Józef Stroiński

Organizator Polskiego Związku Niewidomych i spółdzielni Niewidomych w Białymstoku i długoletni prezes tych instytucji

Działacz kierujący się sercem

Adolf Szyszko

15 listopada ubiegłego roku minęło 25 lat od śmierci Józefa Stroińskiego. Ten wybitny działacz wyróżnił się szczególnie swą społeczną pracą na terenie północno-wschodnim naszego kraju. Były to obszary najbardziej zaniedbane, zamieszkiwane przez ludzi utrzymujących się głównie z pracy w gospodarstwach rolnych. Tutaj też znajdowało się wielu inwalidów wzroku, nie posiadających własnych źródeł utrzymania, bez kwalifikacji i wykształcenia. Z reguły żyli na łaskawym, razowym chlebie u swych rodzin (klepiących przysłowiową biedę). Opatrzność zrządziła, że Józefowi Stroińskiemu w tym terenie przypadło działać i pracować, zdobywając ogromne uznanie, szacunek i wdzięczność niewidomych, znajdujących się w wyjątkowo trudnej sytuacji życiowej.

Józef Stroiński urodził się 5 października 1920 roku. Jego rodzina utrzymywała się z pracy w gospodarstwie rolnym, na terenie byłego województwa bydgoskiego. Mając dziewięć lat za nieposłuszeństwo został ukarany rózgą, przy czym jedno uderzenie trafiło go w oko. Skutek był opłakany, po kilku miesiącach bezskutecznego leczenia utracił wzrok.

W listopadzie 1930 roku został przyjęty do szkoły dla niewidomych w Laskach. W nauce miał bardzo dobre wyniki. Pismo Braille’a opanował w przeciągu kilku miesięcy, uzyskując stosunkowo wysoką biegłość w czytaniu. W 1936 roku kończy szkołę podstawową, a następnie rozpoczyna naukę w zespole uzdolnionej młodzieży, realizującej program pierwszej klasy liceum ogólnokształcącego. W listopadzie 1937 roku umiera Mu ojciec, wskutek czego matka wzywa Go do siebie, by pomógł Jej w wychowaniu dzieci i prowadzeniu gospodarstwa. Doskonale pamiętam dzień Jego wyjazdu z zakładu, ponieważ dyrektor Henryk Ruszczyc na zbiórce stawiał nam Go za wzór poświęcenia i ofiarności dla rodziny. W latach 1943–46 przebywa z całą rodziną na przymusowych robotach w Niemczech, gdzie pracuje w gospodarstwie rolnym przy żywym inwentarzu. Do Niemiec wyjechał z akordeonem, a grał na nim nieźle, zdobywając uznanie i popularność, ułatwiającą Mu egzystencję. Kiedyś nieopatrznie przy Niemcach zagrał „Boże coś Polskę”, za co odebrano Mu akordeon. Po wojnie do 1948 roku przebywa w rodzinnej wsi, gdzie zajmuje się odbudową zniszczeń i zagospodarowaniem ziemi.

Od listopada 1948 roku do sierpnia 1949 przebywa w Laskach na krótkim przeszkoleniu w szczotkarstwie, a następnie wyjeżdża do spółdzielni niewidomych w Lublinie, podejmując pracę zawodową. Do wyrobu szczotek nie ma zdolności, gdyż nie może osiągnąć większej wprawy. W 1951 roku prezes Modest Sękowski wysyła Go do Białegostoku, celem zorganizowania oddziału Polskiego Związku Niewidomych i Spółdzielni oraz zajęcia się miejscowymi niewidomymi. Tutaj J. Stroiński w pracy społecznej czuje się w swoim żywiole. Uzyskiwane osiągnięcia wyraźnie Go dowartościowują, dając Mu ogromną satysfakcję. Jest wszędzie tam, gdzie Go niewidomi najbardziej potrzebują. Zupełnie nie liczy się ze swym zdrowiem, ani możliwościami materialnymi. Uważa, że rehabilitacja niewidomych, ich awans społeczny i zawodowy są najważniejsze.

W 1951 roku na ulicy 1 Maja w Białymstoku organizuje warsztaty pracy, które są zaczątkiem przyszłej spółdzielni. W rok później na ulicy Kraszewskiego 9 powstaje oddział PZN (późniejszy okręg) i Spółdzielnia Niewidomych, która po wybudowaniu obiektu przenosi się pod numer 26. J. Stroiński na początku lat 50. zakłada własną rodzinę, żeniąc się z panią mgr Zofią Wysocką.

Józef Stroiński miał czworo dzieci. Jego postawa wobec nich wzbudzała we mnie prawdziwe wzruszenie. Pewnego razu byłem świadkiem Jego rozmowy z córeczką, która zatelefonowała, że wychodzi do szkoły i nie może znaleźć klucza, by zamknąć mieszkanie i jest bardzo zdenerwowana. Szczególnie utkwiło mi w pamięci, jak pan Stroiński ciepło przemawiał do dziecka, uspakajał, że tatuś tam zaraz przyjedzie, że znajdzie się wyjście. Wiem także, jak bardzo troszczył się o to, by dzieci miały w domu wszystko, co potrzeba.

Pana Stroińskiego doceniają ludzie zwłaszcza teraz, kiedy od Jego śmierci upłynęło już szereg lat, kiedy można Go porównać z tymi, co przyszli po Nim. Był potrzebny taki właśnie, jaki był.

Niewątpliwie był postacią kontrowersyjną budzącą u wielu osób, zwłaszcza ze szczebla kierowniczego zastrzeżenia, wątpliwości i krytykę. Nie brakowało w Jego pracy, podobnie zresztą jak u wszystkich ludzi, potknięć i błędów. Nie ulega jednak wątpliwości, że działaczem był wysokiej rangi, co budziło często zawiść i niechęć. Nie umiał na przykład pogodzić szeroko rozumianych potrzeb własnej rodziny z pracą społeczną. Dla zilustrowania podam dwa przykłady:

Zdarzyło się kiedyś, że w jednym dniu wypadły dwie narady, w których chciał wziąć udział – w Białymstoku i w Warszawie. Do Warszawy pojechał taksówką, przy czym kosztów podróży nie mógł rozliczyć w zakładzie pracy, bo nie uznano Mu celowości wyjazdu, oraz nie miał rachunku. Innym razem, będąc w delegacji na terenie województw zachodnich, kupił silnik do maszyny dla spółdzielni niewidomych (bez rachunku), płacąc za niego ze swojej kieszeni. Myślę, że wypada wspomnieć, że główny ciężar organizacyjno-wychowawczy czworga dzieci spadał na Jego żonę, dzięki czemu mąż mógł prowadzić swą pracę społeczną i zawodową. W jego mieszkaniu było zakwaterowanych kilku niewidomych uczniów czekających na rozwiązanie swych problemów lokalowych

Przez 43 lata jako bliski kolega obserwowałem Jego działalność z ogromnym szacunkiem i uznaniem, gdyż niewielu naszych społeczników potrafiło wychodzić naprzeciw potrzebom niewidomych, najbardziej zaniedbanych, tak jak robił to Józef Stroiński.

Wszystkich zainteresowanych bliższymi szczegółami z życia i pracy Józefa Stroińskiego odsyłam do artykułu Józefa Szczurka „Szczęśliwy nie szuka zapomnienia” (21 stron) zamieszczonego w publikacji Zarządu Głównego PZN „Biografie osób zasłużonych dla środowiska niewidomych” – część trzecia, wydaną w 1993 roku.

Pochodnia, luty 1999