Sześciopunkt

Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących

ISSN 2449–6154

Nr 6/99/2024
Czerwiec

Wydawca: Fundacja „Świat według Ludwika Braille’a”

Adres:
ul. Powstania Styczniowego 95D/2
20–706 Lublin
Tel.: 697–121–728

Strona internetowa:
http://swiatbrajla.org.pl
Adres e‑mail:
biuro@swiatbrajla.org.pl

Redaktor naczelny:
Teresa Dederko
Tel.: 608–096–099
Adres e‑mail:
redakcja@swiatbrajla.org.pl

Kolegium redakcyjne:
Przewodniczący: Beata Krać
Członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski

Na łamach „Sześciopunktu” są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy.

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych.

Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji.

Materiałów niezamówionych nie zwracamy.

Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.
Logo PFRON

&&

SPIS TREŚCI

Od redakcji

Czerwiec - Marian Gawalewicz

Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko

IRobot Roomba i Braava - jak roboty sprzątające ułatwiają codzienne życie - Piotr Ziębakowski

Prawo na co dzień

Jakie świadczenia dla osób z niepełnosprawnościami? - Radosław Nowicki

Zdrowie bardzo ważna rzecz

Niewidomy w szpitalu psychiatrycznym - Pacjent

Kuchnia po naszemu

Lekkie potrawy na upały i brak czasu - N.G.

Z poradnika psychologa

Meteopatia, czym jest i jak sobie z nią radzić - Małgorzata Gruszka

Z polszczyzną „za pan brat”

Uwaga na podobieństwa! - Tomasz Matczak

Rehabilitacja kulturalnie

Za wielki na Polskę, za mały na świat - Ireneusz Kaczmarczyk

Abruzja nieznana - Anna Dąbrowska

Podziemny skarbiec historii - rynek krakowski, jakiego nie znamy - Emilia Ciesielska

Niewidomy budowniczy, który wyprzedził swoją epokę - Paweł Wrzesień

Galeria literacka z Homerem w tle

Ciemność przezwyciężona (fragment) - Opracował Józef Szczurek

Nasze sprawy

Dziewczyna z zainteresowaniami - Liliana Laske-Mikuśkiewicz

Siadaj, to nie będzie problemu - Teresa Dederko

Kręte drogi rehabilitacji (cz. 2) - Dariusz Wojciechowski

Stereotypy i schematyczne oceny - Stanisław Kotowski

Ogłoszenia

&&

Od redakcji

Drodzy Czytelnicy!

Pierwsze numery odrodzonego „Sześciopunktu” nieco się opóźniły, ale numer czerwcowy jest już punktualny i przynosi bogactwo tematów.

W naszych poradnikach znajdą Państwo informacje - jak roboty sprzątające ułatwiają życie, z jakich świadczeń mogą korzystać osoby niepełnosprawne, albo czym jest meteopatia, skąd się bierze i jak sobie z nią radzić. Można też poeksperymentować w kuchni i dowiedzieć się, jak unikać błędów językowych.

W dziale „Rehabilitacja kulturalnie” zamieściliśmy 2 artykuły o podróżach: pierwszej po mało znanym podziemnym muzeum w Krakowie i drugiej, nieco dalszej, po włoskiej Abruzji. Polecamy również tekst biograficzny opowiadający fascynującą historię niewidomego Brytyjczyka.

W „Galerii literackiej” kontynuujemy prezentację książki „Ciemność przezwyciężona”, ukazującej z jakimi ogromnymi trudnościami musieli mierzyć się niewidomi starszego pokolenia. Po jej przeczytaniu docenia się w jak przyjaznej rzeczywistości teraz funkcjonujemy.

W rubryce „Nasze sprawy” zawsze poruszamy różne tematy i problemy związane z życiem niewidomych.

Zapraszamy do kontaktu z redakcją miesięcznika „Sześciopunkt” lub z biurem Fundacji „Świat według Ludwika Braillea”.

Życzymy ciekawej lektury

Zespół redakcyjny

⤌ powrót do spisu treści

&&

Czerwiec
Marian Gawalewicz

Przez gęstwinę, przez dąbrowę
Płyną światła szmaragdowe.
Świętojańskich muszek krocie
Gradem spada na paprocie.
Przez gęstwinę, przez dąbrowę
Księżyc wtyka srebrną głowę.
W ciemnych gąszczach cisza głucha,
Ziemia słucha i bór słucha...
Za chwileczkę, za króciuchną,
Już północy gwiazdy dźwiękną,
Spod paproci światła buchną,
Duchy skarbów w głębiach jękną,
I kwiat szczęścia cudny błyśnie
Czarodziejską swą koroną,
Pośród liści drżąc, zawiśnie
I na ziemi spadnie łono...
Letniej nocy sen uroczy,
Z starych podań serce czyta
Wypatrzyłem tęskne oczy
A ta paproć... nie rozkwita.

⤌ powrót do spisu treści

&&

Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko

IRobot Roomba i Braava - jak roboty sprzątające ułatwiają codzienne życie
Piotr Ziębakowski

Od lat roboty sprzątające są coraz bardziej popularne w domach na całym świecie. Jedną z najbardziej znanych i cenionych marek w tej dziedzinie jest firma iRobot - producent robotów sprzątających Roomba i Braava. Dzięki swojej innowacyjnej technologii i skuteczności w zbieraniu kurzu i brudu Roomba stał się niezastąpionym sprzymierzeńcem w codziennych obowiązkach domowych. Jak działa ten nowoczesny sprzęt sprzątający i dlaczego warto go mieć w swoim domu? Postaram się odpowiedzieć na to pytanie.

Chciałbym przedstawić dwa modele robotów do sprzątania domu - iRobot Roomba J7+ oraz Braava Jet M6. Posiadam i użytkuję te dwa urządzenia w swoim domu i jestem z nich bardzo zadowolony. Warto dodać, że jestem osobą całkowicie niewidomą, ale bez problemu obsługuję obydwa roboty.

Zacznę od robota odkurzającego Roomba J7+, ponieważ o nim można powiedzieć najwięcej. Model, o którym wspomniałem na początku, można uruchomić za pomocą aplikacji, jak również poprzez asystenta Alexa lub Siri. Można to również zrobić standardowo przy pomocy jednego klawisza na urządzeniu, który jest łatwo wyczuwalny pod palcem. Teraz opiszę podstawowe czynności, które, moim zdaniem, należy wykonać przynajmniej raz w tygodniu. Są one bardzo proste - konstrukcja gumowych szczotek nie pozwala na ich nieprawidłowe zamontowanie. Wystarczy przeczyścić dwie szczotki oraz szczotkę wymiatającą i opróżnić pojemnik z nagromadzonym brudem. Mój robot odkurzający posiada bazę dokującą Clean Base, która automatycznie opróżnia pojemnik na brud z robota do zamontowanego w niej worka. Gdy worek jest pełny, otrzymuję komunikat w aplikacji o konieczności wymiany - jako posiadacz dwóch kotów i psa wymieniam go raz na miesiąc. Istnieje możliwość zakupu robota sprzątającego bez stacji Clean Base, tylko z bazą dokującą, co znacznie zmniejszy koszt zakupu, jednak wtedy konieczne jest ręczne opróżnianie pojemnika po każdym sprzątaniu. Robot, o którym tutaj mowa, posiada wiele czujników rozmieszczonych na całej obudowie (przeszkód, uskoku podłoża, antykolizyjny, krawędzi) oraz kamerę z diodą podświetlającą - dzięki temu robot może poruszać się również w ciemności. Dzięki tym wszystkim technologiom robot jest w stanie sprawnie omijać przeszkody, unikać upadku ze schodów oraz rozpoznawać lokalne zabrudzenia, co pozwala mu intensywniej posprzątać w tych miejscach. Dodatkowo wbudowana kamerka pozwala mu rozpoznawać przeszkody, jak np. zabawki, miski, kable czy nawet skarpetki i bezpiecznie omijać je, aby nie uszkodzić swoich szczotek. W chwili napotkania nowej przeszkody, Roomba automatycznie zatrzymuje się, wykonuje zdjęcie i przesyła je na telefon, pytając, czy jest ona stała, czy tylko tymczasowa - można więc ustalić, że dane miejsce ma zawsze omijać i nie pytać ponownie. Choć funkcja ta może być nieprzydatna w przypadku dysfunkcji wzroku, to jednak wydaje się być interesującym dodatkiem. Ponadto Roomba jest udźwiękowiona, a wszystkie komunikaty podawane są w języku polskim, co ułatwia korzystanie z urządzenia. W przypadku wystąpienia problemu czy zatrzymania się na przeszkodzie, robot informuje nas głosowo o zaistniałej sytuacji, a dzięki aplikacji łatwo możemy go zlokalizować w domu, gdyż wydaje on głośny dźwięk. Dlatego korzystanie z robota sprzątającego jest wygodne i bezproblemowe.

Teraz przyszedł czas na opisanie aplikacji, która została stworzona z myślą o użytkownikach korzystających z czytników ekranu. Czasem po aktualizacji mogą pojawić się problemy z głębszymi ustawieniami robota sprzątającego. Producent jednak szybko reaguje i stara się rozwiązać wszelkie trudności, dzięki czemu codzienne korzystanie z aplikacji nie sprawia większych problemów.

Aplikacja obsługuje jednocześnie roboty odkurzające i mopujące, co daje użytkownikom możliwość wyboru preferowanej metody sprzątania. W pierwszych przejazdach robot powinien sprzątać całe mieszkanie, aby mógł sporządzić wirtualną jego mapę. Kiedy mapa jest gotowa, użytkownik może nadać nazwy poszczególnym pomieszczeniom, jak również utworzyć w nich strefy sprzątania (np. wokół stołu w salonie) bądź strefy bez sprzątania, które robot będzie omijał. Można dzięki temu wysłać robota, aby sprzątnął tylko wybrane pomieszczenie lub wyznaczony obszar, również jest opcja dodania kilku pomieszczeń do ulubionych w celu szybszej obsługi (ja mam np. salon i przedpokój jako jeden z ulubionych, łazienkę i sypialnię w drugiej grupie).

Chciałbym tutaj dodać, że w mojej opinii, mimo prostej konstrukcji, pierwsze zapoznanie się z budową robota, konfiguracja go z siecią Wi-Fi oraz mapowanie pomieszczeń, które wykonuje się automatycznie, gdy robot rozpozna nasz dom, powinny być przeprowadzone przy udziale osoby widzącej. Dzięki temu będzie łatwiej zrozumieć sposób działania urządzenia i uniknąć ewentualnych problemów. Poza tym, będziemy mogli w pełni wykorzystać umiejętności robota i aplikacji. Aplikacja daje możliwość ustawienia preferencji sprzątania (pojedynczy lub podwójny przejazd bądź sprzątanie automatycznie dopasowane do rozmiaru sprzątanego pomieszczenia), działanie w przypadku zapełnienia pojemnika na brud (kontynuuj mimo zapełnienia, przerwij sprzątanie), wykrywanie przeszkód (automatyczne lub wyłączone). Można również ustawić harmonogram sprzątania (np. dni tygodnia i godziny), z opcji ulubionych lub też pojedynczo zaznaczyć pomieszczenia do sprzątania. Robot następnie rozpocznie sprzątanie w takiej samej kolejności, w jakiej oznaczono pomieszczenia. Ponadto do dyspozycji jest również podręcznik użytkownika, centrum pomocy oraz funkcja monitorowania zużycia części eksploatacyjnych (np. szczotki czy filtr hepa).

Chciałbym dodać, że jeżeli jest się posiadaczem zarówno robota odkurzającego jak i mopującego, będą one działać w porozumieniu ze sobą. Oznacza to, że po zakończeniu odkurzania robot mopujący automatycznie przejdzie do mopowania zaznaczonych pomieszczeń.

Funkcjonalność aplikacji w przypadku robota Braava Jet jest bardzo podobna - ten robot również dokonuje mapowania mieszkania, obsługuje podział na pomieszczenia, harmonogram czy ulubione. W ustawieniach natomiast można wybrać jeden z trzech poziomów dokładności sprzątania oraz jeden z trzech poziomów mocy dozowania wody z płynem czyszczącym.

Wracając do Roomby - dzięki aplikacji sprzątanie stanie się prostsze i bardziej efektywne, zapewniając czystość i porządek w domu. Jeśli zostanie uruchomiona funkcja dokładnego sprzątania, robot sprząta na wzór szachownicy. Najpierw porusza się z lewej do prawej strony pomieszczenia, a następnie przemieszcza się od przodu do tyłu. Na koniec objeżdża całe pomieszczenie po krawędzi, dzięki szczotce wymiatającej zbiera nagromadzony brud z narożników. Po zakończonym sprzątaniu wraca do bazy, informując o wykonanej pracy komunikatem w aplikacji. W razie napotkania przeszkód lub nieposprzątanych obszarów również wyśle informację. W przypadku ustawienia codziennego sprzątania robot Roomba czyści powierzchnię, jeden raz poruszając się z lewej do prawej strony. Podobnie postępuje robot myjący. Jest to skuteczny sposób utrzymania pomieszczenia w czystości i porządku bez konieczności angażowania dodatkowej siły roboczej.

Kolejną fantastyczną funkcją, którą oferuje robot sprzątający, jest możliwość automatycznego rozpoczęcia sprzątania po opuszczeniu przez nas domu. Dzięki aplikacji, która korzysta z funkcji GPS telefonu, robot jest w stanie wykryć, kiedy wychodzę z domu i rozpocząć proces sprzątania. W przypadku naszego powrotu, robot zatrzyma się, jeśli jeszcze nie skończył sprzątania. Dzięki temu, jeśli komuś przeszkadza dźwięk pracy robota, po powrocie do domu nie będzie musiał go wyłączać i odsyłać do stacji dokującej.

Roomba, jako robot odkurzający, wydaje się być bardzo inteligentnym urządzeniem, które sprawnie porusza się po pomieszczeniach. Nawet jeśli zostanie przeniesione do innej lokalizacji, na przykład do sypialni, szybko odnajduje swoją drogę i kontynuuje sprzątanie. Korzystając z aplikacji, można śledzić postępy pracy robota oraz sprawdzać, ile czasu pozostało do zakończenia sprzątania. Jest też możliwość wstrzymania lub przerwania sprzątania w dowolnym momencie.

W sytuacji, gdy bateria robota jest bliska wyczerpania, samodzielnie uda się on do stacji ładowania, gdzie doładuje swoją baterię i będzie kontynuował sprzątanie reszty obszaru mieszkania.

Teraz kilka słów odnośnie robota myjącego Braava Jet M6. Mopuje on za pomocą zamocowanej dedykowanej ścierki, a sprzątaną powierzchnię zwilża wodą z dodanym detergentem za pomocą spryskiwacza, którym opryskuje obszar znajdujący się bezpośrednio przed nim. Obsługa polega na wyjęciu pojemnika na wodę, uzupełnieniu czystą wodą i dolaniu odpowiedniego preparatu myjącego, przeznaczonego dla robotów automatycznych. Następnie konieczne jest zamocowanie mopa do prowadnicy. Po zakończonym mopowaniu należy wylać pozostałą w pojemniku wodę i wypłukać mopa pod bieżącą wodą (ewentualnie można również korzystać z jednorazowych ściereczek mopujących i wyrzucać je po każdym użyciu). Warto też wspomnieć, że Braava Jet ma również funkcję mopowania na sucho (wycieranie kurzu). W tym celu w zestawie jest osobna ściereczka. Nie testowałem jednak tej opcji, ponieważ z racji posiadania Roomby nie była mi nigdy potrzebna.

Czasem oba roboty wymagają przeczyszczenia styków ładowania, gdy osadzi się na nich jakiś brud, który robot przywiózł pod swoją powierzchnią, ale poza tym można cieszyć się praktycznie bezawaryjną pracą obu urządzeń. Chciałbym dodać, że obsługa serwisu producenta jest godna polecenia. Kilkukrotnie po telefonie do serwisu otrzymywałem natychmiast informację o sposobie rozwiązania mojego problemu.

Podsumowując, w tej chwili nie wyobrażam sobie już życia bez robotów sprzątających. Jest to duże udogodnienie i oszczędność czasu. A dostępność obsługi w aplikacji za pomocą czytnika ekranu powoduje, że roboty sprzątające stały się kolejnym sprzymierzeńcem w mojej samodzielności.

⤌ powrót do spisu treści

&&

Prawo na co dzień

Jakie świadczenia dla osób z niepełnosprawnościami?
Radosław Nowicki

W ostatnich latach pojawiło się kilka nowych świadczeń dla osób z niepełnosprawnościami. Niektórzy mają problem z ich odróżnieniem. Warto więc o każdym z nich napisać kilka słów. W niniejszym zestawieniu znalazło się kilka różnych rodzajów rent oraz dodatków, które pobierają lub o które starać mogą się osoby z niepełnosprawnościami.

Renta z tytułu częściowej lub całkowitej niezdolności do pracy to świadczenie, o które mogą się starać osoby, które utraciły możliwość wykonywania pracy zarobkowej z powodu pogorszenia stanu zdrowia. Muszą one jednak spełnić kilka warunków. Pierwszym z nich jest uznanie przez lekarza orzecznika ZUS lub komisję lekarską ZUS przynajmniej za osobę częściowo niezdolną do pracy i posiadanie wymaganych (stosownie do wieku, w którym powstała niezdolność do pracy) okresów składkowych i nieskładkowych. Dodatkowo niezdolność do pracy musi powstać w okresach składkowych (zatrudnienia, ubezpieczenia), nieskładkowych (w okresie pobierania zasiłku chorobowego, opiekuńczego) albo w ciągu 18 miesięcy od ustania tych okresów. Obecnie najniższa renta z tytułu całkowitej niezdolności do pracy wynosi 1780,96 złotych brutto, zaś renta z tytułu częściowej niezdolności do pracy wypłacana jest w kwocie 1335,72 złotych brutto.

Renta rodzinna to świadczenie przysługujące członkom rodziny osoby zmarłej (między innymi osobie z niepełnosprawnością bez względu na jej wiek, jeśli stała się całkowicie niezdolna do pracy przed ukończeniem 16 lat lub w przypadku kontynuowania nauki w szkole przed ukończeniem 25 lat), która w chwili śmierci miała ustalone prawo do emerytury, emerytury pomostowej, renty z tytułu niezdolności do pracy, pobierała świadczenie przedemerytalne, zasiłek przedemerytalny lub nauczycielskie świadczenie kompensacyjne. Renta rodzinna wynosi 85% świadczenia zmarłego, jeśli do renty uprawniona jest jedna osoba oraz 90% i 95% jeśli uprawnione do niego są dwie lub trzy osoby (równy podział renty rodzinnej). Od marca 2024 najniższa renta rodzinna wynosi 1780,96 złotych brutto.

Renta socjalna to świadczenie dla osób, które nie nabyły uprawnień do renty z tytułu niezdolności do pracy. Warunkiem jej przyznania jest pełnoletność osoby wnioskującej oraz całkowita niezdolność do pracy, która powstała na skutek niepełnosprawności w okresie od dzieciństwa do ukończenia nauki, czyli przed 18. rokiem życia, w trakcie nauki w szkole lub szkole wyższej przed ukończeniem 25 roku życia, w trakcie studiów doktoranckich lub aspirantury naukowej. Renta ta wypłacana jest przez ZUS, a od marca 2024 roku wynosi 1780,96 złotych brutto. W przypadku zbiegu uprawnień do renty socjalnej i rodzinnej kwota tej pierwszej ulega takiemu obniżeniu, aby łączna kwota obu świadczeń nie przekraczała 200% kwoty najniższej renty z tytułu całkowitej niezdolności do pracy, choć nie może być niższa niż 100% kwoty najniższej renty z tytułu niezdolności do pracy. Renta socjalna nie przysługuje, jeśli kwota renty rodzinnej przekracza 200% kwoty najniższej renty z tytułu całkowitej niezdolności do pracy.

Jeśli osoba uprawniona do renty z tytułu niezdolności do pracy, rodzinnej lub socjalnej osiąga przychód z tytułu zatrudnienia lub innej działalności podlegającej obowiązkowi ubezpieczenia społecznego, ZUS zawiesi prawo do renty, jeśli jej przychód w miesiącu przekroczy 130% przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia (od czerwca 2024 roku kwota ta wynosi 10 591,59 złotych), a jeśli będzie w przedziale 70-130%, to świadczenie zostanie zmniejszone maksymalnie od marca 2024 roku o kwotę 890,63 złotych (renty z tytułu całkowitej niezdolności do pracy), o 668,01 złotych (renty z tytułu częściowej niezdolności do pracy) oraz o 757,08 złotych (renty rodzinne).

Obecnie dużo dzieje się wokół świadczenia wspierającego. Mogą o nie starać się osoby, które ukończyły osiemnaście lat, mieszkają w Polsce, są obywatelami polskimi, Unii Europejskiej lub Europejskiego Stowarzyszenia Wolnego Handlu, posiadają orzeczenie o niepełnosprawności i złożą wniosek o wydanie decyzji ustalającej poziom potrzeby wsparcia do Wojewódzkiego Zespołu do spraw Orzekania o Niepełnosprawności. Na decyzji będzie odpowiednia liczba punktów, a osoba z niepełnosprawnością będzie mogła liczyć na:

1. 40% renty socjalnej przy uzyskaniu 70-74 punktów w decyzji o poziomie potrzeby wsparcia

2. 60% renty socjalnej przy uzyskaniu 75 - 79 punktów

3. 80% renty socjalnej przy uzyskaniu 80 - 84 punktów

4. 120% renty socjalnej przy uzyskaniu 85 - 89 punktów

5. 180% renty socjalnej przy uzyskaniu 90-94 punktów

6. 220% renty socjalnej przy uzyskaniu 95-100 punktów

Świadczenie uzupełniające dla osób niezdolnych do samodzielnej egzystencji, zwane też 500+ dla niepełnosprawnych, przysługuje osobom, które ukończyły 18 lat, mieszkają na terytorium Polski i których niezdolność do samodzielnej egzystencji została stwierdzona orzeczeniem o całkowitej niezdolności do pracy i samodzielnej egzystencji lub niezdolności do samodzielnej egzystencji. Dodatkowo muszą one nie posiadać prawa do świadczeń pieniężnych finansowanych ze środków publicznych lub suma tych świadczeń od marca 2024 roku nie może być wyższa niż 2419,33 złotych (choć nie wlicza się do nich np. renta rodzinna i zasiłek pielęgnacyjny). Oznacza to, że przy uzyskaniu świadczeń na poziomie wyższym niż 1919,33 złotych świadczenie „500+” będzie odpowiednio zmniejszone na zasadzie złotówka za złotówkę.

Dodatek pielęgnacyjny to świadczenie, o które mogą ubiegać się osoby posiadające emeryturę lub rentę, które przez lekarza orzecznika ZUS zostały uznane za całkowicie niezdolne do pracy i samodzielnej egzystencji. Dodatkowo z urzędu jest on przyznawany osobom, które ukończyły 75 lat. Jest wypłacany przez ZUS razem z emeryturą lub rentą, a jego wysokość od marca 2024 roku wynosi 330,07 złotych.

Zasiłek pielęgnacyjny to świadczenie przysługujące niepełnosprawnemu dziecku do 16. roku życia, osobie powyżej 16. roku życia ze znacznym stopniem niepełnosprawności, osobie niepełnosprawnej powyżej 16. roku życia z umiarkowanym stopniem niepełnosprawności, jeśli powstała ona przed 21. rokiem życia oraz osobie, która ukończyła 75 lat. Często jest mylony z dodatkiem pielęgnacyjnym, a tymczasem są to zupełnie dwa różne świadczenia, których nie można otrzymywać równocześnie. O zasiłek pielęgnacyjny wnioskuje się w urzędzie gminy lub miasta, właściwym ze względu na miejsce zamieszkania, a także w Ośrodku Pomocy Społecznej lub innej jednostce organizacyjnej gminy, której przekazano realizację świadczeń rodzinnych. Obecnie wysokość tego świadczenia wynosi 215,84 złotych i od 6 lat nie była podnoszona.

Dodatek dla sieroty zupełnej - przysługuje osobie, która pobiera rentę rodzinną, a jej rodzice nie żyją. Może go otrzymać również osoba pobierająca rentę rodzinną po zmarłej matce, jeśli jej ojciec jest nieznany. Aby otrzymać to wsparcie, należy złożyć wniosek do ZUS-u wraz z dokumentami potwierdzającymi datę śmierci rodziców lub śmierci samej matki i własny akt urodzenia, z którego wynika brak danych ojca. Dodatek ten od marca 2024 jest wypłacany w kwocie 620,36 złotych.

To tylko najważniejsze świadczenia, o które mogą starać się osoby z niepełnosprawnościami, choć zanosi się na to, że być może od 2025 roku dojdzie do nich kolejne, bowiem toczą się prace nad dodatkiem do renty socjalnej, który miałby wynieść około 2519,04 złotych i stanowić wyrównanie do najniższego wynagrodzenia za pracę. Do jego uchwalenia jednak jeszcze daleka droga, bowiem odpowiednia ustawa najpierw musi przejść przez obie izby parlamentu, a potem jeszcze zostać podpisana przez prezydenta.

⤌ powrót do spisu treści

&&

Zdrowie bardzo ważna rzecz

Niewidomy w szpitalu psychiatrycznym
Pacjent

Szpital psychiatryczny kojarzy się z horrorystycznym miejscem z zimnymi prysznicami, pasami, głodówkami czy biciem za odmienne zachowanie się, co dziś nie jest zgodne z prawdą. Dawniej owszem, pacjentów pacyfikowano na wiele sposobów, przywiązywano do łóżek lnianymi pasami nawet na kilka dni, co odbierało im godność. Dziś zabezpieczanie za pomocą pasów, ale rzemiennych, należy do rzadkości i stosuje się wobec wyjątkowo agresywnych osób. Innymi zabiegami były elektrowstrząsy, które nie sprawdziły się.

Dziś szpital psychiatryczny bardziej przypomina sanatorium z tą różnicą, że chorzy są stale pod zamknięciem. Ma to tę zaletę, że nikt obcy się nie wkradnie, a agresywnych odwiedzających usuwa ochrona. Do psychiatryków trafiają czasem i niewidomi pacjenci, co dla nich jest dodatkowym obciążeniem. Wszystko zależy od personelu, innych pacjentów i samego niewidomego. Najtrudniejszy jest pierwszy raz, bo czasem się zdarza, że epizody chorobowe powracają i należy wybrać się na kolejny turnus. Niewidomy pacjent jest różnie nastawiony, może być przerażony nieznaną sytuacją, co jest zrozumiałe i należy mu się wsparcie, lecz może także rościć sobie dodatkowe prawa i przywileje, co doświadczony personel natychmiast wychwyci i nie da sobie wmówić, że brak wzroku nie pozwala na posmarowanie chleba czy pokrojenie mięsa lub przejście do stołówki znajdującej się w pobliżu sali. Obowiązkiem pielęgniarki jest oprowadzenie niewidomego pacjenta po oddziale, zapoznanie go z regulaminem szpitala. W każdym szpitalu regulamin jest nieco inny. W niektórych miejscach odwiedziny odbywają się dłużej, w innych nieco krócej. Pacjent po przybyciu jest ważony, mierzony, odbywają się oględziny jego ciała, jeśli w domu posiada dokumentację dotyczącą stanu zdrowia - powinien mieć ją przy sobie i zdać do dyżurki pielęgniarskiej. Konieczna jest pisemna zgoda na leczenie. Pacjenta, który odmówi podpisania zgody na leczenie, kieruje sąd. Przeszukiwany jest bagaż podręczny w celu wykrycia środków odurzających, alkoholu oraz leków, które muszą być przechowywane w gabinecie zabiegowym. Przyjmowany pacjent powinien zdać wszelkie paski, sznurówki, kable, np. ładowarki czy w przypadku mężczyzn maszynki elektryczne. Ładowarki podpisane nazwiskami pacjentów przechowuje się w depozycie w dyżurce, są wydawane, ale przed nocnym dyżurem chorzy muszą je oddać pielęgniarkom. Niedozwolone jest trzymanie ostrych przedmiotów, druty do robótek ręcznych czy szydełka wydawane są na czas warsztatów zajęciowych odbywających się w świetlicy. Pacjent w złym stanie zdrowia przebywa przez określony czas w monitorowanej sali obserwacyjnej i leży w łóżku; w miarę zdrowienia przechodzi do sali zwykłej, gdzie musi w ciągu dnia się ubrać w dzienną odzież, czego pilnują opiekunki medyczne. Każdego dnia odbywają się wizyty lekarskie, pacjent jest przepytywany o samopoczucie, ma prawo wypowiedzieć się na tematy ogólne dotyczące szpitala, poprosić o rozmowę z psychologiem. Na oddziałach istnieje tzw. „społeczność”, gdzie omawia się wszelkie sprawy związane z pobytem w szpitalu, wybiera się zarząd, którego obowiązkiem jest pilnowanie porządku na oddziale, zapobieganie konfliktom, zgłaszanie pielęgniarce oddziałowej uwag na temat usterek, jedzenia oraz nieprzewidzianych sytuacji. Każdy pacjent ma prawo do skorzystania z indywidualnej lub grupowej terapii psychologicznej, w tym muzykoterapii i relaksu.

Szpital psychiatryczny jest miejscem, gdzie niewidomy pacjent może zaprezentować swoje umiejętności, czynnie dołączyć do zajęć takich jak pieczenie ciast, robienie kanapek na okolicznościowe imprezy i zabawy, uczestniczyć w dekoracjach oddziału, brać udział w grach logicznych, spacerach, wspólnym śpiewaniu. Oddziały psychiatryczne są żeńskie, męskie lub koedukacyjne, każda opcja ma jasną i ciemną stronę. Każdy oddział posiada telewizor, biblioteczkę, gdzie można wypożyczyć książki; w podręcznej kuchence znajduje się lodówka oraz czajnik elektryczny. Chorzy starają się unikać konfliktów, by nie pozbawiono ich możliwości uczestniczenia w zabawie czy wyjścia do domu na przepustkę. Zmorą wielu szpitali psychiatrycznych są trudne warunki lokalowe, mieszczą się one w starych budynkach, wymagających remontu, co niewidomym pacjentom utrudnia przebywanie na leczeniu.

Pobyt w szpitalu psychiatrycznym to czas na przemyślenie własnych spraw do poprawy, nowe kontakty nieraz kończące się długoletnimi przyjaźniami, zawsze jednak należy zachować czujność.

⤌ powrót do spisu treści

&&

Kuchnia po naszemu

Lekkie potrawy na upały i brak czasu
N.G.

Dzisiaj proponuję dania na bazie ryżu ugotowanego w lekko osolonej wodzie lub makaronu. Nie podaję ilości, bo każdy ugotuje tyle, ile będzie potrzebować. Ja chętnie kupuję drobne muszelki z Lubelli i różne inne makarony Czanieckie lub Wielickie. Zwłaszcza ten ostatni makaron jest bardzo smaczny. Aby makaron się nie kleił, pod koniec gotowania wlewamy pół literatki oleju. Po chwili odcedzamy i wykładamy na talerze. Na ryż lub makaron nakładamy przygotowaną wcześniej polewę z owoców sezonowych, wykonaną w następujący sposób: przebrane, oczyszczone i umyte maliny, poziomki, pokrojone truskawki, jagody - wszystkie owoce sezonowe, które lubimy - wiśnie i czereśnie bez pestek - wsypujemy do rondelka, dodajemy trochę cukru i soku z cytryny do smaku. Wolno podgrzewamy, dopóki owoce nie będą gorące i puszczą sok, a cukier się rozpuści. Tym sosem polewamy makaron. Dekorujemy listkami mięty i kleksami gęstego jogurtu lub bitej śmietanki. Taka potrawa może być drugim daniem lub lekką, dietetyczną kolacją.

 

Na deser lub podwieczorek podajemy ciasto biszkoptowe z wiśniami, które pozostały po zeszłorocznej nalewce.

Przypominam proporcje na nalewki:

 

Wykonanie nalewki wiśniowej:

umyte, odsączone wiśnie bez szypułek nakrawamy nożem w połowie i wrzucamy do słoja, przesypując cukrem. Kilka razy ugniatamy drewnianym tłuczkiem, aby puściły sok. Na wierzch wlewamy spirytus i wódkę. Mieszamy zawartość i dokładnie zamykamy. Przez kilka dni mieszamy, energicznie potrząsając słojem, aby cukier się rozpuścił i odstawiamy w ciemne miejsce na kilka miesięcy, np. do połowy grudnia. Następnie nalewkę przelewamy do butelek, a wiśnie można zalać jeszcze pół litra czystej wódki i pozostawić na 2 tygodnie. Wyjdzie całkiem dobra wiśniówka. Jeżeli wódki nie dolejemy, wówczas odstawiamy wiśnie do lodówki w szczelnie zamkniętym słoiku. Długo mogą stać i nie psują się. Można je wykorzystać do ciast, kremów, lodów i innych deserów, ale koniecznie trzeba dokładnie wyjąć pestki.

 

Przypominam przepis na ciasto:

 

Wykonanie:

całe jajka, cukier i cukier waniliowy ubijamy mikserem na najwyższych obrotach do gęstości. Zmniejszamy obroty miksera do minimum i wolno, łyżeczka po łyżeczce, wsypujemy mąkę wymieszaną z solą i proszkiem do pieczenia. Wlewamy olej i na końcu wsypujemy wiśnie. Wymieszane ciasto wylewamy na średniej wielkości blachę wyłożoną pergaminem do pieczenia. Pieczemy ok. 50 min. w temperaturze 180 stopni C, góra-dół bez termoobiegu. Po przestygnięciu wykładamy ciasto do góry dnem na deskę i zdejmujemy pergamin. Ciasto można posypać cukrem pudrem. W trakcie pieczenia wiśnie opadają na dół, ale po odwróceniu ciasta będą u góry.

I uwaga na koniec: pod wpływem temperatury alkohol wyparuje!

 

Wracamy do nalewek.

Do pozbawionych szypułek czarnych porzeczek dolewamy jedną szklankę mocnego dżinu, a reszta przepisu pozostaje bez zmian. Natomiast oczyszczonego derenia bierzemy pół kg, kilka dni przetrzymujemy w zamrażalniku, dalej postępujemy tak samo jak z innymi owocami. Im dłużej stoi, tym jest lepszy. Cukru możemy sypać mniej lub więcej, ale nie zmieniamy proporcji wódki i spirytusu.

Różne przepisy na nalewki podaje Maria Disslowa w książce „Jak gotować”, wydanej w brajlu ok. 20 lat temu. To bardzo pożyteczna książka. Zawiera wiele przepisów, które mogą być inspiracją lub ciekawostką dla współczesnych gospodyń.

⤌ powrót do spisu treści

&&

Z poradnika psychologa

Meteopatia, czym jest i jak sobie z nią radzić
Małgorzata Gruszka

Meteopatia, czyli nadwrażliwość na warunki atmosferyczne, do niedawna dotyczyła tylko pewnej grupy ludzi. Zmiany klimatyczne obserwowane w codziennej pogodzie sprawiły, że to co dzieje się za oknem, nie pozostaje bez wpływu na pogodę ducha większości z nas.

Z niniejszego „Poradnika psychologa” dowiedzą się Państwo, czym jest meteopatia, skąd się bierze i jak sobie z nią radzić.

 

Czym jest meteopatia i jak się objawia?

Meteopatia nie jest schorzeniem, ale zespołem specyficznych objawów traktowanych jako nadmierna reakcja organizmu na warunki atmosferyczne, spowodowana zwiększoną zależnością przewodnictwa w układzie nerwowym od owych warunków. Przypadłość tę nazywamy także nadwrażliwością na pogodę.

Meteopatia bywa uciążliwa, bo wywołuje przykre objawy fizyczne i psychiczne. Należą do nich przede wszystkim: bóle głowy, pogorszenie nastroju, zmęczenie, kłopoty z koncentracją, ogólne rozbicie, senność i rozdrażnienie. Nadmierna reakcja na zmiany pogody może nasilać objawy takich schorzeń, jak choroba wrzodowa żołądka i dwunastnicy, migrena, choroba niedokrwienna serca, astma, alergie i choroby reumatyczne.

 

Skąd bierze się meteopatia?

Występowanie meteopatii zależy od warunków klimatycznych wynikających z położenia geograficznego danego kraju. Polska leży w miejscu, gdzie stykają się dwie strefy klimatyczne: atlantycka i kontynentalna, przez co w ciągu roku przechodzi przez nią ponad 100 frontów atmosferycznych wywołujących gwałtowne zmiany pogody. Zmienia się wówczas temperatura, ciśnienie, wiatr i wilgotność powietrza. Szczególne znaczenie mają tu zmiany wartości ciśnienia atmosferycznego. Wzrost lub spadek ciśnienia o 8Hpa w ciągu dnia może wywoływać bóle głowy. Z kolei gwałtowna zmiana siły wiatru często wywołuje rozdrażnienie. Zmiany takie nie pozostają bez wpływu na ludzkie reakcje i zachowanie, co przejawia się np. większą ilością wypadków na drogach czy większą ilością zgłaszanych na policję awantur w rodzinach i bójek. Oprócz gwałtownych zmian temperatury, wiatru i ciśnienia, za złe samopoczucie fizyczne i psychiczne odpowiadają tzw. zgniłe wyże lub niże. Są to długotrwale utrzymujące się wartości ciśnienia atmosferycznego wyższe lub niższe od normy przewidzianej dla danego miejsca.

Z uwagi na powyższe czynniki, meteopatia w Polsce dotyka znacznej części populacji. Z nadwrażliwością na warunki atmosferyczne zmagają się głównie kobiety, dzieci, osoby starsze, a także osoby z niskim ciśnieniem tętniczym.

 

Sprawdź, czy jesteś meteopatą

Odpowiedzenie na poniższe pytania pomoże zorientować się, czy należymy do osób nadwrażliwych na warunki atmosferyczne:

 

Jak radzić sobie z meteopatią?

Ponieważ meteopatia nie jest schorzeniem, nie istnieje konkretne lekarstwo na tę przypadłość. Istnieją natomiast sposoby na lepsze radzenie sobie z nadwrażliwością na warunki atmosferyczne.

 

Dieta meteopaty

Dieta meteopaty powinna być bogata w produkty dostarczające witaminy z grupy B oraz magnez. Obydwa te składniki wpływają korzystnie na funkcjonowanie układu nerwowego. Źródłem witamin z grupy B są banany, ziemniaki, orzechy, kasze, płatki, mięso i ryby. Magnez, który sprzyja wyciszeniu, większej odporności na stres i prawidłowej pracy serca, znajdziemy w produktach pełnoziarnistych, pestkach dyni, bananach, kaszach, orzechach i roślinach strączkowych.

 

Sen meteopaty

Ilość i jakość snu wpływa na funkcjonowanie każdego z nas. Osoby nadwrażliwe na zmienne warunki atmosferyczne powinny szczególnie dbać o to, by kłaść się o regularnych porach i spać co najmniej 7 godzin na dobę.

 

Nastawienie meteopaty

W radzeniu sobie z nadwrażliwością na zmiany pogody bardzo ważne jest nastawienie. Mówiąc o nastawieniu, mam na myśli unikanie sugerowania się warunkami atmosferycznymi w określaniu swojego samopoczucia. Meteopata, który budząc się rano, łapie za telefon i sprawdza, czy danego dnia warunki te są korzystne, czy niekorzystne, w reakcji na informacje o niekorzystnych może poczuć się gorzej, a więc uzależnić swoje samopoczucie od tego, co zobaczy na ekranie. Warunki atmosferyczne warto sprawdzić dopiero wówczas, gdy po przebudzeniu stwierdzimy, że fizycznie lub psychicznie czujemy się gorzej i nie potrafimy tego wytłumaczyć, np. krótkim snem, przeziębieniem, przepracowaniem czy jakąś sytuacją wywołującą stres.

 

Aktywność meteopaty

Na tyle na ile to możliwe, przy nadwrażliwości na zmienne warunki atmosferyczne dobrze jest dopasowywać swoją aktywność do samopoczucia. Odczuwając zmęczenie, warto zastanowić się nad tym, co naprawdę trzeba zrobić, a co można sobie odpuścić. Czując rozdrażnienie, warto przemyśleć plan dnia i nie robić rzeczy, o których wiemy, że drażnią nas nawet wtedy, gdy czujemy się dobrze.

 

Doświadczenie meteopaty

Kolejnym sposobem na lepsze radzenie sobie z nadwrażliwością na kaprysy pogody jest czerpanie z własnego doświadczenia. Doświadczenie meteopaty dostarcza wielu cennych informacji, np. że gorsze samopoczucie mija wraz ze zmianą pogody, a zatem doświadczany właśnie dyskomfort również minie i przetrwamy go tak jak przetrwaliśmy wszystkie poprzednie. Z własnego doświadczenia możemy czerpać informacje o tym, co pomaga nam poczuć się lepiej; czy jest to ulubiona muzyka, książka, spotkania z ludźmi, zajęcie domowe czy aktywność fizyczna.

 

Wpływ meteopatii

Podobnie jak w przypadku radzenia sobie z innymi trudnościami, w radzeniu sobie z nadwrażliwością na warunki atmosferyczne pomaga akceptacja faktu, że na reakcje naszego organizmu na zmiany w pogodzie wpływu nie mamy. Mamy jednak wpływ na to, jak zareagujemy na siebie czującego się gorzej pod wpływem pogody: czy poddamy się i będziemy narzekać, czy znajdziemy sposoby, by dni z gorszym samopoczuciem spędzić i wykorzystać możliwie jak najlepiej.

⤌ powrót do spisu treści

&&

Z polszczyzną „za pan brat”

Uwaga na podobieństwa!
Tomasz Matczak

W jednym z numerów "Sześciopunktu" wyraziłem swoje szczere zdziwienie formą trybu rozkazującego czasownika jeździć. Ciekawe, czy jeszcze ją pamiętacie, drodzy Czytelnicy? Okazuje się, że w polszczyźnie można znaleźć o wiele więcej przykładów form wyrazów, które odbiegają od intuicyjnej analogii. Całkiem niedawno trafiłem na rzeczownik mozaika. Autor "Małego słownika wyrazów kłopotliwych" Mirosław Bańko przestrzega przed odmienianiem tego słowa w analogii do wyrazów podobnie brzmiących np. bajka czy fajka. Dopełniacz liczby mnogiej rzeczownika mozaika brzmi bowiem mozaik, a nie mozajek. Warto też pamiętać, iż w wyrazie mozaika występuje -i- a nie -j-, jak w przypadku bajki lub fajki, choć wymowa mogłaby sugerować inaczej.

Innym przykładem może być awizo. Co prawda używanie tego rzeczownika w liczbie mnogiej nie jest zbyt częste, ale jeśli już ktoś to robi, powinien zapomnieć o analogii do innych wyrazów zakończonych na -o np. zero. Dopełniacz liczby mnogiej rzeczownika awizo brzmi awizów, a nie, jak można byłoby się spodziewać, awiz.

Na koniec, aby nie zanudzać, przytoczę jeszcze czasownik nienawidzić. Występuje on bardzo często w błędnej formie nienawidzieć. Została ona stworzona przez analogię do innych czasowników, np. widzieć, przewidzieć, ale jest uważana za niepoprawną.

Cóż, jak to w polszczyźnie bywa, czasem dobrze jest porównywać ze sobą wyrazy i ich odmianę, a czasem niestety nie.

⤌ powrót do spisu treści

&&

Rehabilitacja kulturalnie

Za wielki na Polskę, za mały na świat
Ireneusz Kaczmarczyk

„Składam się z wyobraźni i nicości. To znaczy, że nawet kiedy zniknie wyobraźnia, coś jeszcze ze mnie zostanie”.

(Sławomir Mrożek „Małe listy”)

Pisarz, rysownik i dramaturg. Zasłynął z twórczości satyrycznej, obyczajowej, filozoficznej i psychologicznej. Jego utwory przekładane były na kilkanaście języków. Z polskich dramaturgów współczesnych to właśnie jego sztuki były najczęściej wystawiane w teatrach w kraju i za granicą.

W „Dialogu” z 1965 roku Jan Kott - polski krytyk i teoretyk teatru pisał: "Witkacy przyszedł za wcześnie, Gombrowicz jest obok, Mrożek pierwszy przyszedł w samą porę. I to na obu zegarach: polskim i zachodnim".

Urodził się 29 czerwca 1930 roku w Borzęcinie. Ojciec Antoni pracował jako urzędnik pocztowy. Matka Zofia z domu Kędzior była córką przedsiębiorcy. Uczęszczał do krakowskiego Liceum Ogólnokształcącego im. Bartłomieja Nowodworskiego, gdzie w 1949 roku zdał egzamin maturalny. Na Akademii Sztuk Pięknych studiował historię sztuki, architekturę na Politechnice Krakowskiej i orientalistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim.

W 1950 r. został laureatem konkursu „Szpilek” za rysunek. W 26. numerze opublikował felieton satyryczny zatytułowany „Ten człowiek”. Reportaż z budowy Nowej Huty pod tytułem „Młode miasto" w tym samym roku zamieścił w „Przekroju”. W tym okresie współpracował również z Krakowskim Teatrem Satyryków, studenckim teatrem satyrycznym „Bim-Bom”, kabaretem „Szpak” i Piwnicą pod Baranami.

Zadebiutował w 1953 roku zbiorami opowiadań: "Opowiadania z Trzmielowej Góry" i "Półpancerze praktyczne". Trzy lata później wydał powieść satyryczną "Maleńkie lato". W 1957 roku opublikował tom opowiadań "Słoń" oraz serię rysunków "Polska w obrazkach". W roku następnym Teatr Dramatyczny w Warszawie wystawił sztukę „Policja” jego autorstwa.

Studia plastyczne, zamiłowanie do rysunku i malarstwa stały się solidnym fundamentem wzajemnych relacji z przyszłą żoną. Poznali się na wycieczce do Związku Radzieckiego. Mrożkowi trudno było przejść obojętnie obok młodej, uroczej absolwentki Akademii Sztuk Pięknych. „Wracałem z Rosji już odmieniony, sam jeszcze o tym nie wiedząc" - pisał wspominając pierwsze spotkanie z Marią Obrembą. Przez kolejne trzy lata ona mieszkała w Katowicach, a on w Krakowie. Bliższy kontakt utrudniały dodatkowo częste wyjazdy pisarza. W tym okresie wyjeżdżał do Wenecji, Paryża i Ameryki. Uczucie, które ich łączyło, było jednak tak silne, że w listopadzie 1959 roku powiedzieli sobie sakramentalne "tak". "Jej wielką siłą była absolutna zdolność do miłości, o której tylko ja jeden wiem" - wspominał.

Początkowo zamieszkali w Warszawie, tu napisał m.in. "Ucieczkę na południe", kolejny tom opowiadań "Deszcz" i sztuki teatralne: "Męczeństwo Piotra Oheya", "Indyk", "Na pełnym morzu", "Kynolog w rozterce", "Czarowna noc", "Śmierć porucznika" i "Tango".

W 1963 roku przenieśli się do Włoch. 6 lat później u Marii zdiagnozowano raka mózgu. Mrożek zawiózł żonę na leczenie do Berlina Zachodniego, gdzie zmarła w szpitalu.

W 1973 roku publikuje dramaty: "Szczęśliwe wydarzenie" i "Rzeźnia", a w roku następnym drukiem ukazują się "Emigranci". Spektakl z powodzeniem wielokrotnie grany był w kraju i za granicą. W 1979 roku trafił do Teatru Milan w stolicy Meksyku.

Asystentką reżysera była Susana Osorio. „… Pamiętam pierwsze spotkanie ze Sławomirem. Kiedy stanął w drzwiach hotelu w Mexico City - wysoki, w płaszczu - nie miałam żadnych wątpliwości. To był piorun sycylijski…”. Z meksykańską aktorką, reżyserką, pisarką i restauratorką ożenił się w 1987 roku. Dwa lata po ślubie zamieszkali na farmie Epifania w Meksyku. Właśnie tam powstały „Małe prozy”, „Miłość na Krymie” i „Rysunki” - cykl grafik pochodzących z różnych okresów jego twórczości.

Po latach Susana tak definiowała receptę na udany związek: „Mieliśmy prosty przepis na szczęście - na swojej ziemi każdy mógł robić to, co chciał. Jeśli drzwi do pokoju któregoś z nas były zamknięte, to oznaczało, że nie należy wchodzić. Kiedy Sławomir pisał i nie przychodził na posiłki, zostawiałam mu je pod drzwiami. (…) Nasza belle époque trwała do końca (…)”.

W Meksyku pisarz przeszedł operację tętniaka mózgu, co zdecydowało o powrocie do kraju. W 2002 roku Mrożek dostał udaru mózgu. W rezultacie został dotknięty afazją, co spowodowało, że utracił zdolność mówienia i pisania. Skuteczną formą terapii okazało się spisywanie wspomnień. W efekcie tej pracy powstała autobiograficzna książka pt. "Baltazar".

Nie poddawał się chorobie, o czym świadczy m.in. przyjazd na premierę autorskiej sztuki do Lublina. „Miłość na Krymie” w reżyserii Krzysztofa Babickiego wystawiono 1 kwietnia 2006 roku w Teatrze im. Juliusza Osterwy. Na widowni Mrożkowi towarzyszyła: żona Susana i mieszkające w Lublinie synowa Stanisława Wyspiańskiego Leokadia Wyspiańska oraz wnuczka autora "Wesela" Dorota Wyspiańska-Zapędowska.

W 2008 roku pisarz zdecydował się na ponowny wyjazd z kraju i zamieszkał w Nicei. W tym czasie korespondował z Erwinem Axerem, Adamem Tarnem i Stanisławem Lemem.

W 2012 roku napisał nową sztukę "Karnawał". Premiera spektaklu, która odbyła się rok później w Teatrze Polskim w Warszawie, zaimplikowała kolejny przyjazd autora do rodzinnego kraju. Był to jego ostatni pobyt w ojczyźnie.

Sławomir Mrożek zmarł 15 sierpnia 2013 w Nicei. Prochy pisarza zostały przetransportowane z Francji. Spoczął w Panteonie Narodowym w Krakowie.

Za wybitne osiągniecia w dziedzinie literatury został uhonorowany: Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski, Narodowym Orderem Legii Honorowej (Francja), Złotym Medalem "Zasłużony Kulturze Gloria Artis", Orderem Ecce Homo, Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski (pośmiertnie), literacką nagrodą imienia Samuela Bogumiła Lindego, doktoratem honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego.

W zbiorach Głównej Biblioteki Pracy i Zabezpieczenia Społecznego odnajdziemy następujące pozycje autora: „Czekoladki dla Prezesa”, „Dziennik powrotu”, „Dzienniki”, „Krótkie, ale całe historie”, „Opowiadania”, „Rzeźnia”, „Sąd ostateczny”, „Tango”, „Wesele w Atomicach”.

⤌ powrót do spisu treści

&&

Abruzja nieznana
Anna Dąbrowska

Abruzja to region administracyjny Włoch, leżący pośrodku Półwyspu Apenińskiego. Niepopularny, niereklamowany, ale bardzo włoski i to tak prawdziwie. Tym, którzy jeszcze nie byli w Italii, kierunku tego nie polecam na pierwszy raz. To raczej podróż dla tych, którzy już widzieli najpopularniejsze włoskie miejsca typu Rzym, Wenecja, Toskania wraz z Florencją, Bari i okolice. To podróż spokojna, podczas której możemy poobserwować życie ludzi, zjeść w lokalnych knajpkach, gdyż turystycznych jest tu niewiele, gdzie znajdziemy perły architektury pozbawione straganów z miejscową tandetą, breloczków, magnesów i przewodników we wszystkich językach świata. To miejsce dla tych, którzy sami lubią odkrywać, jeździć bez planu i cieszyć się chwilą. W słońcu, w ciszy, wśród pagórków, zapomnianych wsi i miasteczek. Bez pośpiechu.

Abruzja zachwyca mnie za każdym razem, kiedy do niej przybywam. Lotnisko w Pescarze, gdzie zawsze rezerwuję auto, jest niewielkie i łatwo się po nim poruszać. Dla tych, którzy wolą komunikację miejską, są dostępne autobusy i taksówki. Taksówkami można dojechać do dworca kolejowego za jedyne 10 euro, a stamtąd wziąć pociąg i dostać się do nadmorskiej miejscowości, którą sobie wymarzymy.

Z Pescary radzę pojechać wzdłuż wybrzeża na północ lub na południe. Oba kierunki są ciekawe i zupełnie różne. Trasa na północ wzdłuż wybrzeża to małe miasteczka z wyraźną częścią przeznaczoną dla zagranicznych turystów, głównie z Niemiec.

Lubią tam wypoczywać także Włosi, ale ci starsi lub rodziny z małymi dziećmi. Plaże w Abruzji są wyjątkowo szerokie i zapewniają bardzo łatwy dostęp wprost z deptaków gęsto zadrzewionych dekoracyjnymi palmami. Przy każdym z wejść na piasku rozłożone są plastikowe lub drewniane podesty aż do morza. Łatwo więc poruszać się rodzicom z małymi dziećmi w spacerówkach, a także osobom z niepełnosprawnością ruchową. Piękne, ciepłe i lazurowe morze jest także atrakcją dla tych, którzy nie potrafią pływać i chcą się w nim jedynie popluskać. Brzeg rozciąga się przez co najmniej kilkaset metrów w głąb morza i woda sięga najwyżej do pasa. Rodzice mogą spokojnie wypoczywać, nie martwiąc się, że ich pociechom coś się stanie w wodzie. Oczywiście, w sezonie nad bezpieczeństwem bacznie czuwa włoski ratownik i gwiżdże głośno, kiedy trzeba.

Na plaży są wygodne leżaki i parasole, często w cenie miejscowego hotelu, w którym nocujemy. Śniadania w większości hoteli nie są typowo włoskie (tylko na słodko). Ze względu na turystów o innych przyzwyczajeniach kulinarnych znajdziemy też szynkę, salami, serki, a czasem nawet jajko. Włosi oczywiście tego nie jedzą. Śniadanie nie jest ważnym posiłkiem i jedynie cappuccino i rogalik lub kawałek kruchego ciasta z marmoladą brzoskwiniową starcza im do południa, kiedy to szykują się na pranzo (obiad) i krótki odpoczynek zaraz po nim. Włosi na plaży rozkładają się już przed godziną 9.00. i schodzą z niej o 11.00. Podczas gdy my, po większym śniadaniu, zbieramy się później i siedzimy tam, gdy właśnie jest najbardziej gorąco, a promienie słoneczne są najbardziej niebezpieczne. Wzdłuż plaży kilka restauracji poleca owoce morza, ciepłe kanapki, frytki, pizzę i napoje. Jest to doskonale wkomponowane w architekturę i nie zajmuje miejsca na szerokim deptaku, na którym wyraźnie zaznaczona jest ścieżka dla rowerów. Wszystko wygląda bardzo schludnie, elegancko i ładnie, a co najważniejsze, wokół nie czuć zapachu potraw przygotowywanych w kuchni czy na rożnie w lokalu.

W każdej większej miejscowości znajdują się supermarkety i ceny w nich są porównywalne z naszymi w kraju. Możemy więc zabrać na plażę owoce i napoje ze sklepu.

Wieczorem w sezonie letnim nadmorskie promenady przeżywają istne oblężenie. Wszyscy w eleganckich strojach i ci po hotelowej kolacji, jak również ci siedzący w nadmorskiej restauracji idą na spacer promenadą. Jest głośniej niż w ciągu dnia. Często nadmorskie kurorty organizują okazjonalne koncerty dla mieszkańców oraz przybyłych turystów. Sklepy i butiki są otwarte do późnych godzin nocnych. To wtedy, gdy jest już chłodniej i jesteśmy zrelaksowani, najedzeni, gdy skosztowaliśmy także włoskiego wina serwowanego zawsze podczas wieczornego posiłku, wybieramy się na zakupy; najczęściej zupełnie niepotrzebne, ale pod wpływem emocji i panującej wieczornej atmosfery, jaką serwują nadmorskie kurorty, kupujemy bez zastanowienia buty, torby, kostiumy kąpielowe czy letnie sukienki. Włosi po kolacji idą na lody i spacerują. Niektórzy udają się na drinka „amaro” (gorzki), który wspomaga trawienie. Ten zwyczaj jest nie tylko w Abruzji, ale prawie na całym Półwyspie. Warto wspomnieć, że wieczorową porą wszyscy są w innych ubraniach niż w ciągu dnia. Ulica więc wygląda elegancko, pachnąco. Mężczyźni z zadbanymi włosami, a w razie ich braku choćby z dobrze przyciętą brodą; panie - w kolorowych, często złotych butach, z ładną i przesadnie świecącą biżuterią - przechadzają się, zerkając jedni na drugich.

Tym, którym po dwóch razach takie wieczorne atrakcje mogą się znudzić, polecam wyprawę na kolację w głąb lądu. Zaledwie 5 km dalej na wzniesieniach znajduje się mniej turystyczna część miasta, często też zabytkowa. Takie jest np. miasteczko Tortoreto. Wzdłuż linii brzegowej rozciągają się restauracje, niewysokie hoteliki i nadmorska promenada z okazałymi palmami, tonąca w kwiatach. Ciut wyżej w głąb lądu, na wzniesieniu widoczne Tortoreto Alto (wysokie). Wykopaliska potwierdziły osadnictwo w tym miejscu już w neolicie. W V wieku miejscowość została zniszczona i dopiero dwa wieki później miasteczko zyskało nowe fundamenty na bazie po czasach rzymskich. Zarys ten nie zmienił się po dzień dzisiejszy - malutkie kamienice ściśle przyklejone do siebie, typowe wąskie uliczki i kilka restauracji z pięknym widokiem na pasmo górskie Gran Sasso, znajdujące się daleko w głębi Półwyspu Apenińskiego. Do tego zapomnianego miasteczka możemy bez problemu dostać się z nadmorskiej miejscowości autobusem, gdyż komunikacja tutaj funkcjonuje bez zastrzeżeń. Warto w ciągu dnia przysiąść w którymś z barków na aromatyczne espresso lub, jak to robią miejscowi, na małe piwko. W barkach zobaczymy na szybkiej pogawędce adwokatów w świetnie skrojonych garniturach, urzędników państwowych razem z robotnikami, murarzami w roboczych uniformach. Rzadko zaś spotkamy w nich włoskie gospodynie domowe. Jak to mawiają włosi - ich kobiety zostają w zamkniętym domu, by przygotować paste (ciasto na makaron), a kluczyk od mieszkania znajduje się w męskiej kieszeni spodni.

Zaledwie kilkanaście kilometrów od wakacyjnego wybrzeża znajduje się jedno z najpiękniejszych miast sztuki, miejscowość Campli z niezwykłą konstrukcją Scala Sana (Święte Schody), która w 1772 roku otrzymała od papieża te same odpusty co słynne Święte Schody w Rzymie. Do wnętrza klasztoru Sant Onofrio prowadzi piękny XVI-wieczny portal z łukami w kształcie rombu. Stąd rozpoczyna się wspinanie na kolanach po schodach składających się z 28 wypolerowanych, bardzo gładkich drewnianych stopni. Schody otaczają freski z motywami Męki Pańskiej. Na szczycie znajduje się kaplica Sancta Sanctorum - serce budynku. W artystycznych relikwiarzach szkoły neapolitańskiej przechowywane są fragmenty Krzyża Chrystusowego i inne relikwie. Po ukończeniu tej ścieżki schodzimy w dół po kolejnych schodach, ozdobionych medalionami przedstawiającymi radosne sceny Zmartwychwstania Chrystusa. Artystyczny i kulturalny charakter oraz atmosfera duchowości, której doświadcza zwiedzający niezależnie od wiary, sprawiają, że Santa Scala w Campli jest miejscem mistycznym i rzadkim o zaskakującym pięknie.

Abruzja to mój ulubiony kierunek już od kilku lat. Polecam go z całego serca!

⤌ powrót do spisu treści

&&

Podziemny skarbiec historii - rynek krakowski, jakiego nie znamy
Emilia Ciesielska

Kraków to piękne polskie miasto o bogatej historii, której pamiątki możemy podziwiać niemal na każdym kroku w postaci cennych zabytków architektury i sztuki. Nie wiem jak Wam, ale mnie osobiście, gdy słyszę słowo „Kraków”, w pierwszej kolejności przychodzi na myśl Wawel - dawna siedziba polskich królów - oraz krakowski rynek i to rynkowi właśnie chciałabym poświęcić nieco uwagi.

Każdy, kto był w Krakowie, ten wie, a kto nie był, ten na pewno słyszał, że na Rynku Głównym znajduje się budynek Sukiennic oraz bazylika Mariacka z zabytkowym piętnastowiecznym ołtarzem Wita Stwosza. Rzeczywiście, spacerując po rynku, można podziwiać te perły zabytkowej architektury oraz zwiedzić kościół, by obejrzeć znajdujące się w jego wnętrzu dzieła sztuki, ale także posłuchać hejnału wygrywanego co godzinę z Mariackiej wieży, zajrzeć do licznych stoisk w Sukiennicach, przejechać się dorożką i w ogóle poczuć niepowtarzalną atmosferę tego miejsca. Mało kto jednak wie, że równie wiele ciekawych rzeczy do zobaczenia kryje się… pod stopami. Sama dotąd nie zdawałam sobie z tego sprawy. Niedawno miałam jednak okazję być w Krakowie, a dzięki informacjom przekazanym przez znajomych poznałam pewne niezwykłe miejsce, którego istnienia trudno się domyślić, jeśli się o nim nie wie.

Rynek Podziemny to jeden z oddziałów Muzeum Krakowa, usytuowany kilka metrów pod płytą Rynku Głównego, a dokładniej pod wschodnią jego częścią, pomiędzy kościołem Mariackim a Sukiennicami. Otwarty został stosunkowo niedawno, bo w 2010 roku. Jego powstanie poprzedziły badania archeologiczne, które rozpoczęto w 2005 roku w związku z wymianą nawierzchni rynku. Przyniosły one wiele nowych odkryć pozwalających poszerzyć wiedzę o przeszłości Krakowa, a także odnaleziono liczne zabytkowe eksponaty, które możemy dziś podziwiać, zwiedzając podziemne muzeum. Zajmuje ono powierzchnię ponad 6000 m2 i gromadzi ponad 700 różnego rodzaju przedmiotów znalezionych w trakcie badań, a oprócz tego wiele cyfrowych rekonstrukcji zabytków, filmy i inne multimedia, które pozwalają lepiej poznać historię miasta oraz poczuć jego dawną atmosferę.

Do muzeum wchodzi się przez Sukiennice od strony kościoła Mariackiego. Wystarczy zejść po kilkudziesięciu schodach lub zjechać windą, by odbyć prawdziwą podróż w czasie.

Poziom rynku krakowskiego znacznie podniósł się na przestrzeni wieków, co sprawia, że zstępując tych kilka metrów niżej, de facto przeniesiemy się dobrych kilkaset lat wstecz. Dowodem na to są zachowane fragmenty murów i bruków, odsłonięte podczas wykopalisk. W czasie zwiedzania natrafimy np. na zachowane fragmenty średniowiecznych traktów (najstarszy z nich pochodzi z XI wieku), ponad którymi będziemy przechodzić po szklanych kładkach. Można też obejrzeć fundamenty Sukiennic, przekroje przez ziemne nawarstwienia, ukazujące jak zmieniał się krakowski rynek oraz zgliszcza tzw. osady otwartej, która istniała tu przed jego wytyczeniem. Wrażenie przeniesienia się w czasie potęgują jeszcze wyświetlane multimedia, ukazujące dawny Kraków - a więc średniowieczny rynek, kramy, rekonstrukcje budynków, warsztatów rzemieślniczych, szlaków handlowych itp. Dodatkowym walorem - istotnym szczególnie dla nas, niewidomych - są dźwięki odtwarzane w tle, które pozwalają jeszcze bardziej oderwać się od rzeczywistości. W miejscu poświęconym rynkowi możemy więc usłyszeć gwar targowiska i kłótnie przekupek; tam, gdzie opisane i ukazane są szlaki handlowe, usłyszymy odgłosy lasu, tętent koni i dźwięki jadącego wozu; w pobliżu rekonstrukcji warsztatu kowalskiego odtwarzane są dźwięki młota uderzającego o kowadło i płonącego ognia. Przygotowano też dodatkowe atrakcje. W pewnym miejscu na naszej drodze pojawia się… woda. Oczywiście, jest to obraz z rzutnika, któremu towarzyszy odtwarzany dźwięk spadającej wody. Nie byłoby w tym może nic szczególnego - ot taki sobie widoczek dla urozmaicenia - w chwili jednak, gdy postawimy stopę w miejscu, gdzie „rzucony” jest obraz wody, usłyszymy jednocześnie chlapnięcie, jakbyśmy rzeczywiście robili krok w wodzie.

Stała ekspozycja muzeum rozciąga się na przestrzeni ok. 3400 m2 i zatytułowana jest „Śladem europejskiej tożsamości Krakowa”. Ukazuje ona nie tylko przeszłość samego miasta, ale także jego znaczenie w średniowiecznej Polsce i Europie - m.in. historię związku z Hanzą. Pośród artefaktów odkrytych w czasie badań archeologicznych, które można tu podziwiać, znajdują się m.in. monety z XIV wieku, przedmioty codziennego użytku (narzędzia, buty, kości do gry itd.), a także ozdoby, ceramika i elementy uzbrojenia. Na szczególną uwagę zasługuje największy spośród odkrytych przedmiotów - bryła handlowego ołowiu (tzw. bochen), ważąca niemal 700 kg, która stanowi unikat na skalę światową. Część wystawy poświęcona jest cmentarzysku z XI wieku, którego odkrycie w dużym stopniu przyczyniło się do pogłębienia wiedzy historycznej. Możemy tu np. obejrzeć czaszkę ze śladami przeprowadzonego zabiegu trepanacji. Wiele spośród eksponatów zostało też przedstawionych w postaci trójwymiarowych modeli, które można obejrzeć na specjalnych dotykowych ekranach. Można na nich także przeczytać obszerne opisy samych eksponatów, jak również ich znaczenie w życiu codziennym czy handlu oraz związanej z nimi historii. Pozwala to ogromnie poszerzyć wiedzę historyczną na temat Krakowa, ale także zwyczajów i norm panujących w średniowiecznej Polsce i związków łączących nas z europejskimi ośrodkami handlowymi i kulturalnymi. Pomogą w tym także wyświetlane filmy i prezentacje multimedialne. Na najmłodszych czeka pokój zabaw z teatrzykiem zatytułowanym „Legenda o dawnym Krakowie”. Ciekawym urozmaiceniem zwiedzania jest możliwość zważenia i zmierzenia się w średniowiecznych jednostkach.

Gorąco zachęcam do odwiedzenia podziemnego oddziału Muzeum Krakowa. Na mnie to miejsce zrobiło naprawdę niesamowite wrażenie. Z czystym sumieniem mogę polecić je wszystkim - nie tylko pasjonatom historii. Myślę, że każdy może tu odkryć coś ciekawego dla siebie - nawet jeśli, jak ja, jest osobą całkowicie niewidomą. Doradzam jednak zwiedzanie w towarzystwie kogoś widzącego, kto będzie mógł odczytać nam wszystkie ciekawe informacje oraz opisać wystawiane przedmioty, gdyż niestety, niczego nie można dotknąć. Na stronie internetowej poświęconej Muzeum Krakowa znalazłam też informację o możliwości skorzystania z audioprzewodników. Niestety, kiedy zwiedzałam z rodziną Rynek Podziemny, nikt nam tego nie zaproponował. Osoby zainteresowane możliwością skorzystania z takiego udogodnienia zachęcam więc do zapytania o nie podczas zakupu biletów.

⤌ powrót do spisu treści

&&

Niewidomy budowniczy, który wyprzedził swoją epokę
Paweł Wrzesień

Współczesne życie osób z niepełnosprawnością nie jest usłane różami, na co dzień zmagają się z utrudnieniami, z których istnienia pełnosprawni nie zdają sobie nawet sprawy. Z pomocą przychodzą rozwiązania nowoczesnej techniki i przepisy prawne, stworzone w celu zasypywania dzielącej obie te grupy przepaści. Wiele się mówi o rehabilitacji, integracji społecznej, włączającej edukacji czy aktywizacji zawodowej. Mimo dostępnych urządzeń, dedykowanych projektów i ułatwień, czasem niepełnosprawni zatrzymują się na przysłowiowej ścianie niemożności, niezrozumienia czy nieprzystosowania otoczenia do ich szczególnych predyspozycji. Czasem przeszkody są realne i obiektywne, ale bywa także, że stanowią wygodny pretekst, aby dalej nie walczyć, nie ryzykować nieudanych prób i zrezygnować z wyzwania, tłumacząc, że nie da się tego zrobić „po niewidomemu” czy na wózku inwalidzkim. Niekiedy wracamy z ulgą do strefy komfortu, czując w głębi duszy ulgę, że skoro 10 potencjalnych pracodawców nas nie chce z powodu niepełnosprawności, to nie warto dalej uderzać głową w mur. A może warto walczyć dalej, nie dając sobie taryfy ulgowej?

Życie Johna Metcalfa, zwanego niewidomym Jackiem, może być świetnym przykładem na to, że chcieć - znaczy móc, a do odważnych świat należy. Urodził się w 1717 roku w niewielkiej brytyjskiej miejscowości Knaresborough, w niezamożnej rodzinie hodowców koni. W wieku 6 lat zachorował na ospę, która na ówczesnym poziomie wiedzy medycznej stanowiła groźną chorobę. W jej wyniku mały John stracił wzrok. Przekreśliło to szansę na edukację szkolną; w XVIII wieku los skazywał niepełnosprawnych najczęściej na egzystencję z łaski rodziny, przytułek lub żebractwo. John rozpoczął jednak naukę gry na skrzypcach i szybko ujawnił się jego talent muzyczny. Rodzice uznali, że muzykujący niewidomy może zarobić na swoje utrzymanie i nie być skazany na litość obcych ludzi w przyszłości. Jako nastolatek Metcalf grał zarobkowo na skrzypcach w lokalnych hotelach i tawernach. Była to jednak tylko część jego aktywności. Trochę pamiętał topografię okolicy z wczesnego dzieciństwa, a reszty nauczył się już niewidząc. Na tyle kompensował sobie utratę wzroku innymi zmysłami, że swobodnie wędrował po okolicy, pływał, jeździł konno, a nawet brał udział w polowaniach. Jego niesamowita samodzielność robiła tak duże wrażenie na przyjezdnych, że często zatrudniali go nawet jako przewodnika, prosząc o oprowadzenie po okolicy i pokazanie wartych odwiedzenia miejsc.

Krew nie woda - po osiągnięciu przez Johna dojrzałości, jego temperament dał o sobie znać w relacjach damsko-męskich. Podczas występu w oberży poznał córkę właścicieli, Dorothy Benson. Dziewczynę zauroczył talent, samodzielność oraz nieprzeciętna aparycja niewidomego muzyka i postanowiła związać się z nim na stałe. Można by pomyśleć, że odtąd żyli razem szczęśliwie, a niepełnosprawność Metcalfa nie stanowiła przeszkody dla prawdziwej miłości, co było ewenementem w czasach, gdy osoby z fizycznymi dysfunkcjami traktowano jako obywateli drugiej kategorii. Niestety, tuż przed ślubem okazało się, że John potajemnie związał się z inną kobietą, która właśnie spodziewa się jego dziecka. Brak wzroku nie był więc także przeszkodą do zdrady, a John udowodnił, że i w dobrym i w złym nie różni się od większości populacji.

Miłosne perypetie i zamieszanie wokół jego osoby przekonały niewidomego Jacka do porzucenia rodzinnego miasteczka i wyruszenia w podróż. Zarabiając po drodze grą na skrzypcach, zawędrował najpierw do Newcastle, a później do samego Londynu. W podróży poznawał nowych ludzi, zdobywał kontakty i doświadczenia, które potem wykorzystał w swoich przedsięwzięciach. Po kilku miesiącach powrócił do domu i dowiedział się, że zdradzona narzeczona związała się z miejscowym szewcem i para jest już po zaślubinach. John użył swojego daru perswazji i przekonał Dorothy, aby zaufała mu ponownie i zerwała zaręczyny. Wraz z nią opuścił miasteczko i potajemnie wzięli ślub. Oburzenie bliskich dziewczyny było ogromne, jednak John nie zmarnował ofiarowanej mu szansy. Ich małżeństwo było potem długie i udane, a para doczekała się aż czterech córek.

Jako odpowiedzialny mąż i ojciec Metcalf czuł się w obowiązku zapewnić rodzinie godne utrzymanie. Udało mu się wstąpić do armii i podjąć aktywną służbę. W 1745 roku jako asystent oficera brał nawet udział w powstaniu jakobickim i choć osobiście nie posługiwał się bronią, to łagodził stres innych żołnierzy swą muzyką, a także nosił sprzęt na zapleczu pola walki. Pewnego razu założył się z pułkownikiem George'em Liddellem, że pieszo szybciej pokona liczącą 333 km trasę z Londynu do Harrogate niż jego przyjaciel powozem. Co ciekawe, zakład wygrał, pokonując cały dystans w 5,5 dnia. Powodem klęski pułkownika był głównie fatalny stan brytyjskich dróg, z winy którego podróż konnym wozem odbywała się z przerwami. Być może właśnie ten zakład podsunął Johnowi pomysł, który legł u podstaw jego dalszej kariery.

Na początku lat 50. po opuszczeniu wojska założył małe przedsiębiorstwo zajmujące się przewozem pasażerów na trasie Knaresborough-York. Wówczas jeszcze dotkliwiej uzmysłowił sobie, jaki problem stanowi zła jakość dróg i traktów. W tym okresie parlament Wielkiej Brytanii ustanowił prawo zakładające przydzielanie koncesji prywatnym inwestorom na budowę nowych dróg i pobieranie od podróżnych opłat za ich użytkowanie. Metcalf dostrzegł szansę dla siebie i zgłosił się po koncesję na budowę szlaku między miejscowościami Minskip i Ferrensby.

Niewidomy przedsiębiorca bez technicznego wykształcenia, podejmujący się budowy dróg, musiał budzić szok i niedowierzanie. Postanowił wykorzystać doświadczenia zdobyte podczas licznych podróży. Założył, że szlak drogowy powinien być utwardzony, wyniesiony ponad powierzchnię gruntu, bardziej wypukły na środku, aby umożliwić deszczom spływanie na boki i posiadać z obu stron odwodnienia zapobiegające powstawaniu błotnych bajor. Wymyślił trzywarstwową konstrukcję z dużymi kamieniami na spodzie, mieszanką materiału pośrodku i żwirem sypanym na wierzch. Opracował także nowatorską metodę budowy dróg wiodących przez torfowiska, do czego wykorzystywał specjalne tratwy. Pionierskie pomysły okazały się strzałem w dziesiątkę i z czasem zatrudniał coraz większą liczbę pracowników, otrzymując od rządu nowe kontrakty. Przez 27 lat kariery budowniczego przyczynił się do powstania ok. 290 km dróg, mostów, przepustów wodnych i murów wspornych. W wieku 75 lat przeszedł na emeryturę i ostatni okres życia spędził spokojnie, w otoczeniu rodziny.

Warto pamiętać o Johnie Metcalfie w naszych codziennych zmaganiach z rzeczywistością. Jego dokonania są wszak doskonałym świadectwem zwycięstwa ducha nad materią. Z pewnością wielu mu współczesnych nie pojmowało, w jaki sposób niewidomy był w stanie dokonać tak wiele, on jednak zdawał się przeskakiwać nad przeszkodami, aby w pełni wykorzystać potencjał wielkiego umysłu. Przy okazji wycieczki do Wielkiej Brytanii można także odwiedzić niewielkie Knaresbourgh i obejrzeć stojący tam do dziś pomnik niewidomego Jacka, oddając szacunek pierwszemu inżynierowi, który do pracy nie potrzebował wzroku.

⤌ powrót do spisu treści

&&

Galeria literacka z Homerem w tle

Ciemność przezwyciężona (fragment)
Opracował Józef Szczurek

Nie jesteśmy osamotnieni

E.W. ur. w 1911 r., zam. w Łodzi, wykształcenie półwyższe

 

Kto z nas nie chciałby przejść przez życie spokojnie, bezkonfliktowo? A jednak ono nam przynosi różne niespodzianki. Czasem radość rozpiera nam serce, wydaje nam się, że nie ma od nas szczęśliwszych; niekiedy popadamy w stan depresji, drażnią nas ludzie, którzy zadowoleni z życia uśmiechają się, a my rozpamiętujemy w sobie wszystko, co nas boli. Życie staje się nam niemiłe, a wskutek przykrych przejść powstają w nas zahamowania i kompleksy. Zdając sobie z tego sprawę, czujemy się mniej wartościowi od innych. Dźwignięcie się ze stanów depresyjnych nie należy do spraw łatwych. Dobrze, jeśli w krytycznym momencie znajdzie się przy nas ktoś życzliwy, kto poda nam swą pomocną dłoń, pomoże wyrwać się z opresji, kto wskaże nam właściwą drogę postępowania i pomoże odzyskać równowagę życiową.

Już od dziecięcych lat pragnęłam być nauczycielką. Kiedy w rok po moim wstąpieniu do seminarium nauczycielskiego umarł mój ojciec, w czasie pogrzebu zebrana rodzina orzekła, że powinnam przerwać zbyt kosztowną naukę. Byłam najstarszą z siedmiorga rodzeństwa, a warunki życia w naszej rodzinie nie należały do łatwych. Gdy matka zapytała mnie o zdanie w tej sprawie, ze łzami w oczach odpowiedziałam: „Ja muszę być nauczycielką”. Wzruszona matka oświadczyła: „Kiedy córka tak bardzo chce się uczyć, ostatnią poduszkę sprzedam i niech się uczy”.

Mimo wszystkich trudności postanowiłam w swym zamiarze wytrwać. Były to lata 1926 -1931. Korepetycjami zarabiałam na utrzymanie w internacie. Lekcje często odrabiałam po zgaszeniu światła w sypialni, przy blasku księżyca lub ulicznej latarni. Pewnego razu wychowawczyni internatu przeczytała listę uczennic zalegających z opłatą i powiedziała: „Kto nie płaci, niech nie je”. Jako osoba ambitna wzięłam to mocno do serca i chociaż siedziałam przy stole, jedzenia nie tknęłam, tłumacząc się brakiem apetytu. Po trzech dniach wychowawczyni własną ręką wkładała mi do ust jakieś pastylki na apetyt i siedziała przy mnie, zmuszając do jedzenia. Mimo usilnych starań nie zdołałam zapłacić wszystkich długów za pobyt w internacie. Prosiłam więc kierowniczkę, aby mi zaufała i trochę poczekała, a dług uiszczę z pierwszej pensji. Jednak zanim otrzymałam pracę, minął rok, a w następnym miałam bezpłatną, roczną praktykę. Wtedy to otrzymałam pocztówkę od swojej byłej wychowawczyni z internatu, zatytułowaną: „Brzydka jesteś Głogowska!” Dalszy tekst brzmiał: „Dlaczego tak długo nie oddajesz długu, miałaś przecież oddać go z pierwszej pensji?”

Było to dla mnie wielkim upokorzeniem.

Otrzymałam pracę w jednoklasówce. Do szkoły wyżej zorganizowanej władze nie chciały mnie przenieść, twierdząc, że dobrze sobie radzę w trudnej pracy w zapadłych wioskach, bo jestem zaradna, energiczna i pracowita.

W czasie okupacji władze niemieckie zwolniły mnie jako żonę pracującego. Mieszkałam wtedy w Puławach, które, jako przyczółek mostowy, nie były obstawione przez wojska okupacyjne i w związku z tym trudno było o żywność. Byłam wtedy w ciąży i na tle braku witamin zaczęłam tracić wzrok. Leczenie było wówczas prawie niemożliwe. Mimo ukazujących się przed oczyma świetlnych iskierek - znaku, że ze wzrokiem jest źle, nie przestałam karmić piersią syna, zdając sobie sprawę, jak ważny dla dziecka jest pokarm matki. Wtedy szybko straciłam możność widzenia, dostrzegałam zaledwie kontury domów i sylwetki ludzi. Byłam bardzo przygnębiona z tego powodu, cierpiałam.

Wtedy to mąż poznał pewną urzędniczkę, którą jako dyrektor szybko awansował, czyniąc swoją osobistą sekretarką. Pewnego dnia mąż sam mi powtórzył niżej podaną rozmowę: - Dyrektorze, co wam jest, czemu jesteście zawsze tacy smutni?

- Bo moja żona traci wzrok.

- Nie martwcie się, to ja ją wam zastąpię.

No i zaczęło się. Co przeżyłam, wiem tylko sama. Wtedy mąż powiedział mi:

- Czym ty mi teraz zaimponujesz? Nie pracujesz zawodowo, nie czytasz, nie szyjesz, nie prowadzisz domu jak należy...

Dla mnie była to rozpacz bez granic, depresja, ból cierpienie.

Leczyłam wówczas wzrok u okulistki, siostry z zakonu Urszulanek, dr Wojno w Malinówku, która podczas trzeciej wizyty orzekła twardo:

- Pani nigdy już widzieć nie będzie. Daję pani skierowanie do Lasek, tam się pani nauczy zawodu.

Dobrze, że wtedy miałam ze sobą czteroletniego syna, który prowadząc mnie za rękę, ostrzegał: - Tu woda, nie wchodź mamusiu.

Nie wiem, co stałoby się tego dnia ze mną, gdyby nie konieczność przywiezienia synka do Łodzi, a potem do ojca do Warszawy. Tak też i zrobiłam. Był to 1 września 1945 r. Wówczas nic jeszcze nie wiedziałam o niewidomych, znałam ich tylko z żebraniny koło kościołów w małych miasteczkach w dni odpustów i na cmentarzach w Dzień Zaduszny. Nikt mi nie umiał wskazać drogi do Lasek. Dopiero siedemnasta z kolei zapytana osoba słyszała o Laskach i wskazała mi odpowiedni kierunek. Kilkanaście kilometrów szłam pieszo, głodna, bo jeść nie mogłam z silnego zdenerwowania. Po drodze zamoczyłam się, wpadając do strumyka zarosłego trawą.

Wieczorem dotarłam do celu. Rozmawiając z panem Marylskim, nie mogłam pojąć co znaczą słowa:

- Pani jest szczęśliwa, bo będzie pani mogła pracować w swoim zawodzie.

- Jak to - powtarzałam zdziwiona - przecież ja jestem niewidoma.

W tym dniu po raz pierwszy zetknęłam się z pismem Braille'a. Kiedy uczennica Jasia Kozarówna czytała mi brajlem, myślałam, że mówi z pamięci. Prosiłam o czytanie na ostatniej stronicy, potem w środku książki, aż w końcu powiedziałam: -Umrę, a tak płynnie czytać się nie nauczę.

Z Lasek wróciłam już z nowym zapasem sił, z nową energią. Tu zagrała ambicja. Postanowiłam za wszelką cenę pokazać mężowi, że się myli, twierdząc, iż straciłam swoją wartość. Z zapałem zabrałam się do nauki pisania i czytania brajlem oraz pisania na maszynie czarnodrukowej. Nie było to łatwe, bo liter już nie widziałam, ale siła woli, zapał, wytrwałość i pracowitość pomogły. Sporadycznie tylko pomagała mi sąsiadka lub ktoś ze znajomych.

Pisać brajlem nauczyłam się bardzo szybko, ale z czytaniem miałam duże trudności. Uczyłam się czytać tylko jednym palcem wskazującym prawej ręki. Lewa ręka nie była mi zupełnie potrzebna. Nikt nie kontrolował mej pracy, nie dawał wskazówek, długie nocne godziny przeznaczałam na czytanie. Pamiętam, jak płakałam z radości, kiedy samodzielnie mogłam już czytać znaną mi dobrze w czarnym druku nowelkę Henryka Sienkiewicza „Janko Muzykant”. Łzy szczęścia mówiły mi, że już zrobiłam pierwszy krok na drodze swej rehabilitacji. Po pierwszej książce przyszły następne. Cieszyłam się też, że będę mogła już korespondować z niewidomymi, samodzielnie pisać oraz czytać otrzymywane listy. Dokonałam tego sama i w wielkim trudzie; wszystkim więc polecam rehabilitacyjne zakłady. Jest to wielka pomoc i ułatwienie. Uczyłam się poruszać przy pomocy białej laski, prać, sprzątać, gotować, posługując się resztkami zanikającego wzroku.

Kiedy zetknęłam się z niewidomymi, z doktorem W. Dolańskim, J. Buczkowskim, S. Kalińską, A. Tobisem, S. Ziębą, C. Wrzesińskim i innymi, jakże zmieniło się moje samopoczucie. Szkoda, że wcześniej to się nie stało. Oszczędziłoby mi to wielu cierpień, zdenerwowania i łez. Zapisałam się do Związku Niewidomych w Łodzi i zaczęłam uczyć niewidomych na kursie uzupełniającym szkołę podstawową. Niejednokrotnie wracałam do domu rozpromieniona radością i mówiłam wówczas do męża: - Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo jestem szczęśliwa, że należę do grupy ludzi niewidomych, tak bardzo wartościowych. Oni imponowali mi swoją zdecydowaną postawą psychiczną, swoją wiedzą, sposobem poruszania się, techniką pisania i czytania brajlem.

Wtedy mąż mruczał: - Biedna - a głośno dodawał - idź jutro do lekarza psychiatry. Ale ja nie musiałam tego czynić. Czułam się najzupełniej normalna, a nawet z każdym dniem bardziej pogodna. Wtedy mąż zapragnął poznać moich nowych przyjaciół. Ułatwiłam mu to. Poszliśmy razem do szkoły dla niewidomych, której kierownikiem był pan Józef Buczkowski. Potem mąż poznał jeszcze innych niewidomych, których potem przyjmował u siebie w gabinecie w Warszawie. Rozmawiał z nimi i przyrzekł pomóc w ich sprawie. Częstował papierosami, dziękowali, bo nie palą. Ogromnie miło mi było słyszeć od męża: - Istotnie, bardzo wartościowi są ci niewidomi, których poznałem.

Te pierwsze najtrudniejsze kroki w mym życiu, w czasie największego załamania po strasznej tragedii utraty wzroku, miałam już za sobą. Potem uzupełniałam swoje studia nauczycielskie w Instytucie Pedagogiki Specjalnej w Warszawie. Już jako wykwalifikowana siła mogłam pracować w szkole dla niewidomych w Łodzi. Ale życie trudne, pełne walki i wyrzeczeń dopiero się zaczęło. Ileż siły woli, ileż uporu i ambicji musiałam mieć, by wytrwać 45 spraw sądowych z mężem o rozwód, alimenty i odebranie dziecka, które poprzednio musiałam oddać pod opiekę na czas moich studiów.

Często porównywałam siebie z innymi niewidomymi, a także z widzącymi, wyciągałam wnioski i pracowałam nad zlikwidowaniem naleciałości powstałych na skutek utraty wzroku. Podobali mi się ludzie pogodni, dowcipni. Starałam się im dorównać. Powoli, bardzo powoli wyzwalała się we mnie radość życia, optymizm. Pracowałam dużo, starałam się być aktywna, miałam wiele różnych zainteresowań, nigdy nie miałam dla siebie wolnego czasu. Ale to było dobre. Nie czułam wtedy swoich złych warunków mieszkaniowych: trzecie piętro starego domu, noszenie węgla, palenie w piecu, pokój północny, zimny, mieszkanie wspólne. Byłam wtedy jeszcze młodą, pełną zapału, zdrową entuzjastką życia i pracy, znaną optymistką i działaczką społeczną.

Ale przyszły lata inne. Minęła młodość, zdrowie zaczęło niedomagać, samotność, niewielka renta. I tu trzeba było nie poddać się depresji, nie załamać. Znowu zwiększyłam częstotliwość prelekcji wygłaszanych na temat życia i pracy niewidomych. Był to rodzaj samoobrony, lecz to nie wystarczyło. Nauczyłam się więc samodzielnie esperanto, korzystając z pomocy podręcznika do nauki tego języka, wydanego pismem Braille'a. Teraz, gdy przychodzą chwile załamań, biorę maszynę czarnodrukową i piszę listy do swych korespondentów z różnych krajów, nawet pozaeuropejskich. Do niewidomych piszę brajlem. Mam duży wybór swoich korespondentów. Wybieram osoby wrażliwe, dobre, które mnie na pewno zrozumieją i pocieszą.

Inną bolączką jest niemal ciągła zależność od ludzi widzących. Częste wyczekiwanie na pomoc lub też proszenie o nią przy przechodzeniu ruchliwych ulic, przy robieniu zakupów czy załatwianiu jakichś spraw w urzędzie sprawia, że nieraz popadamy w stan depresji. Aby przeciwdziałać temu zmniejszonemu poczuciu własnej wartości myślę, że przecież wszyscy ludzie są istotami społecznymi i powinni sobie wzajemnie w różnej formie świadczyć pomoc. Nie tylko my niewidomi potrzebujemy pomocy, ale również oczekują jej dzieci, starcy, ludzie obarczeni różnego rodzaju kalectwem lub tylko brakiem sprawności w pewnych dziedzinach czy okresach swego życia. A więc nie jesteśmy osamotnieni, pomoc winniśmy przyjmować naturalnie, tak często jak jest nam ona potrzebna. Dziś już prawie wszyscy znają swój humanitarny obowiązek pomocy człowiekowi z białą laską. Niech nas nie przeraża, że ten czy ów odmówi pomocy. Odmowa jest zwykle spowodowana brakiem czasu, niedyspozycją psychofizyczną czy fałszywym wstydem. Każdy z nas miewa stresy, ale nie każdy ma jednakową odporność psychiczną. W czasie wielkich kataklizmów życiowych najsilniejszy nawet charakter może się zachwiać czy załamać.

Utrata wzroku to bardzo bolesne przeżycie. Wtedy, koniecznie już w szpitalu, powinien stanąć przy boku ociemniałego zrehabilitowany niewidomy, który już samą swoją osobą przyniesie ulgę cierpiącemu, a jego informacje o życiu i pracy niewidomych, utrzymujących niejednokrotnie swoje rodziny, zaradnych i pogodnych, podniosłyby go na duchu i przeciwdziałałyby załamaniom. Potrzebna jest również pomoc niewidomemu w przypadku, kiedy małżeństwo rozchodzi się, zwłaszcza wówczas, gdy są dzieci. Człowiek skrzywdzony nie jest zdolny do krytycznej analizy faktów. Należałoby wtedy przyjść mu z pomocą, trzeba to robić rozsądnie, spokojnie, bardzo subtelnie.

⤌ powrót do spisu treści

&&

Nasze sprawy

Dziewczyna z zainteresowaniami
Liliana Laske-Mikuśkiewicz

Kamienica w centrum Katowic, a w niej małe mieszkanko. Składa się na nie niewielkie pomieszczenie służące jednocześnie za kuchnię i pokój oraz łazienka. Na umeblowanie nie ma zbyt wiele miejsca. Musiało się zmieścić to, co najbardziej potrzebne: szafa, stół, kanapa, parę szafek i sprzętów kuchennych. Choć jest centralne ogrzewanie, pod ścianą stoi piec kaflowy. Ale nie można go usunąć. To zabytek. Przez okno słychać odgłosy przejeżdżających tramwajów.

W takim miejscu mieszka niewidoma dziewczyna. Choć porusza się samodzielnie, nigdy nie chodzi na rynek znajdujący się parę kroków dalej. Nic dziwnego. Jest on chyba jednym z najmniej przyjaznych miejsc dla osób pozbawionych wzroku w Polsce. Duża przestrzeń, brak punktów odniesienia, mnóstwo straganów, grająca muzyka. Ponadto, plątanina torów tramwajowych, która budzi strach nawet wśród pełnosprawnych. Ścieżek prowadzących jest wciąż jak na lekarstwo. Ale trzeba jakoś docierać do celu. Nawet jeśli do orientacji ma posłużyć zwykły pas odpływu wody. Czasami przeszkadzają grający na każdym rogu samozwańczy artyści. Może i umilają czas przechodniom, ale gdy ktoś nie widzi, ich muzyka zagłusza odgłosy z ulicy. A miasto przecież powinno być dostępne dla wszystkich.

Anna Haupka, o której tu mowa, ma wrodzoną wadę wzroku. Do piątej klasy chodziła do szkoły ogólnodostępnej, wtedy jeszcze widziała na tyle, by czytać i pisać. A później nastąpiło drastyczne pogorszenie wzroku. Podjęto decyzję o przeniesieniu jej do SOSW dla Dzieci Słabowidzących i Niewidomych w Dąbrowie Górniczej. Mimo że nie mieszkała w internacie, ten etap życia nie był dla niej przyjemny. Lepiej już wspomina okres licealny, kiedy to miała nauczanie indywidualne. Bez problemu zdała maturę. A potem przyszła kolej na wybór kierunku studiów. Zdecydowała się iść na psychokryminalistykę.

- Ten kierunek mnie zaintrygował - mówi. - Zawsze interesowałam się kwestiami związanymi z bezpieczeństwem. Niedługo będę się bronić. Pewne rzeczy są tutaj na pewno niedostępne dla niewidomych - Tropienie po śladach, portrety psychologiczne. Zamiast stworzenia z pamięci wizerunku, mogę na podstawie wywiadu sporządzić rys psychologiczny. Im dłużej te studia trwają, tym mniej się jednak widzę w tym zawodzie. Tu człowiek stale styka się ze złem. Jest to bardzo obciążające psychicznie. Bardziej odpowiednia byłaby dla mnie interwencja kryzysowa. Musiałabym na pewno zrobić z tego jakieś studia podyplomowe. Interesuje mnie też dziennikarstwo. No i co tu wybrać? Mam bardzo dużo obszarów zainteresowań. Muszę dodać, że przed studiami psychokryminalistycznymi ukończyłam studium muzyki kościelnej, gdzie uczyłam się grać na organach.

Wtedy pani Ania mieszkała jeszcze z rodzicami i rodzeństwem w maleńkiej wiosce pod Pszczyną. Na wieść o podjętej przez niepełnosprawną córkę decyzji o przeprowadzce do dużego miasta, jej mama zareagowała przerażeniem. Bała się, że sobie nie poradzi. Teraz pewnie jest z niej bardzo dumna. Bo dziewczyna jest niezwykle zaradna i aktywna. Pracuje w dwóch miejscach jednocześnie, dorabia pisaniem artykułów, w jej życiu pojawił się mężczyzna, z którym być może założy rodzinę, zwiąże przyszłość. Póki co, mieszka sama, radząc sobie świetnie z większością codziennych obowiązków. W czynnościach, które sprawiają jej trudność, pomaga asystentka.

- Tylko obiadów nie gotuję, robię to w każdym razie rzadko - dodaje uśmiechnięta. - Nie, żebym nie potrafiła. Po prostu brakuje czasu, poza tym, nie opłaca się gotowanie dla jednej osoby. Musiałabym potem przez pięć kolejnych dni jeść to samo. A tego nie znoszę! Gdy jestem w domu rodzinnym, to zawsze przywożę stamtąd jakieś słoiki. Wystarczy odgrzać. Czasami też korzystam z oferty okolicznych restauracji i zamawiam coś sobie do domu.

Annę Haupkę interesują też tematy związane z szeroko rozumianą kobiecością. W marcu miała okazję uczestniczyć w Ogólnopolskim Kongresie Kobiet z Niepełnosprawnościami, na którym omawiane były kwestie związane z dostępnością, przemocą i macierzyństwem. Sama chciałaby kiedyś zostać mamą. Jednak reakcje ludzi, gdy o tym mówi, sprawiają, że czuje się na tym polu dyskryminowana.

Często słyszę od otoczenia zarzuty, że myśląc o dziecku, jestem egoistką. Traktują mnie jak nieudacznika, który sobie nie poradzi. Otoczenie nie widzi mnie w roli potencjalnej żony i matki. To samo zresztą tyczy się pracy. Wiele osób uważa, że pracownik niewidomy jest bezproduktywny, a już na pewno nie nadaje się na stanowiska bardziej odpowiedzialne, menadżerskie, związane z obsługą klienta.

W chwili obecnej pani Ania pracuje na pół etatu w ZAZ-ie. Drugie pół - to praca w WOMAI w Krakowie. Dużą uciążliwością są tutaj dojazdy. Ma nadzieję, że kiedyś będzie pracowała na otwartym rynku pracy, że ktoś doceni ją za kompetencje. I nie będzie patrzył na to, że z tytułu zatrudnienia jej przysługuje mu dofinansowanie.

⤌ powrót do spisu treści

&&

Siadaj, to nie będzie problemu
Teresa Dederko

Czasem myślę, że kiedy w wieku dwóch lat straciłam wzrok, od razu powinnam się zestarzeć i być niedołężną staruszką, pozwalającą się obsługiwać.

Niestety, a może na szczęście, zostałam obdarzona naturą niezależną i podporządkowywanie się innym zawsze sprawiało mi trudność. Często przypomina mi się dawno temu przeczytany artykuł studentki, podsumowujący badania na temat mobilności niewidomych. W konkluzji autorka zauważyła, że osoby niewidome mają więcej ruchu niż widzące, ponieważ nie poruszają się własnymi samochodami.

Moje osobiste doświadczenia zupełnie nie potwierdzają słuszności takich stwierdzeń. Od najmłodszych lat dziecko niewidome słyszy: uważaj, nie biegaj, bo się przewrócisz, nie skacz, żebyś się nie uderzył itp. Często rodzice, ze źle pojmowanej troskliwości, hamują aktywność niepełnosprawnych dzieci w obawie, aby nie stała im się krzywda. W szkołach masowych uczniowie z orzeczeniem często są zwalniani z lekcji wychowania fizycznego. Pamiętam, gdy na zajęciach z przysposobienia obronnego nauczyciel, zwracając się do mnie, powiedział: „a ty siedź i słuchaj czy równo tupią”, bo klasa ćwiczyła musztrę. Jedynie, przebywając w internacie w Laskowskim Ośrodku, miałam sporo swobody. Niekiedy bieganie kończyło się jakimś zderzeniem, ale nikt z nas się tym nie przejmował. Mogliśmy wdrapywać się na drzewa, jeździć na sankach, ćwiczyć na przyrządach gimnastycznych.

Latem wyjeżdżaliśmy na obozy harcerskie, podczas których rozstawialiśmy namioty, zbijaliśmy prycze, stoły i ławki. Przygotowywaliśmy posiłki i wieczorne ogniska. Takie wychowanie wyrabiało w niewidomych dzieciach samodzielność, sprawność, zwalczało lęk i wzmacniało pewność siebie potrzebną w dalszym dorosłym życiu.

Gdy opuściłam szkołę w Laskach, przekonałam się, że wiele osób, oczywiście w dobrej wierze, traktuje niewidomych, jakby każdy z nas miał dodatkowe niepełnosprawności: co najmniej nie słyszał albo cierpiał na jakieś porażenie ruchowe. Z początku denerwowało mnie, gdy po wejściu do autobusu zaraz ktoś usłużny szukał dla mnie miejsca, ale ostatecznie z tym się pogodziłam, a nawet, wraz z wiekiem, jestem zadowolona, że mogę usiąść. Kiedyś w takiej sytuacji jadąca ze mną koleżanka powiedziała: „Siadaj, to nie będzie problemu”. Poczułam się lekko urażona, jednak po chwili uznałam jej rację. Osoba niewidoma może nie zorientować się, gdzie ma się przesunąć, żeby kogoś przepuścić, czasem jest problem ze znalezieniem uchwytu albo staje się ona ośrodkiem zamieszania, gdy pasażerowie wdają się w dyskusje, gdzie niewidomy ma stać lub siedzieć.

Owszem, będąc jeszcze młodą osobą, bardzo nie lubiłam tkwić w jednym miejscu, np. na spotkaniu, na którym osoby widzące przemieszczały się bez przeszkód. Wybrałam się kiedyś ze znajomymi na grilla za miasto. Po przyjeździe zaraz usadzono mnie w fotelu pod jabłonką, bo właścicielka działki stwierdziła, że będzie mi tu najwygodniej. Wszyscy się kręcili, coś szykowali, przynosili, a ja siedziałam, żeby w obcym miejscu nie było ze mną problemu. Po godzinie nie wytrzymałam i poprosiłam koleżankę, żeby poszła ze mną na spacer.

Do tej pory unikam imprez ze stołem szwedzkim i wędrówkami z talerzykiem po pokojach oraz zagadywaniem spotkanych osób. Kiedyś, gdy pojawiłam się na zebraniu w świetlicy szkolnej i chciałam zająć wolne krzesło, z jedynego fotela poderwała się naprawdę starsza babcia, żeby koniecznie usadowić mnie na jej miejscu. Częste są sytuacje, gdy widzący przewodnik na przystanku lub w sklepie mówi: „poczekaj” i wtedy nie protestuję, bo rozumiem, że łatwiej jest w pojedynkę wejść w wąskie alejki sklepowe albo podejść do przystankowej tablicy. Do autobusu, nawet gdy już podjeżdża, nie podbiegam w obawie, że kogoś staranuję. Lubię natomiast spacery, wycieczki, ale w towarzystwie widzących osób. Z pewnością są niewidomi, którzy statystycznie więcej się ruszają niż pełnosprawni, bo np. uprawiają sport. Z kolei wśród widzących też znajdą się tacy, którzy wolą odpoczynek bierny na kanapie przed telewizorem.

Podsumowując, bez prowadzenia badań naukowych, a tylko bazując na własnym doświadczeniu i sporej grupy znajomych, uważam, że nie widząc, mamy mniejsze możliwości swobodnego poruszania się. Dlatego, publikując ten tekst w czerwcu, w miesiącu, kiedy obchodzimy Dzień Dziecka, chciałam zaapelować do rodziców, aby nie ograniczali aktywności, kreatywności i żeby nie hamowali chęci poznawania świata przez ich niewidome dzieci. Mamy jeszcze pozostałe zmysły oprócz uszkodzonego wzroku i musimy uczyć się je wykorzystywać, żeby potrafić żyć samodzielnie.

⤌ powrót do spisu treści

&&

Kręte drogi rehabilitacji (cz. 2)
Dariusz Wojciechowski

W artykule „Kręte drogi rehabilitacji (cz. 1)” wskazałem szereg czynników utrudniających prawidłowy i sprawny przebieg rehabilitacji osób, które utraciły wzrok w dojrzałym wieku. Generalnie mają one charakter psychologiczny, społeczny, systemowy oraz różnego rodzaju wykluczenia, jak choćby komunikacyjne, informacyjne, instytucjonalne (dostęp do organizacji i instytucji wspierających). W tym tekście kontynuuję moją analizę wskazanego zagadnienia, przy czym skupię się na czynnikach systemowych.

Konsekwencją mojej niepełnosprawności była utrata pracy, a z tym wiązała się również utrata źródła dochodu. Dlatego po utracie wzroku swoje pierwsze kroki skierowałem do ZUS. Komisja lekarska wydała orzeczenie o mojej całkowitej niezdolności do pracy i samodzielnej egzystencji na okres 5 lat. Przede mną była jeszcze druga komisja, tym razem orzekająca o stopniu mojej niepełnosprawności. Nie obyło się bez problemów, jednak po odwołaniu orzeczono znaczny stopień niepełnosprawności, również na okres 5 lat. Dzięki temu miałem z jednej strony dochód, który pozwalał mi zaspokoić podstawowe potrzeby egzystencjalne, z drugiej zaś - mogłem starać się w PCPR o dofinansowanie do zakupu sprzętu elektronicznego. Przyznam, że to wsparcie okazało się dla mnie kluczowe w przebiegu mojej rehabilitacji. Dosyć szybko nauczyłem się sprawnie bezwzrokowo posługiwać komputerem oraz smartfonem. To z kolei otwierało przede mną szereg możliwości, sposobów aktywizacji społecznej i zawodowej. I tu pojawiły się moje pierwsze wątpliwości dotyczące przebiegu mojej dalszej rehabilitacji.

Jednym z poważniejszych problemów osób nowo ociemniałych jest nagła utrata dotychczasowych aktywności, co może skutkować nawet depresją. W swojej pracy w PZN często spotykam się z tym zjawiskiem. Dlatego bardzo zależało mi na sprawnej i szybkiej rehabilitacji, dzięki której w krótkim czasie mógłbym podjąć swoją pierwszą pracę po utracie wzroku. Jednak moi znajomi, również osoby z niepełnosprawnością, które dzieliły się ze mną swoimi osobistymi doświadczeniami i opiniami, zaczęły studzić mój początkowy entuzjazm. Wielu z nich zwracało uwagę, że pokazując, jak na co dzień dobrze sobie radzę, przez kolejną komisję lekarską mogę być pozbawiony części moich uprawnień. Takim argumentem dla orzeczników miałoby być podjęcie przeze mnie pracy. Bo przecież, skoro mogę pracować, nawet w warunkach uwzględniających moją niepełnosprawność, to nie mogę być aż w tak dużym stopniu niepełnosprawnym. Przyznam, że decyzja o zatrudnieniu się nie była dla mnie taka prosta. Wolałem jednak zaryzykować. Poczucie godności, jakie daje każdemu człowiekowi praca, okazało się dla mnie wiodące. Nie ukrywam jednak, że przed kolejnymi komisjami stawałem z wielkimi obawami.

Mój psychologiczny opór przed zatrudnieniem skłonił mnie do bliższego przyjrzenia się temu problemowi. Zacząłem przyglądać się osobom z niepełnosprawnościami, rozmawiać z nimi. Niestety, wnioski płynące z tych analiz nie napawały optymizmem. Zdaję sobie sprawę, że nie była to grupa reprezentatywna i uzyskane wnioski mogłyby być inne w dużych miastach. Jednak osoby z niepełnosprawnościami zamieszkują nie tylko w dużych ośrodkach miejskich, lecz również na prowincji. I właśnie tam ich rehabilitacja jest dużo trudniejsza (pisałem o tym w poprzednim artykule).

Większość moich rozmówców, podobnie jak ja, żywiła spore obawy przed podjęciem pracy. Przytaczali oni liczne przykłady, gdy na komisji brano pod uwagę ich aktywność zawodową i przyznawano im niższą grupę. Dochodziło nawet do takiej sytuacji, gdy osoba całkowicie niewidoma otrzymała umiarkowany stopień niepełnosprawności, gdyż przyszła z przewodnikiem na komisję bez białej laski. Dopiero po interwencji lekarz orzecznik zmienił swoje stanowisko. Z kolei mój znajomy usłyszał, że skoro był w stanie sam przyjść na komisję orzekającą o stopniu niepełnosprawności, to nie należy mu się znaczny stopień. Również w tym przypadku odwołanie było dla niego korzystne. Jednak przecież nie o to tu chodzi, by osoby z niepełnosprawnością musiały przechodzić przez tak duży stres i niepotrzebne komplikacje. Wskazuje to na pewną patologię systemu, która z kolei pociąga za sobą niewłaściwe zachowania. Jak się bowiem okazuje, normą już jest, że osoby stawiające się na komisjach orzekających o stopniu niepełnosprawności czy przyznających prawo do renty ukrywają poziom swojej samodzielności i umiejętność relatywnie sprawnego funkcjonowania w warunkach swojej niepełnosprawności. Ale przecież nie o to tu chodzi, by bawić się z komisją w kotka i myszkę.

Niestety, wydaje się, że taki stan rzeczy niesie ze sobą znacznie poważniejsze konsekwencje. Narzuca się tu pytanie, po co mam się rehabilitować, skoro później mogę mieć z tego powodu problemy? I niestety, zdarza się, że te wątpliwości prowadzą do przyjęcia biernej postawy, zaniechania aktywizacji społecznej i zawodowej. Z całą pewnością towarzyszący tej postawie brak motywacji hamuje przebieg procesu rehabilitacji. Słyszałem nawet o przypadkach, gdy to najbliższa rodzina demotywowała osoby z niepełnosprawnością do zaangażowania się w poprawę swojej samodzielności, argumentując, że można utracić uprawnienia do świadczeń socjalnych.

Niewątpliwie, takie sytuacje wskazują na błędną filozofię rehabilitacji osób niepełnosprawnych, która leży u podstaw działalności instytucji ją wspierających i ukierunkowujących. Przez to w dużym stopniu ogranicza się jej skuteczność. Wsparcie socjalne i liczne przywileje są niezbędne do godnego funkcjonowania osób niepełnosprawnych i nie powinno się ich ograniczać. Nie w tym leży problem. Należy bliżej przyjrzeć się systemowi orzecznictwa i wyeliminować czynniki zmniejszające motywację do rehabilitacji. Teoretycznie system właśnie tak jest skonstruowany. Teoretycznie komisja rentowa przy orzekaniu nie bierze pod uwagę ewentualnego zatrudnienia, zaś Powiatowe Zespoły ds. Orzekania o Niepełnosprawności uwzględniają tylko kwestie naszego stanu zdrowia. W praktyce jednak wygląda to zupełnie inaczej. Kluczową rolę odgrywa tu bowiem subiektywna ocena i decyzja lekarza orzecznika. Dlatego wskazane byłoby jeszcze większe zobiektywizowanie kryteriów branych pod uwagę przy wydawaniu decyzji przez komisje orzekające.

Ważne jest również wyeliminowanie praktyki wydawania orzeczeń na czas określony, gdy już nie ma wątpliwości, że stan zdrowia nie ulegnie poprawie. Osoby z orzeczeniami na stałe, czując się pewniej, mają większą motywację i dużo sprawniej rehabilitują się.

⤌ powrót do spisu treści

&&

Stereotypy i schematyczne oceny
Stanisław Kotowski

Zrozumienie własnych poglądów, postaw i reakcji w stosunku do niewidomych oraz innych osób niepełnosprawnych, a także osób niepełnosprawnych w stosunku do ludzi bez niepełnosprawności ułatwi refleksja nad właściwościami ludzkiego myślenia. Bardzo często polega ono na operowaniu gotowymi schematami, stereotypami, utartymi poglądami i zwrotami językowymi. Tylko drobna część naszych wypowiedzi jest wynikiem samodzielnej pracy umysłowej. Zdecydowana większość wypowiedzi, poglądów, postaw jest naśladownictwem, powtarzaniem za innymi. Od innych przyjmujemy całe systemy poglądów, przekonań, gotowych modeli myślowych. Niejednokrotnie nawet nie zastanawiamy się, czy mają one racjonalne podstawy. Często wystarczy, że tak jest i koniec.

O sile takich poglądów świadczą chociażby funkcjonujące tu i ówdzie zabobony czy przesądy. A to trzynastka jest pechowa, a to, co nie daj Boże, trzynasty wypada w piątek, a to czarny kot, a to kominiarz... Jak już wspomniano, niejednokrotnie stereotypowe przekonania są tak silnie ugruntowane, że ich zmiana jest niezmiernie trudna, czasami niemożliwa. Są ludzie, którzy wierzą w horoskopy i nijak im nic wytłumaczyć nie można. Może Ty również w nie wierzysz? Nie ma potrzeby mówić, że to nie ma sensu. W święte krowy z pewnością nie wierzysz, a przecież są ludzie gotowi zabić za złe potraktowanie tego zwierzęcia.

Z pewnością wiesz, że są całe cywilizacje, które odmawiają kobietom człowieczeństwa. Człowiekiem jest tylko mężczyzna, a kobieta została stworzona po to, żeby mu służyła, była narzędziem rozkoszy i rodziła dzieci. Łatwo zrozumieć, że mężczyznom odpowiada taki stan rzeczy i pragną go zachować. Ale przecież miliony kobiet wyznaje takie poglądy, w takim duchu wychowuje swoje dzieci - synów i córki. Fakt ten wymownie świadczy, że przekonania, jeżeli są dobrze ugruntowane, nie poddają się logicznym argumentom, ocenie rozumu ani poczuciu sprawiedliwości czy chociażby przyzwoitości. Słuszne, sprawiedliwe i przyzwoite jest to, co w mojej psychice zostało ugruntowane przez wychowanie, opinię publiczną, literaturę itp.

Tak jest również ze stereotypami, uprzedzeniami i poglądami dotyczącymi osób niepełnosprawnych, a przede wszystkim niewidomych. W stosunku do nich również funkcjonują takie utrwalone poglądy, które nic nie mają wspólnego ze zdrowym rozsądkiem i z doświadczeniem. Tak jest, tak zawsze było i tak będzie. Wielu nawet do głowy nie przyjdzie, żeby się zastanowić, czy wszyscy niewidomi są muzykalni, czy mają szósty zmysł itd. Stereotypy bardzo często mają charakter powiedzeń, przysłów, schematów myślowych.

Wszyscy w mniejszym lub większym stopniu w życiu codziennym, rozmowach, w wymianie informacji posługujemy się schematami myślowymi, stereotypami, utartymi poglądami, zwrotami, szablonami, do których przyrównujemy różne sytuacje. Jeżeli jakieś fakty, spostrzeżenia, uwagi i opinie nie pasują do zakodowanych schematów, często nie są zauważane. Są pomijane, jakby nie istniały, albo są postrzegane błędnie, tak aby były zgodne z naszymi poglądami.

Prawdę tę dobrze odzwierciedla powiedzenie: „Słyszy to, co chce słyszeć”. Takimi schematami są różne powiedzenia, zwroty, porzekadła, przysłowia. Nie muszą one być prawdziwe, a często są ze sobą sprzeczne. „Działa, jak czerwona płachta na byka” - to powiedzenie wszyscy doskonale rozumieją, chociaż jest ono błędne. Otóż na byka działa poruszająca się płachta, przy czym jej kolor jest obojętny. Byki są daltonistami - nie widzą kolorów. Czerwona płachta natomiast świetnie działa na obserwatorów corridy. Powiedzenia: „cyganisz”, „cygaństwo” mają swoje korzenie w uprzedzeniach etnicznych. Podobnie: „ma żydowską głowę”, „leniwy jak Murzyn”, Niemcy są tacy, a Rosjanie jeszcze inni. Każdy, kto zechce przez chwilę samodzielnie pomyśleć, dojdzie do wniosku, że wszyscy przedstawiciele wielkich narodów nie mogą być jednakowi. Można znaleźć wśród nich przykłady, które pozwolą udowodnić każdą hipotezę. W każdym narodzie można znaleźć ludzi porządnych i ostatnich drani, ludzi zdolnych do bezgranicznego poświęcenia i osobników zdolnych do każdej zbrodni. Dodać należy, że postawy i przymioty narodów zmieniają się w procesie historycznym. Francuzi np. w czasie wojen napoleońskich i w czasie I wojny światowej wykazali się wielkim męstwem i poświęceniem. Podczas II wojny światowej zachowywali się zupełnie inaczej. Czy można więc stwierdzić, że Francuzi są bohaterami, którzy dla swej ojczyzny nie szczędzą wysiłku, krwi i życia? Oczywiście, czasami są, a czasami nie, jedni są a inni nie. To samo dotyczy innych narodów i ludzi. Dodać tylko wypada, że nie wszyscy Francuzi w latach 1914-1918 byli bohaterami i nie wszyscy w latach 1940-1945 byli tchórzami, kolaborantami, zdrajcami. Tak jest zawsze i wszędzie. Tak jest również z osobami niepełnosprawnymi, w tym niewidomymi i słabowidzącymi.

Jak już wspomniano, utrwalone w różnych stereotypach i schematach poglądy są często sprzeczne. Mówimy: „Przysłowia są mądrością narodów”. A więc, które z tych dwóch jest prawdziwe?: „Dobrego i karczma nie zepsuje, złego i kościół nie naprawi”, i „Z kim kto przestaje, takim się staje”; albo: „Jakie tatki, takie dziatki”; „Jeden syn jest księdzem, a drugi złodziejem”. Mądrość tych powiedzeń polega na tym, że można zawsze znaleźć gotowce do podbudowania diametralnie różnych tez.

Myślenie schematami ułatwia funkcjonowanie w codziennej rzeczywistości, ale ogranicza kształtowanie prawdziwego, obiektywnego obrazu świata. Nie wymaga ono wysiłku, jest wygodne, ułatwia życie, ale hamuje postęp. Umożliwia bowiem funkcjonowanie w świadomości społecznej wielu nieprawdziwych poglądów, opinii i uprzedzeń przez setki lat. Dotyczą one uprzedzeń rasowych i etnicznych, kobiet i mężczyzn, religii, polityki, osób niepełnosprawnych i chyba wszystkich dziedzin życia. Niemal każde potoczne uogólnienie sporadycznych spostrzeżeń jest karykaturą rzeczywistości i to niezależnie do czego się odnosi. Zawiera ono jakąś szczegółową prawdę i zamazuje ogólny obraz. Takich karykaturalnych uogólnień, odnoszących się do osób niepełnosprawnych, funkcjonuje szczególnie dużo. Wynika to stąd, że niepełnosprawność jest często dobrze widoczna, łatwo zauważalna, a inne cechy nie.

Niepełnosprawni traktowani są podobnie jak grupy mniejszościowe: jeżeli jakaś cecha wystąpi u jednego przedstawiciela grupy, przypisywana jest całej grupie. Stereotypy niewidomego żebraka, grajka, jasnowidza są karykaturalnymi uogólnieniami, mającymi bardzo mało wspólnego z prawdą o niewidomych.

Dosyć rozpowszechniony jest pogląd, że charakter człowieka, jego uzdolnienia, cechy psychiczne i umysłowe można ocenić na podstawie wyglądu zewnętrznego, cech fizycznych, budowy czaszki, linii papilarnych, anormalnej budowy, braków anatomicznych, niepełnosprawności.

Poglądy takie są głęboko zakorzenione w świadomości ludzkiej. Podejmowano również próby naukowego ich udowodnienia. Według potocznych poglądów przestępca jest osobnikiem o „nieprzystojnym” obliczu. Dlatego przy rozpoznawaniu przestępców przez świadków pokazywani są oni w otoczeniu mało urodziwych osobników. Wymowne jest powiedzenie: „Ale morda! Za sam wygląd 5 lat”. Albo: „I garbatego by zgniewało!”, „Jak cię widzą, tak cię piszą”. Wyrazem tego przekonania są charakterystyki ludzi sporządzone na podstawie zdjęć. Amerykanie, wykorzystując to przeświadczenie, przeprowadzili badania stosunku ludzi do osób niepełnosprawnych. Badane osoby podzielone zostały na dwie równoważne grupy. Każdej z nich dano po kilka zdjęć ludzi, z prośbą o ich scharakteryzowanie. Obie grupy otrzymały zdjęcia tych samych osób, w tym samym ujęciu. Tylko jedno zdjęcie różniło się nieco. Był to ten sam człowiek, tyle że jedna grupa otrzymała jego zdjęcie na wózku inwalidzkim, a druga w takim ujęciu, że nie było widać wózka i niepełnosprawności. Wszystkie osoby, z wyjątkiem niepełnosprawnej, w obydwu grupach ocenione zostały zdawkowo, bezbarwnie.

Niepełnosprawny w grupie, która oglądała zdjęcie bez wózka inwalidzkiego, nie cieszył się również zainteresowaniem i zebrał zdawkowe opinie. Jednak w grupie, która oglądała jego zdjęcie na wózku inwalidzkim - opinie były bardzo szczegółowe. Wynikało z nich, iż ludzie wiedzieli o nim bardzo dużo. Według jednych był on złośliwy, mściwy, zazdrosny, kłamliwy, oszust, intrygant - jednym słowem nikczemnik jakich mało. Inni nie szczędzili pozytywnych określeń: łagodny, skromny, cierpliwy, życzliwy, wyrozumiały, mądry, obdarzony szczególnymi uzdolnieniami, anioł, święty - kandydat do nieba...

Zarówno jedni jak i drudzy w swych opisach, łagodnie mówiąc, mijali się z prawdą. Ich opisy były mocne, barwne, nie tak sztampowe jak odnoszące się do pozostałych osób prezentowanych na zdjęciach oraz do osoby niepełnosprawnej bez piętna niepełnosprawności, bez wózka inwalidzkiego. Jedne i drugie były nieprawdziwe.

W 2004 r. w miesięczniku Amerykańskiej Krajowej Federacji Niewidomych „Braille Monitor” opublikowano artykuł Jamesa H. Omviga, specjalisty rehabilitacji pt. „Większe oczekiwania: od hierarchii wzroku do hierarchii prawdy”. Autor stwierdza, że społeczeństwo stawia niewidomym zbyt niskie wymogi i niewidomi niewiele wymagają od siebie. Oczekiwania zaniżają rodzice, nauczyciele i wychowawcy, specjaliści przygotowujący niewidomych do samodzielnego życia, doradcy zawodowi, pracodawcy zatrudniający niewidomych, niewidomi w stosunku do siebie. Dla potwierdzenia tego faktu autor przytacza wyniki eksperymentu. Doradcom rehabilitacyjnym przedstawiono wyniki badań i osiągnięcia szkolne z prośbą o ocenę możliwości zawodowych. Jeżeli nie podano informacji, że wyniki dotyczą osób niewidomych, doradcy oceniali, iż osoby te mogą być lekarzami, inżynierami, naukowcami, prawnikami itp. Jeżeli doradcy wiedzieli, że oceniają możliwości osób niewidomych, uważali, że mogą być oni sekretarkami, recepcjonistkami, teleinformatorami, pracować na komputerze itp. Wypada podkreślić, że wypowiadali się profesjonaliści, a nie osoby niezorientowane. Mimo to, schematyzmu ocen nie dało się uniknąć.

Na przykładach tych mogliśmy zorientować się, ile są warte powszechnie głoszone opinie. Nie jest ważne, czy odnoszą się do szewców, rudych czy niepełnosprawnych. Wśród szewców, rudych, chudych i lekarzy są różni ludzie: dobrzy i źli, mądrzy i głupi, szlachetni i nijacy.

Niewidomego też nie można oceniać tylko na tej podstawie, że jest pozbawiony możliwości widzenia. Nie można, bo każdy jest inny, a utrata lub poważne osłabienie wzroku nie świadczą o cechach psychicznych, umysłowych czy moralnych. Warto też wiedzieć, że wszystkie te nieprawidłowości tkwią również głęboko w psychice niewidomych i słabowidzących. Oni również zostali ukształtowani przez rozwój cywilizacji, kultury, moralności, przez otoczenie, które najczęściej powiela błędne stereotypy. Niewidomi i słabowidzący mają również znaczny udział w ich rozpowszechnianiu i utrwalaniu.

Źródło: „Przewodnik po problematyce osób niewidomych i słabowidzących”

⤌ powrót do spisu treści

&&

Ogłoszenia

„See My Life”

To międzynarodowy multidyscyplinarny projekt badawczy mający na celu ocenę jakości życia dzieci z wadą wzroku spowodowaną rzadką chorobą oczu.

 

Szczegółowe informacje na stronie:

www.ern-eye.eu/pl/see-my-life-research-project/

 

W Polsce projekt jest realizowany przez Uniwersytecki Szpital Kliniczny w Lublinie a partnerem jest stowarzyszenie Retina AMD Polska.

Projekt ma na celu zbadanie wpływu niskiej ostrości wzroku dziecka lub nastolatka na relacje społeczne (rodzina, przyjaciele itp.), na ich nawyki życiowe (nauka w szkole, spędzanie czasu wolnego itp.) oraz na odczucia emocjonalne (postrzeganie siebie i innych, radości, rozczarowania, napotkane trudności itp.) każdej młodej osoby biorącej udział w badaniu. Realizacja badania pozwoli dowiedzieć się jak niska ostrość wzroku spowodowana chorobą rzadką narządu wzroku wpływa na samopoczucie dzieci i ich rodziców.

Badanie See My Life ma także na celu zidentyfikowanie różnych ograniczeń i trudności, aby można było je uwzględnić przy proponowaniu przyszłej opieki, a tym samym lepiej dostosować jakość opieki nad dziećmi z rzadką chorobą oczu.

Otrzymane wyniki badań pozwolą na stworzenie narzędzi do oceny jakości życia dzieci i młodzieży z rzadkimi chorobami oczu (np. mobilnej aplikacji). Narzędzia te zostaną wykorzystane do poprawy sposobów, w jaki zespoły opieki zdrowotnej opiekują się młodymi pacjentami i towarzyszą im w procedurze diagnostycznej, ponieważ ich rzeczywista sytuacja i potrzeby zostaną lepiej ocenione i zrozumiane. Mogą także posłużyć jako punkt odniesienia w całej Europie i na świecie i będą przydatne dla większej liczby osób cierpiących na choroby rzadkie.

Jest to pierwszy krok do przyszłych terapii dla naszych dzieci. Udział w badaniach ankietowych może być zdalny. Dzieci z Retinitis Pigmentosa mogą liczyć na bezpłatne badanie genetyczne.

 

Zgłoszenia należy przesyłać na adres:

 

Projekt See My Life jest realizowany w 6 krajach Unii Europejskiej: Niemczech, Belgii, Francji, Włoszech, Litwie i Polsce w ramach Europejskiej Sieci Referencyjnej dla Chorób Rzadkich w Okulistyce (ERN-EYE).

 

Szanowni Czytelnicy!

Cieszymy się, że miesięcznik „Sześciopunkt” będzie nadal wydawany. Niestety, realizacja projektu wiąże się z kosztami, w postaci obowiązkowej wpłaty finansowej. Trudno jest nam zebrać odpowiednie środki. Będziemy wdzięczni za każdą wpłaconą kwotę. Darowizny można wpłacać na konto fundacji: 33 1750 0012 0000 0000 3438 5815 z dopiskiem: darowizna na cele statutowe

Zarząd Fundacji

⤌ powrót do spisu treści