Sześciopunkt
Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących
ISSN 2449–6154
Nr 12/105/2024
Grudzień
Wydawca: Fundacja „Świat według Ludwika Braille’a”
Adres:
ul. Powstania Styczniowego 95D/2
20–706 Lublin
Tel.: 697–121–728
Strona internetowa:
http://swiatbrajla.org.pl
Adres e‑mail:
biuro@swiatbrajla.org.pl
Redaktor naczelny:
Teresa Dederko
Tel.: 608–096–099
Adres e‑mail:
redakcja@swiatbrajla.org.pl
Kolegium redakcyjne:
Przewodniczący: Beata Krać
Członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski
Na łamach „Sześciopunktu” są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych.
Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji.
Materiałów niezamówionych nie zwracamy.
Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.
&&
Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko
Nowe urządzenia - Sylwek Piekarski
Dodatek, który podzielił niepełnosprawnych
Haluks, czyli paluch koślawy - Dr Stanisław Rokicki
Co daje nam asertywność? - Agata Sierota
O frazeologicznych związkach jeszcze - Tomasz Matczak
Święta Bożego Narodzenia w moim domu - Krystian Cholewa
Tradycje wigilijne w Polsce - Marta Warzecha
Wspomnienie Czesława Niemena - Anna Kłosińska
Baba Wanga prawdę ci powie - Paweł Wrzesień
Galeria literacka z Homerem w tle
Pasterze - Irena Stopierzyńska-Siek
Czy potrzebny jest asystent osobisty osoby z niepełnosprawnością? - Andrzej Koenig
Cudze chwalimy - Teresa Dederko
Niewidomy rozmówca - Joanna Kurowska (Witkowska)
&&
Z okazji radosnych świąt Bożego Narodzenia, dzieląc się opłatkiem, życzymy wszystkim Czytelnikom i przyjaciołom miesięcznika „Sześciopunkt”, aby te świąteczne dni upłynęły w ciepłej rodzinnej atmosferze, żebyśmy umieli zapominać zło, a pamiętali tylko to, co dobre i cieszyli się życzliwością bliskich nam ludzi.
Starajmy się okazywać serdeczność szczególnie tym, którzy w te Święta czują się samotni i zapomniani. Niech nam wszystkim błogosławi nowonarodzone Dzieciątko!
Zespół redakcyjny
&&
Drodzy Czytelnicy!
Mamy nadzieję, że w tym świątecznym okresie znajdą Państwo czas na przeczytanie aktualnego numeru „Sześciopunktu”.
Zainteresowanym zmianami w prawie polecamy dwa artykuły dotyczące nowego świadczenia - dodatku dopełniającego.
Przed Świętami warto skorzystać z wypróbowanych przepisów kulinarnych, zamieszczonych w „Kuchni po naszemu” i samodzielnie przygotować kilka przysmaków.
Z „Poradnika psychologa” dowiemy się, co daje nam asertywność i jak wyglądają asertywne zachowania w praktyce.
Ciekawe teksty znajdą Czytelnicy w dziale „Rehabilitacja kulturalnie”, w którym publikujemy recenzję książki przedstawiającej życie i pracę zawodową znanego w środowisku niewidomych lektora Ksawerego Jasieńskiego, a także fascynującą opowieść o niewidomej wieszczce doradzającej nawet politykom i wojskowym.
Zapraszamy do odwiedzenia „Galerii literackiej” i przeczytania tekstu opisującego losy pasterzy witających Jezusa w szopce betlejemskiej.
Czekamy na Państwa opinie i propozycje tematów.
Życzymy ciekawej lektury.
Zespół redakcyjny
&&
Ptaki niby dzwoneczkami cieszą się kolędą -
Chrystus nam się narodził i nowe dni będą.
Do stajni Betlejemskiej aż do brzegów Wisły
Z ptakami smukłe sarny dziwować się przyszły.
Wiewiórka zęby szczerzy i w niebo się patrzy,
Jak dwa gołębie płyną na błękitnej tarczy.
I kwiaty, choć to zima, czas mroźny i cichy.
Niosą myrrę, kadzidło i złote kielichy.
I pawie przyfrunęły z krajów cudzoziemskich,
By swe pióra przyrównać do skrzydeł anielskich.
A mały Chrystus smutny w drzwi patrzy i czeka,
By wśród witających zobaczyć człowieka.
&&
ARxVision to lekki zestaw słuchawkowy z przewodnictwem kostnym, który zamienia smartfon w kamerę strumieniującą obraz na żywo. Oferuje czysty dźwięk, intuicyjne sterowanie i jest lekki. Urządzenie może opisywać otoczenie, czytać tekst, rozpoznawać osoby i skanować kody QR. Na lewym uchu znajduje się słuchawka, a na prawym kamera z panelem sterującym. Panel z kamerą można obracać. Na panelu umieszczone są przyciski, którymi sterujemy pracą urządzenia. ARx jest lekki, waży 95 gramów. Współpracuje z telefonem komórkowym BlindShell Classic 2, który został opracowany z myślą o osobach niewidomych i słabowidzących. Urządzenie z telefonem jest połączone kablem. Na telefonie musi być zainstalowana dedykowana aplikacja ARx AI.
Aplikacja pozwala na rozpoznawanie tekstu, osób i obiektów w otoczeniu.
Urządzenie jest kompatybilne z Microsoft Seeing AI i NaviLens App.
ARxVision był pokazywany przez pracowników firmy Altix. Nie wykluczone więc, że niedługo znajdzie się on w ich sklepie. W dniu pisania tej informacji nie ma go jeszcze w Polsce w sprzedaży. Więcej o ARxVision można przeczytać na stronie producenta https://www.matapo.com/arxvision
Microsoft Seeing AI - opisuje otoczenie i pomaga w takich czynnościach, jak czytanie, opisywanie zdjęć, identyfikowanie produktów itp.
NaviLens App - zapewnia informacje do nawigacji po stacjach, planowania podróży, sprawdzania przyjazdów pociągów i statusu usług.
Eyedaptic to zaawansowane okulary dla osób ze zwyrodnieniem plamki żółtej i innymi wadami wzroku. Dostosowuje jasność, aby poprawić widzenie w każdym świetle, idealne do czytania, oglądania telewizji i rozpoznawania twarzy. Dzięki wygodnej konstrukcji i zaawansowanemu oprogramowaniu urządzenie zapewnia użytkownikom ostrzejszy i wyraźniejszy obraz otaczającego ich świata.
Okulary korekcyjne z przyciemnianymi soczewkami, połączone kablem ze smartfonem. Na ekranie smartfona pojawia się menu z opcjami ustawień jasności i kontrastu.
Inteligentne okulary Eyedaptic poprawiają widzenie u osób cierpiących na zwyrodnienie plamki żółtej związane z wiekiem, retinopatię cukrzycową i inne schorzenia związane z utratą widzenia centralnego, zapewniając niezrównaną klarowność i niezależność.
Więcej na ten temat można przeczytać na stronie: https://www.matapo.com/eyedaptic
Optima firmy AccessMind LLC to mały, 14-calowy laptop z wbudowaną 40-znakową brajlowską linijką. Można powiedzieć, że należy on do grupy urządzeń all-in-one. Laptop nie posiada monitora, przez co jest dedykowany wyłącznie osobom niewidomym. Monitor do laptopa możemy podłączyć jako zewnętrzne akcesorium. Przed klawiaturą, w miejscu touchpada i podpórek na nadgarstki została zamontowana 40-znakowa brajlowska linijka. Urządzenie jest w dużym stopniu konfigurowalne, przy zakupie sami możemy zadecydować o jego różnych parametrach. Możemy wybrać procesor, wielkość pamięci, pojemność dysku, a nawet rodzaj modułów brajlowskich, które mogą być w technologii Orbit TrueBraille lub Piezo. Laptop posiada standardową klawiaturę QWERTY bez klawiatury numerycznej. Na klawiaturze wyraźnie wydzielone są klawisze funkcyjne, shifty, enter i strzałki kursora.
Wymiary laptopa to: 29,6 „19,0 „3,3 cm, a jego waga wynosi 1,5 kg. W dotyku obudowa wygląda jakby była wykonana z plastiku. Na wystawie nie widziałem do laptopa żadnego etui, ale nie wykluczone, że otrzymamy go przy zakupie.
Laptop może być wyposażony w system operacyjny Windows 10 lub 11. Posiada też własne niezależne oprogramowanie współpracujące z brajlowskim wyświetlaczem, dodatkowo udźwiękowione przy pomocy wysokiej jakości głosów Vocalizer. Niezależne aplikacje, które uruchamiamy z prostego interfejsu to: brajlowski edytor, kalkulator, czytnik książek i menadżer plików. Podczas pracy w systemie możemy łatwo przełączyć się na wewnętrzne oprogramowanie urządzenia.
Na laptopie domyślnie zainstalowany jest czytnik ekranu NVDA i wbudowany w Windows Narrator, ale możemy też zainstalować działające w systemie Windows czytniki innych dostawców oprogramowania, takie jak np. Jaws i Supernova.
Laptop może też pracować jako brajlowski terminal z klawiaturą dla innych urządzeń, takich jak komputer, smartfon i tablet.
Źródło: Lista dyskusyjna Typhlos
&&
Niedawno pełnomocnik rządu do spraw osób niepełnosprawnych, Łukasz Krasoń mówił, że w Polsce jest aż 38 różnych dodatków i świadczeń, w gąszczu których zaczynają gubić się sami niepełnosprawni. Wystarczy wymienić chociażby kilka z nich: dodatek pielęgnacyjny, zasiłek pielęgnacyjny, świadczenie pielęgnacyjne, świadczenie wspierające, dodatek uzupełniający etc. Tymczasem od stycznia dojdzie kolejny, a będzie nim dodatek dopełniający. Komu będzie się należał? Ile będzie wynosił? Jakie są związane z nim wątpliwości? Tego wszystkiego dowiedzą się Państwo z niniejszego tekstu.
Wszystko zaczęło się w maju 2022 roku, kiedy to przedstawiciele Koalicji Obywatelskiej wraz z Donaldem Tuskiem na czele na konferencji prasowej przedstawili inicjatywę obywatelskiego projektu ustawy, który zakładał podniesienie renty socjalnej do wysokości minimalnego wynagrodzenia za pracę. Inicjatorką proponowanych zmian była posłanka Iwona Hartwich. - Drożyzna na poziomie kilkunastu procent przy tak niskich świadczeniach, jakie mają osoby z niepełnosprawnościami, jest czymś, co może doprowadzić do rozpaczy i de facto uniemożliwić realną opiekę nad nimi - grzmiał wówczas na konferencji prasowej Donald Tusk.
Pod projektem zebrano około 200 tysięcy podpisów. Do Sejmu trafił w marcu 2023 roku, ale ówczesna ekipa rządząca nie była chętna, aby go rozpatrywać. Przeleżał więc w sejmowej zamrażarce do końca kadencji. Na szczęście obywatelskich projektów nie obowiązuje zasada dyskontynuacji, stąd też w styczniu 2024 roku trafił pod obrady Sejmu, który skierował go do komisji polityki społecznej, a z niej trafił do podkomisji ds. osób z niepełnosprawnościami. Renciści socjalni mogli mieć nadzieję na szybkie jego procedowanie, tym bardziej, że w umowie koalicyjnej nowego rządu znalazły się odniesienia do osób z niepełnosprawnościami. Mowa w niej była nie tylko o reformie systemu orzecznictwa i ustawie o asystencji, ale również o uzupełnieniu świadczeń społecznych, zwłaszcza w obszarze systemowego wsparcia rodzin, osób z niepełnosprawnościami, opiekunów osób niesamodzielnych i seniorów.
Szybko jednak zaczęły się schody. Okazało się bowiem, że projekt obywatelski jest zbyt kosztowny i budzi duże wątpliwości konstytucyjne. Negatywnie odniosło się do niego Ministerstwo Finansów, które wyliczyło, że w pierwotnej wersji kosztowałby rocznie 10 miliardów złotych, a po powiązaniu wysokości świadczenia wspierającego z wysokością renty socjalnej jego koszt mógł wynieść nawet 20 miliardów rocznie w kolejnych latach, co według ministerstwa stanowiłoby zbyt duże obciążenie dla budżetu. Zwróciło ono również uwagę, że wnioskowana zmiana dyskryminuje osoby niepełnosprawne całkowicie niezdolne do pracy, których niepełnosprawność powstała po osiemnastym roku życia, a nabyły odpowiedni staż ubezpieczeniowy i pobierają rentę z tytułu całkowitej niezdolności do pracy. Takich osób według szacunków ZUS jest około 537 tysięcy, a one zostały pominięte w tym projekcie. Część środowiska domagała się więc objęcia podwyżką również tej grupy. - Nie dzieli nas niepełnosprawność. Dzieli nas nazwa renty, moment powstania niepełnosprawności, ale nie dzielą nas potrzeby. Każdy z nas potrzebuje rehabilitacji, sprzętu, terapii i każdy z nas za to płaci - przekonywali.
Swoje zastrzeżenia do proponowanych zmian prawnych wyraził również Rzecznik Praw Obywatelskich, Marcin Wiącek, według którego podniesienie kwoty wsparcia tylko dla jednej z grup osób uprawnionych do świadczeń z zabezpieczenia społecznego w wysokości niższej niż minimalne wynagrodzenie za pracę nie wydaje się optymalne, bo niesie ze sobą konstytucyjną wątpliwość ryzyka naruszenia konstytucyjnej zasady równego traktowania i sprawiedliwości społecznej. Zauważył on też, że modyfikacja wysokości świadczeń poprzez ich odniesienie do wysokości minimalnego wynagrodzenia za pracę nie pozostanie bez wpływu na dostęp osób z niepełnosprawnościami do instrumentów wsparcia przewidzianych w innych aktach warunkujących dostęp do świadczeń od spełnienia kryterium dochodowego, w tym do instrumentów z ustawy o pomocy społecznej, ustawy o dodatkach mieszkaniowych i ustawy o świadczeniu uzupełniającym dla osób niezdolnych do samodzielnej egzystencji.
Mimo tych wszystkich wątpliwości, proponowane zmiany prawne przeszły przez Sejm. Za ich wprowadzeniem głosowało 411 posłów. W Senacie ustawa również zyskała poparcie zarówno strony rządzącej, jak i opozycji, ale Prezydent dość długo zwlekał z jej podpisaniem. Ostatecznie jednak pod koniec października złożył swój podpis, dzięki czemu dodatek dopełniający stanie się faktem.
Dodatek dopełniający będzie wynosił maksymalnie 2520 złotych brutto, co stanowi różnicę między kwotą minimalnego wynagrodzenia za pracę w 2024 roku i wysokością renty socjalnej. Będzie co roku waloryzowany. Otrzymają go osoby pobierające rentę socjalną lub socjalną w zbiegu z rodzinną, które zostały uznane za całkowicie niezdolne do pracy i samodzielnej egzystencji. Według danych ZUS takich osób w Polsce jest obecnie około 132 tysiące. Z czasem może być ich więcej, bo kolejne mają prawo, aby stanąć przed zusowską komisją i starać się o taki dopisek w orzeczeniu. Pierwsza wypłata dodatku ma nastąpić w maju 2025, choć z wyrównaniem od stycznia.
Z uchwalonych przepisów wynika, że dodatek dopełniający nie uderzy po kieszeni osób pracujących, bo nie będzie wliczał się do kwoty 70% przeciętnego wynagrodzenia, po przekroczeniu którego renciści muszą oddawać część świadczenia. Będzie miał za to wpływ na wszelkie świadczenia pieniężne finansowane ze środków publicznych oraz ustalanie ich wysokości, a także spowoduje utratę świadczenia uzupełniającego dla osób niezdolnych do samodzielnej egzystencji oraz tak zwanej czternastej emerytury.
O ile jasna jest sytuacja rencistów socjalnych, bo oni będą mogli liczyć na pełną kwotę dodatku, o tyle znacznie komplikuje się u osób, które pobierają w zbiegu rentę rodzinną z socjalną. Dotychczas mogły one otrzymywać maksymalnie 200% wysokości renty z tytułu całkowitej niezdolności do pracy z założeniem, że renta socjalna musi wynosić przynajmniej 10%. Limit obu świadczeń został podniesiony do 300%, co może spowodować, że takie osoby od stycznia automatycznie otrzymają większą część, a być może nawet całą rentę socjalną do renty rodzinnej. Jeśli tak się stanie, to dla nich dodatek dopełniający może być przeznaczony w niewielkiej kwocie, a być może wcale go nie otrzymają. Do końca nie jest jednak jasne, czy limit ten wypełni renta socjalna, czy dodatek.
Z jednej strony dobrze, że część osób z niepełnosprawnością otrzymała kolejne wsparcie finansowe, ale z drugiej - faktycznie nie powinno się dzielić ich na lepsze i gorsze. Warto byłoby też skupić się na tym, aby dać im wędkę, a nie samą rybę, bo nadmierna liczba świadczeń może wpływać demotywująco na chęć podjęcia przez takie osoby pracy, a przecież to państwu powinno zależeć na tym, aby jak największa liczba osób z niepełnosprawnościami pracowała, odprowadzała składki i rehabilitowała się społecznie, a wspólnie z innymi obywatelami napędzała polską gospodarkę.
&&
Haluks, czyli paluch koślawy, to zniekształcenie połączenia palucha i stopy, stawu łączącego stopę i paluch. Przejawia się wykrzywieniem ustawienia palucha w kierunku innych palców stopy i często ponad nimi, a u podstawy palucha tworzy się zgrubienie.
Paluch koślawy występuje częściej u kobiet, co jest związane ze słabszym układem więzadłowym u nich występującym, słabszymi torebkami stawowymi osłaniającymi stawy i mięśniami stóp. Wynika to z chwiejności hormonalnej, co prowadzi do zmian w procesach przemiany materii powodujących rozluźnienie, a tym samym osłabienie więzadeł oraz noszenia niewłaściwych butów na obcasach i z wąskimi noskami, ciasnych a nierzadko za małych rozmiarów. Wysoki obcas prowadzi do mikrourazów i przeciążenia przedniej części stopy, co powoduje zmniejszenie poprzecznego łuku, spłaszczając naturalną krzywiznę poprzeczną stopy, prowadząc do płaskostopia poprzecznego powodującego poszerzenie przodostopia, a wąski nosek sprzyja koślawemu ustawieniu palucha. Na tę dysfunkcję szczególnie narażone są kobiety po ciąży i po menopauzie, co wynika z bardzo dużych zmian w gospodarce hormonalnej. Innymi czynnikami ryzyka mogą być: nadmierna masa ciała, wady wrodzone budowy stopy i innych części układu narządu ruchu, choroby reumatologiczne, przebyte urazy stopy i długotrwałe przebywanie w pozycji stojącej.
Haluksy objawiają się zmianą wyglądu stopy. Początkowo pojawia się zgrubienie w miejscu połączenia stawowego stopy i palucha. W dalszym etapie choroby paluch ulega wykrzywieniu w stronę innych palców stopy, a w miarę postępu choroby obserwujemy nakładanie się palucha na sąsiadujący z nim palec. W związku z tym dochodzi do trudności w dobieraniu obuwia, ograniczenia aktywności fizycznej, trudności z chodzeniem i nawet z krótkotrwałym podbiegnięciem, może dochodzić do powstawania odcisków i zniekształcenia pozostałych palców. Z powodu zmienionego kształtu stopy zmienia się rozkład obciążeń, co sprzyja w przeciążonych okolicach powstawaniu zgrubień w postaci nagniotków i modzeli, szczególnie po stronie podeszwowej. Paluch przestaje zapewniać mocne podparcie podczas chodzenia, a mięśnie stopy ulegają osłabieniu. Haluksom zwykle towarzyszy rozwój stanu zapalnego w obrębie stawu łączącego paluch ze stopą, z towarzyszącym wzmożonym ociepleniem, obrzękiem i bolesnością o różnym nasileniu w zależności od okoliczności, np. niewygodne obuwie.
W takich sytuacjach należy zgłosić się do ortopedy lub podologa zajmującego się wadami stopy. Pomocne mogą być indywidualnie dobrane wkładki. Wybór leczenia zależy od stopnia zaawansowania choroby. Mniej zaawansowane zmiany leczone są zachowawczo, cięższe leczone są operacyjnie.
Leczenie zachowawcze polega na noszeniu indywidualnie dobranych, specjalnych wkładek ortopedycznych, korygujących ortez, separatorów na haluksy, odprowadzaniu palucha do wewnątrz przez umieszczanie specjalnych wkładów sylikonowych między paluchem a drugim palcem. Przy nasileniu dolegliwości bólowych stosuje się leki przeciwzapalne i przeciwbólowe. Można również stosować zabiegi fizjoterapeutyczne, np. masaż tkanek głębokich.
Profilaktyka haluksów obejmuje: redukcję nadmiernej masy ciała, unikanie ciasnych butów i z wąskimi noskami oraz na wysokich obcasach, regularna aktywność fizyczna, ćwiczenia rozciągające stóp - szczególnie przy długotrwałej pracy w pozycji stojącej lub czynnościach nadmiernie obciążających stopy. Ważna jest ścisła kontrola chorób reumatologicznych, o ile takie występują.
(Niniejszy artykuł nie ma charakteru pracy naukowej i jest wyrazem poglądów autora.)
&&
Proponuję dzisiaj Czytelnikom potrawy, które można przygotować na każdą okazję, ale świetnie się wpisują w naszą tradycję stołu wigilijnego.
Składniki
Wykonanie
Mięso kroimy na dość duże kawałki. Na dnie garnka układamy boczek, następnie liście laurowe, ziele angielskie i pieprz ziarnisty, na przyprawy kładziemy resztę pokrojonego mięsa, nogę drobiową i cebule przekrojone na pół, zalewamy wodą i szybko zagotowujemy. Następnie zmniejszamy płomień i na małym ogniu gotujemy ok. dwie godziny. Na 5 minut przed końcem gotowania dodajemy wątróbkę. Zdejmujemy garnek z ognia. Mięso z garnka wyjmujemy razem z cebulą. Wywar odcedzamy i odstawiamy do wystygnięcia. W niewielkiej części wywaru moczymy bułkę. Przestudzone mięso, cebulę i odciśniętą bułkę przepuszczamy 3 razy przez maszynkę do mielenia mięsa, używając drobnego sitka tzw. pasztetowego. Do zmielonego mięsa z cebulą dodajemy żółtka i bulion. Białka ubijamy na sztywną pianę. Wszystko przyprawiamy gałką, solą i pieprzem. Mieszamy i stopniowo dodajemy pianę. Wymieszany pasztet wkładamy do dwóch keksówek posmarowanych tłuszczem i posypanych tartą bułką. Zwilżoną dłonią wyrównujemy powierzchnię, lekko dociskając masę. Wierzch oprószamy tartą bułką. Pieczemy 1,5 godz. w 190° C. Następnie całość studzimy i na godzinę wkładamy do lodówki. Po tym czasie wyjmujemy i tylko od nas zależy, jak będziemy pasztet podawać.
Składniki na dużą porcję
Sposób przygotowania
Śledzie wyjmujemy z zalewy, osuszamy ręcznikiem papierowym i kroimy na nieduże kawałki. Obieramy cebule i kroimy w piórka. Na patelni rozgrzewamy jedną łyżkę oleju, szklimy cebulę, soląc, dodajemy miód, koncentrat pomidorowy, przyprawy i smażymy ok. dwie minuty. Wlewamy resztę oleju i smażymy jeszcze 5 minut. Dodajemy rodzynki, żurawinę i smażymy kolejne 3 minuty, studzimy; do wystudzonej zalewy dodajemy śledzie i przekładamy do słoików. Zakręcamy je i wstawiamy do lodówki. Następnego dnia śledzie już są gotowe do spożycia. Zamiast koncentratu pomidorowego możemy zimne śledzie już w zalewie przyprawić sokiem świeżo wyciśniętym z cytryny.
Składniki
Wykonanie
Mąkę, sodę, proszek, kakao, szczyptę soli mieszamy razem. Olej, miód, cukier, przyprawę podgrzewamy w rondelku, ciągle mieszając, aż miód się rozpuści, a składniki połączą. Lekko letnią zawartość rondelka dodajemy do mąki, mieszamy, dodajemy jajka i dokładnie mieszamy do całkowitego połączenia składników i uzyskania jednolitej masy. Dodajemy bakalie lekko posypane łyżką mąki i mieszamy je z ciastem. Długą keksówkę smarujemy tłuszczem, posypujemy bułką tartą i wykładamy ciasto. Pieczemy 55-60 min. w 180° C. Sprawdzamy patyczkiem i jeśli piernik jest upieczony, wyjmujemy go z pieca. Ostudzone ciasto wyjmujemy na deskę. Możemy przekroić i przełożyć powidłami śliwkowymi. Przekroić możemy na pół lub na 3 placki.
&&
Wiele osób słyszało o asertywności, ale kojarzy ją głównie z umiejętnością mówienia „NIE”. Z tego powodu nie zawsze jest ona rozumiana jako pozytywne zachowanie. Jednak asertywność ma szersze znaczenie niż tylko korzystanie z umiejętności odmawiania. Jest to postawa będąca wyrazem szacunku wobec własnych praw w kontaktach z innymi, ale jednocześnie - także szacunku wobec praw drugiej strony interakcji. O jakie prawa chodzi? Jak wyglądają asertywne zachowania w praktyce? Zróbmy krótki test, czy jesteśmy asertywni, a jeśli uznamy, że nie - czy warto się tego nauczyć?
W kontaktach z innymi wiele osób przyjmuje postawę agresywną lub uległą. Gdy jesteśmy agresywni, potrafimy domagać się czegoś, nie mamy problemu z odmawianiem, ale z drugiej strony - zwykle nie bierzemy pod uwagę odczuć, myśli czy chęci naszego rozmówcy. Natomiast osoby uległe zazwyczaj spełniają żądania innych, często nie mając na to ochoty, ponieważ kierują się pragnieniami czy potrzebami drugiej strony.
Zachowania asertywne możemy umiejscowić na kontinuum pomiędzy zachowaniami agresywnymi i uległymi. Osoba asertywna jest świadoma co czuje, czego chce i potrafi to wyrazić, ale jednocześnie zwraca uwagę na to, co czuje, myśli druga strona, starając się, nawet w trudnych sytuacjach okazać jej szacunek. W przeciwieństwie do niej, osoba agresywna jest skoncentrowana głównie na sobie, natomiast uległa - przede wszystkim na innych osobach.
Asertywność to bycie w zgodzie ze sobą, z zachowaniem szacunku do drugiej strony i jej praw w tej sytuacji. Osoba asertywna nie kieruje się w swych działaniach lękiem czy agresją, jest stanowcza, pewna siebie, ale i łagodna wobec innych.
Wydaje się pozornie oczywiste, jakie prawa społeczne obowiązują w kontaktach z innymi, ale czy w każdej sytuacji od początku do końca jest to jasne?
Herbert Fensterheim, jeden z twórców koncepcji asertywności, która powstała już w latach 50. ubiegłego stulecia, sformułował kilka ważnych praw, które mamy w kontaktach z innymi.
Po pierwsze, mamy prawo do wyrażania siebie, swoich opinii, potrzeb, uczuć - tak długo, dopóki nie ranimy innych. Tu mogą pojawić się wątpliwości i pytania, ponieważ w wielu sytuacjach po prostu nie da się tego uniknąć.
Przykładowo, znajoma proponuje spotkanie, bo chce podzielić się wrażeniami z wyjazdu, a ty czujesz się zmęczona. Przyjaciółka może poczuć się zraniona, jeśli bardzo nastawiła się na wspólną pogawędkę. Jednak Fensterheim dodaje, iż mamy prawo do wyrażania siebie - nawet jeśli rani to kogoś innego - dopóki nasze intencje nie są agresywne. Jeśli odmawiamy tego spotkania, chcąc sprawić jej przykrość, bo zazdrościmy wyjazdu - nie jest to już zachowanie asertywne. Mamy natomiast prawo odłożyć pogawędkę na inny dzień, jeśli nie czujemy się dobrze, nawet gdy znajoma jest wyraźnie zawiedziona.
A jeśli przyjaciółka się obrazi? No cóż, może wtedy warto zastanowić się nad jakością tej przyjaźni. Ty proponujesz inny termin, okazując zainteresowanie, a dla niej ważniejsze jest wspominanie swojego wyjazdu niż twoje samopoczucie. Zostawiam tę sytuację do refleksji.
Kolejne, trzecie prawo dotyczy proszenia o pomoc. Wielu z nas tego nie lubi, nie tylko dlatego, że wtedy czujemy się bezradni, ale także dlatego, że boimy się odmowy. Są też osoby, które uważają, że pomoc po prostu im się należy. Trzecie prawo Fensterheima brzmi: Możesz przedstawiać innym swoje prośby - dopóki uznajesz, że mają oni prawo odmówić. Jest to ważne, ponieważ niektórzy nie potrafią pogodzić się z odmową, próbują u drugiej strony wzbudzić poczucie winy, naciskają albo obrażają się i zrywają kontakt. Wiadomo, że ma znaczenie czego dotyczy prośba, ale ludzie często wchodzą w konflikty w błahych sytuacjach, jak ta przytoczona powyżej - przesunięcie spotkania na inny dzień. Fensterheim zaznacza, że w niejasnej sytuacji, gdy nie wiemy, jak się zachować, warto przedyskutować to z drugą stroną zamiast wdawać się w kłótnie czy obrażać. W kontaktach z innymi często niestety kierujemy się pierwszymi pojawiającymi się emocjami, a one nie są zawsze dobrym doradcą. Gdy pamiętamy o swoich prawach i bierzemy pod uwagę prawa innych, nawet sytuacje, które wydają się nieuchronnie prowadzić do konfliktu, można załagodzić.
Jak mogłaby wyglądać nasza rozmowa z przyjaciółką, która chce się spotkać, gdy jesteśmy zmęczeni?
- Cześć, znajdziesz dla mnie dziś chwilkę czasu? Wróciłam z konferencji, było świetnie, muszę ci to opowiedzieć.
- Cześć, cieszę się, że jesteś zadowolona, ale dziś jestem bardzo zmęczona. Spotkajmy się może jutro? Odpowiada ci?
- Co? Nawet chwilki czasu dla mnie dziś nie znajdziesz? No, nie przesadzaj.
- Rozumiem, że się nastawiłaś, iż się spotkamy, ale naprawdę jestem bardzo zmęczona, a chciałabym uważnie cię słuchać. Czy jutro ci odpowiada?
- No trudno, rozumiem, spotkajmy się w takim razie jutro.
To tylko przykładowa rozmowa i nie zawsze, pomimo naszych starań o zachowanie dobrego kontaktu, to się udaje. Jednak wiele konfliktów wynika z tego, że obie strony nie potrafią lub nie chcą zrozumieć sytuacji z perspektywy drugiej strony. Warto się nad tym zastanowić.
W książce „Trening asertywności” Marii Król-Fijewskiej znajdujemy pytania pozwalające odpowiedzieć sobie, czy jesteśmy osobami asertywnymi. Oto niektóre z nich:
- Czy zdarza ci się kupić rzecz, na którą właściwie nie masz ochoty, tylko dlatego, że trudno ci było odmówić sprzedawcy?
- Jeżeli przeszkadza ci, że ktoś pali papierosa blisko ciebie - czy potrafisz to powiedzieć?
- Gdy ktoś zachowuje się wobec ciebie w sposób niesprawiedliwy lub krzywdzący - czy zwracasz mu uwagę?
- Jeśli ktoś pożyczył od ciebie pieniądze i zwleka z oddaniem, czy potrafisz mu o tym powiedzieć?
- Czy nie masz problemu, by wyrazić swoją opinię, nawet gdy wiesz, że rozmówca ma inne zdanie?
- Czy wiesz, jak reagować na krytykę innych?
To tylko kilka pytań z tzw. „Mapy asertywności” zamieszczonej w cytowanej książce. Nawet jeśli z jednej czy dwóch odpowiedzi wynika, że w tym obszarze masz trudności, warto nad tym pracować. Pamiętajmy, że jeśli nawet odpowiemy, że radzimy sobie we wszystkich powyższych sytuacjach i nie okazujemy niepotrzebnej uległości, rezygnując ze swoich praw, to jeszcze nie wszystko. Zapytajmy siebie, czy nie reagujemy w nich agresywnie, np. robimy awanturę, że ktoś nie oddał pożyczki, zamiast asertywnie powiedzieć: Minął już tydzień od terminu, gdy obiecałeś oddać mi pieniądze. Są mi potrzebne, proszę zwróć je jutro. Nie oznacza to oczywiście, że następnego dnia na pewno otrzymamy kwotę i to bez wszczynania kłótni. Jednak pokazuje to, że próbujemy wczuć się w sytuację drugiej strony, a nasza reakcja jest łagodna. Być może naprawdę w tej chwili ktoś nie ma z czego oddać, a wstyd mu o tym powiedzieć. Bywa różnie.
Świadomość, jakie nam i innym przysługują prawa w sytuacjach społecznych oraz umiejętność reagowania w niewygodnych, kłopotliwych sytuacjach sprawia, że mamy mniej konfliktów z otoczeniem. W mniejszym stopniu reagujemy agresywnie na konflikty, ale i mniej czujemy się źle traktowani czy wykorzystywani przez innych. Odczuwamy spokój i pozytywne nastawienie nawet w nowych społecznych kontaktach, wiedząc, jak reagować. Naszą asertywnością wpływamy też na otoczenie: nie pozwalamy innym na brak szacunku wobec siebie, a gdy innych traktujemy z szacunkiem, zachodzą w naszych relacjach nieoczekiwane zmiany.
Wiele lat temu prowadziłam w zakresie asertywności treningi grupowe i indywidualne. Ćwiczyliśmy sposoby reagowania w trudnych sytuacjach. Wielu uczestników potrafiło przenieść nabyte podczas treningu umiejętności do własnego życia z bardzo pozytywnymi rezultatami.
Wiele jest obszarów i sytuacji, w których warto uświadamiać sobie swoje prawa i umieć to wykorzystać w praktyce. Niektóre osoby potrafią być asertywne wobec bliskich, ale w kontaktach z mniej znanymi, obcymi osobami jest im trudno. Bywa też odwrotnie. W następnej części „Poradnika” przedstawię pomocne schematy reagowania w często spotykanych kłopotliwych sytuacjach, także tych, nad którymi dziś się zastanawialiśmy. Poproszę też o samodzielne wypróbowanie poznanych schematów w sytuacjach, które będą Was spotykały. Asertywność nie jest umiejętnością wrodzoną, ale każdy może się jej nauczyć. Dziś przypomnieliśmy sobie nasze prawa w kontaktach z innymi; czas potrenować, jak korzystać z nich w praktyce. Spotykamy się więc w kolejnej części artykułu.
&&
Swojego czasu popełniłem w „Sześciopunkcie” tekst o uchodzeniu płazem, aby zwrócić uwagę Czytelników, że intuicja niekoniecznie podpowiada nam prawidłowe znaczenia słów. Akurat w przypadku tego związku frazeologicznego rzeczownik „płaz” nie ma nic wspólnego ze światem zwierząt, a określał dawniej płaską, nieostrą część szabli. W jednym z numerów tego miesięcznika natrafiłem w tekście gloryfikującym iPhone'a na zwrot „poszło jak z płatka”. Ciekawe, czy wierni Czytelnicy dobrze kojarzą, czym tak naprawdę jest ów płatek?
Sam sens zwrotu jest raczej zrozumiały. Pójść jak z płatka, to inaczej z łatwością, prosto, bez wysiłku, ale czym zatem ów płatek jest? Tym słowem można określić zarówno część kwiatu, jak i śnieżynkę, nie mówiąc już o kukurydzianych przysmakach śniadaniowych.
W kontekście cytowanego wyżej związku frazeologicznego wszystkie te znaczenia mogą rodzić pytania, co mają wspólnego z prostotą czy łatwością wykonywania jakiejś czynności? Tymczasem nie mają one nic wspólnego, bo etymologia tego powiedzenia wiąże się z czymś zupełnie innym.
W dawnej polszczyźnie rzeczownik płatek miał bowiem jeszcze jedno znaczenie. Określano tak chustkę, którą nosiły na głowie niewiasty. W takie chustki zawijano także różne rzeczy, by było je łatwiej przenosić. I to jest właśnie klucz do odkrycia etymologii zwrotu „iść jak z płatka”. Gdy coś idzie jak z płatka, jest równie proste, co wydobycie czegoś z owej chustki.
Antonimem tego wyrażenia jest „iść jak po grudzie”. Tu z kolei mamy rzeczownik „gruda”, czyli zbita, twarda bryła ziemi. Nomen omen to właśnie od niej wzięła się nazwa ostatniego miesiąca roku. Ziemia zimą bywa bowiem zmarznięta i twarda. Niełatwo jest wówczas ją orać czy rozkopać. Gdy więc coś idzie jak po grudzie, to nie idzie jak z płatka, czyli wymaga wysiłku, jest trudne, ciężkie do realizacji.
Warto także przypomnieć i inne zwroty, w których poruszanie się używane jest przenośnie. Można więc stąpać po cienkim lodzie, czyli podejmować jakieś ryzyko lub być blisko przekroczenia pewnej nieprzekraczalnej granicy, za którą czeka niebezpieczeństwo, albo w konsekwencji coś przykrego, a także iść po linii najmniejszego oporu, potocznie na łatwiznę. Tu drobna dygresja, bo ten ostatni zwrot bardzo często używany jest błędnie jako: „iść po najmniejszej linii oporu”, a przecież nie o najmniejszą linię, a o najmniejszy opór, nomen omen, chodzi!
Kończę, bo długie teksty są jak długie wędrówki: mogą zmęczyć!
&&
Święta Bożego Narodzenia to przepiękny czas; są one takie magiczne, wyjątkowe i rodzinne. W dzieciństwie, pomimo swojej niepełnosprawności ruchowej, już od pierwszej niedzieli adwentu, uczestniczyłem codziennie we mszach rano lub wieczorem, niezależnie od warunków atmosferycznych bądź samopoczucia. Chodziłem samodzielnie razem z innymi dziećmi do głównej nawy ołtarza i to już rok po operacji na przedłużenie lewego ścięgna Achillesa. Moja mama wtedy drżała o mnie ze strachu, jednak nie chciała trzymać mnie pod kloszem i zamykać na kontakty z ludźmi. Brałem udział w losowaniu nagród, które odbywało się w kościele, przygotowując serduszka z prawidłową odpowiedzią na pytanie zadane, ale nigdy nic nie wygrałem.
W ostatnich latach w okresie przedświątecznym sporą popularnością cieszą się jarmarki. Odwiedzając je, możemy poczuć świąteczny nastrój. Z oddali słychać śpiew kolęd i pastorałek, widać przystrojone budki z przysmakami i świątecznymi ozdobami. W ciągu ostatnich kilku lat miałem okazję uczestniczyć w tego rodzaju wydarzeniach; są one dobrą okazją, aby odwiedzić nieznane dotąd miasta, a szczególnie poznać ich zabytki. Wyjazdy jednodniowe nie obciążały mojego budżetu, ponieważ płaciłem tylko za bilet autobusowy. Zwiedzałem indywidualnie, bez przewodnika, dzięki czemu nie miałem narzuconego tempa, co przy moim schorzeniu jest bardzo istotne.
Pierwszym miastem, do którego wybrałem się na jarmark świąteczny, było Drezno położone za naszą zachodnią granicą. Miasto jest przepiękne i ma mnóstwo zabytków. Był to wyjazd firmowy, gdy jeszcze pracowałem w korporacji.
W Niemczech są znakomicie przygotowane jarmarki świąteczne. Na takim właśnie jarmarku byłem dawno temu w Berlinie i mogłem jeszcze zobaczyć przy okazji mur berliński oraz Bramę Brandenburską. Ciekawe, tradycyjne jarmarki organizowane są również w Zgorzelcu, Wrocławiu, Krakowie i Ołomuńcu u naszych południowych sąsiadów. Każdy z tych jarmarków był wyjątkowy i zupełnie inny.
Jednak, aby same święta Bożego Narodzenia mogły przebiec w spokojnej atmosferze, cała rodzina musi się zaangażować w ich przygotowanie. W naszym domu choinka jest ubierana dopiero kilka dni przed Świętami, zaczynam zawsze od powieszenia lampek i łańcuchów. Pamiętam, że za pieniądze otrzymane z prezentów na pierwszą Komunię Świętą kupiłem figurki do szopki bożonarodzeniowej, które mamy do dzisiaj. Pomagam także w przygotowaniach do Świąt na tyle, na ile potrafię. Odkurzam i sprzątam cały dom, trzepię dywany, wspieram moich bliskich przy pieczeniu ciastek i obieram warzywa, które następnie są spożywane podczas wieczerzy wigilijnej.
Dzień Wigilii Bożego narodzenia to czas ścisłego postu jakościowego i ilościowego. Harcerze przynoszą nam do domu 24 grudnia światło betlejemskie, które ma swoje honorowe miejsce przy stole. Tego dnia szczególnie trzeba być przez cały dzień miłym i sympatycznym, bowiem stare przysłowie mówi, że jaki jesteś we Wigilię, taki też będziesz przez wszystkie dni nadchodzącego roku. A gdy na niebie zaświeci pierwsza gwiazdka, wówczas zapalamy w oknach po raz pierwszy naszą iluminację świąteczną, światełka na choince i wspólnie zasiadamy do kolacji, między godziną 16. a 17.
Wieczerzę wigilijną zaczynamy zawsze od wspólnej modlitwy, następnie w gronie rodzinnym dzielimy się opłatkiem i składamy sobie życzenia, zostawiamy także puste miejsce przy stole dla niespodziewanego gościa. Spożywamy posiłek przygotowany z dwunastu potraw; ja natomiast zjadam filet rybny zamiast tradycyjnego karpia. W naszym województwie opolskim bardzo popularnymi potrawami regionalnymi, które spożywa się tego dnia, są makówki. Jest to ciasto z makiem. Po powrocie z pasterki spożywa się białą kiełbasę zwaną jeszcze wigilijną. Po zakończonej kolacji dzielimy się jedzeniem z naszymi braćmi mniejszymi, którzy podobno o północy mają przemówić ludzkim głosem. Po kolacji wigilijnej zaczynamy wspólne śpiewanie kolęd, a ja w tym czasie gram je na keyboardzie. Następnie pijemy kawę i przychodzi do nas nie gwiazdka, nie gwiazdor czy mikołaj, ale Dzieciątko przynosi nam prezenty. Natomiast wieczorem lub w nocy udajemy się na pasterkę do kościoła parafialnego. W dzień Bożego Narodzenia, 25 grudnia, czyli w pierwszy dzień Świąt zaraz po śniadaniu udajemy się do kościoła na mszę, po której to spożywamy obiad całą naszą rodziną oraz śpiewamy wspólnie kolędy i wychodzimy na świąteczny spacer.
Natomiast drugi dzień Świąt jest dniem odwiedzin, gdzie zapraszamy naszych samotnych sąsiadów i krewnych na kawę i ciasto, aby w tym szczególnym czasie nie byli sami.
Na przestrzeni lat bardzo zmieniło się moje podejście do przeżywania Świąt. W dzieciństwie czekałem na prezenty, w okresie swojej młodości nie bardzo lubiłem Święta. Obecnie, szczególnie po śmierci mojego ojca, zacząłem doceniać czas spędzony z najbliższą rodziną, gdyż życie jest bardzo kruche i ulotne.
&&
Zarówno Wigilia, jak i święta Bożego Narodzenia przypadają na zimowe przesilenie Słońca. W dniach 23-25 grudnia następuje przełom zimy zwiastujący wydłużenie dnia oraz przybywanie życiodajnego światła dziennego. Jest pewne powiedzenie: „Na Boże Narodzenie, na kury przestąpienie”. Powiedzenie to aktualne jest do dziś, bo chyba każdy z nas wie, iż ono oznacza stopniowe wydłużanie się pory dnia.
Jeszcze przed przyjęciem chrześcijaństwa, począwszy od świata antycznego aż po ludy prasłowiańskie oraz tereny Azji Mniejszej, uroczyście obchodzono rozpoczęcie roku słonecznego, wegetacyjnego i obrzędowego. Wtedy to celebrowano święta solarne na cześć różnych bóstw jawiących się pod postacią słońca oraz światła słonecznego. Zwyczaje te przejęli nasi przodkowie, a niektóre relikty przetrwały w zwyczajach, tradycjach i obrzędach ludowych zarówno samej Wigilii, jak i całego cyklu świątecznego.
Wigilia. Nazwa pochodzi od łacińskiego słowa vigilare - czuwać. Tak więc wigilia to czuwanie, warta, straż nocna. Zachowały się tu obrzędy i tradycje związane z zaduszkami, a także z nowym rokiem. Z nocą wigilii Bożego Narodzenia związane były liczne wierzenia, legendy. W tę oto noc otwiera się ziemia i ukazuje wszystkie mieszczące się w niej skarby. Niezwykłość nocy wigilijnej sprawiała, że najcięższe kamienie i głazy, których zwyczajnie nie można było przetoczyć czy przesunąć, stawały się ruchome. Dawniej ludzie na wsiach wierzyli, że noc owa sprawia, iż w lesie zaczyna rosnąć paproć, a pod śniegiem trawa. W sadach drzewa pokrywają się kwiatami i zaczynają wydawać owoce. Wszelkie bydło o północy klęka przy swym żłobie, tak jak czyniły to bydlęta towarzyszące małemu Jezusowi w stajence. Pszczoły i inne leśne zwierzęta wybudzają się ze snu zimowego, aby móc uczestniczyć w radosnym misterium narodzenia Pana.
Według legend i wierzeń chłopów, w noc wigilijną woda w studniach, stawach i strumykach przemienia się w wino lub miód. W rzekach zaś istniało płynne złoto. Cuda te i skarby mógł zobaczyć ten, kto był bez skazy i grzechu. Musiał się wyróżniać prawym charakterem i dużą odwagą. Odważni bowiem, którzy chcieli skosztować przemienionej wody lub ujrzeć skarby ziemi czy nawet zerwać paproć w lesie, byli poddawani ciężkim próbom, które mogły kosztować życie.
Jak wszyscy wiemy, w noc z 24 na 25 grudnia wszystko bydło w stajniach i oborach mówiło ludzkim głosem. Czy więc znalazł się taki śmiałek, który słyszał, o czym rozprawiało? Otóż nie, nikt nie ważył się podsłuchać takiej rozmowy, gdyż bano się śmierci, która miała przyjść do gospodarza, jego rodziny czy też parobka, który podsłuchał rozmowę zwierząt.
Wigilia Bożego Narodzenia to czas, w którym zachowały się pewne elementy zaduszne. Powszechnie wierzono bowiem, że dusze opuszczają zaświaty i nawiedzają domostwa, obejścia i bliskich. Pojawiają się jako żebracy lub inne postacie. Należało wszystkie krzesła i ławy odmuchać, zanim się na nich usiadło. Przepraszano szeptem dusze, które w tym czasie na tym miejscu odpoczywały.
Z ostrymi narzędziami należało obchodzić się bardzo ostrożnie, by nie urazić przebywających w pobliżu duchów. Dla nich na stole stawiano dodatkowe nakrycie i zostawiano resztki z wieczerzy; połamane opłatki rozrzucano na podłodze; rozlewano kropelki wódki lub zostawiano kieliszek na parapecie okna.
Na wsiach znajdujących się w sąsiedztwie rzeki Raby, chłopi już w noc poprzedzającą wigilię Bożego Narodzenia dawali początek licznym wróżbom i wierzeniom. Wtedy to parobkowie rozchodzili się po całej wsi, aby dokonać kradzieży w gospodarstwach. Każdy z nich, wchodząc na gospodarskie obejście, z wozowni bądź stodół wynosił jakiś przedmiot służący do pracy. Nic dziwnego, że prócz żarna czy grabi, łupem kradzieży był również wóz. Kradzież, rzecz jasna, odbywała się wyłącznie w formie żartu i po minionej dobie przedmioty wracały do właściciela. Kiedy parobkowi udało się być nieprzyłapanym na kradzieży i ukryć ów przedmiot tak, aby gospodarz nie mógł go odnaleźć, wróżyło to mu pomyślność w nowym roku. Kiedy jednak chłopak zostawał złapany przez gospodarza na gorącym uczynku, biada mu. Zostawał bowiem dotkliwie poturbowany i na dodatek, stawał się pośmiewiskiem całej wsi. Sami gospodarze wiedzieli o nocnych eskapadach młodych parobków, lecz w żaden sposób nie mogli temu zapobiec.
W poranek wigilijny gospodarz zbierał całą rodzinę i domowników w jednym miejscu. Rozdawał wszystkim po opłatku i jako pierwszy składał życzenia. Życzył pomyślności w nadchodzącym roku i takie życzenia przyjmował od każdego. Była to również chwila, kiedy rodzice napominali swoje pociechy, by uważały na zachowanie, gdyż w ten niezwykły dzień wszystko co się robiło lub mówiło, miało znaczenie w przyszłym roku. Wiedziały więc dzieci, że w Wigilię trzeba zachowywać się poprawnie, by uniknąć kary.
Lękano się również skaleczeń lub podobnych przypadków, wierząc, że jeśli coś zdarzy się w tym dniu, na pewno w przyszłym roku przynajmniej kilka razy przytrafi się coś złego.
Przed wieczorem, młodzież i dzieci udawali się do sadu i przygotowanymi wcześniej słomianymi powrósłami obwiązywali drzewa. Podchodzili do każdego z drzew i pozdrawiali je słowem bożym, po czym sami sobie odpowiadali. Po pozdrowieniu zaczynali rozmawiać z drzewiną: „Czy śpisz, czy nie śpisz?” Obwiązując je powrósłem, wołali: „Będziesz rodziło, nie ucinać. Nie będziesz rodziło, ucinać”. Uderzali przy tym obuchem siekiery o pień. W taki oto sposób obwiązane drzewa w sadzie zostawiano aż do wiosny. Zwyczaj praktykowany był we wszystkich nadrabskich wsiach.
Bardzo istotne były w tym czasie wróżby, wśród których przeważały gospodarskie. Chłopi ze wsi nadrabskich, po obwiązaniu drzewin w sadzie, przystępowali do obwiązania stołów i ław, na których jadano. Na stół kładziono garść żyta, potem owsa, prosa, a na sam wierzch układano siano. Po wyrównaniu takiego stosu, obwiązywano stół powrósłami. Pod jednym powrósłem należało położyć bochenek żytniego chleba, do którego dokładano wcześniej wyczyszczone ostrze noża. Na to kładziono opłatek, obwiązywano chusteczką i zostawiano na Święta. Po Świętach rozwiązywano supełek chustki i bacznie przyglądano się ostrzu noża. Kiedy rdza pojawiła się od strony chleba, w przyszłym roku nie urośnie żyto. Kiedy ostrze zabrudzi się od strony opłatka, wiadomo już było, iż nie będzie urodzaju na pszenicę. Smutek gospodarza oraz jego niepokój wywołane były obserwacją z obu stron zabrudzonego noża. Przepowiednia była jednoznaczna, bowiem w nadchodzącym roku zabraknie chleba. Radość w domu mogła zapanować tylko wtedy, kiedy oczom domowników ukaże się ostrze noża nietknięte żadną rdzą. Oznaczało to, iż rok będzie urodzajny.
&&
Tekst ten chciałam poświęcić polskiemu artyście, wokaliście rockowemu, kompozytorowi oraz autorowi tekstów piosenek.
W tym roku obchodzimy 85. rocznicę urodzin Czesława Niemena oraz 20. rocznicę jego śmierci. Muzyk urodził się 16 lutego 1939 r. w miejscowości Stare Wasiliszki (obecnie Białoruś), natomiast ówcześnie w województwie nowogródzkim. Nie wszyscy zapewne wiedzą, że Czesław Niemen urodził się jako Czesław Juliusz Wydrzycki, a jego rodzicami byli Anna z domu Markiewicz i Antoni Wydrzycki. Cz. Niemen miał również siostrę Jadwigę, która zmarła w 2020 r. Ojciec artysty zajmował się na co dzień pracami rzemieślniczymi, m.in. Naprawą zegarów i strojeniem fortepianów.
Niemen od najmłodszych lat wykazywał zdolności muzyczne. Występował w szkolnym oraz kościelnym chórze, gdzie śpiewał i grał na organach. W pierwszej połowie lat pięćdziesiątych uczęszczał do klasy fortepianu Liceum Pedagogicznego w Grodnie. Rozpoczął też naukę na wyższej uczelni muzycznej, z której po roku został wyrzucony, ponieważ opuszczał zajęcia.
Pierwszą żoną muzyka była Maria Klauzunik (sąsiadka i koleżanka z ławki szkolnej). Para zawarła związek małżeński w 1958 roku, niedługo przed przesiedleniem rodziny Wydrzyckich do Polski. Państwo Wydrzyccy spędzili rok w obozie dla repatriantów w Drawsku Pomorskim, ponieważ nie chcieli, aby ich syn został powołany do armii radzieckiej. Żona Czesława dołączyła do niego dopiero w 1959 roku. Przyszła legenda polskiej muzyki wówczas uczyła się w gdańskiej średniej szkole muzycznej w klasie fagotu. Małżeństwo doczekało się córeczki Marysi, niestety ich związek formalnie zakończył się w 1971 r. Artysta na krótko przed rozwodem związał się z włoską piosenkarką Faridą Gargi, którą poznał na jednym z festiwali. Było to dość silne i szybko rozwijające się uczucie, jednak główny problem stanowiła kwestia, iż oboje mieli małżonków. Kobieta za każdym razem, kiedy bywała w Polsce, zatrzymywała się w mieszkaniu Czesława Niemena. Z czasem drogi kochanków rozeszły się i z powodu choroby ojca Farida wróciła do rodziny do Włoch. Resztę życia spędziła u boku męża, z którym doczekała się dwójki dzieci, niemniej jednak uczucie będące między nimi trwało przez wiele kolejnych lat.
Po rozstaniu z pierwszą żoną, artysta ułożył sobie życie prywatne z młodszą o 16 lat Małgorzatą Krzewińską. Ich drogi splotły się w warszawskim klubie Remont. Choć wcześniej widzieli się w Wytwórni Filmów Fabularnych, to nie dali po sobie poznać, że “wpadli sobie w oko”. Para szybko wzięła ślub, a owocem ich związku były dwie córki - Natalia i Eleonora. Małgorzata Niemen po śmierci męża nigdy nie wyszła ponownie za mąż, lecz oddała się życiu rodzinnemu.
Początki kariery muzycznej Czesława Niemena przypadają na pierwszą połowę lat 60. Wówczas poznał on Franciszka Walickiego, który go wypromował. Pierwszy występ artysty został zorganizowany 3 czerwca 1962 roku w więzieniu dla kobiet w Grudziądzu. Kolejne jego sukcesy napływały bardzo szybko, ponieważ jeszcze tego samego roku został zauważony na Festiwalu Młodych Talentów w Szczecinie, po czym w nagrodę odbył trasę po kraju z zespołem Czerwono-Czarni. Po uzyskaniu rozgłosu dzięki konkursom wykonawców amatorów zaczął współpracę z formacją Niebiesko-Czarni, nagrywając z nimi kilka małych płyt oraz koncertując w polskich miastach i za granicą. Stworzył również wiele nagrań dla radia. Wystąpił m.in. na I Krajowym Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu z autorskim wykonaniem “Wiem, że nie wrócisz” oraz z grupą Niebiesko-Czarni w paryskiej sali Olympia. W listopadzie 1965 roku zakończył współpracę z wyżej wspomnianym zespołem.
Czesław Niemen nie spoczął na laurach i niedługo po minionych wydarzeniach wraz z muzykami formacji Chochoły stworzył zespół Akwarele. Ich pierwszy koncert odbył się w 1967 roku w Jeleniej Górze. W drugiej połowie lat 60. nowo powstały materiał na płytę zarejestrowano na longplay „Dziwny jest ten świat”. Jeszcze w tym samym roku Niemen wykonał tytułową piosenkę ze wspomnianej płyty na 5. KFPP w Opolu, gdzie otrzymał m.in. nagrodę Polskiego Radia. Artysta ma na swoim koncie także złotą płytę za album „Sukces”.
W lipcu 1969 roku nastąpiła zmiana nazwy zespołu Akwarele na Niemen Enigmatic. Liderem formacji był Czesław Niemen wykonujący m.in. muzykę z gatunku blues-rock, jazz-rock, hard rock, a także funky czy soul. W październiku 1969 roku muzycy nagrali płytę z kompozycjami do słów polskich poetów, która miała swoją premierę na początku 1970 roku jako „Niemen Enigmatic”. Rok później grupa nagrała materiał na nowy podwójny album „Niemen”, wykorzystując m.in. dwa wiersze Norwida.
Muzyk napisał wiele utworów dla innych artystów, np. dla Ady Rusowicz. Wykonawca utworu “Dziwny jest ten świat” w swojej długoletniej karierze muzycznej prócz wyżej wymienionych formacji stworzył także grupy, takie jak „Niemen”, „Niemen Aerolit” - działalność grupy przerwała śmierć perkusisty Piotra Dzierskiego. W wyniku zaistniałej sytuacji Niemen zadedykował zmarłemu przyjacielowi płytę „Katharsis”, nagraną solo tego samego roku. Przez kolejne dekady można było go usłyszeć solo i w zmieniających się składach pomimo choroby, z którą zmagał się od wielu lat.
Niemen to pseudonim artystyczny, którym muzyk zaczął posługiwać się za namową żony Franciszka Walickiego. Artysta przyjął nazwisko od rzeki Niemen, płynącej w pobliżu jego miejsca urodzenia.
W 1968 roku powstał 13-minutowy film dokumentalny poświęcony Czesławowi Niemenowi. W produkcji pt. “Sukces” reżyser Marek Piwowski sportretował muzyka skrajnie nieobiektywnie, pokazując go jako zarozumialca i tumana zachłyśniętego sławą.
Niemen Pisał teksty do magazynu “Tylko rock”, protestując w nich przeciwko piractwu w przemyśle muzycznym.
Artysta był również pionierem w zakresie wprowadzania do polskiej muzyki elementów elektroniki, rocka progresywnego i jazzu.
Czesław Niemen od lat zmagał się z nowotworem układu chłonnego. Zmarł 17 stycznia 2004 r. z powodu powikłań związanych z zapaleniem płuc, na które zachorował, będąc w szpitalu. Ciało artysty, zgodnie z jego ostatnią wolą, zostało skremowane, a urna z prochami została złożona w katakumbach na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie.
&&
Żyjemy w burzliwych czasach, a przyszłość jest niepewna. To banalne twierdzenie nie pasuje wyłącznie do roku 2024. Można śmiało uznać, że nie było w historii świata okresu cechującego się stabilnością i przewidywalnością wydarzeń, zarówno w życiu jednostek, jak całych grup społecznych czy narodów. Nostradamus, Sybilla czy Pytia z Delf - można mnożyć niezliczone przykłady wieszczów pochodzących z różnych kultur, religii i okresów. Ludzie współcześni, mimo rozwoju nauki i powszechnej oświaty, także odczuwają potrzebę poznania tego co niezgłębione i uśmierzenia lęku przed przyszłością.
Wśród XX-wiecznych przepowiadaczy przyszłości swą wybitną przedstawicielkę posiadają osoby niewidome. Wangelia Pandewa Dimitrowa, znana potem na świecie jako Baba Wanga (babcia Wanga), urodzona 31 stycznia 1911 roku w Strumicy położonej na obszarze Imperium Osmańskiego, od najmłodszych lat musiała borykać się z biedą i trudnymi warunkami życia. Jej mama zmarła kiedy była jeszcze mała, a ojca podczas I wojny światowej wcielono do armii bułgarskiej. Kiedy Wangelia miała 12 lat, spotkał ją niezwykły wypadek, który zaważył na całym przyszłym życiu. W czasie pracy na polu nad okolicą rozpętała się nawałnica przypominająca tornado. Trąba powietrzna porwała dziewczynkę w górę i rzuciła na ziemię o kilkaset metrów dalej. Znaleziono ją w stanie krytycznym, przysypaną piaskiem i pyłem. Wanga przeżyła, ale od tego czasu gwałtownie zaczął pogarszać się jej wzrok. Jej oczy zostały uszkodzone przez wdzierający się piasek, a ojca nie było stać na zapewnienie odpowiedniej opieki lekarskiej. Po kilku latach Wangelia stała się całkiem niewidoma.
Paradoksalnie, utrata widzenia wzrokowego sprawiła, że dziewczyna zaczęła dostrzegać rzeczy i zjawiska niedostrzegalne dla otoczenia. Sama Wanga potem twierdziła, że właśnie podczas tornado otrzymała dar przewidywania przyszłości, który rozwijał się stopniowo w kolejnych latach.
W latach 30. rodzina i sąsiedzi zauważyli, że jej proroctwa są bardzo szczegółowe i trafne. Zaczęto wykorzystywać je w życiu codziennym. Przewidywała nie tylko przyszłość, ale miała także wgląd w zdarzenia teraźniejsze, dzięki czemu pomagała m.in. w odnajdywaniu zaginionych osób lub przedmiotów. Ujawnił się także talent uzdrowicielski Wangi. Jej przypadkiem zainteresowali się lekarze, starający się dociec od jakich cech biologicznych czy psychicznych pochodzi dar, którym dysponowała. Oczywiście, na koniec mogli tylko rozłożyć ręce i uznać, że nauka jest bezsilna wobec tego fenomenu.
Wieści o jej nadprzyrodzonych umiejętnościach rozchodziły się coraz szerzej po kraju, a potem również za granicą. W czasie II wojny światowej, kiedy rządzona przez cara Bułgaria z początku kolaborowała z Hitlerem, aby przejść na stronę aliantów, gdy nazizm zaczął chylić się już ku upadkowi, jej zdolności były wykorzystywane nawet przez wojskowych i polityków do przewidzenia wyniku bitew i bieżących decyzji politycznych. Podobno wydała trafną diagnozę dotyczącą zakończenia wojny oraz powojennych losów Bułgarii i zmiany jej ustroju.
Po wojnie Bułgaria trafiła do obozu państw socjalistycznych. Socjalizm chwalił się oparciem życia społecznego o naukowe, racjonalne podstawy, czym uzasadniano m.in. bezpardonową walkę z religią i wszystkim co nadprzyrodzone. Niespodziewanie jednak mistyczka została uznana za narodowy skarb Bułgarii. Władze szczyciły się jej popularnością i były przychylne prowadzonej działalności prorockiej i uzdrowicielskiej. Po upadku komunizmu okazało się, że była otoczona kontrolą tajnych służb, które dawały baczenie na to, co i komu przepowiada. Pojawiły się nawet opinie, że niektóre wróżby, zwłaszcza te dotyczące rozwoju sytuacji w samej Bułgarii i na świecie, były jej podsuwane przez tajne służby, a Wanga jedynie podawała je jako swoje, co pomagało władzom państwa w manipulowaniu nastrojami społecznymi i zdobywaniu sobie przychylności ludu. Ta kwestia nie została nigdy jednoznacznie wyjaśniona. Faktem było jednak, że sam przywódca Bułgarskiej Partii Komunistycznej, Todor Żiwkow składał jej wizyty i prosił o konsultacje. Obok domu Wangi zatrzymywała się wówczas jego czarna wołga, a pierwszy sekretarz nie szczędził jej swoich wyrazów uznania. Komunista wsłuchany w słowa niewidomej wieszczki musiał stanowić iście groteskowy obrazek.
Jak zwykle bywa z przepowiedniami, nie można ich rozumieć dosłownie i nie sprawdzają się słowo w słowo. Zwykle wymagają interpretacji, która w pełni jasna staje się wtedy, gdy dane wydarzenie ma już miejsce. Tak też było ze słowami bułgarskiej mistyczki. W latach 80. głośna stała się jej przepowiednia zapowiadająca upadek wielkiej potęgi z północy. I rzeczywiście, w 1991 roku rozpadł się Związek Radziecki, kładąc ostateczny kres epoce komunizmu w Europie Wschodniej. W 1986 roku miała miejsce katastrofa elektrowni atomowej w Czarnobylu, która kosztowała życie wielu ludzi i spowodowała ogromne skażenie środowiska. Niedługo przed tym faktem Baba Wanga wieszczyła, że na północy nastąpi wielka eksplozja. W swojej wizji widziała dym i wiele ofiar. Wielu twierdzi, że przewidziała również atak terrorystyczny na World Trade Center z 2001 roku. Na wiele lat wcześniej mówiła o upadku dwóch stalowych ptaków i wielkim smutku dla Ameryki. Oczywiście, tak enigmatyczne zapowiedzi nie pozwalają dokładnie przewidzieć mających nastąpić wydarzeń. Wiele z tego co mówiła, dotyczyło spraw międzynarodowych, politycznych czy katastrof naturalnych. Przewidywała nadchodzące w przyszłości powodzie, trzęsienia ziemi i ekstremalne zjawiska pogodowe, w czym wielu widzi zapowiedź globalnego ocieplenia i jego konsekwencji dla klimatu.
Wypowiedzi Wangelii Dimitrowej nie spotykały się wyłącznie z pozytywnym przyjęciem. Istnieje spora grupa sceptyków kwestionujących autentyczność jej przepowiedni. Niektóre z wizji były na tyle ogólne, że mogły pasować do różnych wydarzeń, co podważa ich jednoznaczność. Jednocześnie brak jest dowodów naukowych na istnienie zdolności parapsychicznych, co sprawia, że postać Wangi pozostaje w sferze wierzeń i spekulacji. Rozpatrując argumenty obu stron, warto pamiętać, że do dziś żyje wiele osób wdzięcznych niewidomej mistyczce za to co dla nich zrobiła. Podkreślają zgodnie, że przede wszystkim chciała zawsze pomagać innym, a prywatnie była niezwykle sympatyczną, ciepłą i empatyczną osobą. Wspierała zarówno wielkich i sławnych, jak i najbardziej prostych, ubogich ludzi, co potęgowało siłę jej legendy.
Zmarła 11 sierpnia 1996 roku w wieku 85 lat. Jej dom w Petyryczu został przekształcony w muzeum, a grób wieszczki do dziś przyciąga licznych odwiedzających. Mimo upływu 28 lat, przepowiednie Baby Wangi są nadal żywe. Wystarczy w internetowej wyszukiwarce wpisać jej imię, a otrzyma się tysiące interpretacji wypowiedzianych przed laty słów, mających rzekomo odsłaniać prawdę o teraźniejszych i przyszłych wydarzeniach. Zdaniem niektórych, przewidziała nawet pandemię Covid-19 oraz losy Donalda Trumpa w najnowszych wyborach prezydenckich w USA. Legenda żyje więc nadal, niejako w oderwaniu od osoby samej mistyczki, co świadczy o tym, jak wielką potęgą są ludzkie wierzenia i jak silna jest potrzeba poznania tego co nas czeka.
&&
Znają Państwo to uczucie, kiedy słysząc czyiś głos, szukamy w pamięci osoby, do której on należy? Ktoś znany? Ktoś znajomy? A może jedno i drugie? Przecież to Ksawery Jasieński! Jego głos znają chyba wszyscy niewidomi. Przecież przeczytał dla nich 530 książek! Przyszła pora, aby poznać jego życie, niebanalne przygody i motywacje, które sprawiły, że stał się legendą. Wszystko to znalazło się w mojej najnowszej książce pt. „Ten głos. Ksawery Jasieński”.
Jak to się zaczęło?
Połączyły nas dwa środowiska: niewidomych i radiowców. Spotkaliśmy się w 2011 roku, na jubileuszu 80-lecia pracy twórczej, który świętował w Bibliotece Centralnej Polskiego Związku Niewidomych, gdzie wówczas pracowałam. Po kilku latach pracy w Polskim Radiu, wciąż chodząc jego śladami, postanowiłam lepiej poznać jednego z najsłynniejszych w środowisku spikerów i lektorów. Człowieka tak nieprzeciętnego, jak tylko pozwalała na to jego epoka.
Pomyślałam, że taka historia i taka osobowość nie może pójść w zapomnienie. Kiedy jednak zaproponowałam p. Jasieńskiemu współpracę przy stworzeniu tej książki, ten odmówił. Ale tematu nie odpuściłam. Postanowiłam więc spróbować jeszcze raz. Kiedy po kilku tygodniach telefon odebrała jego żona, pani Magdalena Jasieńska i na moją prośbę zapytała go jeszcze raz, usłyszałam w tle słowa pana Ksawerego: „Będą się ludzie śmiać, że jeszcze żyje, a już książki o nim piszą…”. Potraktowałam to jako zgodę i dzięki wielkiej pomocy pani Magdaleny udało się odtworzyć życie legendarnego spikera radiowego i telewizyjnego, lektora audiobooków, który do dziś przekazuje pasażerom warszawskiego metra komunikaty o zbliżających się stacjach jako spiker.
Na początku spróbowałam odtworzyć jego dzieciństwo i poznać przodków mieszkających w przepięknym dworze w Chocimowie, który dziś, dzięki zaangażowanej społeczności lokalnej, udało się wyremontować i przeznaczyć na cele kulturalne. Następnie przekopałam radiowe archiwum, aby dotrzeć do audycji, które prowadził. Spotkałam się z ludźmi, którzy go znali z Polskiego Radia, Telewizji Polskiej i Polskiego Związku Niewidomych. Opowiadali mi o spotkaniach z p. Ksawerym, jego żartach, wpadkach, ale przede wszystkim ciężkiej pracy i zasadach, jakimi kierował się w życiu.
Jedna z nich głosiła: „Jako spiker wchodzisz do czyjegoś domu i musisz się tam zachowywać tak, abyś został przyjęty na dłużej”. Nawet po latach, kiedy zawód ten przestał istnieć, a przed mikrofonem zasiedli młodzi ludzie innego pokolenia, wciąż był zdania, że „nawet słuchacz podcięty ma prawo do słuchania eleganckiej i wzorcowej polszczyzny”.
Co współczesnym ludziom może powiedzieć przedstawiciel starej szkoły radiowców? Jego wyjątkowy głos, nieprzeciętna osobowość i kpiarsko-ironiczny stosunek do rzeczywistości? W czasie kiedy kolebka Polskiego Radia świętuje swoje stulecie, warszawskie metro obchodzi trzydziestolecie, a audiobooki święcą triumfy czytelnicze - przedstawiam Państwu przewodnika, który dobiegając setki, opowiada, jak to się wszystko zaczęło:
- jak wjechał tyrolką do radiowych studiów, a potem spinaczem odłączył nadawanie radia w całym kraju
- jak można nabić sobie guza, pracując w telewizji i co zrobić, kiedy zapali się „Wacek”?
- jak można latami pracować w radiu, ale sławę zdobyć po przeczytaniu kilku stacji metra? a także: jak wyglądały początki audiobooków i dlaczego niektóre słowa można czytać szybko i niewyraźnie?
A na koniec: dlaczego podczas podróży po Rosji nie warto ufać prokuratorom i uważać na złodziei we Florencji?
Książka „Ten głos. Ksawery Jasieński” to bilet, który uprawnia do odbycia szalonej podróży śladem wybitnego spikera i lektora Ksawerego Jasieńskiego. Stacja pierwsza to malownicze rejony Gór Świętokrzyskich, pośród których stoi zabytkowy dwór szlachecki, w którym dorastał mały Ksawery. Następnie przez Radom, gdzie chodził do liceum, udajemy się do Warszawy, aby zajrzeć do studiów Polskiego Radia i Telewizji, które do dziś przechowują niezliczone anegdoty dawnych dziennikarzy. Stamtąd udajemy się zaś w podróż dookoła świata, bo trudny czas PRL-u nie zatrzymał Ksawerego w miejscu. Wszystko po to, aby w wieku 75 lat spełnić swoje marzenie i spojrzeć na swoje życie ze szczytów ośmiotysięcznika - Annapurny.
Oprócz niezliczonej liczby słów, jakimi posługiwał się Ksawery Jasieński, w jego słowniku nie istniało słowo nuda, a jego przygodami można byłoby obdzielić kilka osób.
Tymczasem zapytany o największe osiągnięcie, Ksawery Jasieński bez wahania zawsze odpowiada: „nagranie książek dla niewidomych, bo to jest coś, co zostanie na lata”. Największą satysfakcję sprawiało mu zaś, kiedy ktoś mówił, że niedawno usłyszał czytaną przez niego lekturę i bardzo mu się podobała. Do dziś w domu leży jeszcze cała masa listów z podziękowaniami od słuchaczy. W szafie przechowuje zaś wszystkie przesyłki od wiernych słuchaczy: czapki, szaliki, rękawiczki, nauszniki na zimę, z zastrzeżeniem, „żebyś się nie zaziębił, bo szkoda Twojego głosu”. Ksawery Jasieński do dziś nie wyobraża sobie życia bez książek, jednak czytanie sprawia mu przyjemność dopiero wtedy, kiedy może się tym dzielić z innymi.
Dziś, chociaż wiek odcisnął na Ksawerym swoje piętno, to są dwie rzeczy, których nic i nikt mu nie zabierze: silny, męski i zdecydowany głos, który pokochały kiedyś miliony Polaków i którego podobnie jak odcisku palca nie da się pomylić z żadnym innym oraz humor, który nigdy go nie opuszcza. No cóż, niewielu jest takich ludzi na świecie, którzy w dziewięćdziesiątym czwartym roku życia na pytanie: „Jak się pan czuje?” potrafią powiedzieć: „Coraz lepiej!”.
Czas poznać nieznane dotąd fakty z życia człowieka, który dla wielu był tylko, a może aż głosem, ale nie mieli okazji poznać prawdziwego życia jego właściciela.
Biografia Ksawerego Jasieńskiego to książka wymykająca się schematom, podobnie jak sam bohater. Ukazuje jego historię w formie powieści, czasem reportażu, fabularyzując wątki po to, aby łatwiej można było sobie wyobrazić pewne zdarzenia.
Wyruszyłam w poszukiwaniu śladów Ksawerego Jasieńskiego, bo chociaż urodziłam się po tym, jak on odszedł na zasłużoną emeryturę, to zafascynowałam się nie tylko jego głosem, ale i porywającą historią życia. Tylko niewielką część udało mi się zamieścić na 300 stronach książki i pokazać światu. Resztę może uda mi się jeszcze opowiedzieć.
Dla tych, którzy nie będą mieli możliwości zobaczyć tej książki, dodam, że na okładce znajduje się wspaniały portret Ksawerego Jasieńskiego, którego autorem jest jeden z najwybitniejszych polskich artystów, Wilhelm Sasnal. Szczęście? Przypadek? Takich w życiu Ksawerego nie brakowało nigdy, o czym opowiadali mi członkowie jego rodziny, przyjaciele i współpracownicy, wśród których znaleźli się m.in.: dziennikarka Krystyna Czubówna, prezenter telewizyjny Tadeusz Sznuk i aktor Michał Żebrowski.
Książka pt. „Ten głos. Ksawery Jasieński” ukazała się już w listopadzie nakładem Wydawnictwa Arkady w formie tradycyjnej i jako e-book. Zapraszam do lektury!
&&
Ciemna noc. Pasterze spali. Nie przeszkadzało im pobekiwanie owieczki, która zraniła sobie kopytko o ostry kamień. Pochrapywali. Tylko jeden z pasterzy czuwał przy stadzie. Nagle… usłyszał śpiew, niezwykły śpiew. A na ciemnym tle nieba zobaczył nasilające się światło. Uszczypnął się mocno, myślał, że śni. Zabolało! Był przytomny. Ogarnął go wielki strach. Szarpiąc towarzyszy za kapoty, wykrzykiwał:
- Budźcie się! budźcie się! - dziwy się dzieją!
Budzili się niechętnie, otwierali oczy, a nad nimi stały chóry anielskie, a ten, który był na przedzie, oznajmił im:
- Tej nocy narodził się wam Mesjasz! Znajdziecie Go w grocie betlejemskiej. Biegnijcie powitać Dzieciątko! Leży w żłobie na sianie.
Pobiegli…
* * *
Jakże mogłaby się nie roznieść taka wieść po Betlejem i okolicy? Jednak mało kto pasterzom wierzył. Mesjasz urodzony w grocie dla bydląt? Niemożliwe. Pasterze przysięgali, że widzieli niebo i aniołów, i powtarzali po sto razy, że sam archanioł o Mesjaszu im powiedział. A chór aniołów wyśpiewywał:
- Chwała na wysokości Bogu, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli…
Tak pięknego śpiewu nigdy nie słyszeli…
* * *
W tym samym czasie, w krainie położonej dalej na Wschód, trzej uczeni - astrologowie dostrzegli na kopule nieba nigdy wcześniej niewidzianą, niezwykłą gwiazdę. Odczytali z jej blasku i położenia, że narodził się ktoś niezwykły. Mógł być to od dawna zapowiadany Mesjasz. Pisano o Nim w Księgach Izraela, że będzie On wielkim i sprawiedliwym władcą, którego pojawienie się zmieni na lepsze świat. Postanowili ruszyć w drogę, by odszukać Nowonarodzonego, a prowadziła ich odkryta przez nich gwiazda.
Dotarli do Jeruzalem, ale w pałacu Heroda Nowonarodzonego tam nie było. Gdy wyjaśnili Herodowi, w jakim celu przybyli, on, wielki władca, wystraszony nowiną, zwołał uczonych w Piśmie i wypytywał, gdzie narodzić się miał Mesjasz. Powiedziano mu, że w Betlejem, bo tak jest napisane u proroka Micheasza.
Mędrcy odjechali, obiecując Herodowi, że powrócą, aby wskazać mu, gdzie przebywa Dziecię, by i on mógł złożyć Mu uszanowanie i należycie Je obdarować. Wyruszyli w dalszą drogę, a gwiazda znów ich prowadziła.
* * *
Pasterze zauważyli karawanę, gdy wjeżdżała do miasteczka i próbowali odgadnąć, do kogo przybyła. Najmłodszy z nich ot tak sobie powiedział:
- Pewnie do Mesjasza, bo do kogóż by innego?
Postanowili dowiedzieć się, skąd karawana przybyła, i kim są ci przyjezdni wielmoże. Stroje mają nietutejsze, a mowa ich też obca.
Mędrcom wskazano ubogi domek. Weszli. Dziecku i matce oddali głęboki pokłon. Józefa nie zastali. Mały Jezus uśmiechał się, przyglądając się gościom bez lęku. Oni zaś przekazali podarunki i udali się na spoczynek.
Wielbłądy nie zdążyły jeszcze wypocząć, gdy w środku nocy pojawił się dziwny posłaniec i oznajmił im, że powinni jak najprędzej wyruszyć w drogę powrotną, omijając jednak z daleka Jerozolimę i pałac Heroda, bo życie Dziecięcia jest przez niego zagrożone.
Mędrcy to polecenie potraktowali bardzo poważnie. Zanim niebo rozwidniło się, karawana odjechała na tyle daleko, że nawet najbystrzejsze oko mieszkańca Betlejem już nie mogło jej dostrzec.
* * *
Prawdą jest, że tam gdzie rodzi się wielkie dobro, pojawia się i zbroi zło. Kiedy Herod zorientował się, że magowie odjechali, nie spełniwszy danej mu obietnicy, popadł w straszny gniew. Miał bowiem nadzieję, że dowie się, gdzie przebywa przyszły władca, który mógłby zagrozić jego panowaniu. Miał zamiar dosięgnąć Go ostrzem miecza, by uniemożliwić spełnienie się proroctwa.
Skoro to się nie udało, postanowił wysłać do Betlejem oddział siepaczy, by pozabijali wszystkich małych chłopców. Wielce prawdopodobne było, że zginie wśród nich także Ten, którego Izrael oczekiwał od wieków.
Pewnej nocy całe miasteczko obudziło się z powodu rozpaczliwych krzyków, jęków, płaczu, bieganiny. Dopiero rankiem oddział siepaczy wycofał się z akcji, ale nie szybko uciszyły się biadolenia, szloch i ścigające żołdaków przekleństwa.
* * *
Wkrótce cały gniew mieszkańców Betlejem, a zwłaszcza zrozpaczonych matek, przeniósł się na pasterzy. To przecież oni rozgłaszali przyjście Mesjasza, a ktoś, kto uwierzył w ich bajanie, doniósł Herodowi, a ten, by uciszyć te plotki, zrobił to, co zrobił.
Gdyby ciemną nocą pasterze nie uciekli z Betlejem, mogliby zginąć od swoich. Bez rozgłosu przekazali swoje stada znanym sobie ludziom i zwinąwszy swój skromny dobytek, bez zapłaty za trzy ostatnie miesiące pracy, zniknęli bez śladu. Udali się w trudniejsze do wypasania rejony, w góry skąpe w trawę, a pełne dzikich zwierząt i złodziei. Ale i tam nikt nie chciał zatrudnić kilku naraz. Z żalem myśleli o rozstaniu. Przy ostatniej wspólnej wieczerzy rozmawiali o niepewnej przyszłości. Najmłodszy z nich zwierzył się, że nie wróci do wypasania owiec, ponieważ w pojedynkę z tym sobie nie poradzi. Najmie się do pracy w winnicy, bo jako kilkuletni chłopiec towarzyszył ojcu przy zbiorach winogron. Tak było przez kilka dobrych lat, więc to i owo umie, to i owo wie. Poradzi sobie. Inni nie zamierzali porzucić swego zawodu.
* * *
Minęło trzydzieści lat. Jezus nauczał tłumy i czynił wiele cudów w całej Galilei. Postanowił udać się także do Judei i odwiedzić Betlejem. Wiedział bowiem, że tam się urodził. Kilku uczniów wybrało się z Nauczycielem na tę wędrówkę.
Najstarsi mieszkańcy Betlejem pamiętali jeszcze okrutnych żołdaków Heroda. Wystarczyło więc, że dowiedzieli się, kim są nieznani im przybysze, a wśród nich cudotwórca nazywany przez niektórych Mesjaszem, by wokół przybyłych zaczął się gromadzić wrogo pomrukujący tłum. Uczniowie pierwsi zorientowali się w sytuacji i niemal zmuszając swego Mistrza do tego, pospiesznie opuścili miasteczko. Tak więc Betlejem nie usłyszało ani jednej przypowieści, ani innego pouczenia z ust Mesjasza. Nie byli też świadkami żadnego cudu.
* * *
Chociaż sam Jezus nie dowiedział się w Betlejem niczego o pasterzach, którzy pierwsi powitali Go na tym świecie, to paru z nich odnalazło Go w Galilei. Długo Go poszukiwali, pragnęli upewnić się, czy to przy Jego narodzinach niebo nad nim się otwarło. Starzy i schorowani, nareszcie Go zobaczyli i nie mieli wątpliwości, że jest Bożym Mesjaszem. Padli na kolana, a On ich podniósł z klęczek i zaczął rozpytywać o pozostałych ich współtowarzyszy. Dowiedział się, że niektórzy już nie żyją. O innych nie wiedzieli nic. Opowiedzieli tylko o losie jednego z nich. Zatrudniony był przez bogatego faryzeusza. Ciężko chory, wygłodzony leżał w szopie u swego najemcy. Jezus postanowił odwiedzić go. Gdy dotarł na miejsce, ciężko chory jeszcze był przytomny. Jezus mu powiedział, kim jest. To On był tym niemowlęciem leżącym w żłobie na sianie w grocie betlejemskiej. Umierający pasterz skupił wzrok na Jezusie i po chwili szeroki uśmiech pojawił się na wychudzonej twarzy. Ledwo słyszalnym głosem powiedział:
- Cieszę się, że umrę przy Tobie, Mesjaszu!
Jezus miał zamiar zaopiekować się nim i zabrać go ze sobą. Odszukał właściciela, by zakomunikować mu o tym. Właściciel udał wielkie zdziwienie, a po namyśle przedstawił swoje warunki. Odda podwładnego, ale nie za darmo. Zamilkł na chwilę, a potem oznajmił:
- Życzę sobie za tego cennego pracownika, żeby moje pola każdego roku przynosiły obfity plon, nie tak, jak teraz, gdy na moim gruncie więcej jest kamieni niż ziemi. Chcę, by omijały mnie wszelkie szkody. Chciałbym jeszcze…
Jezus powstał z miejsca. Gospodarz spojrzał na Niego i przeraził się. Miał przed sobą nie ubogiego i dobrotliwego cudotwórcę, lecz surowego sędziego, którego wzrok przeniknął do głębi wszystkie jego matactwa, wyrachowanie i skąpstwo oraz całe okrucieństwo wobec podwładnych. Gospodarz zaczął drżeć na całym ciele, gdyż we wzroku surowego Sędziego odczytał wyrok. Próbował coś wykrztusić z siebie. Nie mógł. Chwyciły go konwulsje.
* * *
Jezus wrócił do umierającego pasterza. Ten już nie żył. Dotarł do bramy Królestwa Bożego, a brama się otworzyła.
Można mieć nadzieję, że wszyscy pasterze, którzy pierwsi usłyszeli Dobrą Nowinę o narodzeniu Mesjasza, odnaleźli się na uczcie u najlepszego Pasterza - nie owiec a ludzi.
&&
Przyznam szczerze, że dyskusje o wszelakich dodatkach, wyrównaniach oraz innych finansowych gratyfikacjach, jakie ta czy tamta władza przygotowała w kontekście osób niepełnosprawnych, nie interesują mnie zbytnio. Cóż, taki jestem i tyle. Dostanę to dobrze, nie dostanę, jakoś przeżyję.
Żyję w tym państwie jako niepełnosprawny już dwadzieścia pięć lat. Nie należę do walczących aktywistów. Sądzę, że w społeczeństwie jest miejsce dla każdego. Jedni walczą, inni nie.
Nadstawiam za to ucha tu i tam, bo lubię poznawać różne punkty widzenia. Ciekawią mnie poglądy innych, ciekawi sposób argumentacji i ciekawi subiektywne spojrzenie. Właśnie dlatego zaglądam na social media i dyskusyjne listy mailingowe dla osób niewidomych i niedowidzących, gdzie wypowiadają się zainteresowani.
Nietrudno zauważyć, że ostatnim gorącym tematem jest dodatek do rent socjalnych. Przyznam szczerze, że zasadniczo nie wiem o co merytorycznie chodzi. Zdaję sobie sprawę z różnicy między świadczeniem socjalnym a chorobowym, ale to wszystko. Coś tam także słyszałem o niesprawiedliwości, bo jedni mogli dorabiać bardziej swobodnie, a inni mieli zabierane więcej w analogicznej sytuacji. Rozstrzygnięcia zostawiam specjalistom od prawa, podatków, rehabilitacji zawodowej i czego tam jeszcze trzeba.
Nie rozumiem jednak podnoszonego przez niektórych argumentu, że ktoś usiłuje podzielić środowisko niewidomych, bo jest mu to na rękę, bo teraz bez podziałów nie ma świata i takie tam. Wybaczcie proszę, ale czy to nie jest tak, że gdy ktoś odkryje, że osoba trzecia chce go poróżnić z kimś innym, to tylko od niego zależy, czy niecny plan się powiedzie? Przecież ta podstępnie zastawiona pułapka nie zadziała automatycznie i nie skłóci nikogo sama z siebie. W drugą stronę to także nie działa, bo jeśli będę robił wszystko, by Ukraińcy wybaczyli Rosjanom wyrządzone krzywdy, to mogę flaki wypruć i niczego nie osiągnąć. Dzielenie i jednanie nie zależą od misternie utkanych planów. One zależą od stron, a ja wszędzie widzę komentarze, że taki dodatek podzieli środowisko niepełnosprawnych, bo dotknięte poczują się osoby, które wypracowały sobie rentę i go nie dostaną. Niby na kogo mam się obrażać i za co? Że niby mam krzywo patrzeć na niepełnosprawnego z rentą socjalną, bo on dostał, a ja nie? Absurdalny argument! Co on mi zawinił? Czy zabrał mi coś? Ukradł mi coś? Nie, dostał po prostu to czego ja nie dostałem. To fakt, ale czy przez to mam patrzeć na niego krzywym okiem? Zasadniczo, jeśli mam mieć do kogoś pretensje, to raczej do tego, kto mu dał, bo dlaczego dał jemu, a mnie nie?
Każdy lubi dostawać, każdy lubi brać, gorzej z dawaniem, a kiedy jeszcze inni dostają pieniądze, a nie ja lub nie my, to sprawa robi się gorąca. To akurat rozumiem, bo na tyle długo żyję na świecie, by przywyknąć do pewnych zachowań ludzkich. Nie rozumiem jednak, jak można obawiać się podziału? W sumie to fakt, że podziały były, są i będą. Przecież są ludzie wysocy i niscy, mniej lub bardziej wykształceni, kibice tej czy tamtej drużyny, a przykłady można mnożyć i mnożyć. To nie podział jest problemem, ale efekty, które może wywołać.
Czy nie można być po drugiej stronie jakiejś barykady i szanować oponentów? Nie da się? Oczywiście, że się da! Tym bardziej w tej konkretnej, rentowej sytuacji, bo tu w ogóle o oponentach nie może być mowy! Gdzie jest zdrowy rozsądek, jeśli rencista socjalny jawi się renciście chorobowemu jako pewnego rodzaju wróg tylko dlatego, że dostał jakiś dodatek? Czyżby to jakiś kolejny zabieg świata i tak już nieźle pokręconego?
Ludzie, opamiętajcie się! Nawet jeśli ktoś chce dzielić, kroić, poróżniać czy szczuć na siebie jakieś dwie strony, to nie od niego zależy powodzenie owego czarnego scenariusza. Wygra dopiero wówczas, gdy te dwie strony uznają, że faktycznie trzeba patrzeć na siebie wilkiem. Działanie to jeszcze nie skutek, a nad tym drugim wciąż mamy pieczę! Ktoś być może gra na czułej strunie dóbr materialnych, ale nie musimy tańczyć do tej fałszywej melodii. Ba, nie wolno nam tego robić! Nie wolno, aby nie dać mu satysfakcji! Bądźmy realistami, a w zasadzie bądźmy ludźmi! Czy ktokolwiek bezdzietny patrzył złym okiem na beneficjentów programu 500 plus? Mam nadzieję, że nie, a jeśli ktoś taki był, to powinien mocno się nad sobą zastanowić.
Zapatrzeni w pieniądz nie będziemy nigdy obiektywni. Nie, nie jestem żadnym prorokiem, który chce na siłę wszystkich uduchowić. Po prostu wydaje mi się, że cała ta dyskusja o tym, jak to nas wewnętrznie skłócą, poróżnią, podzielą, a przez to w pewnym sensie zniszczą, to dyskusja o nas samych, to dyskusja o tym, co jest dla nas najważniejsze, co uważamy za pierwszoplanowe, za najistotniejsze, podstawowe i fundamentalne.
Trochę się boję przyszłości, bo skoro da się w taki sposób poróżnić jakieś środowisko, to nie jest dobry omen. Prócz pieniędzy bardziej potrzeba nam życzliwości, uśmiechu, empatii i zdroworozsądkowego podejścia do życia. Czemu zazdrościmy innym pieniędzy a nie pogody ducha, wewnętrznego światła, poświęcania się dla innych i otwartości? Gdybyśmy tak zechcieli mieć więcej tego właśnie niż kasy, to świat, śmiem sądzić, wyglądałby znacznie lepiej!
Swoją drogą ciekawe, czy gdyby udało się móc zarządzać uczuciami czy zachowaniami, to dodatki także byłyby postrzegane jako potencjalne zagrożenie? Oto nagle pojawia się propozycja dodatku empatycznego dla pobierających rentę chorobową. Będą mieć więcej empatii niż renciści socjalni. I co? Czy ci drudzy zaczną dyskusję o gierkach władzy, o podstępnym planie podziału i niecnych zamiarach? Innym dodatkiem byłby altruizm, a jeszcze innym coś innego. Ciekawe, czy wówczas także toczyłyby się dyskusje o niesprawiedliwości?
Nie, jestem pewien, że nie, bo to pieniądz przesłania nam wszystko. Lepiej spotkać filantropa niż nim być, prawda? Po co komu więcej empatii? Przecież za to nic sobie nie kupi! Otóż to!
&&
Od końca 2019 roku realizowany jest przez Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej (MRPiPS) program skierowany do osób z niepełnosprawnościami, który nosi nazwę „Asystent osobisty osoby niepełnosprawnej”. Głównym celem programu jest wprowadzenie usługi asystenta osobistego jako formy ogólnodostępnego wsparcia dla osób niepełnosprawnych. Dzięki niemu osoby niepełnosprawne mają możliwość skorzystania z pomocy asystenta osobistego, m.in. przy wykonywaniu codziennych czynności czy podejmowaniu aktywności społecznej. Program ma na celu również przeciwdziałanie dyskryminacji i wykluczeniu społecznemu osób niepełnosprawnych.
Do zadań asystenta osobistego należą m.in.: pomoc w dotarciu np. na rehabilitację i zajęcia terapeutyczne, do ośrodków kultury, instytucji i innych miejsc wskazanych przez beneficjenta (osoby z niepełnosprawnością) programu, a także pomoc w zakupach i w załatwieniu spraw urzędowych.
Usługa asystenta osobistego według MRPiPS może być realizowana przez 7 dni w tygodniu. Korzystanie z usług asystentów osobistych jest bezpłatne. Koszty realizacji usług asystenta gminy i powiaty pokrywają ze środków przyznanych z Solidarnościowego Funduszu Wsparcia Osób Niepełnosprawnych.
Z pomocy asystenta osobistego mogą skorzystać dorosłe osoby z orzeczoną niepełnosprawnością w stopniu umiarkowanym lub znacznym, a także dzieci poniżej 16. roku życia z orzeczeniem o niepełnosprawności, które wymagają stałej lub długotrwałej pomocy / opieki w związku z ograniczeniami sprawności. Usługi asystenckie przysługują również osobom, które zostały uznane za niezdolne do samodzielnej egzystencji lub całkowicie niezdolne do pracy.
Zdania w społeczeństwie, jak w każdej sprawie, są podzielone. Jedni uważają, że taka forma wsparcia dla osób z niepełnosprawnościami jest potrzebna i należy ją nadal realizować, ale są również tacy, dla których jest to wyrzucanie pieniędzy w błoto, a niepełnosprawny, jak sam nie daje rady, niech siedzi w domu. Wygłaszający taki pogląd powinni się dobrze nad tym zastanowić, bo łatwo i szybko można zostać postawionym w takiej sytuacji, w której my się znajdujemy.
Jestem beneficjentem programu od 2021 roku, czyli czwarty sezon. Pierwszy rok, to było coś nowego, powolne, wspólne „docieranie się”, ale po kilku tygodniach znaleźliśmy wspólny język i współpraca była owocna.
W czym mi pomaga asystent osobisty osoby niepełnosprawnej? Praktycznie we wszystkich czynnościach, których sam nie potrafię wykonać lub robię to bardzo wolno. Najczęściej korzystam z pomocy asystenta w następujących sytuacjach: wizyty lekarskie w miejscu zamieszkania lub poza nim, pomoc podczas pobytu w szpitalu, wizyty w urzędach, spotkania z seniorami, młodzieżą, dziećmi, wyjścia do instytucji kultury (kino, muzeum, biblioteka, Uniwersytet Trzeciego Wieku, Galeria Bielska BWA, „Ważne miejsce”), pomoc w zakupach czy innych czynnościach. Od zeszłego roku wraz z asystentką osobistą wychodzimy na krótkie wycieczki górskie po Beskidzie Śląskim, nie mówiąc o spacerach rehabilitacyjnych w moim miejscu zamieszkania. Oprócz tego można powiedzieć, że taka forma pomocy daje duże odciążenie i pomoc członkom naszych rodzin, osobom, które nam służą pomocą. Nie zawsze możemy przecież na nich liczyć i wówczas nieoceniony jest asystent osobisty.
Obecnie trwają prace nad nowymi przepisami dotyczącymi asystencji osobistej osoby z niepełnosprawnościami. 1 października 2024 r. w Sejmie odbyło się pierwsze czytanie i dyskusja nad przygotowanym przez Kancelarię Prezydenta RP projektem ustawy o asystencji osobistej osób z niepełnosprawnością. Projekt od początku był krytykowany przez stronę społeczną i nazywany sprzecznym z Konwencją ONZ o Prawach Osób z Niepełnosprawnościami. Drugi projekt przygotowuje strona rządowa, ale tutaj znowu nie ma konkretnego terminu, kiedy zostanie on udostępniony pod obrady i głosowanie w Sejmie.
Wiadomo, że potrzebna jest nowa, zmodyfikowana ustawa o asystencji. Jednym z najważniejszych punktów do poprawy jest kontynuacja programu przez cały rok - jedna edycja kończy się 31 grudnia, a kolejna startuje zazwyczaj w lutym lub marcu. Przez dwa / trzy miesiące beneficjenci są pozostawieni bez pomocy.
Życie codzienne osób z niepełnosprawnościami wiąże się z wieloma ograniczeniami. Dlatego pomoc asystenta osobistego osoby z niepełnosprawnościami w wykonywaniu codziennych czynności jest bardzo ważna. Miejmy nadzieję, że prace nad nową ustawą o asystencji osobistej osób z niepełnosprawnościami nie będą ciągnęły się w nieskończoność i doczekamy się dokumentu, z którego wszystkie strony (rządzący, asystenci oraz beneficjenci) będą zadowoleni.
&&
Ostatnio modne są krótkie wycieczki poświęcone zwiedzaniu jednego miasta, tzw. city break. Byłam już w kilku stolicach europejskich, takich jak Rzym, Wiedeń, Lizbona, a tym razem postanowiłam zwiedzić Brukselę. Wybrałam stolicę Belgii, ponieważ tam za głosem serca przeprowadziła się moja dobra znajoma, przewodniczka muzealna.
Dużo sobie obiecywałam po wędrówce po brukselskich muzeach w tak dobrym towarzystwie. Koleżanka co prawda uprzedzała, że z dostępnością jest gorzej niż w Warszawie, ale i tak na miejscu przeżyłam szok.
Na wycieczkę wybrałam się z synem, który był moim przewodnikiem. Lądowaliśmy w czwartek rano na lotnisku oddalonym od Brukseli kilkadziesiąt kilometrów. Według wskazówek koleżanki znaleźliśmy odpowiedni autobus i tu przeżyliśmy pierwsze rozczarowanie. Autobus, owszem, był nowoczesny, jednak wewnątrz panował istny bałagan. Na każdym siedzeniu leżały puszki, resztki jedzenia i inne śmieci. Po dotarciu na dworzec, już w pierwszej nieluksusowej kawiarni zaskoczyły nas horrendalnie wysokie ceny. Czytałam w Internecie przed wyjazdem, że Bruksela, w porównaniu z innymi stolicami europejskimi, jest droga, jednak nie spodziewałam się, że aż tak.
Pierwszego dnia postanowiliśmy zwiedzić okolicę naszego mieszkania i spacerem przeszliśmy przez kilka osiedli. Jedno z nich, ku naszemu zdziwieniu, nazywa się Stalingrad. Podczas wędrówki starałam się zauważać dostosowania dla osób niewidomych ułatwiające nam samodzielne poruszanie się. Owszem, przy przejściach przez ulice są wyczuwalne pod stopami wypustki, natomiast w wielu miejscach brak sygnalizacji dźwiękowej, a jeżeli już nawet jest, to dźwięki są bardzo różne, brak standaryzacji. Kierowcy zupełnie nie zwracają uwagi na białą laskę i nie zatrzymują się przy pasach. W tych warunkach przechodzenie przez jezdnię jest mocno ryzykowne. Wzdłuż ulic prowadzą na ogół wąskie chodniki z mnóstwem różnorodnych niespodziewanych przeszkód. Na środku możemy trafić na latarnię, drzewo ze zwieszającymi się gałęziami, a pod ścianami budynków charakterystyczne worki ze śmieciami, często rozerwane albo potkniemy się o legowisko bezdomnych, których jest wszędzie pełno i nie są to tylko przybysze spoza Europy. Nic też dziwnego, że podczas naszych długich spacerów nie spotkaliśmy ani jednego wózkowicza i tylko raz minął nas ktoś z białą laską. W pobliżu zabytków odwiedzanych przez turystów żebracy natrętnie proszą o pieniądze, musiałam więc uważać na torebkę i kieszenie.
Przypomniało mi się wtedy niedawne spotkanie z pijaczkami pod marketem w Warszawie, a przebiegało ono mniej więcej tak. Podjechaliśmy samochodem i gdy mąż otworzył drzwi od strony kierowcy, usłyszał błagalne: „seniorze, kup nam piwo”, po czym ja wysiadłam z rozłożoną białą laską, a wtedy proszący zawołał: „nie, niech pan nie kupuje, dziękujemy”. Na to odpowiedziałam z uśmiechem, że ja też czasem piję piwo i że na pewno kupimy. Zostałam obdarowana komplementami oraz cmoknięciem w rękę.
Po pierwszych brukselskich wrażeniach chcieliśmy trochę odpocząć w wynajętym lokum, nazwanym przez nas wkrótce norą. Sądząc z internetowego ogłoszenia, byliśmy przekonani, że zarezerwowaliśmy małe mieszkanie składające się z sypialni, salonu z aneksem kuchennym i łazienki. Już z góry ustaliliśmy, że ja zajmę sypialnię, a syn kanapę w salonie. Na miejscu okazało się, że za sto euro za noc mamy wynajęty pokój z łazienką we wspólnym mieszkaniu. Do pokoju trzeba było wspinać się po krętych schodach przypominających drabinę, z obniżającą się poręczą, która na samej górze sięgała mi do kostek. Nasza nora miała niewiele mebli, wypaczoną podłogę po zalaniu, a oświetlała ją żarówka wisząca na drucie.
Na drugi dzień ruszyliśmy na poważne zwiedzanie zabytków stolicy Europy. Najpierw brudnym, hałasującym metrem, do którego wchodzi się po stopniu, często też brakuje komunikatów o stacjach, podjechaliśmy do muzeum prezentującego miniatury najsłynniejszych europejskich budowli. Niestety, bilety były drogie, a ja nie mogłam dotknąć żadnego eksponatu. Na szczęście, w Europarlamencie można wypożyczyć audioprzewodnik, nawet mówiący po polsku, przy pomocy którego sporo dowiemy się o architekturze i przeznaczeniu budynku.
Następnie, z moją koleżanką, obejrzeliśmy podobno piękną, ale mocno śmierdzącą starówkę z ratuszem pośrodku rynku, gotycką katedrą pod wezwaniem św. Michała i św. Guduli - patronki miasta. Wstęp do katedry jest bezpłatny. Oczywiście, dotarliśmy w pobliże fontanny z siusiającym chłopcem i drugiej z dziewczynką. Nigdzie jednak nie znaleźliśmy makiet zabytków, takich jakie np. można oglądać w Krakowie na szlaku królewskim. Zwykle, w podobnych sytuacjach w sklepikach z pamiątkami znajduję interesujące mnie modele budynków i tak też było tym razem. Sprzedawca Turek od razu zapytał, czy jesteśmy z Polski, a my zgranym chórem odpowiedzieliśmy z pełnym entuzjazmem, że tak, to piękny kraj i wspaniałe miejsce. Czułam, jak gwałtownie wzrasta mój poziom patriotyzmu. Pomyślałam, że my Polacy, również niewidomi, ciągle na coś narzekamy, no i dobrze, że chcemy więcej, lepiej, ale nie doceniamy tego, co już udało się osiągnąć.
Po doświadczeniach z Brukseli uważam, że przynajmniej w Warszawie żyje nam się całkiem wygodnie i to Stara Europa mogłaby się wiele od nas nauczyć w kwestii dostępności oraz zachowania minimum porządku w mieście.
&&
Drukowanymi literami, a może „przez tłumacza?”
Mimo braku kontaktu wzrokowego osoby niewidome słyszą i rozumieją, co się do nich mówi, dlatego nie musisz specjalnie podnosić głosu, ani przesadnie artykułować słów.
W rozmowie z niewidomym zwracaj się bezpośrednio do niego. Pamiętaj, by kierować w jego stronę twarz, nawet jeśli on dosłownie nastawi ku tobie ucha. Nie rozmawiaj ani z psim, ani z ludzkim przewodnikiem. Jeżeli nie masz nic do powiedzenia osobie niewidomej, nie mów o niej w jej obecności. Tobie samemu we wszystkich powyższych sytuacjach byłoby nieprzyjemnie.
Nie unikaj sformułowań typu: "zobacz", "popatrz", "widzisz", "do widzenia" itp. Słowa związane z widzeniem są powszechnie używane i brzmią naturalnie. Dlatego osoba niewidoma poczuje się znacznie gorzej, gdy zauważy, że na siłę je omijasz, niż gdy zapytasz ją, czy oglądała ten film. Owszem, może się zdarzyć, że kogoś z niewidomych urazi zwrot "do zobaczenia", ale będzie to najprawdopodobniej osoba, która bardzo niedawno straciła wzrok i jeszcze tę utratę przeżywa.
Następujący przykład znakomicie ilustruje, do czego prowadzi takie unikanie powszechnie używanych wyrażeń: gdyby trzymać się zasady, że nie można wobec osoby z niepełnosprawnością wypowiadać słów określających coś, czego ze względu na niepełnosprawność nie potrafi, należałoby zapytać np. człowieka na wózku: "Czy z tą dziewczyną jeździsz na poważnie?" bo przecież nie może chodzić. Śmiejesz się, prawda? Podobnie niewidomy śmieje się ze "słuchania filmu" i innych tego typu językowych kwiatków.
Osoba, która straciła wzrok, ma wzrokowe wyobrażenia, a co za tym idzie - zna kolory. Mało tego, często wręcz potrzebuje informacji na ten temat, by na przykład prawidłowo dobrać ubrania lub jak najpełniej wyobrazić sobie opisywany przedmiot. Z kolei ludzie niewidomi od urodzenia nie mają wyobrażeń związanych z kolorami. Są to dla nich pojęcia puste i czysto teoretyczne, jednak bardzo dobrze tę teorię znają i informacje o barwach przydają im się w tym samym stopniu, co osobom po utracie wzroku. Obecnie istnieją urządzenia zwane testerami lub detektorami kolorów, pomagające niewidomym w rozróżnianiu kolorów.
Ślepota to medyczny termin określający całkowity brak wzroku. Jednak powiedzenie osobie niewidomej, że jest ślepa, świadczy o niezbyt dobrym wychowaniu i brzmi niekulturalnie. Słowo "niewidomy" jest najlepsze. Nie bój się więc go używać, jeśli dana osoba nic nie widzi. Nie musisz wtedy stosować eufemizmów typu "ta pani źle widzi", "ten pan ma wadę wzroku", ponieważ dla większości niewidomych powiedzenie, że są niewidomi, nie jest żadną tragedią. Jednak już określenie "widzący inaczej" brzmi bardzo pretensjonalnie, dziwnie, wręcz śmiesznie. Nie używaj go zatem, chyba że chcesz rozbawić lub zirytować swojego niewidomego rozmówcę.
Jeżeli spotkałeś nieznaną ci dorosłą osobę niewidomą, traktuj ją jak wszystkich innych rozmówców. Nie mów na ty, nie używaj wyrażeń protekcjonalnych typu "żabko", "myszko", "słoneczko". Na pewno nie chciałbyś, żeby przechodnie traktowali cię jak pięciolatka, choć twój PESEL wskazuje na wiek bardziej zaawansowany.
Szanuj granice niewidomego. On też ma swoją przestrzeń osobistą, więc nie dotykaj go bez jego zgody, bo tak jak ty, może tego nie akceptować.
Nie zadawaj nieznanemu niewidomemu pytań typu: Od kiedy pan nie widzi? Jak pani straciła wzrok? Są to bowiem pytania osobiste. Zdaje mi się, że ty także nie chciałbyś informować przygodnego przechodnia o stanie swojego zdrowia ani o innych równie prywatnych sprawach.
Jeżeli niewidomy na ulicy zapyta cię, jak dojść w dane miejsce, posługuj się kierunkami prawo, lewo, pamiętając, żeby gdy stoisz naprzeciwko niego, precyzować jeszcze, czy masz na myśli prawo swoje czy pytającego. Możesz też posługiwać się miarą kąta geometrycznego i położeniem wskazówek na tarczy zegara. Budynek, do którego pani chce dojść, jest na siódmej. Nie używaj też zaimków wskazujących typu tam, tutaj, ponieważ nic to nie mówi osobie niewidomej, nie zauważy bowiem gestu twojej ręki wskazującej kierunek. Unikanie zaimków wskazujących dotyczy również wszystkich innych sytuacji. Nie mów, że coś położyłeś tam, chyba że poprzesz informację dźwiękiem, np. pstryknięciem palcami, stuknięciem w blat biurka. Podobnie, gdy z kontekstu nie wynika, co podajesz niewidomemu, nie mów - weź to, trzymaj tamto itd. Pomyśl, że inaczej wyciągasz ręce po reklamówkę, inaczej po kartkę, talerz czy kubek. Stosując się do tej prostej zasady, wyeliminujesz upuszczanie przedmiotów i nie narazisz niewidomego na dodatkowe sprzątanie.
Na pewno nieraz zachwycasz się wspaniałymi widokami czy innymi ładnymi przedmiotami. Nie wahaj się tego robić w obecności osoby niewidomej. Na pewno nie będzie jej przykro, że nie może zobaczyć tego co ty. Raczej potraktuje całą sytuację jako okazję dowiedzenia się czegoś ciekawego czy lepszego poznania otaczającej przestrzeni.
Spotkałeś osobę niewidomą. Miło wam się rozmawiało, ale ona czeka jeszcze na autobus, a ty spieszysz się do domu. Powiedz jej, że odchodzisz. Jeśli tego nie zrobisz, może mówić do powietrza lub do najbliższego słupka i zorientuje się w sytuacji dopiero po chwili. Zgadnij, jak się poczuje?
Pewnie i tobie zdarzyło się, że coś z twoim wyglądem było nie w porządku, a ty tego nie zauważyłeś i paradowałeś np. w bluzce założonej na lewą stronę. Generalnie osoba niewidoma doskonale potrafi zadbać o swój wygląd i ubiór, ale czasem np. nie zauważy, że zrobiła jej się plama na spodniach czy inny ubraniowy nieporządek. Jeżeli to dostrzegłeś, poinformuj ją, ale zrób to w sposób, w jaki sam chciałbyś, żeby tobie podobne uwagi przekazywano, tzn. taktownie i dyskretnie, bez wyśmiewania czy upokarzania. Większość osób przyjmie to z wdzięcznością. Natomiast jeśli nie jesteś zaprzyjaźniony z osobą niewidomą, nie doradzaj jej raczej, jakie ubrania powinna nosić, w jakich kolorach jest jej do twarzy itp. Może to być bowiem odebrane jako nadmierna ingerencja w prywatne sprawy.
Przeczytałeś powyższe wskazówki, prawda? Zatem wiesz już, że rozmowa z niewidomym to nie żadna abrakadabra, nie trzeba więc, żebyś chował się w mysią dziurę. Przeciwnie, jeśli zastosujesz się do moich podpowiedzi, będzie naprawdę miło i ciekawie, bowiem każdy z was nieco inaczej postrzega świat i możecie wiele sobie wzajemnie ofiarować.
Źródło: www.niewidze.pl
&&
Od kilku lat redakcja miesięcznika „Sześciopunkt” współpracuje z redaktorem naczelnym Zygmuntem Florczakiem, redagującym „Przewodnik” - czasopismo okręgu podkarpackiego PZN.
W grudniu tego roku upływa 20 lat od ukazania się pierwszego numeru „Przewodnika”, czasopisma przedstawiającego bogatą i różnorodną działalność okręgu podkarpackiego. W „Przewodniku” publikowane są wywiady z osobami, które z prawdziwym zaangażowaniem pracują dla środowiska niewidomych, relacje z ciekawych imprez organizowanych w kołach terenowych, a także „Kącik poetycki”. W poszczególnych numerach miesięcznika redaktor naczelny, podpisujący się „Zygflor”, z wielką starannością przygotowuje kalendarium wydarzeń z danego miesiąca, przypominając znane postacie z historii, nauki i kultury.
„Przewodnik” rozpoczyna piękne hasło: „Tyle jesteś wart, ile drugiemu pomożesz, jeśli możesz”, które Zygmunt Florczak na co dzień realizuje w życiu. Od kilkudziesięciu lat prowadzi koło PZN w Lubaczowie, dbając o różne potrzeby jego członków, mimo własnych problemów zdrowotnych. Właśnie tacy działacze organizacji pozarządowych decydują o ich pozytywnym wizerunku i przydatności w społeczeństwie.
Z wielką radością wysłuchałam wystąpienia pani poseł Teresy Pamuły podczas posiedzenia Sejmu 17 października, w którym podkreślono znaczenie koła PZN w Lubaczowie i jego prezesa Zygmunta Florczaka, „w pełnioną funkcję wkładającego całe swoje serce” oraz umiejącego wahających się przekonywać, że warto wstępować do Związku.
Oprócz pracy w PZN Zygflor realizuje swoje zainteresowania historią, tradycją oraz kulturą Ziemi Lubaczowskiej. Przede wszystkim tej tematyce poświęca artykuły pisane do prasy regionalnej, ilustrując je wykonywanymi przez siebie fotografiami oraz współpracując z wieloma instytucjami kultury.
Z całego serca gratuluję, Zygflorze, osiągnięć artystycznych, ale przede wszystkim dziękuję za Twoją życzliwość, chęć niesienia pomocy innym ludziom i otwartość na ich potrzeby. Swoim przykładem na co dzień udowadniasz, że mimo bardzo osłabionego wzroku oraz innych problemów można być użytecznym dla społeczności, w której żyjemy. Dziękuję też za Twój miesięcznik regularnie przysyłany, a często będący dla mnie inspiracją i źródłem interesujących informacji.
Teresa Dederko, redaktor naczelny Magazynu „Sześciopunkt”
&&
W sobotę 2 listopada w wieku 87 lat zmarła Krystyna Krzemkowska, która całe swoje życie związała ze środowiskiem niewidomych, pracując w spółdzielni „Gryf”, a potem w Polskim Związku Niewidomych. Będąc na emeryturze, aktywnie włączyła się w działalność duszpasterstwa niewidomych diecezji bydgoskiej.
W jednym z listów, jaki od niej otrzymałam, pisała: „Mam poczucie wartościowo przeżytych lat, z pożytkiem dla innych i wdzięczna jestem środowisku, że tak długo mogłam realizować swoje społecznikowskie pasje, przejęte w genach po ojcu”.
My, przyjaciele Krysi, zawsze mogliśmy liczyć na jej wierną, mądrą przyjaźń.
Dziękujemy i pamiętamy w modlitwie!
Odpoczywaj w pokoju
&&
Odkupię mały przenośny radiomagnetofon na kasety z możliwością nagrywania z radia marki Panasonic lub Sony.
Proszę o kontakt SMS na numer: 697 107 568.
Czytelnik Darek