Sześciopunkt
Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących
ISSN 2449–6154
Nr 8/101/2024
Sierpień
Wydawca: Fundacja „Świat według Ludwika Braille’a”
Adres:
ul. Powstania Styczniowego 95D/2
20–706 Lublin
Tel.: 697–121–728
Strona internetowa:
http://swiatbrajla.org.pl
Adres e‑mail:
biuro@swiatbrajla.org.pl
Redaktor naczelny:
Teresa Dederko
Tel.: 608–096–099
Adres e‑mail:
redakcja@swiatbrajla.org.pl
Kolegium redakcyjne:
Przewodniczący: Beata Krać
Członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski
Na łamach „Sześciopunktu” są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych.
Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji.
Materiałów niezamówionych nie zwracamy.
Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.
&&
Żegnając się z matką - Tadeusz Gajcy
Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko
Aplikacja Moovit - przewodnik po rozkładach jazdy i planer tras w telefonie - Piotr Ziębakowski
Wakacyjna apteczka - dr Stanisław Rokicki
Zespół stresu pourazowego, czym jest i jak sobie pomóc? - Małgorzata Gruszka
Ortografia do poprawki - Tomasz Matczak
Tadeusz Gajcy - poeta wobec grozy wojny - Paweł Wrzesień
Stanisław Janusz Sosabowski - Beata Dązbłaż
Kropla drąży kamień - Tomasz Matczak
Jak to było, jest i będzie z tą Unią Europejską - Radosław Nowicki
Dolnośląskie atrakcje - w sam raz na weekendowe wycieczki - Anna Kłosińska
Warto posłuchać - Izabela Szcześniak
Galeria literacka z Homerem w tle
Ciemność przezwyciężona (fragment) - Oprac. Józef Szczurek
Problemy dorosłych osób niepełnosprawnych - Krystian Cholewa
Podróże dla każdego - Iwona Włodarczyk
Czy praca popłaca? - Teresa Dederko
Nadzwyczajne zdolności przypisywane niewidomym - Stanisław Kotowski
&&
Drodzy Czytelnicy!
Sierpień obfituje w ważne rocznice, z których przynajmniej kilka chcieliśmy wspomnieć w obecnym numerze miesięcznika „Sześciopunkt”.
W dziale „Rehabilitacja kulturalnie” publikujemy świetnie napisany artykuł przedstawiający krótkie, ale jakże bogate w wydarzenia, życie wspaniałego poety Tadeusza Gajcego, poległego w powstaniu warszawskim. W tym też dziale zamieszczamy wspomnienie o niewidomej opozycjonistce z czasu stanu wojennego. Zachęcamy też do przeczytania artykułu o Unii Europejskiej, w którym autor przedstawia jej historię i działalność.
W „Galerii Literackiej” kontynuujemy publikację książki „Ciemność przezwyciężona”, na którą składają się prace konkursowe niewidomych autorów ukazujące, w jak trudnych warunkach przebiegał proces rehabilitacji i usamodzielniania się osób tracących wzrok.
W rubryce „Nasze sprawy” najważniejszym tematem jest zatrudnienie osób niepełnosprawnych, a także obalanie stereotypów dotyczących „nadzwyczajnych zdolności” niewidomych.
W wakacyjnym numerze nie może też zabraknąć zachęty do planowania i odbywania podróży, np. po Dolnym Śląsku lub za pośrednictwem kanałów na YouTube.
Z naszych poradników można dowiedzieć się, jakie zmiany zachodzą w prawie tego lata, jak przygotować podręczną apteczkę na wyjazd urlopowy, co to jest zespół stresu pourazowego i jak sobie z nim poradzić.
Zapraszamy do kontaktu z redakcją i z biurem Fundacji.
Zespół redakcyjny
&&
Jak do Ciebie będę pisał
pochylony nad sobą w żalu.
Serce chłodne świeci jak kryształ
i choć wczoraj się z Tobą rozstałem,
jak Ci słowo do dłoni podam
badający uparcie ciemność,
skoro mówisz: lekka jest młodość
chociaż ognia bukiet nad ziemią,
skoro mówisz: ciałem człowieczym,
trzeba schodzić nisko, najniżej,
bo radosna w locie tym wieczność
jest kołyską zrodzoną na krzyżu.
Jak Ci sercem odpowiem jak źródłem
wykuty głosem śpiewnym,
kiedy tłum przerażonych jaskółek
niosę po ręce lewej,
jak mych ust niewyczutych graniem
mam zawołać bohaterski i bliski,
gdy po mej ręce prawej
drży ojczyzny pogięta kołyska
i piosenka wieczorna leży
jak owocu zniszczone grono,
dalej niebo, dom mój i księżyc
opuszczony jak Ty i młodość.
&&
Moovit to innowacyjna aplikacja, która zmienia sposób poruszania się po mieście. Dzięki niej można szybko i łatwo zaplanować trasę komunikacją miejską, sprawdzić rozkłady jazdy, a nawet śledzić na żywo lokalizację pojazdów komunikacji miejskiej. Jednocześnie z aplikacją można zaplanować podróż do innego miasta, ponieważ bierze ona pod uwagę linie autobusowe i kolejowe. Jest to niezastąpione narzędzie dla wszystkich, którzy chcą podróżować sprawnie i bezproblemowo.
Jedną z największych zalet Moovit jest jej dostępność dla osób z dysfunkcją narządu wzroku. Aplikacja została zoptymalizowana dla czytników ekranu, co sprawia, że jest łatwa w obsłudze i przyjazna dla osób niewidomych i słabowidzących. Dzięki temu, osoby z ograniczeniami wzroku mogą korzystać prawie ze wszystkich funkcji aplikacji bez żadnych problemów.
Moovit oferuje wiele przydatnych funkcji, które ułatwiają podróżowanie komunikacją miejską. Poza możliwością szybkiego sprawdzenia rozkładu jazdy autobusów, tramwajów i metra, daje możliwość otrzymywania powiadomień o ewentualnych opóźnieniach czy zmianach w trasach. Dzięki temu, będąc zawsze na bieżąco, można uniknąć stresujących sytuacji związanych z brakiem informacji.
Kolejną przydatną funkcją Moovit jest możliwość planowania tras. Wystarczy podać punkt początkowy i końcowy, a aplikacja zaproponuje użytkownikowi najlepszą trasę komunikacją miejską. Można także wybrać preferowany środek transportu, np. autobus, tramwaj czy metro, oraz ustawić parametry, takie jak minimalny czas przesiadek czy preferowany kierunek podróży.
Moovit umożliwia także śledzenie na żywo lokalizacji pojazdów. Dzięki tej funkcji można sprawdzić, gdzie aktualnie znajduje się autobus czy tramwaj, co pozwala lepiej zaplanować podróż i uniknąć długiego oczekiwania na przystanku.
Najważniejsze parametry aplikacji Moovit
Zaczynając od Menu aplikacji, widzimy, że jest tu wiele interesujących funkcji, dzięki którym można zapewnić sobie bezpieczny przejazd oraz umożliwić znajomym śledzenie położenia użytkownika. Można udostępniać aplikację innym użytkownikom, otrzymywać pomoc i wsparcie oraz otrzymywać powiadomienia od aplikacji o nowościach w aktualnej wersji.
W Ustawieniach aplikacji znajduje się wiele opcji dostosowania do własnych potrzeb. Między innymi znajdziemy tu ustawienie Obszaru Podróży, dzieląc go na miasta lub obszary kilku mniejszych miast. Można także wybrać całą Polskę jako Obszar Podróży, co sprawi, że Moovit będzie planować podróż z wykorzystaniem wszelkich dostępnych środków transportu publicznego. Dzięki takim ustawieniom, korzystanie z aplikacji stanie się jeszcze bardziej wygodne i efektywne.
W zakładce Ustawienia znajduje się Obszar Poruszania i Wyszukiwania Połączeń, Powiadomienia, Planowanie Trasy oraz Preferencje Transportu. W Obszarze Poruszania można ustawić preferencje dotyczące przemieszczania się, w Powiadomieniach - określić preferencje powiadamiania, a w Planowaniu Trasy - wybrać ilość przesiadek, preferowany rodzaj drogi oraz minimalizację pieszych odcinków. Na końcu znajdują się Preferencje Transportu, gdzie można nadać priorytet, np. tramwajom lub innej formie komunikacji, która jest najbardziej pożądana. Dzięki tym ustawieniom aplikacja będzie proponować trasy zgodne ze wskazówkami jako pierwsze.
Następna jest zakładka Mapy, gdzie można wybrać, co w danej lokalizacji aplikacja pokaże na mapie (między innymi wypożyczalnie rowerów czy najbliższe hulajnogi albo postoje taksówek), jednakże jest to zakładka mało potrzebna osobom z dysfunkcją wzroku. Na ostatniej pozycji znajduje się Włącznik Trybu Ciemnego.
Po opisaniu Menu, czas na krótki opis strony głównej aplikacji, na której w dolnej części znajdują się trzy karty. Pierwsza z nich to karta Kierunki, na której znajduje się wyszukiwarka celu podróży, ulubione trasy oraz lokalizacje miejsca pracy lub domu. Druga karta to Stacje i Przystanki, gdzie można znaleźć przystanki w pobliżu oraz sprawdzić rozkład jazdy dla wybranego przystanku. Można również zapisać ulubione stacje i linie komunikacji miejskiej. Trzecia karta to Linie, gdzie można wyszukać najbliższe połączenia zarówno autobusowe, jak i kolejowe. Po wybraniu interesującej linii użytkownik otrzyma pełne informacje dotyczące trasy, przystanków oraz godzin odjazdów i przyjazdów.
Wyszukiwanie i planowanie podróży
Po wpisaniu adresu w danym mieście pojawia się zapytanie, czy podróż planowana jest teraz, czy w innym czasie, który należy wskazać. Można także podać godzinę, o której chce się być na miejscu, a wtedy aplikacja zaplanuje trasę tak, aby dotrzeć na czas. Istnieje również opcja sugerująca, że start podróży nastąpi za piętnaście minut, z której często korzystam. Aplikacja pokaże informacje o kilku możliwych połączeniach, a użytkownik wybiera to, które go najbardziej interesuje. Po dokonaniu wyboru, aplikacja poda następujące informacje: "plan podróży - czas przejazdu 31 minut; przybycie o 9.21; przejdź 7 minut; następnie autobusem MZK nr 104; przejście jedną minutę; tramwaj nr 1 lub 3 i przejście do celu dwie minuty". Kolejną informacją będą nazwy przystanków, na które trzeba się udać, ilość przystanków do przejechania oraz godzina wyjścia z domu. Na końcu znajduje się przycisk informujący aplikację, że właśnie użytkownik wyruszył, co spowoduje stałe śledzenie pokonywanej trasy. Wtedy otrzymuje się wskazówki, w którą stronę i na jaką ulicę skręcić, aby dotrzeć do przystanku. Następnie, aplikacja poinformuje o przyjeździe właściwego pojazdu pod warunkiem, że w danym mieście pojazdy MZK mają lokalizację GPS. W przeciwnym razie, zgodnie z godziną odjazdu, aplikacja poda informację o tym, że należy wsiąść do pojazdu, np. 104 i jechać osiem przystanków. Na szóstym przystanku, użytkownik otrzyma powiadomienie, że za dwa przystanki musi wysiąść. W momencie zbliżania się do końcowego przystanku, aplikacja wyśle powiadomienie, że należy wysiąść z pojazdu i udać się dalej pod wybrany adres lub przejść do następnej przesiadki prowadzącej do celu. Oczywiście, aplikacja pokaże jeszcze więcej informacji, zarówno przydatnych, jak i mniej istotnych, jednak opisałem te kluczowe, aby sposób działania Moovit był bardziej zrozumiały.
Podsumowując, Moovit to niezastąpiona aplikacja dla wszystkich, którzy chcą podróżować sprawnie i bezproblemowo komunikacją miejską. Dzięki jej funkcjonalności oraz dostępności dla osób z dysfunkcją wzroku, każdy może cieszyć się wygodną i bezpieczną podróżą. Zachęcam więc wszystkich do pobrania tej aplikacji i przekonania się, jak wiele korzyści może przynieść.
&&
Wakacje to czas, kiedy większość z nas myśli o odpoczynku, podróżach i relaksie. Dla wielu jest to okres wytchnienia od codziennych obowiązków i zmartwień. Niemniej jednak, lato 2024 roku przynosi ze sobą istotne zmiany w przepisach dotyczących osób niepełnosprawnych, które mogą znacząco wpłynąć na ich życie. W czerwcu wprowadzone zostały nowe limity dorabiania do renty, natomiast w lipcu zwiększono dofinansowania do wynagrodzeń pracowników niepełnosprawnych. Przyjrzyjmy się bliżej tym zmianom i zastanówmy się, co oznaczają one dla osób z niepełnosprawnościami.
Nowe limity dorabiania do renty
Limity, czyli graniczne kwoty przychodu, są uzależnione od średniej płacy krajowej, która jest podawana co trzy miesiące przez GUS. Zmniejszenie lub zawieszenie świadczenia mogą spowodować przychody z umów, od których obowiązkowo są odprowadzane składki na ubezpieczenia społeczne, a także przychodu, który jest podstawą wymiaru składek przy działalności gospodarczej.
Aktualnie, nowe limity dorabiania wyglądają następująco:
- niższy dolny limit bezpiecznego dorabiania od 1 czerwca do 31 sierpnia br. jest wyższy o około 425 zł niż ten obowiązujący do końca maja i wynosi 5703,20 zł brutto miesięcznie. Zarobki do tej kwoty nie będą miały wpływu na zmniejszenie świadczenia wypłacanego przez ZUS;
- drugi, wyższy próg wzrósł o blisko 790 zł i wynosi 10.591,60 zł brutto miesięcznie. Przekroczenie tego pułapu może skutkować zawieszeniem wypłaty wcześniejszej emerytury.
Zmniejszenie świadczenia
Dodatkowe przychody wcześniejszego emeryta lub rencisty, które mieszczą się między nowymi kwotami granicznymi, mogą spowodować zmniejszenie wypłacanego świadczenia o kwotę przekroczenia dolnego progu, jednak nie więcej niż o kwotę maksymalnego zmniejszenia.
Kwota maksymalnego zmniejszenia różni się w zależności od rodzaju świadczenia. Te kryteria zmieniły się w marcu 2024 r. i będą obowiązywać do końca lutego 2025 r. Nowe kwoty wynoszą:
890,63 zł dla emerytur i rent z tytułu całkowitej niezdolności do pracy,
668,01 zł dla rent z tytułu częściowej niezdolności do pracy,
757,08 zł dla rent rodzinnych, do których uprawniona jest jedna osoba.
Zwiększone dofinansowania do wynagrodzeń pracowników niepełnosprawnych
Kolejną istotną zmianą jest zwiększenie dofinansowań do wynagrodzeń pracowników niepełnosprawnych. Jest to ważny krok, który ma na celu zachęcenie pracodawców do zatrudniania osób z niepełnosprawnościami i wspieranie ich na rynku pracy.
Od lipca 2024 roku dofinansowania zostały zwiększone w następujący sposób:
- w przypadku osób niepełnosprawnych zaliczonych do znacznego stopnia niepełnosprawności: 2760 zł (dotychczas 2400 zł),
- w przypadku osób niepełnosprawnych zaliczonych do umiarkowanego stopnia niepełnosprawności: 1550 zł (dotychczas 1350 zł),
- w przypadku osób niepełnosprawnych zaliczonych do lekkiego stopnia niepełnosprawności: 575 zł (dotychczas 500 zł).
To jednak nie wszystkie zmiany związane z podwyższeniem limitów. Dodatkowo bowiem, w odniesieniu do osób niepełnosprawnych, którym orzeczono chorobę psychiczną, upośledzenie umysłowe, całościowe zaburzenia rozwojowe lub epilepsję oraz niewidomych (czyli dla osób ze schorzeniami szczególnymi), kwoty te podwyższa się do następującej wysokości:
- w przypadku osób niepełnosprawnych zaliczonych do znacznego stopnia niepełnosprawności: 1380 zł (dotychczas 1200 zł),
- w przypadku osób niepełnosprawnych zaliczonych do umiarkowanego stopnia niepełnosprawności: 1035 zł (dotychczas 900 zł),
- w przypadku osób niepełnosprawnych zaliczonych do lekkiego stopnia niepełnosprawności: 690 zł (dotychczas 600 zł).
Nowe podwyższone kwoty stosowane będą po raz pierwszy do miesięcznego dofinansowania do wynagrodzeń pracowników niepełnosprawnych przysługującego za okres począwszy od lipca 2024 r.
Zmiany te mają na celu poprawę sytuacji na rynku pracy osób z niepełnosprawnościami, umożliwiając im pełniejsze uczestnictwo w życiu zawodowym i społecznym. Pracodawcy, widząc zwiększone wsparcie finansowe, mogą być bardziej skłonni do zatrudniania osób z niepełnosprawnościami, co jest korzystne zarówno dla nich, jak i dla samych pracowników.
Wprowadzone zmiany przynoszą wiele korzyści zarówno dla osób z niepełnosprawnościami, jak i dla pracodawców oraz całego społeczeństwa. Podniesienie limitów dorabiania do renty daje większą swobodę finansową osobom, które chcą być aktywne zawodowo, a jednocześnie czerpać korzyści z przysługujących im świadczeń. Dzięki temu mogą lepiej planować swoje finanse, inwestować w rozwój zawodowy i osobisty oraz poprawiać jakość swojego życia.
Zwiększone dofinansowania do wynagrodzeń pracowników niepełnosprawnych to również ważny element polityki społecznej. Dzięki nim, pracodawcy mają większą motywację do zatrudniania osób z niepełnosprawnościami, co przyczynia się do ich integracji na rynku pracy. Zatrudnienie osób niepełnosprawnych przynosi również korzyści firmom, które zyskują lojalnych i zmotywowanych pracowników, a także pozytywnie wpływa na ich wizerunek społeczny.
Lato 2024 roku przyniosło istotne zmiany w przepisach dotyczących osób niepełnosprawnych. Podniesienie limitów dorabiania do renty oraz zwiększenie dofinansowań do wynagrodzeń pracowników niepełnosprawnych to kroki w kierunku większej integracji tych osób na rynku pracy i poprawy ich sytuacji finansowej. Dzięki tym zmianom, osoby z niepełnosprawnościami mają większą szansę na aktywność zawodową i samodzielność finansową, co przyczynia się do ich pełniejszego uczestnictwa w życiu społecznym.
Pomimo tych pozytywnych zmian, wciąż pozostają wyzwania, z którymi należy się zmierzyć. Ważne jest dalsze edukowanie pracodawców i monitorowanie efektów wprowadzonych przepisów, aby dostosować politykę społeczną do bieżących potrzeb. Tylko w ten sposób można zapewnić pełną integrację osób z niepełnosprawnościami na rynku pracy i ich aktywny udział w życiu społecznym.
&&
Wakacje to czas odpoczynku i relaksu, dobrze być jednak przygotowanym na możliwe niespodzianki zdrowotne. Niezależnie od tego, czy wypoczynek planujemy nad morzem, w górach, w mieście - dobrze być wyposażonym w podręczną apteczkę, która może okazać się niezbędna w nieprzewidzianych sytuacjach zdrowotnych.
Apteczka na wakacje musi zawierać zestaw pierwszej pomocy, w którym być powinny podstawowe środki i narzędzia medyczne, niezbędne do udzielenia pomocy w nieprzewidzianych i nagłych przypadkach. Jej rolą jest możliwość zapewnienia szybkiej reakcji na urazy i inne problemy zdrowotne, które mogą mieć miejsce podczas podróży i wypoczynku.
We właściwie zaopatrzonej apteczce winny być następujące składniki:
środki opatrunkowe i dezynfekcyjne (plastry różnych rozmiarów, bandaże klasyczne i elastyczne, gaza opatrunkowa, pęseta i nożyczki, środki dezynfekcyjne, takie jak woda utleniona, spirytus, Octenisept, Rivanol, rękawiczki jednorazowe, leki przeciwbólowe i przeciwgorączkowe (Paracetamol, Pyralgina, Mel, Ibuprofen), leki przeciwwymiotne - Dimenhydrynat przeciw chorobie lokomocyjnej.
W wakacyjnej apteczce powinny znaleźć się także leki przeciwbiegunkowe - Loperamid, leki przeciwalergiczne - ampułkostrzykawka z adrenaliną na ostre objawy alergii lub użądlenie przez owady, Alertec, Zyrtec, maść na ukąszenia przez owady, leki przeciwwirusowe - Zovirax żel na opryszczkę, Heviran kapsułki, maść przeciwbólowa i przeciwzapalna, np. Voltaren Max, leki na oparzenia - Pantenol w sprayu lub piance, Argosulfan maść, maść łagodząca po ukąszeniach owadów, leki na schorzenia przewlekłe systematycznie zażywane, wypisywane na receptę, z dodatkowymi opakowaniami na wypadek, gdyby pobyt czy podróż uległy przedłużeniu, inne przydatne wyposażenie - termometr, krem z filtrem UV, środki odstraszające owady, maska ochronna, płyny do dezynfekcji dłoni.
Posiadanie tak zaopatrzonej apteczki jest bardzo ważne, zwłaszcza w miejscach oddalonych od cywilizacji, krajach o odmiennej kulturze i opiece zdrowotnej, gdzie dostęp do środków medycznych może być utrudniony lub niemożliwy. Dobrze wyposażona apteczka pozwala sobie skutecznie radzić w przypadku drobnych urazów i nagłych dolegliwości, co może zapobiec poważniejszym problemom zdrowotnym.
Podręczna apteczka powinna być nieodłącznym elementem bagażu każdego wczasowicza i podróżnego dbającego o swoje zdrowie i bezpieczeństwo i dlatego warto poświęcić czas na jej skompletowanie, aby móc szybko i skutecznie reagować na nieprzewidziane, mogące się wydarzyć sytuacje zdrowotne.
&&
Składniki:
Wykonanie:
ser ścieramy na drobnej tarce, dodajemy miękkie masło, żółtko i dokładnie ucieramy. Mieszamy z zieleniną i ewentualnie doprawiamy świeżo zmielonym pieprzem. Podajemy z ciemnym pieczywem.
Składniki:
Wykonanie:
marchew i seler zalewamy wrzątkiem, delikatnie solimy i krótko gotujemy w skórkach. Studzimy, obieramy i kroimy w drobne paseczki. Cebulkę (bez szczypioru) obieramy i drobno kroimy, dodajemy do warzyw. Jabłka myjemy, kroimy ze skórką, skrapiamy cytryną i dodajemy do warzyw. Mieszamy z oliwą. Ser ścieramy na tarce o dużych oczkach i wsypujemy do warzyw, na końcu dodajemy drobno posiekaną zieleninę. Ta sałatka może być daniem kolacyjnym i wtedy podajemy ją z pieczywem. Natomiast na obiad, podajemy z młodymi ziemniakami, obficie posypanymi pachnącym, drobniutko posiekanym koperkiem.
&&
Codzienny stres towarzyszy nam wszystkim. O tym, czym jest i jak sobie z nim radzić, pisałam w jednym z poprzednich „Poradników psychologa”.
Tym razem wyjaśniam, czym jest, jak się objawia, jak wpływa na jakość życia i jakiej pomocy wymaga stres będący skutkiem przeżycia traumatycznych zdarzeń.
O stresie pourazowym zaczęto mówić po tym, jak zaobserwowano, poddano badaniom naukowym i porównano specyficzne zachowania żołnierzy, weteranów i cywilnych ofiar wojen mających miejsce w ubiegłym stuleciu w różnych miejscach na świecie.
Obecnie, zespół stresu pourazowego (ang. Post Traumatic Stres Disorder PTSD) definiuje się jako jedną z reakcji organizmu na doświadczenia traumatyczne, do których, oprócz wojen, zaliczamy kataklizmy (trzęsienia ziemi, huragany, powodzie, pożary czy tsunami); ataki terrorystyczne; katastrofy; napaści; wypadki (komunikacyjne, w pracy, przy uprawie roli lub uprawianiu sportu); gwałty; przemoc domową (fizyczną, psychiczną i seksualną). Doświadczenia traumatyczne to sytuacje nagłe, na które nie można się psychicznie przygotować i do poradzenia sobie z którymi osobiste zasoby okazują się niewystarczające.
PTSD dotyka nie tylko ofiar wspomnianych wyżej wydarzeń, ale także uczestników, którzy wyszli z nich bez szwanku i świadków. Cierpią na nie często osoby zawodowo udzielające pomocy, a więc policjanci, strażacy, lekarze i ratownicy.
Zespół stresu pourazowego jest zaburzeniem psychicznym, w którym dominuje doświadczanie silnego lęku, niepokoju, drażliwości, czujności, uporczywych myśli, koszmarów sennych, doznań cielesnych i wspomnień.
Reakcja organizmu na zdarzenie traumatyczne zależy od dotkliwości przeżytego wydarzenia. Najbardziej dotkliwe i skutkujące wystąpieniem tego zaburzenia są wydarzenia nagłe i niespodziewane, drastyczne; dotykające wielu osób jednocześnie; długotrwałe; skutkujące nieodwracalnymi zmianami wyglądu; urazami i utratą sprawności; a także spowodowane przez człowieka.
Omawiane zaburzenie występuje częściej u kobiet niż u mężczyzn, a u osób w wieku dojrzewania przebiega gwałtowniej.
Większość z nas ma za sobą jakieś trudne wydarzenia życiowe. Choć niektóre z nich pamiętamy, nie przeżywamy ich tak, jakby miały miejsce dopiero wczoraj.
PTSD objawia się niemożnością psychicznego oddalenia i przeżywaniem od nowa jakiegoś wydarzenia traumatycznego mimo upływu czasu. Przeżywanie to przybiera wiele form.
Przeżywa się je w myślach, doświadczając powracających natrętnych myśli o zdarzeniu, przewijania się w myślach całego zdarzenia i narzucających się analiz i rozważań, co można było zrobić, żeby do niego nie doszło.
Przeżywa się je w snach, doświadczając koszmarów sennych, związanych ze zdarzeniem, wybudzania się w nocy i lęku przed zasypianiem.
Przeżywa się je zmysłami, mając wrażenie widzenia, słyszenia lub czucia czegoś, co obecne było w przeżytym zdarzeniu, np. wrażenie zapachu spalenizny po przeżytym pożarze, wrażenie zbliżania się kogoś z tyłu po przeżytej napaści, wrażenie słyszenia sygnału karetki po przeżytym wypadku.
Przeżywa się je w emocjach, doświadczając poczucia zagrożenia w wielu miejscach i sytuacjach; obniżonego nastroju; drażliwości; wzmożonej czujności i braku odczuwania przyjemności.
Przeżywa się je w ciele, doświadczając fizjologicznych objawów lęku, takich jak przyspieszony oddech, kołatanie serca, pocenie się, drżenie rąk, niepokój ruchowy, kłopoty z przełykaniem, suchość w ustach, bóle brzucha, mdłości, zaparcia i biegunki.
Osoby z PTSD mogą nieadekwatnie i nadmiernie reagować na rzeczywiste bodźce kojarzone z przeżytym zdarzeniem. Dzieje się tak, ponieważ bodźce te wywołują bardzo silny lęk. Np. osoba, która doświadczyła napaści, słysząc za sobą czyjeś kroki, pod wpływem lęku instynktownie przyspiesza kroku lub zaczyna biec.
PTSD może upośledzać procesy poznawcze, takie jak pamięć, koncentracja uwagi, uczenie się i myślenie.
Opisane objawy stresu pourazowego wywołują dotkliwe cierpienie. Aby je zminimalizować, osoby doświadczające tego zaburzenia unikają ludzi, czynności, sytuacji i miejsc kojarzących się z traumatycznym zdarzeniem.
Jakość życia osób zmagających się z PTSD ulega istotnemu pogorszeniu. Dzieje się tak ze względu na chroniczne zmęczenie spowodowane doświadczaniem lęku, niepokoju, niechcianych myśli i wspomnień, trudnych do zniesienia wrażeń zmysłowych, pobudzenia, drażliwości, czujności i bezsenności. Osoby z PTSD przekonane są, że same powinny poradzić sobie z zaburzeniem, przez co podejmują maksymalne wysiłki na rzecz łagodzenia objawów, co niestety nie przynosi spodziewanych rezultatów. Zamiast tego potęguje poczucie bezsilności, zmęczenie i wyczerpanie. Wspomniane wyżej unikanie ludzi, czynności, sytuacji i miejsc kojarzonych z przeżytą traumą, znacznie ogranicza lub upośledza kontakty społeczne, aktywność osobistą i zawodową.
Nieleczony zespół stresu pourazowego może skutkować brakiem nadziei i perspektyw na przyszłość, powodować utratę dotychczasowych pasji i zainteresowań, izolować od otoczenia, a nawet odbierać poczucie sensu życia. Omawiane tu zaburzenie wymaga profesjonalnej pomocy. W przeciwnym razie, bardzo często prowadzi do depresji, rozwoju innych zaburzeń lękowych lub trwałych zmian osobowości.
Przeżycie lub bycie świadkiem zdarzenia traumatycznego u każdego człowieka wywołuje część lub wszystkie z opisanych wyżej objawów. Są one naturalne i nie stanowią zagrożenia dla zdrowia, jeśli trwają nie dłużej niż 3 miesiące.
Oznaką zespołu stresu pourazowego jest odczuwanie po tym czasie objawów równie silnych, jak tuż po zdarzeniu; PTSD nie mija mimo wysiłków i starań doświadczającej go osoby i jej otoczenia.
Gdy od przeżytego zdarzenia traumatycznego mijają 3 miesiące, a samopoczucie nie poprawia się, lecz ulega pogorszeniu, trzeba udać się po fachową pomoc, najlepiej do poradni zdrowia psychicznego.
Jeśli nie ma takiej możliwości, lekarz pierwszego kontaktu po przeprowadzeniu wywiadu powinien skierować pacjenta do właściwej placówki.
Profesjonalna pomoc osobom z PTSD obejmuje farmakologię, psychoterapię bądź obie formy wsparcia. Wsparcie farmakologiczne to głównie leki przeciwlękowe i przeciwdepresyjne przyjmowane w celu osiągnięcia równowagi psychicznej niezbędnej do codziennego funkcjonowania i skorzystania z oddziaływań terapeutycznych.
Psychoterapia w PTSD polega na stopniowym, bezpiecznym, kontrolowanym przez pacjenta oswajaniu go ze śladami pamięciowymi wydarzenia i bodźcami zewnętrznymi wywołującymi silny lęk tak długo, aż odpowiedzialna za nasze emocje część mózgu zwana układem limbicznym przestanie kojarzyć je z zagrożeniem, które towarzyszyło wydarzeniu traumatycznemu i dawać sygnały do uruchomienia reakcji lękowej.
Pożądanym efektem terapii jest redukcja objawów powodujących cierpienie i powrót do dawnej aktywności, a więc do robienia rzeczy, których wcześniej pacjent nie obawiał się robić.
&&
Maj kojarzy się wszystkim nie tylko z wiosną i zielenią, ale także z egzaminami dojrzałości, bo jak wiadomo, gdy kwitną kasztany, to znak, że matura już tuż tuż. Może właśnie dlatego Rada Języka Polskiego wybrała sobie ów miesiąc na poinformowanie o zmianach w ortografii, jakie zaczną obowiązywać od 1 stycznia 2026 roku. Komunikat z 10 maja 2024 r. uważam za jeden z ważniejszych, jakie w ostatnim czasie opublikowała RJP. Jest w nim bowiem mowa nie o zaleceniach, jak w przypadku przyimków „w” oraz „na” w kontekście Ukrainy czy rzeczownika „Murzyn”, ale są to konkretne wytyczne, wprowadzające ścisłe reguły i mające swoje konsekwencje choćby na wspominanej wcześniej maturze. Zmian jest całkiem sporo, bo aż jedenaście. Dotyczą one m.in. pisowni łącznej i rozłącznej oraz stosowania wielkich i małych liter. Czy są to zmiany rewolucyjne? Ja osobiście nie użyłbym tego określenia, ale z pewnością nie można też nazwać ich kosmetycznymi.
Skupię się na kilku, bo całą listę, a także mniej lub bardziej obszerne ich opracowania, można łatwo znaleźć w internecie.
I tak po 1 stycznia 2026 r. nazwy mieszkańców miast, regionów geograficznych i dzielnic będą pisane wielką literą. Dotychczas reguła ta obejmowała obywateli państw i mieszkańców kontynentów. Rzeczownik „rzymianin” mógł zatem mieć dwie formy: jako mieszkaniec miasta Rzym zapisywany był małą literą, a określenie obywatela starożytnego państwa wymagało litery wielkiej. Według nowych przepisów nie trzeba będzie się już nad tym zastanawiać. Podobne rozgraniczenie, póki co jeszcze obowiązujące, dotyczy nazw marek i ich jednostkowych wyrobów. Jeśli ktoś kupował samochód marki Fiat, to należało nazwę włoskiego koncernu zapisać wielką literą, ale informacja, że ten czy tamten człowiek jeździ fiatem, wymagała litery małej. Nowa reguła wprowadza wielką literę niezależnie od kontekstu. Wielka litera będzie obligatoryjna w obu przypadkach.
Nowa reguła ortograficzna dotyczyć będzie przymiotników utworzonych od nazw własnych i zakończonych na -owski, np. szekspirowski, chopinowski. Mają być one zapisywane zawsze małą literą. Inaczej będzie w przypadku przymiotników utworzonych od imion zakończonych na -owy, -ów, -in, np. jackowy, zosiny. Dopuszczony zostanie ich zapis zarówno małą, jak i wielką literą. Ta sama reguła ma obowiązywać w przypadku nieoficjalnych nazw etnicznych, np. makaroniarz, angol czy żabojad.
Jednolity zapis wielką literą będzie stosowany w przypadku takich nazw geograficznych, jak Półwysep Helski, Wyspa Uznam, a także obiektów topograficznych np. Plac Zbawiciela, Kopiec Kościuszki, Most Poniatowskiego czy Park Praski. Bez zmian natomiast pozostanie zapis adresów ze słowem „ulica” małą literą, np. ulica Marszałkowska, ulica Tuwima itp.
Na koniec wrócę do, przyznam, że celowo użytego wcześniej, zapisu „tuż tuż”. Po 1 stycznia 2026 r. tego typu zwroty, a więc „tuż tuż” czy „trzask prask” będą mogły mieć formę ze spacją w środku, ale także z łącznikiem lub przecinkiem: tuż, tuż oraz tuż-tuż, a także trzask, prask i trzask-prask.
Wśród innych zmian są wytyczne co do pisowni cząstki „nie” oraz „bym” i łącznej, rozłącznej pisowni wyrazów z cząstkami: eko, super, mini itp.
W komunikacie Rady Języka Polskiego czytamy, iż zmiany te „mają na celu ujednolicenie zasad i ułatwienie piszącym ich nauczenia się oraz stosowania w praktyce”.
Cóż, czy tak jest w istocie, niech każdy sam sobie odpowie.
Ja osobiście cieszę się z innego powodu. Otóż komunikat z 10 maja 2024 r. podreperował nadwątlony w moich oczach autorytet Rady Języka Polskiego, która, moim zdaniem, zajmowała się ostatnimi czasy polszczyzną pod kątem poprawności politycznej, a nie zasad językowych w sensie ścisłym. Opisane propozycje zmian ortograficznych pozwalają mi patrzeć w przyszłość z nadzieją, że RJP wraca na właściwe tory.
&&
Tegoroczny sierpień jest miesiącem szczególnym, w którym obchodzimy 80. rocznicę wybuchu powstania warszawskiego. Wspominając bohaterski opór żołnierzy i cywilów walczących przeciw okupantowi, pamiętamy o poświęceniu tysięcy poległych ofiar. Śmierć każdej z nich była tragedią dla najbliższych, a dla Polski niepomierną stratą. Odeszło wielu młodych, odważnych i zdolnych ludzi, mogących oddać w przyszłości wielkie zasługi Ojczyźnie. Wśród nich na szczególne uznanie zasługują wybitni poeci najmłodszego pokolenia. Obok Krzysztofa Kamila Baczyńskiego czy Zdzisława Stroińskiego wyróżniał się syn warszawskiej rodziny robotniczej, Tadeusz Gajcy.
Urodzony 8 lutego 1922 roku, ukończył słynne Gimnazjum Zgromadzenia księży Marianów na Bielanach. We wczesnym wychowaniu małego Tadeusza dużą rolę odgrywała babcia. Chłopak po lekcjach służył do mszy jako ministrant. Uczył się gry na mandolinie, interesowała go również fotografia. Wszechstronnie uzdolniony, już jako dziecko podejmował pierwsze próby poetyckie. W wieku 16. lat zdecydował się jednak zniszczyć wszystkie swoje wczesne wiersze.
Po wybuchu II wojny światowej dobrowolnie zgłosił się do armii, lecz nie został przyjęty z uwagi na brak ukończonych 18. lat życia.
W pierwszych latach okupacji pracował na utrzymanie jako magazynier. W roku 1941 udało mu się zdać maturę i podjąć studia polonistyczne na tajnych kompletach prowadzonych przez wykładowców Uniwersytetu Warszawskiego. Tam poznał swą przyszłą przyjaciółkę, Zofię Orszulską, która wspominała go po wojnie słowami: „Był to chłopak pełen uroku. Niezbyt wysokiego wzrostu, świetnie zbudowany, bardzo ruchliwy i nawet wbrew tej swojej twórczości, która sięgała do katastrofizmu, tryskał humorem, wdziękiem”.
Dzięki koledze ze studiów został włączony w działania organizacji Konfederacja Narodu. Był współtwórcą wydawanego w konspiracji miesięcznika literackiego „Sztuka i Naród”. Publikował na jego łamach własną poezję, recenzje, fragmenty prozy. Podkreślał w swych tekstach potrzebę tworzenia poezji narodowej, zagrzewającej do boju, a międzywojennym poetom zarzucał bezideowość, chęć przypodobania się odbiorcy czy ekwilibrystykę intelektualną. W 1942 roku debiutował oficjalnie jako poeta wierszem „Wczorajszemu”, poświęconym postaci żołnierza polskiego podziemia. Wymowne dla jego wojennej twórczości są zawarte w nim słowa:
„A tu słowa, śpiewne słowa trzeba zamieniać,
by godziły jak oszczep”.
W poezji Gajcego nie znajdziemy dosłowności opisów mającej wywrzeć wrażenie na czytelniku poprzez epatowanie okrucieństwem wojny. Chętnie wykorzystuje za to pozbawione dosłownej brutalności apokaliptyczne wizje, metafory czy śmiałe skojarzenia zaczerpnięte z mowy potocznej. W twórczości zagrzewa do walki, choć nie stroni od pesymizmu czy filozoficznych rozważań nad sensem i znaczeniem ludzkiej egzystencji. Katastrofizm młodego poety ukazuje się często w formie przekonania o nieuchronności tragicznej śmierci, a co za tym idzie, daremności walki. W późniejszych dziełach coraz istotniejsza staje się dla Gajcego wiara, a w śmierci i cierpieniu człowieka zdaje się dostrzegać mękę Chrystusa. W wierszu „Noc wigilijna” pięknie pokazuje kontrast, a zarazem jedność świata religii i wojennego losu Polaków pisząc:
„Lulajże w powrozie, lulajże na haku,
Niech się wyśni obrus biały i błyszcząca jodła.
Wojna
Szept przygarnął - z tego szeptu twój opłatek
I Ojczyzna ciemniejąca w nagłych gwiazdach z ognia”.
W maju 1943 roku wydał w tajnej drukarni swój pierwszy tom poetycki „Widma”, a rok później kolejny pt. „Grom powszedni”. Prasa konspiracyjna nagrodziła go za wiersze „Uderzenie”, „Śpiew murów” i „Rapsod o Warszawie”. Jesienią 1943 roku zrezygnował z pracy zarobkowej, aby poświęcić się całkowicie pisarstwu.
Nie ograniczał walki o wolną Polskę jedynie do twórczości literackiej. Cała Warszawa mówiła o przeprowadzonej 25 maja 1943 roku akcji złożenia wieńca pod pomnikiem Kopernika zaaranżowanej przez Tadeusza Gajcego, Wacława Bojarskiego i Zdzisława Stroińskiego. Wieniec był przewiązany biało-czerwoną szarfą z napisem: „Genialnemu Polakowi, Mikołajowi Kopernikowi, w 400. rocznicę śmierci - Podziemna Polska”. W jej trakcie nastąpiła interwencja niemieckiej żandarmerii, podczas której Bojarskiego zastrzelono, Stroiński został aresztowany, a tylko Gajcemu udało się uciec. Współpracował z Biurem Informacji i Propagandy Armii Krajowej. Jako żołnierz AK walczył w powstaniu warszawskim w grupie szturmowo-wypadowej porucznika Jerzego Bondorowskiego, działającej na Starym Mieście. Osoby z jego otoczenia, chcąc ocalić wielki talent poety, namawiały Gajcego, aby nie brał udziału w walkach i nie ryzykował utraty życia. Odpowiedział im: „Nie miałbym prawa pisać o powstaniu, gdybym nie był z bronią w ręku na pierwszej barykadzie”. Zginął 16 sierpnia 1944 roku po wysadzeniu przez Niemców w powietrze kamienicy przy ul. Przejazd 1/3. Obecnie jest to ul. gen. Władysława Andersa. Niedługo przed śmiercią w wierszu „Żegnając się z matką” pisał:
„Drży ojczyzny pogięta kołyska
I piosenka wieczorna leży
Jak owocu zniszczone grono
Dalej niebo, dom mój i księżyc
Opuszczony jak ty i młodość”.
Wiosną 1946 roku rodzina dokonała ekshumacji szczątków poety. Został pochowany w kwaterze powstańczej na wojskowych Powązkach w Warszawie. 17 lipca 2009 roku prezydent RP Lech Kaczyński odznaczył Tadeusza Gajcego pośmiertnie Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski za wybitne zasługi dla niepodległości Rzeczypospolitej Polskiej oraz za osiągnięcia w działalności na rzecz rozwoju polskiej kultury.
Aby w pełni zdać sobie sprawę ze znaczenia twórczości i walki Tadeusza Gajcego, warto zastanowić się, co dla nas było najważniejsze, gdy byliśmy w wieku, w którym on walczył z piórem i bronią w ręku. Współcześni dwudziestolatkowie zaczynają dopiero na serio myśleć o dorosłości, podejmują studia, przeżywają pierwsze poważne miłości, uczą się odpowiedzialności za siebie i innych. Zwykle, w razie porażki, mogą wciąż liczyć na opiekuńcze skrzydła rodziców - wspierających ich rozwój i proces osiągania dojrzałości. „Pokolenie Kolumbów”, jak nazwał potem generację dwudziestoletnich AK-owców pisarz Roman Bratny, musiało dojrzeć błyskawicznie i biorąc odpowiedzialność za losy ojczyzny, położyć na szali całą swoją przyszłość. Ich twórczość jest szalenie intensywna, tragiczna, z niezwykłą siłą wyrazu podejmuje rozważania o sensie śmierci i cierpienia. Mierzą się ze sprawami, które w czasach pokoju nie przyszłyby do głowy żadnemu młodemu człowiekowi. Walczący poeci, stykając się z tragizmem wojny na co dzień, starali się znaleźć odpowiedź na fundamentalne pytania, na które w zwykłych warunkach trudno jest odpowiedzieć filozofom wyposażonym w znacznie szerszą wiedzę i dziesięciolecia życiowych doświadczeń. Przewaga młodych żołnierzy poetów polegała na tym, że teoretyczne rozważania zastąpili czynem, a najważniejsze kwestie moralne rozstrzygali każdego dnia, narażając się na cierpienie czy śmierć w imię wolności i lepszego jutra dla bliskich.
Cieszmy się, że żyjemy w Polsce, w której pamięć o bohaterach pokroju Gajcego jest czczona i podtrzymywana, w odróżnieniu od czasów PRL, gdy spuścizna Armii Krajowej i bohaterów powstania warszawskiego była niewygodna dla władz.
&&
Stanisław Janusz Sosabowski (1917-2000) - lekarz, oficer, powstaniec)
Był synem legendarnego gen. Stanisława Sosabowskiego, dowódcy polskich spadochroniarzy w czasie II wojny światowej. Stanisław Janusz nazywany był „człowiekiem legendą” lub „gwiazdą pierwszej jasności”.
W czasie porodu stracił lewe oko; gdy dorósł, nosił sztuczne, o czym nie wiedzieli nawet przyjaciele.
Przed wojną rozpoczął studia lekarskie i kontynuował je w czasie okupacji na tajnym Uniwersytecie Warszawskim. Już na początku wojny cudem uniknął śmierci (służył jako lekarz w stopniu podporucznika w kampanii wrześniowej) - ocalał jako jedyny z pociągu sanitarnego zbombardowanego przez Niemców. Pod pseudonimem Stasinek od 1940 r. był żołnierzem ZWZ-AK, dowódcą plutonu w pułku „Baszta”, a później w Oddziale Dyspozycyjnym Kolegium „A” Kedywu. Zasłynął z wielu akcji, m.in. spalenia magazynów materiałów pędnych na Woli, zdobycia medykamentów w fabryce farmaceutycznej Spiessa, zlikwidowania zdrajcy w szeregach AK - porucznika „Lasso”, likwidacji Niemca Karla Schmalza, tzw. Panienki, który zabił ok. 200 ludzi, oswobodzenia strzeżonej przez SS w magazynach na Umschlagplatzu 50-osobowej grupy Żydów z Węgier i Grecji.
W powstaniu dowodził oddziałem Kolegium „A”. 4 sierpnia został ranny i stracił drugie oko. Uniknął masakry, cudem wyprowadzony przez żonę Krystynę ze szpitala na Woli. Ewakuowano go kanałami do Śródmieścia. Jego bezpośredni przełożony Józef Rybicki pisał: „Był duszą, sercem i mózgiem tego oddziału. Rogaty, czupurny, czasami sztorcem stający, ale zawsze karny, zawsze bezgranicznie wierny idei walki; śmiałość charakteru biła zawsze od niego. Czuło się zajadłość i nienawiść wprost dziecka, gdy mówił o walce z wrogiem. Mir u chłopaków swoich miał olbrzymi, posłuch nadzwyczajny, miłość ich była do niego ogromna. Był między nimi dziwny związek braterski; Stach nie rozkazywał, ale jak kolega do kolegów, towarzysz walk, do nich mówił. Był dla nich jednak autorytetem bezmiernym. Typowy samorodny dowódca, nienarzucony, ale który sam wyrobił sobie to stanowisko, sam na nie zasłużył”.
Z pomocą ojca przedostał się samolotem RAF-u do Anglii i zapisał do organizacji opiekującej się ociemniałymi żołnierzami brytyjskimi i państw sprzymierzonych - St. Dunstan's. Próby ratowania wzroku przez lekarzy na Zachodzie nie powiodły się. Po wojnie pracował jako lekarz, prowadząc także prywatny gabinet fizjoterapeutyczny.
Jako niewidomy nauczył się strzelać z łuku, co stało się jego hobby. Tak wspomina go przyjaciel Stanisław Likiernik, także powstaniec warszawski: „W swoim ogrodzie miał strzelnicę. Strzelał z łuku do tarczy, a potem przy sznurku do tej tarczy szedł i sprawdzał, czy trafił. I trafiał! Został zaproszony przez królową brytyjską do ogrodów Buckingham Palace i strzelał z łuku przy Elżbiecie II”.
Odznaczony został m.in. dwukrotnie Krzyżem Walecznych, Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari i tytułem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.
Źródło: („Lista mocy 1918-2018” 100 wyjątkowych Polek i Polaków z niepełnosprawnością, działających w latach 1918-2018.)
&&
W 1989 r. skończył się w Polsce czas politycznej dominacji sił wspieranych i kierowanych przez Związek Radziecki. Budowany od zakończenia II wojny światowej socjalizm ostatecznie runął. Podwaliny pod to zwycięstwo położyły pokolenia Polaków, których wolnościowe zrywy władza ludowa tłumiła bezlitośnie. Pod koniec lat 70. ubiegłego wieku niezadowolenie społeczne osiągnęło apogeum. W 1980 roku siłom opozycyjnym udało się doprowadzić do tzw. porozumień sierpniowych i zalegalizować Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność”. Radość nie trwała jednak długo, bo już w grudniu 1981 roku wprowadzono na terenie Polski stan wojenny, by w ten sposób kolejny raz zdusić wyzwoleńczy ruch obywateli.
W lutym 1983 r. w domu rodziny Kossowskich pojawił się znajomy, szukający kryjówki dla ściganego przez władze ludowe działacza podziemia. Chodziło o udzielenie schronienia na pewien czas. W sopockiej kamienicy przy ul. Grunwaldzkiej mieszkała wówczas z ojcem i rodzeństwem niewidoma absolwentka psychologii Krystyna. Mężczyzna nazywany Zygmuntem ukrywał się u państwa Kossowskich przez dwa tygodnie.
- Domyśliłam się szybko, kim jest naprawdę - wspomina w rozmowie ze mną Krysia. - Kiedyś, gdy byliśmy sami, powiedziałam mu, że to wiem. Przytaknął, kiedy podałam jego prawdziwe imię i nazwisko.
Owym Zygmuntem był nieżyjący już Eugeniusz Szumiejko. To on wraz z innymi działaczami podziemia antykomunistycznego - Władysławem Frasyniukiem, Zbigniewem Bujakiem, Władysławem Hardkiem i Bogdanem Lisem powołali w lipcu 1982 roku Tymczasową Komisję Koordynacyjną NSZZ „Solidarność”.
- Szumiejko ukrywał się u nas przez jakieś dwa tygodnie - opowiada dalej Krystyna. - Chodziło o to, aby ktoś taki nie przebywał zbyt długo w jednym miejscu. Oficjalnie był po prostu mężczyzną, który wynajął u nas pokój. Sopot to uzdrowisko, więc takie czasowe pobyty nie budziły podejrzeń. Wychodził rzadko, choć czasem to robił. Nie wiedzieliśmy ani po co, ani do kogo. Wieczorami dużo rozmawialiśmy, a bywało, że graliśmy w „tysiąca”. Pewnego dnia poprosiłam go, aby wciągnął mnie w konspiracyjną działalność. Chciałam coś robić, jakoś przeciwstawić się władzy ludowej, sterowanej z Moskwy. Po kilku dniach Zygmunt przyszedł z wiadomością, że będę skrzynką kontaktową. Nikt z rodziny o tym nie wiedział, choć tata i tak się domyślał.
Sopockie mieszkanie rodziny Kossowskich było punktem kontaktowym aż do przełomu, który dokonał się w 1989 r. Nasza bohaterka otrzymała konspiracyjny pseudonim „Krystyna”. Jej zadaniem było przechowywanie oraz przekazywanie dalej różnych opozycyjnych materiałów.
- Ta wymiana dokonywała się co dwa tygodnie - wyjaśnia. - W piątki trafiały do mnie materiały z naszego terenu, które następnie ktoś odbierał i rozprowadzał po innych częściach kraju. W soboty zaś odwrotnie, dostawałam przesyłki z Polski kierowane na nasz obszar. Paczki odbierał ode mnie znajomy łącznik, który z kolei dostarczał je po jednej pod wskazane adresy. Stamtąd natomiast zabierali je kolejni łącznicy. Każdy adres miał przypisaną konkretną osobę, aby wszystko było jak najbezpieczniejsze.
- Czy to była tylko podziemna prasa? - dopytuję.
- Nie - zaprzecza. - Czasem były to gazetki, czasem listy, a czasem inne materiały, jak sita czy farby drukarskie. Bardzo często, jak to w konspiracji, w ogóle nie wiedziałam co przechowuję.
Krystyna została pouczona, jak powinna zachowywać się w przypadku aresztowania. Otrzymała także stanowczy zakaz udziału w manifestacjach antyrządowych. Znała ledwie kilka osób. Z uwagi na konspirację odwiedzali ją zawsze ci sami łącznicy. Wszystko było pomyślane tak, aby materiały nie pozostawały u niej zbyt długo. Mimo to zdarzało się, że nielegalna prasa leżała dłużej. To właśnie takiego dnia, gdy o czwartej nad ranem rozległ się dzwonek do drzwi, sądziła, że wpadła. Zwykle o tej porze domy opozycjonistów nawiedzali ubecy.
- Pamiętam, że byłam bardzo zmęczona. Kiedy usłyszałam, że ktoś dobija się do drzwi, nie myślałam o aresztowaniu i przesłuchaniach, tylko szkoda mi było przerwanego snu - wspomina wydarzenie z przeszłości z uśmiechem.
Dlaczego z uśmiechem? Okazało się bowiem, że to nie Urząd Bezpieczeństwa, a… prostytutki. Pomyliły drzwi. Nad lokalem państwa Kossowskich mieszkali zagraniczni turyści, którzy postanowili skorzystać z usług seksualnych. Wezwane telefonicznie panie zamiast pójść na drugie piętro, omyłkowo zatrzymały się na pierwszym.
- Gdy już się wszystko wyjaśniło, - opowiada Krysia, - najbardziej byłam zadowolona, że mogę iść spać!
Z okresu działalności konspiracyjnej pozostała jej pamiątka. To tomik poezji Stanisława Barańczaka wydany przez Niezależną Oficynę z własnoręcznymi podpisami Lecha Wałęsy i Bogdana Borusewicza. W dedykacji można przeczytać, że książka jest podarunkiem za odwagę i działalność w tak trudnym dla Polski okresie.
W 2018 roku Instytut Pamięci Narodowej przyznał Krystynie Kossowskiej status działacza opozycji antykomunistycznej. Potwierdzają go specjalna legitymacja oraz odznaka. Pisma w jej sprawie, poświadczające przynależność Krysi do konspiracyjnej siatki, sporządzili Edward Szumiejko oraz dwaj sopoccy działacze opozycyjni.
W roku 2023 emerytowana nauczycielka Krystyna Kossowska otrzymała pismo, w którym można przeczytać: „Mam zaszczyt poinformować, że na wniosek Prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, postanowieniem Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej nr 535/2022 z dnia 28.11.2022 r. za zasługi w działalności na rzecz niepodległości i suwerenności Polski oraz respektowania praw człowieka w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, została Pani odznaczona Krzyżem Wolności i Solidarności”.
Dziś w kamienicy przy ulicy Grunwaldzkiej, gdzie kiedyś ukrywano znanego działacza opozycyjnego, mieści się luksusowy ośrodek wypoczynkowy „Nowa Anglia”. Nie sądzę, aby ktokolwiek z wypoczywających tam w komfortowych warunkach gości miał świadomość, że zajmuje pokój, w którym składowano niebezpieczne z punktu widzenia władzy ludowej materiały. Krystyna Kossowska przeniosła się do stojącego nieopodal wieżowca. Skromna i niepozorna wcale nie uważa, że robiła coś wyjątkowego, choć przecież w istocie tak właśnie było. Jej nazwiska nie zna prawie nikt, ale właśnie tacy, najczęściej anonimowi obywatele, byli jak krople, które drążą kamień. Uparcie i wytrwale robili wszystko, by Polska znów mogła cieszyć się suwerennością. Wolności nie wywalczyli wyłącznie znani z pierwszych stron gazet działacze. Bez ludzi drugiego czy trzeciego szeregu zwycięstwo byłoby niemożliwe.
Warto o tym pamiętać.
&&
Unia Europejska jest polityczno-gospodarczym związkiem 27 państw europejskich, które postanowiły współpracować w różnych dziedzinach, aby zapewnić pokój, stabilność i dobrobyt na kontynencie. Jej historia sięga końca II wojny światowej, kiedy to zrodziła się potrzeba zapobiegania przyszłym konfliktom poprzez zacieśnianie europejskiej współpracy. Pierwszym krokiem ku integracji była tak zwana deklaracja Schumana, czyli utworzenie Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali (EWWiS) w 1951 roku, która zrzeszała sześć krajów: Belgię, Francję, Holandię, Luksemburg, Niemcy Zachodnie i Włochy. Sukces EWWiS doprowadził do podpisania Traktatów Rzymskich w 1957 roku, które ustanowiły Europejską Wspólnotę Gospodarczą (EWG) oraz Europejską Wspólnotę Energii Atomowej (Euratom). Głównym celem EWG było stworzenie wspólnego rynku, umożliwiającego swobodny przepływ towarów, usług, kapitału i osób między państwami członkowskimi.
Pierwsze rozszerzenie miało miejsce w 1973 roku, kiedy dołączyły Dania, Irlandia i Wielka Brytania. W 1981 roku do EWG przystąpiła Grecja, a w 1986 roku Hiszpania i Portugalia. Z kolei w 1995 roku we wspólnocie znalazły się Austria, Finlandia oraz Szwecja.
Unię Europejską utworzył dopiero Traktat z Maastricht, który został podpisany w 1992 roku. Wprowadził on pojęcie obywatelstwa europejskiego, umożliwiając obywatelom państw członkowskich swobodne przemieszczanie się i zamieszkiwanie na terenie całej Unii, a także 3 filary:
Największe rozszerzenie w historii Unii Europejskiej miało miejsce w 2004 roku, kiedy do UE przystąpiło dziesięć nowych krajów (Czechy, Estonia, Litwa, Łotwa, Polska, Słowacja, Słowenia, Węgry, Cypr i Malta). W 2007 roku dołączyły Bułgaria i Rumunia, a w 2013 roku Chorwacja. Za to w 2020 roku w odwrotnym kierunku podążyła Wielka Brytania, która zdecydowała się na opuszczenie struktur Unii Europejskiej.
UE posiada złożoną strukturę instytucjonalną, która obejmuje kilka kluczowych organów:
Każda z tych instytucji odgrywa kluczową rolę w funkcjonowaniu UE, zapewniając równowagę między interesami państw członkowskich, obywateli oraz wspólnymi celami Unii.
Korzyści płynące z bycia w UE:
Proces integracji europejskiej przyniósł wiele korzyści, takich jak pokój, stabilność, dobrobyt gospodarczy oraz wzmocnienie praw obywatelskich. Jednak Unia Europejska wciąż stoi przed wieloma wyzwaniami, takimi jak potrzeba dalszych reform instytucjonalnych, zarządzanie kryzysami gospodarczymi i politycznymi, a także konieczność skutecznego reagowania na globalne wyzwania, takie jak zmiany klimatyczne i globalne bezpieczeństwo. To, jak UE będzie w stanie sprostać tym wyzwaniom, zdecyduje o jej przyszłości i roli na arenie międzynarodowej.
&&
Przed nami ostatnie tygodnie lata. Część z nas spędziła tegoroczny urlop nad polskim morzem, inni zaś w górach albo za granicą. Są też osoby, które dopiero wybierają się na długo wyczekiwany wypoczynek, jednak nie mają jeszcze obranego kierunku wycieczki. Jako że jestem rodowitą mieszkanką południowo-zachodniej Polski, zachęcam do odwiedzenia tzw. Doliny Zamków i Pałaców, czyli Dolnego Śląska. Tym razem zabiorę Państwa do atrakcyjnych miejsc, w sam raz na letnie, weekendowe wycieczki.
Na początek naszej podróży proponuję odwiedzenie Wałbrzycha, a dokładnie zamku Książ. Jest to trzeci co do wielkości zamek w Polsce, zlokalizowany na szlaku zamków piastowskich. Wybudowanie warowni w latach 1288-1292 zainicjował książę Bolko I, zwany Surowym, i jego też uznaje się za pierwszego właściciela obiektu. Zamek Książ ma za sobą burzliwą historię. Co rusz był niszczony i odbudowywany. Co więcej, wielokrotnie zmieniali się jego właściciele. Ostatecznie, najdłużej panującym w Książu był ród Konrada I von Hochberg, pod rządami którego zamek pozostawał od 1509 roku do wybuchu II wojny światowej.
Zamek Książ w Wałbrzychu jest zbudowany w stylu eklektycznym, który łączy różne elementy architektoniczne. W jego konstrukcji można dostrzec wpływy gotyku, baroku oraz neorenesansu.
Na początek wycieczki czeka nas spacer wśród kwitnących rododendronów w parku Krajobrazowym. Warto wybrać się na punkt widokowy, z którego można zaobserwować wszystkie architektoniczne przemiany obiektu zachodzące na przestrzeni dziejów. Główne wejście do pomieszczeń warowni mieści się pod trzema arkadami, i to tam kierujemy się po odbiór audioprzewodnika. Wnętrze budynku zawiera siedem pięter, a jego zwiedzanie zaczynamy od poznania historii ostatnich właścicieli zamku, którzy opuścili go dopiero w 1941 roku. W pierwszej części wystaw możemy dowiedzieć się ciekawych informacji z życia Hochbergów, czyli wspomnianego rodu. Kierując się dalej w głąb warowni, przemierzamy zamkowe komnaty. Zwiedzimy m.in. apartamenty księżnej Daisy, czyli jednej z najbardziej znanych postaci w Książu czy dostojne sale i gabinety. Miejscem zasługującym na uwagę jest dwukondygnacyjna Złota Sala Maksymiliana, z której to właśnie słynie zamek Książ.
Polecam również wybrać się do wałbrzyskiej palmiarni. Czasy jej powstania datuje się na początek XX w. Była ona prezentem od Jana Henryka XV dla jego żony księżnej Daisy. Obecnie w palmiarni hodowanych jest ponad 250 gatunków roślin. Co ciekawe, ma ona również swoich lokatorów - lemury i żółwie. Ważna informacja dla turystów - wybierając się do palmiarni, pamiętajmy, że możemy ją zwiedzić na tym samym bilecie wstępu co zamek Książ.
Interesujący może być też fakt, że na wspomnianym zamku kręcono m.in. takie filmy, jak “Trędowata”, “Akademia Pana Kleksa” czy “Baśń dla dorosłych”.
Fanom podziemnych wędrówek Dolny Śląsk ma również coś do zaoferowania. Kopalnia złota w Złotym Stoku to miejsce, obok którego nie można przejść obojętnie. Ta ciekawa atrakcja zarówno dla dzieci, jak i dla dorosłych gwarantuje dobrą zabawę na cały dzień. Pierwsze wzmianki o wydobyciu złota w kopalni Złoty Stok pochodzą jeszcze z czasów średniowiecza, natomiast pierwotne zapiski o prowadzonych tutaj pracach górniczych datuje się na 1273 rok. Przez niemalże 700 lat eksploatacji pozyskano tu 16 ton czystego złota, a największy rozkwit górnictwa przypadł na początek XVI w. Wówczas kopalnia w Złotym Stoku dostarczała około 8% całej europejskiej produkcji tego metalu. W 1962 r. niestety, zakończono działalność górniczo-hutniczą w tym miejscu, jednak powód takiego obrotu sprawy nie jest nam znany. W 1996 r. ówczesny burmistrz Złotego Stoku postanowił, że niektóre korytarze warto udrożnić i udostępnić turystom do zwiedzania. Jako ciekawostkę warto też dodać, że Złoty Stok jest jednym z najstarszych miejsc wydobycia metali szlachetnych w naszym kraju.
Wybierając się do kopalni, trzeba pamiętać, że jest to wycieczka na cały dzień. Oferuje nam ona wiele interesujących atrakcji, takich jak zwiedzanie sztolni Gertruda czy sztolni Czarna oraz sztolni Górna, w której znajduje się jedyny w Polsce podziemny wodospad. Będąc tam, nie można pominąć podziemnego spływu łodzią oraz zwiedzania Izby Pamięci. Kopalnia przygotowała też pokaz odlewania pamiątkowych sztabek złota i wybijania monet.
Ostatnią atrakcją na mapie południowo-zachodniej Polski, którą przedstawię, będzie zamek Czocha. Warownia położona jest na skarpie nad brzegiem Kwisy, w miejscowości Sucha. Zamek powstał w drugiej połowie XIII w. jako obiekt obronny, a jego inicjatorem był król czeski Wacław I. Ze względu na swoje strategiczne położenie, często zmieniał przynależność. Najdłużej, bo przez prawie 250 lat, był on pod panowaniem łużyckiego rodu von Nostitz. W 1909 roku został wykupiony przez drezdeńskiego producenta wyrobów tytoniowych za 1,5 mln marek, natomiast w latach 1912-1920 berliński architekt Bodo Ebhardt przebudował go zgodnie z zachowanym wyglądem na rycinie z 1703 r. Podczas remontu zniszczono niestety wiele najstarszych fragmentów kompleksu. Obecnie obiekt jest dostępny jako ośrodek hotelowo-konferencyjny, zaś w czasie ferii zimowych oraz wakacji letnich odbywają się tu tematyczne kolonie dla dzieci i młodzieży. Zamek Czocha w swojej historii wielokrotnie ulegał zniszczeniom i przebudowom. Obecnie jego styl architektoniczny określa się jako renesansowy i gotycki.
Zamek Czocha posiada ciekawą historię, pełną tajemnic. Zwiedzanie warowni odbywa się z przewodnikiem, który oprowadza nas po obiekcie, opowiadając jego dzieje. Do głównych punktów wycieczki można zaliczyć m.in.: salę rycerską, komnatę córek oraz łazienkę, która do niej przylega, zamkowy skarbiec, salę portretową, w której na ścianach wiszą wizerunki Piastów. Oprócz tego dla turystów dostępna jest komnata książęca, również interesujące miejsce ze względu na małżeńskie łoże. Według opowieści, to właśnie pod nim znajduje się zapadnia, która zrzucała śpiącą tam akurat osobę do lochu - głównie nałożnicę.
Zamek Czocha słynie także z tego, że nagrano w nim kilka produkcji filmowych, m.in. serial „Tajemnica Twierdzy Szyfrów”, a także „Wiedźmin” czy „Święta wojna”.
Dolny Śląsk kryje jeszcze wiele interesujących miejsc, jednak, gdyby tak się rozpisać, obawiam się, że mogłoby zabraknąć miejsca na artykuły innych autorów.
&&
Akcja książki Tamsyn Murray pt. „Drugie bicie serca” rozgrywa się na terenie Anglii, w czasach współczesnych.
15-letni Johny od wczesnego dzieciństwa ciężko choruje na serce. Podłączony do urządzenia zwanego berlińskim sercem, czekając na przeszczep, już ponad rok przebywa w szpitalu.
Czuje się osamotniony i marzy o powrocie do zdrowia oraz o normalnym życiu wśród rówieśników.
Jedyną przyjaciółką chłopaka jest chora na ostrą białaczkę szpikową nastolatka o imieniu Emili. Gdy stan zdrowia na to pozwala, często spędzają ze sobą czas.
Drugą bohaterką powieści jest 15-letnia Niamh. Dziewczyna mieszka razem z rodzicami i Leo (bratem bliźniakiem) w Londynie. Syn jest ulubieńcem rodziców: zdolny, wysportowany, utalentowany muzycznie.
Są za to rozczarowani postępowaniem córki: krnąbrnej, zbuntowanej nastolatki, która nie przykłada się do nauki. Zazdrosna dziewczyna ciągle kłóci się z bratem.
Chcąc, by dzieci się pogodziły, rodzice wyjeżdżają z nimi na wakacje nad morze do miejscowości Brighton.
Podczas pobytu Niamh i Leo rywalizują ze sobą. Dziewczyna zakłada się z bratem, że jeśli wygra wyścig na górę po skałach, otrzyma od niego ulubioną, cenną gitarę. Wiedząc, że nie ma szans na zwycięstwo z wysportowanym bratem, wybiera bezpieczniejszą trasę. Chłopak, widząc, że siostra, biegnąc prostszą drogą, ma nad nim przewagę, podejmuje ryzyko przeskoczenia przez dziurę na skały. W pewnym momencie Leo zaczyna spadać i wołać siostrę na pomoc. Niamh próbuje ratować brata, ale chłopak puszcza jej rękę i spada w dół na skały.
Nieprzytomny trafia do szpitala, a cała rodzina czuwa, czekając na wyniki badań. Podczas upadku i uderzenia głową o skałę doszło do uszkodzenia oraz śmierci mózgu.
Lekarz udziela informacji, że Leo nie da się uratować, a chłopaka przy życiu podtrzymuje aparatura. Zachęca rodziców, by oddali narządy syna do przeszczepu.
Jakiś czas wcześniej, w domu doszło do rozmowy na ten temat. Leo, chcąc pomóc innej osobie, pragnął oddać po śmierci swoje narządy. Wiedząc o woli syna, rodzice zgadzają się na odłączenie go od aparatury podtrzymującej życie. Leo po chwili umiera, a jego narządy zostają pobrane do przeszczepu.
Po pogrzebie w życiu całej rodziny nastał ciężki okres. Matka zachorowała na depresję i często miewała migreny. Niamh drażni współczucie okazywane przez kolegów i koleżanki w klasie. Zamyka się w sobie, a najchętniej cały czas przebywałaby w łóżku. Matce podkrada leki antydepresyjne oraz przeciwbólowe.
Helen, jedyna przyjaciółka dziewczyny, nie daje za wygraną. Przychodzi do Niamh i wyciąga ją z domu do kina i na zakupy.
Serce Leo zostało przeszczepione Johny'emu. Po operacji stan zdrowia chłopaka szybko się poprawia. Przyszedł dzień, w którym zostaje wypisany do domu. Wkrótce rozpoczyna naukę w college'u, do którego uczęszcza młodzież z różnymi schorzeniami oraz problemami wychowawczymi. W szkole nie rozmawia z rówieśnikami o chorobie, operacji i przeszczepie. Myśli o dawcy, którego serce otrzymał, nie dają mu spokoju. W internecie zaczyna przeglądać listę dawców serca. Przypuszcza, że prawdopodobnie przeszczepiono mu serce Leo.
Na Facebooku odnajduje profil siostry zmarłego chłopaka, Niamh i próbuje nawiązać z nią kontakt.
Wiedząc o zagrożeniach w sieci ze strony pedofilów, dziewczyna blokuje profil Johny'ego. Los chciał, że matka zaangażowała się w zbiórkę na helikopter ratunkowy dla szpitala, w którym umarł Leo. Podczas kończącej zbiórkę imprezy charytatywnej dochodzi do spotkania Johny'ego z Niamh, w trakcie którego dziewczyna ubliża chłopakowi.
Młodemu człowiekowi z pomocą przychodzi ciężko chora przyjaciółka Emili. Po kilku dniach Niamh otrzymuje od niej wiadomość na Facebooku. Emili prosi dziewczynę, by dała szansę Johny'emu. Wkrótce Niamh kontaktuje się z chłopakiem. Młodzi ludzie często ze sobą korespondują na Facebooku.
Johny ukrywa przed Niamh informacje o swojej chorobie i przeszczepie serca. Wkrótce dochodzi do wspólnego wyjazdu do kina oraz na plażę do miejscowości Brighton, w której zginął Leo.
Pod wpływem tragicznych przeżyć dziewczyna ucieka z plaży. Johny'emu udaje się dogonić przyjaciółkę.
Po powrocie do domów korespondencja młodych ludzi trwa nadal. Wkrótce Niamh, w czasie nieobecności rodziców, zaprasza Johny'ego do swojego domu.
Czy bohaterka powieści dowie się o tajemnicy ukrywanej przez Johny'ego? Czy przyjaźń pomiędzy nimi przetrwa? Czy relacje Niamh z rodzicami się poprawią? Przeczytajcie sami!
Tamsyn Murray „Drugie bicie serca”, czyta Julia Chętkowska.
Książka dostępna w formacie Daisy i Czytak.
&&
Cz. J. ur. w 1927 r., zam. we Wrocławiu, wykształcenie średnie.
Wzrok utraciłem wczesną wiosną 1945 roku, w osiemnastym roku życia. Bezpośrednią tego przyczyną było nadepnięcie na niemiecką minę przez kolegę, który zginął w tym wypadku, a ja odniosłem ciężkie obrażenia. Oprócz wzroku utraciłem znaczną część słuchu, nie licząc złamania ręki, żeber i szczęki. Wprost z miejsca wypadku przewieziono mnie do szpitala i już tam zaczęły się trudności spowodowane brakiem wzroku. Najpoważniejsza z nich, to konieczność wzywania pomocy do załatwiania potrzeb fizjologicznych i karmienia. Krępowałem się prosić o tę pomoc i wolałem być głodny lub cierpieć bóle pęcherza, przetrzymując oddawanie moczu. Gdyby w tym szpitalu była choć jedna pielęgniarka, która interesowałaby się inwalidą niewidomym i zapytała od czasu do czasu, czy czegoś nie potrzebuję, byłoby mi o wiele łatwiej przeżyć ten trudny okres. Po pewnym czasie przywieziono do szpitala dwunastoletniego chłopca z urwaną ręką, więc wstydząc się osób dorosłych, jego prosiłem o pomoc w wyżej wymienionych potrzebach. Był chętny, a ja jemu ogromnie wdzięczny. Do dziś zresztą łatwiej mi przychodzi nawiązać kontakt z dziećmi lub młodzieżą niż dorosłymi.
Ze szpitala wyniosłem przykre wrażenie z powodu braku zainteresowania się personelu szpitalnego moją osobą, a chyba należałoby poświęcić więcej czasu i troski tego rodzaju inwalidom. Był rok 1945 i lecznictwo nie było jeszcze zorganizowane. Przypuszczam, że teraz jest zupełnie inaczej. Na pewno każdy niewidomy otoczony jest lepszą i bardziej fachową opieką. Na pewno wszyscy okuliści wiedzą o istnieniu PZN-u i możliwościach rehabilitacyjnych inwalidów wzroku, a gdzie tak nie jest, należy przez odpowiednią propagandę doprowadzić do tego.
Po trzech miesiącach pobytu w szpitalu wróciłem do rodzinnego domu na wieś. Byłem jeszcze niewyleczony i dalsze dwa miesiące leżałem w łóżku. Był to bardzo trudny dla mnie okres, ponieważ bezczynność doprowadzała mnie do rozpaczy. Najczarniejsze myśli przychodziły mi do głowy, a wszystkie zdążały do tego, aby odebrać sobie życie. Zastanawiałem się, w jaki sposób tego dokonać. Ale nie było to łatwe ze względu na brak wzroku. Najprościej było powiesić się, lecz tego rodzaju śmierci brzydziłem się.
Pod troskliwą opieką rodziców szybko wracałem do zdrowia. Dosyć miałem leżenia i bardzo chciałem wyjść na powietrze, jednocześnie wstydziłem się pokazać ludziom. Ogarnęło mnie uczucie bezradności, popadłem w kompleksy. Któregoś dnia, gdy zorientowałem się, że nikogo nie ma w domu, wstałem z łóżka i, trzymając się ściany, przeszedłem do drugiego pokoju. Pokonanie tych kilku kroków zmęczyło mnie i tą samą drogą wróciłem do łóżka. Ale od tej pory, gdy tylko nie było nikogo w domu, próbowałem chodzić, zawsze trzymając się ściany. Po jakimś czasie wyszedłem samodzielnie przed dom i byłem ogromnie szczęśliwy, ponieważ oblało mnie ciepłymi promieniami sierpniowe słońce. Rodzice, zobaczywszy mnie przez okno, byli bardzo zdziwieni i zaniepokojeni zarazem, jak sobie poradziłem przy wyjściu przed dom. Powiedziałem im, że to nic trudnego i aby ich o tym przekonać, wróciłem do łóżka, oczywiście trzymając się ściany. Następnym zdobyciem terenu było trafienie do przydomowego ogródka, gdzie później przesiadywałem przez długie godziny, ukryty za krzakami. Dobrze mi tam było, bo nikt nie przychodził i nie litował się nad moim losem.
Najbardziej dokuczała mi bezczynność. Chciałem cokolwiek robić, ale rodzice niczego nie pozwalali brać do ręki. Pozwolono mi jedynie kołysać najmłodszą siostrę i to już było pewnym osiągnięciem, bo nie musiał tego robić ktoś inny, bardziej zmęczony lub niemający czasu. Próbowałem także obierać ziemniaki, łuskać fasolę i ścielić łóżka. To jednak nie wystarczało do wypełnienia wolnego czasu. Przypomniałem sobie, że robiłem kiedyś kosze z korzeni sosnowych. Poprosiłem ojca o przyniesienie z lasu odpowiedniego materiału i przystąpiłem do pracy. Pierwszy koszyk był krzywy i rzadko upleciony. Nie zraziło mnie to i robiłem dalsze, które były coraz lepsze. Wyplatanie koszy jest bardzo pracochłonne, więc zabierało mi to dużo czasu. Koszyki przydawały się do użytku domowego i to dawało mi zadowolenie. Często myślałem, co będzie ze mną w przyszłości. Nie miałem najmniejszego pojęcia o zorganizowanej pracy dla niewidomych. Pogodziłem się już z losem, wiedziałem, że muszę żyć. Rodzice zapewniali mnie, że dokąd oni żyją, mi będzie dobrze, a potem prawdopodobnie będę na utrzymaniu sióstr, będę im niańczył dzieci i jakoś przeżyję. Byli i tacy, którzy mówili, że mogę zarabiać. Wystarczy zaprowadzić mnie na jarmark czy odpust, a dobrzy ludzie dadzą trochę grosza biednemu kalece. Takie propozycje oburzały mnie do głębi i jeszcze bardziej przygnębiały. Chciałem gdzieś uciec, ale nie było dokąd. Nie wiem, jak ułożyłoby się moje życie na wsi. Byłoby na pewno bardzo smutne i nieciekawe.
W styczniu 1946 roku zawieziono mnie do Zakładu dla Niewidomych w Laskach. Pierwsze wrażenia były smutne, nie umiałem się przystosować do życia w dużym środowisku. Dziwiło mnie, że prawie wszyscy kalecy byli energiczni, roześmiani i pełni zapału do życia, a przede wszystkim, że umieli samodzielnie poruszać się po domu i na ulicy. Ja nadal byłem bezradny i załamany. Drażniło mnie wesołe zachowanie otoczenia. Były momenty, że chciałem być po prostu sam ze swymi czarnymi myślami i rozpaczą. Osamotnienie nie trwało długo. Zajęli się mną i wychowawcy, i niektórzy koledzy. Bardzo dużo czasu poświęcił mi pan Rakoczy, ks. Aleksander Fedorowicz i H. Kowara. Przekonali mnie, iż niewidomi mogą żyć samodzielnie i być wartościowymi ludźmi, jeśli nauczą się pracować i zdobędą odpowiednie wykształcenie. Zachęcali mnie do nauczenia się brajla i do nauki zawodu. Uwierzyłem im, lecz do nauki zabrałem się z pewną rezerwą. Nie bardzo wierzyłem, że niewidomy nauczy się czytać i pisać systemem punktowym. Obawy moje były nieuzasadnione. Już po kilku dniach poznałem cały alfabet Braille'a, a po paru tygodniach czytałem pierwszą książkę. Była to powieść Henryka Sienkiewicza „W pustyni i w puszczy”.
Znajomość brajla umożliwiła mi zaspokajanie potrzeb intelektualnych. Mogłem czytać i pisać, mogłem się uczyć, a tym samym pracować. Naukę rozpocząłem od piątej klasy szkoły podstawowej. Nie miałem trudności z przyswajaniem wiadomości, ale poważny kłopot stanowił brak dobrego słuchu. Dopiero na lekcjach zorientowałem się, że nie słyszę dobrze wykładów i nie wiem, z jakiego kierunku dociera do mnie głos. Badania lekarskie wykazały, że lewe ucho jest całkowicie nieczynne, a prawe w dużym stopniu uszkodzone. Musiałem więc na lekcjach siedzieć bardzo blisko nauczyciela, a na spacerze zawsze ktoś mnie prowadził. Brak dobrego słuchu był przyczyną unikania spotkań w większym towarzystwie. Wstydziłem się przyznać do tego i brano mnie za jednego z tych, co nie umieją znaleźć się między ludźmi. Popadałem w kompleks. Wolałem czytać książki niż uczestniczyć w szerokich dyskusjach, jakie często prowadzili koledzy. W Laskach dowiedziałem się, iż niewidomi rzeczywiście mają możliwości zdobycia zawodów, a nawet tytułów naukowych. Ja niewiele mogłem osiągnąć z powodu braku słuchu. Zabrałem się więc energicznie do pracy fizycznej przy obróbce metalu i szczotkarstwie. Chętnie pracowałem również i w warsztacie stolarskim. Wykonywaliśmy najczęściej zabawki z drewna i metalu, taborety, szafki i ławy. Część z tych przedmiotów przekazywano do PCK w Warszawie. Cieszyliśmy się, że nasze wyroby były komuś potrzebne. Prace te wykonywałem bardzo dobrze i otrzymywałem pozytywne oceny.
Każdy człowiek, nawet w szkole, ma potrzeby finansowe. Ja, będąc w Laskach, nie otrzymywałem żadnych datków pieniężnych, bo rodzice żyli w niezwykle trudnych warunkach materialnych. Było mi przykro, gdy koledzy mogli sobie kupować ładne krawaty, wodę kolońską, czy dawać pieniądze na zakup kwiatów dla solenizantów, a ja nie mogłem w tym uczestniczyć. Co gorsze, byłem zmuszony chodzić w ubraniu i butach zakładowych. To było upokarzające i pogłębiało kompleksy. Niezależność materialna ma ogromny wpływ na samopoczucie każdego człowieka, a tym bardziej inwalidy.
W Laskach przebywałem trzy i pół roku. Ukończyłem tam siedem klas szkoły podstawowej i jedną zawodową. Nauczyłem się brajla, zawodu szczotkarskiego i ręcznej obróbki metalu. Wyniosłem olbrzymi zapał do nauki i pracy. Dzięki serdecznej i bardzo miłej atmosferze, jaka otaczała mnie w Laskach, nastąpił we mnie przełom psychiczny. Byłem przekonany, że tylko ode mnie będzie zależało, czy w życiu będzie mi dobrze czy źle. W roku 1949 podjąłem pracę w fabryce cukierków we Wrocławiu. Wraz ze mną podjęli ją dwaj inni koledzy z Zakładu w Laskach. Od pierwszych dni otaczała mnie jakaś niechęć ze strony widzących współpracowników. Pracowaliśmy przy pakowaniu cukierków. Praca nie była trudna, ale obowiązywały wysokie normy, których wykonanie wydawało mi się nieosiągalne. Utwierdzały mnie w tym współpracownice, które mówiły, że będą musiały pracować za nas. W ich mniemaniu byliśmy ludźmi niepotrzebnymi, społecznie nieużytecznymi. W dyskusji przekonywałem je, że to nieprawda, że potrafimy pracować nie gorzej od nich. Tak się też stało. Po kilku miesiącach wykonywałem nałożoną normę, a nawet ją przekraczałem. Koledzy nie wytrzymali nerwowo nieustannych narzekań kobiet i odeszli z fabryki. Jeden z nich wyjechał do Poznania, a drugi podjął pracę w browarze. Ja pracowałem przy cukierkach półtora roku. Nie był to najlepszy okres w moim życiu. Był jednak o tyle ważny, że poznałem stosunek ludzi widzących do naszego środowiska. Z konieczności nauczyłem się samodzielnego chodzenia po mieście. Ciągle jeszcze największą trudność sprawiał mi brak słuchu. Bywały momenty, kiedy byłem bardzo bliski wpadnięcia pod samochód lub tramwaj.
Po zlikwidowaniu fabryki w roku 1951 przeniosłem się do pracy w Spółdzielni Inwalidów Niewidomych we Wrocławiu-Leśnicy, gdzie podjąłem pracę w szczotkarstwie. Poczułem się tam zupełnie dobrze i jakoś bezpieczniej. Szczotkarstwo już znałem, a co najważniejsze - nie musiałem już chodzić daleko do pracy, gdyż mieszkałem w internacie. W tym samym budynku znajdowały się warsztaty. Znalazłem też tutaj rozrywki świetlicowe. Było radio, czasopisma i książki brajlowskie, głośne czytanie i wspólne spacery.
Z energią zabrałem się do pracy i po kilku miesiącach zarobki moje znacznie przewyższały dawne, z fabryki. W pierwszej kolejności kupiłem sobie radio i sporo odzieży. Zdawałem sobie sprawę, że wygląd zewnętrzny ma duży wpływ na stosunek widzących do niewidomego. Chętnie uczyłem brajla tych, którzy wyrażali na to chęć. Wśród niewidomych czułem się znacznie lepiej niż wśród widzących. Niektórzy z nich potrzebowali mojej pomocy i rady. Chciałem się uczyć dalej, ale brak słuchu nie pozwalał mi na uczęszczanie do szkoły średniej. Człowiek niewidomy i źle słyszący jest jakby podwójnie niewidomy i należy otoczyć go specjalną opieką, gdyż ma ograniczony nie tylko świat kolorów, ale i dźwięków, który jest o wiele bogatszy. Taki człowiek jest bardzo niezaradny, popada w kompleksy i często zniechęca się do życia.
W roku 1956 przypadkowo dowiedziałem się, że można kupić za dewizy dobry aparat słuchowy. Zebrałem wszystkie oszczędności, kupiłem 96 dolarów i pojechałem do Warszawy po ten aparat. Rzeczywiście, był to wspaniały aparat, wzmacniał on słuch do tego stopnia, że mogłem słyszeć na dość daleką odległość i to w bardzo naturalny sposób. Czułem się wprost szczęśliwy, jakby odrodzony. Natychmiast zabrałem się do nauki. I tak, kolejno ukończyłem kurs mistrzowski z zakresu szczotkarstwa, wszechnicy radiowej, samorządowo-organizacyjny i instruktora zawodu. W roku 1965 uzyskałem wymarzone świadectwo maturalne. Dzięki temu awansowałem na pracownika umysłowego, na stanowisko kierownika działu pracy nakładczej. Ukończyłem także dwuletnie studium ekonomiki i organizacji pracy nakładczej i wiele, wiele innych kursów. Wszystko to zawdzięczam posiadaniu dobrego aparatu słuchowego. Pozbyłem się również wielu kompleksów, łatwiej jest mi nawiązać kontakty towarzyskie i nie unikam już dyskusji w szerokim gronie. Nie obawiam się nawet samodzielnej podróży pociągiem, na myśl o której dawniej przeżywałem ogromny strach. Ważną rolę w życiu towarzyskim niewidomego spełnia umiejętność tańczenia. Przekonałem się o tym na własnej skórze. W czasie przebywania na turnusach wczasowych i sanatoryjnych niewiele osób zbliżało się do mnie. Dopiero na wieczorkach tanecznych, kiedy widziano mnie tańczącego, częściej podchodzono do mnie i nawiązywano bliższe rozmowy. Niejednokrotnie w czasie tańca nawiązywałem bliższe znajomości, a nawet przyjaźnie na długie lata. W tańcu jestem bardziej rozmowny i swobodny niż normalnie.
Posiadanie aparatu słuchowego umożliwiło mi pełnienie wielu funkcji społecznych i jeszcze większe zaangażowanie się w pracę społeczną. Prowadziłem wiele kursów brajla przy okręgu PZN i szkolenie przywarsztatowe w naszej spółdzielni dla nowo przyjmowanych inwalidów wzroku. W czasie tego szkolenia wielu niewidomych, tak jak i ja kiedyś, załamanych, przekonałem na własnym przykładzie, że można pracować z pożytkiem dla siebie i dla innych, jeżeli uwierzy się we własne siły i nie podda depresji psychicznej. Bałem się kiedyś samodzielnego życia, marzyłem o pozostaniu na zawsze w Laskach, gdyż tylko tam wyobrażałem sobie spokojną i bezpieczną przyszłość, a dziś jestem kierownikiem dużego i trudnego działu liczącego ponad 270 osób, członkiem zarządu spółdzielni i ojcem rodziny. Patrzę spokojnie w przyszłość, bo wiem, że dzięki pracy i sprzyjającym warunkom w naszym kraju nic złego spotkać mnie nie może.
Gdyby mnie dziś zapytano, jakie czynniki wpłynęły na moją rehabilitację, odpowiedziałbym, że było ich wiele. Należą do nich: wyrwanie mnie ze środowiska wiejskiego, pobyt w Laskach, nauka brajla, podjęcie pracy w spółdzielni dla niewidomych, posiadanie dobrego aparatu słuchowego, duże zaangażowanie w pracę społeczną i zawodową, wykształcenie, jakie zdobyłem oraz założenie własnej rodziny.
Dziś stwierdzam jednoznacznie, że życie moje jest ciekawe i piękne, a przyszłość będzie zależna od tego, w jakim stopniu będę przydatny w swojej pracy dla innych.
&&
Niepełnosprawność jest zawsze szokiem, niezależnie od momentu i okoliczności jej powstania. Jednak w dzieciństwie ma ona zupełnie inny wymiar niż w okresie dorosłości. Dziecko, na ogół, jest prowadzone przez rodziców, którzy robią wszystko, by ich pociecha miała zapewnione jak najlepsze warunki rozwoju osobistego. Znam to z autopsji, czyli z własnego doświadczenia.
Wymiarem dorosłości każdego człowieka jest praca zawodowa, którą wykonujemy przez długie lata, by mieć środki finansowe na życie, opłacenie rachunków, kupno domu lub mieszkania czy wyjazd na urlop, a później godne życie na emeryturze. Tutaj właśnie często osoby niepełnosprawne zderzają się ze ścianą nie do przebicia. Rynek pracy jest bardzo wymagający, a niepełnosprawni, ze względu na swoje ograniczenia i deficyty, nie są w stanie sprostać wymaganiom. Często brak odpowiedniego wsparcia ze strony pracodawcy powoduje, że osoby z jakąś dysfunkcją wycofują się z rynku pracy.
Na otwartym rynku odbyłem 5 staży zawodowych, dwie praktyki studenckie oraz trzy i pół roku przepracowałem jako pracownik biurowy w dziale BHP. Od ponad pięciu lat zajmuję się pisaniem artykułów na tematy związane z niepełnosprawnością i bezpieczeństwem. Jest to dla mnie źródło dochodu, forma terapii i rehabilitacji.
Ograniczone możliwości osób niepełnosprawnych na rynku pracy powodują niekorzystną sytuację finansową. A niepełnosprawność, nawet ta, która powstała w dniu narodzin, nie zawsze jest przesłanką do otrzymania renty socjalnej, rodzinnej czy z tytułu niezdolności do pracy. To sprawia, że taka osoba bardzo często jest zdana na łaskę swoich bliskich i nie ma mowy o żadnej niezależności finansowej.
A przecież niepełnosprawność kosztuje. Istotną rzeczą jest ciągłość rehabilitacji, która sprawia, że stan zdrowia osoby z niepełnosprawnością nie ulega pogorszeniu. Zazwyczaj rodzice osób niepełnosprawnych nie są już w stanie rehabilitować swoich dorosłych dzieci, jak miało to miejsce jeszcze kilka bądź kilkanaście lat temu. Sami często zmagają się z chorobami wywołanymi długoletnią opieką i ciężką pracą. A prywatna rehabilitacja jest bardzo kosztowna.
Przez dłuższy czas nie byłem rehabilitowany pod okiem specjalisty, odczułem to dość boleśnie. Miałem duży problem w utrzymaniu się w pozycji stojącej. Teraz już wiem, że systematyczna rehabilitacja jest bardzo istotna i może przynieść naprawdę duże efekty. Rodzice wiecznie żyć nie będą; sądziłem, że ten moment nigdy w moim życiu nie nadejdzie. Jednak sześć lat temu zmarł mój tata, było mi bardzo ciężko, a przecież życie idzie dalej i trzeba z wieloma problemami samemu się uporać. Stałem się głową rodziny i musiałem się zająć też sprawami dnia codziennego. Prowadzenie gospodarstwa domowego to duże wyzwanie dla kogoś, kto ma ograniczone możliwości. Dlatego wykonuję tylko te czynności, na które zdrowie mi pozwala, traktuję to jako naukę nowych rzeczy oraz formę rehabilitacji. Gdy uda mi się wykonać poprawnie daną czynność, ogarnia mnie radość.
Obecnie dużo jednostek samorządu terytorialnego i organizacji trzeciego sektora realizuje programy asystenckie dla osób niepełnosprawnych, które wspierają takie osoby w wykonywaniu czynności dnia. Bardzo ważne jest, by pomimo trosk, przeszkód, barier, które napotykamy każdego dnia na swojej drodze, osoby z niepełnosprawnościami odnalazły sens życia, nie czuły się nikomu niepotrzebne, zepchnięte na margines. Przecież każdy człowiek ma na ziemi do wykonania jakieś zadanie. Dlatego tak istotnym elementem są pasje i zainteresowania, które pozwalają oderwać się od trosk i zmartwień. Przez pasje poznajemy ciekawe miejsca i uczymy się nowych rzeczy.
Niepełnosprawność w okresie dorosłości to duże wyzwanie nie tylko dla samych niepełnosprawnych, ale też dla polityków i organizacji pozarządowych. Ważne jest, aby osoby z różnymi rodzajami dysfunkcji mogły godnie żyć, rozwijać się i nie zaprzepaściły ciężkiej pracy, którą przez lata wykonywali rodzice i opiekunowie. Trudno jest dopasować różne udogodnienia i orzecznictwo do wszystkich osób niepełnosprawnych, ponieważ każda niepełnosprawność jest zupełnie inna. Osoby niepełnosprawne muszą więc głośno mówić o swoich potrzebach i wychodzić do ludzi, aby były lepiej rozumiane.
&&
Wraz z nadejściem świtu w mojej głowie pojawia się pomysł - a może by tak wyruszyć w podróż…. Szybkie śniadanie, w trakcie którego wybieram cel wyjazdu, wytyczam trasę, następnie sprawdzam dostępne noclegi, rezerwuję je, decyduję się, z jakiego środka transportu skorzystam, kupuję bilety, po czym pozostaje mi już tylko spakowanie plecaka i mogę wyruszyć w drogę. Nierealne? Otóż nie, dla wielu osób taki wyjazd jest w zasięgu ręki, do natychmiastowej realizacji.
Będąc młodą, zdrową dziewczyną, niejeden raz wyruszałam na takie spontaniczne wyprawy, które w latach mojej młodości, pomimo braku obecnych udogodnień, były fascynujące. Lata mijały, zarówno w moim życiu, jak i w moim otoczeniu pojawiły się zmiany, straciłam wzrok, jednak chęć poznawania świata nadal we mnie tkwi.
Częściowy lub całkowity brak wzroku nie jest czymś, co uniemożliwia nam realizację tej pasji. Oczywiście, o samodzielnych, spontanicznych wyjazdach nie może być już mowy, jednak z pomocą kogoś, kto da nam wsparcie, możemy nadal ją realizować.
Ktoś kiedyś zadał mi pytanie, po co ja to robię, skoro i tak nic nie mogę zobaczyć… Otóż w trakcie podróży, odwiedzając nowe miejsca, poznaję nowych ludzi, ich zwyczaje, historię danej miejscowości, a opisy przekazywane przez mojego przewodnika pozwalają mi wyobrazić sobie miejsce, w którym się aktualnie znajduję. Taki wyjazd to niepowtarzalna przygoda niosąca z sobą liczne niespodzianki i po każdym z takich wojaży pozostają wspomnienia, które będą towarzyszyły mi przez całe życie.
Niestety, nie wszyscy mogą osobiście uczestniczyć w takich wyprawach; czasami wiąże się to z brakiem funduszy lub zdrowia, lecz i na to jest rada. W domowym zaciszu również można poznawać świat, np. czytając książki podróżnicze.
Szansą na dotarcie np. na inne kontynenty oraz znalezienie się w miejscach, do których nie jesteśmy w stanie fizycznie dotrzeć, jest YouTube, gdzie możemy znaleźć kanały podróżnicze. Każdy podróżujący youtuber realizuje własny pomysł na podzielenie się z odbiorcą tym, czego w trakcie podróży sam doświadcza. Gdy wzrok zastępuje wyobraźnia, ważne stają się opisy, i tak też jest w moim przypadku; o dziwo, bardzo szybko znalazłam to, czego szukałam, a mianowicie kanał podróżniczy Piotra Polo Przywarskiego i to z nim jako moim przewodnikiem „wędruję” po świecie.
To, co wyróżnia kanał Piotra spośród innych, jest dla mnie, osoby niewidomej, bardzo ważne, a są to opisy, których w jego relacjach nie brakuje. Świadomie bądź nieświadomie tworzy audiodeskrypcję i robi to wręcz po mistrzowsku. Dużym plusem tego kanału jest również to, że jego autor stara się pokazać zwykłe życie lokalnych mieszkańców aktualnie odwiedzanego kraju, miasta czy wioski. Ilość informacji przekazana w prosty sposób w połączeniu z ciekawostkami, których próżno gdzie indziej szukać, to kolejny plus tego kanału.
Dla pasjonatów podróży oraz sztuk walk świetny będzie kanał „Podróże Wojownika”, a tym, którzy fascynują się życiem w Kalifornii, polecam prowadzony przez Joannę, Polkę mieszkającą w USA, kanał „Kalifornijka”.
Takich kanałów, jak te wyżej wymienione, jest znacznie więcej i każdy może wybrać dla siebie taki, który będzie dopasowany do indywidualnych potrzeb oglądającego. Na dzień dzisiejszy świat jest w zasięgu ręki; aby móc do niego dotrzeć, nie trzeba osobiście pokonywać tysiąca lub więcej kilometrów; wystarczy telefon oraz dostęp do internetu i już jesteśmy daleko od domu.
&&
Trochę przewrotnie zadałam pytanie w temacie, bo jestem przekonana o wielkiej wartości pracy i to w różnych wymiarach, szczególnie w przypadku osób niepełnosprawnych.
Niedawno jeszcze raz przeczytałam książkę „Ciemność przezwyciężona”, zredagowaną przez Józefa Szczurka, na którą składają się prace konkursowe niewidomych autorów. Aby przybliżyć ją Czytelnikom „Sześciopunktu”, fragmenty zamieszczamy w „Galerii literackiej”. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie determinacja, z jaką niewidomi, żyjący w bardzo trudnych warunkach, dążyli do uzyskania jak największej samodzielności i niezależności. Chyba wszyscy autorzy uważali, że droga do tego celu prowadzi przez pracę zapewniającą środki na własne utrzymanie.
Młodzież z dysfunkcjami narządu wzroku nie pamięta, a często nawet nie wie, że kilkadziesiąt lat temu niewidomym ze stopniem znacznym niepełnosprawności (wtedy pierwsza grupa) nie przysługiwała żadna renta. Wówczas w szkołach dla niewidomych dzieci duży nacisk kładziono na przysposobienie do wykonywania zawodu. Poprzez odpowiednie wychowanie rozbudzano w nas ambicję i chęć samodzielnego radzenia sobie w życiu. Co prawda wiedzieliśmy, że po ukończeniu szkoły bez większego trudu będziemy mogli pracować. Dla każdego z nas było oczywiste, że musi zarabiać na swoje utrzymanie, jeżeli nie z innych względów, to przez wymóg ekonomiczny, bo kto nie pracował, musiał pozostawać na łasce rodziny.
O zatrudnienie niewidomych może było dawniej łatwiej, ponieważ istniały spółdzielnie, które zapewniały pracę wszystkim chcącym pracować. Praca często nie spełniała marzeń, ale zapewniała odpowiedni poziom życia. Wiele osób niewidomych zaczynało karierę zawodową od pracy w spółdzielni, kończąc potem studia i zajmując wysokie stanowiska. Dopiero na początku lat 80. zeszłego stulecia wprowadzono prawo umożliwiające staranie się o rentę inwalidzką po pięciu przepracowanych latach.
Pamiętam, że po ukończeniu szkoły w Laskach umożliwiano absolwentom odbycie parotygodniowej płatnej praktyki zawodowej, dzięki czemu otrzymywaliśmy pieniądze zapewniające utrzymanie przez pierwszy miesiąc samodzielnego życia, a przez ten czas musieliśmy znaleźć sobie jakąś pracę.
Uważam, że przez kilkadziesiąt lat sytuacja osób niewidomych pod wieloma względami zmieniła się na lepsze. Młode pokolenie, kończąc edukację, ma zapewnione finansowanie, pobierając rentę socjalną, świadczenie uzupełniające 500+ i dodatek pielęgnacyjny. Nie jest to może dużo, ale minimum socjalne zapewnia. Z czasem, zgodnie ze smutnym prawem natury, rodzice odchodzą, a wtedy świadczenia pobierane przez niepełnosprawnego potomka wzrastają o dodatek sierocy, rentę rodzinną, co w sumie daje kwotę ponad 4 tys. zł, co miesiąc wypłacaną przez ZUS.
Świadczenia te są sporo wyższe od najniższego wynagrodzenia netto, mimo to niektórzy poszukują zatrudnienia, rozumiejąc, że praca, poza dodatkowym dochodem, niesie jeszcze inne korzyści. Z pewnością, pracując, mamy motywację do wyjścia z domu, przebywamy w towarzystwie innych osób, z którymi możemy nawiązywać relacje, robimy coś użytecznego, a to podnosi naszą samoocenę i korzystniej postrzega nas otoczenie. Wśród przedstawicieli młodego pokolenia niewidomych są też osoby, które uważają, że skoro mają zapewniony całkiem niezły byt, to chodzenie do pracy jest pozbawione sensu.
Osobiście, nie wyobrażam sobie egzystowania bez wykonywania jakiegoś pożytecznego zajęcia, niekoniecznie pracując za wynagrodzenie finansowe. Są różne możliwości realizowania się w wolontariacie albo pomagania rodzinie lub sąsiadom. Czasem można komuś pomóc nawet tylko poprzez rozmowę telefoniczną, udzielenie porady, podzielenie się własnym doświadczeniem, a przede wszystkim wysłuchanie samotnej osoby.
O pracy wolontariackiej pisało paru autorów na łamach „Sześciopunktu”.
Najgorszym rozwiązaniem jest izolowanie się od społeczeństwa i koncentrowanie na własnych problemach i frustracjach, rozładowując je, narzekając w mediach społecznościowych. Parę dni temu wysłuchałam wypowiedzi pełnomocnika rządu ds. osób niepełnosprawnych Łukasza Krasonia, który m.in. powiedział: „Średnie zatrudnienie osób z niepełnosprawnościami w Unii Europejskiej jest sporo powyżej 50 proc., w Polsce wynosi 32 proc. Pod tym względem Zachód nam już dawno odjechał”.
Powodów niepodejmowania pracy przez osoby niepełnosprawne jest sporo, chociaż kto szuka aktywnie i ma odpowiednią motywację, ten zatrudnienie znajdzie. Ciągle jeszcze jest zbyt niska świadomość pracodawców dotycząca możliwości niewidomych, tzw. pułapka rentowa, ale też wysokie świadczenia. Zrozumiałe jest, że cywilizowane społeczeństwo dba o słabszych i osoby chore z różnymi sprzężonymi niepełnosprawnościami, które nie będą mogły pracować; jednak zdrowi niewidomi powinni. Napisałam zdrowi, bo kiedyś moja znajoma, zwracając się o zapomogę, otrzymała z Ośrodka Pomocy Społecznej taką odpowiedź: „Pani jest zdrowa, tylko niewidoma”. Uważam, że wypłacanie tak wysokich świadczeń w polskiej sytuacji gospodarczej jest nieuzasadnione i zniechęcające do podejmowania aktywności na rynku pracy, bo jak powiedział młody niewidomy człowiek: „tylko idiota będzie się wysilał, jak może wszystko mieć za darmo”.
Niestety, w pewnym sensie muszę się z nim zgodzić, ponieważ emeryci, którzy przepracowali kilkadziesiąt lat, mają nieraz niższą emeryturę niż wypłacane świadczenia tym, którzy nigdy nie pracowali. Uważam, że jest to niesprawiedliwe, a wsparcie powinny otrzymywać tylko te osoby, które ze względów zdrowotnych czy rodzinnych nie mogą podjąć zatrudnienia.
&&
Niewidomi potrafią wykonywać różne czynności lepiej niż ludzie dysponujący dobrym wzrokiem. W wielu rozdziałach „Przewodnika...” znajdziesz informacje, że ludzie bardzo często nie rozumieją, jak można sobie radzić bez wzroku. Czasami mogą przekonać się, że można, że niewidomi radzą sobie w różnych sytuacjach, czasami nawet osiągają zdumiewające wyniki. Ponieważ jednak nie da się tego zrozumieć, trzeba szukać wyjaśnienia w czymś nadzwyczajnym. Niewidomi są więc nadzwyczajnie uzdolnieni.
Tego typu całkowicie błędny pogląd uzasadniają i wzmacniają niektórzy specjaliści rehabilitacji, i to niezależnie od tego czy widzą, czy nie, oraz niektórzy niewidomi.
Podobne opinie wygłaszają też ludzie, którzy uważają, że bez posługiwania się wzrokiem normalny człowiek nic zrobić nie potrafi. Skoro niewidomi wykonują różne czynności, są genialni. Jest to pogląd błędny i szkodliwy z punktu widzenia rehabilitacji niewidomych. W rzeczywistości niewidomi nie mają żadnych szczególnych cech, zdolności czy możliwości.
Nie można u niewidomych wyodrębnić żadnej szczególnej cechy, która by nie występowała u ludzi o dobrym wzroku.
Rozważmy następującą sytuację. Urodziły się bliźnięta jednojajowe, chłopcy. Mają jednakowe uwarunkowania genetyczne. Są podobni, może nawet identyczni pod względem fizycznym, umysłowym i psychicznym. Bracia ci powinni mieć jednakowe osiągnięcia. Tak się jednak stało, że jeden z braci we wczesnym dzieciństwie całkowicie utracił wzrok. Czy nadal ich możliwości są jednakowe? Bliźniak widzący może być wybitnym muzykiem, wybitnym pisarzem, politykiem, tokarzem - niewidomy również. Bliźniak widzący może zostać wybitnym malarzem, kierowcą, lotnikiem, strażakiem, marynarzem, żołnierzem, myśliwym - czy niewidomy również? Tak można by bardzo długo wymieniać, kim to może być widzący brat, a nie może być niewidomy. Nie można natomiast znaleźć ani jednego zawodu, który mógłby wykonywać niewidomy bliźniak, a nie mógłby widzący. Żadna też czynność nie jest łatwiejsza do wykonania dla niewidomego bliźniaka niż dla jego widzącego brata. Ten ostatni może, i to bez żadnych wyjątków, nauczyć się tego wszystkiego, co jego niewidomy brat. Będzie to robił nie gorzej niż niewidomy, a w wielu przypadkach łatwiej mu to przyjdzie. Nie ma sytuacji odwrotnej, w której łatwiej byłoby ociemniałemu.
Nieuprawnionym jest twierdzenie dotyczące sprawności seksualnej gruźlików, jednookich czy niewidomych. Oczywiście, jeden jest obdarzony bardziej, a inny mniej bujnym temperamentem, podobnie jak wszyscy ludzie. „Jest taka czynność nie wymagająca światła, w której niewidomi mogą być lepsi od ludzi widzących. Czy od Casanovy i Rasputina również? Przecież ci panowie byli ludźmi widzącymi. Dodam, że przeżycia seksualne są polisensoryczne (wielozmysłowe). Wzrok i tu odgrywa wielką rolę. Jeżeli tak, jego wyeliminowanie zubaża te przeżycia, a nie wzbogaca.
Nie wszyscy jednak skłonni są przypisywać niewidomym same pozytywne cechy, zdolności i umiejętności. Równie wielu uważa, że niewidomi niemal do niczego nie są zdolni. Osoby o takich poglądach również są przekonane, że bez pomocy wzroku nic zrobić nie można. Z faktu tego wyciągają jednak zupełnie inne wnioski. Skoro nie można, to i niewidomi nie mogą.
Poglądy, te pozytywne i te negatywne, są bardzo trwałe i trudno je zmienić. W wielu przypadkach funkcjonują one nawet po kilku czy kilkunastu latach bliskich kontaktów z niewidomymi. Jeżeli ludzie, którzy nie znają niewidomych i ich możliwości, przypisują im cechy dobre lub złe, jest to zrozumiałe i wybaczalne. Jeżeli jednak czynią tak „specjaliści rehabilitacji” - trudniej zrozumieć i nie należy wybaczać. Ludzie ci bowiem, zamiast pomagać niewidomym, wyrządzają im krzywdę i to niezależnie, czy przypisują niewidomym nadzwyczajne zdolności, czy odmawiają im niemal jakichkolwiek możliwości. Jedno i drugie jest równie szkodliwe.
Niestety, wielu niewidomych również wyznaje poglądy na swój temat dalekie od realizmu. Też potrafią wygłaszać krańcowo różne opinie, przypisywać niewidomym nadprzyrodzone zdolności, a także twierdzić, że niemal nic nie mogą i nic nie potrafią. Zdarza się, że te sprzeczne opinie wygłasza ta sama osoba, w zależności od „potrzeb”. Jeżeli np. stara się o pracę, udowadnia, że bardzo dużo potrafi, prawie wszystko może, a w niektórych sytuacjach będzie lepsza od pracowników widzących. W przypadku starania się o pomoc socjalną, udowadnia, że jest niewidoma, nic nie może, nic nie potrafi i potrzebuje wsparcia.
Nadmienić trzeba, że stowarzyszenia występujące w imieniu niewidomych również motywują swoje wnioski w zależności od celu wystąpienia. W tym przypadku niewidomi też albo niemal wszystko mogą, albo niemal nic nie potrafią.
W tym miejscu należy stanowczo stwierdzić, że są niewidomi, którzy bardzo wiele potrafią i są tacy, którzy niemal do niczego nie są zdolni. Opisane opinie jednak często odnoszą się do tych samych osób.
Przyczyną braku realizmu wielu niewidomych są ich kompleksy i mechanizmy obronne. Dobrze jest pocieszać się, że jestem zdolny do wszystkiego, wcale nie jest mi trudniej, wszystko mogę podobnie jak ludzie widzący, a często robię to lepiej. Rozumowanie takie jednak boleśnie zderza się z rzeczywistością. Podobnie wyznawanie poglądu, że przeklęta ślepota tłumaczy wszystkie niepowodzenia życiowe, wszystko wyjaśnia, usprawiedliwia, również do niczego dobrego nie prowadzi. Rozumowanie takie poważnie ogranicza aktywność, obniża ambicje i aspiracje, niweczy potencjalne możliwości.
Podstawą rehabilitacji, również psychicznej, jest realizm, a nie mity, ułudy i inne wypaczone poglądy. Wszelkie okoliczności, które ograniczają możliwości realnej oceny skutków niepełnosprawności, są szkodliwe i powinny być eliminowane.
Jeżeli zauważysz, że jesteś skłonny do przesadnych ocen, zastanów się nad swoją postawą. Przecież chcesz pomagać, a nie szkodzić.
Źródło: „Przewodnik po problematyce osób niewidomych i słabowidzących”
&&
Szanowni Czytelnicy!
Cieszymy się, że miesięcznik „Sześciopunkt” jest nadal wydawany. Niestety, realizacja projektu wiąże się z kosztami w postaci obowiązkowego własnego wkładu finansowego. Trudno jest nam zebrać odpowiednie środki. Będziemy wdzięczni za każdą wpłaconą kwotę. Darowizny można wpłacać na konto Fundacji:
33-1750-0012-0000-0000-3438-5815 z dopiskiem: darowizna na cele statutowe.
Zarząd Fundacji „Świat według Ludwika Braille'a”