Sześciopunkt
Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących
ISSN 2449–6154
Nr 6/87/2023
Czerwiec
Wydawca: Fundacja „Świat według Ludwika Braille’a”
Adres:
ul. Powstania Styczniowego 95D/2
20–706 Lublin
Tel.: 697–121–728
Strona internetowa:
http://swiatbrajla.org.pl
Adres e‑mail:
biuro@swiatbrajla.org.pl
Redaktor naczelny:
Teresa Dederko
Tel.: 608–096–099
Adres e‑mail:
redakcja@swiatbrajla.org.pl
Kolegium redakcyjne:
Przewodniczący: Patrycja Rokicka
Członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski
Na łamach „Sześciopunktu” są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych.
Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji.
Materiałów niezamówionych nie zwracamy.
Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.
&&
Ty przychodzisz jak noc majowa - Bolesław Leśmian
Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko
Nowy mówiący notatnik z klawiaturą brajlowską - Typhlos
Prawo obywatela do dobrej administracji (ciąg dalszy) - Prawnik
Keto-Diastix, glukometry, sensory Libre - Alicja Nyziak
Blind football, czyli niewidomi grają w piłkę nożną - Andrzej Koenig
Choroby psychosomatyczne - Małgorzata Gruszka
Długie czy krótkie? - Tomasz Matczak
Książka z przesłaniem - Aleksandra Ochmańska
Chłopak z Muranowa - Ireneusz Kaczmarczyk
Osoby z niepełnosprawnością przemówiły Szekspirem - Radosław Nowicki
Czy marzenia się spełniają? - Justyna „Justa” Margielewska
Dotknąć Karkonoszy - Anna Kłosińska
Czy robaki to przysmaki? - Paweł Wrzesień
Galeria literacka z Homerem w tle
Bogactwo i szczęście - Maria Choma
Ocalić od zapomnienia - Krystyna Skiera
Moje zainteresowania - Krystian Cholewa
Niewiele trzeba, aby z braku wzroku uczynić atut - Marta Warzecha
Masażystka z powołania (część druga) - Izabela Szcześniak
Chcemy upamiętnić - Krzysztof Teśniarz
&&
Drodzy Czytelnicy!
Każdego miesiąca staramy się, aby magazyn był interesujący, dlatego publikujemy artykuły na bardzo różnorodne tematy.
Rozpoczynamy od poradników: prawnego, omawiającego przepisy dotyczące każdego z nas i psychologicznego, w którym psycholog przedstawia przyczyny i objawy chorób psychosomatycznych. W dziale o zdrowiu autorka opisuje ważne rozwiązania dla diabetyków.
W „Rehabilitacji kulturalnie” zamieszczamy m.in. artykuł biograficzny o Józefie Henie, obszerną recenzję książki z przesłaniem, tekst zachęcający do podróży w Karkonosze.
Zapraszamy do przeczytania w „Galerii literackiej” utrzymanego w baśniowym nastroju opowiadania o szczęściu.
W rubryce „Nasze sprawy” publikujemy wspomnienie o niewidomych nauczycielach ze szkoły w Bydgoszczy, artykuły o realizacji swoich zainteresowań mimo niepełnosprawności oraz tekst o nieocenionej pomocy wspaniałej asystentki.
Zapraszamy do kontaktu z redakcją i z biurem Fundacji.
Życzymy ciekawej lektury.
Zespół redakcyjny
&&
Bolesław Leśmian
Ty przychodzisz jak noc majowa...
Biała noc, noc uśpiona w jaśminie...
I jaśminem pachną twe słowa...
I księżycem sen srebrny płynie...
Kocham cię...
Nie obiecuję ci wiele...
Bo tyle co prawie nic...
Najwyżej wiosenną zieleń...
I pogodne dni...
Najwyżej uśmiech na twarzy...
I dłoń w potrzebie...
Nie obiecuję ci wiele...
Bo tylko po prostu siebie...
Jak powietrze.
Jak dziurę w starym swetrze.
Jak drzewo na polanie...
Po prostu kocham cię... kochanie.
Czy pozwolisz, że ci powiem...
W wielkim skrócie i milczeniu...
Że ci oddam i otworzę...
W ciszy serc, w potoków lśnieniu...
Słowa dwa przez sen porwane...
Przez noc ukryte... przez czas schwytane...
Słowa dwa, co brzmią jak śpiew,
dwa proste słowa... kocham cię.
&&
&&
Typhlos
Notey, stworzony przez Drew Webera, jest prawdopodobnie najmniejszym i najpotężniejszym notatnikiem dla niewidomych na rynku. Mierzący 6 i pół cala długości, 3 i pół cala szerokości i 2 i pół cala wysokości, jest wystarczająco mały, aby zmieścić się w plecaku, a nawet w małej saszetce.
Moc systemu Microsoft Windows 11 dosłownie w zasięgu ręki. Notey obsługuje brajlowską klawiaturę wejściową, Orbit writer. Podręczny minikomputer wyposażony w procesor 2 GHz, 8 GB pamięci RAM, 2 porty USB A, 1 port USB C, Wi-Fi 6, Bluetooth 5, gniazdo Micro SD i 256 GB wbudowanej pamięci SSD. Notey oferuje gniazdo słuchawkowe audio, pełnowymiarowy port HDMI, a także opcję sieci przewodowej. Wszystko to przy ponad 6 godzinach pracy mobilnej po naładowaniu.
Obsługiwany przez JAWS, najpopularniejszy czytnik ekranu na świecie oraz dostosowany system wspomagający. Notey jest elegancki, szybki i niezawodny. Łatwa struktura menu pozwala prosto uzyskać dostęp do menu systemu Windows. Wszystkie polecenia zostały dostosowane do klawiatury Orbit writer.
Notey to coś więcej niż tylko notatnik! Uzyskaj dostęp do Spotify i Winampa od razu po wyjęciu z pudełka. Łatwe w użyciu polecenia pozwalają sterować wyborem ścieżek multimedialnych i głośności przy użyciu jednej ręki. Notey obsługuje także przeglądanie internetu, pocztę e-mail, kalendarz, kalkulator i dyktafon.
Po uruchomieniu Notey łatwo i szybko przeniesiesz fokus na ostatnio zapisaną notatkę. Szybko zapiszesz notatkę, nie martwiąc się o to, gdzie została zapisana.
Notey oferuje to wszystko i więcej za mniej niż 10% ceny swojego głównego konkurenta. Link do strony: https://notey-project.com/.
Źródło: Lista dyskusyjna Typhlos
&&
&&
Prawnik
Kontynuując nasz cykl odnoszący się do regulacji prawnych w zakresie prawa administracyjnego, w dzisiejszym numerze „Sześciopunktu” słów kilka o postępowaniu przed sądami administracyjnymi.
Wśród sądów administracyjnych wyróżniamy: wojewódzkie sądy administracyjne i Naczelny Sąd Administracyjny.
Wojewódzkie sądy administracyjne rozpoznają w pierwszej instancji wszystkie sprawy sądowo-administracyjne, z wyjątkiem pewnej kategorii spraw zastrzeżonych dla Naczelnego Sądu Administracyjnego; tworzone są dla jednego lub dla kilku województw.
Naczelny Sąd Administracyjny m.in. rozpoznaje środki odwoławcze od orzeczeń wojewódzkich sądów administracyjnych.
Postępowanie przed sądem administracyjnym może zostać zainicjowane skargą lub wnioskiem.
Każde pismo strony powinno zawierać:
Pismo strony powinno ponadto zawierać w przypadku, gdy jest pierwszym pismem w sprawie:
W przypadku dalszych pism procesowych należy podać sygnaturę akt.
Ponadto do pisma strony należy dołączyć jego odpisy i odpisy załączników dla doręczenia ich stronom, a także, jeżeli w sądzie nie złożono załączników w oryginale, po jednym odpisie każdego załącznika do akt sądowych.
Skargę do sądu administracyjnego należy wnieść co do zasady w terminie 30 dni od dnia doręczenia rozstrzygnięcia w sprawie, za pośrednictwem organu, na który składamy skargę. Organ do dnia rozpoczęcia rozprawy może jeszcze uwzględnić skargę i tym samym zapobiec przeprowadzeniu postępowania przez sąd, jak stanowi art. 54 ustawy z dnia 30 sierpnia 2002 r. Prawo o postępowaniu przed sądami administracyjnymi (w dalszej części artykułu jako p.p.s.a.). Następnie sprawa zostanie przekazana do sądu. Organ dołączy do skargi akta sprawy, które posiada oraz odpowiedź opisującą jego stanowisko (art. 54 p.p.s.a.).
Organizacja społeczna w Twoim postępowaniu sądowo-administracyjnym, czy to możliwe?
Z taką sytuacją mamy do czynienia dość często. Organizacje społeczne przystępują do postępowań sądowo-administracyjnych wszczętych przez inne podmioty, by je wesprzeć.
Zgodnie z art. 50 § 1 p.p.s.a. organizacja społeczna w zakresie statutowej działalności, w sprawach dotyczących interesów prawnych innych osób, może wnieść skargę, jeżeli brała udział w postępowaniu administracyjnym. Nie chodzi tu jedynie o formalny udział w postępowaniu administracyjnym, ale taki udział, o którym można powiedzieć, że miał charakter czynny.
Natomiast, jeżeli organizacja społeczna nie brała udziału w postępowaniu administracyjnym, na podstawie art. 33 § 2 p.p.s.a. może zgłosić udział w charakterze uczestnika postępowania w sprawach dotyczących interesów prawnych innych osób, z zastrzeżeniem, że sprawa musi dotyczyć jej statutowej działalności. Przy rozstrzyganiu wniosku organizacji społecznej o jej dopuszczenie do sprawy, sąd będzie badać, czy udział organizacji społecznej w postępowaniu realizuje przesłanki kontroli społecznej oraz ochrony porządku prawnego.
Na postanowienie o odmowie dopuszczenia do udziału w sprawie organizacji społecznej przysługuje zażalenie do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Dopuszczenie organizacji społecznej do udziału w sprawie na prawach uczestnika oznacza, że otrzymuje ona uprawnienia strony (stąd określenie „uczestnik postępowania na prawach strony”). Oznacza to, iż może ona składać wnioski procesowe czy środki zaskarżenia.
Podsumowując zagadnienia związane z sądownictwem administracyjnym, należy przypomnieć zasady odnoszące się w sposób ogólny do postępowania przed sądami powszechnymi. Najistotniejszy fakt to prawo do pomocy w postępowaniu, które gwarantuje nam Konstytucja RP w art. 42 ust. 2. W toku postępowania mamy bowiem możliwość korzystania z pomocy profesjonalnego prawnika i to nie tylko z wyboru, ale także z urzędu. Natomiast w Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności wprost zostało zapisane, iż oskarżony „jeśli nie ma wystarczających środków na pokrycie kosztów obrony, uprawniony jest do bezpłatnego korzystania z pomocy obrońcy wyznaczonego z urzędu, gdy wymaga tego dobro wymiaru sprawiedliwości” (art. 6 ust. 3 EKPCz).
&&
&&
Alicja Nyziak
Mgliście pamiętam początki mojej cukrzycy. Wizyta u pediatry, błędna diagnoza, pogorszenie stanu zdrowia. Ponowna wizyta u innego lekarza i nagle życie wywija fikołka. Wszystko zawarło się w tajemniczej diagnozie - cukrzyca. Szpital, bezradność i lęk matki. Płacz dziecka, które nie rozumie dlaczego codziennie jest kłute. Dlaczego ręka mamy drży, a w oczach pojawiają się łzy, gdy bierze dużą, szklaną strzykawkę z grubą igłą.
Z jednej strony cudowna zawiesina, która ratowała życie. Z drugiej iniekcje, które stały się nieodłącznym elementem mojej codzienności. Nie lubiłam tych zastrzyków, bo z czasem stawały się coraz bardziej bolesne. Długo nie zdawałam sobie sprawy, że moi rówieśnicy funkcjonują inaczej. Zrozumienie przyszło w miarę dorastania.
Badanie poziomu glukozy w latach 70. i 80. XX wieku polegało na odmierzeniu do probówki odpowiedniej ilości moczu i wody, a następnie wrzuceniu tabletki Keto-Diastix. Po chwili zawartość przybierała odpowiedni kolor w zależności od ilości cukru w moczu. Niebieski oznaczał, że wynik jest zerowy, a więc poziom we krwi jest dobry. Żółty zwiastował wartość dodatnią, natomiast brązowy bił na alarm, że stężenie glukozy jest wysokie. Ta metoda funkcjonowała dość długo. Rzetelne badania wykonywano podczas wizyt kontrolnych u lekarza diabetologa, średnio raz w miesiącu.
Nowoczesność pojawiała się stopniowo. Cudem techniki wydawał się glukometr. Jednak cóż z tego, że stał się teoretycznie dostępny, faktycznie mało kogo było stać na to bardzo drogie urządzenie. Paski także nie były refundowane, a ich cena była zawrotna.
Pewnym rozwiązaniem dającym oddech od kłucia miał być insuflon, jednak okazało się, że to stałe wkłucie ma minusy, które szybko wyparły go z użycia. Dopiero peny do podawania insuliny były niczym strzał w dziesiątkę. Śmiało można stwierdzić, że są ponadczasowym i rewelacyjnym rozwiązaniem. Do dzisiaj są najbardziej popularnym narzędziem do podawania insuliny.
Utrata wzroku sprawiła, że nagle zostałam odcięta od samodzielnego prowadzenia mojej cukrzycy. Stałam się całkowicie zależna od bliskich w każdej kwestii dotyczącej choroby. Nie mogłam samodzielnie skontrolować poziomu glikemii, sprawdzić tabelek z indeksem glikemicznym, czy wymiennikami węglowodanowymi. Nie mogłam sięgnąć po nowe opracowania dotyczące zmian zachodzących w leczeniu tej podstępnej choroby. Bazowałam jedynie na tym, czego nauczyłam się widząc.
Dopiero pojawienie się udźwiękowionej przystawki do glukometru Accu-Chek było niczym światło w tunelu. Ponownie zdobyłam odrobinę samodzielności i niezależności. Utrata wzroku sprawiła, że szeroko pojęty postęp w leczeniu cukrzycy omijał mnie coraz większym łukiem. Długo nie zdawałam sobie sprawy ze zmian zachodzących w nowych technologiach będących pomocnymi dla diabetyków. Aplikacje pozwalające łatwo obliczyć wymienniki węglowodanowe, czy na bazie zdjęć posiłków i dawki insuliny sprawdzić jaki był poziom cukru, były dla mnie niedostępne. Pompy insulinowe pozostawały i nadal pozostają w sferze marzeń, gdyż nie da się ich obsługiwać bezwzrokowo.
Przez długi czas nowoczesność w odniesieniu do monitorowania cukrzycy ograniczała się u mnie do udźwiękowionego glukometru iXell Audio, systematycznego kłucia opuszków palców w celu zmierzenia poziomu cukru i spotkań online dotyczących leczenia i prowadzenia cukrzycy. Znajomi dużo opowiadali o sensorach do ciągłego monitorowania stężenia glukozy FreeStyle Libre. Jednak cena urządzenia zapierała dech, jeden sensor wystarczający na dwa tygodnie kosztował 255 zł. Patrząc na korzyści związane z użytkowaniem urządzenia, pewnie wygospodarowałabym fundusze na jego zakup, mając w planie np. dłuższy wyjazd. Jednak nie dysponowałam odpowiednim smartfonem, żeby zainstalować aplikację, która pozwoli dokonać pomiaru cukru.
Wreszcie pojawiło się rozwiązanie. Postulaty dorosłych diabetyków zostały wysłuchane i od 1 stycznia 2023 r. zmianie uległo rozporządzenie dotyczące refundacji wyrobów medycznych wydawanych na zlecenie. Zauważono także niewidomych diabetyków, którzy do tej pory pozostawali na marginesie. Wśród osób mogących uzyskać 70% refundacji na zakup sensorów FreeStyle Libre uwzględniono niewidomych diabetyków posiadających orzeczenie o niepełnosprawności w stopniu znacznym, leczonych insuliną. Refundacja pozwala na zakup 26 sensorów w ciągu roku. Niewidomy diabetyk może także otrzymać receptę na jedno opakowanie pasków testowych w miesiącu. Zlecenie może m.in. wypisać lekarz diabetolog, endokrynolog, kardiolog, geriatra, lekarz chorób wewnętrznych zatrudniony w poradni lub na oddziale diabetologii oraz lekarz podstawowej opieki zdrowotnej.
Pojawienie się niewidomych diabetyków jako odrębnej grupy odbiorców spowodowało, że zauważono ich potrzeby. Z inicjatywy Polskiego Związku Niewidomych i firmy Abbott zorganizowano szkolenie dla tej grupy pacjentów. Właściwie powiedziałabym, że uczyły się obie strony. Dla pracowników firmy Abbott było to zupełnie nowe doświadczenie, gdyż nagle zetknęli się z grupą niewidomych użytkowników ich produktu. Okazało się, że brak wzroku nie jest przeszkodą w samodzielnym założeniu sensora. Wystarczy odpowiednie poinstruowanie i urządzenie jest zaaplikowane. Kolejnym krokiem było uruchomienie sensora w aplikacji. Po 60 minutach urządzenie jest gotowe do działania. Spotkanie pokazało w jak niewielkim stopniu aplikacja LibreLink jest dostępna dla niewidomego użytkownika. Podobnie strona sklepu Diabetyk24, gdzie wyłącznie można zrealizować zlecenie na sensory, nie jest w pełni dostępna dla czytników ekranu.
Najważniejsze jednak, że wreszcie zauważono potrzeby niewidomych diabetyków. Jest duża szansa, że jesienią w GBPiZS pojawią się nowe pozycje książkowe dotyczące leczenia i samokontroli cukrzycy typu I insulinozależnej i cukrzycy typu II.
Informacje odnośnie sensorów ciągłego monitorowania glukozy FreeStyle Libre można uzyskać pod numerem telefonu firmy Abbott: 800-500-800.
Zlecenie na sensory można zrealizować na stronie internetowej sklepu Diabetyk24 (https://diabetyk24.pl/) lub dzwoniąc pod numer telefonu: 22 464-86-86.
&&
&&
Andrzej Koenig
Definicja rehabilitacji na podstawie ustawy o rehabilitacji zawodowej i społecznej osób niepełnosprawnych mówi, że „rehabilitacja osób niepełnosprawnych oznacza zespół działań, w szczególności organizacyjnych, leczniczych, psychologicznych, technicznych, szkoleniowych, edukacyjnych i społecznych zmierzających do osiągnięcia, przy aktywnym udziale tych osób, możliwie najwyższego poziomu ich funkcjonowania, jakości życia i integracji społecznej”. Rehabilitacja jest integralną częścią leczenia i powinna być dostępna dla wszystkich, którzy jej potrzebują, niezależnie od schorzenia.
Jedną z form rehabilitacji osób z niepełnosprawnością jest uprawianie sportu, zarówno amatorskiego jak i zawodowego. Bez względu na dysfunkcję, większość dyscyplin sportowych jest z powodzeniem uprawiana przez niepełnosprawnych. Dla mnie, w momencie utraty wzroku, wiadomość, że osoby z dysfunkcją wzroku uprawiają strzelectwo lub grają w szachy, warcaby czy karty była jakimś żartem. Dopiero, gdy pokazano mi jak to się odbywa zrozumiałem, że faktycznie można.
W ostatnim czasie spotkałem wyjątkową kobietę (osoba słabowidząca, tracąca resztki wzroku), która przybliżyła mi i zainteresowała mnie blind footballem, czyli piłką nożną dla osób niewidomych, ociemniałych i niedowidzących. Mówiąc po ludzku, blind football to brzęcząca piłka i zawodnicy, którzy jej nie widzą. Ciekawostką jest informacja, że gra w blind football została zaliczona do paraolimpijskich dyscyplin sportu, bazujących na zasadach futsalu (futsal - piłka nożna halowa) i jest przeznaczona dla osób z dysfunkcją wzroku. Taka forma rehabilitacji ma pomóc w aktywizacji fizycznej osób niepełnosprawnych, w tym przypadku niewidzących.
Za kolebkę blind footballu uważa się Brazylię i Argentynę. To tam w latach 60. XX w. narodził się pomysł adaptacji piłki do potrzeb osób niewidomych. W latach 80. futbol osób z dysfunkcją wzroku zawitał do Europy za sprawą Hiszpanii. Obecnie blind football uprawiany jest w ponad 40 krajach całego świata. W większości z nich są organizowane rozgrywki ligowe o tytuł mistrzowski.
W Polsce ta dyscyplina rozwija się powoli, ale istnieją dwa kluby piłkarskie, które postawiły również na blind football i firmują je swoją nazwą. Są nimi Wisła Kraków Blind Football i Śląsk Wrocław Blind Football. Możemy powiedzieć, że jest to najwyższa półka rozgrywek zarówno krajowych, europejskich, jak i światowych. Od pewnego czasu ta dyscyplina zaczyna pojawiać się w innych zakątkach Polski. Od roku w Bielsku-Białej działa właśnie taka drużyna, która chce w ciągu dwóch, trzech lat dołączyć do powyższej dwójki.
Blind football to gra zespołowa, która przypomina futsal. Ze względu na specyfikę, rządzi się szeregiem zasad, które czynią ją bez wątpienia wyjątkową i różną od dyscypliny uprawianej przez osoby widzące. Najważniejszym i niezbędnym do gry elementem jest udźwiękowiona piłka. System udźwiękawiający, znajdujący się w jej wnętrzu, jest tak skonstruowany, aby dźwięk wydobywał się z niej podczas toczenia się, wirowania wokół własnej osi, a także podczas lotu. Daje się wtedy słyszeć charakterystyczny dźwięk, który przypomina małe grzechotki.
W grze biorą udział dwie drużyny składające się z pięciu zawodników każda - czterech graczy w polu oraz bramkarz. Na mecz składają się dwie połowy trwające po 25 min. Podczas meczu trenerzy mogą dokonywać zmian hokejowych, czyli w dowolnym momencie i w dowolnej ilości. Ponadto każda z drużyn ma prawo do jednej jednominutowej przerwy na żądanie w każdej połowie meczu. Zawodnicy występują w specjalnych opaskach zasłaniających oczy. Wyrównują one szanse wszystkich graczy, bez względu na wadę wzroku. Dodatkowo, każdy z piłkarzy ma na oczach naklejone opatrunki okulistyczne, które zapewniają, że w przypadku zsunięcia się opaski zawodnik nie jest w stanie niczego podejrzeć. Jedynym zawodnikiem, który nie nosi opaski, jest bramkarz - może być słabowidzący lub całkowicie widzący.
W każdej drużynie bramkarzami muszą być osoby wzrokowo sprawne. Na boisku jest więc łącznie ośmiu niewidomych zawodników. Piłka musi brzęczeć oraz wydawać dźwięki; oprócz komend trenera jest to istotna podpowiedź dla zawodników. Ci z kolei zobowiązani są do wydawania haseł, kiedy zbliżają się np. do odbioru piłki. Te czynniki pomagają innym graczom orientować się na boisku, podążać za akcją, wycofywać się w razie potrzeby itp. Co ciekawe, zasad muszą przestrzegać także kibice, którzy mają zachowywać ciszę i w miarę możliwości powstrzymywać się od emocjonalnych reakcji na trybunach.
Do takiego rodzaju gry specjalnie zaprojektowano piłkę, która nie może być zwykłą piłką do standardowego footballu czy futsalu. Piłka waży prawie dwa razy więcej niż zwykła piłka, mimo że jest mniejsza (standardowa piłka ma 68-70 cm obwodu, piłka dla niewidomych 60-62 cm). Jej ciśnienie wewnętrzne również jest mniejsze. Są to różnice, które ułatwiają grę osobom z dysfunkcją wzroku.
Od urodzenia byłem wielkim fanem piłki nożnej, jednak od 13. roku życia nie uczestniczyłem w żadnym meczu na stadionie. Po zainteresowaniu się takim rodzajem piłki nożnej z chęcią udam się do Bielska-Białej na trening, aby na żywo posłuchać charakterystycznych grzechotek.
Blind football to szansa na aktywność fizyczną na co dzień w atrakcyjnej formie, możliwość poznania nowych znajomych zarówno z drużyny lokalnej jak i z drużyn z całego kraju, a przede wszystkim spędzanie wolnego czasu w miłej atmosferze wśród przyjaciół.
&&
&&
N.G.
Proponuję Państwu kolejną łatwą i szybką potrawę z niewielką ilością ogólnodostępnych składników, którą można podać na obiad lub na kolację i dowolnie zwiększać lub zmniejszać jej ilość, a także modyfikować przyprawy. Poniższa porcja wystarcza dla czterech osób.
Składniki:
70 dag filetów ze świeżego dorsza, 3 łyżki bułki tartej, 20 dag zmielonych orzechów włoskich lub innych (ja wykorzystałam nerkowce), pęczek koperku lub kilka gałązek tymianku, pęczek natki pietruszki, skórka otarta z cytryny, sok z połowy cytryny, sól, świeżo zmielony czarny pieprz, pół szklanki oliwy, masło do wysmarowania naczynia żaroodpornego lub kamionkowego do zapiekania.
Wykonanie:
Filety kroimy na kawałki, posypujemy solą i pieprzem, skrapiamy cytryną i odstawiamy na chwilę. W tym czasie siekamy zieleninę, mieszamy z tartą bułką i orzechami, dodajemy skórkę z cytryny, oliwę i mieszamy jak kruszonkę. Naczynie do pieczenia smarujemy masłem, układamy pokrojone kawałki ryby, na wierzchu równomiernie rozkładamy kruszonkę. Wstawiamy do nagrzanego do 200 stopni piekarnika i pieczemy 25 min., funkcja góra-dół.
Jeżeli rybę podajemy na obiad, w tym samym czasie możemy upiec ziemniaczki. Podajemy z surówką, np. z kiszoną kapustą z marchewką, białą kapustą z selerem. Na kolację dorsza można podać z pieczywem i surówką.
Składniki:
3-4 pieczarki, 1 cebula, 1 łyżka oleju, 1 łyżka masła, 1 łyżeczka mąki, szklanka wody, sól, pieprz czarny świeżo zmielony, pieprz ziołowy lub inne ulubione zioła.
Wykonanie:
Na średnim ogniu stawiamy rondelek, do którego wkładamy masło i wlewamy olej. Drobniutko siekamy cebulę i dodajemy do tłuszczu. Dokładnie umyte i osuszone pieczarki ścieramy na najdrobniejszych oczkach tarki, dokładamy do rondelka i chwilę mieszamy. Następnie dolewamy połowę wody, przyprawiamy do smaku i chwilę gotujemy, lekko mieszając. W reszcie wody musimy rozmieszać łyżeczkę mąki i wolno wlewać całość do rondelka, kontrolując gęstość sosu. Musi się zagotować, gdy okaże się za gęsty, dolewamy nieco wody i doprowadzamy do wrzenia, ciągle mieszając. Zdejmujemy rondelek z ognia, do sosu możemy dodać łyżkę śmietany, posiekany koperek lub inne zioła.
Ten sos przygotowuje się naprawdę szybko, można go podać do klopsa, kopytek, makaronów, kasz i ziemniaków. Zamiast pieczarek możemy użyć innych świeżych grzybów lub suszonych - namoczonych poprzedniego dnia wieczorem. Podana porcja wystarcza dla 3 osób.
Proponuję sposób na wykorzystanie czekoladowych ozdób choinkowych lub wielkanocnych. W tym roku zostało ich w moim domu wyjątkowo dużo: misie, mikołajki, dzwoneczki, serduszka, bałwanki itp.
Składniki:
puste w środku figurki czekoladowe obrane z cynfolii, dwie garstki posiekanych orzechów nerkowca (lub innych), suszona żurawina, wiśnie, czereśnie, rodzynki itp.
Wykonanie:
Do rondelka wkruszamy czekoladki, wlewamy dwie łyżki wrzącej wody, stawiamy na ciepłej płycie i mieszamy aż się czekolada roztopi. Do masy wsypujemy posiekane orzechy oraz inne suszone dodatki, mieszamy. Gdy masa nieco ostygnie i zgęstnieje, przekładamy nią wafle lub biszkopt, lekko obciążamy deseczką, aby warstwy się skleiły, następnie wstawiamy do lodówki.
Wprawdzie taki deser to nic nadzwyczajnego, jednak masę czekoladową można wzbogacić na różne sposoby. Smak czekolady można uatrakcyjnić wanilią, skórką pomarańczową, kieliszkiem koniaku lub innego alkoholu, według gustu domowników.
Ciepłą masą można posmarować wierzch ciasta i posypać dodatkami. Bardzo smaczne są półplasterki gruszki polane ciepłą czekoladą z dodatkiem śmietanki kremówki.
&&
&&
Małgorzata Gruszka
Dolegliwości takie jak bóle głowy, pleców, bóle brzucha, biegunki, zaparcia, duszności, zmiany skórne czy problemy z sercem potrafią naprawdę uprzykrzyć życie. Tym bardziej nieprzyjemne i dokuczliwe są wówczas, gdy powtarzają się regularnie, a ich przyczyny nie da się ustalić żadnymi badaniami lekarskimi. Czyżby część ludzi regularnie cierpiała bez powodu? Powód jest, ale nie leży on w ciele, lecz w psychice…
Z niniejszego „Poradnika psychologa” dowiedzą się Państwo czym są choroby psychosomatyczne, które z nich występują najczęściej, jak powstają tego typu schorzenia, jak się je diagnozuje i leczy oraz czy można się przed nimi uchronić.
Mianem chorób psychosomatycznych Światowa Organizacja Zdrowia określa schorzenia objawiające się zaburzeniem funkcji lub zmianami organicznymi poszczególnych narządów, w powstawaniu i przebiegu których istotną rolę odgrywają czynniki psychiczne, takie jak przewlekły stres, a także tłumione lub długotrwałe bardzo silne emocje, takie jak złość, lęk, frustracja czy smutek. Podłożem chorób psychosomatycznych mogą być również wewnętrzne konflikty, np. niemożność życia zgodnie z wyznawanymi wartościami, trudności w godzeniu narzuconych zasad z osobistymi pragnieniami itp.
Osoby cierpiące na choroby psychosomatyczne przez dłuższy czas poddają się licznym badaniom mającym na celu wykrycie fizycznej przyczyny dolegliwości. W przeciwieństwie do schorzeń nerwicowych, w schorzeniach psychosomatycznych objawy chorobowe nie pojawiają się w zbieżności czasowej z konkretnymi sytuacjami wywołującymi stres. Psychosomatyczny ból brzucha nie pojawia się np. tylko przed egzaminem, rozmową z szefem czy w reakcji na trudne sytuacje w domu. Pojawia się nagle i całkowicie niezależnie od tego co aktualnie dzieje się w życiu pacjenta. Psychosomatyczna reakcja na tłumione emocje, konflikty wewnętrzne lub długotrwały stres jest przewlekła i odroczona w czasie, co utrudnia diagnozowanie tych schorzeń.
Badaniem zależności między psychiką a chorobami somatycznymi zajmował się m.in. amerykański psychoanalityk Franz Alexander. Stworzył on listę schorzeń o podłożu psychicznym, dających objawy poparte wskazującymi na chorobę wynikami badań diagnostycznych. Lista ta nazywana jest Chicagowską siódemką i obejmuje następujące schorzenia: nadciśnienie tętnicze, reumatoidalne zapalenie stawów, chorobę wrzodową żołądka, astmę oskrzelową, atopowe zapalenie skóry, nadczynność tarczycy i zapalne choroby jelita grubego. Do schorzeń psychosomatycznych, których objawy odczuwane są przez pacjenta, ale ich przyczyny nie da się wykazać w badaniach diagnostycznych, zaliczają się bóle psychosomatyczne np. głowy i pleców, problemy skórne np. wysypka, duszności, kaszel i kołatanie serca.
Choroby psychosomatyczne są reakcją organizmu na długotrwały i przewlekły stres oraz nieuświadomione i długotrwałe trudności w przeżywaniu emocji. Reakcja ta zależy od wrodzonych cech osobowości, wpływu środowiska i sytuacji życiowej. Doświadczają ich częściej kobiety, głównie te, które cechuje wysoki iloraz inteligencji, wrażliwość i perfekcjonizm. Nasz organizm to całość składająca się z namacalnej części - ciała i nienamacalnej zwanej duszą lub psychiką. Oczywisty dla wszystkich jest wpływ ciała na psychikę. Wszyscy rozumiemy, że nasz nastrój może ulec pogorszeniu, gdy jesteśmy głodni, zmęczeni lub coś nas boli. Wpływ psychiki na ciało nie jest już tak oczywisty. Przyczyn cielesnego bólu lub innych dolegliwości szukamy głównie w ciele i rzeczywiście, najczęściej odnajdujemy je właśnie tam. Problemy emocjonalne stojące u podłoża chorób psychosomatycznych to przede wszystkim długotrwałe tłumienie frustracji, złości, smutku czy lęku. Tłumienie emocji polega na niedopuszczaniu ich do siebie, niepozwalaniu sobie na ich odczuwanie, przeżywanie, rozpoznawanie i wyrażanie. Taki sposób radzenia sobie z emocjami na krótko i w sytuacjach szczególnych może chronić przed złym samopoczuciem, dyskomfortem i cierpieniem. Ale długotrwale tłumione emocje zatrzymują się w ciele i po dłuższym czasie dają o sobie znać w postaci opisanych wyżej schorzeń.
Choroby psychosomatyczne są również efektem długotrwałego stresu. Długotrwały stres wpływa na pracę poszczególnych narządów i dzieje się to niezależnie od naszej woli. Odpowiada za to autonomiczny układ nerwowy, a ściśle mówiąc, jego część odpowiedzialna za pobudzenie poszczególnych narządów. Długotrwałe pobudzenie przeciąża organizm i skutkuje objawami psychosomatycznymi.
Odczuwalną dla pacjenta oznaką schorzeń psychosomatycznych są wymienione wyżej objawy fizyczne. Nic więc dziwnego, że diagnoza tych schorzeń zaczyna się u lekarza ogólnego, który zleca odpowiednie badania specjalistyczne. Do psychologa, psychoterapeuty lub psychiatry pacjent kierowany jest wówczas, gdy nic nie wskazuje na chorobę organiczną lub choroba występuje, ale interwencja medyczna nie przynosi zadowalających efektów. Rozpoznawanie schorzeń psychosomatycznych zajmuje często wiele miesięcy. Dzieje się tak, ponieważ niełatwo je rozpoznać, a wielu pacjentów nie zgadza się z tym, że przyczyna ich dolegliwości fizycznych leży w psychice i nie podejmuje odpowiedniej terapii. Fakt, że fizyczny objaw może mieć źródło w psychice, nie jest łatwy do przyjęcia. O wiele łatwiej zrozumieć i przyjąć, że jeśli coś w ciele boli lub funkcjonuje nie tak jak powinno, to przyczyna tkwi w tym czymś, a nie w sferze psychicznej i związanych z nią problemach, których dodatkowo w ogóle sobie nie uświadamiamy.
W zależności od charakteru schorzenia psychosomatycznego, stosuje się objawowe leczenie farmakologiczne połączone z psychoterapią lub tylko psychoterapię. Stosowana farmakologia to np. leki obniżające ciśnienie tętnicze, środki przeciwdziałające stanom zapalnym stawów lub chorobie wrzodowej żołądka. Jeśli za dane schorzenie odpowiada wysoki poziom lęku lub zaburzenia depresyjne, stosuje się leki przeciwlękowe i przeciwdepresyjne dobierane przez lekarza psychiatrę. Psychoterapia w schorzeniach psychosomatycznych polega m.in. na pomaganiu pacjentowi w rozpoznawaniu swoich emocji, konfliktów wewnętrznych i stresu. W procesie terapeutycznym pacjenci nabywają umiejętności innego niż wcześniej radzenia sobie z emocjami, konfliktami wewnętrznymi i stresem. W zależności od potrzeb, otrzymują wiedzę i narzędzia użyteczne w radzeniu sobie z depresją i lękiem.
Prawdopodobieństwo wystąpienia choroby psychosomatycznej po części zależy od wrodzonych cech osobowości, na które nie mamy wpływu. Nie bez znaczenia jest również wpływ środowiska rodzinnego, a także stresujące i traumatyczne sytuacje życiowe. Szansą na uniknięcie choroby psychosomatycznej jest szeroko pojęta higiena psychiczna, a więc dbanie o właściwe proporcje aktywności i wypoczynku; rozpoznawanie, nazywanie, wyrażanie i regulowanie emocji; wyrażanie potrzeb i stawianie granic; utrzymywanie stresu na optymalnym poziomie; posiadanie satysfakcjonujących relacji z ludźmi; wykonywanie pracy, która ma dla nas sens; życie zgodnie z własnym systemem wartości; akceptowanie siebie z mocnymi i słabszymi stronami. Uniknięciu choroby psychosomatycznej sprzyja również regularna aktywność fizyczna i zdrowa dieta, zawierająca m.in. pełnoziarniste produkty zbożowe, ryby morskie, warzywa, owoce, rośliny strączkowe, mięso drobiowe, oleje roślinne, nasiona i orzechy.
&&
&&
Tomasz Matczak
Analogia, czyli podobieństwo w wielu przypadkach przydaje się w polszczyźnie. Można coś analogicznie odmieniać czy analogicznie coś zapisywać i pomaga to w uniknięciu błędów. Niestety, nie zawsze tak jest, bo przecież polszczyzna to polszczyzna, a więc podstępna bestia, która zdaje się hołdować zasadzie, że od każdej reguły są wyjątki.
Czasami nie ma innej rady, jak zapamiętanie pisowni, bo analogia może nas wywieść w pole! Weźmy na przykład taki czasownik jak „rujnować”. Od razu widać, że pochodzi on od rzeczownika ruina, więc dlaczego jedno słowo pisze się przez i, a drugie przez j? To samo z obiadem i objadaniem się. Są to słowa pochodne, ale w zapisie znów zachodzi różnica. Łąka w maju się mai przez i krótkie, choć miesiąc kończy się długim jot. Mięso się kroi, choć czynność krojenia zapisywana jest inaczej. I bądź tu mądry! Przykłady można mnożyć i mnożyć.
Czy jest jakieś wytłumaczenie takiego stanu rzeczy?
Owszem, jest. Chodzi o zapis tożsamy z wymową. Łatwiej jest zapisywać słowa tak, jak się je słyszy, a we wszystkich powyższych przykładach rzeczowników pochodzących od czasowników pisanych przez i krótkie, słyszymy jot: krojenie, rujnowanie czy objadanie. W zasadzie, gdy w czasownikach zakończonych na -ić przed końcówką stoi samogłoska, to utworzone od nich rzeczowniki przyjmują w pisowni jot: kroić - krojenie, zbroić - zbrojenie, zagaić - zagajenie, goić - gojenie, uroić - urojenie i tak dalej. W przypadku rzeczowników pochodnych trzeba po prostu uważać, zapamiętać lub sprawdzić: kraj, ale kraina, kolej, ale koleina, klej, ale okleina.
W kraju oklein kraina kleju pełna kolein!
Czy to nie piękne?
&&
&&
Aleksandra Ochmańska
Czytelnicy sięgają chętnie po powieści, których treść niesie jakieś ważne przesłanie. Takie książki zwykle wywołują refleksje, zadumę, a niekiedy zachęcają do zgłębienia poruszonego przez twórcę tematu. Należą do nich niewątpliwie te, których akcja osadzona jest w czasach II wojny światowej. Ostatnio wydawnictwa proponują wiele takich utworów. Napisane z większą lub mniejszą dbałością o prawdę historyczną, zaliczają się do najczęściej wypożyczanych z biblioteki. Stworzone postacie często są fikcyjne, ale ich losy silnie nawiązują do prawdziwych wydarzeń. Tak też jest z napisaną przez Katarzynę Kielecką powieścią „Znajda”.
Pisarka, mieszkająca wraz z rodziną w Łodzi, na co dzień pracuje w banku. Jest autorką wierszy, opowiadań, tekstów piosenek i scenariuszy sztuk teatralnych dla najmłodszych. Jako powieściopisarka stała się znana w 2019 roku dzięki dobrze przyjętej książce „Sedno życia”. Następnie opublikowała między innymi: „Piętno dzieciństwa”, „Psim tropem”, „Rudy warkocz” czy „Cytrusowy gaj”. 10 utworów autorki jest dostępnych w formie nagrań.
„Znajda” to moje pierwsze spotkanie z twórczością Katarzyny Kieleckiej. Zachętą do lektury był tytuł. Skłonił do zadania pytania, kto jest ową znajdą - kotek, piesek, a może dziecko?
Akcja powieści toczy się w dwóch czasach oddalonych od siebie o ponad osiemdziesiąt lat. Kielecka snuje dwie odrębne historie, które zdają się nie mieć ze sobą nic wspólnego. Czytelnik zostaje zabrany do Wielunia, do mieszkania rodziny Sitarzów. 31 sierpnia 1939 roku sześcioletni Lolek cieszy się z narodzin braciszka. Swoją radość dzieli z dwiema siostrami, mamą, ojcem, babcią, wujkiem i ciocią. Nagły wybuch wojny i bombardowanie miasta kończą jego beztroskie dzieciństwo, zmuszając rodzinę do ucieczki i szukania schronienia u dalekich krewnych.
Równolegle do wątku wojennego autorka snuje opowieść o współczesnych trzydziestolatkach i ich problemach. W noworoczny poranek 2022 roku Matylda jest świadkiem niewierności swojego męża. Zraniona, wyrzuca go z domu i myśli o rozwodzie. Pogrążona w bólu spotyka w przejściu podziemnym Zofię - staruszkę sprzedającą wykonane przez siebie robótki ręczne. Szybko znajdują wspólny język i zaprzyjaźniają się. Matylda widzi, że jej nową znajomą przytłacza smutek i samotność. Domyśla się, że przeszłość i wojenne doświadczenia odcisnęły na jej życiu swój ślad. Pragnie jej pomóc. Nie przypuszcza jednak, jak brzemienne w skutki będą podjęte przez nią działania.
„Znajda” to świetnie napisana, wielowymiarowa, przepełniona emocjami powieść. Autorka w mistrzowski sposób porusza trudne tematy. Przeplatanie czasów wojennych ze współczesnością jest niewątpliwie ryzykownym zabiegiem literackim. Często porównuje się przecież obie historie i któraś może być gorzej oceniana. Jednak Kielecka doskonale sobie poradziła. Autorka wie, że taki sposób pisania pozwala czytelnikowi na chwilową ucieczkę, a nawet odpoczynek od przerażających wydarzeń z przeszłości. Pisarka wspaniale wzbudza ciekawość, którą rodzi pytanie: co, a może kto łączy te dwie opowieści.
Również wybór dwóch rodzajów narracji jest uzasadniony i korzystnie wpływa na odbiór utworu. Wątek współczesny, opowiadany przez Matyldę (narracja pierwszoosobowa) sprzyja identyfikowaniu się z bohaterką i problemami, które mogą dotyczyć wszystkich młodych dorosłych. Czas wojny opisuje narrator auktorialny. Ta część powieści jest historią o wojnie widzianej oczyma dzieci, stąd ten rodzaj narracji wydaje się najlepszy. Temat jest poruszający. Wrażliwy człowiek uroni niejedną łzę. Dobrze więc, że o swoich losach nie mówią dzieci, bo niewątpliwie byłoby to dla czytelnika trudniejszym doznaniem.
Każdy, kto interesuje się historią, spostrzeże, że autorka perfekcyjnie przygotowała się do swojej pracy. Na uwagę zasługują opisy miejsc, miast i wsi zarówno w czasie działań zbrojnych, jak i po zawarciu pokoju. Również bombardowania, wysiedlenia i bestialskie mordowanie ludzi znalazły odzwierciedlenie na kartach tej książki. Obrazy kreślone przez pisarkę są bardzo wyraziste, zdarzenia wstrząsające i prawdopodobne. Ówczesna rzeczywistość cywilów, więźniów obozów koncentracyjnych, powstańców i partyzantów zdają się wiernie przywoływać wspomnienia tych, którzy kiedyś to przeżyli. Jednak to co budzi najwięcej emocji i najbardziej wzrusza to los najmłodszych. Świetny styl Kieleckiej, jej dająca się odczuć empatia i fakt, że ukazując realia, daleka jest od oceniania ludzi i ich decyzji sprawiają, że choć tematyka łatwa nie jest, płynnie podąża się za fabułą.
Katarzyna Kielecka mądrze wprowadza czytelników w świat wojennych dzieci. Umiejętnie pokazuje, jak z dnia na dzień musiały dorosnąć, walczyć o przetrwanie. Krok po kroku odsłania ich samotność, strach, rozstania, utratę bliskich, głód. Dużym atutem w „Znajdzie” jest przypomnienie historii obozu koncentracyjnego dla dzieci w Łodzi przy Przemysłowej. Autorka wie, że był on miejscem wielu tragedii i trzeba o tym mówić. W swojej powieści przywołuje również książkę Błażeja Torańskiego i Jolanty Sowińskiej-Gogacz pt. „Mały Oświęcim. Dziecięcy obóz w Łodzi”. Ten krok wpłynie z pewnością na dokładniejsze poznanie zagadnienia. Dobrym posunięciem jest też ukazanie uprowadzania do III Rzeszy polskich dzieci i zniemczanie ich. Wydarzenia te nie są, niestety, powszechnie znane.
Przy okazji przywołania tragicznych losów dzieci, pisarka prowadzi czytelnika „na spacer” do Parku Szarych Szeregów, gdzie znajduje się Pomnik Martyrologii Dzieci „Pękniętego Serca”, autorstwa Jadwigi Janus i Ludwika Mackiewicza. Jako łodzianka stara się zachęcić do poznania smutnej historii swojego miasta.
„Znajda” to wzruszająca powieść o dzieciństwie naznaczonym wojną. Między wersami zdają się rozbrzmiewać słowa z aktu erekcyjnego Pomnika „Pękniętego Serca”:
„Niech przekaże przyszłym pokoleniom nasze wspólne myśli i nasze wspólne wołanie: Nigdy więcej wojny, nigdy więcej obozów”.
Z tym wołaniem koresponduje styl pisarki. Idealnie dobiera ona słowa, dba o ich odpowiednią ilość. Wie, że mniej słów często mówi więcej. Autorka „przemyca” wiele prawd, które zapadają w pamięć i wywołują refleksje:
Dzieci nie potrafią być całkiem same, bez domu i opieki. Dorośli muszą je karmić, dawać ubrania i kazać kłaść się spać. I jeszcze muszą je kochać. Nie można żyć bez kochania, bo się serce połamie i poplącze.
W powieści „Znajda” dużą rolę odgrywa szydełko. Oczywiście, Zofia szydełkuje, robi pikotki i sprzedaje małe dzieła sztuki. To szydełko przypomina coś w rodzaju czarodziejskiej różdżki. W pewnym sensie „Znajda” może kojarzyć się tu z „Blaszanym bębenkiem” Güntera Grassa. U noblisty Oskar Matzerath, dzięki wykorzystaniu blaszanego bębenka, ma absolutną pamięć przeszłości Niemiec XX wieku. Natomiast szydełko jest też tym, co łączy Zofię z przeszłością i ma wpływ na pamięć o niej. Czytelnik dowie się o tym w końcówce powieści. Można zaryzykować więc stwierdzenie, że jest to książka o pamięci, o jej utracie, ale też o potrzebie zapamiętania istotnych zdarzeń. O tym dziele można wiele powiedzieć, każdemu polecić. Wplatając w fabułę niedawną pandemię COVID-19 i trwającą wciąż wojnę w Ukrainie, autorka pokazuje również życie toczące się obecnie, obok nas. Książka jest momentami trudna. Jest w niej miejsce na refleksję, ale też nie brakuje momentów humorystycznych. Na pewno warto ją przeczytać.
&&
Ireneusz Kaczmarczyk
Cóż my wiemy o drugim człowieku? Tyle, ile raczy nam odsłonić. Reszty możemy się tylko domyślać.
Józef Hen
Józef Hen, a właściwie Józef Henryk Cukier, urodził się 8 listopada 1923 r. w Warszawie. Pochodził z żydowskiej rodziny drobnych przedsiębiorców. Ojciec Rubin Cukier był rzemieślnikiem hydraulikiem, matka Ewa (Chawa) Hampel zajmowała się domem i wychowaniem dzieci.
Jako dziesięcioletni chłopiec napisał do pisma „Mały przegląd”, prowadzonego przez Janusza Korczaka, z którym nawiązał współpracę. Do wybuchu wojny opublikował tam 14 artykułów tytułowanych „Listami”. W tym czasie postanowił, że będzie pisarzem.
Uczęszczał do prywatnego żydowskiego gimnazjum męskiego im. Magnusa Kryńskiego przy ul. Miodowej. Tu uzyskał tzw. „małą maturę”. Wybuch wojny przerwał jego dalszą naukę.
W listopadzie 1939 opuścił miasto i przedostał się do Białegostoku, a następnie przekroczył zieloną granicę. Tak dotarł do Lwowa, gdzie podjął naukę w ukraińskiej szkole pedagogicznej. Gdy do Lwowa zbliżyła się armia niemiecka, ewakuowano go wraz z innymi uczniami w głąb Rosji. Pracował przy budowie szosy Lwów-Kijów.
W czerwcu 1941 został przymusowo wcielony do Armii Czerwonej. Dzięki brawurowej ucieczce z konwoju, po wielu perypetiach, udało mu się dotrzeć do Taszkientu, a następnie do Samarkandy w Uzbekistanie. Właśnie w Samarkandzie poznał przyszłą żonę i matkę swoich dzieci.
Z Ireną z domu Lebewal wspólnie cieszyli się dorastaniem Stelli i Macieja, wydarzenia te opisał później w powieści „Nikt nie woła”. Po publikacji w 1990 roku, zapytany przez jedną z czytelniczek, czy wie, jakie były dalsze losy dziewczyny, z którą Bożek żegna się na peronie w ostatnich scenach książki, Hen odpowiada: „Tak, wiem. Jest babcią moich wnucząt”.
W 1944 wstąpił do Ludowego Wojska Polskiego. Wtedy opublikował pierwszy wiersz „Łódź wierna” w piśmie „Głos Żołnierza”. W tym też roku przyjął pseudonim literacki „Hen”, który z czasem zaczął mu służyć za nazwisko.
Wojna zabrała mu najbliższych: ojca, który został zamordowany w Buchenwaldzie, brata Mojżesza, który zaginął w ZSRR i siostrę Mirkę. Wojnę przeżyły matka i siostra Stella. Po wojnie wyjechały do Izraela i zamieszkały w Kibucu w Tel Awiwie.
Hen po powrocie do kraju został redaktorem tygodnika „Żołnierz Polski”. W tym czasie ukończył szkołę oficerów i dosłużył się stopnia kapitana, służbę zakończył w 1952 roku. Pięć lat później zadebiutował powieścią „Kijów, Taszkient, Berlin. Dzieje włóczęgi”. Pisywał reportaże, nowele, opowiadania, prozę historyczną i powieści dla dorosłych i młodzieży. Był jednym z niewielu PRL-owskich literatów, który utrzymywał się wyłącznie z pisania. Nigdy nie miał nigdzie etatu, zarabiał m.in. pisaniem scenariuszy. Na podstawie trzech nowel Józefa Hena, Kazimierz Kutz nakręcił film „Krzyż walecznych”. Na ekran przeniesiono też sensacyjne opowiadanie „Prawo i pięść” z Gustawem Holoubkiem w roli głównej oraz powieść „Crimen”. Hen współtworzył także serial historyczny „Królewskie sny”.
Spośród prawie setki książek Hena kilka zdobyło dużą popularność i uznanie. Były wśród nich: powieść dla dzieci „Bitwa o kozi dwór” nawiązująca do „Chłopców z Placu Broni” Molnara, powieść wojenna „Kwiecień”, zbiór opowiadań „Krzyż walecznych” oraz tomy wspomnień „Nie boję się bezsennych nocy” i „Nowolipie”, w której opisał wspomnienia z dzieciństwa spędzone na warszawskim Muranowie. Materiał autobiograficzny wykorzystał również w innych swoich dziełach. Powieść „Przed wielką pauzą” z dyptyku „Teatr Heroda” korzysta z doświadczeń i obserwacji z lat szkolnych.
W 1969 roku Hen napisał opowiadanie „Western” o marcowej historii swojej córki w warszawskim liceum Rejtana, gdzie nauczyciel historii zalecał uczniom czytanie „Mein kampf” Hitlera, bo, jak mówił, jest tam dużo ciekawych rzeczy, szczególnie o Żydach i Cyganach. Opowiadanie ukazało się w paryskiej „Kulturze” podpisane pseudonimem „Korab”. Współpraca Hena z „Kulturą” trwała kilka lat.
Czasy PRL-u przeżył, nie wiążąc się ani z partią, do której nigdy się nie zapisał, ani z opozycją. Znalazł się wśród sygnatariuszy listu potępiającego „List 34”, wystosowanego w 1964 roku przez polskich intelektualistów przeciwko ograniczeniom w kulturze. W 1975 roku podpisał „Memoriał 59” przeciwko umieszczeniu w konstytucji PRL-u zapisu o wiodącej roli partii i wieczystym sojuszu z ZSRR.
Wyjątkową pozycją w dorobku Hena są beletryzowane biografie, wśród nich „Ja, Michał z Montaigne” - panorama XVI-wiecznej Europy ujęta na tle życiorysu słynnego francuskiego pisarza oraz „Błazen - wielki mąż” - opowieść o Tadeuszu Boyu-Żeleńskim, a także „Mój przyjaciel król” o Stanisławie Auguście Poniatowskim.
Dzieła autora zostały przetłumaczone na język czeski, węgierski, rosyjski, francuski i niemiecki.
Hen był też autorem scenariuszy do ekranizacji własnych powieści, jak również polskiej prozy obyczajowej „Granicy” Zofii Nałkowskiej oraz „Chama” Elizy Orzeszkowej. Ciekawym jego dokonaniem są również scenariusze do seriali telewizyjnych.
Hen był również współautorem scenariusza do filmu Jerzego Hoffmana „Stara Baśń. Kiedy słońce było bogiem”. Ponadto osobiście wystąpił w filmie wspomnieniowym „Człowiek z szuflady” i w filmie swojego syna Macieja Hena „Fotografie mojego taty”.
Został odznaczony Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski i Złotym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”. Otrzymał m.in. nagrodę literacką im. Władysława Reymonta, nagrodę literacką m.st. Warszawy w kategorii „Warszawski twórca”. Jest laureatem Nagrody Polskiego PEN Clubu im. Jana Parandowskiego i członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.
W zbiorach Działu dla Niewidomych Głównej Biblioteki Pracy i Zabezpieczenia Społecznego odnajdziemy 15 tytułów książek autora, a wśród mich niemal wszystkie najważniejsze dzieła pisarza.
Życzę miłej lektury.
&&
Radosław Nowicki
Od lutego na deskach Teatru Współczesnego w Szczecinie można oglądać „Sen nocy letniej” w reżyserii Jakuba Skrzywanka i Justyny Sobczyk. Spektakl powstał na motywach komedii Williama Szekspira w przekładzie Stanisława Barańczaka oraz na podstawie wywiadów z osobami z niepełnosprawnościami, ich rodzinami oraz osobami zajmującymi się asystenturą seksualną. Porusza on dwie ważne kwestie - tabu związane z osobami z niepełnosprawnością oraz z ich seksualnością.
Dzięki środkom pozyskanym z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych szczeciński teatr otworzył się na widzów z niepełnosprawnościami. Poszczególne spektakle mogą oni oglądać z dodatkowymi udogodnieniami, takimi jak audiodeskrypcja dla niewidomych, tłumaczenie na język migowy czy napisy w języku polskim. Do pełni szczęścia brakuje tylko nowej siedziby teatru lub jego przebudowy, aby na widownię bez przeszkód mogły dostawać się także osoby poruszające się na wózkach inwalidzkich. Na razie bowiem na widownię można dostać się jedynie, pokonując „schody wstydu”.
A gdyby tak wyobrazić sobie miejsce, w którym miłość jest dostępna dla każdego, bez kulturowych barier oraz społecznych ocen? Miejsce, w którym możemy bez wstydu i lęku mówić o swoich potrzebach i dążyć do ich realizacji. Taką bezpieczną przestrzenią staje się tajemniczy las z szekspirowskiego dramatu, w którym osoby z niepełnosprawnością mogą doświadczyć różnych poziomów miłości.
- Chcieliśmy zadać sobie pytanie: czym jest miłość poza takim pierwszym skojarzeniem, czyli miłością romantyczną, w której się zatracamy i która pozostawia nas w bezradności. Zaczęliśmy rozważać, jak to pole miłości wygląda. Czy wszyscy mamy równe prawo do szukania miłości i smakowania jej? Oczywiście w tej przestrzeni interesowała nas szczególnie obecność osób z niepełnosprawnościami. Na ile, współtworząc jedno społeczeństwo, dajemy jako większość prawo mniejszościom do tworzenia związków, do wchodzenia w różne relacje? - mówiła na konferencji prasowej poprzedzającej premierę „Snu nocy letniej” Justyna Sobczyk.
Próchniejące drzewa ateńskiego lasu jedno po drugim padają z impetem na ziemię. We mgle przemieszczają się czarno-białe sylwetki o trupioszarych obliczach, które stąpają po wyboistej podłodze z lejami po bombach. W takich warunkach rozgrywają się wydarzenia szekspirowskiego „Snu nocy letniej”. Z komedii zostały jednak tylko strzępy w postaci kilku scen, w których widzowie mogą dostrzec patriarchalne wątki. Brakuje prawdziwej miłości, za to na pierwszy plan wysuwają się żelazne zasady oraz aranżowane małżeństwa. Kochankowie nie ulegają odczuciu serca, a decyzję o ich związku podejmują władczy ojcowie. Wprawdzie dialogi opierają się na tekście dramatu Szekspira, lecz nie powodują u widowni lawiny śmiechu, a bardziej budzą trwogę i grozę.
Do spektaklu włączone zostały osoby z różnymi niepełnosprawnościami, w tym także niewidome. Roman Słonina gra niepełnosprawnego syna. Ważną rolę odgrywają również Justyna Utracka, Jolanta Niemira, Amelia Blus oraz Bogusław Krasnodębski, którzy na równych prawach obok profesjonalnych aktorów występują na scenie. Wspólnie grają Puka, czyli szekspirowską postać trikstera mieszającego w poukładanej rzeczywistości. Wkraczają do lasu i rozsadzają spektakl od środka. Odtąd staje się on mieszaniną pomysłów i form.
- Bardzo istotne dla nas było to, że zapraszamy do tego spektaklu osoby z niepełnosprawnościami ze Szczecina i okolic i mówimy, że są w pełni wartościowymi osobami, artystami i artystkami. Dzielimy z nimi scenę na równych prawach, również ekonomicznych, bo te osoby są tutaj zatrudnione. To jest przeciw systemowi, bo wiele osób z niepełnosprawnościami musi dokonać wyboru, czy chce pracować w naszej przestrzeni, czy otrzymywać pomoc od państwa. To jest chore i absolutnie niesprawiedliwe - podkreślił w Studiu Kultura Jakub Skrzywanek, dyrektor Teatru Współczesnego w Szczecinie.
Na szczęście w „Śnie nocy letniej” jest nie tylko straszno, ale też śmieszno. Wszystko dlatego, że spektakl w trakcie przechodzi od baśniowości dramatu do współczesnego realizmu, co doskonale odzwierciedlają postacie nazwane strażnikami moralności. Wchodzą one w skład Klubu Adoratorów Miłości Prawdziwej (KAMP) i w szpiegowskich płaszczach oraz z doprawionymi wielkimi uszami za wszelką cenę dążą do tego, aby współczesny świat koniecznie nagiąć do własnych, sztywnych zasad i pouczają aktorów z niepełnosprawnościami jak kochać oraz jak być kochanym zgodnie z fałszywą moralnością. Rady strażników są absurdalne, dialogi na wskroś przerysowane, a same postacie na tyle karykaturalne, że widzowie nie biorą ich na poważnie.
Kwestia asystentury seksualnej, a dokładniej post Anny Alboth, która zabrała swojego niepełnosprawnego brata do Holandii na spotkanie z seksworkerką, był bezpośrednim impulsem do powstania tego spektaklu. W Polsce takie jej działanie byłoby niezgodne z prawem. W społeczeństwie może też budzić niezrozumienie i oburzenie.
- Jesteśmy społeczeństwem, które nie umie funkcjonować z osobami z niepełnosprawnościami, bo nikt nas tego nie uczy. Brakuje prawdziwej integracji. Nawet nazewnictwo typu: specjalne potrzeby czy specjalne traktowanie powoduje, że osoby z niepełnosprawnościami często są za jakimś murem, za linią graniczną, która jest nieprzekraczalna - zaznaczyła pedagożka teatralna w Teatrze Współczesnym, Marta Gosecka.
„Sen nocy letniej” jest teatralnym majstersztykiem zbierającym na jednej scenie zawodowych aktorów oraz scenicznych amatorów z niepełnosprawnościami. Łączy w sobie delikatność i radykalizm, empatię i społeczną krytykę. Podkreśla potrzebę rozmowy o równouprawnieniu, wzajemnym szacunku oraz podmiotowym traktowaniu. Zmusza widza do wyjścia ze strefy komfortu i zastanowienia się nie tylko nad sytuacją osób z niepełnosprawnościami, ale także nad ich odczuciami, potrzebami i ich seksualnością.
- Czujemy, że widzowie są w podróży z nami, w której chcemy pokazywać, co jest nie tak w naszym kraju i tworzyć z naszej sceny, przestrzeni bezpiecznego dialogu, platformę, w której my możemy naszym widzom i widzkom pokazywać, że niepełnosprawność i seksualność to jest kolejna sfera, o której nie słyszeli: pochowana w domach, pokaleczona fizycznie, psychicznie i emocjonalnie - zaznaczył Skrzywanek.
„Sen nocy letniej” jest kolejnym etapem społecznej debaty o osobach z niepełnosprawnością. Przyczynia się do tego, aby w przyszłości ani one, ani ich seksualność nie były już tematami tabu. Oby w teatrach pojawiało się więcej takich przedstawień, bo sztuka może być doskonałym nośnikiem odkrywania i zrozumienia świata osób z niepełnosprawnościami. Dzięki nim na nowo można zdefiniować teatr, który będzie jawił się już nie tylko jako dom wielkiej literatury i wspaniałych kreacji aktorskich, ale również jako miejsce wolności twórczej i demokratycznych decyzji.
&&
Justyna „Justa” Margielewska
W języku angielskim istnieje popularny zwrot: Dreams came true, będący odpowiednikiem naszego stwierdzenia, że marzenia się spełniają. Gdyby dosłownie przetłumaczyć obcojęzyczne zdanie, otrzymalibyśmy taką informację: nasze sny stają się prawdą, czyli my teraz śnimy na jawie. Nie jestem poliglotką, tak podpowiada mi mój wewnętrzny translator - typowy amator. Po przeczytaniu wielu angielskich sloganów o sukcesie, podświadomie dochodzę do wniosku, że Amerykanie i Anglicy mają o wiele łatwiej w kwestii spełniania swoich marzeń. Na pewno mentalnie i ekonomicznie - takie są fakty. Amerykanka idzie spać i śni o sukcesie w swojej branży. Następnie, wstaje rano i nagle jej marzenia (dreams jako sny) stają się rzeczywistością (came true).
W języku polskim brakuje takich motywacyjnych haseł jak: American dream - od pucybuta do milionera. Co najwyżej American Dream, tak może nazywać się pozłacany deser w cukierni, na którego zakup brakuje grosza, ponieważ jest to ciastko wyłącznie zarezerwowane dla podniebień telewizyjnych celebrytów.
Ciekawa jest ta mentalna różnica tkwiąca w języku polskim i angielskim, jeśli chodzi o marzenia. Rodak Williama Szekspira ma jakby zapewnione w zdaniu, że to co mu się przyśni w marzeniu sennym, ma wydarzyć się na jawie. Przecież idziemy spać wczoraj, a budzimy się jutrzejszym rankiem. Gorzej jest z Polakiem, bo jeśli jego marzenia również się spełniają, to właśnie przez brak informacji, czy stanie się to jutro, czy pojutrze, czy kiedykolwiek, więc możemy nabrać nieprzyjemnych wątpliwości.
Pytamy dzieci, jakie są ich marzenia? Nie zadajemy im pytań o to, co się najmłodszym wczoraj przyśniło? Oczywiście, czasem na sny powiada się, że to są marzenia senne. Kiedy jednak wspominamy o naszych, najskrytszych pragnieniach, nie mamy zamiaru zapominać o nich, tak jak czasem bywa w przypadku koszmarów. Nie neguję faktu, że popołudniowe drzemki bywają przyjemnym i regenerującym działaniem. W kontekście marzeń myślimy o podejmowaniu działania: przyszła piosenkarka chodzi do szkoły muzycznej, uczy się wokalu, potem myśli o występie w telewizyjnym show, przełamuje swoją tremę i nagle wszyscy zauważają jej talent. Jestem takiego zdania, że spełnianie marzeń nie polega tylko na czekaniu na jakiś cud. Kiedyś inaczej powiadano: Cierpliwie stój w kącie, a znajdą Cię. Pracuj i wkrótce zdobędziesz swój pierwszy, milion… dolarów?! Może kiedyś tak było w USA, ale przenigdy w Polsce. Tutaj, nawet w programach z muzyką disco polo inaczej śpiewają: Hej, hej! To nie USA! Tutaj się życia nauczysz…
Satyryczka Maria Czubaszek podawała inną receptę na spełnianie marzeń: „Dwa dni są dla mnie nic kompletnie nieważne: wczoraj i jutro”. Nie wspominam i nie planuję. Podobne zdanie w kwestii układania kruchych planów na przyszłość miewała Krystyna Feldman: „Co się polepszy, to się spieprzy, co się zbuduje, to się zrujnuje, co się ustali, to się obali, Polak musi mieć łeb i dupę ze stali”.
Czy nie byłoby nam lżej, gdyby z DNA Polaka usunąć pragnienie uczestnictwa w pogoni za marzeniami, skoro jest nam obiektywnie o wiele trudniej zamieniać swoje sny w rzeczywistość niż w przypadku innych, a zwłaszcza anglojęzycznych narodów? U nas błyskawiczne klikniecie w opcję Dreams came true, nie działa. Marzenia nadają kolory szczęścia naszemu dzieciństwu. Niby są kruche jak motyle, ale wcale się tym nie przejmujemy, dopóki nie dorośniemy. Czy pogodzenie się z myślą, że osiągnięcie pełnoletności oznacza stopniową rezygnację z dziecinnych pragnień i wyłącznie zajęcie się tym, na co państwo nam pozwoli, powinno na 100% polepszyć nasze samopoczucie. Tylko skąd się wzięła ta fala depresji? Dlaczego w tym szalonym świecie co jakiś czas odzywa się do nas nostalgia, wrzucając na playlistę ulubione piosenki z nastoletnich lat? Ewentualnie ten film animowany, oglądany po raz miliardowy z wypiekami na twarzy i jeszcze z notesem w jednej ręce i z długopisem w drugiej. I ten cichy głos - jak w końcu dorośniesz, to będziesz pracować nad czwartą częścią „Króla Lwa” u Disney’a! Nie śmiej się z tej myśli. Dobrze wiesz, że kiedyś tak będzie.
W 2023 roku minie 29 lat od kinowej premiery pierwszej opowieści o lwiątku Simbie, a ja nadal ostrzę te kredki, a po moim pokoju lata sterta rysunków. Chyba trochę bardziej skomplikowanych niż szkice z podstawówki, z lwami bardziej podobnymi do siebie. Listu od Dinsney’a nadal brak, podobnie jak przesyłki z Hogwartu u mojego sąsiada. Może spełnianie marzeń w Polsce polega przede wszystkim na tym, żeby nie tracić ostatniej nadziei?
Gdybyście znali jakieś studio animacji, które potrzebuje maniaczki rudych kotów, bez perfect English, to jestem na miejscu. Piszcie Państwo do Redakcji, nie krępujcie się!
&&
Anna Kłosińska
W ostatnim artykule opisałam Kaplicę Czaszek, która mieści się w Kudowie-Zdroju na Dolnym Śląsku. Tym razem zabiorę Państwa w podróż do Radomierza, małej wsi, również zlokalizowanej w południowo-zachodniej Polsce.
Ta niewielka miejscowość położona jest w powiecie karkonoskim, w Górach Kaczawskich i liczy około 500 mieszkańców. Dzieje Radomierza są słabo udokumentowane. W 1305 r. wieś wzmiankowana była jako Sifridi villa. Początkowo istniała jako wieś rycerska. Na początku XIV w. wybudowano tu kościół katolicki, który później został przejęty przez ewangelików. Za zmianę wyznania mieszkańców wsi ukarano podczas wojny trzydziestoletniej. Ludzie skazani byli na ucieczkę i na przebywanie w lesie, natomiast duchowni ewangeliccy chrzcili dzieci oraz opatrywali chorych. Zrywano dachy po to, by wykorzystać je jako słomę obozową. Kazano płacić bardzo duże sumy na rzecz wojska. Okna i drzwi spalano w ogniskach obozowych. Ewangelicy się nie poddali, mimo iż kościół został przekazany katolikom w połowie XVII wieku, w Miedziance pozostał on jedynie filią parafii, którą w 1849 r. wyburzono, z wyjątkiem wieży przekształconej w dzwonnicę.
Będąc w okolicy Radomierza lub przejeżdżając przez niego, warto odwiedzić kościół ewangelicki pw. Przemienienia Pańskiego, obecnie kościół rzymskokatolicki parafialny pw. Matki Boskiej Różańcowej (murowany kościół ewangelicki z lat 1748-1750). Spragnionym mocniejszych wrażeń radzę wybrać się na wycieczkę, gdzie mieści się zespół dworski z XVII-XVIII w. i zobaczyć Dwór w Radomierzu, obecnie dom nr 3 i park.
Szczególną uwagę Czytelników chciałam zwrócić na zabytek, jakim jest wieża widokowa. Została ona wzniesiona na przełomie XV-XVI wieku. Obiekt jest pozostałością kościoła katolickiego z początku XIV wieku. Dzięki odrestaurowaniu budowli w 2010 r., zachowano jej najstarszy wygląd, po to by w 2013 r. udostępnić ją jako punkt widokowy.
Na samej górze wieży usytuowane są trzy spiżowe, dekorowane dzwony. Jeden z nich wywodzi się z 1576 r., jego elementem zdobniczym jest frez przedstawiający korowód zwierząt. Kolejny, największy z 1612 r. posiada 111 cm średnicy i widnieje na nim nazwisko fundatora. Ostatni dzwon datuje się na 1595 rok.
Dzwonnica posiada ostrołukowe wejście, a także gotyckie łuki okien - kotarowe oraz w kształcie oślego grzbietu.
Z około 20-metrowej wieży rozpościerają się ładne widoki, m.in. na Góry Kaczawskie, Rudawy Janowickie oraz Karkonosze.
Dzięki zamontowanej tablicy informacyjnej z tyflografiką, osoby niewidome i słabowidzące mogą zorientować się co przedstawia panorama oglądana z wieży. Tablica znajduje się na tarasie widokowym za barierką, na wprost wejścia na platformę.
Na terenie dawnego kościoła postawiono budynek, który obecnie pełni rolę gminnej informacji turystycznej. Wieża otoczona jest pozostałościami dawnego cmentarza, który odgradza średniowieczna brama sklepiona podwójnym łukiem. Na jego terenie znajduje się grób trzech żołnierzy LWP o nieznanych personaliach. Pierwotnie nekropolia należała do katolików, a następnie do ewangelików. Nieopodal dzwonnicy mieści się 18-wieczna plebania, będąca obecnie własnością prywatną.
Na zakończenie warto wspomnieć o możliwości zwiedzania obiektu. Wieża udostępniona jest turystom w sezonie letnim (od maja do września). W dni powszednie, po wcześniejszym umówieniu się, na dzwonnicę wejść mogą tylko grupy zorganizowane, natomiast w weekendy można ją odwiedzać indywidualnie. Dokładne informacje odnośnie funkcjonowania budowli znajdą Państwo m.in. na oficjalnej stronie internetowej gminy Janowice Wielkie oraz za pośrednictwem jej social mediów.
&&
Paweł Wrzesień
Coraz częściej mówi się obecnie o wyczerpujących się na świecie zasobach naturalnych. Problem nie dotyczy jedynie kopalin, jak węgiel czy ropa naftowa, ale również tak podstawowej w naszym życiu substancji jaką jest woda. Zmiany klimatyczne sprawiają, że jej zasoby na świecie kurczą się. Obliczono, że zapasy wodne Polski są porównywalne z Egiptem i ciągle maleją. Jednocześnie ludzkość konsumuje jej ogromne ilości, co szczególnie widać na przykładzie zwierząt hodowlanych. Jak podaje „The Guardian”, produkcja 1 kg wołowiny pochłania 15 000 litrów wody, do produkcji 1 kg wieprzowiny potrzebujemy ok. 6 000 litrów wody, z kolei produkcja 1 kg mięsa drobiowego pochłania ok. 4 300 litrów wody. Według najnowszych danych, w samym roku 2022 statystyczny Polak skonsumował przeciętnie 69,5 kg produktów mięsnych. Uwzględniając zatem wielkość populacji naszego kraju, można łatwo wyobrazić sobie, jak ogromne ilości wody były potrzebne do zaspokojenia takich apetytów. Przy okazji, produkcja mięsa spożytego w ciągu roku przez jednego tylko Kowalskiego wyemitowała do atmosfery około tony CO2, który powoduje dalsze zmiany klimatyczne. Ekolodzy biją na alarm i przekonują, że mięsożerność stała się luksusem, na który nie stać ludzkości. Podkreślają, że dla ratowania naszej planety powinniśmy przejść na dietę roślinną, uzupełnioną produktami pochodzącymi z owadów, których hodowla pochłania znacznie mniej zasobów naturalnych, a stanowi źródło wielu cennych substancji, których brakuje w produktach roślinnych.
Insekty są cennym źródłem białka, minerałów i mikroelementów, jak np. selen, żelazo czy fosfor, zawierają także dużą ilość błonnika czy kwasów omega 3. Według Organizacji Narodów Zjednoczonych do Spraw Wyżywienia i Rolnictwa już około jedna trzecia ludności naszej planety je owady regularnie, szczególnie w regionach Afryki czy Ameryki Południowej. Do najczęściej spożywanych należą chrząszcze, gąsienice, mrówki, szarańcza, poczwarki jedwabnika, koniki polne czy świerszcze.
W Polsce żywność wytwarzana z owadów może być legalnie sprzedawana od początku 2018 roku. Mimo tych 5 lat nie rozgościła się jeszcze na dobre na sklepowych półkach. Mimo że w wielu biedniejszych krajach jest konsumowana jako tani substytut mięsa, to w Europie stanowi nadal delikates produkowany na niewielką skalę, przez co jej ceny są dość wysokie. W jednym z popularnych serwisów internetowych 100 gramów mąki ze świerszczy kosztuje 25 złotych, a 20 gramów chrupiących owadów o smaku śmietany z cebulką około 16 złotych. Konsumenci wciąż traktują te smakołyki jako coś egzotycznego. Warto jednak wiedzieć, że w innych krajach dania z insektów stanowią ważny element tradycji kulinarnej.
W Republice Południowej Afryki ważnym źródłem białka są gąsienice ciem żyjących na drzewach mopane. Afrykanie przygotowują je na wiele sposobów, łącznie z suszeniem, marynowaniem i pakowaniem do konserw. Sposób wstępnej obróbki jest tyleż prosty co nieapetyczny. Najpierw wyciska się z owada zielone jelita, następnie gotuje w osolonej wodzie, aby potem wysuszyć. Dla stworzenia potrawy, która ostatecznie trafi na talerze, gąsienice dusi się w rozmaitych sosach, smaży na chrupko albo dodaje do gulaszu lub zjada z kaszą kukurydzianą.
Popularnym przysmakiem w Chinach są dania z poczwarek jedwabnika. Poczwarkę owija się szczelnie bardzo cienką lecz mocną nicią, tworząc kokon. Do garnka z wodą trafia wraz z kokonem, który usuwa się już po ugotowaniu. Potem smaży się je krótko na ostrym ogniu z dodatkiem imbiru, cebuli i czosnku. Podobno tak przyrządzone smakują bardzo wyrafinowanie, przypominając kraba lub krewetkę.
W okresie powojennego głodu w Japonii spopularyzowało się danie, do przyrządzenia którego wykorzystywano osy i pszczoły. Larwy tych owadów gotowano w sosie sojowym z dodatkiem cukru aż powstawała jednolita, skarmelizowana i nieco przeźroczysta masa, którą zjadano z dodatkiem ryżu. Potrawa zwie się hachinoko i nadal można jej skosztować w niektórych rejonach Japonii, m.in. w Nagano.
Nie można też nie docenić roli mrówek w owadzim dziedzictwie kulinarnym. W Kolumbii bez problemu dostać je można w kinie zamiast popcornu, aby chrupaniem umilać sobie oglądanie filmu. Trudniej osiągalną przekąską są samice mrówek wraz z jajami. Łapie się je po deszczu, kiedy wychodzą na zewnątrz z zalanego wodą mrowiska. Po obróbce termicznej smakują jak słodki orzech. Najprostszym sposobem ich przyrządzenia jest owinięcie w liście i upieczenie nad ogniem, co praktykuje się szczególnie w regionach wiejskich. Lecz mrówki to specjał nie tylko w Ameryce Łacińskiej, albowiem są doceniane nawet w dalekiej Australii. Gatunek mrówek miodnych zbiera tam nektar z kwiatów. Ich brzuszki stają się wzdęte i nieproporcjonalnie duże w stosunku do korpusu samego owada. Australijczycy uznają je za wyśmienitą słodką przekąskę.
Jeśli światowe przykłady owadzich przysmaków nie przemawiają nam do wyobraźni, nie zapominajmy, że w kuchni polskiej również występuje wiele potraw budzących dreszcz u mających z nimi pierwszy kontakt cudzoziemców. Wystarczy wymienić choćby czerninę, tatara czy flaki.
Kwestia wprowadzenia owadów do naszej diety wywołała ogromne kontrowersje. Jej przeciwnicy często próbują przemówić do wyobraźni odbiorców, strasząc wizjami jedzenia żywcem robaków wyciągniętych wprost z ziemi. Przekonują, że owadzie lobby dąży do zakazania spożycia mięsa w każdej postaci, co jednak można uznać wyłącznie za wykwit bujnej wyobraźni.
Zwolennicy podkreślają, że hodowla owadów nie wymaga takiej ilości miejsca, pokarmu ani wody jak farmy zwierzęce. Nie emituje znacznych ilości ścieków ani gazów cieplarnianych. Insekty nie mają tak wysokiej jak zwierzęta zdolności przenoszenia chorób. Ich ciała mogą być spożywane aż w 80%, wytwarza się więc znacznie mniej odpadów.
Niewątpliwie owady mogą u nas budzić opory estetyczne i nie należą do elementu polskiej tradycji kulinarnej. Nie wszyscy wiedzą jednak, że barwniki wytwarzane z insektów już teraz spożywamy choćby w jogurtach czy słodkich napojach. Warto więc spróbować spojrzeć na jadalne owady racjonalnie, mając na względzie przyszłość naszej planety. Kierując się tą logiką, pewne przedszkole we Wrześni, ponad rok temu poczęstowało dzieciaki owadzimi przysmakami. Najmłodsi przyjęli je z entuzjazmem, nikt nie przeżywał też sensacji żołądkowych. Na placówkę jednak spadły gromy i to po dłuższym czasie, gdy w kraju za sprawą polityków rozgorzała owadzia awantura. Przykład ten świadczy dobitnie, że nie jest rozsądne wykorzystywanie dyskusji w celach politycznych, dla zyskiwania sobie wyborców przy użyciu emocji i dezinformacji.
Ważne jest, aby w sferze wyboru diety panowała wolność. Nikogo nie wolno zmuszać do jedzenia czegoś, czego zwyczajnie się brzydzi, nie wolno również zakazywać konsumpcji mięsa, do której większość z nas jest przyzwyczajona od urodzenia. Można jedynie starać się przekazywać rzetelną wiedzę i przekonywać, że przysłowiowa mąka ze świerszczy nie jest trucizną, a smacznie przyrządzony robak na pewno nam nie zaszkodzi ani nie ukąsi w podniebienie.
&&
&&
Maria Choma
Szczęście cel życia, ludzie więc go pragną. Każdy szukając, znajdzie, kędy patrzy. A los użycza, jak się komu marzy: temu bogactwo, zaś innemu miłość.
Chłopiec ubogi a wesoły zawsze cieszył się słońcem i ptaszęcym śpiewem, lasu zielenią w letnie dni upalne, smakiem owoców i strumienia szumem. Cieszył się życiem i zajęciem swoim: owce prowadzał z całej wsi zbierane na ruń zieloną. A gdy dzień się dłużył, pieśni układał i radośnie nucił. Czego chcieć jeszcze? Słońce tu nie pali, a bose stopy mech wilgotny chłodzi. On się nie męczy choć daleka droga, a za nim stado postępuje zgodnie. Idzie nieśpiesznie, owcom pozwalając wody się napić albo zerwać listek. Sam też jagody i maliny zbiera, wdzięczny lasowi za owoców słodycz.
A w ten poranek cieszył się wspomnieniem: wczoraj doń przyszła jego ukochana. I brat jej starszy był z nią, druh serdeczny. Przez cały wieczór społem się bawili. Teraz, nieśpiesznie idąc z owieczkami, marzył, co dałby swojej ukochanej, gdyby miał złoto! Bo cóż jest na świecie, czego za złoto człowiek nie dostanie? „Gdybym miał złoto! Jak pan żyłbym sobie na swoich włościach z moją ukochaną. Wciąż obsypywałbym ją podarkami! Czego zapragnie, dałbym bez wahania! Nie musiałbym się żadną pracą trudzić. Mógłbym się bawić i ucztować sobie, zamiast za grosze cudze owce pasać! Dajże mi Losie! To jedyna prośba!”. Tak sobie marząc, do polany doszedł, gdzie stała chata. A szedł ku niej starzec, drwa sobie niosąc w lesie uzbierane. I widział chłopiec, z jakim trudem niesie. A że z natury serca był dobrego, myśl zaraz przyszła, by staremu pomóc.
- Dobry poranek, miły gospodarzu. Ja, człowiek prosty, praca mi nie obca. Trud ludzki widząc, w sobie go odczuwam. Czy mogę jakąś oddać ci przysługę? Przyszedłem tutaj z owiec mych gromadą, ale spokojnie mogę je zostawić. Tu do wieczora trawy im wystarczy. Ja zaś w tym czasie przydać ci się mogę. O, stoi beczka! Jeśli to na wodę, ja ją obmyję i napełnię zaraz. Podaj mi wiadro, pójdę do strumienia! I drew narąbię, że na miesiąc starczy. Mam dużo siły, zapał, dobre chęci, którymi śmiało rozporządzać możesz. Jeśli przysługą nie pogardzisz moją, wszystko ci zrobię ze szczerego serca.
Zaraz się chłopiec zabrał do roboty: więc płot naprawił i napełnił beczkę. Po drwa i szyszki z workiem wyszedł w puszczę. A gdy je przyniósł, chatę w mig uprzątnął. Starzec w tym czasie strawę przygotował, by społem zjedli jeszcze przed wieczorem: będzie mięsiwo i polewka smaczna. Będzie chleb pszenny i po kubku miodu. Cieszył się starzec i z wdzięcznością myślał: „Chłopak poczciwy, serce ma dla ludzi. zasłużył sobie. Niechaj się pożywi”. Gdy już podjedli, ozwał się gospodarz:
- Wdzięczny ci jestem, żeś mi dziś pomagał z serca szczerego, co ci z oczu patrzy. Słaby w starości i samotny jestem. Nie mam nikogo, co by mi usłużył. Dziatek pięcioro dobrze wychowałem. Wnuki mam po nich, co mnie już nie znają. I tak mi smutno, że na tym odludziu dobroci mojej nie mam z kim podzielić. Ty, człowiek obcy, z chęci mi służyłeś przez dzień ten cały, trudu się nie bojąc. Chcę twą ofiarność suto wynagrodzić. Czy masz marzenie? Ja je spełnić mogę!
- O, przyjacielu! Dobrze mi się wiedzie. Mieszkam przy lesie, co żywicznie pachnie. Słodycz owoców, ptasząt miłe głosy, strumyk szemrzący, czego więcej trzeba? Cieszę się życiem i zajęciem moim: owce prowadzam z całej wsi zbierane na ruń zieloną. Wieś mi dobrze płaci, na los więc nigdym jeszcze nie narzekał. Lecz niespełnione jedno mam marzenie: umiłowaną moją chcę poślubić. A ja ubogi, ona bez posagu. Gdybym miał złoto, już bym był szczęśliwy!
Słysząc te słowa, starzec się zamyślił: „Ot, ludzkie serce w złocie szczęścia szuka. W złocie wszak zguba! Ale on go pragnie! Choćbym ostrzegał, nie zrozumie wcale! Dam mu to złoto, niech się głupiec cieszy. Rychło dość będzie miał bogactwa tego”. Z politowaniem na młodzieńca spojrzał i rzekł z uśmiechem, dłonią coś wskazując: „Patrz, oto worek pełny, utrzęsiony. Zabierz to wszystko, jeśli unieść zdołasz. Tylko swojego skarbu nie dziel z nikim. Ukryj i strzeż go. Szczęścia Tobie życzę”.
Szczęście cel życia, ludzie więc go pragną. Każdy szukając, znajdzie, kędy patrzy. A los użycza, jak się komu marzy: temu bogactwo, zaś innemu miłość.
Odszedł młodzieniec, worek ciężki niosąc. Leśnym bezdrożem błądził aż do zmroku, nie chcąc nikogo spotkać na swej drodze. Ciemno już było, gdy do wioski przyszedł. W izbie za piecem złoto dobrze ukrył i okiennice wszystkie pozamykał. Posłanie sobie w sieni przygotował. Kroki złodzieja, choćby spał, usłyszy. Owce kto inny niechaj wyprowadza. Cóż go obchodzi to, co nie jest złotem? I od przyjaciół wszystkich się odsunie. Siedzieć ma w domu, strzegąc swego skarbu. Po chrust, po wodę, grzyby i jagody będzie nocami z domu się wykradał, chodził po lesie cicho i ostrożnie; do domu wracał jeszcze przed świtaniem.
Tak sobie myślał, gdy na swym posłaniu legł, chcąc odpocząć całym dniem zmęczony. Derką się okrył i powieki zamknął. Leżał bez ruchu, aby snu nie spłoszyć. I w ciszy nocnej już usypiał prawie, gdy mu się zdało, że tuż obok chaty ktoś się przechadza, jakieś głosy szepcą. Zerwał się, patrzy przez dziurkę od klucza, a tu... nikogo. Znowu się położył. I nagle słyszy, sen to czy złudzenie? Po okiennicy ktoś toporem wali! W izbie, gdzie ukrył skarb! Do izby wpada... Nie ma nikogo. Cisza niezmącona. Już nie uśnie. Poszedłby do lasu, ale do świtu czasu już niewiele. W nagrzanej chacie duszno i gorąco! On musi siedzieć i pilnować złota!
I tak żył biedak przez tygodni kilka: za dnia się nudził, nocą nie zasypiał. A kiedy czuwał, wyobrażał sobie, że się złodzieje kręcą wedle chaty. Strachem dręczony, chętnie szedł do lasu, aby powietrzem świeżym się nacieszyć, zbierając szyszki, grzyby i jagody. A potem wracał do samotni swojej. Siedząc bezczynnie, gdy pilnował złota, wspominał czasem, potem coraz częściej, te dni radosne, gdy z owcami chodził. Jakże mu było lekko i wesoło! Wszystkim się cieszył, na nic nie narzekał. Ze swą dzieweczką często się spotykał. A teraz siedzi, więzień swego skarbu... O, jakże chętnie pozbyłby się złota! Tak silna była myśl ta uporczywa! Aż pewnej nocy wyniósł z chaty worek. Poszedł ku rzece. A noc była ciemna i nikt nie widział, jak go w wodę cisnął. O, jakaż ulga! Znowu czuł się wolny! Więc dla ochłody w rzece się wykąpał. A w domu w izbie wyspał się spokojnie. Rankiem, jak dawniej owce wyprowadzi.
Szczęście cel życia, ludzie więc go pragną. Każdy szukając, znajdzie, kędy patrzy. A los użycza, jak się komu marzy: temu bogactwo, zaś innemu miłość.
W sobotni wieczór owce odprowadził do właścicieli i zapłatę przyjął. Potem wymyty i w świątecznej szacie przez most się wybrał do przyjaciół swoich. Już go nad rzeką widzi rybak młody. Łódkę zostawił i ku niemu podbiegł z krzykiem wesołym: „Witaj, przyjacielu! Gdzieś się podziewał przez ten czas tak długi? Z siostrą oboje przyszliśmy do ciebie w pewną niedzielę. Długośmy stukali w drzwi twojej chaty. Nie odpowiadałeś. Czyś wyszedł z domu, czyś był może chory, albo w śnie twardym żeś nas nie usłyszał? A moja siostra przez tygodnie całe, siedząc nad rzeką, ciebie wyglądała! Nie zapomniała o swym ukochanym! Ona jest w domu, chodźmy! Niech cię ujrzy!”.
Za gospodarzem chłopiec szedł do chaty. Piękna dziewczyna wyszła im naprzeciw. Weszli do izby. A tam leżał worek! Chłopiec go poznał. To podarek starca! I młody rybak zaczął opowiadać: „Ryby onegdaj chciałem sobie łowić, więc wypłynąłem. Nagle coś do łodzi się przyczepiło. Jakaś rzecz niezwykła. Ciężkie to było, że na łódź nie brałem. Dziwny ten worek sam się łodzi trzymał. Ciężki, że ledwie wniosłem go do chaty! Co w nim jest, nie wiem. Bałem się otworzyć!”. Więc chłopiec podszedł i pociągnął sznurek. A z worka złote sypią się dukaty! Piękna dziewczyna z twarzą zapłonioną rzekła: „Spróbujmy szukać właściciela! Bo tyle złota... nasze być nie może!”. A brat jej na to śmiało odpowiedział: „Siostro, a może to jest dar od losu! Ja go znalazłem! Tobie dam na wiano! A ty, mój druhu, poproś ją o rękę! I już spokojnie złączyć się możecie”.
Cieszył się chłopiec. Choć utopił złoto, jego marzenie przecież się spełniło! Przydał się młodym wielki worek złota: naprzód wesele sobie urządzili, potem kupili, co potrzebne było. Resztę rozdali biednym w okolicy.
&&
&&
Krystyna Skiera
W jednym z artykułów zaproponowałam utworzenie w „Sześciopunkcie” galerii nauczycieli. Chciałam, aby zostali w naszej pamięci na dłużej. Niestety, moja propozycja nie spotkała się z pozytywnym odzewem. Ja jednak postanowiłam ukończyć to co zaczęłam i w tym tekście chcę wspomnieć wszystkich tych, z którymi zetknął mnie los w czasie pobytu w szkole.
Jednym z pierwszych był pan Hieronim Kwiatkowski - co prawda mnie początkowo nie uczył, bo był nauczycielem szczotkarstwa, a ja byłam w pierwszej klasie. Spotkaliśmy się później w szkole zawodowej, wtedy jednak nie miał już Czangi, która była jego psem przewodnikiem. Nie zapomnę jej miękkiego futra, jej reagowania na głos pana. Wtedy to właśnie dowiedziałam się, że są psy przewodniki, które pomagają niewidomym. Pan Hieronim opowiadał nam jak ona go prowadzi, jaka jest mądra i opiekuńcza. Pozwolił nam ją głaskać, dotykać, a nawet wkładać rękę do jej pyszczka. Potem długo myślałam, że jak tylko dorosnę, to takiego psa sobie kupię. No i nie kupiłam, bo zawsze brakowało mi dla niego miejsca. Uważam bowiem, że taki pies musi mieć odpowiednie warunki, by czuć się dobrze i móc pracować.
Nauczycielem, który był ulubieńcem chyba wszystkich uczniów, okazał się pan Henryk Mikołajczak. Uczył muzyki, śpiewu, prowadził chóry i zespoły wokalne. Wtedy nasze bydgoskie zespoły zajmowały czołowe miejsca na konkursach i festiwalach. Jednak chyba największym sukcesem była nagroda Ministra Kultury, zdobyta przez wokalny zespół szkolny „Bezalki”, prowadzony przez Mistrza - bo tak go nazywaliśmy. Nazwa tego zespołu powstała od pierwszych liter imion dziewczyn w nim śpiewających (Basia, Ela, Zdzisia, Ala i Lodzia), a nagroda była zdobyta w konkursie piosenki radzieckiej w Zielonej Górze. Niestety, potraktowano nas jak prawie zawsze - po macoszemu. Pani Irena Dziedzic stwierdziła, że dziewczęta mają martwe twarze i nie mogą wystąpić w telewizji, w koncercie laureatów. Nagrodę wręczono nam później na bankiecie w Bydgoszczy. Zanim jednak doszło do tego, „Bezalki” występowały na krajowych konkursach piosenki radzieckiej w Inowrocławiu, zajmując tam w jednym roku III, a w następnym I miejsce i stąd wziął się awans do Zielonej Góry.
Będąc uczennicą czwartej klasy, spotkałam się na dłużej z dwoma niewidomymi nauczycielami: z panem Kazimierzem Kurzewskim - polonistą, którego już wcześniej wspominałam i z panem Stefanem Niewiarowskim - matematykiem. On od piątej klasy aż do siódmej był naszym wychowawcą. Od początku uczył nas też rosyjskiego. Był harcerzem, zabierał nas na biwaki. Tam przygotowywaliśmy posiłki, mieliśmy nocne warty i podchody, które do dnia dzisiejszego pamiętam. Wiadomo, że towarzyszył nam zawsze widzący wychowawca, ale kto to był, nie pamiętam. Pan Stefan zabierał nas do kawiarni, uczył jak należy się tam zachowywać, jak pić kawę i jeść ciastko. Chyba w siódmej klasie (choć to nie było pedagogiczne) poczęstował nas na wycieczce papierosem, mówiąc: „Zobaczcie, jakie to niedobre”. Z tego co wiem, nie miał kłopotów z małoletnimi palaczami z naszej klasy. Zresztą powtarzał często, że jesteśmy jego najlepszą klasą.
Innym moim ulubionym nauczycielem był pan Zbigniew Figurski - polonista. Prowadził nas w ostatniej klasie podstawówki, a potem całą zawodówkę i przez wszystkie klasy liceum dla dorosłych, już jako wychowawca. Jego lekcje były bardzo ciekawe, można było wiele z nich wynieść. Dbał o swoich uczniów, nawet tych dorosłych, pomagał im. W klasie maturalnej nie zdążyliśmy przerobić lektury „Noce i dnie”, więc martwiliśmy się co będzie, gdy pytanie na maturze z niej komuś przypadnie. Profesor pocieszał, że to raczej mało prawdopodobne. Gdyby jednak tak się stało, mieliśmy mu to zgłosić, a on miał to załatwić tak, żeby było dobrze. Uspokojeni poszliśmy na ustny egzamin z polskiego, gdzie losowaliśmy pytania. No i co? Ja właśnie wylosowałam pytanie dotyczące „Nocy i dni”. Jęknęłam dość głośno, a dyrektor, który był jednym z egzaminatorów, zapytał, co się stało. Powiedziałam, prawie z płaczem, że mam „Noce i dnie”. - I co z tego - zapytał. Wówczas pan Figurski powiedział, zgodnie z prawdą, że tej książki nie zdążyliśmy przerobić. Dyrektor pozwolił mi jeszcze raz losować, ale tylko to jedno pytanie. Oj, uśmiechnęła mi się buzia, bo trafiłam na „Ojca Goriot”. No i była piątka.
Innym, niezapomnianym nauczycielem był pan Stanisław Januszewski - matematyk, doskonały nauczyciel, wspaniały człowiek, nigdy nie krzyczał na uczniów. Uczył mnie przez całą szkołę zawodową i kilka klas liceum. Miał do nas dużo cierpliwości i odnoszę takie wrażenie, że nie nauczył tylko tego, kto nie chciał się uczyć.
Pewnie każdy z tych moich nauczycieli miał jakieś drobne przywary, ale wiem jedno, że zależało naszym pedagogom na nas i chcieli, żebyśmy do czegoś doszli. Choć dzisiaj ich już nie ma, to ja mam ich we wdzięcznej pamięci i chciałabym, by nie odeszli w zapomnienie.
&&
Krystian Cholewa
Uważam, że zainteresowania odgrywają ważną rolę w naszym życiu, a chyba jeszcze ważniejszą w przypadku osób niepełnosprawnych.
Samą pracą człowiek nie może żyć, bo szybko dozna wypalenia zawodowego, zniechęcenia, które w dłuższym okresie czasu prowadzi nawet do depresji. Mój śp. tata zaszczepił we mnie zainteresowanie do piłki nożnej i zostałem kibicem lokalnej drużyny. Zawsze jeździliśmy na mecze w soboty lub w niedziele. Miałem okazję wtedy poznać zasady, które obowiązują podczas rozgrywek piłkarskich. Co oznacza faul, spalony, rzut rożny czy karny? Mogłem poczuć klimat prawdziwego kibicowania, poznałem dzięki temu dużo ciekawych osób. Byłem na meczu Polska-Mołdawia w dniu 11 września 2021 r. na Stadionie Miejskim we Wrocławiu. Teraz także, jeżeli mam czas, to lubię obejrzeć ciekawe widowisko sportowe. Wieczorami grywam na keyboardzie pieśni religijne w zależności od okresu liturgicznego, jaki przeżywamy w Kościele katolickim. Jeżeli jest np. Boże Narodzenie, to gram kolędy. Jestem samoukiem i amatorem. Gram za pomocą zapisu nut literowych, nigdy nie uczęszczałem do żadnej szkoły muzycznej ani ogniska. Gra bardzo mnie uspokaja wewnętrznie, a przy tym mam rehabilitację rąk. Są one porażone przez schorzenie, które posiadam od urodzenia. Mam wielką satysfakcję, że mimo trudności, mogę poprawnie zagrać różne melodie.
Kolejnym sposobem na spędzanie wolnego czasu są podróże jednodniowe, kilkugodzinne w ciekawe zakątki województwa opolskiego w okolice Gór Opawskich: Pokrzywna, Głuchołazy, kopalnia, park zdrojowy i Jarnołtówek. Są tam bardzo ciekawe tereny górskie, między innymi Kopa Biskupia, czyli najwyższy szczyt Gór Opawskich przy granicy z Czechami. Mogę pooddychać świeżym powietrzem i wypocząć na łonie natury. Często odwiedzam także Górę świętej Anny - jest to bardzo interesujące miejsce pod względem historycznym, geograficznym i religijnym. Znajduje się tu klasztor i bazylika św. Anny. Do dzisiaj stoi ołtarz papieski, gdzie Jan Paweł II odprawił uroczyste nieszpory w dniu 21.06.1983 roku. Stoi tu także Pomnik Czynu Powstańczego jako symbol zwycięstwa III Powstania Śląskiego. Nawiedziłem również sanktuarium świętego Józefa w Prudniku Lesie, gdzie przez rok był więziony prymas polski kardynał Stefan Wyszyński. W listopadzie 2021 r. wybrałem się do Kłodzka. Po drodze odwiedziłem kopalnię złota w Złotym Stoku, a także malowniczy zamek w Kamieńcu Ząbkowickim. Kłodzko to przepiękne, zabytkowe poniemieckie miasto na Dolnym Śląsku, gdzie można odwiedzić twierdzę i Muzeum Ziemi Kłodzkiej. W upalne dni często wyjeżdżam na basen lub nad jezioro. Pływanie jest dobre dla mojego zdrowia, ponieważ mięśnie całego ciała rozluźniają się, a poza tym mogę miło spędzić czas na plaży i jeszcze się ochłodzić. Dbam o ekologię, chcę żyć na czystej planecie. Dlatego segreguję śmieci, nie palę w piecu materiałami, które są zabronione. Wieczorami, w okresie jesienno-zimowym czytam dużo książek biograficznych na temat niepełnosprawności. Bardzo mi to pomaga w pokonywaniu trudności dnia codziennego, a także ubogaca moją wiedzę oraz zwiększa zasób słów. Jeżeli tylko mam czas, to oglądam teleturnieje, takie jak „Koło fortuny”. Mój mózg cały czas pracuje, muszę myśleć poprzez odgadywanie nowych haseł. Biorę udział w różnego rodzaju konkursach radiowych, fascynuje mnie kultura naszych południowych sąsiadów. Jeśli tylko gdzieś wychodzę, zabieram ze sobą aparat fotograficzny, by uwiecznić ciekawe krajobrazy i miejsca. Wygrałem kilka konkursów fotograficznych, między innymi pt. „Gmina Strzeleczki w obiektywie”. Interesuję się także majsterkowaniem w przydomowym warsztacie. Poznaję przez to specyfikę pracy ślusarza mechanika, począwszy od nazewnictwa kluczy nasadowych, oczkowych, płaskich, po wiertła do betonu, metalu, drewna, a także obsługę imadła, wiertarki stołowej. Wagę przywiązuję do bezpieczeństwa pracy, gdy wykonuję jakąkolwiek czynność. Wszystkich zadań nie mogę jednak wykonywać czy obsługiwać wszystkich urządzeń, a to ze względu na niepełnosprawność ruchową. Jednak moje zainteresowania chociaż na chwilę pozwalają zapomnieć o mojej niepełnosprawności sprzężonej. Do niektórych zawodów mam utrudniony dostęp z powodu choroby, ale znajomość podstaw teoretycznych w niczym mi nie przeszkadza. Cały czas rozwijam się na różnych płaszczyznach życiowych, co bardzo przydaje mi się w życiu codziennym. Wtedy mogę porozmawiać o moich pasjach z innymi ludźmi.
Każdemu z Czytelników życzę, by odnalazł cząstkę, która da mu poczucie wewnętrznego spełnienia i możliwość odreagowania.
&&
Marta Warzecha
W chwilach psychicznego załamania myślę, że utrata wzroku to dla mnie koniec świata. Podobno to los rozdaje nam odpowiednie karty, a my musimy nauczyć się w nie grać. Ja jednak źle znoszę jego chichot.
Wszystko powoli zaczęło się zmieniać, a wiara i nadzieja stają się moimi przyjaciółkami. Dobre chwile pojawiły się, gdy poznałam Pana dyrektora Miejskiego Ośrodka Kultury w Nowym Wiśniczu. W tym czasie tworzyłam śpiewnik obejmujący folklor muzyczny ziemi wiśnickiej i tego rejonu, poszukiwałam folklorysty, który udzieliłby mi rad i wspierał podczas gromadzenia materiału.
W Muzeum Ziemi Wiśnickiej wskazano mi Miejski Ośrodek Kultury jako instytucję, która się zajmuje takimi rzeczami. Niewiele myśląc, napisałam, a następnie zadzwoniłam do Ośrodka i już przy pierwszej rozmowie z Panem dyrektorem dowiedziałam się, że jest możliwość napisania artykułu do gazety wiśnickiej, którego bohaterem będzie mój dziadek, najlepszy śpiewak we wsi, gdzie urodziła się moja mama. Odpowiedziałam „tak”, bo nie wyobrażałam sobie zmarnowania takiej szansy. Artykuł mój miał nakłonić okolicznych mieszkańców do otwarcia szarych komórek i wydobycia z nich pieśni, przyśpiewek - słowem wszystkiego, co pamiętali. Ten wspaniały człowiek docenił moją pracę, nazywając ją „bezcennym wspomnieniem”.
Cel został osiągnięty, a ja z panem Leszkiem, bo tak się zaczęłam po pewnym czasie do niego zwracać, kontakt mam do dziś i mam nadzieję, że ta znajomość się nie zakończy. To właśnie „mój Pan”, jak mówiłam o nim do moich koleżanek, po nieudanej próbie przekonania mojej rodziny do mego udziału w projekcie, w którym to założono grupę obrzędową, zrozpaczoną mnie zaczął pocieszać tymi oto słowy: „Pani Marto, co się odwlecze, to nie uciecze”.
Pamiętam, że bardzo mnie podniósł wtedy na duchu, zapewniając, iż jeszcze będzie wznawiać przedsięwzięcia wchodzące w skład projektu - łańcuch reakcji kulturotwórczych - i jeszcze wszystko przede mną. Poczułam się raźniej, toteż nie poddawałam się i z uśmiechem na twarzy oraz pogodą ducha wraz z Agnieszką - asystentką - pojechałyśmy na jarmark „Wiśnickie specjały”, gdzie między innymi miała wystąpić grupa obrzędowa z wieńcami dożynkowymi, powstała w ramach projektu, w którym to tak bardzo pragnęłam uczestniczyć.
Grupę utworzył pan Leszek, a ja niestety, tym razem nie mogąc w niej występować, wspierałam ją całym sercem. Czekałam na ten występ w napięciu i z wielką niecierpliwością, a kiedy zespół wyszedł na scenę, odetchnęłam z ulgą.
Pozwolę sobie na chwilę odejść od głównego tematu i przedstawię krótko przebieg prezentacji grupy obrzędowej. Program artystyczny rozpoczął mieniący się barwami strojów krakowskich i rozśpiewany korowód, który od Ośrodka Kultury rozpoczął przemarsz, dotarł do rynku, a następnie obszedł go, by pod samą sceną utworzyć koło, prezentując wyplecione na warsztatach florystycznych wieńce dożynkowe. Występ grupy obrzędowej rozpoczął wolny, posuwisty taniec z wieńcami, które w blasku zapalonych już ulicznych latarni przypominały złocisty pierścień, a także kolorowe bukiety ułożone z kwiatów i ziół. W dniu imprezy przypadało święto Matki Boskiej Zielnej. W kolejnej części programu artystycznego były krakowiaki. Jednym słowem - intonowano krótkie, czterowersowe przyśpiewki i wykonywano do nich układy taneczne.
Będąc pod wrażeniem występu, który przygotowany został na wysokim poziomie, pojawiła się w mej głowie myśl o napisaniu drugiego artykułu do wiśnickiego kwartalnika. Uchwyciwszy się tej myśli, przy pierwszej nadarzającej się okazji podsunęłam ją panu Leszkowi, który zgodził się od razu, a ja przystąpiłam do pracy.
Gdy artykuł był już w druku, Pan dyrektor powiedział mi, iż dopisał do niego od siebie parę słów wstępu. Jakież było moje zaskoczenie tą wieścią, a jeszcze większe, gdy moja siostra przeczytała mi tę notkę. W kilkunastu zdaniach przedstawił czytelnikom „Wiadomości Wiśnickich” moją osobę, podkreślając przy tym, iż niepełnosprawność wzrokowa może być czymś więcej niż tylko kalectwem. Nadmienię także, że tytuł mego artykułu zawdzięczam „mojemu Panu”. Podczas rozmowy o zamiarze zrelacjonowania prezentacji zespołu Pan podsunął: „Może pani właśnie napisać artykuł z perspektywy osoby niewidomej, oczami duszy”. Z tak poetyckiego sformułowania powstał tytuł mojej pracy.
Jakie to ma dla mnie znaczenie? Myślę, że ogromne. Uświadomiłam sobie, że jestem czegoś warta, a moja niepełnosprawność, w tym niesprawność mojej ręki, nie jest wstydem a powodem do dumy, gdy udaje mi się ją przezwyciężać.
&&
Izabela Szcześniak
W lipcowym numerze miesięcznika „Sześciopunkt” z 2022 roku ukazał się mój artykuł zatytułowany „Masażystka z powołania”.
Od tego czasu w życiu bohaterki mojej opowieści nastąpiły pozytywne zmiany. Dalsze losy masażystki Marzeny i jej męża Damiana mogą zainteresować Czytelników, dlatego zdecydowałam się na napisanie drugiej części artykułu.
W grudniu 2021 roku Marzena i Damian przeprowadzili się ze Świętochłowic do Bytomia. W pobliżu miejsca zamieszkania pracują jako masażyści.
W marcu 2022 roku Grzywoczów zaczęła wspomagać asystentka Halina z Bytomia, z którą bardzo się zaprzyjaźnili. Razem z Haliną brali udział w organizowanych raz w miesiącu w bytomskim kościele pw. św. Jacka pięknych koncertach muzyki klasycznej. Dzięki asystentce latem mieli okazję pojechać nad jezioro i popływać.
Aby zwiększyć swoją samodzielność, obydwoje wzięli udział w projekcie PZN-u i rozpoczęli kurs orientacji przestrzennej. Dobrze sobie radzili w poruszaniu się po osiedlu, ale zależało im na poznaniu drogi do kościoła.
Instruktorka orientacji przestrzennej, pani Joanna pochodzi z Sosnowca i nie znała dobrze Bytomia. Kierując się mapami Google’a, nauczyła Marzenę i Damiana dłuższej trasy do parafialnego kościoła. Grzywoczowie są wdzięczni pani Asi za to, że nauczyła ich także poruszania się po kościele. Dzięki instruktorce potrafią znaleźć ławkę i podejść do konfesjonału. Komunia św. rozdzielana jest przy krypcie śląskiego działacza, Karola Goduli, którą można wyczuć pod nogami. Dzięki temu udogodnieniu Marzena i Damian mogą sami podejść, by przyjąć Komunię św. Po kościele poruszają się jak u siebie w domu, a ks. proboszcz jest życzliwy osobom z dysfunkcją wzroku.
W listopadzie instruktorka Joanna zachorowała. Asystentka Halina miała ukończony kurs dla instruktorów orientacji przestrzennej i rozpoczęła dalszą naukę poruszania się po Bytomiu bohaterów mojej opowieści. Marzenie i Damianowi pokazała krótszą i bezpieczną drogę do kościoła. Dzięki budynkom znajdującym się na trasie mają teraz punkty odniesienia.
Razem z Haliną we wrześniu 2022 roku uczestniczyli w bezpłatnym kursie tańca towarzyskiego, organizowanym przy kościele w parafii Haliny. Kiedy instruktor zauważył w gronie kursantów osoby niewidome, zaproponował, że zacznie przyjeżdżać pół godziny wcześniej i pokazywać kroki, których będzie uczył podczas lekcji. Kurs tańca trwał do grudnia, a swoje umiejętności Grzywoczowie sprawdzili w sylwestrową noc w Ośrodku Rehabilitacyjno-Wczasowym PZN „Nestor” w Muszynie, do którego przybyli razem z Haliną.
Instruktorka orientacji przestrzennej traktuje Marzenę i Damiana jak członków swojej rodziny. 15 marca Halina zaprosiła ich na odbywające się w jej domu przyjęcie urodzinowe i oprowadziła po swoim mieszkaniu. Podczas tej uroczystości mieli też okazję poznać rodzinę instruktorki. Po imprezie urodzinowej przyjaźń bohaterów mojej opowieści z Haliną jeszcze bardziej się umocniła.
Marzena i Damian są wdzięczni Panu Bogu, że na drodze życia spotkali Halinę. Dzięki przyjaciółce ich życie stało się bardziej aktywne i ciekawe. Grzywoczowie mają nadzieję, że do innych osób niewidomych uśmiechnie się los i będzie im dane poznać wspaniałych ludzi, oddanych osobom z dysfunkcją wzroku, takich jak Halina.
&&
Krzysztof Teśniarz
3 stycznia 2023 roku obchodziliśmy pięćdziesiątą rocznicę śmierci Henryka Ruszczyca. Pamięć o Panu Ruszczycu i jego ogromnym dorobku jest ciągle żywa, zarówno wśród jego wychowanków i współpracowników, jak i wśród młodszego pokolenia niewidomych.
Henryk Ruszczyc stworzył system rehabilitacji zawodowej osób z niepełnosprawnością wzroku w Polsce. Z ogromnymi sukcesami zorganizował nowe miejsca pracy w nowych zawodach dla niewidomych. Inspirował i wspierał absolwentów Lasek i wspólnie z nimi zakładał spółdzielnie, w których mogli rozwijać się zawodowo przez długie lata. Dokonał tego wszystkiego w bardzo trudnych czasach. Rozpoczął swoją działalność w Laskach w latach trzydziestych ubiegłego stulecia i kontynuował ją po zakończeniu II wojny światowej. Dzięki jego wsparciu i ogromnemu zaangażowaniu pracę znalazło kilka tysięcy niewidomych, a założone z inicjatywy i przy wsparciu Henryka Ruszczyca spółdzielnie przetrwały do dzisiaj.
Nie sposób opisać tutaj całego dorobku i niezwykle bogatego życia Pana Ruszczyca. Zachęcamy do zapoznania się z publikacjami opisującymi szerzej jego życie i działalność, np. autorstwa p. Michała Żółtowskiego „Henryk Ruszczyc i jego praca dla niewidomych” czy autorstwa p. Józefa Szczurka „Henryk Ruszczyc we wspomnieniach”. Obie publikacje zostały wydane w formie drukowanej i nagrane w postaci książki mówionej, dostępnej dla niewidomych czytelników.
13 kwietnia bieżącego roku w Domu Przyjaciół w Laskach odbyło się spotkanie zorganizowane z inicjatywy jednego z wychowanków Pana Ruszczyca i wieloletniego prezesa Spółdzielni Nowa Praca Niewidomych p. Kazimierza Lemańczyka. W spotkaniu wzięli udział absolwenci i nauczyciele szkoły w Laskach oraz pracownicy spółdzielni: Kazimierz Lemańczyk, Paweł Kacprzyk, Stanisław Kozyra, Józef Markiewicz, Jan Michalik, Bolesław Jońca, Marian Wojciechowski, Siostra Paula, Jan Krakowiak, Bogusław Włodarczyk, Józef Placha, Małgorzata Drzewińska, Tadeusz Konieczny, Piotr Grocholski, Danuta Pagórek, Krystyna Konieczna i Krzysztof Teśniarz. Uczestnikiem spotkania był również p. Łukasz Trzeciak - artysta rzeźbiarz.
Wszyscy uczestnicy spotkania byli zgodni, że powinniśmy upamiętnić tak wybitną postać, jaką był Pan Ruszczyc, w pięćdziesiątą rocznicę jego śmierci. Po dyskusji zapadła jednomyślna decyzja o potrzebie wykonania popiersia p. Henryka Ruszczyca. Pan Łukasz Trzeciak zaproponował, że wykona projekt popiersia nieodpłatnie. Jedynym kosztem będzie sfinansowanie materiałów i prac związanych z jego wykonaniem. Podczas spotkania powołano komitet w składzie: Kazimierz Lemańczyk - przewodniczący, Krystyna Konieczna - sekretarz, Bolesław Jońca, Piotr Grocholski, Jan Krakowiak, Bogusław Włodarczyk i Krzysztof Teśniarz. Zadaniem komitetu będzie realizacja tego pomysłu.
Zwracamy się do wszystkich, którzy chcą upamiętnić tak wybitną postać, jaką był Henryk Ruszczyc, o wsparcie naszej inicjatywy. Można to zrobić, wpłacając dowolną kwotę na rachunek bankowy Towarzystwa Opieki Nad Ociemniałymi w Laskach nr 88 1140 2062 0000 4399 5800 1063 tytułem Henryk Ruszczyc - upamiętnienie.
Z góry dziękujemy. W najbliższym czasie będziemy informowali o postępach w pracach nad realizacją naszego projektu.
&&
W ramach konkursu PFRON nr 1/2022 pn. „Działamy razem” Fundacja „Świat według Ludwika Braille’a” zrealizuje projekt pn. „Liderzy o wielkich sercach i umysłach - sylwetki zasłużonych dla środowiska niewidomych”.
Projekt będzie polegał na wydaniu publikacji zwartej pn. „Liderzy o wielkich sercach i umysłach - sylwetki zasłużonych dla środowiska niewidomych” w formatach dostępnych (pismo Braille’a, druk powiększony, wersja HTML).
Publikacja będzie prezentować osoby szczególnie zasłużone dla środowiska niewidomych m.in.: nauczycieli, pedagogów, pracowników naukowych, ludzi związanych z kulturą. Będą to osoby, które dzięki zaangażowaniu, chęci pomagania, wiedzy i doświadczeniu utorowały niewidomym drogi do pracy, nauki, kultury. Celami publikacji są: upamiętnienie i przekazanie wiedzy na temat osób, które przyczyniły się do rozwoju szkolnictwa i rehabilitacji niewidomych, tworząc szanse i perspektywy godnego życia obecnym i przyszłym pokoleniom oraz przedstawienie życiorysów osób, które mogą być przykładem do naśladowania dla niewidomych i nowoociemniałych tracących wiarę w to, że bez wzroku można wiele dokonać.
Projektem zostanie objętych 1700 odbiorców: 350 osób niewidomych, 450 osób słabowidzących, 400 organizacji i instytucji oraz 500 odbiorców wersji HTML (niewidomi, słabowidzący i inni związani społecznie/zawodowo z tą grupą niepełnosprawnych), z terenu Polski.
Okres realizacji projektu: 01.04.2023 r. - 31.03.2024 r.
Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych
Pragnę złożyć serdeczne podziękowania dla Pana Tomasza Świeczkowskiego za podarowanie mi telefonu i radia.
Anna Głuchowska
Serdecznie zapraszamy na Ogólnopolską Pielgrzymkę Osób Niewidomych i Słabowidzących, która odbędzie się 9 września 2023 roku. Pielgrzymować będziemy do Świątyni Opatrzności Bożej w Warszawie.
Początek uroczystości o 9:30. Rejestracja grup przy Centrum Opatrzności Bożej. Zgłoszenia grup przyjmujemy mailowo: duszpasterstwo.niewidomych@op.pl do 25 czerwca br.
Krajowe Duszpasterstwo Niewidomych
Już co raz mniej czasu do końca rekrutacji do szkoły letniej projektu „Kurs na samodzielność 2023”.
Projekt przeznaczony jest dla pełnoletnich mieszkańców całej Polski.
Szczególnie zapraszamy osoby, które straciły wzrok niedawno, przez co trudno jest im odnaleźć się w nowej rzeczywistości.
Co ważne, w tym roku przyjmowane są również osoby z umiarkowanym stopniem niepełnosprawności.
Szkoła letnia oferuje zajęcia na poziomie podstawowym. Podczas czterotygodniowego szkolenia nauczymy Was radzić sobie na co dzień, przemieszczać się przy pomocy białej laski, korzystać z udźwiękowionego telefonu i komputera, a także wielu innych niezbędnych czynności.
Nie wahajcie się i już teraz zróbcie swój pierwszy krok ku samodzielności. Następny taki projekt najwcześniej za rok!
Zgłoszenia przyjmujemy do 30 czerwca.
Ankiety zgłoszeniowe oraz regulamin dostępne pod poniższym linkiem https://fundacjavismaior.pl/?p=3263
W razie pytań prosimy o kontakt pod numerem telefonu 512 589 011.
Fundacja Vis Maior Pies Przewodnik
Projekt dofinansowany jest ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych