Sześciopunkt

Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących

ISSN 2449–6154

Nr 7/100/2024
Lipiec

Wydawca: Fundacja „Świat według Ludwika Braille’a”

Adres:
ul. Powstania Styczniowego 95D/2
20–706 Lublin
Tel.: 697–121–728

Strona internetowa:
http://swiatbrajla.org.pl
Adres e‑mail:
biuro@swiatbrajla.org.pl

Redaktor naczelny:
Teresa Dederko
Tel.: 608–096–099
Adres e‑mail:
redakcja@swiatbrajla.org.pl

Kolegium redakcyjne:
Przewodniczący: Beata Krać
Członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski

Na łamach „Sześciopunktu” są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy.

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych.

Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji.

Materiałów niezamówionych nie zwracamy.

Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.
Logo PFRON

&&

SPIS TREŚCI

Od redakcji

Jubileuszowy poemat trzynastozgłoskowcem - Tomasz Matczak

Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko

Pod rękę ze sztuczną inteligencją - Paweł Wrzesień

Prawo na co dzień

Zastrzeganie numeru PESEL: Nowa era ochrony danych osobowych - Prawnik

Zdrowie bardzo ważna rzecz

Alergie - dr Stanisław Rokicki

Sport

Historia igrzysk paralimpijskich - Radosław Nowicki

Kuchnia po naszemu

Lekkie dania na upalne dni - N.G.

Z poradnika psychologa

Nigdy nie jest dobrze - Małgorzata Gruszka

Rehabilitacja kulturalnie

Reportaż z widokiem na góry - Maria Choma

Kościół Wang widziany dotykiem - Anna Kłosińska

Poczuć pasję - Agata Sierota

Warto posłuchać - Izabela Szcześniak

Galeria literacka z Homerem w tle

Burasek - Iwona Zielińska-Zamora

Nasze sprawy

Mnie się to należy - Teresa Dederko

Brajl to przeżytek? - Marta Warzecha

Blind&Proud - Liliana Laske-Mikuśkiewicz

Schizofrenia - Tomasz Matczak

Zmysły? - Stanisław Kotowski

Ogłoszenie

&&

Od redakcji

Drodzy Czytelnicy!

Tak szybko płynie czas, wydaje się, że niedawno zaczął ukazywać się miesięcznik „Sześciopunkt”, a tu już oddajemy do Państwa rąk jego setny numer. Dziękujemy panu Tomaszowi Matczakowi za uczczenie wierszem jubileuszu i wszystkim autorom, którzy z prawdziwym zaangażowaniem podejmują współpracę z naszym czasopismem.

W każdym numerze przekazujemy Czytelnikom trochę informacji z zakresu prawa, psychologii, zapoznajemy z nowinkami tyfloinformatycznymi i zagadnieniami językowymi. W rubryce „Nasze sprawy” publikujemy artykuły na tematy związane bezpośrednio z życiem osób niepełnosprawnych. W „Galerii Literackiej” każdy, kto interesuje się literaturą, może przeczytać fragmenty prozy lub wiersze pisane przez niewidomych twórców. W dziale „Rehabilitacja kulturalnie” zamieszczamy artykuły z różnych dziedzin kultury.

Miesięcznik „Sześciopunkt” jest wydawany w trzech wersjach: brajlem, drukiem powiększonym i w wersji elektronicznej. Można go zaprenumerować, pisząc na adres: biuro@swiatbrajla.org.pl

Warto wspomnieć, że autorami artykułów publikowanych w miesięczniku są prawie wyłącznie osoby niepełnosprawne, a przede wszystkim niewidome lub słabowidzące.

Redagując poszczególne numery „Sześciopunktu”, staramy się uwzględniać sugestie i opinie naszych Czytelników, bo przecież to jest nasze wspólne czasopismo i cieszymy się, że ma ono takich wiernych przyjaciół.

Jeszcze raz dziękujemy wszystkim autorom, z którymi tworzymy dobry zespół i przepraszamy za to, że czasem na publikację artykułu trzeba cierpliwie poczekać.

Życzymy ciekawej lektury

Zespół redakcyjny

⤌ powrót do spisu treści

&&

Jubileuszowy poemat trzynastozgłoskowcem
Tomasz Matczak

„Sześciopunkt” dziś świętuje! Oto numer setny,
A każdy doskonały, poczytny i świetny!
Gdy coś zapiszczy w prawie, zaraz się dowiemy,
a nasz prawnik wyjaśni nam bez żadnej ściemy
o co chodzi. Pojawią się technologiczne
nowinki, a już zaraz ich opisy liczne
znajdziemy w „Sześciopunkcie”! Prócz tego kuchenne
porady przeczytamy niezwykle zbawienne,
przepisy kulinarne, by gotować smacznie,
a także naszej duszy przyjrzymy się bacznie,
bo nas pani psycholog chętnie na ten temat
oświeci. Językowy gdy mamy dylemat,
też znajdziemy odpowiedź w słynnym miesięczniku,
bo różnych artykułów jest w nim wręcz bez liku!
O kulturze, o filmie, o książkach, o życiu,
O tym, co całkiem jawne, o tym, co w ukryciu,
Wiersze i felietony, proza i poezja,
„Sześciopunkt” to po prostu najczystsza finezja!
Każdy tutaj coś znajdzie, każdy się nakarmi
Dobrym słowem, mieszkańcy Wielkopolski, Warmii
I innych części kraju! Są tu ogłoszenia,
„Nasze sprawy”, dyskusje, wywiady, wspomnienia,
Jednym słowem jest wszystko, czego pragnie dusza,
niech „Sześciopunkt” na laurach nie spocznie i rusza
zaraz po drugą setkę, potem trzecią, czwartą
i tak aż do milionów egzemplarzy! Warto
tutaj zaglądać, warto jest być z nami,
do redakcji słać listy, bo my z uwagami
Czytelników naprawdę bardzo się liczymy!
Mijają wiosny, lata, jesienie i zimy,
A „Sześciopunkt” co miesiąc zaskakuje mile
I niezwykle przyjemnie jest z nim spędzać chwile!
Niech tak już pozostanie! Dzisiaj świętujemy!
Wam, drodzy Czytelnicy, bardzo dziękujemy
Za wspólne sto numerów, za to, że jesteście,
Razem z nami dziś toast za „Sześciopunkt” wznieście!

⤌ powrót do spisu treści

&&

Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko

Pod rękę ze sztuczną inteligencją
Paweł Wrzesień

Sztuczna inteligencja nie jest ostatnim krzykiem techniki informatycznej. Fantazje na jej temat pojawiły się wśród twórców literatury i filmów z gatunku science fiction już kilka dekad temu, a John McCarthy zdefiniował ją w latach 50-tych jako inteligencję wykazywaną przez urządzenia sztuczne, w przeciwieństwie do naturalnej. W informatyce mówi się, że jest to zdolność systemu do prawidłowego interpretowania otrzymanych danych, nauki na ich podstawie i wykorzystania samodzielnie zdobytej wiedzy.

Artificial intelligence czy AI (z angielskiego „sztuczna inteligencja”) z prawdziwego zdarzenia trafiła pod strzechy dopiero w ciągu ostatnich lat. Wcześniej twórcy urządzeń używali tej nazwy raczej jako chwytu reklamowego, ich produkty jednak wykonywały jedynie ściśle zaprogramowane operacje. Doskonałym przykładem rewolucji w tej dziedzinie jest ChatGPT3, czyli aplikacja udostępniona użytkownikom po raz pierwszy w listopadzie 2022 roku, która w zaledwie 2 miesiące zdobyła aż 100 milionów użytkowników na świecie, a jej popularność ciągle rośnie. Produkt amerykańskiej firmy OpenAI jest programem komputerowym wyposażonym w ogromną bazę informacji tekstowych ze wszystkich dziedzin wiedzy. Jego algorytm, a więc swoisty silnik, sprawia, że jest w stanie twórczo je przetwarzać, odszukiwać żądane informacje, łączyć je ze sobą czy wyciągać wnioski. Aplikacja komunikuje się z użytkownikiem za pomocą tekstowego czatu, identycznego z wiadomościami, które wymieniamy z bliskimi i znajomymi przez popularne komunikatory. Można ją zapytać o to, w jakim wieku Jan Kazimierz został królem, ile kolorów widnieje na fladze Maroka, ale także poprosić o ułożenie krótkiego wierszyka na Dzień Babci czy nawet szkolnego wypracowania na dowolnie wybrany temat. Używanie AI do odrabiania prac domowych staje się zresztą zmorą coraz większej liczby szkół i uczelni wyższych, stawiając pod znakiem zapytania sens ich zadawania.

Wielkie zainteresowanie sprawiło, że kolejne wersje aplikacji poddawano różnego rodzaju testom. Zadano jej do opracowania tematy tegorocznej matury z języka polskiego. Po ocenie pracy przez komisję, okazało się, że ChatGPT zaliczył egzamin dojrzałości z wynikiem lepszym niż 95% zdających młodych ludzi. Świetnie sobie poradził z „laniem wody” i odpowiedziami na pytania o umiarkowanym poziomie trudności. Jedna z warszawskich kancelarii prawnych wprowadziła do bazy danych czatu informacje z dziedziny prawa podatkowego. Następnie zadano mu 100 pytań, z którymi muszą się zmagać kandydaci na wykwalifikowanego doradcę podatkowego. W rzeczywistości taki egzamin pozytywnie zalicza zaledwie 30% osób. W tym przypadku o sensacji nie było jednak mowy, ponieważ nawet najnowsza wersja GPT osiągnęła zaledwie niespełna 100 punktów na 160 wymaganych i oblała test. Widać zatem wyraźnie, że choć jest to narzędzie innowacyjne i przełomowe, to nie jest nieomylne i nie można bez reszty zaufać poprawności wyników jego pracy.

Technologia sztucznej inteligencji jest rozwijana równolegle przez wiele firm, jak np. Google czy Microsoft. Powstają modele pracujące także z obrazem lub dźwiękiem. Bazując na próbkach głosu konkretnej osoby, AI może wygenerować powszechnie znany utwór muzyczny zaśpiewany jej głosem. Stąd też wykwit przeróbek znanych piosenek w niecodziennych wykonaniach w serwisach typu YouTube, jak choćby „I will survive” z repertuaru Glorii Gaynor w interpretacji sztucznego głosu Donalda Trumpa. Coraz częstsze stają się też przypadki użycia AI do poprawy własnego wizerunku na zdjęciach, zamieszczanych potem w serwisach społecznościowych czy randkowych.

Wśród osób niewidomych sensację wywołała tegoroczna premiera najnowszego chatuGPT w wersji 4o. Poza zdolnością pracy z tekstem otrzymał on także „wzrok”. Korzystając z kamery wbudowanej w smartfon czy tablet, może zbierać informacje o otaczającym nas świecie i porozumiewać się z użytkownikiem głosowo, na zasadzie zwykłej konwersacji. Do tej pory za rewelację uważano aplikacje, jak np. Seeing AI Microsoft'u, potrafiące opisywać przedstawiony im obraz ze zdjęcia, co było pomocne np. w odczytaniu szyldu nad sklepem, przed którym staliśmy czy w doborze koszuli odpowiedniego koloru.

ChatGPT4o potrafi analizować ciągły obraz z kamery w czasie rzeczywistym i mając świadomość, że korzysta z niego osoba niewidoma lub słabowidząca, służyć jako rodzaj sztucznego przewodnika. Twórcy popularnej aplikacji Be My Eyes planują zastosowanie jego możliwości, aby pomóc osobom z dysfunkcją narządu wzroku w samodzielnym poruszaniu się. Stworzyli film prezentujący paletę możliwości najnowszej sztucznej inteligencji. Na prośbę o pomoc w złapaniu taksówki, aplikacja nie tylko rozpoznała właściwy pojazd wśród aut poruszających się pobliską ulicą, ale w odpowiednim momencie dała użytkownikowi znak, aby pomachał ręką w celu jej zatrzymania. W parku opowiadała o kaczkach pływających w stawie, używając nie tylko suchych faktów, ale domyślając się, że np. ptak nurkujący głową pod wodę prawdopodobnie szuka pożywienia i starając się przekazać pogodny nastrój całej sceny. Przed Pałacem Buckingham była w stanie ocenić, czy król przebywa aktualnie w swej siedzibie, wnioskując z wysokości na jakiej powiewała na maszcie flaga państwowa. Posługiwała się przy tym poprawnymi gramatycznie, rozbudowanymi zdaniami, nacechowanymi emocjonalnie, dając złudzenie obcowania z żywą osobą.

Ogromną korzyścią tego typu głosowego przewodnika jest jego dokładność. Stosowana powszechnie w aplikacjach do nawigacji technologia GPS udziela informacji z dokładnością do kilku metrów. Trudno z jej użyciem trafić dokładnie na wejście do budynku czy przejście dla pieszych, bez ich szczegółowego lokalizowania białą laską. ChatGPT4o korzysta z wielu źródeł informacji, z pomocą mapy odszuka potrzebny adres i wyznaczy optymalną trasę, przy pomocy GPS określi, gdzie się znajdujemy i w jakim kierunku musimy zmierzać, a „patrząc” przez kamerę urządzenia, pozwoli ominąć wystającą z chodnika studzienkę i podpowie, że już czas skręcić w prawo i mijając ceglany mur, wędrować dalej do celu. Tak zaawansowana technologia może sprawić, że laska będzie jedynie formą asekuracji dla zwiększenia poczucia bezpieczeństwa, a głos AI doprowadzi nas precyzyjnie tam gdzie chcemy, informując o wszelkich przeszkodach napotykanych po drodze. Pozostaje jedynie zaczekać aż ChatGPT4o lub jego następcy wejdą do powszechnego użytku. Póki co, za darmo jest dostępna jego ograniczona wersja, wykonująca jedynie 10 poleceń danego dnia. Wierzę, że zmieni się to, gdy jego mechanizmy będą szeroko wykorzystywane w aplikacjach ułatwiających życie niewidomym i czekam na ten dzień z niecierpliwością. Marzy mi się, aby powstało także urządzenie uwalniające niewidomych od przymusu trzymania telefonu w wyciągniętej przed siebie ręce celem rozpoznania trasy. Świetną alternatywą mogłyby być przykładowo okulary z wbudowaną kamerą oraz dyskretnie wkładaną do ucha słuchawką, dzięki którym, korzystająca z pomocy sztucznej inteligencji osoba z niepełnosprawnością, nie wzbudzałaby większego zainteresowania innych przechodniów, mogąc poczuć się w pełni samodzielną i zintegrowaną częścią społeczeństwa.

⤌ powrót do spisu treści

&&

Prawo na co dzień

Zastrzeganie numeru PESEL: Nowa era ochrony danych osobowych
Prawnik

Numer PESEL, czyli Powszechny Elektroniczny System Ewidencji Ludności, to unikalny identyfikator nadawany każdemu obywatelowi Polski. Jego rola jest nieoceniona, gdyż umożliwia łatwą identyfikację osób w systemach administracyjnych i bankowych. Jednakże, ze względu na rosnące zagrożenia związane z kradzieżą tożsamości, konieczne stało się wprowadzenie mechanizmów ochrony tego numeru. W odpowiedzi na te wyzwania, od 1 czerwca 2024 roku, w polskim prawie wprowadzono nowe regulacje dotyczące zastrzegania numeru PESEL.

Co to jest zastrzeganie numeru PESEL?

Zastrzeganie numeru PESEL to proces, w którym obywatel może zgłosić swoje dane do specjalnego rejestru, co ma na celu ochronę przed nadużyciami i kradzieżą tożsamości. Po zastrzeżeniu, instytucje, które chcą użyć numeru PESEL do weryfikacji tożsamości, muszą przejść dodatkowe procedury zabezpieczające, co znacznie utrudnia oszustom wykorzystanie skradzionych danych.

Zmiany w prawie od 1 czerwca 2024 roku

Od 1 czerwca 2024 roku wprowadzone zostały nowe przepisy, które szczegółowo regulują proces zastrzegania numeru PESEL. Główne zmiany obejmują:

⤌ powrót do spisu treści

&&

Zastrzeganie numeru PESEL a osoby niepełnosprawne

W kontekście osób niepełnosprawnych, nowe regulacje są szczególnie istotne. Osoby z niepełnosprawnościami często spotykają się z dodatkowymi barierami w dostępie do usług, dlatego wprowadzenie procedur uwzględniających ich potrzeby jest krokiem w stronę równości i ochrony ich praw.

Dlaczego zastrzeganie numeru PESEL jest ważne?

W dzisiejszych czasach, gdy coraz więcej działań przenosi się do przestrzeni cyfrowej, ochrona danych osobowych staje się priorytetem. Kradzież tożsamości może prowadzić do poważnych konsekwencji, takich jak nieautoryzowane kredyty, zakupy na koszt ofiary czy inne nadużycia. Zastrzeżenie numeru PESEL stanowi dodatkową warstwę ochrony przed takimi zagrożeniami.

Jak zastrzec numer PESEL?

Proces zastrzegania numeru PESEL jest teraz prostszy niż kiedykolwiek wcześniej. Oto kroki, które należy podjąć:

Podsumowanie

Zastrzeganie numeru PESEL to kluczowy element ochrony danych osobowych w dzisiejszych czasach. Nowe regulacje, obowiązujące od 1 czerwca 2024 roku, wprowadzają istotne ułatwienia i zabezpieczenia, które mają na celu ochronę obywateli przed kradzieżą tożsamości i innymi nadużyciami. Szczególne znaczenie mają przepisy skierowane do osób niepełnosprawnych, które zapewniają im równy dostęp do procedur ochronnych. Zastrzeżenie numeru PESEL to inwestycja w nasze bezpieczeństwo i spokój ducha, co w erze cyfryzacji staje się coraz bardziej nieocenione.

Zdrowie bardzo ważna rzecz

Alergie
dr Stanisław Rokicki

Alergie są zjawiskiem powszechnym, dotykającym miliony ludzi na całym świecie. Choć są ogólnie znane, nadal istnieje wiele mitów i nieporozumień dotyczących ich przyczyn, objawów oraz metod leczenia. Omówię tu również praktyczne porady dla osób cierpiących na alergie oraz ich rodzin.

Alergie to nadmierna reakcja układu odpornościowego na substancje, które dla większości ludzi są nieszkodliwe. Są one nazywane alergenami, mogą to być pyłki roślin, kurz, sierść zwierząt, niektóre pokarmy, a nawet leki. Gdy organizm osoby uczulonej zetknie się z alergenem, jego układ odpornościowy reaguje, wytwarzając przeciwciała powodujące uwolnienie histaminy i innych substancji, które wywołują objawy alergii.

Istnieje wiele rodzajów alergii, w zależności od alergenu, który je wywołuje. Do najczęściej spotykanych należą alergie pokarmowe, powstające przy spożyciu niektórych pokarmów, takich jak orzechy, mleko, jaja, ryby, skorupiaki, soja, pszenica i niektóre owoce. Alergie wziewne są wywoływane przez wdychanie alergenów, takich jak pyłki roślin, roztocza kurzu domowego, sierść zwierząt i pleśnie. Alergie kontaktowe są wywoływane przez kontakt skóry z alergenami, takimi jak lateks, nikiel, kosmetyki czy detergenty. Alergie na leki mogą być wywoływane przez niektóre leki, takie jak antybiotyki, aspiryna i inne leki przeciwzapalne.

Objawy alergii mogą być różnorodne i zależą od ich rodzaju. Mogą objawiać się katarem siennym charakteryzującym się kichaniem, swędzeniem nosa, wodnistą wydzieliną z nosa i zatkanym nosem. Astma, będąca poważniejszą formą alergii, objawia się dusznością, świszczącym oddechem, kaszlem i uczuciem ucisku w klatce piersiowej. Alergie skórne mogą prowadzić do pokrzywki, wysypki, swędzenia skóry i obrzęków. Alergie pokarmowe mogą wywoływać nudności, wymioty, biegunkę, bóle brzucha i obrzęk warg, języka lub gardła. W przypadku alergii na leki objawy mogą obejmować pokrzywkę, świąd, wysypkę, obrzęki, a w cięższych przypadkach może dojść do wstrząsu anafilaktycznego zagrażającego życiu - reakcji alergicznej, która wymaga natychmiastowej pomocy medycznej.

Rozpoznawanie alergii rozpoczyna się od dokładnego wywiadu, w którym lekarz pyta o objawy, ich nasilenie i okoliczności, w jakich się pojawiają. Następnie mogą być wykonane alergiczne testy diagnostyczne, takie jak testy skórne, polegające na nałożeniu na skórę niewielkiej ilości alergenu i obserwacji reakcji skóry. Testy z krwi służą do wykrywania obecności przeciwciał przeciwko określonym alergenom. W niektórych przypadkach mogą być przeprowadzane testy prowokacyjne, które polegają na kontrolowanym podaniu alergenu doustnie lub wziewnie pod nadzorem lekarza i obserwacji reakcji organizmu.

Leczenie alergii obejmuje kilka etapów, w zależności od rodzaju i nasilenia objawów. Najskuteczniejszą metodą zapobiegania objawom alergii jest unikanie alergenów, które wywołują objawy. Leki antyalergiczne - antyhistaminowe, które blokują działanie histaminy, mogą zmniejszać objawy alergii i są dostępne bez recepty oraz na receptę. Kortykosteroidy, które są lekami przeciwzapalnymi, stosowane są w leczeniu cięższych objawów alergii, takich jak astma. Odczulanie to długotrwałe leczenie polegające na stopniowym podawaniu coraz większych dawek alergenu, co prowadzi do zmniejszenia wrażliwości na niego.

W ostatnich latach wprowadzono takie leki, jak omalizumab, które neutralizują działanie przeciwciał IgE. Są również prowadzone badania nad szczepionkami, które mogłyby modyfikować reakcję układu odpornościowego na alergeny. Są dowody, że mikrobion jelitowy - bakterie bytujące w jelitach - odgrywa ważną rolę w rozwoju i leczeniu alergii, co daje nowe możliwości lecznicze.

Alergie mogą wpływać na codzienne życie osób uczulonych, ale istnieje wiele możliwości, które mogą pomóc w złagodzeniu objawów. Dla osób z alergiami pokarmowymi ważne jest unikanie alergenów i dokładne czytanie etykiet na produktach spożywczych. Regularne sprzątanie, odkurzanie i pranie pościeli w wysokiej temperaturze, a następnie wietrzenie na mrozie może pomóc w zmniejszeniu ilości alergenów w domu. Stres może nasilać objawy alergii, dlatego stosowanie relaksacji, takich jak medytacja czy joga, może być pomocne.

Dzieci są szczególnie narażone na alergie, a jej objawy mogą różnić się od objawów u dorosłych. Wczesne rozpoznanie i leczenie alergii u dzieci jest kluczowe, aby zapewnić im zdrowy rozwój i dobre samopoczucie. Rodzice powinni być świadomi potencjalnych alergenów i dbać o środowisko, w którym przebywają ich dzieci, aby zmniejszyć ryzyko wystąpienia objawów alergii.

Obecnie, coraz lepiej rozumiemy mechanizmy powstawania alergii i rozwijane są nowe, skuteczniejsze metody leczenia. Ważne jest, aby osoby cierpiące na alergie miały dostęp do rzetelnej informacji i wsparcia, żeby mogły prowadzić zdrowe i pełne życie. Dzięki nowym metodom rozpoznawania i leczenia, a także rosnącej świadomości społecznej, możliwa jest skuteczna poprawa jakości życia osób uczulonych.

Ten artykuł stanowi jedynie wprowadzenie do szerokiego tematu alergii; jest wyrazem poglądów autora i nie ma charakteru opracowania naukowego.

⤌ powrót do spisu treści

&&

Sport

Historia igrzysk paralimpijskich
Radosław Nowicki

Choć rywalizacja olimpijska narodziła się w starożytności, to przez wieki jej zaprzestano. Dopiero francuski baron, Pierre de Coubertin wskrzesił olimpijską ideę na nowo. Pierwsze nowożytne letnie igrzyska odbyły się w greckich Atenach w 1896 roku, a zimowe w 1924 roku we francuskim Chamonix. Znacznie krótszą historię mają igrzyska paralimpijskie, ale już przed nimi sportowcy z niepełnosprawnościami rywalizowali z pełnosprawnymi. Za przykład może posłużyć amerykański gimnastyk mający protezę nogi, George Eyser, który wystąpił na igrzyskach w 1904 roku, zdobywając w nich 6 medali (w tym 3 złote). Z kolei w 1952 oraz 1956 roku cierpiąca na polio duńska amazonka z niedowładem kończyn dolnych - Lis Hartel - wywalczyła dwa srebrne medale w jeździectwie.

Paralimpijskie początki

Pomysł stworzenia igrzysk paralimpijskich narodził się w 1948 roku w podlondyńskim Stoke Mandeville, kiedy to neurochirurg sir Ludwig Guttmann zorganizował zawody łucznicze dla weteranów wojennych pod nazwą „Międzynarodowych Gier Dla Wózków Inwalidzkich”. Przed wojną był on wrocławskim lekarzem, ale nazistowska atmosfera zmusiła go do emigracji. Trafił więc do Wielkiej Brytanii, gdzie zajmował się leczeniem ran angielskich pilotów wojskowych oraz rehabilitacją inwalidów wojennych, a jedną z jej form był właśnie sport. Chociaż aż 12 lat musiało upłynąć od zawodów łuczniczych, aby została zapoczątkowana idea paralimpijska, a sir Ludwig Guttmann stał się tym, kim dla ruchu olimpijskiego był Pierre de Coubertin. Do oficjalnego kalendarza międzynarodowego letnie igrzyska paralimpijskie włączone zostały w 1960 roku (włoski Rzym), natomiast zimowe - w 1976 roku (szwedzki Ornskoldsvik). Od zmagań w Seulu w 1988 roku rywalizacja sportowców pełno- i niepełnosprawnych odbywa się w tym samym mieście.

Przez wiele lat w tłumaczeniu na język polski mowa była o igrzyskach paralimpijskich, ale w 2023 roku doszło do zmian organizacyjnych. W związku z wymogami International Paralympic Committee, Polski Komitet Paralimpijski otrzymał nowy logotyp, a z jego nazwy zniknęła literka „o”, a więc stał się Polskim Komitetem Paralimpijskim, a zmagania sportowców z niepełnosprawnościami zostały „igrzyskami paralimpijskimi”. Ich nazwa związana jest z greckim przyimkiem „para” (przy, obok), a więc odnosi się do zmagań organizowanych paralelnie, czyli w trakcie głównego wydarzenia, którym są igrzyska olimpijskie. „Dusza w ruchu”, to motto ruchu paralimpijskiego. Jego symbolem są trzy znaki Agito (łac. Jestem w ruchu) w najczęściej występujących kolorach na flagach świata, czyli niebieskim, czerwonym oraz zielonym.

Polska na paralimpijskich arenach

Na polski debiut na igrzyskach paralimpijskich trzeba było czekać do 1972 roku. Wówczas w Heidelbergu odbyła się czwarta edycja tych zmagań, a biało-czerwoni wywalczyli w nich 33 medale, zajmując szóstą lokatę w klasyfikacji medalowej. Ten wynik należy docenić tym bardziej, że w PRL-owskiej Polsce nie było odpowiednich warunków do trenowania - parapływacy przygotowywali się w jeziorach, a paralekkoatleci na łąkach. - Było to dla nas ogromne wydarzenie, bo po raz pierwszy ekipa z Polski oficjalnie startowała w igrzyskach paralimpijskich. - Mieliśmy takie stroje jak olimpijczycy - specjalne garnitury na otwarcie i dresy na co dzień. Ale na przykład my, pływacy nie mieliśmy kostiumów kąpielowych.

- Ja miałam wełniany kostium po swojej mamie, jak nasiąkł wodą, to od razu człowiek z 4 kilogramy więcej miał na sobie. Myślę, że przez ten kostium mogłam mieć nawet gorszy wynik, ale dałam radę - powiedziała w serwisie Polskiego Komitetu Paralimpijskiego medalistka z Heidelbergu, Alina Wojtowicz-Pomierna.

Cztery lata później w Toronto Polacy łącznie zdobyli 54 medale, ale, na znak protestu, z rywalizacji wycofali się już po czterech dniach zmagań, podobnie jak kilka innych reprezentacji. Związane to było ze startem w zawodach parasportowców z RPA, gdzie wówczas panowała polityka apartheidu. Apogeum polskich sukcesów paralimpijskich nastąpiło w holenderskim Arnhem w 1980 roku, gdzie biało-czerwoni wywalczyli 75 złotych, 50 srebrnych oraz 52 brązowe medale, co dało im drugie miejsce w klasyfikacji medalowej Igrzysk, w której ustąpili jedynie reprezentacji Stanów Zjednoczonych.

W kolejnych Igrzyskach nie startowali.

Przyzwoicie spisali się w Barcelonie i w Atlancie, a obfite w medale były Igrzyska w Sydney w 2000 roku oraz w Atenach w 2004 roku, z których przywieźli odpowiednio 53 i 54 medale. Szczęśliwe było również brazylijskie Rio de Janeiro, gdzie biało-czerwoni w 2016 roku wywalczyli 39 medali, choć już tylko 9 złotych. Były to pierwsze Igrzyska transmitowane w polskiej telewizji, dzięki czemu poczynania naszych parasportowców na bieżąco można było śledzić przed telewizorami.

O wiele gorzej Polakom poszło pięć lat później w japońskim Tokio, z którego wrócili już tylko z 24 krążkami. Wówczas cieniem na występach polskiej ekipy położyła się dopingowa wpadka parakolarza - Marcina Polaka, startującego z pilotem Michałem Ładoszem, w organizmie którego wykryto niedozwolony środek, erytropoetynę, przez co odebrano mu brązowy medal wywalczony w Tokio i zawieszono na cztery lata.

Zatrzymać niekorzystny trend

Wszystko wskazuje na to, że w obecnych czasach o wyniku osiągniętym w Arnhem reprezentacja Polski może tylko pomarzyć. Kluczowe będzie poprawienie wyniku z Tokio, aby polski sport paralimpijski nie wszedł na równię pochyłą. Wbrew pozorom wcale nie będzie to takie proste, tym bardziej, że ruch paralimpijski przestał być zjawiskiem niszowym. Coraz więcej osób z niepełnosprawnościami garnie się do sportu, nawet w krajach, które jeszcze kilka czy kilkanaście lat temu nie odnosiły żadnych sukcesów. Na dodatek pozycje medalowe w coraz mniejszym stopniu uzależnione są od talentu, determinacji i zaangażowania jednostki, a w coraz większym od wiedzy trenerskiej, organizacji przygotowań, odpowiedniego sprzętu, a przede wszystkim od pieniędzy przeznaczanych na sport osób z niepełnosprawnościami. To one zaczynają determinować hierarchię w światowym sporcie paralimpijskim.

- Coraz trudniej jest walczyć o medale. Świat się bardzo mocno rozwija i profesjonalizuje w sportach paralimpijskich. Są sporty, które nam uciekły, jak chociażby pływanie. Nie potrafimy wrócić do poziomu, który prezentowaliśmy na przykład w Pekinie - ocenił kilka miesięcy temu w Polsacie Sport prezes Polskiego Komitetu Paralimpijskiego, Łukasz Szeliga.

Kierunek Paryż

O kolejne paralimpijskie laury parasportowcy powalczą w Paryżu w dniach 28 sierpnia - 8 września. Po raz pierwszy w historii zarówno igrzyska olimpijskie, jak i paralimpijskie, będą miały wspólne logo, a rywalizacja będzie odbywała się pod hasłem „Igrzyska szeroko otwarte”. Wspomniane logo składa się ze złotego medalu, płomienia olimpijskiego i twarzy Marianny, która jest nieoficjalnym symbolem narodowym Republiki Francuskiej. To wojowniczka, która w XVIII wieku prowadziła do walki francuski lud podczas rewolucji. Oby taką samą walecznością i determinacją wykazali się w Paryżu polscy parasportowcy i nad Wisłę wrócili nie tylko z rekordami życiowymi, ale przede wszystkim z workiem medali, najlepiej tych z najcenniejszego kruszcu.

⤌ powrót do spisu treści

&&

Kuchnia po naszemu

Lekkie dania na upalne dni
N.G.

Kotlety serowo-ziemniaczane

Składniki:

Wykonanie:

ser i ziemniaki mielimy lub rozgniatamy drewnianym tłuczkiem,

cebulę obieramy, drobno kroimy i lekko podsmażamy na maśle, następnie dodajemy do ziemniaków,

dodajemy żółtka i mąkę, przyprawiamy solą i pieprzem, na końcu dodajemy białka ubite na sztywną pianę. Delikatnie wyrabiamy masę, formujemy kotlety i obtaczamy w bułce. Na patelni rozgrzewamy olej i smażymy nasze kotlety po obu stronach.

Po zdjęciu z patelni na każdym kotlecie kładziemy pasek wędzonego łososia. Podajemy z dowolną sałatką, surówką lub ulubioną jarzynką.

Wiosenna sałatka z twarogu

Składniki:

Wykonanie:

twaróg rozcieramy łyżką, umytą i osuszoną rzodkiewkę kroimy w cienkie paseczki, zieleninę drobno siekamy, dodajemy jogurt i pieprz. Wszystko dokładnie mieszamy.

Podajemy do świeżutkich chrupiących bułeczek, cienko posmarowanych świeżym masełkiem.

A na deser - coś zimnego! - Poncz

Składniki:

Wykonanie:

wodę z cukrem gotujemy i zestawiamy z palnika. Dodajemy skórkę otartą z jednej cytryny, sok wyciśnięty ze wszystkich cytryn, wino i rum. Mieszamy, przelewamy do zamykanej karafki i wstawiamy do lodówki na kilka godzin. Podajemy w małych szklaneczkach.

Poncz lodowy

Ilości składników zależą od ilości biesiadników.

Potrzebujemy lody cytrynowe lub pomarańczowe. Podając je na stół, po prostu rozcieńczamy koniakiem, rumem lub likierem.

⤌ powrót do spisu treści

&&

Z poradnika psychologa

Nigdy nie jest dobrze
Małgorzata Gruszka

„Nigdy nie jest dobrze” to głos wewnętrzny, który daje się we znaki, zmienia funkcjonowanie i jakość życia perfekcjonistów.

W kolejnym „Poradniku psychologa” wyjaśniam, czym jest perfekcjonizm; dlaczego stajemy się perfekcjonistami i jak cecha ta wpływa na samopoczucie i jakość życia. Podpowiadam również, jak sprawdzić, czy jesteśmy perfekcjonistami i jak zacząć oduczać się życia w przymusie perfekcji.

Czym jest perfekcjonizm

Perfekcjonizm to coś więcej niż chęć rozwijania się i doskonalenia w różnych dziedzinach życia. To postawa, w której wymaga się od siebie doskonałości, a więc perfekcji w wielu obszarach funkcjonowania.

Perfekcjonista wyznacza sobie nierealistycznie wysokie standardy. Jeśli ich nie spełnia - jest niezadowolony z siebie. Jeśli je spełnia - uznaje, że były zbyt niskie, jest niezadowolony i wyznacza wyższe.

Perfekcjonista nie uznaje niedoskonałości, a więc popełniania błędów. Gdy się zdarzą, ma silne poczucie winy, nawet jeśli błędy zostaną wybaczone lub wręcz niezauważone przez innych.

Perfekcjonista żyje w przeświadczeniu, że wszystko i zawsze mógł zrobić lepiej; może stawiać nadmiernie wysokie wymagania zarówno sobie, jak i innym ludziom.

Wpływ perfekcjonizmu na jakość życia

Wielu z nas wydaje się, że perfekcjonizm to zaleta. Tymczasem, nie ma on nic wspólnego z przykładaniem się do różnych rzeczy, solidnym spełnianiem swoich obowiązków czy osiąganiem postępów w różnych dziedzinach życia.

Perfekcjonista zarzuca sobie, że nie jest doskonały i dąży do doskonałości za wszelką cenę. Pozostali ludzie doskonalą się w różnych dziedzinach, rozumiejąc i akceptując fakt, że doskonali nie są. Niepożądanym skutkiem perfekcjonizmu jest niemal ciągłe niezadowolenie z siebie i swoich poczynań. Kolejnym następstwem jest silna i niemal cały czas odczuwana frustracja z powodu niemożności sprostania wyznaczonym sobie standardom. Negatywnym efektem perfekcjonizmu bywa ciągłe przemęczenie odczuwane na skutek nadmiernie drobiazgowego wykonywania różnych czynności, a także kontrolowania tego, jak wykonują je inni. Perfekcjonista nie dowierza, że inni mogą wykonać coś wystarczająco dobrze, dlatego ma problem z delegowaniem czegokolwiek na innych, co może negatywnie wpływać na jego relacje z otoczeniem.

Znacznie nasilony perfekcjonizm może prowadzić do depresji wywołanej negatywnym myśleniem o sobie, brakiem satysfakcji z wykonywanych czynności, przemęczeniem i zaburzonymi relacjami z otoczeniem, które nie rozumie wymagań perfekcjonisty.

Sprawdź, czy jesteś perfekcjonistą

Odpowiedzi na poniższe pytania pomogą sprawdzić, czy perfekcjonizm to nasza cecha:

Twierdząca odpowiedź na większość z tych pytań oznacza tendencję do bycia perfekcjonistą.

Dlaczego stajemy się perfekcjonistami?

Perfekcjonistami stajemy się wówczas, gdy rośniemy i rozwijamy się w środowisku, które stawia nam bardzo wysokie wymagania. Od najbliższych członków rodziny możemy bezwiednie przejąć przekonania typu „nigdy nie jest dobrze, bo zawsze można lepiej”, „jesteśmy najlepsi albo beznadziejni”, „odnosimy stuprocentowy sukces albo ponosimy porażkę”, „robimy coś na maksa albo nie robimy wcale”, „za mało od siebie wymagamy” itp. Dobra wiadomość jest taka, że perfekcjonizmu nie tylko można się nieświadomie nauczyć, ale można się go świadomie oduczyć.

Jak zacząć oduczać się życia w przymusie perfekcji?

Krok 1. Świadomość perfekcjonizmu

Oduczenie się życia w przymusie perfekcji zaczyna się od uświadomienia sobie tego przymusu.

Od teraz zacznij zauważać momenty, w których dokładność i skrupulatność, z jaką wykonujesz różne czynności, jest dla ciebie męcząca i frustrująca.

Przykłady:

- Odczuwam zmęczenie i frustrację, gdy nie mogę skończyć pisania artykułu. Czytam go wielokrotnie i ciągle coś zmieniam.

- Odczuwam zmęczenie i frustrację, gdy sprzątam kuchnię i ciągle wydaje mi się, że nie jest wystarczająco czysta.

Krok 2. Odpuszczanie

Wiedząc, jakie czynności wykonujesz zbyt długo i drobiazgowo, zastanów się i pomyśl, które elementy tych czynności są mniej ważne i możesz je odpuścić.

Przykłady:

- Wielokrotne czytanie artykułu; po odpuszczeniu czytanie najwyżej trzykrotne.

- Sprzątanie kuchni; po odpuszczeniu rezygnacja ze ściągania wszystkiego z blatu za każdym razem, tylko raz w miesiącu.

Krok 3. Dyskusja z myślami

Od teraz zacznij zauważać swoje krytyczne myśli związane z wykonywaniem różnych czynności i dyskutować z nimi.

Dyskutując z myślą, najpierw szukamy dowodów „za”, czyli faktów sugerujących, że jest słuszna. Następnie, szukamy dowodów „przeciw”, czyli faktów sugerujących, że jest niesłuszna. W kolejnym kroku formułujemy alternatywną myśl wynikającą z faktów „za” i „przeciw” pierwotnej myśli.

Przykład:

„za mało się starałam przy pisaniu artykułu”

Dowody „Za”:

- nie wymieniłam wszystkich oznak perfekcjonizmu;

- nie opisałam szczegółowo terapii perfekcjonizmu;

- nie dodałam naukowych definicji perfekcjonizmu.

Dowody „przeciw”:

- artykuł ma ograniczoną ilość znaków i nie da się zmieścić wszystkiego;

- „Sześciopunkt” nie jest czasopismem naukowym;

- część rzeczy opisanych w artykule jest elementem terapii.

Nowa, alternatywna myśl:

- chociaż nie napisałam wszystkiego o perfekcjonizmie, to mój artykuł ma odpowiednią długość, zawiera informacje teoretyczne i praktyczne. Mogę powiedzieć sobie, że się postarałam i poczuć do siebie wdzięczność zamiast się krytykować.

Krok 4. Słuchanie innych i ufanie im

Od teraz zacznij słuchać, co mówią inni o twoich poczynaniach. Słuchaj, traktuj poważnie i ufaj, że, jeśli chwalą lub nie krytykują, możesz myśleć, że zrobiłeś coś bardzo dobrze lub wystarczająco dobrze.

Krok 5. Zauważanie postępów

Od teraz, każdego dnia wieczorem notuj swoje postępy w oduczaniu się życia w perfekcji.

Przykład:

- napisany artykuł przeczytałam tylko 3 razy!

- Brawo ja! Wystarczająco dobrze oduczam się perfekcjonizmu!

⤌ powrót do spisu treści

&&

Rehabilitacja kulturalnie

Reportaż z widokiem na góry
Maria Choma

Był to najpiękniejszy listopad w moim dotychczasowym życiu, czas pełen wrażeń, o jakich nawet nie marzyłam! Jesienią ubiegłego roku otrzymałyśmy wspaniałą propozycję z Rabki: był to specjalny program pod hasłem „My też zwiedzamy”, finansowany przez Ministerstwo Turystyki i Sportu, przeznaczony dla czternastu niewidomych uczestników wraz z opiekunami. Organizatorzy opłacili nam wszystko, nawet podróż do Rabki i z powrotem. Trud prowadzenia całego programu podjęły: siostra Dolores, siostra Fides i siostra Irmina - kierowniczka internatu w Rabce.

W czwartek 9 listopada 2023 roku rankiem z Żułowa wyjechaliśmy rabczańskim autokarem, który przez cały czas pobytu w Rabce był do naszej dyspozycji. Sympatyczny pan Marek przyjechał po nas już we środę wieczorem. Zaraz zapakowano bagaże, by rano punktualnie móc wyjechać, bo droga przed nami daleka!

Za oknami przesuwały się jesienne krajobrazy naszego pięknego Roztocza. Potem malownicze, górzyste Podkarpacie. Na ziemi małopolskiej zatrzymaliśmy się na dłużej, aby nawiedzić sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach. Modliłam się tam do świętej Faustyny, by za Jej wstawiennictwem Pan Jezus zachował od wszelkiego zła, wspierał i chronił naszą Ojczyznę. Do Rabki przyjechaliśmy jeszcze przed wieczorem. Po smacznym obiedzie rozeszliśmy się do wygodnych, dobrze ogrzewanych pokoi, żeby zakwaterować się na ten kilkudniowy pobyt.

W piątek, 10 listopada po śniadaniu wyjechaliśmy do Nowego Targu. W muzeum Podhala oglądaliśmy różne przedmioty codziennego użytku mieszkańców podhalańskiej wsi. Najlepiej jednak zapamiętałam żelazka, bo są tak ciężkie, że już samym swoim ciężarem niejedno mogłyby „przyprasować”. Do jednych wkładano gorący węgiel drzewny, nabierany specjalnymi szczypcami. Inne miały "duszę". No cóż, takie to kiedyś były czasy, że nawet żelazka miały „duszę"! Ale jeszcze bardziej zadziwił nas chrupacz cukru. Pochodzi on z czasów, gdy cukier nie był krystaliczny, jak dziś, ale w bryłach, a nawet w "głowach", z których odłupywano kawałki cukru, by rozkruszać je między „szczękami” tych szczypiec zwanych właśnie chrupaczem. Z muzeum przeszliśmy do restauracji, gdzie czekała nas wspaniała uczta!

Pokrzepieni i w dobrym nastroju udaliśmy się do bramy wiodącej w Gorce. Zawiozła nas tam ciuchcia. Nie jest to pociąg, choć ten dziwny pojazd wygląda jak wagon dawnego pociągu bez przedziałów, z twardymi ławkami, ale ciągnie go traktor. Czasem wagonikiem zarzuciło, ku naszemu rozbawieniu. Dojechaliśmy i weszliśmy w długi, przestronny tunel. Były tam modele zwierząt, ptaków, roślin, zdjęcia i stanowiska, przy których sympatyczni ludzie udzielali przyrodniczych informacji. Zapytałam więc o jawor, sławne drzewo, pod którym spotykali się zakochani. Należy do rodziny klonowatych, tak jak klon i jesion.

Skądś zaczęły dochodzić do naszych uszu głosy zwierząt i ptaków. Nie zapomnę nigdy tej chwili grozy, kiedy w pewnej części tunelu rozlegał się prawdziwy, potężny ryk niedźwiedzi! Tak! Ryk niedźwiedzi! Chwilami słyszałam te głosy całkiem blisko i tak sugestywnie, że ogarnęło mnie przerażenie. Zaczęłam wołać: „Chodźmy szybko! Uciekajmy! One już nas zobaczyły! Zaraz zaatakują! Żeby nas tylko nie dopadły”! W tym panicznym strachu nie pomyślałam nawet, dlaczego cała grupa idzie sobie tak spokojnie i czy nikt się misiów nie boi. A ja po prostu dałam się nabrać, aż sama śmieję się z tego, bo głosy niedźwiedzi były dobrze nagrane. Teraz chętnie wracam do tych silnych wrażeń, jakich często szukają niektórzy turyści.

W sobotę, 11 listopada, zaraz po obiedzie, wyjechaliśmy do Wadowic. W Muzeum św. Jana Pawła II zgromadzono wiele cennych pamiątek po naszym Ojcu Świętym, z różnych okresów Jego życia i działalności. Najbardziej wzruszające są zabawki, których używał kilkuletni Lolek Wojtyła. Są tam więc samochodziki, żołnierzyki, klocki i wiele innych rzeczy. Najlepiej zapamiętałam piłeczkę, którą przez długą chwilę trzymałam w dłoni. Pomyślałam: „Jakie to dziwne! Niezwykłe! Ta piłeczka kiedyś spoczywała w dłoniach, które wiele lat później miały błogosławić świat"! Wielu rzeczy można było dotknąć, wziąć do rąk, a sympatyczny pan przewodnik starał się jak najlepiej tłumaczyć nam wszystko. Słuchanie ułatwiały, pobrane przy wejściu, małe odbiorniczki z malutkimi słuchaweczkami. Pan przewodnik tłumaczył coś w jednym miejscu, a my słyszeliśmy każde jego słowo, nawet stojąc dalej, albo przechodząc. Oddając odbiorniki przy wyjściu, mogliśmy zatrzymać sobie słuchawki na pamiątkę.

Wstąpiliśmy też do kościoła. „Tu zaczęło się wszystko”, wspominał po latach św. Jan Paweł II, odwiedzając swoje miasto. Zachowała się ta chrzcielnica, przy której otrzymał chrzest mały Karol Wojtyła. No i oczywiście, jak każe wadowicki zwyczaj, wstąpiliśmy do kawiarni, by spożyć kremówkę. Potem pojechaliśmy do Kalwarii Zebrzydowskiej. Ale tam padał deszcz, a w wypełnionym kościele trwała Msza święta. Więc pełni wrażeń wracamy do Rabki. Niedziela była dniem wolnym.

Na poniedziałek mieliśmy ciekawą propozycję - grota solna, to dla mnie było coś zupełnie nowego, ciekawego, więc także chętnie się zgłosiłam. Niezbyt duże pomieszczenie zwane grotą solną znajduje się na najwyższym, o ile pamiętam, czwartym piętrze dużego budynku, więc kilkuosobową gromadką wyjechałyśmy tam windą. Naszą opiekunką była siostra Anna Maria. Zostawiwszy kurtki i buty w szatni, weszłyśmy do pomieszczenia w czystych bawełnianych skarpetach. Cała podłoga była zasypana bryłkami soli, przywożonej tu z Wieliczki lub Bochni. Na ścianach był także słony osad. I powietrze oczywiście było tam odpowiednio zasolone. Można usiąść na leżaku, nakryć się lekkim kocykiem i oddychać! Ach, oddychać! Niech oczyszczają się drogi oddechowe! Ale w grocie było trochę chłodno, więc wstałam i chodziłam, wykonując jakieś energiczne ruchy. Ta „solna godzina” mijała jednak zbyt szybko. Trzeba było wychodzić, bo zaraz przyjdzie następna gromadka.

Po obiedzie obejrzeliśmy przedstawienie Teatru Lalek „Rabcio”. Była to historia tygryska, któremu brakowało odwagi. Chciał ją mieć, szukał, ale mimo różnych przygód, jakie przeżył, wciąż tej odwagi nie miał. Aż znalazł ją w sobie, gdy musiał opuścić dom, by przyprowadzić lekarza do swojej chorej mamy. Jedno zrozumiałam z całej treści, że miłość zawsze dodaje odwagi.

W rabczańskim ośrodku, w dużej sali gimnastycznej, używanej także do zabaw i widowisk, spotkaliśmy się z wychowankami, mieszkającymi w Internacie. Była rozmowa i trochę śpiewu. Potem odwiedził nas prawdziwy góralski zespół z pobliskiej wsi Skomielna. Pokazali nam swoje oryginalne stroje, a także zaprezentowali prawdziwą góralską muzykę i ten jedyny w swoim rodzaju sposób śpiewania. Jak brzmiały te ich czyste, mocne głosy! "Korbielorze" to duży zespół dwupokoleniowy, w którym zgodnie współpracują dorośli i dzieci. Najbardziej podziwiałam malców grających na dużych skrzypcach.

Ciekawe jest pochodzenie nazwy zespołu. Mieszkańcy Skomielnej na swej nienajlepszej ziemi nie wszystko mogli wyhodować, ale korbiel, jak nazywali rzepę, zawsze mieli i żywiły się nią całe pokolenia ludności. „To ci, korbielorze", mawiano o nich w okolicy. Tę nazwę, brzmiącą jak niemiłe przezwisko, zespół przyjął i dumnie nosi, występując w różnych miejscowościach, w czym niech im Pan Bóg przez długie lata błogosławi!

We wtorek mieliśmy specjalną atrakcję. Pierwszy raz w życiu byłam w termach w Chochołowie, w pobliżu Zakopanego. Oprócz naszych opiekunek pojechały tam z nami panie z rabczańskiego Internatu, żeby pomagać nam w szatni i przy kąpielach. Moją opiekunką w termach była przemiła pani Anna Rapacz, której życzliwość wobec mnie zachowuję we wdzięcznej pamięci. Weszłyśmy do budynku przypominającego krytą pływalnię. W szatni każda z nas zajęła oddzielną kabinkę, by zostawić tam ubranie, buty i torebki. Można spokojnie zostawić wszystko, zamykając kabinkę, bo otworzyć ją można tylko przy pomocy chipa z numerem. W strojach kąpielowych weszłyśmy do pomieszczenia, gdzie ciepłą wodą z prysznica opłukałyśmy się przed wchodzeniem do basenów, z których każdy służy innej kąpieli leczniczej: w jednym są bicze wodne, woda tu albo lekko uderza, jakby kulkami, takie miałam wrażenie, stojąc podczas tego masażu wodnego. W innym miejscu, leżąc na czymś w rodzaju drabinki, relaksowałam się opływającą mnie wodą.

W innym jeszcze basenie moczyłam się, wdychając solankę. Był też basen z siarką. Pozwolono nam „zaliczyć” wszystkie baseny. Dbano tu o równą temperaturę wody. Dlatego pewnie się nie przeziębiłam. Najbardziej zdziwił mnie jeden z nich, znajdujący się na zewnątrz budynku. Listopad przecież, a my zanurzamy się po szyję w tej ciepłej wodzie! Dzień był tak pogodny, że widać było z daleka wyniosłe, śnieżne tatrzańskie szczyty! Kąpiel z widokiem na góry! To nigdy nawet mi się nie śniło! Po kąpielach jakże smakowały nam lody i kawa, a w Rabce dobry obiad. Wieczorem spotkaliśmy się z miejscowymi siostrami. Jutro już pożegnamy Rabkę.

W środę po śniadaniu wyjechaliśmy na Zakopiankę. Do zobaczenia, nasze piękne góry! Przynajmniej we wspomnieniach będziemy do was wracać!

Zjeżdżamy w dół. A oto Myślenice, oto już Kraków. I Wieliczka - ostatni punkt naszego programu, to kopalnia soli. Zjechaliśmy windą na poziom kaplicy św. Kingi, na której ścianach zachowały się wyrzeźbione w soli wstrząsające sceny rzezi niewiniątek betlejemskich. Oczywiście, kupowaliśmy pamiątki. Z Wieliczki, po obiedzie ruszyliśmy już w drogę powrotną do domu. Przez jakiś czas opowiadaliśmy wrażenia z tej wyprawy. Ja jeszcze długo nie przestanę śmiać się z tych gorczańskich niedźwiedzi. A tego, cośmy w czasie tych pięknych dni przeżyli, nigdy nikt nam nie odbierze.

⤌ powrót do spisu treści

&&

Kościół Wang widziany dotykiem
Anna Kłosińska

Tego lata zabiorę Państwa w podróż do Karpacza, znajdującego się zaledwie kilka kilometrów od mojej rodzinnej miejscowości. Miasto pod Śnieżką, bo tak też się o nim mówi, leży w Sudetach Zachodnich i zamieszkuje je około 4-5 tys. ludności. Rocznie przyjeżdża tu około 1 mln turystów, a wszystko to za sprawą uroków górskiej przyrody a także piękna zabytków. Będąc na urlopie w Karkonoszach, oprócz wybrania się na szlaki górskich wycieczek, warto też zwiedzić kilka ciekawych miejsc, do których można zaliczyć m.in. świątynię Wang.

Nim opiszę szerzej ten zabytek, kilka słów o Karpaczu, czyli mieście, w którym obiekt ten się znajduje. Karpacz to miasto położone w Sudetach Zachodnich na wysokości od 480 do 885 m n.p.m., liczące obecnie około 4 tys. mieszkańców. Pierwsze wzmianki o tej miejscowości pojawiły się w „Księgach walońskich” z końcem XIV wieku. Od XIV do XVI wieku istniały tu kopalnie srebra i ołowiu. W pierwszej połowie XVII wieku (podczas wojny trzydziestoletniej) na tutejszych ziemiach osiedlili się uciekinierzy religijni z Czech, którzy zapoczątkowali trwający prawie 200 lat okres ludowego zielarstwa i ziołolecznictwa. Dzięki temu Karpacz stał się ośrodkiem działalności tzw. laborantów, natomiast ich kuracje i leki znane były daleko poza granicami Śląska. W XVII wieku wybudowano również kaplicę św. Wawrzyńca na Śnieżce, której poświęcenie nastąpiło 10 sierpnia 1681 r. przez cysterskiego opata Bernarda Rosę, przez co Karpacz uplasował się na szlaku tzw. turystyki pielgrzymkowej. XVII w. to czas, w którym na tutejszych ziemiach zaczęło rozwijać się tkactwo i hodowla owiec, która w następnym stuleciu upadła. Powodem tego był niedobór paszy i trudne warunki bytowe. Powstały też szałasy i budy pasterskie, np. Wilcza Poręba i Karpacz Górny. W 1772 założono szkołę ewangelicką, natomiast w kolejnym stuleciu sprowadzono z norweskiego miasteczka Vang do Karpacza drewniany kościółek ewangelicki (obecnie znany jako świątynia Wang). Obiekt po dziś dzień pełni rolę atrakcji turystycznej miasteczka. W drugiej połowie XIX w. do miejscowości tej zaczęli przybywać turyści, przez co nastąpił rozwój osady, powstały hotele, zajazdy i gospody. W 1914 r. w górnej części Karpacza znajdowały się 54 pensjonaty i 12 hoteli, co dawało łącznie około tysiąca miejsc noclegowych. W 1945 r. miejscowość wcielono do Polski, a w 1946 r. nadano jej obowiązującą do dziś nazwę Karpacz.

Obecnie Karpacz jest miastem turystycznym, które cieszy się ogromną popularnością przez cały rok.

Zastanówmy się, co takiego przyciąga kuracjuszy do tej miejscowości? Pierwsza myśl, jaka przychodzi do głowy, to zapewne góry. Tymczasem miasto pod Śnieżką ma znacznie więcej do zaoferowania. Atrakcji, które można zwiedzić w Karpaczu, jest bardzo dużo, więc wybrałam kilka miejsc, do których warto się wybrać. Pierwszym z nich jest punkt grawitacji, czyli miejsce w Karpaczu, gdzie obiekty, np. samochody po wyłączeniu biegu, zamiast toczyć się w dół, wydają się poruszać pod górę. Zjawisko to jest wynikiem iluzji optycznej spowodowanej specyficznym układem terenu.

Dziki Wodospad w Karpaczu to także jeden z obowiązkowych punktów wycieczki do miasta pod Śnieżką. Wodospad położony jest na wysokości około 886 m n.p.m. i jest on częścią górskiego potoku Łomnica. Woda spada z niego z wysokości około 10 metrów.

Osobom głodnym nowych smaków, z własnego doświadczenia mogę zaproponować browar i restaurację „Sowiduch” w Karpaczu. Miejsce zachwyca nie tylko wyśmienitą kuchnią i lokalnie warzonym piwem, ale również wyjątkowym wnętrzem restauracji. Ściany lokalu zdobią płaskorzeźby wykonane z drewna przez lokalnego artystę. Obiekt stanowi hołd dla historii i kultury regionu, odzwierciedlając życie ludzi, którzy tworzyli historię Karpacza i jego okolic.

Jeżeli w te wakacje ktoś z Państwa planuje wycieczkę w Sudety, to, przed wejściem na Śnieżkę, polecam wybrać się do świątyni Wang. Kościół został wzniesiony na przełomie XII i XIII w. w południowej Norwegii. Wybudowano go na wzór skandynawskiego drewnianego budownictwa sakralnego i jest drogocennym dziełem dawnej sztuki nordyckiej. Jego nazwa wywodzi się od miejscowości, w której został wybudowany oraz nazwy jeziora, nad którym położona jest miejscowość. W XIX w. świątynia Wang wymagała dogłębnego i kosztownego remontu, ponieważ okazała się za mała, postanowiono ją sprzedać. Pieniądze z zawartej transakcji były potrzebne na spłatę pożyczki zaciągniętej na wybudowanie nowego kościoła. Zabytek architektury Wikingów został zakupiony przez króla pruskiego Fryderyka Wilhelma IV za 427 marek. W 1841 r. po sporządzeniu dokumentacji przez królewskiego architekta, obiekt rozebrano na części i przewieziono statkiem do Szczecina, a później do Muzeum Królewskiego w Berlinie. Ostatecznie świątynia nie została wzniesiona na Wyspie Pawiej koło Berlina, tak jak pierwotnie było to zamierzone. Wiosną 1842 roku obiekt przeniesiono w Karkonosze, gdzie miał służyć ewangelikom zamieszkałym w Karpaczu i okolicach. Uroczyste otwarcie i poświęcenie kościoła nastąpiło 28 lipca 1844 r.

Świątynia Wang zlokalizowana jest na wysokości 885 m n.p.m., czyli w połowie drogi z dolnego Karpacza na Śnieżkę. Wybierając się tam, trzeba liczyć się z wysiłkiem fizycznym, ponieważ droga do kościoła prowadzi pod górę. Jednak osoby niepełnosprawne bez problemu dotrą na miejsce, ponieważ ścieżka jest przystosowana zarówno dla wózka inwalidzkiego, jak i do poruszania się z białą laską. Osoby niewidome, dzięki wypukłej makiecie znajdującej się przed świątynią, mają możliwość namacalnego poznania obiektu i przeczytania w języku polskim i niemieckim jego historii.

Polecam każdemu, kto jeszcze nie był w świątyni Wang, odwiedzić to miejsce. Byłam tam i doznałam pozytywnego zaskoczenia, gdy dowiedziałam się, że jest tam makieta brajlowska.

Będąc w Karpaczu, nie można ominąć tak pięknego, wartego zwiedzenia zabytku.

Wszystkie informacje o terminach, w których można zwiedzić kościół, uzyskają Państwo na oficjalnej stronie internetowej świątyni.

⤌ powrót do spisu treści

&&

Poczuć pasję
Agata Sierota

Życie bez pasji bywa nudne i smutne. Mija dzień za dniem, a powtarzająca się codzienność staje się przytłaczająca. Brakuje dreszczyku emocji, planowania czegoś miłego czy ciekawego, nowych wrażeń.

Przez wiele lat byłam osobą, która miała zainteresowania, ale nie posiadała żadnej wyraźnie rozwiniętej pasji. Zawsze lubiłam pisać, przez pewien czas były to opowiadania i wiersze, a dziś - są to artykuły do czasopism, co stało się moją pracą zarobkową. Wydawało mi się, że psychologia, którą wybrałam jako kierunek studiów i zawód - wystarczy jako pasja, bo naprawdę zawsze mnie fascynowała. Ciekawiły mnie zwłaszcza zaburzenia osobowości, choroby psychiczne, także psychologia społeczna. Jednak mam wrażenie, że dla oderwania się od pracy, warto mieć też jakieś zainteresowania z nią niezwiązane. Ciekawe, że zwrócił na to uwagę mój dawny przyjaciel, z którym spotykałam się na początku studiów. Chciał mnie namówić na coś, co trochę oderwie mnie od psychologii i ciągłych analiz zachowań: proponował kurs tańca, wschodnie sztuki walki, ja jednak byłam bardzo oporna. Może to po prostu było nie dla mnie. Obecnie, oprócz psychologii i pisania, mam dwie pasje: jedną, do której słabnący wzrok jest mi w mniejszym stopniu potrzebny, przy drugiej - od początku było trudno.

To pierwsze zamiłowanie to zainteresowanie światem perfum, które rozwijało się od dawna. Zaczęło się od tego, że moja matka chrzestna wyjechała do Francji i mnie, wtedy nastolatce, oprócz wspaniałych ubrań, przysyłała różne zapachy we fiolkach i buteleczkach. W każdej paczce z ubraniami była zawsze miniaturka albo próbki perfum. Wąchałam i starałam się wyczuć zapachowe nuty, oszczędzałam ten cenny płyn na wielkie okazje i miałam coraz większą ciekawość i pragnienie poznawania nowych kompozycji. Francuskie perfumy były wtedy w Polsce trudno dostępne i poza moimi możliwościami cenowymi, zadowalałam się więc tym, co było w polskich sklepach. Nie mogę teraz przypomnieć sobie nazwy pewnych waniliowych perfum, które upolowałam w jednym z lubelskich sklepów. Były dla mnie piękne, a na tyle niedrogie, że mogłam ich używać do woli. Miłość do wanilii pozostała mi do dziś. Wydaje mi się, że to hobby zostanie ze mną, niezależnie od jakości mojego wzroku, a czytać o perfumach można przecież także brajlem. Na początku mojej przygody z zapachami pojawił się miesięcznik „Świat Perfum”. Wyczekiwałam na każdy numer, by kupić go w kiosku, zwłaszcza że do każdego była dołączona inna miniaturka perfum. Kolekcjonowałam je jak cenne skarby.

Świat fascynatów perfumami jest niezwykle ciekawy. Byłam zdziwiona, przyłączając się do perfumowych grup na Facebooku, że nie tylko kobiety, ale również wielu mężczyzn uwielbia rozmawiać o zapachach. Niestety zauważam, rozmawiając prywatnie z grupowiczami, że nie brakuje tu też osób uzależnionych od zakupów, którzy za fascynacją perfumami próbują ukryć swoje prawdziwe problemy, osamotnienie czy brak poczucia wartości. Poznałam w ten sposób wiele wspaniałych osób, od których dużo się nauczyłam o perfumowym świecie: jak rozpoznawać oryginały i odróżniać je od tzw. podróbek, jak testować nowe zapachy.

Ciekawą opcją jest zamawianie nie próbek, a tzw. odlewek (dekantów) perfum, które można wybrać w większej pojemności niż typowa próbka 1-1,5 ml. Nasza skóra różnie reaguje z perfumami, w zależności od stanu naszego organizmu, warunków atmosferycznych. Warto więc nowy zapach potestować dzień, dwa przed zakupem większego flakonu. Bywa, że początkowy zachwyt zapachem mija, a czasem średnie pierwsze wrażenie przeradza się w uwielbienie. Takie odlewki do testowania można zamówić przez Internet, np. u członków grup perfumowych, którzy kupują duże pojemności różnych zapachów, a potem je odlewają, sprzedając jako dekanty w fiolce z atomizerem. Osoby takie jak my, z osłabionym lub nieczynnym zmysłem narządu wzroku, często mają wspaniale rozwinięte inne zmysły, w tym - nierzadko węchu. Warto to wykorzystać. Zapachy mają też moc leczniczą i relaksującą.

Miałam okres, że używałam tzw. kominków zapachowych, z wlewanymi olejkami, podgrzewanymi małą świeczką. Olejek lawendowy zawsze mnie uspokajał i usypiał, a pomarańczowy - poprawiał nastrój. Ulubiony był jednak, oprócz waniliowego, różany i także obecnie, oprócz waniliowych, zawsze mam pod ręką również perfumy z różą. Mogłabym o tym pisać i pisać…

Drugą wielką pasją, rozwijającą się od stosunkowo niedawna, jest akwarystyka. Od dziecka zachwycały mnie akwaria, choć sama nigdy ich wcześniej nie miałam. Moimi ulubieńcami były glonojady i tak zostało do dziś. Sama nie dałabym sobie rady z prowadzeniem akwarium, ale w naszym domu mój partner jest głównym akwarystą, a ja pomagam jak mogę i cieszę się ich pięknem. Bałam się, że z tak dużą wadą wzroku obserwowanie ryb w akwarium będzie mi sprawiać problemy, ale kiedy na urodziny dostałam od niego pierwszy zbiornik, czułam, że jakoś sobie poradzę. Bywały chwile, i dotąd się zdarzają, że mój główny akwarysta mówi spontanicznie: „zobacz, zobacz, o tutaj”, i widząc moją smutną minę, opamiętuje się i pyta: „podać ci telefon?” Tylko za pomocą aparatu, powiększając obraz, mogę dokładnie zobaczyć nasze pływające cuda. Minęło ponad rok od tego prezentu, a my dziś mamy szesnaście akwariów. Mieszkają w nich glonojady, które jak się okazało, fachowo nazywają się zbrojnikami, skalary, neony, ślimaki… długo by wymieniać wszystkie gatunki. Śledzimy też z zachwytem rozmnażanie naszych niektórych ryb, prowadzimy hodowle młodych okazów, które także sprzedajemy. Razem z partnerem zaczęliśmy też pisać artykuły do magazynów akwarystycznych, więc również i to przynosi nam dodatkowe zyski. Gdyby wzrok mój jednak zdecydowanie się pogorszył, i tak w myślach nie zrezygnuję z tych zainteresowań. Wbrew pozorom, wzrok nie jest niezbędny do wielu zajęć, gdzie niezbędny się wydaje.

Pamiętam, jak byłam poruszona i zachwycona tym, że także osoby niewidome mogą zajmować się fotografią. Ponad 10 lat temu w kalifornijskim Muzeum Fotografii został zorganizowany pokaz zdjęć niewidomych fotografów z całego świata. Obecnie mogą oni korzystać z jeszcze większej gamy udogodnień. Niektórzy wykonują zdjęcia z pomocą asystentów, inni działają sami, zdając się na intuicję, a dzięki nowoczesnym technologiom, fotografują, używając słuchu, dotyku, wyczuwając drgania. W 2018 roku Polacy, a dokładniej firma Robot Manufacture z Bielska-Białej, skonstruowała BlindTouch - aparat fotograficzny dla osób z dysfunkcją wzroku. Pozwala on wykonać zdjęcie, np. budynku, a następnie „obejrzeć” je, wykorzystując zmysł dotyku i panel z wysuwanymi pinami, który tworzy tzw. tyflografiki. Był to prototyp, którego rozdzielczość wynosiła 35 x 25 pinów, docelowo miała ona wynosić minimum 70 x 50 pinów, co pozwoliłoby odczytać fotografującym więcej informacji o zapisanym obrazie. Niestety, nie mogłam znaleźć informacji o dalszych losach projektu, a twórcy mieli naprawdę ciekawe plany stworzenia portalu internetowego, który, przy pomocy urządzenia, umożliwiałby osobom niewidomym dzielenie się własnymi wspomnieniami i „oglądanie” zdjęć innych użytkowników. Być może rolę, jak zwykle, odegrał tu brak możliwości finansowania, ale pozostaje sam fakt przekraczania granic niemożliwego. Wszystko zależy od wiary i inwencji.

Czytałam kiedyś historię chłopaka, który z pomocą ojca, jako asystenta obok, prowadził samochód… Niezwykłe.

Warto rozwijać swoje pasje, one czasem pojawiają się niespodziewanie i pokazują nam, jak wiele energii i zaangażowania jesteśmy w stanie włożyć, robiąc coś, co kochamy. Energia ta przekłada się na naszą codzienność, która, dzięki ożywczej pasji, też staje się barwniejsza.

⤌ powrót do spisu treści

&&

Warto posłuchać
Izabela Szcześniak

Akcja książki Jolanty Sroczyńskiej-Pietz pt. „Cień zegara słonecznego” toczy się w XIX i XX wieku w małym miasteczku Trzemeszno (woj. kujawsko-pomorskie).

Jest styczniowy poranek 1945 roku, 16-letnia Marysia przeżywa śmierć prababki Izydory. Po pogrzebie czuje się osamotniona. Tęskni za matką, która przebywa w niemieckim obozie Buchenwald.

Dzień przed śmiercią Izydora przekazuje ukochanej prawnuczce stary futerał po skrzypcach, zawierający pamiątki z przeszłości. Marysia z zainteresowaniem czyta zapiski oraz listy pisane przez prababcię od czasu jej wczesnej młodości.

Akcja powieści przenosi się do 1862 roku. W okresie dzieciństwa Izydora utraciła matkę. Od czasu śmierci mamy mieszkała z ojcem oraz gospodynią Józią.

Ida zakochuje się w gimnazjaliście Aleksandrze Laskowskim. Chłopak uczęszcza do gimnazjum męskiego, w którym uczy ojciec bohaterki powieści. Aleksander angażuje się w konspirację mającą na celu walkę o wolność Polski ciemiężonej przez zaborców. Wiedząc, że Prusacy go śledzą, decyduje się na ucieczkę z kraju. Mając nadzieję, że ukochany powróci, Ida zaczyna pisać listy do narzeczonego.

W 1872 roku Izydora pracuje w prywatnej szkole pani Hempel. Jest dobrze wykształconą nauczycielką. Uczy dziewczynki gry na skrzypcach, języka francuskiego, matematyki i rysunku. W czasie dużej przerwy czyta uczennicom bajki i wiersze w języku polskim, co nie podoba się pani Hempel. Niemka wzywa polską nauczycielkę do gabinetu i zabrania jej aktywności patriotycznej.

Ida poznaje 10-letnią Emilkę, u której odkrywa talent plastyczny. Uczennica nie nawiązuje kontaktu z koleżankami. Izydora próbuje zbliżyć się do zamkniętej w sobie dziewczynki. Z czasem praca nauczycielki zaczyna przynosić efekty. Emilka otrzymuje od Idy pamiętnik, by jak inne koleżanki opisywała wydarzenia w swoim życiu, pisała wiersze oraz rysowała.

Pewnego dnia dziewczynka pożycza pamiętnik swojej pani. Izydora odkrywa w nim drastyczne rysunki. Już teraz wie, że coś złego dzieje się w rodzinie Emilki.

Podczas imprezy z okazji otwarcia dworca kolejowego w Trzemesznie, Ida zauważa stojącą pod drzewem Emilkę. Dziewczynka daje jej znaki, by poszła za nią. Po wejściu do domu Rydlewskich prowadzi swoją panią na strych. Izydora widzi klatki z gołębiami, krukiem oraz innymi ptakami. Emilka pokazuje nauczycielce dziecko, które pomiędzy klatkami zbiera ziarno przeznaczone dla ptaków. Młodsza siostra dziewczynki ma bardzo zdeformowane stopy. Z jej gardła wydobywają się niezrozumiałe dźwięki. Je ziarno, naśladując ptaki.

Niestety, wraca pan Rydlewski - ojciec Emilki. Izydorze udaje się zbiec ze schodów. Od tej chwili rozpoczyna walkę o uratowanie uwięzionej dziewczynki. Powiadamia policję o uwięzieniu na strychu niepełnosprawnego dziecka. Udaje się z policjantami do domu Rydlewskiego, lecz na poddaszu nie znajdują żadnego śladu Klarusi. Izydora jest prześladowana przez Rydlewskiego. Pani Hempel zwalnia ją z pracy w szkole.

Rodzina Idy boryka się z brakiem środków potrzebnych do przeżycia. Chory ojciec otrzymuje małą emeryturę, która nie wystarcza na utrzymanie trzech osób. Z pomocą przychodzi przyjaciel ojca, Marek Piechocki. Zatrudnia Idę w swojej księgarni. Zimą 1873 roku umiera ojciec Izydory. Po śmierci Profesora między jego córką i księgarzem pogłębia się uczucie miłości. Postanawiają się pobrać. Na świat zaczynają przychodzić dzieci.

Jakie są dalsze losy Idy i Marka? Czy życie Emilki się ułoży? Co uczynił Rydlewski z uwięzioną Klarusią? Czy odnalazł się zaginiony synek Izydory i Marka - Piotruś? Czy matka Marysi wróciła z obozu w Buchenwald?

O losach bohaterów powieści dowiecie się, czytając książkę.

Polecam!

Jolanta Sroczyńska-Pietz, „Cień zegara słonecznego”

czytają: Stanisław Górka i Izabela Bukowska

Książka dostępna w formatach Daisy i Czytak.

⤌ powrót do spisu treści

&&

Galeria literacka z Homerem w tle

Burasek
Iwona Zielińska-Zamora

Leżę bezpiecznie w swoim kojcu. Niby śpię. Ale czuwam. Ja tylko udaję, że śpię, ja czuwam. Od rana zapowiadało się na deszcz. Ale ciągle nic. Chmury coraz ciemniejsze, groźniejsze, i co z tego… skoro mój pan przy obiedzie powiedział do żony:

- Wiesz, kochanie, skoro masz tyle pracy i musisz posiedzieć przy kompie, to ja bym się przejechał na rowerze, co ty na to?

- Tobie się przyda przebieżka, bo ten twój piwny brzuszek przestaje mi się podobać, ale Buraska, ani mi się waż! - stwierdziła, popatrując na męża tym swoim uroczo figlarnym spojrzeniem.

- Och, zaraz piwny, i w ogóle, gdzie, no gdzie ja twoim zdaniem go posiadam. Co najwyżej, zgadzam się na wydatny piwny mięsień - roześmiał się mój pan, przy tym bardzo sugestywnie poklepał się po brzuchu.

- Dotąd wydawało mi się, że każdy posiada brzuch mniej więcej w tym samym miejscu, i nawet dziecko o tym wie.

- No to po co pytasz?! Przecież już nawet nie jesteś dzieckiem.

Tak sobie moja pani beztrosko klepała, a mnie zupełnie odszedł sen po, przyznaję, obfitym posiłku. Dzisiaj miałem wołowinę w rosole, podrobione na miazgę warzywa, bo inaczej bym nie tknął tego świństwa, no i… jeszcze psi makaronik - to, po prostu uwielbiam.

Ale cóż z tego, że dbają o mnie, dobrze karmią, nie podnoszą głosu, lecz wcale, ale to wcale nie rozumieją moich potrzeb. Tak po prawdzie, to moja pani mnie rozumie, ale mój pan ma w domu władzę dyktatorską - no, to resztę rozumie się samo przez się!

Otworzyłem jedno oko, niby tak sobie, kontrolnie i spojrzałem w okno, i nadzieja wróciła. Niebo przecięła błyskawica, a potem grzmotnęło tak bardzo, że mojemu panu odeszła ochota na cokolwiek, a przede wszystkim na wycieczkę rowerową.

- No to mogę już spać spokojnie, żadna wycieczka rowerowa mi już dzisiaj nie grozi. Mój pan nie jest masochistą, i też nie lubi moknąć. Nade wszystko ceni sobie komfort życia. Wielkie dzięki „niebu” za te błyskawice, grzmoty i ulewny deszcz. Niech trwa jak najdłużej. Z lubością przewróciłem się na plecy, wystawiłem brzuszek do miziania, uwielbiam to, im jestem starszy, tym ciągle mam za mało pieszczot. W kościach łamie, psie serce już nie takie, jak dawniej, pragnie tylko czułych rąk mojej pani i jej miłości.

* * *

Urodziłem się w schronisku. Z tego, co zrozumiałem wynikało, że moją mamę ktoś wyrzucił przez okno. Na szczęście było to pierwsze piętro i udało się ją uratować. W schronisku, pod czujnym okiem pana doktora, urodziła nas - dwa psiaczki. Niestety braciszek odszedł zaraz po urodzeniu, ja przeżyłem. Ale mama z połamanymi nogami i obrażeniami wkrótce też podążyła za moim bratem. Zostałem sam. Karmiony butelką, przytulany i pieszczony przez personel. Wkrótce zaczęto szukać mi innego przytuliska, prawdziwego domu. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia do schroniska przyszła para w średnim wieku. Przechodzili wzdłuż boksów, na dłużej zatrzymali się przy moim, który już dzieliłem z innymi psiakami.

- O popatrz na tego malucha! - jaki burasek, co o nim sądzisz, spytała pani i spojrzała na mnie figlarnymi, przyjaznymi oczami. Wyciągnęła do mnie przez kratę rękę, a ja ją po tej ręce z wdzięcznością polizałem.

- No, co mały, chcesz być z nami? - zapytała ciepłym głosem. Jeśli nie masz nic przeciwko - damy ci na imię Burek.

I wtedy pomyślałem, że to są chyba normalni ludzie, skoro nie wysilają się na jakieś niebotyczne dla mnie imię. Polizałem jej pachnącą fiołkami dłoń jeszcze raz, teraz już śmiało i szerokim, zamaszystym liźnięciem.

- Och, ale ty masz cieplutki ozorek, ale już dosyć tych miłosnych wyznań - roześmiała się, poklepała mnie po łebku i… - no to idziemy do biura, bierzemy tego Buraska.

Formalności nie trwały długo. Jakieś szczepienia, badanie, byłem zdrowym i silnym szczeniakiem.

- No, to gotowe - powiedziała nasza schroniskowa pani doktor, poklepała mnie po zadku - życzę powodzenia w nowym domu - powiedziała na koniec.

* * *

Jestem już na miejscu. Mieszkanie jest obszerne, w salonie stoi jakieś drzewko przyozdobione różnymi świecidełkami, łańcuchami i kolorowymi światełkami. Później się dowiedziałem, że to cudo to choinka ubierana na Boże Narodzenie. Widać i ludzie mają jakieś swoje dziwadła.

Potem zaprowadzono mnie do jasnego pokoju, pośrodku którego stało duże łoże. Na skórze dzika - kojec, jak się wkrótce okazało, mój kojec. Miałem spać z państwem w sypialni.

- Tu będzie mu dobrze, wolę go mieć na oku, bo wygląda na spryciarza…

- No i jest jeszcze taki malutki - dodała moja pani, wzięła mnie na ręce i przytuliła swoją twarz do mojej - a ja natychmiast polizałem ją po policzku i po zgrabnym nosku. Od pierwszego wejrzenia zakochałem się w mojej pani.

Szczęśliwe dni płynęły szybko, a ja karmiony psimi smakołykami, witaminami i czym tam jeszcze… - szybko rosłem.

* * *

W takim nastroju nawet nie zauważyłem, że przyszła wiosna. Pewnego dnia, do domofonu zadzwonił kurier, a niedługo potem mój pan wtoczył się do przedpokoju z jakąś ogromną paką. Gdy w końcu uporał się z odwijaniem kolejnych warstw papieru i jakichś folii, naszym oczom ukazał się prześliczny czerwony rower. Czerwony, bo miał chronić od uroku - śmiał się mój pan.

- Hej, Burasku, widzisz to cudo, od jutra będziemy na nim jeździć - i poklepał mnie po łbie, co zwykł czynić w chwilach wyjątkowej euforii.

- Jak ja na ten rower wsiądę? - przecież urosłem tak bardzo, że do bagażnika ani rusz - dziwiłem się w duchu, bo jak mogłem inaczej.

Kolejny ranek wszystko mi wyjaśnił. To nie my, ale mój pan miał jechać na rowerze, a ja na długiej smyczy miałem podążać za nim.

Początkowo nawet mi się to podobało, ale wraz z upływem czasu - coraz mniej.

Mój pan, chyba nieświadomie, ale jednak coraz częściej miał chrapkę na bicie rekordów wśród amatorów - oczywiście na ścieżkach rowerowych. Dopóki byłem młody, w pełni sił witalnych, mnie się to udawało. Najgorsze jednak były „wyścigi”, gdy żar lał się z nieba, i wtedy dystans, który mieliśmy do pokonania, stawał się dla mnie niewyobrażalną mordęgą. Ani kropli wody, mój ozór wywalony do pasa i brak oddechu. Mój pan był zaopatrzony w bidon z plastikową rurką, z którego co jakiś czas pociągał łyk wody. A, że była ciepła - nie miało to już większego znaczenia. Ja bym tę wodę… wychłeptał z wielką radością.

Raz się zbuntowałem. Ciężko dysząc położyłem się w poprzek ścieżki - niech się dzieje, co chce - szepnąłem zrezygnowany. Czułem coraz bardziej nerwowe szarpnięcia smyczą, a ja nic - zdechł pies. Po dłuższej chwili, która dla mnie była wiekiem, mój pan się zreflektował, zsiadł z roweru i z troską się pochylił nad moimi zwłokami. Na szczęście dla mnie, byliśmy już blisko domu, i pan postanowił, że resztę tej drogi przez mękę pokonamy pieszo. Jak tylko uda mu się mnie „reanimować”. Nawet użył do tego tej ciepłej wody z bidonu. Nie minęło pół godziny i jakoś - łapa za łapą - powlokłem się skrajem ścieżki do domu, a mój pan za mną, też się wlókł, rower mojego pana to maszyna potężna i znacznie lepiej się na niej jeździ niż ją prowadzi.

- Coś ty temu psu zrobił! - histerycznie krzyknęła moja pani. Zaczęła mnie całować po pyszczku, roztrzęsiona do granic możliwości i nie na żarty rozgniewana na mojego pana.

Zdawałoby się, że po tej niefortunnej wyprawie skończą się nasze „wyścigi”. Niestety, mój pan nie należy do empatycznych osobników. Po krótkiej przerwie, pod nieobecność mojej pani, znowu powrócił do swoich niecnych praktyk. Z tym, że trochę przeredagował scenariusz naszych wycieczek rowerowych, a mianowicie: dla mnie, od tamtego dnia zawsze była woda, robiliśmy krótkie przerwy, no i co ważne dla mnie, mój pan zrezygnował z rywalizacji z innymi „niedzielnymi kolarzami”, a to głównie dlatego, że (zwłaszcza kobiety na ścieżce) zaczęły zwracać mu uwagę na niehumanitarne obchodzenie się z czworonogiem, czyli - ze mną.

Niestety, jest to częsta praktyka naszych właścicieli, nieraz spotykałem na ścieżkach, w parkach swoich pobratymców, wyglądali podobnie jak ja: z wywieszonymi ozorami, z gwałtownie poruszającymi się bokami i wszyscy byliśmy tacy przygnębieni, właściwie to w psiej depresji. Zero kontaktów osobistych, żadnego kurtuazyjnego przywitania, wzajemnego obwąchania się, a o nawet maleńkim flircie z prześliczną koleżanką z sąsiedztwa, to już w ogóle mowy być nie może. No i jak w takich warunkach, w niekończącym się biegu załatwiać swoje potrzeby fizjologiczne? Po prostu masakra.

Usłyszałem kiedyś, jak przy okazji kolejnej wigilii, ktoś z uczestników uroczystej wigilijnej kolacji powiedział:

- A o tym, to chyba pamiętacie, że o północy tego dnia zwierzęta mówią ludzkim głosem.

- No, to może dowiemy się od Buraska, co o nas myśli - szepnęła mi do ucha moja pani i miłośnie mnie po nim potargała.

- Nie mogłem doczekać się tej niby północy. - Niestety, choć bardzo się starałem, nie udało mi się przemówić ludzkim głosem. Uparcie wpatrywałem się w moją panią, ale ona i tak wiedziała bez słów, co mi potrzeba, potem przeniosłem swoje smutne spojrzenie na mojego pana, apodyktycznego, z zerem empatii nie tylko dla zwierząt. Mój pan nigdy nie wyczyta z moich oczu, co o nim naprawdę myślę!

⤌ powrót do spisu treści

&&

Nasze sprawy

Mnie się to należy
Teresa Dederko

Kilka lat temu zamieściłam w „Sześciopunkcie” artykuł, w którym autorka przekonywała, że pijani niewidomi spotykani na ulicach kompromitują całe środowisko. Napisałam pod tekstem kilka zdań wyjaśniających, że stereotypy nadal występują i niestety społeczeństwo ciągle jeszcze ma skłonności do uogólnień. W odpowiedzi otrzymałam list od Czytelniczki z opinią, że każdy odpowiada za siebie i zachowanie jakiegoś niewidomego nie rzutuje na postrzeganie innych osób z białą laską.

Minęło sporo czasu, zauważam dobre efekty edukacji na temat niepełnosprawności, jednak nadal spotykam się z tym, że jeden roszczeniowy, niekulturalny niewidomy, mający na uwadze tylko swoją wygodę, może zaszkodzić innym i spowodować uprzedzenia u pracowników różnych instytucji, z którymi nasz niewidomy klient wdawał się w awantury.

Korzystam z usług asystentów i nieraz ze zdziwieniem słucham ich opowieści o problemach, jakie czasami mają z beneficjentami projektów. Zawsze natomiast proszę, żeby nie podawali nazwisk, bo obowiązuje ich tajemnica zawodowa. Trudno jednak nie współczuć asystentce, gdy jej klientka, prawie niewidoma, pod hasłem: „mnie się to należy” mówi: „wepchnij mnie do okienka bez kolejki”.

Przewodniczka tłumaczy, że czeka tylko kobieta w ciąży i dwie starsze panie.

- To nieważne, mam prawo bez kolejki.

Innym razem beneficjentka kazała zaprowadzić się do kancelarii prawnej w celu sporządzenia pisma procesowego. Strasznie była oburzona, gdy okazało się, że ta usługa jest płatna, no bo jak to, ona nie widzi i ma płacić!

Na jednym ze szkoleń siedziałam przy stole naprzeciwko dwóch panów, zorientowałam się, że jest to niewidomy z przewodnikiem.

W przerwie, w sąsiedniej sali można było zrobić sobie kawę. Usłyszałam rozmowę moich sąsiadów.

- Przynieś mi kawę, ale ze śmietanką!

- Nie wiem, czy śmietanka będzie.

Na to już głośniej:

- Ze śmietanką, powiedziałem.

Przewodnik odszedł, a ja przechyliłam się przez stół i szepnęłam teatralnie: - może jakieś poproszę?

Za moment kawa się pojawiła, a niewidomy poskarżył się: - Ta pani z naprzeciwka powiedziała: „Może jakieś poproszę”?

Pech chciał, że po kilku miesiącach spotkaliśmy się znowu w holu muzeum. Niewidomy kolega zaczął narzekać, że co prawda dostał mieszkanie od miasta, ale nie może utrzymać się tylko z renty socjalnej i musi prosić o wsparcie rodziców. Przypomniałam mu, że z rentą dostaje jeszcze 500+ i dodatek pielęgnacyjny, a na zakończenie spytałam, czy pracuje. Odburknął tylko, że nie.

Kiedyś musiałam przejść przez trudne skrzyżowanie i usłyszałam nieśmiały głos - bardzo przepraszam, czy mogę pani pomóc? Uśmiechnęłam się i z entuzjazmem odpowiedziałam: - ależ bardzo proszę, razem będzie raźniej.

Moja przewodniczka wyjaśniła, że bała się do mnie podejść, bo próbowała kiedyś podprowadzić osobę niewidomą z psem i jak stwierdziła, została brutalnie odepchnięta. Trudno ocenić tę sytuację, może pomoc była zbyt natarczywa.

Zdarza się, że wymagania wobec asystentów przekraczają znacznie zakres ich obowiązków.

Niedawno w „Sześciopunkcie” mogliśmy przeczytać o pani, która zapowiedziała asystentowi, że wyjeżdża do sanatorium, a on w tym czasie ma w jej mieszkaniu pomalować drzwi i kaloryfery.

Przedstawiłam kilka przykładów negatywnych postaw osób niewidomych, które sprawiają, że osoby widzące mogą omijać nas szerokim łukiem. Niestety, czy to nam się podoba czy nie, ludzie mają skłonność do uogólnień. Oczywiście, osoby niewidome są bardzo różne, ale tak to już funkcjonuje, że wrażenia z kontaktu z jednym przedstawicielem środowiska przenosi się na innych jego członków. Często mówimy w liczbie mnogiej o jakichś grupach zawodowych albo o mniejszościach narodowych. Skłonność do generalizowania dotyczy również naszego środowiska. Taka opinia może być negatywna, jak i pozytywna. Można przytoczyć mnóstwo przykładów osób niewidomych, które wiele osiągnęły w życiu, są sympatyczne, kulturalne, życzliwie odnoszą się do innych i swoim zachowaniem powodują akceptację otoczenia.

Brak wzroku jest poważnym ograniczeniem w funkcjonowaniu i sprawia trudności w wielu sytuacjach, ale pamiętajmy, że osoby pełnosprawne, nasi przewodnicy, asystenci, też mogą mieć swoje poważne problemy: rodzinne, materialne, zdrowotne. Spróbujmy traktować ich z życzliwością i chociaż czasami powiedzmy - dziękuję.

⤌ powrót do spisu treści

&&

Brajl to przeżytek?
Marta Warzecha

W styczniu tego roku podjęłam decyzję o zdobyciu certyfikatu instruktora nauczania pisma punktowego. Głowę miałam pełną planów i pomysłów. Chciałam nieść pomoc osobom po utracie wzroku, pokazując im alfabet Braille'a oraz korzyści związane z jego znajomością. Na temat praktyki i metodyki nauczania informacji poszukiwałam w Internecie. Najwięcej jednak korzystałam z porad specjalistów w tej dziedzinie, o które zresztą bardzo prosiłam i za które jestem wdzięczna. Dlaczego obrałam sobie taki cel?

W mojej ocenie, znajomość alfabetu Braille'a oraz umiejętność czytania i pisania, to po prostu samodzielność. Posiadając tę umiejętność, bezwzrokowo potrafię sobie poradzić w życiu codziennym, począwszy od kuchni, skończywszy na łazience. Mogę bowiem podpisywać sobie rozmaite słoiczki z przyprawami, ziołami, herbatami. Mam możliwość podpisywania wszelkich teczek z dokumentami, płyt itp. Miło jest wiedzieć, która butelka zawiera odżywkę do włosów, a która szampon. Dużo tu można wymieniać. Podkreślę z całą mocą, iż umiejąc odczytać pismo punktowe, jesteśmy w stanie rozpoznać wygląd liter czarnodrukowych, liczb, zamieszczonych na drzwiach pokojów hotelowych lub na tablicy w windzie. Z łatwością rozpoznajemy kształty buteleczek czy opakowań rzeczy, które kupiliśmy. Warto też wspomnieć o domowej apteczce, która jest bardzo ważną rzeczą w naszym gospodarstwie. Większość leków podpisana jest brajlem, dlatego możemy sami wyszukiwać sobie lekarstwa, nie obawiając się ewentualnej pomyłki. Biorąc pod uwagę to wszystko, wówczas wyznaczyłam sobie takie właśnie zadanie.

Kiedy już umiałam określić swoje stanowisko w tej sprawie, wykonałam telefon do Polskiego Związku Niewidomych, siedziby Instytutu Tyflologicznego w Warszawie. Skierowana zostałam do osoby, która mój zamysł przyjęła z wielkim uznaniem. Podczas naszej rozmowy pani dowiedziała się, że sama posługuję się brajlem, więc uznała, iż nie muszę przechodzić całego kursu, a jedynie mogę skupić się na egzaminie, po którym uzyskam certyfikat instruktora. Dokument upoważni mnie do podjęcia się tego zajęcia w celu zarobkowym. Niezaprzeczalnie ważnym faktem dla mnie było, iż zdając egzamin i uzyskując certyfikat w PZN, nie musiałabym uiszczać opłaty, która przerosłaby moje możliwości. Nie muszę chyba dodawać, że odczułam wielką ulgę z tego powodu.

Ułożyłam wtedy plan, w którym, oprócz samej nauki alfabetu i znaków dodatkowych, uwzględniłam wypracowywanie percepcji dotykowej. Myślałam o ziarenkach ryżu lub kaszy, zaszytych w płóciennym woreczku, szlaczkach z materiałów pasmanteryjnych, poprzyklejanych na kartce papieru brajlowskiego, kuleczkach z plasteliny albo z modeliny. Najbardziej spodobał mi się pomysł z wytłaczanką do jajek, przedstawiającą sześciopunkt, podsunięty mi przez niezawodnego wujka Google'a.

Niestety, zapędy do zarobkowania w ten właśnie sposób w kole PZN zaczęto powoli gasić. Tu bowiem nie znajdą się chętni, aby o znajomość pisma punktowego poszerzać swą wiedzę o świecie. Proroctwa życzliwych mi ludzi z koła rychło się sprawdziły, bo rzeczywiście, nie było chętnych do nauki brajla. Momentem, w którym ostatecznie wygasł mój instruktorski zapał, była rozmowa z pewnym człowiekiem, który kilka lat temu stracił wzrok. Rozmowa z pozoru wydawała się zwykłą wymianą zdań, szczególnie dla osoby postronnej, niezwiązanej z sytuacją niewidomych i ociemniałych, lecz z mojego punktu widzenia była wręcz rozbrajająca, a nawet, jeśli mogę pokusić się o mocniejsze określenie, żałosna.

Znajomość z owym panem zaczęła się dość nietypowo. Pani urzędniczka poprosiła mnie, abym pomogła chłopakowi, który po utracie wzroku zamknął się w sobie. Bardzo chętnie przyjęłam rolę ratownika, lecz długo zmagałam się z ciszą z jego strony. Telefony odbierała jego mama, która ciągle tłumaczyła, że syn jest w szpitalu i nie może odebrać, lub że on zwyczajnie nie ma siły rozmawiać.

Po upływie jakiegoś czasu, zadzwonił z prośbą, abym nauczyła go obsługi komputera. Odmówiłam - rzecz jasna, szczegółowo podając powody mojej decyzji, jako że nie jestem informatykiem i nie mam wystarczającej wiedzy, aby uczyć. Przedstawiłam mu za to wszelkie korzyści, jakie płyną ze znajomości brajla. Wtedy jeszcze nie powiedział „nie”, lecz zauważyłam, iż stosunek ma do tego raczej mieszany.

Kiedy zaczęliśmy się bliżej poznawać, a nasz pan asystent organizuje dla swoich podopiecznych spotkania przy herbatce w swoim domu, postanowiłam jeszcze raz poruszyć sprawę. Moja rozmowa z Dariuszem, bo tak ów pan ma na imię, jest warta przytoczenia.

On, prowadzi rozmowę o komputerze i pyta mnie, czy bym mu pomogła.

Ja - Nie, jednak bardzo chciałabym nauczyć cię pisma brajlowskiego. Będziesz mógł podpisywać sobie swoje płyty, teczki z dokumentami. Będziesz mógł odczytywać nazwy lekarstw, bo coraz więcej leków posiada napisy brajlowskie.

On - Jeśli chodzi o podpisywanie teczek z dokumentami, to sobie potrafię podpisać.

Uznałam, że tej rozmowy nie ma sensu dalej ciągnąć i jedyne, co mi pozostało, to odpuścić. Po co załamywać ręce, przecież to nie mój problem. Co najciekawsze, dowiedziałam się, że on w ogóle się nie podpisuje, choćby na comiesięcznych raportach dotyczących godzin asysty. Robi to jego matka. Rozmowa z Dariuszem pokazała mi też, że wielu ociemniałych to ludzie bardzo odporni na jakiekolwiek argumenty i propozycje.

Dziś zdałam sobie sprawę, że praca w charakterze instruktora nauki brajla byłaby to dla mnie trudna droga wypełniona wieloma przeszkodami, jakimi byłoby organizowanie zajęć w różnych organizacjach oraz zmaganie się ciągle z nieprawdziwymi ludzkimi przekonaniami, że brajl to przeżytek. Dariusz ostatecznie odmówił nauki, argumentując prosto, iż jest mu to niepotrzebne.

Zdecydowałam zatem, że rezygnuję z robienia certyfikatu na instruktora. Czy to była dobra decyzja? - czas pokaże.

⤌ powrót do spisu treści

&&

Blind&Proud
Liliana Laske-Mikuśkiewicz

Jak to jest, że w XXI w. ciągle wstydzimy się swej niepełnosprawności? Wstydzimy się przyznać, że czegoś nie widzimy, wstydzimy się, gdy nie rozpoznamy kogoś na ulicy, wstydzimy się wziąć do ręki białą laskę. Naszą cechą jest też często bierność. Przecież my jesteśmy słabi. Niech inni za nas decydują, myślą. A gdy coś nam się nie spodoba, to najlepiej ponarzekać. Sami w ten sposób przyczyniamy się do kształtowania wizerunku człowieka niewidomego jako tego, któremu należy okazać litość.

Oczywiście, nie wszystkich ten opis dotyczy. Tymi, którzy sprzeciwiają się takim postawom, są też Anna Wróblewska i Łukasz Iwancio. Utworzoną przez siebie Fundację nazwali Blind&Proud. Bo przecież brak wzroku nie powinien odbierać człowiekowi prawa do bycia dumnym z tego, kim jest.

Ona jest ekspertem w dziedzinie wiedzy o niepełnosprawności, on pracuje w administracji i zajmuje się dostępnością podmiotów publicznych. Ona jest siłą napędową, on pomaga w Fundacji jako wolontariusz. Oboje są osobami z niepełnosprawnością wzroku. Świetnie się uzupełniają. Wykształceni, inteligentni, merytoryczni.

Pani Anna wzrok utraciła w wieku lat 16. Na pół roku trafiła wtedy do Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego. Od zatrudnionej tam doradczyni zawodowej usłyszała, że powinna pójść do studium masażu, bo osoby niewidome mają do tego zawodu naturalną predyspozycję. Ale ona miała inny pomysł na siebie, chciała iść na studia. Zastanawiała się tylko nad wyborem odpowiedniego kierunku. W końcu zdecydowała się na nauki społeczne. - Byłam na studiach międzywydziałowych, więc sama mogłam skomponować program - mówi.

- Studiowałam jednocześnie psychologię, socjologię i kognitowistykę. Ostatecznie, dyplom zrobiłam z socjologii i filologii hiszpańskiej.

Na tym jednak nie poprzestała i pozostała na uczelni. Przygotowując rozprawę doktorską, odkryła studia o niepełnosprawności. Temat ją niezwykle wciągnął. - To dziedzina wiedzy, która traktuje niepełnosprawność jako część ludzkiego doświadczenia. Dowiedziałam się, że można ją definiować nie jako osobisty czy medyczny problem, ale efekt oddziaływań społeczeństwa na jednostkę oraz barier w edukacji, mieszkalnictwie, dostępie do rynku pracy. Uświadomiłam sobie, że osoby z niepełnosprawnościami też mogą być sprawcze, dążyć do zmiany obecnej sytuacji.

Zaczęłam się przyglądać, jak te sprawy wyglądają za granicą. Udało mi się pozyskać stypendium Fulbrighta, dzięki któremu wyjechałam na 9 miesięcy do Stanów Zjednoczonych. Mogłam tam zgłębić temat i prowadzić badania. Łukasz pełnił rolę mojego asystenta.

- Zbieraliśmy doświadczenia w organizacji LightHouse for the Blind and Visually Impaired, która mieści się w San Francisco, braliśmy też udział w działaniach National Federation of the Blind - dodaje pan Łukasz. - Podejście do niepełnosprawności, które prezentowali, treningi niezależnego życia - to wszystko zainspirowało nas do tego, by przenieść niektóre rozwiązania na grunt polski. Mnóstwo pracy przed nami.

W Stanach Zjednoczonych dużo większy nacisk kładzie się na samodzielność. Niewidomi sami chcą docierać w różne miejsca, pracować, być aktywni. Pomagają im w tym specjalne centra nastawione na naukę umiejętności potrzebnych do niezależnego życia. Niektóre prowadzą iście hardkorowe treningi orientacji przestrzennej, kończące się egzaminem - opowiada Łukasz Iwancio. - Polegają one na tym, że niewidomy jest wywożony w nieznane mu miejsce i bez użycia nowych technologii, bez proszenia przechodniów o pomoc musi trafić z powrotem. Wielu instruktorów w Stanach stanowią osoby z niepełnosprawnością narządu wzroku, dzięki czemu łatwiej jest przełamać psychologiczną barierę przed wzięciem do ręki białej laski.

Dużo większa niż u nas jest tam aktywność seniorów. Nikogo nie dziwi widok ludzi powyżej 70. roku życia, którzy chcą się nauczyć bezwzrokowych metod wykonywania różnych czynności oraz poruszania się, by móc sobie radzić, by nie siedzieć w domu. W Polsce w tym zakresie jest jeszcze wiele do zrobienia. Średnia długość życia się wydłuża. Dobrze by było, żeby i u nas osoby, które wzrok stracą w wieku 70 lat i więcej, dostały do ręki laskę, iPhone'a i odbyły odpowiednie szkolenia. Bo przecież wraz z utratą wzroku nie kończy się życie. Starsi ludzie są mega potrzebni organizacjom działającym na rzecz niewidomych, bo mają doświadczenie, mają kontakty. To jest wielki kapitał społeczny, który można wykorzystać.

Anna Wróblewska miała okazję przemawiać na Kapitolu. Przypadło jej referowanie jednego z priorytetów legislacyjnych National Federation of the Blind dotyczącego udogodnień w szkolnictwie wyższym. To był moment, kiedy uwierzyła w siebie. Stwierdziła, że skoro może w takim miejscu przedstawiać sprawy osób niewidomych, to równie dobrze mogłaby to robić w kraju. A sporo jest do zrobienia, poczynając od zmiany mentalności samych niewidomych i ich otoczenia.

- Dużo się mówi o prawach osób niepełnosprawnych. Brakuje natomiast poczucia, że my też mamy obowiązki i odpowiedzialność - dodaje pan Łukasz.

- Rewolucją niczego nie dokonamy. Potrzebne są małe kroki.

Na ten rok, na podstawie ankiety przeprowadzonej wśród osób z niepełnosprawnością wzroku, wyznaczyli sobie 3 priorytety, wokół których skupia się ich działalność. Są to: zniesienie pułapki rentowej, zwiększenie zatrudnienia i kwestie związane z parkowaniem e-hulajnóg. Zdążyli już złożyć do komisji sejmowej projekt ustawy dotyczący punktu pierwszego. Prowadząc działalność samoorzeczniczą, spotykają się z politykami, przedstawiając im propozycje konkretnych rozwiązań, niejednokrotnie edukując w kwestiach związanych z niepełnosprawnością wzroku, bo jak się okazuje, ten temat jest w kręgach politycznych mało znany. Do różnych instytucji występują o informację publiczną, by nic nie umknęło, by wszystko było jawne i jasne.

Obecnie mieszkają w Warszawie. Czy na stałe? Nie wiadomo. Nie czują potrzeby zakorzenienia gdziekolwiek. Mieszkali już w różnych regionach Polski, dzięki czemu doskonale orientują się w różnicach kulturowych, ale i w barierach, na jakie napotykają niewidomi w różnych miejscowościach. A oni lubią poznawać ludzi, różne punkty widzenia. Chcą budować społeczność opartą na relacjach.

Dane kontaktowe Fundacji -

email: blindandproudfund@gmail.com

FB: https://www.facebook.com/BlindAndProud/

tel.: 791-441-691

⤌ powrót do spisu treści

&&

Schizofrenia
Tomasz Matczak

Przeglądam social media, gdzie gromadzą się osoby z dysfunkcją narządu wzroku, nadstawiam tu i tam ucho, gdy trwają ich dyskusje i odnoszę nieodparte wrażenie, że toczy nas swoista tyfloschizofrenia. Kiedyś, gdy, zdaniem niektórych, ośmieliłem się pisać na jednej z branżowych list dyskusyjnych o tzw. świecie niewidomych, (nie wszyscy potępiają tę formę), zostałem nazwany schizofrenikiem, bo przecież skoro żyję w dwóch światach, czytaj: świecie widzących i świecie niewidomych, to muszę cierpieć na tę chorobę. Od tego dnia na owej mailingowej liście podpisuję się jako schizofrenik.

To jednak nie jest autorefleksyjny tekst, więc wróćmy do rzeczy. Skąd to moje wrażenie?

Od 1 stycznia 2024 funkcjonuje nowe świadczenie zwane wspierającym. Od samego początku budziło kontrowersje i wywoływało mniej lub bardziej burzliwe dyskusje. Kluczowym pytaniem było: dostaniemy czy nie? Używając liczby mnogiej, mam na myśli szeroko pojętą społeczność osób z dysfunkcją narządu wzroku. Jedni uparcie twierdzili, że niewidomi nie mają szans, inni pytali „dlaczego?”, a jeszcze inni udowadniali, iż świadczenie należy się nam tak samo, jak reszcie niepełnosprawnych. Niektórzy z zapartym wręcz tchem śledzili branżowe fora, gdzie co rusz pojawiało się pytanie: „kto złożył już wniosek?”, opatrzone prośbą o podzielenie się rezultatem. W miarę upływu czasu zaczęły nadchodzić, że użyję modnego dziś angielskiego zwrotu, feedbacki, czyli informacje zwrotne. Okazało się, że symbol niepełnosprawności 04 czasem staje się podstawą do przyznania świadczenia wspierającego, a czasem nie. Komisje mają różne zdania. Jednych to dziwi, innych nie. W końcu nie każdy niewidomy jest taki sam, prawda?

No dobrze, drogi Czytelniku, bo pewnie wciąż nie możesz zrozumieć, gdzie ta schizofrenia?

Na tych samych forach, facebookowych grupach i wszędzie tam, gdzie są osoby niewidome, pojawiają się pełne oburzenia głosy o dyskryminowaniu „zeroczterowców” w przestrzeni publicznej. Tu nie wpuścili z psem przewodnikiem, tam zabronili korzystania z kolejki górskiej, jeszcze gdzieś indziej kręcili nosem, bo coś tam.

Wśród innych głosów zdarzają się, i to wcale nierzadko, takie, które przedstawiają brak wzroku jako cechę osobowości lub przymiot. Ma to mniej więcej taki wydźwięk: niektórzy mają blond włosy, inni są krępi, jeszcze inni lubią czekoladę, a my jesteśmy niewidomi. Nie ogranicza to, nie przeszkadza, nie determinuje w zasadzie, bo wystarczy odpowiednie nastawienie, przełożenie jakiejś wajchy w głowie i nie ma o czym mówić.

No, to skoro nie ma o czym mówić, to na co nam świadczenie wspierające? Skąd te wszystkie dyskusje: należy się czy nie? Czyżby, gdy chodzi o pieniądze, to jesteśmy niepełnosprawni, gdy chodzi o przywileje, to jesteśmy niepełnosprawni, a gdy napotykamy na regulaminy i przepisy wydające się nam wprost dyskryminującymi, to nasza, nomen omen, optyka ulega diametralnej zmianie?

Ktoś może się oburzyć, że wciąż używam liczby mnogiej, a przecież nie wszystkie osoby z dysfunkcją wzroku tak myślą. Tak, wiem, sam jestem innego zdania. To po prostu skrót myślowy, ale nie tylko. Nietrudno się zorientować, że społeczeństwo postrzega nas przez pryzmat białej laski. Ileż to razy ja i pewnie każdy z nas byliśmy wrzucani do przysłowiowego jednego wora? I nie chodzi mi o to, aby pozbawiać nas jakiegokolwiek wsparcia, rent, dodatków, ulg i temu podobnych. Chodzi tylko, a może aż, o to, abyśmy potrafili racjonalnie oceniać rzeczywistość. Męczy mnie już to wieczne odwoływanie się do ustaw, bo zdaje się, że znamy na pamięć tylko te, które chcemy znać. Zachowujemy się trochę jak dzieci w szkole, które doskonale znają Kodeks Ucznia, ale tylko w części mówiącej o ich prawach, zapominając, a może i celowo pomijając, rozdziały o obowiązkach.

To jest dopiero prawdziwa tyfloschizofrenia! Nie, pewnie zresztą nie, bo świadomie nikt schizofrenikiem nie jest. To prędzej tyflowyrachowanie. Tam, gdzie mi pasuje, potrzebuję wsparcia, ulgi, dotacji i psa przewodnika, ale tam, gdzie mi się podoba, nikt nie ma prawa powoływać się na 04, bo to dyskryminacja. Nie wolno nam przeszkadzać w byciu niewidomymi. To my wiemy najlepiej, co to znaczy być niewidomym. Brak wzroku staje się bardzo elastyczny. W przeciwieństwie do slalomu między zaparkowanymi samochodami, umiejętne lawirowanie wśród przepisów prawa wcale go nie wymaga! Z jednej strony potrafimy udowodnić, że nie jesteśmy w stanie samodzielnie wypełnić formularza, a z drugiej - składamy wnioski na sprzęt, który ma nam to umożliwić.

Nie ma chyba wśród nas nikogo, kto tęskniłby za czasami, gdy niepełnosprawność była tematem tabu, a niepełnosprawni siedzieli w domowym zaciszu i rzadko kiedy pojawiali się w przestrzeni publicznej. To nie był dobry czas. Zastanawiam się jednak, czy teraźniejszość paradoksalnie nie zaczyna obracać się przeciwko nam? Najwyraźniej przez społeczeństwo są dziś widziani ci najgłośniejsi, a oni, jak nakazuje prawo marketingu, nie zawsze dbają o rzetelny przekaz. Akurat w tym przypadku rzetelny nie równa się klikalny lub oglądalny. Trzeba zaszokować, zaskoczyć, może nawet nieco podostrzyć i ubarwić nieco skandalizująco, a wtedy taki news wyskakuje jako pierwszy w wyszukiwarce internetowej, pojawia się na początku wiadomości radiowych i telewizyjnych, aż wreszcie zaczyna być tematem na ulicy.

I co wtedy?

Ano nikt nam nie powie, jaki podjechał tramwaj, bo przecież potrafimy świetnie pływać pod lodem i mamy w głowie taką wajchę, której przełożenie sprawi, że świat dookoła staje się dostępny! No tak, ale przecież my spieszymy się do domu, bo za godzinę przyjeżdża do nas komisja, aby wydać werdykt, czy kwalifikujemy się do świadczenia wspierającego!

Nie pachnie to schizofrenią?

Jacy zatem jesteśmy naprawdę?

Na to pytanie nie ma odpowiedzi. Jest ono źle zadane. Każdy z nas musi sobie sam odpowiedzieć, jaki jest, ale też każdy z nas powinien zdawać sobie sprawę, że jako białolaskowicz będzie pozycjonowany przez innych, jako każdy niewidomy. Ja wiem, że to błąd, ale społeczeństwo dopiero uczy się pewnych rzeczy. Nim się nauczy, może nieco nas pokiereszować. Taka jest cena nauki.

Tylko czy to nasze edukowanie społeczeństwa podąża w dobrą stronę?

⤌ powrót do spisu treści

&&

Zmysły?
Stanisław Kotowski

Brak światła i brak wzroku tworzą sytuację niezrozumiałą, budzą lęki i powodują realne zagrożenia. Z lęków, z braku zrozumienia rodzą się mity, fałszywe opinie, tłumaczenie zjawisk w sposób mało realny, niekiedy magiczny, daleki od rzeczywistości, ale w jakiś niejasny sposób zrozumiały, tłumaczący to, co nie daje się wytłumaczyć.

„Straciłeś oko. Nie przejmuj się tym, że się na ciebie będą gapili. Mów, że gdy oko straciłeś, to ci coś innego urosło”. Rada taka wynika z poglądów, że utrata jakiegoś narządu, zmysłu czy kończyny powoduje wzrost, usprawnienie, większą wrażliwość, wydolność innego organu, narządu, zmysłu. Gdy ktoś traci jakiś organ, inne organy zaczynają lepiej funkcjonować, doskonalą się i zastępują utracony. Niewidomi mają wyczulony dotyk, słuch, powonienie. Za pomocą tych zmysłów mogą doskonale, nawet lepiej radzić sobie niż za pomocą wzroku.

Psycholodzy i fizjolodzy udowodnili, że wrażliwości zmysłów nie można zwiększyć. Jeżeli np. ktoś widzi czarne przedmioty o wymiarach 0,2 milimetra na białym tle, to bez zastosowania pomocy optycznych nie można przez ćwiczenie osiągnąć, żeby widział przedmioty 0,1 milimetra. Podobnie, jeżeli opuszkami palców wyczuwa nacisk np. 0,2 grama, to nie da się dotyku usprawnić tak, aby wyczuwał nacisk 0,1 grama. Podobnie ze słuchem. Nie można usprawnić go tak, żeby obniżyć próg wrażliwości, chociażby o ułamek decybela. Skąd zatem biorą się poglądy o cudownym słuchu i dotyku niewidomych?

Farbiarze potrafią rozróżnić kilkadziesiąt odcieni czerni. Telefonistki potrafiły zapamiętać niewyobrażalną liczbę numerów telefonicznych. Eskimosi mają kilkadziesiąt nazw określających rodzaj śniegu. Niewidomi słyszą to, czego nie słyszą inni ludzie i biegle czytają pismo punktowe.

Rzeczywiście, na skutek ćwiczeń, następuje zwiększenie zdolności różnicowania. Wydaje się, że dotyk i słuch niewidomych są szczególnie czułe, doskonałe, wrażliwe. Tymczasem tak nie jest. Badania wykazały, że większość ludzi ma równie doskonały, a może nawet doskonalszy słuch i dotyk niż większość niewidomych. Wynika to stąd, że u niewidomych niejednokrotnie ten sam czynnik chorobowy czy wypadek, który uszkodził wzrok, osłabił również inne zmysły. Cukrzyca jest często przyczyną utraty wzroku. Choroba ta wpływa też na obniżenie wrażliwości dotyku. Lepsze wykorzystanie słuchu i dotyku przez niewidomych jest możliwe dzięki przystosowaniu, dzięki procesom psychicznym. Przykładem mogą być: botanik i para zakochanych w lesie. Botanik widzi mszaki, niepozorne trawki, widłaki i inne podobnie interesujące okazy flory. Zakochani natomiast widzą przede wszystkim siebie nawzajem, a poza tym obłoki, ptaszki, kwiatki i inne cuda natury. Czy to oznacza, że wzrok tych trojga ludzi różni się zasadniczo? Oczywiście, tak nie jest. Różnice wynikają z doświadczeń życiowych, zainteresowań i nastawienia, a nie zmian wrażliwości narządu wzroku. Mimo to, tak fantastyczne oceny funkcjonują, bo zaspokajają potrzebę zrozumienia. A że nie są prawdziwe... Jeżeli czegoś nie można zrozumieć z zastosowaniem umysłu i logiki, trzeba szukać innego wytłumaczenia - przy pomocy myślenia magicznego, nadnaturalnego, fantastycznego - byle zjawisko jakoś „wytłumaczyć”.

Niestety, często niewidomi wzmacniają podobne poglądy i podobne myślenie. Popisują się „doskonałym dotykiem”, „doskonałym słuchem”, „nadzwyczajną koncentracją uwagi”. Czasami robią to dla żartu, niekiedy sami wierzą w swoje nadzwyczajne zdolności.

Zastępstwo zmysłów

Istnieje wiele błędnych wyobrażeń i poglądów na temat wzroku i możliwości zastąpienia go przez inne zmysły. Wszystko zaczęło się w starożytności. Uważano wówczas, że wzrok przeszkadza w skupieniu się na rzeczach ważnych, naukowych, filozoficznych, nadprzyrodzonych.

Z takiego poglądu wynikało też przekonanie, że niewidomemu łatwiej być jasnowidzem i przewidywać przyszłość. Stąd w starożytności wielu niewidomych było jasnowidzami. Podobne poglądy nie mają realnych podstaw. Brak wzroku niczego nie ułatwia, przeciwnie - wszystko utrudnia. Wyobrażenia te jednak pokutują również w naszych czasach. Oczywiście, już nie jako naukowe tezy, lecz potoczne poglądy.

Wielu uważa też, że bodźce odbierane przy pomocy jednych zmysłów mogą zastąpić bodźce odbierane innymi zmysłami. W przeszłości formułowano nawet teorie wikariatu zmysłów, czyli zastępstwa.

Bodźce odbierane, np. słuchem, nie mogą być niczym zastąpione. Rzecz jasna, można zdobyć w inny sposób informacje, które odbierane są przy pomocy słuchu. Niestety, nie wszystkie bodźce dźwiękowe mogą być odbierane innymi zmysłami, a nawet te, które można odbierać, nie są tak dokładne i nie tak łatwe w odbiorze.

Osoba głucha może „czytać” z warg rozmówcy i uczestniczyć w rozmowie. Łatwiej tu jednak o pomyłki niż przy słuchaniu i nie w każdych warunkach taki odbiór mowy ludzkiej jest możliwy. Można czytać z ust tylko wówczas, gdy patrzy się na osobę mówiącą. Nie można więc porozumiewać się w ciemnościach. Uczestnictwo w rozmowach kilku osób również jest ograniczone, bo nie można patrzeć jednocześnie na usta kilku osób.

Jeszcze gorzej sprawa wygląda z odbiorem innych dźwięków. Śpiewu słowika nic zastąpić nie może. To samo dotyczy szumu fal morskich, muzyki, odgłosów pojazdów itp. Wprawdzie niektóre dźwięki wiążą się z wibracją, ale wibracja to nie pełny dźwięk. Można w ten sposób odebrać rytm, ale niewiele więcej. Były próby zamiany muzyki fortepianowej na kolorowe błyski światła. Może to nawet ładnie wyglądało, ale przecież muzyką nie było.

Podobnie jest ze wzrokiem. Nie ma sposobu przekazania niewidomemu od urodzenia wrażeń wzrokowych, barw, gry cienia, ruchu. Tu również istnieją pewne możliwości, na przykład przedmioty w ruchu, często również w spoczynku wydają dźwięki, które może odbierać i interpretować osoba niewidoma. Nie będzie to jednak obraz galopującego konia czy wodospadu mieniącego się barwami tęczy.

Nie wszystkie cechy przedmiotów można również odbierać dotykiem, powonieniem czy pozostałymi zmysłami. Każdy ze zmysłów odbiera właściwe dla siebie bodźce, które nie mogą być zastąpione innymi. Tylko zmysłem smaku można ocenić, czy herbata jest słodka, zmysłem temperatury czy coś jest ciepłe, zmysłem słuchu rodzaj dźwięków, a zmysłem wzroku barwy. Oczywiście, temperaturę można zbadać przy pomocy termometru, cukier w herbacie przy pomocy specjalnych pomiarów, a barwy przy pomocy np. aparatu o nazwie KolorTest. Wszystko to jednak jest czymś innym niż odbiór bodźców przy pomocy właściwych zmysłów.

Tak samo błędem jest twierdzenie, że niewidomi mają lepszy słuch czy dotyk niż ludzie widzący. Prawda jest taka, że nie można wyćwiczyć wrażliwości zmysłów. Nie można na drodze ćwiczeń obniżyć progu wrażliwości. Można natomiast nauczyć się zauważać i różnicować bodźce. I tak, niewidomy musi zwracać większą uwagę niż człowiek widzący na dźwięki płynące z otoczenia. Uczy się więc je zauważać i interpretować. To samo jest z dotykiem i z pozostałymi zmysłami. Jest to jednak możliwe na drodze umysłowej, psychicznej, a nie doskonalenia zmysłów.

Niewidomi nie mają doskonalszego słuchu ani dotyku niż ludzie widzący. Można nawet powiedzieć, że jest przeciwnie, że przeciętnie ich słuch i dotyk są słabsze niż u ludzi widzących.

Sprawny umysł wiele może, np. obyć się bez bodźców świetlnych czy innych i radzić sobie przy pomocy tych zmysłów, którymi dysponuje. Niewidomy może osiągnąć wielką sprawność, ale zawsze będzie to wymagało większego wysiłku i nigdy nie będzie ona całkowita, taka jaką mogą osiągnąć ludzie widzący. W czynnościach powtarzalnych, np. przy ręcznym wyrobie szczotek, niewidomy może pracować równie szybko i dokładnie jak osoba widząca. W zmieniających się warunkach jednak, zawsze będzie mniej sprawny. Zawsze trudniej mu znaleźć niezbędne informacje i przedmioty, orientować się w przestrzeni, w stosunkach międzyludzkich i wykonywać wiele czynności. Gdyby mógł we wszystkim dorównywać ludziom widzącym, przestałby być osobą niepełnosprawną. Niewidomi naprawdę wiele mogą, wiele potrafią, wiele osiągają, ale przecież nie wszystko. Zawsze jednak powinni dążyć do możliwie pełnego wykorzystania swoich możliwości. I na tym polega rehabilitacja.

Źródło: Przewodnik po problematyce osób niewidomych i słabowidzących

⤌ powrót do spisu treści

&&

Ogłoszenie

Szanowni Czytelnicy!

Cieszymy się, że miesięcznik „Sześciopunkt” będzie nadal wydawany. Niestety, realizacja projektu wiąże się z kosztami, w postaci obowiązkowej wpłaty finansowej. Trudno jest nam zebrać odpowiednie środki. Będziemy wdzięczni za każdą wpłaconą kwotę. Darowizny można wpłacać na konto Fundacji:

33_1750_0012_0000_0000_3438_5815 z dopiskiem: Darowizna na cele statutowe

Zarząd Fundacji

⤌ powrót do spisu treści