, Święte Dziecko,
ogień serc człowieczych.
Strzeż cierpliwie naszych wspomnień
w rączek swoich pieczy.
I nie pozwól na samotność
pochmurną przy stole.
Pooświetlaj srebrno-gwiezdnie
najmniejsze niedole.
Spełnij jeszcze, bo Ty możesz,
W najszczerszej ochocie,
byśmy wszyscy się spotkali
po długiej tęsknocie.
Przez ulice i drogi,
przez podwórka i grzędy,
idą w słodkim śpiewaniu,
idą polskie kolędy.
Kołyszące się wdzięcznie, tanecznieją z przyklaskiem.
Jak to dobrze się mieszać z rozrzewnieniem i blaskiem.
Popatrują przez okna, potrząsają sercami.
Jak to dobrze się stawać roześmianiem i łzami.
Idą, idą kolędy,
nadpływają gromadnie.
Zaraz jedna czy druga wprost na usta ci wpadnie.
Przytul taką do siebie w ośmielonej nadziei,
że co dobre, to wzrośnie,
a co ciąży – zelżeje.
&&
&&
Anna Kłosińska
12 lat to czas, kiedy ta mała dziewczynka czy ten mały chłopiec, który jeszcze niedawno bawił się zabawkami, wchodzi w wiek nastoletni. Lalki, samochodziki i inne maskotki odchodzą w kąt a ich miejsce zajmują koledzy i koleżanki. Taka zmiana nie u wszystkich nastolatków musi nastąpić, jednak często się to zdarza. Dlaczego napisałam akurat o dwunastolatkach, a nie np. o piętnastolatkach? Odpowiedź jest bardzo prosta, ponieważ ja, będąc w tym właśnie wieku, wchodziłam na ten etap, kiedy zabawki odrzuciłam w kąt i główną rolę zaczęło odgrywać życie towarzyskie.
Był rok 2011, czyli mijały cztery lata od momentu, kiedy straciłam wzrok. Datę tę uznaję za kolejny etap mojej wówczas szarej codzienności, w której nastąpiły zmiany. Wreszcie po kilku latach na nowo wyszłam do ludzi i zaczęłam nawiązywać nowe kontakty. Dlaczego powiedziałam, że wreszcie? Wynikało to z tego, że od dziecka byłam osobą towarzyską i przede wszystkim otwartą na nowe relacje. W związku z sytuacją, jaka nastąpiła w 2007 r., czyli utratą wzroku, życie odmieniło mi się o 180 stopni. Stosunki koleżeńskie ze znajomymi z podwórka a także z klasy uległy zmianie, ale nie mogę powiedzieć, że na gorsze. Nie bawiłam się już z rówieśnikami na placu zabaw, tak jak to bywało wcześniej, jednak miałam jedną kumpelę, z którą w miarę regularnie się spotykałam.
Kiedy miałam około 10 lat, mama zapisała mnie do Polskiego Związku Niewidomych, gdzie zaczęłam regularnie uczęszczać na różnego rodzaju imprezy, na przykład dzień dziecka i mikołajki. Wydarzenia te sprawiły, że napotkałam na swojej drodze dużo interesujących osób, takich jak Klaudia, z którą utrzymujemy kontakt po dziś dzień. Wiele pozytywnego do mojego życia wniósł także turnus rehabilitacyjny organizowany przez Polski Związek Niewidomych, na którym byłam w sierpniu 2011 roku. Dzięki temu wyjazdowi po raz pierwszy od kilku lat miałam możliwość pobyć w towarzystwie osób, które są w moim bądź w zbliżonym wieku i na dodatek mają również problemy ze wzrokiem. Poznałam tam ludzi, z którymi bardzo szybko znaleźliśmy wspólny język. Z jedną dziewczyną o imieniu Sandra zaprzyjaźniłyśmy się na tyle, że dzwoniłyśmy do siebie jeszcze przez sześć lat.
Tak naprawdę, rok 2011 był dla mnie czasem, który przyniósł mi wiele dobrych chwil. Na nowo zaczęłam wierzyć, że być pozbawionym wzroku nie oznacza zamknięcia się w czterech ścianach, ponieważ od nas zależy, jak potoczą się nasze dalsze losy. Kiedy myślę o tych wszystkich wydarzeniach opisanych powyżej, cieszę się, że nastąpiły one w moim życiu. Każda z tych chwil dała mi wiarę w to, że nie można się bać, tylko trzeba iść po swoje. Ja właśnie wtedy rozpoczęłam przygodę ze zdobywaniem nowych znajomości, które dawały mi coś, czego od momentu utraty wzroku mi brakowało.
Kogokolwiek spotkałam na swojej drodze, wniósł do mojego życia coś pozytywnego, a także coś negatywnego.
Chciałabym też w tym miejscu powiedzieć, że nie wszystko przedstawia się tutaj tak kolorowo, jakby się wydawało. Po niektórych moich, dziś już ówczesnych znajomych nie ma nawet śladu. Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Z kilkoma osobami jesteśmy w relacjach koleżeńskich i w miarę możliwości dzwonimy do siebie, piszemy, a jeżeli nadarzy się okazja, to nawet się spotykamy. Do tej grupy przyjaciół mogę zaliczyć wyżej wspomnianą Klaudię, z którą znamy się od 12 lat, a także poznanych w liceum Karolinę i Dawida.
Moje życie towarzyskie największego rozpędu nabrało w 2015 r., kiedy poszłam do szkoły średniej. Tak naprawdę, wtedy poczułam na własnej skórze, że nie wszyscy są tacy, jacy wydawali się na początku znajomości. Zrozumiałam, że nie każdy musi nas lubić czy się z nami kolegować. To, że mamy jakąś niepełnosprawność, nie oznacza, że trzeba się z nami delikatnie obchodzić albo nam współczuć. Niemniej jednak trzy lata spędzone w liceum dały mi dużo radości i wiem jedno, że ten czas zapadnie mi w sercu na zawsze. Spotkałam ludzi, o których jak teraz myślę, przypominają mi się wszystkie chwile spędzone w szkole, zarówno te dobre, jak i złe. Choć śmiało mogę napisać, że zdecydowanie przeważały te dobre momenty.
Z racji tego, że najwięcej osób poznałam w czasie swojej edukacji, ostatnim etapem, w którym wpłynęły one dość znacząco na moje życie towarzyskie, były studia. Po trzech latach obcowania z rówieśnikami zdobyłam trochę doświadczenia w kontaktach interpersonalnych i dzięki temu stałam się ostrożna w relacjach z innymi. Kiedy spotykałam kogoś nowego, starałam się podchodzić z dystansem do tej osoby, żeby w miarę możliwości zaznajomić się z nią na tyle, aby stwierdzić, że mogę jej zaufać.
Na studiach, tak jak i w szkole średniej, zawarłam kilka znajomości i każda z nich wniosła do mojego życia jakąś wartość. Po raz kolejny już przekonałam się, że nie każdy jest taki, jaki wydawał nam się na pierwszy rzut oka. Tak jak i w liceum, również na studiach były wzloty i upadki, jednak ja się nie poddawałam i podnosiłam się z każdej porażki. Na ogół jestem osobą bardzo wrażliwą, więc dość mocno przyjmuję wszystko do siebie, ale nie wpływa to jakoś znacząco na moje relacje towarzyskie.
Przez tyle lat obcowania z ludźmi nauczyłam się odróżniać przyjaciela od wroga i nawet, gdy czasami pobłądzę, staram się wrócić na właściwe tory.
Nie jestem specjalistką w dawaniu rad, niemniej jednak na koniec tych rozważań chciałabym dać czytającym ten artykuł jedną wskazówkę. Człowiek jest tylko człowiekiem i nie należy wszystkich mierzyć jedną miarą. Każdy nie raz popełnił w swoim życiu jakiś błąd, jednak to wcale nie oznacza, że nie można dać mu drugiej szansy.
&&
Krystian Cholewa
3 grudnia obchodzimy Międzynarodowy Dzień Osób Niepełnosprawnych pod hasłem „Każdy inny, wszyscy równi”. Dzień ten został ustanowiony w 1992 roku przez Zgromadzenie Narodowe ONZ na zakończenie dekady osób niepełnosprawnych. Uchwała ONZ została podjęta, by przybliżyć społeczeństwu problematykę osób niepełnosprawnych, ale także zwrócić uwagę na godność tej grupy społecznej.
Każda niepełnosprawność powoduje różne ograniczenia w funkcjonowaniu. Można wyróżnić wiele rodzajów niepełnosprawności, którym został nadany specjalny symbol przyczyny niepełnosprawności. Choroby neurologiczne, w tym dziecięce porażenie mózgowe, udar mózgu, stwardnienie rozsiane oznacza się symbolem 10-N. Osoby z niepełnosprawnością intelektualną (w tym autyzm i zespół Downa) na orzeczeniu o niepełnosprawności posiadają symbol 01-U. Dysfunkcję narządu wzroku oznaczamy symbolem 04-O. Schorzenia psychiczne, np. schizofrenia, to 02-P, natomiast epilepsja to symbol 06-E.
Powyższe grupy to tzw. niepełnosprawności jawne. Jednak mamy także choroby ukryte, dysfunkcje niezauważalne dla przeciętnego Kowalskiego. Często osoby z takim rodzajem niepełnosprawności muszą tłumaczyć się ze swoich schorzeń. Są to takie dysfunkcje, jak chociażby choroby układu oddechowego i krążenia, mukowiscydoza, astma, które oznacza się kodem 07-S. Dysfunkcje układu pokarmowego – 08-T i moczowego – 09-M.
Przedostatnia grupa niepełnosprawności to tak zwane choroby inne – 11-I – endokrynologiczne, metaboliczne, układu krwionośnego czy zakaźne, a ostatnia 12-C – całościowe zaburzenia rozwojowe.
3 grudnia 2001 roku Rada Unii Europejskiej ustanowiła rok 2003 Europejskim Rokiem Osób Niepełnosprawnych (decyzja Rady UE nr 2001/903/WE). Wśród najważniejszych celów, które przed społecznością europejską postawiła Rada, znalazły się między innymi:
Głównym przesłaniem tego wydarzenia było zwrócenie uwagi na to, że pomimo niepełnosprawności osoby te mają takie same prawa, obowiązki, ale także i potrzeby w sferze edukacji, zatrudnienia, dostępności do usług instytucji publicznych, jak osoby pełnosprawne. Sztandarowym hasłem tego wydarzenia w naszym kraju było: „Czy naprawdę jesteśmy inni”.
Na przestrzeni prawie dwóch dekad bardzo się zmieniło podejście do osób niepełnosprawnych, pojawiły się likwidacje barier architektonicznych, tzw. niebieskie koperty, wzrósł odsetek osób niepełnosprawnych z wyższym wykształceniem i poziom zatrudnienia na otwartym rynku pracy.
3 grudnia w całym kraju są organizowane przez władze samorządowe i organizacje trzeciego sektora różne imprezy artystyczne. Najważniejszym wydarzeniem tego dnia jest organizowana co roku Wielka Gala Integracji, zapoczątkowana przez śp. Piotra Pawłowskiego, a kontynuowana przez jego żonę Ewę Pawłowską. Podczas Gali jest wybierany Człowiek bez Barier (w tym roku będzie to już 20-ta edycja). Zostaje nim osoba, która pomimo swojej niepełnosprawności jest aktywna na wielu płaszczyznach życia – w sferze zawodowej, społecznej i szerzeniu dobra, pomaganiu potrzebującym. Taki konkurs daje nadzieję innym, że niepełnosprawność to nie koniec świata. Do tego dochodzą jeszcze wyróżnienia i nagroda specjalna. Jest także wybierana Osobowość Roku przez czytelników magazynu „Integracja”.
Osoby niepełnosprawne zaczęły wychodzić z cienia, większość akceptuje swoją niepełnosprawność oraz realizuje się w życiu zawodowym i prywatnym. Na kanale internetowym YouTube osoby z niepełnosprawnościami dzielą się swoimi przeżyciami związanymi z chorobą oraz opowiadają, jak radzą sobie każdego dnia pomimo własnych ograniczeń.
Niepełnosprawność, niezależnie od stopnia i rodzaju, nie musi oznaczać siedzenia bezczynnie w domu, jak to miało miejsce jeszcze kilkanaście lat temu. Jednak nadal aktualna jest potrzeba ogromnego zaangażowania i pracy nad sobą na wielu obszarach na płaszczyźnie zdrowotnej, społecznej i zawodowej.
&&
J.S.
Większość osób niepełnosprawnych zamyka się na świat, woli swoje problemy przemilczeć i specjalnie się nie wychylać… Na szczęście nie wszyscy tak postępują. W dzisiejszym numerze rozmowa z członkami Stowarzyszenia „W Labiryncie” – twórcami Tyfloakademii.
Opowiedzcie nam trochę o początkach. Gdzie się poznaliście? Kto był inicjatorem Tyfloakademii? Kto kogo zaprosił do współpracy? Jaka przyświecała Wam idea?
Stowarzyszenie: Pomysł na Tyfloakademię zrodził się dwutorowo. Sławek Cywka praktycznie od zawsze zastanawiał się, co tu zrobić, żeby zintegrować środowisko niewidomych z widzącymi. Mariuszowi Miszudzie również ten problem leżał na sercu. Kierując się ideą przedstawienia świata niewidomych osobom widzącym takim jaki jest naprawdę, powstał kanał na YouTube „W Labiryncie”, który miał tylko pokazywać wydarzenia z życia klubu. Następnie pomysł ewoluował, ponieważ ideą Sławka i Mariusza było pokazanie życia niewidomych a nie ich samych, a to różnica. Tak powstał kanał Tyfloakademia, na który w praktyce każdy niewidomy, który chce się czymś podzielić ze społeczeństwem, może nagrać film. A dokładnie miało to miejsce, gdy nas pozamykali w domach z powodu pandemii; postanowiliśmy ten czas wykorzystać na zrobienie czegoś pozytywnego i od 6 kwietnia 2020 r. prężnie rozwijamy nasz kanał. Filmy mogą też nagrywać tyflopedagodzy, którzy chcieliby się podzielić swoimi metodami nauczania bądź innymi ważnymi zagadnieniami, a także przedstawiciele fundacji, stowarzyszeń czy innych instytucji, które działają na rzecz naszego środowiska. Następnie powstał fanpage na Facebooku i strona internetowa.
Jak radzicie sobie pod kątem technicznym? Jak fizycznie wygląda nagranie filmiku? Kto zajmuje się publikacją treści w Internecie? Jak prawidłowo to zrobić i czym, aby obraz był jak najlepszej jakości?
S.: Takie informacje również umieściliśmy na naszej stronie www. Filmy zazwyczaj nagrywane są przy użyciu telefonów komórkowych. Za kwestie techniczne odpowiedzialny jest Mariusz, osoba niewidoma. To on je ocenia i zajmuje się montażem za pomocą programu, który jest dostępny dla czytnika ekranu.
Głos, który słyszycie na początku każdego filmu, to głos Mariusza. To on wybiera muzykę do filmu, tnie wideo, ustawia poziom głośności i łączy to w całość, aby filmiki były profesjonalne. Zdarzyło się kilka razy, że intro było ok, a reszta filmu była odwrócona do góry nogami. Dlatego obecnie konsultujemy się z osobami widzącymi, czy wszystko jest ok. Także przy każdym nowym odcinku jest sporo pracy. Cieszymy się, że Mariusz to lubi robić, bo jeśli by nie lubił, to nie wiadomo, jakby to funkcjonowało. Publikacją materiału wideo na kanał również zajmuje się Mariusz.
Jedynie nad tytułem i opisem do filmu pracujemy wspólnie ze Sławkiem i z Krzysztofem Marcińskim. W tej kwestii często musimy uaktywniać „burzę mózgów”. Krzysztof w naszym teamie odpowiedzialny jest za treści, które ukazują się na fanpage’u.
Tyfloakademia istnieje od dwóch lat i na kanale mamy już ponad sto filmów.
Skąd pomysły na filmy? Czy Wasi odbiorcy proszą czasami o konkretne tematy?
S.: To życie pisze scenariusze do naszych filmów. Często jest tak, że coś wydarzy się w danej chwili i uważamy, że warto o tym akurat opowiedzieć i pokazać na naszym kanale. Dużo tematów sami ludzie nam podpowiadają, rozmawiając z nami, np. podczas pomocy na ulicy, na dworcu, na przystanku itp. Śledząc, czytając różne grupy, np. na Facebooku czy grupy mailingowe, widzimy, o co ludzie pytają, z czym mają największy problem, jakie jest zapotrzebowanie.
Oczywiście, jeżeli jakaś osoba niewidoma chce się podzielić ze społecznością swoimi umiejętnościami w jakiejkolwiek dziedzinie, to wystarczy do nas w tej kwestii napisać.
Różnorodność tematyczna na Waszym kanale jest spora. Czy są jakieś tematy tabu, których nie zamierzacie poruszać?
S.: Nie ma takiego tematu, nic dla nas nie jest tabu. Gdyby tak było, to projekt Tyfloakademia nie miałby sensu. Wtedy to mijałoby się z ideą, że pokazujemy życie niewidomych takim, jakie ono jest.
Czego osoby widzące mogą dowiedzieć się z publikowanych przez Was treści?
S.: Celem Tyfloakademii jest edukacja oraz uświadomienie osób widzących, z jakimi trudnościami zmagają się na co dzień osoby niewidome i jak im pomóc. Pokazujemy, że osoba niepełnosprawna też może i ma prawo żyć po swojemu i też może mieć sposoby na własne życie. Nietypowe jest natomiast to, że materiały na nasz kanał sporządzane są przez osoby niewidome, które niejako wpuszczają widzów do swojego świata i pokazują, że normalne życie jest dostępne dla wszystkich.
Jak z perspektywy czasu oceniacie swoją inicjatywę?
S.: Uważamy, że podjęliśmy dobrą decyzję. Naszym celem jest umożliwić widzącym poznanie naszego świata, a to, czy z tego skorzystają, to inna sprawa. Myślimy, że z czasem to przyniesie owoce. Jak to mówią: Kropla drąży skałę
. Z kobietami też tak było i to one musiały same własną postawą i poczynaniami wywalczyć swoją pozycję w społeczeństwie.
Jaki odbiór ma Wasza inicjatywa wśród niewidomych z Waszego najbliższego otoczenia?
S.: Wszyscy uważają, że to słuszna inicjatywa i trzeba tu powiedzieć jasno: nie łudzimy się, zdajemy sobie sprawę, że większość osób, które oglądają nasz kanał, to są osoby z branży, ale mamy nadzieję, że to się zmieni. Najważniejsze jednak dla nas jest to, żeby rodziny, które dotknie problem dysfunkcji wzroku, dzięki naszym materiałom w Internecie mogły sobie w bardziej przyjazny i otwarty sposób poradzić z tym problemem. Ważne, żeby osoby niewidome w takich rodzinach po utracie wzroku jak najszybciej podjęły rehabilitację i wróciły do aktywnego życia, a filmiki zamieszczane przez nas w Internecie, które pokazują krok po kroku, z werbalnym komentarzem, jak coś się robi, na pewno im to ułatwią.
Dziękuję za rozmowę i życzę wielu nowych pomysłów na kolejne odcinki.
&&
Radosław Nowicki
Grudzień to czas podsumowań. Pod koniec tego miesiąca zazwyczaj cofamy się myślami w przeszłość i analizujemy, jakie były ostatnie 12 miesięcy. Pewnie każdy z nas ma swój subiektywny ranking najważniejszych wydarzeń mijającego roku, który niestety nie był spokojny. Jakoś tak się złożyło, że było w nim znacznie więcej negatywnych niż pozytywnych akcentów. Nacechowany był bowiem przelaną krwią, umierającą Odrą, drożyzną i kryzysem surowcowym. Trzeba było mocno się zastanowić, aby odnaleźć w nim trochę radości.
Bez wątpienia w 2022 roku na pierwszy plan wysuwa się rosyjska agresja w Ukrainie. Wydawało się, że żyjemy w stosunkowo spokojnych czasach, a wojna Europie nie grozi. Tymczasem okazało się, że jest zupełnie inaczej. Na terytorium naszego sąsiada masowo ginęli niewinni ludzie, inni byli bici, katowani, gwałceni, infrastruktura była równana z ziemią w imię mocarstwowych ambicji jednego człowieka. Ukraina mogła liczyć na zachodnią pomoc, ale i tak działania wojenne zapisały się krwawą kartą w jej historii. Wszystko zaczęło się 24 lutego i na razie nic nie wskazuje na to, żeby konflikt miał się zakończyć.
W momencie wielkiej próby polskie społeczeństwo zdało egzamin. Ludzie masowo zaangażowali się w pomoc Ukraińcom w każdej postaci – oddawali im własne domy do mieszkania, kupowali żywność, produkty higieniczne, wspomagali walczących na froncie, wpłacali pieniądze na różne zrzutki (nawet na drona, który w istocie służy także do zabijania żołnierzy wroga). Słowem, czuli, że ich obowiązkiem jest wykazanie solidarności z napadniętym krajem, który jest sąsiadem Polski. Szkoda tylko, że aż takie ludzkie tragedie są potrzebne, aby polskie społeczeństwo potrafiło wznieść się ponad podziały i pokazać swoją pozytywną twarz.
Niestety sankcje nakładane na Rosję w związku z jej agresją w Ukrainie rykoszetem trafiły państwa zachodnie, w tym Polskę. Już w lecie benzyna była po 8 zł za litr, a to był dopiero początek kłopotów. Wszystko dlatego, że Polska z Rosji kupowała gaz ziemny czy węgiel. Okazało się, że nie jest łatwo tak z marszu zastąpić braki tych surowców, a zamieszanie z ich pozyskaniem windowało ceny. Węgla brakowało na składach, eksperci w najczarniejszych prognozach straszyli problemami z prądem i ogrzewaniem w okresie zimowym, a obywatele rwali włosy z głowy, kiedy otrzymywali olbrzymie podwyżki za ogrzewanie. Rząd regulacjami ustawowymi trochę złagodził ich skutki, ale i tak cena za uniezależnienie się surowcowe od Rosji będzie wysoka. Wszyscy będziemy płacili ją przez najbliższe lata.
W sierpniu Odra była odmieniana przez wszystkie przypadki. Druga największa rzeka w Polsce w dużej mierze umarła. Niski stan wody w połączeniu z dużymi zrzutami przemysłowymi spowodowały, że w rzece doszło do nadmiernego zasolenia. To z kolei doprowadziło do pojawienia się tak zwanych złotych alg i zbyt małej ilości tlenu w wodzie, co skutkowało śnięciem ryb. Z rzeki wyłowiono kilkaset ton śniętych ryb i innych organizmów wodnych. Nad wodą unosił się fetor, a rybacy nie kryli załamania. Okazało się bowiem, że ta katastrofa ekologiczna spowodowała, że rzeka będzie się musiała odradzać przez długie lata, a na wyjątkowe okazy sumów czy jesiotrów będzie trzeba czekać nawet kolejne trzydzieści lat.
Rok 2022 wciąż stał pod znakiem koronawirusa. Mimo że stopniowo łagodzone były restrykcje, to ludzie wciąż umierali, a wirus mutował. Na szczęście kolejne jego odmiany nie były aż tak groźne dla człowieka. Nawet jeśli ktoś był „pozytywny”, to infekcję w wielu przypadkach przechodził znacznie łagodniej niż na początku pandemii. Nie oznaczało to jednak, że wirusa można było całkowicie zlekceważyć. W Polsce pojawiła się możliwość szczepienia się już drugą dawką przypominającą szczepionki. Okres letni był stosunkowo spokojny, ale jesienią ponownie liczba chorych zaczęła rosnąć. Trudno oprzeć się wrażeniu, że wirus ten zostanie z nami już na dobre i będzie traktowany trochę jak grypa.[>
To magiczne słowo z ekonomicznego słownika w mijającym roku poznali chyba wszyscy Polacy. Rosła ona w zastraszającym tempie. Już w sierpniu wyniosła ponad 16%, choć niektóre towary podrożały nawet o 30-40%. W pewnym momencie pojawiła się nawet panika, a ludzie w nadmiarze wykupywali ze sklepów cukier czy ocet. Towarem luksusowym stało się też chociażby masło, którego cena wzrosła niemal o 100%, a to lepszej jakości w sklepach było sprzedawane po około 8,5 zł. Pojawiło się także zamieszanie z dwutlenkiem węgla, który masowo wykorzystywany jest w przemyśle spożywczym. Jednak trzeba wyraźnie zaznaczyć, że problemy polskich konsumentów są niewielkie w porównaniu z kłopotami Afryki, której groził jeszcze większy głód. Wszystko dlatego, że ją w zboże zaopatrywała Ukraina będąca jednym z liderów w eksporcie pszenicy, co znacząco było utrudnione przez działania wojenne.
Spędzały sen z powiek wszystkim osobom, które miały kredyt hipoteczny. Narodowy Bank Polski, walcząc z inflacją, regularnie podnosił stopy procentowe, co przekładało się na coraz wyższe raty kredytów. Doszło do tego, że w niektórych przypadkach raty potrafiły zwiększyć się nawet o 2 tysiące zł. Stąd też, aby ulżyć kredytobiorcom, rząd wprowadził wakacje kredytowe, które skutkowały tym, że w trzecim i czwartym kwartale kredytobiorcy mogli zostać zwolnieni z płacenia dwóch rat. Wielu z nich skorzystało z tego rozwiązania i postanowiło zaoszczędzonymi w ten sposób pieniędzmi nadpłacić pozostały do spłacenia kredyt.
Przez ostatnie miesiące ponownie mieliśmy do czynienia z anomaliami pogodowymi. Nie brakowało gwałtownych burz, wiatrów, niszczycielskiego gradu, ale też upałów i suszy, która odbiła się na plonach rolników. Niedobory wody były na tyle dotkliwe, że w nielicznych miastach w Polsce woda była dostępna tylko przez kilka godzin dziennie. Do tego doszły gorące dni, co w połączeniu z zabetonowanymi placami w centrum miast spowodowało, że temperatura na nich przekraczała 60 stopni C. Niestety, niekorzystny trend w pogodzie widać już od kilku lat i zanosi się na to, że będziemy musieli przyzwyczaić się do coraz trudniejszych warunków atmosferycznych.
No, to na koniec trochę pozytywnych emocji, których w mijającym roku przysporzyli nam polscy sportowcy. Jedną z gwiazd była Iga Świątek, która po raz drugi wygrała Rolanda Garrosa, czyli jeden z prestiżowych turniejów wielkiego szlema i jako pierwsza Polka w historii została rakietą numer jeden w światowym rankingu tenisa. To były chwile radości i dumy, które były nam bardzo potrzebne w tym roku, stanowiły bowiem łyżkę miodu w beczce dziegciu.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że mijające 12 miesięcy nie były łaskawe dla ludzkości. Na część niekorzystnych zjawisk sama sobie zapracowała, ale część była zupełnie losowa. Miejmy nadzieję, że kolejny rok dla odmiany będzie obfitował w znacznie więcej pozytywnych wydarzeń, czego sobie i Państwu życzę.
&&
Anna Lemańczyk
Polski Związek Niewidomych zakończył realizację projektu Ambassadors of Diversity and non-Discrimination@new Methods in non-formal Education (Ambasadorzy Różnorodności i nie-Dyskryminacji@nowe Metody Edukacji nieformalnej). Skrócona nazwa projektu to ADD@ME.
Projekt realizowany był od 11.2020 r. do 31.10.2022 r. ze środków programu Erasmus plus (Akcja 2, Partnerstwo strategiczne na rzecz innowacji, w dziedzinie Młodzieży).
PZN został zaproszony do udziału w tym projekcie przez lidera – Włoski Związek Niewidomych i Słabowidzących (I.Ri.Fo.R. Florencja). Pozostali partnerzy to:
W ramach bardzo dobrej współpracy partnerskiej powstały następujące rezultaty pracy intelektualnej:
Materiały te będą wkrótce dostępne do pobrania ze strony internetowej Polskiego Związku Niewidomych.
Ponadto, w ramach projektu odbyły się dwa międzynarodowe szkolenia, które zostały bardzo dobrze ocenione przez uczestników:
A oto relacja uczestniczki projektu Doroty Krać:
Udział w projekcie ADD@ME okazał się dla mnie wspaniałą przygodą. Przede wszystkim była to niepowtarzalna okazja do zdobycia cennego doświadczenia oraz nowoczesnej wiedzy, które mogę wykorzystać w dalszej pracy. Wszystkie narzędzia i metody wypracowane w ramach projektu mają ogromny potencjał w podnoszeniu świadomości na temat dysfunkcji wzroku w lokalnych społecznościach. Już kilka razy korzystałam z gry quizowej oraz zestawu gier i zabaw podczas warsztatów, które prowadziłam w Okręgu PZN, w lubelskim oddziale PFRON itp. Za każdym razem metody ADD@ME spotykały się z ciepłym przyjęciem.
Z kolei sam wyjazd do Belgii znacznie poszerzył moje horyzonty.
Dopisałam kolejny kraj do listy odwiedzonych. Mogłam nieco lepiej przyjrzeć się belgijskiej kulturze. Zwiedziłam klimatyczne miasto Liège, spróbowałam miejscowych specjałów (głównie słynnych gofrów i czekolady), a także przetestowałam na własnej skórze, jak odnajdę się w belgijskim trybie życia, znacznie spokojniejszym od polskiego. Oczywiście najważniejsi byli ludzie, których tam spotkałam, bo to przecież oni tworzą atmosferę. Uczestnicy ze wszystkich krajów partnerskich zadbali o to, żeby po szkoleniu w Liège pozostać w kontakcie. Nadal prowadzimy ze sobą owocny dialog. Rozwijamy też przyjaźnie, które rozpoczęły się w Belgii.
Serdecznie zachęcam młode, kreatywne osoby do udziału w podobnych projektach. Wymagania do spełnienia nie są uciążliwe, a wrażenia, doświadczenia, zdobyta wiedza i kontakty zostają z nami na wiele lat.
&&