Michał Kaziów

Doktor polonistyki

Pisarz i dziennikarz

Współpracownik Polskiego Radia w Zielonej Górze

Działacz społeczny Polskiego Związku Niewidomych

Lubuszanin numer jeden

„Gazeta Zielonogórska” co roku organizuje wśród swoich czytelników plebiscyt na najbardziej popularnego, najbardziej cenionego i godnego naśladowania Lubuszanina. W roku 1967 pierwsze miejsce w plebiscycie zdobył znany nam wszystkim – mgr Michał Kaziów. Jego postawa wobec życia znalazła najwięcej uznania wśród czytelników „Gazety Zielonogórskiej”.

Prasa zamieściła na ten temat obszerniejsze komentarze. „Gazeta Zielonogórska” z dnia 14 stycznia opublikowała obszerny wywiad z kolegą Michałem Kaziowem, w którym mówi on o swej pracy, o swych poglądach na sztukę, poezję. Michał Kaziów przed kilkoma miesiącami rozpoczął przygotowania do napisania pracy doktorskiej.

„Trybuna Ludu” również z niedzieli 14 stycznia przyniosła artykuł, w którym omawia działalność pierwszego Lubuszanina roku 1967 – Michała Kaziowa. A oto tylko jedno zdanie, wybrane z tego artykułu: „Tu można by rozpocząć opowieść o jeszcze jednym prawdziwym człowieku”.

I my w imieniu wszystkich Czytelników „Pochodni”, ciesząc się z wielkiego sukcesu mgra Michała Kaziowa, składa my mu serdeczne gratulacje i życzenia dalszych osiągnięć.

Pochodnia, styczeń 1968

„Radio Zachód”

Pan Michał Kaziów związany jest z radiem teoretycznie i praktycznie od wielu, wielu lat. Od 1994 roku ma swoją autorską audycję w „Radio Zachód”. Rozgłośnia ta zaczęła emitować program w Zielonej Górze 5 lat temu. W imieniu prezesa rozgłośni, Tadeusza Krupy, z propozycją pracy dla pana Michała wystąpił człowiek odpowiedzialny za program artystyczny – Krzysztof Rutkowski. Razem z Michałem Kaziowem nocne audycje prowadzi Czesław Markiewicz.

Radio publiczne istnieje w Zielonej Górze od 45 lat. Zaczęto od krótkich informacji lokalnych, a już na początku lat 90. nadawano 4 godziny dziennie programu wojewódzkiego. „Radio Zachód” pracuje całą dobę, a Michał Kaziów prowadzi program nocny raz w miesiącu od godziny 23,10 do 1.

Przez cztery lata audycji, nazwanej „Nocne Marki”, przewinęło się wiele tematów. Pierwsze dotyczyły samego prowadzącego. Słuchacze chcieli wiedzieć, jak wydobywał się z samotności i psychicznego załamania po utracie wzroku i obydwu rąk. Ponieważ zapowiedziano, że program prowadzi doktor Kaziów, sporo telefonów było kierowanych do lekarza. Musiał więc udzielać porad medycznych, a ponieważ robił to lekko i dowcipnie, styl prowadzenia audycji spodobał się i szefom, i słuchaczom. Odpowiadał na pytania o przyczyny bezsenności, cierpieniu, bólu w kościach. Potem były audycje o miłości i o zakochanych. Pan Michał opowiadał o swoim związku małżeńskim z widzącą kobietą.

– Moje audycje mają grono stałych słuchaczy – mówi M. Kaziów. – Zdarzyło się nawet, że otrzymaliśmy 15 telefonów od ludzi w ciągu niespełna dwóch godzin. Dużo jest telefonów, gdy poruszam tematy osobiste, dotykające spraw codziennych, z którymi odbiorcy się identyfikują.

Pochodnia, kwiecień 1998

(Fragmenty)

Będzie żył w naszych wspomnieniach

Iwona Różewicz

Michał Kaziów – 13.09.1925 – 6.08. 2001

Pisarz, publicysta, znawca problematyki radiowej, doktorant poznańskiego Uniwersytetu im. A. Mickiewicza, autor licznych książek, artykułów, felietonów, audycji radiowych, esejów i prac naukowych. Laureat wielu nagród państwowych i regionalnych. Od 1949 roku członek Polskiego Związku Niewidomych. Pełnił w nim różne funkcje, m.in. w latach 70. był przewodniczącym Głównej Komisji Rewizyjnej wieloletni współpracownik „Pochodni”.

Odszedł Michał Kaziów. Miał 76 lat, może się więc wydawać, że to naturalna kolej rzeczy. Ale wyrwę, która powstała, niełatwo będzie zapełnić. Każde środowisko ma swoje ikony. Osoby, których dokonania, sposób postępowania i charyzma sprawiają, że stają się one wzorem do naśladowania, punktem oparcia. Ukazują pułap możliwości, jaki w danym środowisku można osiągnąć. Ociemniały, bezręki, czytający brajla wargami pisarz Michał Kaziów stał się dla środowiska niewidomych taką ikoną.

Urodził się dwa razy

Po raz pierwszy w Koropcu nad Dniestrem na Kresach Wschodnich w rolniczo-rzemieślniczej rodzinie. Jako dzieciak, potem nastolatek chciał tę tradycję kontynuować. Pragnął nauczyć się kowalstwa i jednocześnie prowadzić nowoczesne gospodarstwo rolne. Ale wybuchła wojna i pierwszym dojrzałym doświadczeniem Michała była współpraca z oddziałem AK. Był kurierem, rozwoził bibułę i powiadamiał ludzi o grożącym niebezpieczeństwie.

Na krótko przed wkroczeniem Rosjan do okupowanego przez Niemców Koropca, hitlerowcy rozpoczęli wywózkę mężczyzn na roboty do Rzeszy. Michałowi udało się uciec z transportu. Po różnych perypetiach trafił do Wrocławia, gdzie został przydzielony do Straży Ochrony Obiektów. I tu 5 października 1945 roku urodził się po raz drugi. Podczas pełnienia służby w porcie rzecznym trafił na minę zainstalowaną przez ukrywających się w gruzach esesmanów. Po półrocznym, pełnym cierpienia i bólu pobycie w szpitalu, wyszedł stamtąd całkowicie niewidomy i bez rąk. Miał dwadzieścia lat.

Ciernista droga

Na tę trudną drogę otrzymał jednak pomocne wyposażenie. W jednym z wywiadów, na pytanie, jakie wartości i tradycje wyniósł z rodzinnego domu, odpowiedział: – Pracowitość, uczciwość, szacunek dla starszych, zgodne życie w rodzinie, poszanowanie cudzej i własnej własności, religijność.

Co znaczy zgodne życie w rodzinie, przekonał się po wyjściu ze szpitala. Rodzice zabrali go do domu w Bogaczowie na Ziemiach Odzyskanych, bo tam trafili jako repatrianci.

– Bez rodziców – mówi w tymże wywiadzie – trudno sobie wyobrazić moje ówczesne życie. Byli dla mnie nie tylko oczami i rękami, ale całkowitym oparciem. Długo nie mogłem pogodzić się ze swoim kalectwem, zaakceptować siebie... Nieustannie zastanawiałem się, jak żyć, co robić dalej. Ojciec dużo mi czytał. Czymś ogromnie ważnym okazało się radio. Nauczyłem się manipulować gałką, wchłaniałem audycje oświatowe, literackie, polityczne... To były początki mojej psychicznej rehabilitacji.

I Polskie Radio stało się dla Michała Kaziowa dobrym początkiem. Postanowił wziąć udział w comiesięcznym konkursie na recenzję z dowolnie obranej audycji. W 1950 roku zdobył pierwszą nagrodę i odtąd recenzował już wiele audycji. Twórczość radiowa, rozumiana jako odrębny gatunek twórczości literackiej i dziennikarskiej, stała się z czasem jego życiową pasją.

Dwie kobiety

Dobre wróżki trafiają się nie tylko w bajkach. Taką stała się dla pana Michała Halina Lubicz, aktorka i działaczka społeczna. Kontakt z nią nawiązał się za pośrednictwem PZN, pani Lubicz pracowała społecznie z niewidomymi w Poznaniu. Swemu nowemu podopiecznemu podpowiedziała rzecz zdawałoby się niewykonalną – nauczenie się czytania brajla wargami. Kaziów nauczył się tego po tygodniach ciężkiej, mozolnej pracy. Podobno był to pierwszy w świecie tego typu przypadek.

Pani Halina namawiała go usilnie do dalszej nauki. Dzięki jej staraniom podjął naukę w wieczorowym liceum dla pracujących w Poznaniu. Potem były studia polonistyczne w Poznańskim Uniwersytecie i praca magisterska na temat: „Postać niewidomego w oczach widzących poetów”. Tu również pomoc Haliny Lubicz okazała się bezcenna. Przewertowała ponad tysiąc tomików, które przecież nie były wydane w brajlu, nagrywała na magnetofon.

Po magisterium przyszedł doktorat, a jego tematem było ukochane radio. Pracę: „O dziele radiowym: z zagadnień estetyki słuchowiska radiowego” oceniono wysoko, pod pewnymi względami jako nowatorską. 18 maja 1972 roku, dzień obrony dysertacji, której streszczenie Kaziów wygłosił z pamięci, był wielkim dniem dla niego, jego rodziców i pani Haliny. Halina Lubicz była nie tylko nieformalną promotorką edukacyjnej drogi pana Michała. Ofiarowała mu również dom. Najpierw w Poznaniu, gdzie u niej mieszkał w czasie nauki i studiów, później w Zielonej Górze (pani Halina pracowała jako aktorka w Teatrze Lubuskim), był stałym bywalcem w jej mieszkaniu w Domu Aktora. Bo Michał Kaziów też stał się Lubuszaninem. Wprawdzie pracy w zielonogórskiej Wyższej Szkole Pedagogicznej nie otrzymał, co przeżył boleśnie, gdyż interesowała go praca nauczyciela akademickiego, ale został współpracownikiem „Gazety Zielonogórskiej”. Wielu czytelników rozpoczynało czytanie od jego felietonów „Włącz radio”. Był stałym współpracownikiem lokalnych lubuskich rozgłośni. W „Radio Zachód” miał comiesięczną audycję „Słucham, więc jestem”, będący czymś w rodzaju telefonu zaufania i cenionym specjalistą w zakresie słuchowiska radiowego. Z czasem Zielona Góra i Ziemia Lubuska stała się jego małą ojczyzną, a i on stał się częścią jej społecznego pejzażu. I dumą, o czym świadczy przyznany mu wśród wielu innych odznaczeń i tytułów honorowych tytuł „Lubuszanina Roku”, czy uroczysta sesja naukowa zorganizowana w ub. roku z okazji 75-lecia urodzin i 50-lecia pracy twórczej.

Dzięki pani Halinie Michał Kaziów poznał drugą kobietę swojego życia – żonę Stefanię. To późne małżeństwo okazało się bardzo udane. Potwierdziła się myśl pana Michała wpleciona jako motto do jego pracy doktoranckiej: „A serce czuje – wszystko bez niego jest zimne i martwe”. Pani Stenia miała serce. Stworzyła mu optymalne warunki do twórczości i uczestnictwa w życiu społecznym. Jej zadedykował swoją książkę „Z orchideą po złote runo”.

Biografia literackim tworzywem

Michał Kaziów był też – a może i przede wszystkim – utalentowanym prozaikiem. Debiutował stosunkowo późno, w 1985 roku, autobiograficzną książką „Gdy moim oczom”. Potem było kilka zbiorów opowiadań i książki poświęcone dwóm wielkim niewidomym – Janowi Silhanowi („A jednak w pamięci”) i Włodzimierzowi Dolańskiemu („Dłoń na dźwiękach”).

Czytelnicy jego książek i słuchacze nie pozostali dłużni. Otrzymywał od nich mnóstwo serdecznych listów. O jego niezwykłym życiu i twórczości ukazało się też wiele artykułów, esejów, recenzji, audycji. Także poświęconych mu wierszy.

* * *

Michał Kaziów był człowiekiem z charyzmą. Otwarty, kontaktowy, interesujący w rozmowie, dowcipny. I przystojny. Był niezwykły nie tylko dlatego, że pokonując tak uciążliwe bariery, osiągnął tak wiele. Stał się człowiekiem sukcesu okupionego wielkim cierpieniem. Był niezwykły również dlatego, że tak bardzo obchodził go los innych ludzi. Tym, których ten los dotknął, chciał pomagać, dzielić się swoim doświadczeniem. W cytowanym wywiadzie tak o tym mówi: – Doznałem także wielu gorzkich, bolesnych doświadczeń, które wynikają z niewiedzy społecznej o osobach niepełnosprawnych. W niektórych moich książkach, w całej mojej działalności społecznikowskiej usiłuję przekonać ludzi, że nie ma sytuacji bez wyjścia, że nigdy nie wolno się poddawać. Przekonuję osoby kalekie, że każdą, nawet największą ułomność można przezwyciężyć siłą własnej woli, umysłu i serca. A ludzi zdrowych proszę, żeby zmienili swój stosunek do osób kalekich, żeby w rodzinie się ich nie wstydzili. I pomagali im tylko wtedy, gdy to jest niezbędne... Kalectwo nie jest istotą człowieka, ale jedynie złym dodatkiem, który można i trzeba codziennie przezwyciężać.

Pan Michał lubił też mawiać: – Jeżeli się uśmiechniesz, uśmiechną się również inni.

Pochodnia, wrzesień 2001